Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I

 - Żądam ukarania mojego brata i całego dworu Rava! Nie godzi się bowiem, żeby Ród Nadzorczy dopuszczał się takich rzeczy! - ręka wysokiego mężczyzny uderzyła w szklany stół z taką siłą, że koniakówki stojące na tacy poprzewracały się.

- Pragnę ci przypomnieć, Liviu, że twoja nowa adeptka również nie jest całkiem legalnie na terenie Akademii Północy - ojciec spokojnie wyciągnął rękę w stronę poprzewracanych kieliszków. Ze stoickim spokojem poukładał je z powrotem na metalowej tacy, po czym wziął do ręki dwie złote kulki leżące na stole.

- Zarzucasz mi, że działam niezgodnie z naszym regulaminem?! Panie Caetus, proszę o natychmiastowe napisanie skargi na mojego kuzyna. Jeszcze dziś ma się ona znaleźć u króla!

Siwy mężczyzna od kilku minut siedział na bogato zdobionym krześle u szczytu stołu. Od początku tej bezsensownej kłótni nie odezwał się ani razu. Tylko jego oczy wędrowały to na mojego ojca, to na wuja. Czasami patrzył się na mnie z wyrazem twarzy mówiącym "O Bogowie, zabierzcie ich stąd". Lecz gdy wuj zwrócił się bezpośrednio do niego, Xavier łaskawie obrzucił go spojrzeniem. Przez moment w Wielkiej Sali nie było słychać nic. Dźwięk wolno odsuwanego krzesła rozniósł się echem po sali, omiatając białe kolumny po obu stronach ogromnego pomieszczenia. Mężczyzna wstał i oparł obie ręce na stole.

- Proszę mi wybaczyć, Panie Ronesco, ale nie zrobię tego. Twój kuzyn ma rację. Dziewczyna, którą przyjęliście do szkoły pochodziła z obszaru Akademii Adeptów Wschodu. Nie wiem skąd twoja rodzina wiedziała o Objawieniu przed Radą. Jeśli mam wysłać zażalenie na Stejara, muszę zawiadomić króla także o tym incydencie.

Liviu wyprostował się i przybrał typową dla niego "gadzią" minę. Jego szmaragdowe oczy zmieniły się w wąskie szparki, a usta zacisnął tak mocno, że lada moment, a popękałyby mu blade wargi.

- Nie trzeba – wycedził przez zaciśnięte zęby.

- Cudownie! Zatem dziewczyna, która objawiła się dwa dni temu w Yakimie, należy do Rodu Rava i będzie uczęszczać do ich szkoły. Dragoniusie - zwrócił się do mnie – chcę, żebyś w ciągu maksymalnie trzech dni sprowadził tą adeptkę do waszej akademii. Dziewczyna nie może zbyt długo przebywać bez opieki. Nie wiemy jeszcze z jak ogromną siłą mamy do czynienia.

- Cóż za arogancja, Xavierze. Wiedziałem, że zawsze faworyzujesz tych ludzi – wuj obrzucił pogardliwym spojrzeniem mnie i ojca - ale nie wiedziałem, że jesteś w stanie łamać dla nich regulamin, który zapewne był dla ciebie świętością. Nie spodziewałem się tego po tobie.

Poprawił swój długi płaszcz, założył skórzane rękawice i wziął laskę, której zakończeniem była srebrna głowa węża. Jego synowie wyrośli za nim jak spod ziemi.

- Do widzenia, Panie Caetus. Stejarze, życzę pociechy z nowej adeptki – fałszywy uśmiech ozdobił jego twarz. Machnął peleryną i skierował się w stronę potężnych, dębowych drzwi, za którymi po chwili zniknął. Nauczyciel opadł na swoje mosiężne krzesło. Ojciec odłożył złote kulki, machnął ręką i zmieniły się w motyle.

- Za jakie grzechy... - mamrotał Xavier, pocierając dłońmi mokre czoło - Jestem stary, powinienem być na emeryturze, a tymczasem muszę użerać się z tym gadem.

Odepchnąłem się od kolumny, przy której stałem od początku tego posiedzenia. Podszedłem do okrągłego stołu, przy którym zwykle obradowali radni i zająłem miejsce naprzeciwko mojego rodziciela. Staruszek uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco i spojrzał na Xaviera.

- Przyjacielu, powinieneś zrobić sobie wakacje albo znaleźć coś, co sprawia ci radość. Spójrz na mnie. Mogę ci pożyczyć trochę moich magicznych kul. Możesz wyczarować co tylko...

- Stejarze, tu nie chodzi o rozładowanie napięcia. Ja po prostu już nie jestem tym samym człowiekiem - odparł nauczyciel i spojrzał na mnie. Obaj zignorowaliśmy ciche "Jak wolisz" ojca.

- Dragon, znajdź tę dziewczynę. Boję się, że twój wuj może starać się przeszkadzać ci w odnalezieniu jej. Od razu po jej spotkaniu zabierz ją do Poenari. Wiesz, że przy ostatnim objawieniu straciliśmy niedoszłego ucznia. Coraz częściej, w pobliżu królewskich akademii dzieją się niepokojące rzeczy. Zostaje jeszcze kwestia sprowadzenia...

- Jakie rzeczy? - spytałem nauczyciela, który jednak mówił dalej, jakby zupełnie nie usłyszał mojego pytania.

- ...powiedz jej, że jej szkoła wysyła ją na wycieczkę. Jeśli to będzie wymagane, użyjesz mgły. Nie możemy ryzykować i wprowadzać jej w nasz świat w tej sytuacji. Przywieź ją jak najszybciej - pokiwałem głową i nie pytałem o nic więcej. Zacząłem podnosić się z fotela, lecz poczułem dłoń na swojej. Podniosłem wzrok i spojrzałem w srebrne oczy Xaviera.

- Błagam cię, postaraj się. Jeszcze jedno upomnienie od króla i mogę stracić stanowisko. Lub głowę.

- Nie martw się, przyjacielu - odezwał się ojciec, ale oczy miał utkwione w mojej twarzy - Mój syn wie co robić, jest bystry. Nim się obejrzysz, dziewczyna będzie już w Rumunii.

Nauczyciel pokiwał głową, ale minę miał nietęgą. Cóż, gdyby od jakiejś dziewczyny zależało moje życie, też byłbym niepocieszony. Pewnego ranka przyszliby po mnie strażnicy z minami mówiącymi "Witaj. Przyszliśmy wykonać wyrok, a potem... Ej Lou, skoczymy po pracy na pączki?".

Tak, atlantycka straż nie miała sobie równych.

Ojciec i Xavier rozkazali mi zacząć misję, więc wyszedłem z wielkiej sali i skierowałem się korytarzem ku wyjściu. Słońce wpadało przez wysokie okna, oświetlając marmurowe ściany korytarza. Minąłem chyba z setkę rzeźb przedstawiających różnych ludzi. Wśród nich byli wojownicy, królowie, filozofowie, a także sceny przedstawiające mityczne walki. Przechodziłem obok drzwi, przewijałem się pomiędzy wieloma korytarzami i komnatami. Czasem mijali mnie strażnicy, czasem magowie. Każdemu z nich kiwałem głową. Taki gest grzecznościowy. Jednak nie mogłem go nie wykonać, bo byłem zaledwie posłańcem.

Tylne wyjście z pałacu wychodziło do różanego ogrodu. Wszedłem w gęstwinę krzewów i poczułem delikatny zapach kwiatów. Miałem straszną ochotę zostać tam jeszcze chwilę, ale wiedziałem też, że jeśli to zrobię, to zostanę tam na wieki. To była klątwa róż Harpiosa – nęciły swoim zapachem biednych mężczyzn, szukając tego jedynego, który zdjąłby z nich klątwę, ale żaden nieszczęśnik nie był wystarczająco dobry. Skierowałem się w przeciwnym kierunku. Stojąc na wyłożonym szarymi kamieniami parkingu, tupnąłem dwa razy w podłoże, a przede mną zmaterializowała się najzwyklejsza żółta taksówka. Z tym drobnym szczegółem, że ociekała wodą.

Wcisnąłem się na miejsce pasażera i powiedziałem, prowadzącej wóz syrenie adres. Dziewczyna kiwnęła głową i z piskiem opon ruszyliśmy przed siebie. Samochód mknął po królewskich przedmieściach, na których mieszkały rodziny z wielu rodów. No, przynajmniej te, które uznały, że śmiertelny świat jest dla nich zbyt niebezpieczny lub po prostu szukanie tam pracy jest o wiele bardziej męczące i czasochłonne. W Rexurum każdy mógł zarabiać jak chciał. Dewizą Miasta powinno być "Szukasz pracy? Król znajdzie ją za ciebie!", ale taka reklama przyciągałaby zbyt wielu turystów, którzy, bo ja wiem, chcieliby się tu osiedlić. Chociaż w sumie inna sprawa, że śmiertelnicy nie widzieli naszego miasta.

Moja syrena prowadziła jak szalona. Kosiła każdy ostry zakręt, więc musiałem trzymać się kokpitu, żeby nie wylecieć przez otworzone okno. W kilka minut znaleźliśmy się w porcie. Statki cumowały spokojnie, kiwając się to w jedną, to w drugą stronę. Niektórzy handlarze przekrzykiwali innych, a marynarze wychodzili pijani z barów. Samochód skręcił do doków. Jechaliśmy teraz po drewnianej tamie, której zakończenie znajdowało się w wodzie.

- Eee, może zamknę okno? - spytałem, próbując przekrzyczeć "Smells like Teen Spirit". Syrena brzmiała zaskakująco podobnie do Kurta Cobaina i nie wiem, czy byłem bardziej zdumiony, czy przerażony.

- Co?! A, tak. Zamykaj szybciej, bo się utopisz, chłoptasiu. Oh, żałuj, że wy, ludzie, nie umiecie oddychać pod wodą - krzyknęła dziewczyna i podgłośniła radio. Samochód z głośnym pluskiem wpadł do wody i chwilę później płynęliśmy z prędkością osiemdziesięciu kilometrów na godzinę w stronę Waszyngtonu.

*

Hamilton Avenue 47.

Dobre trzydzieści minut łaziłem po mieście, zanim znalazłem ten dom. Jeśli jest miasto, którego więcej nie odwiedzę, to jest to na pewno Yakima. Mimo wielu na pewno pięknych uliczek i mnóstwa przemiłych ludzi, to miasto jest bardziej zawiłe niż labirynt Dedala. Pół godziny szukałem tego budynku, ale gdy go znalazłem, moje nogi nagle zrobiły się jak z waty, a gardło zaatakowała nagła chrypa. Trema? Niemożliwe, przecież robię to odkąd skończyłem dziesięć lat, czyli cztery lata temu. No dobra, może niewielki staż, ale zawsze coś.

Dom był spory, ale raczej stary. Mimo, że właściciel starał się odremontować go tak, by wyglądał na nowoczesny, nie zamaskował go na tyle dobrze, by robił takie wrażenie. To jak pomalować i wystroić dziewięćdziesięcioletnią kobietę i postawić ją w wyborach "dwudziestoletnia miss". Na pewno nikt by się nie skapnął.

Dom był z kremowej cegły, przed wejściem stały stylizowane na greckie, kolumny podtrzymujące balkon. Wszystko było szczegółowo ozdobione, począwszy od schodów i poręczy, a skończywszy na klamce. Na ścianach od lewej strony rósł bluszcz, który wił się do drzwi balkonowych na drugim piętrze.

Zapukałem do drzwi. Nie wiem w sumie kogo się spodziewałem. Sugerując się wyglądem i wielkością domu, mogłem zobaczyć w drzwiach niskiego łysiejącego biznesmena playboya albo projektantkę mody w obszernym kapeluszu i szpiczastych okularach przeciwsłonecznych rodem z filmu "Diabeł ubiera się u Prady". Ale to, co zobaczyłem, gdy drzwi otworzyły się z cichym jękiem, przerosło moje najśmielsze oczekiwania.

- Kapłanka Lavena?


Rozdział poprawiony przez @KrolowaJednorozcow

Jak widzicie jest to moje pierwsze opowiadanie fantasy. Nie wiem na ile mi to wyjdzie, ale pomysłów mam milion więc mam nadzieję, że dam radę coś z tego wyskrobać. Proszę o szczere opinie <3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro