7. Biedak wyciągnięty z czeluści lodowych piekieł
To, co się między nimi działo, było nowe i jednocześnie bardzo naturalne. Tsukishimie z łatwością przychodził delikatny uśmiech, gdy ich spojrzenia krzyżowały się niespodziewanie. Yamaguchi nie myślał zbyt wiele podczas opierania głowy na jego ramieniu. Rzadziej przytrafiały im się pocałunki. Musieli być wtedy tylko we dwoje i czekać na moment aż ogarnie ich ta szczególna atmosfera, sprawiająca, że ich ciała same lgnęły do siebie, a chętne usta znajdowały się same wśród ciepłych oddechów i przymkniętych błogo powiek.
Jednak zwykle lubili po prostu usiąść obok siebie i rozmawiać lub oglądać film, lub jeść po kryjomu słodycze, lub nawet zdarzyło się, że Tadashi namawiał Keia do czesania jego włosów i było to prawdopodobnie jedno z jego ulubionych zajęć. Palce siedzącego za nim mężczyzny czesały płynnie jego rzadkie włosy, splatały je ostrożnie, co łaskotało go za każdym razem i wywoływało ten przyjemny rodzaj dreszczy, biegnących wzdłuż kręgosłupa.
- Nie trzęś się tak, Yamaguchi – mruknął marudnie Tsukishima po tym, jak przez niespodziewany ruch szatyna, trzymany kosmyk włosów wymsknął mu się spomiędzy zwinnych palców.
- Wybacz, Tsukki, ale łaskocze – odparł, znów otrząsając się z osobliwego uczucia.
Tsukishima nachylił się do przodu, by usta znalazły się tuż przy uchu czesanego i wypowiedział niegłośno i trochę chrypliwie:
- Tadashi...
Tadashi podskoczył w miejscu z cichym okrzykiem, odwrócił się do blondyna i zmierzył zdumionym wzrokiem jego zadowoloną z siebie minę.
- No co? – rzucił Tsukishima psotnym tonem, zagryzając dolną wargę.
- Niespodziewane mówienie mi po imieniu niesie za sobą konsekwencje – oznajmił, a na jego wargach także zakwitł flirciarski uśmieszek.
- Jakie? – nachylił się nad nim jeszcze bardziej, zmuszając Yamaguchiego do położenia się na materacu. – Czekam na demonstrację, wiesz?
Yamaguchi chciał się jeszcze z nim trochę podroczyć, ale gdy patrzał w te błyszczące złote oczy i na niecierpliwie marszczące się brwi, nie potrafił już dłużej się powstrzymywać i po prostu złapał twarz mężczyzny w obie dłonie, żeby złączyć ich usta.
Nie spieszyli się. Byli sami w cichej kwaterze na środku białego, mroźnego pustkowia za oceanem. Nie pamiętali już o swoich dawnych troskach lub problemach, nie pamiętali już nawet, gdzie są, bo pozostały tylko rozgrzane dłonie schodzące w dół pleców, przyspieszone oddechy i mocno bijące serca, aż w końcu nie było między nimi żadnego odstępu, jakby zlali się w jedno.
Wtedy już na pewno wiedzieli, że są w sobie zakochani.
--
Raz zdarzyło się, że Eguchi nakryła ich na wymienianiu pocałunków w którymś z zacienionych kątów samolotu. Spojrzeli się na nią nieco zdezorientowani, a ona zamrugała kilka razy, uśmiechnęła się dziwnie i odbiegła. Jeszcze tego samego dnia na Tsukishimę napadła Kihara, akurat gdy mężczyzna pochłonięty został czynnością zaparzania malinowej herbaty.
- Ty stary draniu! – zaczepiła go, wyraźnie z jakiegoś powodu ucieszona. Odwrócił się do niej z umęczonym wyrazem twarzy i spojrzał na jej iskrzące oczy, wiedząc już doskonale, z czego ta kobieta była tak zadowolona.
- To nic takiego – odparł skromnie, poprawiając okulary i wyminął ją, by skierować się do wyjścia z pomieszczenia.
- Kiedy to było? Czemu nic nie powiedziałeś?
- Ty też nie zdajesz mi codziennych relacji z twojego życia miłosnego – uciął.
Milczeli obaj przez moment, zerkając na siebie badawczo.
- Nasza umowa trochę nie wypaliła – podjęła Kihara, wzdychając.
- Bo? – Tsukishima uniósł jedną brew.
- Eguchi była pierwsza z wyznaniem mi uczuć.
Blondyn uśmiechnął się tak, jak rzadko mu się zdarzało. Bez złośliwości i ironii. Zapatrzył się w swoje odbicie na drżącej powierzchni cieczy w kubku.
- Obaj się do tego nie nadajemy – przyznał rozbawiony – Tadashi jest znacznie śmielszy, niż bym pomyślał.
- Jesteśmy beznadziejni – zgodziła się z nim, kiedy sięgała do szafki po wafelki – jedz – podsunęła mu pudełko, a Kei wyjątkowo się poczęstował, nawet jeśli z reguły nie jadał słodyczy.
--
Według prognozy, okno pogodowe miało nastąpić już za parę dni i planowali wtedy odbyć kolejną wyprawę na skuterach. Yamaguchi zadeklarował swój udział jako obserwator ekologiczny – potrzebował materiałów do badań. Bądź, co bądź, byli tam, by pracować. Tsukishima z kolei zdecydował się zostać w samolocie, ponieważ ktoś musiał kontrolować działanie wszelkich sprzętów, a reszta osób znających się na tym koniecznie chciała wybrać się na wyprawę. Okazjonalnie mógł się poświęcić.
Wtedy jeszcze nie wiedział, jak bardzo potem będzie tej decyzji żałował.
Yamaguchi cieszył się na wyprawę, mieli podobno mijać po drodze aż dwie kolonie pingwinów! Zabrał ze sobą swój aparat i pełen energii wyruszył z Hiratą, Takeo i Ibuką przez niekończące się śniegi.
To był wypadek.
Jeden z tych niespodziewanych, zupełnie wcześniej niebranych pod uwagę. Trudno dokładnie ocenić, co tu zawiniło, po prostu w jednej chwili Yamaguchi sięgał do bagażnika po jakiś przedmiot, odwracając wzrok od kierunku jazdy, a w drugiej usłyszał ostrzegawczy krzyk Ibuki, szarpnęło nim ostro i świat pociemniał niespodziewanie, gdy spadał bezwładnie w dół.
- Yams, żyjesz?! – słyszał krzyki gdzieś z góry. Zdawało mu się, że jego ciało znajduje się w lodowym imadle. Prawa noga została w górze, zahaczona o wystający kamień, a on utknął w ciasnej szczelinie. Dobrze, że nie miał możliwości spojrzeć w dół, bo wiedział, że znajduje się pod nim dużo wolnej przestrzeni.
- Jestem cały! – odpowiedział, biorąc płytkie wdechy. Nie był w stanie normalnie oddychać, kiedy jego klatkę piersiową ściskały z ogromną siłą warstwy lodu.
- Jak spuścimy ci linę, będziesz w stanie się przywiązać? – zapytał Takeo.
- Prawie nie mogę się ruszyć – jego szok i dezorientacja powoli przeradzały się w panikę. Utknął tu. Nie da rady wyjść. Jest tak zimno. I sztywno. Bezruch opanował jego serce, jakby nagle pokryła je warstwa lodu.
Wystarczy jeden gwałtowny ruch, a lód pęknie. Lód jest kruchy.
- Yams, wszystko jest pod kontrolą. Mów coś, żebym wiedział, że nie straciłeś przytomności – powiedział do niego Takeo uspokajająco – Ibuka jedzie po pomoc, niedaleko naszej stacji jest szpital. Może uda jej się tam zadzwonić, jeśli trafi jej się lepszy zasięg. Za parę godzin wszystko będzie dobrze.
Yamaguchi skupił się na oddychaniu. Wszystko będzie dobrze.
--
W samolocie nie było zbyt wiele do roboty. Tsukishima zajął się nawet sprzątaniem, żeby odpędzić osamotnienie, po wyjeździe Tadashiego. To nie tak, że za nim tęsknił, skądże... po prostu spędzili razem tyle czasu razem, że bardzo się przyzwyczaił. Cieszył się jednak, że mężczyzna miał okazję pojechać na wyprawę po raz drugi. Wiedział, jak ten się ekscytował pingwinami. Niezwykle urocze.
W pewnym momencie zadzwoniła jego komórka. Nie zdarzało się to tu zbyt często, łącze było bardzo słabe i rozmowy ciągle przerywało. Spojrzał na wyświetlacz. Ibuka?
To dziwne. Była na wyprawie, a daleko od stacji ciężko było wyłapać zasięg. Właściwie powinno to być w ogóle niemożliwe. Poza tym powinni być wszyscy w drodze.
Wtedy Tsukishimę ukłuł niepokój.
- Cześć – przywitał się szybko, czekając na wieści. Nie spodziewał się niczego pozytywnego, ale to, co usłyszał sprawiło, że zachwiał się na nogach i opadł na pobliskie krzesło.
- Yams zaklinował się w szczelinie i nie możemy go wyciągnąć. Skontaktowałam się już ze szpitalem, wyślą tam helikopter. Sytuacja pod kontrolą, ale przygotujcie się na nasz powrót. Yams nie doznał obrażeń, ale jeśli za długo to potrwa, może doznać odmrożenia lub być w szoku. Podobno nie czuje nóg, więc nie wiem jak z krążeniem krwi. Będzie problem, jeśli...
Kei nie chciał już tego dalej słuchać. Słowa Ibuki obijały mu się o ścianki czaszki. Był bezradny. Nie było ani jednej rzeczy, którą mógłby teraz zrobić. Z całego serca pragnął być chociaż przy Tadashim i zapewnić go, że będzie dobrze, ale nie mógł. Yamaguchi był tam sam, otoczony chłodem i beznadzieją.
Dawno tak bardzo się o kogoś nie bał. Zdawało mu się, że serce podchodzi mu do samego gardła, a żołądek zapełniają kamienie. W końcu zebrał się w sobie, podniósł się z krzesła i upewnił się, że nie zwróci zaraz śniadania na podłogę. Trzeba było powiadomić pozostałych.
Wszystkich zżerały nerwy do końca dnia i przez pół nocy. Eguchi i Kihara szeptały między sobą, Kaori próbowała dodzwonić się do męża, co było oczywiście nierealne, a Fukanaka pożarła połowę ich zapasów na ten miesiąc. Tsukishima tylko siedział bez ruchu z pochyloną głową, usztywnionymi ramionami i zaciśniętą szczęką. Milczał, choć wewnątrz szalał w nim tajfun. To nie tak, że mógł jakoś pomóc, ale czuł się tak okrutnie bezużyteczny siedząc tu i się martwiąc. Chciałby chociaż móc wyjść i pobiegać, żeby zmylić ciało, że cokolwiek robi, ale byli na Antarktyce i zapadł już zmrok. Obwiniał się za wszystko, wiedząc doskonale, że w niczym nie zawinił. Uczucia miały odrębne drogi od myśli. Uczuć nie można było tak ławo kontrolować rozsądkiem.
Po północy dopiero otrzymali wiadomość, że Yamaguchiego przetransportowano bezpiecznie do szpitala i po badaniach będzie mógł wrócić do samolotu. Tsukishimie spadł kamień z serca i wreszcie był w stanie wziąć pełny wdech, choć do tej pory nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak płytko oddychał. Głupi Tadashi. Że też musiał się tak o niego martwić.
Gdy kilka postaci szeleszcząc wślizgnęło się do samolotu, wszyscy poza Keiem już spali. Ten usłyszawszy zamieszanie od razu zerwał się z krzesła w na wpół oświetlonej kuchni i przebiegł korytarzem, by rzucić się bez pomyślunku na mężczyznę, w którym rozpoznał swojego ukochanego. W tym samym momencie usłyszał syk i mężczyzna w jego ramionach zachwiał się niebezpiecznie, więc zaniepokojony odsunął się, podtrzymując go za barki. Nie dostrzegał dokładnie rysów twarzy w tej ciemności, ale widać było, że twarz Yamaguchiego jest znużona i wykrzywiona w bólu. Zauważając konsternację Tsukishimy, uśmiechnął się półgębkiem i wymamrotał:
- Wszystko mi zdrętwiało i odmarzła mi porządnie noga, więc... ostrożnie.
- Wybacz – nie miał pojęcia, co mógł więcej powiedzieć. Patrzył oszołomiony na Tadashiego i wstrzymywał oddech.
- Tsukki, zajmij się nim. Idźcie spać najlepiej – poleciła im naprędce Ibuka i razem z resztą przybyłych na dobre zniknęła w swojej kwaterze.
- Skończcie z tym Tsukkim, nie pozwoliłem wam mnie tak nazywać – warknął gniewnie, ale zaraz cała jego uwaga ponownie skupiła się na postaci przed nim. – Jesteś skończonym idiotą – wyrzucił z siebie, patrząc mu prosto w zdziwione oczy, po czym pociągnął go za sobą, ale znów usłyszał zduszony jęk. Kucnął i nie odwracając się rzekł: - zaniosę cię.
Yamaguchi nie miał już siły nawet protestować, po prostu objął ramionami szyję Tsukkiego i przylepił się ciałem do jego pleców. Czuł, że Kei był na niego zły, choć nie bardzo rozumiał, czemu. On sam przeszedł dziś bardzo wiele, wszystko go bolało, pamiętał wciąż przerażenie, jakie go ogarnęło, gdy tkwił między bryłami lodu i nie potrafił się poruszyć. Rozumiał, że Tsukki to Tsukki i nie może nagle zmienić swojej osobowości, ale nie prosił przecież o wiele. Tylko odrobinę wyrozumiałości, może nawet uprzejmości. A zamiast tego na samym wstępie słyszy wyzwiska. Z całej tej bezradności i frustracji zachciało mu się płakać, ale wtedy właśnie dotarli do pokoju – nie miał pojęcia, czyjego – i został delikatnie ułożony na materacu przez silne ramiona, co dodało mu otuchy.
- Nienawidzę cię – usłyszał znowu i nie wiedział, czym sobie zasłużył na te wszystkie okrutne słowa. Odrobina życzliwości. Ociupinka. Teraz nawet zadowoliłby się milczeniem.
- Nie musisz mówić takich rzeczy. – wychrypiał, usiłując nie dopuścić łez do wycieknięcia zza dolnych powiek. Siedzieli obok siebie, ale twarze zwrócili w inne strony. – Miałem ciężki dzień i... - zaniemówił, gdy do jego uszu dotarł cichy szloch. Sięgnął do lampki na stoliku nocnym i rozjaśnił ciemność mdłym światłem, zatem dostrzec mógł skuloną postać trzęsącą się obok niego z twarzą ukrytą w dłoniach. To on był tu obrażany, więc czemu Kei płakał?
- Po cholerę wpadałeś w jakąś głupią dziurę, wiesz jak się martwiłem? Myślałem, że tam zostaniesz! Myślisz, że co ja bym bez ciebie zrobił? – wykrztusił załamanym głosem i ledwo było go słychać, bo dłonie przyciskał do ust i do tego cały czas szlochał.
Yamaguchi nigdy go takiego nie widział. Ułożył ostrożnie dłoń na jego ramieniu i pogłaskał go czule. To było niespodziewane. Tsukishima się przecież nie mazał. Był dorosłym, zgryźliwym facetem o aurze aroganckiego indywidualisty. Teraz z kolei patrzył na przestraszone dziecko, nie potrafiące otrząsnąć się z szoku i niezdolne do wyrażenia słowami prawdziwych uczuć.
- Rozumiem, że było ci ciężko, ale czemu wyżywasz się na mnie? – zapytał, trochę zraniony. Z jednej strony uważał troskę Tsukkiego za słodką, ale przecież wyrażana ona była złością i słownymi atakami. Dalej gładził jego skórę, przechodząc powoli dłonią na plecy.
- Nie wiem – powiedział żałośnie, jeszcze bardziej się w sobie kuląc. – Po prostu nie wiem, co zrobić z tymi uczuciami. Przez to mówię okropne rzeczy... chyba już mnie nie chcesz widzieć – stwierdził gorzko, lecz nie poczynił żadnych kroków, by opuścić pomieszczenie. Zwyczajnie siedział tam z cichą nadzieją, że się mylił i jednak Tadashi mu wybaczy.
- Jest na to jedno słowo, ale często o nim zapominasz – westchnął Tadashi, kreśląc pod łopatkami Tsukishimy coraz wymyślniejsze wzorki. W końcu odpuścił sobie te zajęcie na rzecz przytulenia się do niego od tyłu i ułożenia brody na jego ramieniu. – No już, Tsukki. Nie jesteśmy dziećmi. Przecież nie będę się gniewał.
- Przepraszam. – wydobyło się nareszcie z jego zaciśniętego gardła. – Tak bardzo mi na tobie zależy, że nie wiedziałem, co zrobić... i całe to mazgajenie się, cholera, jakie to upokarzające – kontynuował, zmieniając ton na trochę bardziej rzeczowy, jakby kpił z samego siebie. – Nie nienawidzę cię. Nienawidzę samego siebie za to, że nie mogłem nic zrobić – wyznał i wypuścił powolnie powietrze.
Tadashi objął go mocniej, a dłonie zaplótł pod koszulką na brzuchu. Złożył nieśpieszny pocałunek na nagiej skórze szyi, tuż pod uchem, na co blondyn wzdrygnął się wyraźnie.
- Czemu to ty mnie pocieszasz, idioto – sapnął rozdrażniony, nagle zdając sobie sprawę z tego stanu rzeczy.
- Nie „idioto". To niemiłe – poskarżył się, choć nie miał tak naprawdę mu za złe.
- Kochanie – poprawił się, a słowa wypowiedział tak niewyraźnie, że trudno je było rozróżnić od zwykłego bełkotu. Yamaguchi zastanawiał się, czy się przesłyszał, a kiedy doszedł do wniosku, że nie, każde zmartwienie odpłynęło daleko, daleko, zastąpione kojącym ciepłem, rozlewającym się po jego ciele. Na usta wypełzł mu zadowolony uśmieszek.
- Powiedz to jeszcze raz – poprosił.
- Nie – odburknął zażenowany każdym słowem, które opuściło jego usta tego wieczoru.
- Nazwij mnie swoim kochaniem – powtórzył błagalnie, niestety odpowiedziało mu zawzięte milczenie – Jestem biednym, rannym, ocaleńcem. Wyłowiono mnie z czeluści lodowych piekieł. Jednego słowa mi skąpisz? Nie bądź taki... - zakołysał nimi kilka razy, ale najwidoczniej manipulacja emocjonalna tym razem nie działała na jego partnera. Cóż, musiał się zadowolić tamtym marnym bełkotem. Dobre i to.
I kiedy już układał się wygodnie w pościeli, i naciągał na siebie kołdrę, czekając na dołączenie tego drugiego, usłyszał:
- To za wcześnie na powiedzenie, że cię kocham?
Nie miał pojęcia. Prawdę mówiąc, to pytanie było tak niespodziewane i zbiło go z tropu do tego stopnia, że nawet gdyby znał odpowiedź, to nie wykrztusiłby z siebie ani słowa.
- Jeśli tak, to powiem ci to innym razem – dodał onieśmielony milczeniem towarzysza, po czym po prostu wślizgnął się pod ciepłą pościel i przytulił do siebie Tadashiego, czy to ze względów przestrzennych, czy dlatego, że chciał go trzymać blisko siebie.
Po zgaszeniu lampki zapadła nieprzenikniona ciemność. A Yamaguchi pozostał z szeroko otwartymi oczami i bijącym głośno sercem, myśląc o słowach, które właśnie usłyszał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro