Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

— No dobrze... W takim razie może wyjaśnicie mi, na czym polegają problemy Akademii? — spytała Ney, gdy ponownie znaleźli się w powozie.

Musieli najpierw upewnić się, że szczelina rzeczywiście została poprawnie zapieczętowana — właściwie Valerian musiał się upewnić. Dopiero kiedy nie znalazł żadnych pozostałości po drzwiach do innego wymiaru, łaskawie zgodził się na wznowienie podróży. Okazało się jednak, że woźnica nie był wcale pod wrażeniem niesamowitego pokazu magii i odmawiał ruszenia w dalszą drogę. Wtedy z kolei Draemoor otrzymał szansę popisania się talentem. Przekonał mężczyznę, że nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo, a pozostała część trasy powinna upłynąć w sielankowej atmosferze. Ney przez dobrych kilka minut walczyła ze sobą, by nie powiedzieć, co sądzi o wątpliwym moralnie wpływaniu na umysł niewinnego człowieka, ale w końcu ugryzła się w język.

Nie miała siły na niekończącą się wojnę słowną.

— Wielu nauczycieli odnotowało pewne... fluktuacje w przepływie magii — odpowiedział Samrynn, po czym potarł brodę dłonią. — Bariery w niektórych miejscach wydają się znacznie słabsze. Zdarza się również, że zaklęcia przybierają na sile, wymykając się spod kontroli.

— Nie brzmi to zachęcająco — mruknęła Neylora, czym wywołała smutny uśmiech na twarzy profesora.

— Wybacz, że ci nie powiedziałem. Szczerze nie sądziłem, że będzie to miało jakiekolwiek znaczenie. Wszakże nie masz zajmować się magicznymi anomaliami, tylko nauczaniem.

Ney spojrzała na Samrynna, prawdziwie zatroskanego tym, co się wydarzyło. Nie miała podstaw, by sądzić, że próbował ją oszukać. Kłamstwo nie leżało w naturze Magów Życia, a już na pewno nie leżało w naturze starszego mężczyzny. Był dobrym człowiekiem — jednym z nielicznych, jakich spotkała na swojej drodze.

— Skoro to kwestia nie tylko Akademii, prędzej czy później i tak bym się dowiedziała — zauważyła pocieszająco i uśmiechnęła się blado. — Ta wyrwa... Sądzi profesor, że ma związek z fluktuacjami magii?

Valerian, do tej pory milczący, prychnął, zwracając na siebie uwagę. Ney przeniosła na niego spojrzenie. Siedział wpatrzony w przesuwający się za oknem krajobraz, ale najwyraźniej przysłuchiwał się rozmowie z zainteresowaniem.

— Jeśli masz coś do powiedzenia, użyj słów — poprosiła ze sztucznym uśmiechem. — Będziesz zdumiony, jak bardzo ułatwia to komunikację.

Oczywiście, że wyrwa ma coś wspólnego z anomaliami — wycedził Valerian, ignorując jej przytyk. — Jak często widywałaś je w Morvathar do tej pory?

Nie widywała ich wcale, o czym musiał doskonale wiedzieć. Wyrwy nie tworzyły się przypadkiem — a już na pewno nie bez powodu. Tymczasem szczelina powstała na samym środku głównej drogi prowadzącej z Morvathar do Caelaris i wydawała się tak przypadkowa i niedorzeczna, jak to tylko możliwe.

— Nieczęsto — mruknęła wymijająco, podczas gdy on uśmiechnął się triumfalnie. — Mimo wszystko to dość dziwne, że pojawiła się akurat tutaj, skoro do tej pory anomalie obejmowały jedynie Akademię Virathis.

— Obawiam się, że nie mamy co do tego pewności — odezwał się Samrynn, marszcząc czoło. — W związku z wojną w Caelaris, Akademia została zmuszona do wzmocnienia ochrony, do odcięcia się od świata zewnętrznego na wypadek, gdyby Ternavar zdołał przebić się przez linie obrony.

Neylora słyszała rozżalenie w głosie profesora, ale wcale nie pomogło ono ugasić budzącej się złości. Być może postanowiła trzymać się z daleka od spraw wielkiej magii, ale nie żyła przecież pod kamieniem. Każda wojna pochłaniała setki, tysiące niewinnych istnień. Ludzie ginęli, broniąc swych przekonań, swego kraju, podczas gdy Akademia — instytucja zrzeszająca potężnych magów — interesowała się jedynie własnymi sprawami.

— Gdyby Ternavarczycy przedarli się przez linię obronną Caelaris, nie pomogłyby żadne bariery — oświadczyła. — Akademia nie miałaby żadnych szans na przetrwanie.

— Mówisz tak, jak ci, którzy opuścili Virathis i ruszyli na front, by nigdy z niego nie wrócić — odparł Valerian.

— I mieli rację, czyż nie? Dzięki ich poświęceniu Akademia dalej stoi, a Ternavar się wycofał. — Uniosła brwi wyzywająco.

— Magowie nie powinni ingerować w sprawy polityki. Powinniśmy stać na straży Istoty Magii, zamiast bawić się w...

— Istota Magii jest dokładnie tym, co chcą zniszczyć! — warknęła Neylora, a jej ton zmusił Valeriana do zamilknięcia. — Ternavar, Anhaven... — Pokręciła głową z rozżaleniem. — Oba kraje brzydzą się magią, próbują ją stłamsić na każdym kroku. Nie zaatakowali Caelaris z powodu polityki, Draemoor. Zaatakowali Caelaris, bo uznali je za najsłabsze magiczne ogniwo. A magowie powinni go bronić.

— W takim razie co robiłaś w swoim obrzydliwym sklepiku? Nie powinnaś przypadkiem dołączyć do walk na froncie?

Ney spojrzała na niego z wściekłością i odwróciła wzrok. Gdyby nie brak energii, solidnie zastanowiłaby się nad zrobieniem mu krzywdy. Nie mogła znieść jego pełnego wyższości tonu, zupełnie jakby pozjadał wszystkie rozumy.

Udusić go krawatem?, spytał niewinnie Wili, który najwyraźniej postanowił przenieść się z kufra i raz jeszcze zagnieździł się w pierścieniu cechowym Ney, wciąż wciśniętym w kieszeń.

Będzie wiedział, że to moja sprawka, odparła i wypuściła wstrzymywane powietrze.

— Kłótnie nigdzie nas nie zaprowadzą — odezwał się Samrynn, błądząc spojrzeniem między nimi. — Być może mogliśmy postąpić inaczej, a być może popełnilibyśmy wtedy błąd. Z całą pewnością musimy jednak zmierzyć się z konsekwencjami podjętych decyzji, a skakanie sobie do gardeł niczego nie naprawi.

Wciąż optowałbym za uduszeniem tego dupka, skomentował słowa profesora Wili, podczas gdy Ney próbowała ukryć rozbawienie, które zastąpiło niepohamowaną złość z zadziwiającą łatwością.

— Przepraszam, profesorze. Rzeczywiście nikomu to nie pomoże.

Valerian zaś nie odezwał się ani słowem, przypatrując się Ney, zupełnie jakby spodziewał się, że będzie szła w zaparte. Poczuła łagodne, ledwo wyczuwalne dotknięcie czyjejś magii — badawcze, ostrożne, ale jednocześnie ciężkie do przeoczenia, szczególnie dla kogoś przyzwyczajonego do samotności. Na co właściwie liczył? Na to, że nie zauważy i pozwoli mu wtargnąć do swojego umysłu? A może zwyczajnie chciał sprowokować ją do kolejnego wybuchu?

Posłała mu lodowate spojrzenie, a dotyk magii natychmiast zniknął, zastąpiony znajomą pustką. Spodziewała się, że mag choć odrobinę się zmiesza, jednak wydawał się kompletnie niewzruszony, co stanowiło najlepsze potwierdzenie tezy, która lata wcześniej skłoniła ją do opuszczenia bezpiecznych murów Akademii.

To nie aspekty magii czyniły ludźmi dobrymi lub złymi, tylko sposób, w jaki je wykorzystywano. Dlaczego więc tak wiele osób zdawało się tego nie rozumieć?

◇───────◇───────◇

Podróż ciągnęła się w nieskończoność. Neylora starała się ignorować sporadyczne spojrzenia Valeriana, zamiast tego skupiając się na towarzystwie Samrynna. Kilka razy zdołała zasnąć, choć tylko dzięki świadomości, że Wilfred nie pozwoliłby, aby przytrafiło jej się cokolwiek złego. Mimo to śniła o rzeczach, o których wolałaby zapomnieć. O dzieciństwie, o głodzie, o strachu — wszystkim tym, co zostawiła daleko za sobą.

Kiedy w końcu obudziła się na dobre, czuła się jeszcze bardziej zmęczona, a czujne spojrzenie Valeriana wzbudziło dreszcz na skórze.

— Jesteśmy na miejscu — oznajmił mag i skinął głową w kierunku okna.

W przeciwieństwie do niej wyglądał, jakby zmęczenie stanowiło dla niego całkowicie obcy koncept. Z niechęcią wyjrzała na zewnątrz i wstrzymała oddech na widok wielkiego gmachu. Niegdyś nazywała go domem. Obecnie sprawił, że zaczęła żałować przyjęcia propozycji profesora Samrynna.

Akademia Virathis przypominała najpiękniejszy z pałaców. Jej centralną część stanowiła majestatyczna rotunda otoczona czterema strzelistymi wieżami, których końce w bardziej pochmurny dzień znikały pośród obłoków, rozświetlając je bajecznie za sprawą magicznych, tęczowych spirali, krążących wokół baszt. Magia zdawała się wypełniać każdy fragment kompleksu, włącznie z mozaikowym, perłowo białym dachem głównej budowli, odbijającym nawet najdrobniejsze promienie. Całości dopełniał marmurowy, bielusieńki dziedziniec z fontanną, zlokalizowaną tuż przed monumentalnymi schodami o złotych balustradach.

Całkiem fajna miejscówka. Nie tak fajna, jak twoja ulubiona krypta, ale pewnie mają tutaj lepsze jedzenie, powiedział Wilfred.

Jakie to ma dla ciebie znaczenie? Jesteś duchem, zauważyła Ney, skupiając wzrok na ulubionej z wież — Wieży Śmierci. Jako jedyna nie błyszczała radośnie, a emanujący z ciemnego kamienia zielonkawy blask wydawał się dziwnie otulający. Znajomy.

To, że nie mogę jeść, wcale nie znaczy, że nie mogę wyobrażać sobie, jak wszystko smakuje!

Mimowolnie uśmiechnęła się, słysząc oburzony ton towarzysza. Pocieszała ją myśl, że — niezależnie, co spotka ją w Akademii — nie musiała mierzyć się z tym sama.

Wysiadła z powozu i wzięła głęboki wdech, zaciągając się zapachem czystej magii. Przymknęła oczy, by na moment oddać się niesamowitemu uczuciu, jednak błogość nie trwała długo. Ktoś szturchnął ją w ramię.

— Eee... Pani sama te bagaże weźmie? — spytał woźnica, patrząc nerwowo na jej kufry.

Ney zmarszczyła brwi, po czym wyciągnęła dłoń w stronę walizek, a one uniosły się w górę, choć odrobinę chwiejnie. Zdusiła jęk, gdy fala zmęczenia przetoczyła się przez jej ciało. Nie zamierzała pokazywać nikomu swojej słabości, nawet jeśli w jednej chwili zamarzyła o położeniu się do wygodnego, ciepłego łóżka.

Ku jej zdziwieniu Valerian wyprzedził ją, machając ręką, a ciężar bagażu natychmiast zniknął, gdy ten poszybował za magiem z idealną wręcz płynnością i precyzją.

— Nie ociągaj się, Neyloro. I tak jesteśmy już spóźnieni — poinformował obojętnym tonem, nawet nie zerknąwszy w jej stronę.

— Chodźmy, moja droga — dodał Samrynn, po czym gestem dłoni zachęcił ją, by wkroczyła na most prowadzący do bramy wejściowej, stanowiącej pierwszą barierę między Akademią a światem zewnętrznym. — Masz swój pierścień?

Skrzywiła się w odpowiedzi i sięgnęła do kieszeni, wyciągając obrączkę zdobioną zielonym kamieniem — nekrytem. Przez moment przypatrywała się jej, ignorując fakt, że pośrednio spoglądała również na swojego nieżywego przyjaciela, po czym wsunęła ją na środkowy palec prawej dłoni.

Kilka minut później przechodziła przez zdobiony, kamienny łuk, czując, jak magia badawczo opływa jej ciało, próbując zdeterminować, czy była godna wkroczenia na teren szkoły. Nekryt rozgrzał się nieco, a jego światło przybrało na sile, by ponownie przygasnąć, gdy bariera ochronna rozstąpiła się przed Ney, wpuszczając ją do środka.

Co by się stało, gdybyś nie miała pierścienia?, spytał Wilfred.

Prawdopodobnie zostałabym usmażona.

Niezbyt gościnne podejście. Nawet grobowce bywają przyjaźniejsze, zauważył duch, a ona parsknęła mimowolnie.

Tak, zdecydowanie wolała przebywać w grobowcach, nawet jeśli wiązało się to z koniecznością radzenia sobie z problemami nieumarłych. Problemami tak dużymi, że często kończyły się niepohamowaną agresją i pogardą dla świata żywych. Duchy w dużej mierze przypominały jej zbuntowanych nastolatków, szukających sposobów na wyrażenie siebie. I chociaż wybierane przez nie metody pozostawały kontrowersyjne, Ney wciąż ceniła bezpośredniość oraz prostolinijność relacji z istotami z zaświatów.

Kontakty z żywymi doprowadzały ją zaś do absolutnego szaleństwa.

— Pewnie nie spodziewałaś się, że kiedykolwiek tu wrócisz — powiedział profesor Samrynn, a jego łagodny głos przebudził maginię z zamyślenia.

— Prawdę mówiąc, miałam zamiar trzymać się jak najdalej — odparła smętnie, po czym westchnęła. — W zasadzie jestem przekonana, że będę żałować tej decyzji.

Samrynn zakołysał się na piętach, podczas gdy na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Sprawiał wrażenie, jakby wiedział coś, co umykało jej uwadze.

— Wiem, że twój czas w Akademii nie był łatwy. — Pokręcił głową. — To jednak przeszłość, Ney. Nie jesteś już uczennicą. Jesteś Mistrzynią swego Aspektu.

Niemalże roześmiała się gorzko. Nie chciała nawet myśleć o sposobie, w jaki otrzymała swoje Mistrzostwo. Wspomnienia krwi, wrzasków, odoru rozkładu dręczyły ją zdecydowanie zbyt często, aby umiała zapomnieć o tym przeklętym tytule. Gdyby tylko mogła cofnąć czas, zapewne zrobiłaby to bez wahania. Opuściłaby Akademię jako zwykła Magini Śmierci, może nawet znalazłaby ciekawsze zajęcie niż prowadzenie małego sklepiku. Nie dałaby się zaślepić pragnieniu udowodnienia wszystkim, że wcale nie była pomyłką. Przybłędą z niemagicznego świata. Zepsutą, przegniłą duszą, lubującą się w śmierci.

Gdybym tylko wiedziała..., pomyślała i opuściła głowę, wbijając wzrok w stopy, aby ukryć błyszczący w oczach ból.

Nie mogłaś wiedzieć, Ney, usłyszała pocieszający głos Wilfreda, jednak nie potrafiła zdobyć się choćby na cień uśmiechu.

— Ciężko mówić o przeszłości, kiedy teraźniejszość niczym się nie różni, profesorze — mruknęła. — Virathis nie zmieniło się ani odrobinę.

— Zmiana zaczyna się od ludzi, moja droga. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby w tym przypadku zaczęła się od ciebie.

Ney pomyślała o Valerianie, który jakiś czas temu zniknął za ogromnymi drzwiami wejściowymi do Akademii. Stanowił najlepszy dowód na to, jak błędne było myślenie Samrynna. Nie musiała wcale znać Draemoora długo, by wiedzieć, że broniłby swych tradycyjnych poglądów do ostatniej kropli krwi — podobnie jak inni, którzy stanęliby za nim murem.

— Zgodziłam się uczyć, profesorze. Ni mniej, ni więcej — oświadczyła suchym tonem i uniosła głowę. — Jeśli sprowadził mnie pan tutaj, oczekując rewolucji, muszę pana rozczarować.

Zaczęła wspinać się po marmurowych schodach, a każdy kolejny krok przychodził jej z coraz większym trudem. W co ona się wpakowała? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro