Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

— Nie uważasz, że to odrobinę szalone? — wymamrotała Ney, rozglądając się po wnętrzu sklepiku, który od wielu lat uważała za swój dom.

Mimowolnie przypomniała sobie wzrok Valeriana, który rozglądał się dookoła z tak jawną niechęcią, że musiałaby oślepnąć, aby tego nie zauważyć. Być może dla kogoś przyzwyczajonego do życia w luksusie ekstrawaganckie wnętrze stanowiło nieśmieszny żart, jak sam je określił, ale dla niej było ostoją.

Czy naprawdę zamierzała zostawić ją dla nauczycielskiej posady, której nawet nie chciała?

Szalone? Może i tak, ale nie możesz wiecznie ukrywać się na końcu świata, powiedział Wilfred, znajdujący się aktualnie w szkatułce z biżuterią.

Ney spojrzała na podrygujące pierścionki, kolczyki i ciężkie wisiory, po czym westchnęła.

— Jesteśmy w Surmie, Wili. To wcale nie jest koniec świata, wbrew temu, co uważa ten arogancki dureń.

Skrzyneczka przestała się trząść, a pomieszczenie rozświetliło się zielonkawym blaskiem, gdy półprzezroczysta głowa wyłoniła się z jej środka. Magini spojrzała w znajome oblicze, które za życia musiało należeć do całkiem przystojnego mężczyzny; obecnie wydawało się jednak dziwnie zamazane, niewyraźne, choć od czasu do czasu nabierało bardziej konkretnych rysów.

— Ten arogancki dureń był chyba najbardziej ekscytującym gościem, jakiego miałaś od czasu przeprowadzki — powiedział, po czym ponownie zniknął.

— Niektórzy by polemizowali. Szczególnie gdyby wiedzieli, że nawiedzasz mnie ty — dodała rozbawiona Ney i syknęła, kiedy pierścionek wyleciał ze szkatułki i ugodził ją w czoło, zanim zdążyła się odchylić. — Ałć!

Mimowolnie zacisnęła palce na gładkim metalu, czując, jak kamień rozgrzewa się pod wpływem mocy. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz nosiła na palcu pierścień cechowy. Niemalże zapomniała, że w ogóle go posiadała; Morvathar wcale nie wymagał od swoich mieszkańców dodatkowego potwierdzenia przynależności do grona dotkniętych magią. Wszyscy i tak wiedzieli, kim była, gdy patrzyli w emanujące magią, zielone tęczówki.

Niemniej w Akademii Virathis sprawy wyglądały inaczej.

— Neyloro...

— Nie nazywaj mnie tak — warknęła odruchowo, odrywając spojrzenie od pierścienia.

Wsunęła błyskotkę do kieszeni, co nie umknęło uwadze Wilfreda, który postanowił zostawić w spokoju szkatułkę i usadowił się na szczycie regału, machając wesoło nogami. A przynajmniej zakładała, że dokładnie to się działo; jego ciało pozostawało wszakże dziwnie bezkształtne, rozmyte na krawędziach. Wielokrotnie zastanawiała się nad tym fenomenem, ale wszelkie badania i poszukiwania odpowiedzi spełzły na niczym.

Wilfred był anomalią nad anomalie — a ona musiała znosić jego towarzystwo do końca swego długiego życia.

— Może byś mi pomógł, zamiast grzebać w bezwartościowych bibelotach? — spytała zmęczona i pokręciła głową, gdy duch zniknął w stosie kości, spoczywających obecnie pod ścianą w absolutnym chaosie.

Chwilę później stanął dumnie wyprostowany w formie tego samego szkieletu, który tak oburzył Valeriana.

— Do roboty — powiedziała, a Wilfred posłusznie zaczął pakować zawartość szafy do olbrzymiego kufra, stojącego na środku pokoju.

Ney zazgrzytała zębami na widok nieposkładanych ubrań, latających w powietrzu, jednak wiedziała, że nie uzyska niczego lepszego. Miała zresztą zbyt mało czasu, aby komentować bunt nieboszczyka. Spojrzała nerwowo na zegar wiszący na ścianie. Za dwie godziny miała ruszyć w drogę do Akademii Virathis, by raz jeszcze wkroczyć do świata, do którego przysięgała nie wracać. Świata, który — podobnie jak Valerian Draemoor — traktował nekromancję jak zło. Zło konieczne, ale wciąż zło.

Wciąż nie mogła uwierzyć, że zgodziła się przyjąć posadę nauczycielską — i to w dodatku bez żadnych szczegółów, żadnego przygotowania. Bez trudu potrafiła wyobrazić sobie pogardliwe spojrzenia uczniów, obraźliwe komentarze szeptane za jej plecami. Znała ten scenariusz aż za dobrze. Dlaczego więc się zgodziła?

Czy możemy choć na chwilę przestać udawać, że satysfakcjonuje nas życie z krwawych wróżb?, spytał Wilfred, okręcając się dookoła własnej osi, podczas gdy kości zachrzęściły złowieszczo.

— Czy możemy choć na chwilę dostrzec fakt, że nie jesteśmy jedną osobą?

Szkielet spojrzał na nią pustymi oczodołami, zupełnie jakby chciał powiedzieć: "raczysz żartować". Neylora skrzywiła się, wracając do pakowania.

Kiedy opuszczała mury Akademii, nie sądziła, że skończy jako marna wróżbitka, spełniająca zachcianki licznych podróżnych i mieszkańców, których wcale nie interesowała ich prawdziwa przyszłość. Chcieli sensacji, adrenaliny, ale nie na tyle dużej, by stracić sens życia — nawet jeśli nie czekało na nich nic dobrego. Tymczasem krew była nośnikiem prawdy. Wszystkich najciemniejszych pragnień, do których nikt nie przyznawałby się na głos. Niezwykle szybko okazało się, że utrzymanie przy sobie klienteli wiąże się z wejściem w rolę, której szczerze nienawidziła — rolę oszustki.

Jesteś jedyną znaną mi osobą, która martwi się zarówno byciem oszustką, jak i skończeniem z byciem oszustką.

— Jestem jedyną znaną ci osobą, kropka — burknęła Ney, a Wilfred przyjął pozę, którą znała aż za dobrze.

Położył ręce na wystających kościach biodrowych, opuszczając żuchwę w teatralnym wręcz niedowierzaniu.

Chcesz pakować się sama?!

Ney wywróciła oczami. Może przyjęcie posady nauczycielskiej nie było wcale złym pomysłem, jeśli dzięki temu miała zyskać kontakt z prawdziwymi ludźmi. Przebywanie z duchem zbyt często okazywało się absolutnie nieznośne. Już miała uśmiechnąć się z zadowoleniem, kiedy przypomniała sobie Valeriana i jego pełne pogardy spojrzenie.

Niestety istniała duża szansa, że ludzie wcale nie okażą się lepsi.

◇───────◇───────◇

— Jesteś spóźniona.

Ney spojrzała na Valeriana Draemoora, który z niesmakiem przyglądał się lewitującym za nią zniszczonym kufrom. W świetle latarni prezentował się jeszcze bardziej imponująco niż w jej niewielkim sklepiku, co przyjęła z niechęcią. Jego pełen wyższości ton w zupełności wystarczał, żeby czuła się jak magini gorszego sortu; wcale nie potrzebowała widoku eleganckich, pięknie zdobionych szat, doskonale kontrastujących z intensywnie błyszczącymi, fioletowymi oczami i perfekcyjnymi rysami twarzy.

To Mag Umysłu, zauważył Wilfred, okupujący właśnie jedną z walizek. Równie dobrze może być brzydki jak noc, ale doskonale posługiwać się iluzjami.

Naprawdę tak sądzisz?, spytała z nadzieją w myślach.

Odpowiedział jej chichot.

Oczywiście, że nie. Chciałem cię tylko pocieszyć.

Zwalczyła chęć posłania mu krzywego spojrzenia, po czym wzruszyła ramionami.

— Daliście mi dwie godziny na spakowanie całego dobytku. Powinieneś cieszyć się, że spóźniłam się tylko kilka minut — oznajmiła i ostrożnie umiejscowiła kufer na wozie, podczas gdy Wilfred uczynił to samo z drugim.

— Mam nadzieję, że nie zabrałaś swoich... przetworów — mruknął mag i zmrużył oczy.

— Nie było takiej potrzeby. Zawsze mogę zrobić nowe — dodała lekko, po czym minęła go bez słowa, by jak najszybciej znaleźć się w środku powozu, gdzie czekał już Samrynn.

Przywitała starszego mężczyznę serdecznym uśmiechem i natychmiast zajęła miejsce obok niego. Kiedy tylko Valerian usiadł naprzeciwko, zaczęła zastanawiać się, czy nie wolałaby przypadkiem znosić okazjonalnego kontaktu fizycznego, zamiast mierzyć się z jego pełnym dezaprobaty spojrzeniem.

Czemu właściwie jest taki wstrętny?, pomyślała z irytacją, wsłuchując się w beztroską paplaninę Samrynna.

Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że powóz ruszył, a krajobraz za niewielkim oknem zmienił się na bardziej mroczny, gdy zostawili za sobą nieliczne światła Surmy, stolicy Morvathar. Bagienne tereny oraz wszechobecna mgła dla wielu ludzi stanowiły nieodzowny symbol makabry. Napawała ich niepokojem, może nawet lękiem. Tymczasem Ney nigdzie nie czuła się tak dobrze, jak pośród dźwięków nocy, blasku świec i specyficznego zapachu magii unoszącego się w kryptach.

Mimowolnie uśmiechnęła się, gdy jeden ze zbłąkanych świetlików przemknął obok okna, zostawiając za sobą zielonkawą poświatę. Będę za tym tęsknić, pomyślała i zsunęła się nieco po oparciu.

— Dziękuję ci, Ney — powiedział profesor Samrynn, dostrzegając najwyraźniej zmianę na jej twarzy. — Zostawienie domu nigdy nie jest łatwe, ale Akademia cię potrzebuje.

— Akademia od wieków radziła sobie beze mnie, profesorze. Przetrwała dziesiątki, jeśli nie setki wojen.

Valerian i Samrynn wymienili spojrzenia, zupełnie jakby spodziewali się, że niczego nie dostrzeże. Uniosła pytająco brwi, a starszy profesor odchrząknął niezręcznie.

— Przetrwała i tę — zgodził się starszy z nauczycieli, po czym westchnął ciężko. — Zdaje się jednak, że nie wyszła z niej bez szwanku.

— Co to właściwie znaczy?

Zanim otrzymała odpowiedź na pytanie, powóz zatrzymał się z nagłym szarpnięciem, a wszyscy zamarli. Ney odruchowo sięgnęła w głąb umysłu w poszukiwaniu magii. Ta odpowiedziała na wezwanie, rozlewając się po ciele przyjemnymi falami. Valerian spojrzał na nią zaskoczony, zupełnie jakby nie spodziewał się, że w ogóle potrafi robić coś więcej, niż konserwować gałki oczne w słoiku.

Drzwi od powozu otworzyły się, wpuszczając do środka charakterystyczny zapach podmokłej ziemi i mgły, pomieszanej z nutką rozkładu. Dalej byli w Morvathar. Dlaczego więc stanęli?

— Em... Jaśnie państwo, mamy problem. — Woźnica wychylił się zza ścianki i przestąpił z nogi na nogę.

Wili, co tam się dzieje?, spytała Ney, wysyłając myśli w kierunku Wilfreda, wciąż przebywającego w kufrze — a przynajmniej taką miała nadzieję.

Ciężko opisać to słowami, usłyszała w odpowiedzi, co tylko podsyciło niepokój.

Valerian poderwał się z miejsca i wyskoczył na zewnątrz z brawurą, której szczerze nie oczekiwała po Magu Umysłu. Ruszyła w jego ślady, a kiedy tylko stanęła na grząskim gruncie, wstrzymała oddech.

— Co, do cholery? — wymamrotała, wpatrując się w błyszczący punkt kilkanaście metrów przed powozem.

Valerian zrobił parę kroków w przód, stawiając stopy blisko siebie, ostrożnie, choć jego wzrok nawet na moment nie opuścił świetlistej anomalii, która z sekundy na sekundę stawała się coraz wyraźniejsza, poszerzając się powoli. Rosła i rosła, i rosła, aż w końcu oboje mogli dojrzeć nienaturalną ciemność, ziejącą spomiędzy oślepiających zielonym blaskiem krawędzi.

Ney poczuła, jak magia burzy się w jej ciele, ciągnie w stronę mroku, zupełnie jakby rozpoznała w nim dawnego przyjaciela. Śmierć, uświadomiła sobie i zrównała się z Valerianem, by zatrzymać go gwałtownym ruchem przedramienia.

— Jeśli podejdziesz bliżej, wchłonie cię — poinformowała cicho, z całych sił ignorując jego pełne wątpliwości spojrzenie.

— Wiesz, co to jest?

— Nie, ale jest podejrzanie nieprzyjazne. Przypomina mi kogoś — dodała ciszej, opuszczając rękę, gdy poczuła, jak jego mięśnie napinają się w wyrazie niemej irytacji.

— To nie czas na żarty — warknął mag.

Samrynn odchrząknął raz jeszcze i zatrzymał się obok Ney.

— Obawiam się, drogi chłopcze, że masz rację — powiedział z powagą. — Neyloro... Zdaje się, że nie tylko Akademia ucierpiała w wojnie.

Neyloro? — wymamrotał Valerian, po czym parsknął śmiechem, wbrew wcześniejszym słowom.

— Zamknij się, ziółko — odparła Ney, za wszelką cenę próbując skupić się na słowach profesora. — Co ma pan na myśli?

— Magia... Zdaje się wyjątkowo kapryśna. Do tej pory sądziłem, że to tylko problem Akademii, ale...

Zamilkł, gdy powietrze roziskrzyło się pod wpływem nagłego wyładowania w obrębie szczeliny. Ney przełknęła ślinę, kiedy w ciemności pojawiło się coś, by z każdą kolejną sekundą zacząć nabierać wyraźniejszego kształtu. W końcu szponiasta, koścista dłoń, obleczona przegniłą skórą zacisnęła palce na krawędzi.

— Odsuńcie się — syknęła Neylora i wyszła przed szereg, unosząc ręce.

Obserwowała, jak z nicości wyłania się druga dłoń, a za nią również tors i nogi, dziwnie wykręcone, pokryte liszajami. Upiór, uświadomiła sobie, mrużąc oczy. Tylko od kiedy upiory przybywały nieprzyzwane? Nie widziała żadnych magicznych kręgów, Kryształów Przywołania ani nawet starych, dobrych krwawych ofiar. Był tylko on — i szczelina, z której wyszedł.

Nie wolno ci tu być — oświadczyła, sięgając magią ku istocie, ale ona jedynie zawarczała w odpowiedzi.

Próbowała stanąć pewnie na pokracznych nogach, jednak w końcu zrezygnowała i zaczęła pełznąć w jej stronę po ziemi.

Krew zaszumiała w uszach Ney, gdy znajome — choć prawie zapomniane — uczucie zrodziło się głęboko w ciele, a magia przejęła kontrolę nad ruchem dłoni. Energia przepłynęła między palcami, układając się w skomplikowane wzory, które niegdyś stanowiły dla niej chleb powszedni. Przez głowę przemknęła jej myśl, że nie pamiętała, kiedy ostatni raz korzystała z tak zaawansowanych czarów, jednak szybko zastąpiło ją skupienie na stojącym przed nią zadaniu.

Wymamrotała spajającą formułę, a kilka świetlistych linii pomknęło w stronę istoty, po czym owinęło się wokół niezdarnych kończyn, przytwierdzając ją do podłoża. Ney uniosła ręce, po czym przykucnęła, kładąc je na ziemi. Wzory, wcześniej rozcinające powietrze, wypaliły się pośród błota. Upiór znieruchomiał w połowie drogi, dając przy tym upust swojemu niezadowoleniu. Nienaturalny wrzask rozdarł powietrze, przywodząc na myśl paznokcie przesuwające się po tablicy, choć był znacznie głośniejszy.

Valerian oraz Samrynn zakryli uszy, jednak Ney tylko uśmiechnęła się z zadowoleniem.

Nie wolno ci tu być — powtórzyła z mocą i zmusiła magię do zepchnięcia istoty w kierunku szczeliny, mimo długich szponów wbijających się w ziemię. — Wracaj, skąd przybyłeś.

Kolejny krzyk rozbrzmiał jeszcze głośniej, bardziej dziko, ale Ney wiedziała, że trzyma upiora w szachu. Konsekwentnie spychała go w otchłań, dopóki ostatni fragment przegniłego ciała nie zniknął.

— Trzeba zamknąć wyrwę! — Usłyszała głos Valeriana i jęknęła w duchu.

Miał absolutną rację, jednak nie zmieniało to faktu, że pieczętowanie wymagało olbrzymich pokładów magii i nie było proste nawet wtedy, gdy ktoś ćwiczył je każdego dnia. Tymczasem ona nie robiła czegoś tak trudnego od lat. Zerknęła na Maga Umysłu, przyglądającego się jej z wyzwaniem w fioletowych oczach. Wolałaby zjeść rozżarzone węgle, niż dostarczyć mu kolejny powód do podważania kompetencji.

Magini zmieniła ustawienie dłoni, mamrocząc pod nosem podstawową formułę pieczętującą. Miała nadzieję, że to wystarczy; wyrwa nie wydawała się wcale duża. Nie dostrzegała również kolejnych bytów, próbujących przecisnąć się do ludzkiego wymiaru, co dodało Ney nieco pewności.

Obserwowała, jak kolejne runy wykwitają na krawędziach szczeliny. Każda przynosiła za sobą nową falę zmęczenia. Jej ciało drżało z wysiłku, pot spływał po skórze, a włosy poderwały się w powietrze, wirując wraz ze spiralami czystej energii. Kręciły się coraz szybciej i szybciej, i szybciej, aż w końcu wszystko ustało. Zniknął blask, zniknęły podmuchy, zniknął również hałas. Szczelina zamknęła się bezgłośnie, ustępując miejsca absolutnej ciszy.

Ney padła na kolana, kompletnie wycieńczona. Przymknęła powieki, niezdolna do myślenia o czymkolwiek poza regularnym oddychaniem. Dopiero kiedy czyjaś dłoń potrząsnęła nią stanowczo, otworzyła oczy, pozwalając, aby na twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Mimo drżenia rąk, zawrotów głowy i okropnych mdłości...

Czuła się żywa

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro