Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Upadek

Drżały mu dłonie. Nie z zimna, nie z bólu; ze słabość. Zresztą nie tylko one, całe jego ciało słabło z każdą mijającą minutą. Choć wszedł tu dumnie wyprostowany, był pewien, że opuści to miejsce podpierając się na kimś, trzęsąc się, nie mając już siły unosić głowy w górę. 

Te wszystkie głosy, krzyki były jak psy szczekające na gołębie. Jego myśli ulatywały spłoszone jak te ptaki,  niemożliwe do złapania.

Czy to on zawiódł? Na pewno. To on w końcu za nich odpowiadał. A jednak i oni mieli własną wolę. Nie kochali go? Nie szanowali? Oczywiście, dla nich w końcu najważniejszy jest ich własny interes. A jednak, czy mogli coś zrobić? Mogli, ale nie chcieli. Nie chcieli czy nie widzieli żadnych innych możliwości? Widzieli. Nie są ślepi, a on powinien ich w końcu przestać usprawiedliwiać. Zawiedli i oni, i on. 

To już nie były podniesione głosy, a krzyki. Na siebie nawzajem, ignorując wroga. Mógłby do nich przemówić, zaproponować. Nic by to jednak nie dało, sprawialiby przez chwilę pozory, jakby faktycznie zrozumieli, po czym wszystko zaczęłoby się od początku. Zbyt wiele razy próbował, teraz zostało mu już tylko modlić się o cud, o przeżycie.

Najgorsze nie działo się jednak z jego ciałem. Jego umysł, dusza - umierał nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Coraz trudniej było mu uchwycić słowa, wszystkie wydawały się być wyrwanymi kartkami książki, z których nie potrafił ułożyć w odpowiedniej kolejności. 

Bał się. Ogarniał go niepokój, piął się po jego wychudzonym ciele, by zacisnąć się na klatce piersiowej. Nie z powodu myśli o śmierci, lecz o tym, co będzie później. Z nim, z nimi, ze wszystkim. Kto przyjdzie po nim, kiedy i czy w ogóle? 

Nie podejmował zawsze dobrych decyzji, a jednak chciał dla nich jak najlepiej. Nie był perfekcyjny, ale starał się do tej perfekcji dążyć. Tylko co mu z tego, gdy umiera, a oni nawet nie zdają sobie z tego sprawy?

Wziął głęboki wdech, starając się poukładać bałagan w swojej głowie. Nie raz słyszał o ludziach, którym w ostatnich chwilach ich życia wspomnienia przelatywały przed oczami. On jednak czuł co innego, wręcz przeciwnego. Jego wszystkie wspomnienia, te lata, które dane mu było przeżyć - wszystko to było wydzierane mu z rąk, nie pozwalając mu ujrzeć tego ponownie. Osoby których znał wiele dekad temu były już tylko kleksami atramentu, a imiona nie dopasowywały się do twarzy.

Wzrok przysłoniła mu mgła. Sięgnął wierzchem dłoni policzka, spodziewając się poczuć mokre od płaczu policzki. Zamiast tego jedyne, czego dotknął, to była jego wysuszona i pomarszczona skóra. 

Pamiętał, jak po raz pierwszy ujrzał na swojej twarzy zmarszczę. Niezbyt głęboka, ledwie widoczna bruzda przecinała mu środek czoła. Tak niewielka i subtelna zmiana w jego wyglądzie przeraziła go jednak bardzo. Starzał się, a co z tym szło, słabiał. Wkrótce na jego twarzy zaczęło się pojawiać coraz więcej zmarszczek, przez które zaczął wyglądać jak pomięta kartka papieru. Kurze łapki przy oczach, wysuszone usta, chude policzki. Jedynym jego pocieszeniem było to, iż nie będzie u niego widać siwizny. Jednakże ku jego przerażeniu i włosów nie ominął ząb czasu. Jego lśniące do tej pory kosmyki stały się rzadsze i bardziej matowe, jakby przykurzone.

Jakże bardziej wolałby zginąć w bitwie, z mieczem wbitym prosto w serce. To uczucie, myśl, że staje się słaby, niemalże bezbronny brzydziła go. Nie taki chciał być zapamiętany, nie na taką osobę kreował siebie w oczach innych. A teraz przyszło mu patrzeć na zmęczonego staruszka odbijającego się w ich źrenicach.

Chciał coś zrobić. Chęć pomocy tym słabym istotom - wmawiał sobie, nie chcąc dopuścić, że to zwykła wola życia - rozpierała go od środka. Czuł, że z tą myślą byłby w stanie podbić cały świat.

A jednak nie potrafił. Te impulsy spotykały się w jego głowie z grubym murem, nie pozwalają nic zrobić. Nie był wstanie, wiedział, że nic nie zdziała. 

Chociaż czy zaszkodziłaby jedna, ostatnia już próba? Umierał, nie zostały już mu tygodnie czy dni, a godziny. Jego dusza rwała się do nieba, nie będąc w stanie już wytrzymać na tej szarej ziemi. Może ten ostatni raz by zrozumieli? Nie zignorowaliby jego słów?

Cicho westchnął i zbierając wszystkie pozostałe siły, wstał. Kątem oka dostrzegł zdziwione spojrzenie mężczyzny, jednak nie zwrócił na nie uwagi. Jego słabe nogi trzęsły się delikatnie, mimo to stanął pewnie. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, jednak nie zdążył.

Rzeczpospolita upadła.


⌁⌁⌁

700 słów

Takie trochę xd Nie podoba mi się ten shot 

Nie lubię pisać historycznych one shotów, bo czuję straszną presję, aby wszystko było jak najbardziej zgodne z rzeczywistością, ale dziś (czyt. prawie 2 tygodnie temu) postanowiłam się ponieść fantazji i może dlatego w końcu coś takiego skończyłam.

Krótkie w chuj, nie zaprzeczę, sama dodałabym coś jeszcze, ale tbh nwm co

W każdym razie to tyle, postaram się napisać one shoty na zamówienie (z 2-miesięcznym opóźnieniem) i zapraszam Was do nich jak się pojawią (o czym na pewno wspomnę na tablicy)




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro