Rozdział Pierwszy
Szła przed siebie. Jej uczucia kotłowały się w niej niczym w kotle. Nie potrafiła określić tego co czuła.
Kolejne istnienie zamieniło się za jej sprawą w pył.
Kolejny raz odgoniła poczucie winy.
"Hej, przecież później zresetuję i wszystko wróci do normy, tak? Nie będą niczego pamiętać!"
Dalej podążała w przód. Od zawsze była bardzo ciekawska. Teraz ta ciekawość, popchnęła ją do morderstwa.
Wielu morderstw.
~*~
Obudził się obolały. Dosyć dziwne, biorąc pod uwagę, że wczoraj tylko spał. Ale to mało istotne.
Z trudem zwlekł się z łóżka i ruszył do kuchni. Na blacie leżało, a jakże, przygotowane dla niego, spaghetti brata. On sam już dawno był "na posterunku".
Z lekkim poczuciem winy wrzucił zawartość talerza do kosza.
Sporzał na zegar. Czas odwiedzić Old Lady*.
Zarzucił na kościste ramiona niebieską bluzę, jednak jak zwykle był zbyt leniwy by zmienić swoje różowe kapcie na buty.
Wszyszedł z domu i skierował się w stronę wrót, przez które rozmawiał z tą miłą kobietą, posiadającą poczucie humoru.
Miał patrolować teren w poszukiwaniu człowieka. W sumie, te jego przechadzki można by uznać za patrol...
Wyszedł ze Snowdin. Był w całkiem dobrym humorze. W myślach już układał kolejność żartów "puk puk".
Nagle, znalazł się w domu. Trzymał podniesioną pokrywę od kosza i opróżniał talerz ze spaghetti Papyrusa.
Był zdezorientowany. Co się właściwie stało? Czyżby... Nie. To nie możliwe.
Spojrzał szybko na zegar.
Nie. Nie wierzył w to...
Odetchnął kilka razy starając się uspokoić.
W końcu znów nałożył na siebie bluzę i wszyszedł na śnieg. Ruszył szybkim krokiem.
Tym razem nawet nie zdążył wyjść z miasteczka.
Znów wyrzucał swoje śniadanie.
Miał dość. Teleportował się. Już słyszał hałas zza wielkich drzwi. Już...
Znowu.
Wściekł się. Bluza. Skrót. Wrota.
Podszedł do nich. Tak zdecydowanie słyszał za nimi odgłosy walki.
Nie wiedział co robić. Niespodziewanie, wielkie drzwi zaczęły się uchylać.
Ukrył się wśród drzew.
Otwarły się całkowicie, a zza nich wychylił się... Człowiek.
W pierwszym odruchu, chciał natychmiastowo wystrzelić w przybysza swoje blastery. Pamiętał słowa króla na temat tego jacy są ludzie.
Ale... Old lady... Złożył obietnicę. Nie, nie może zabić skoro obiecał... Odwołał swoją broń. W milczeniu obserwował istotę w swetrze w fioletowo-niebieskie pasy. Była to dziewczynka, na oko ośmio czy dziewięcio letnia. Szła przed siebie, co chwilę pociągając nosem. Na jej policzkach można było dostrzec mokre ślady łez.
W pewnym momencie się zatrzymała. Patrzyła na grubą gałąź leżącą na środku drogi. Dziewczynka była bardzo drobna i przyszło mu na myśl, że nawet gdyby zaczęła skakać na tym konarze, nie dałaby rady go złamać. Mimo to człowiek ominął przeszkodę. Sansa zastanawiało tylko, dlaczego w jej działaniu było tyle wachania.
Wpadł mu do głowy pomysł.
Szybko teleprtował się na gałąź i złamał ją swoim ciężarem, po czym znów znalazł się wśród drzew.
Obejrzała się za siebie. Z jej twarzy można było wyczytać sprzeczne emocje. Dziwne... Strach jeszcze potrafił zrozumieć. Ekscytację w drodze wyjątku. Ale radość? Nie, musiało mu się przewidzieć...
Zatrzymała się. Wyraźnie na coś czekała.
Zbliżył się i po chwili wahania zdecydował wydobyć z siebie głos.
- C z ł o w i e k u - zaczął aktorskim, ponurym głosem - N i e w i e sz j a k p r z y w i t a ć n o w e g o k u m p l a? O d w r ó ć s i ę i u ś c i ś n i j m o j ą d ł o ń.
Ludzkie dziecko jeszcze przez chwilę stało do niego tyłem, by następnie odwrócić się bardzo szybko i chwycić za jego wysunięte w jej kierunku, kości dłoni.
W powietrzu rozbrzmiał nieprzyjemny dźwięk.
- Heh... Stary trik z poduszką-pierdziuszką. To ZAWSZE jest śmieszne - uśmiechnął się najszerzej jak umiał.
Dzieciak zachichotał bez przekonania.
¥₩¥₩¥
Obserwował jej poczynania przez całą jej podróż przez podziemie. Po części by jej pomagać, a po części... Eh, sam nie wiedział jak to nazwać. Czasem zachowanie tego człowieka było dziwne. Można by żec, że nawet podejrzane. Chociażby ich rozmowa w Grillbys. Niby nic dziwnego, jednak ta jej nerwowość odrobinę go niepokoiła.
Ona sama była nawet sympatyczna, ale bardzo milcząca.
Umarła tylko trzy razy. Nic dziwnego! Była naprawdę szybka i zwinna oraz - tego nie wiedział, jednak miał przeczucia - silna.
Nikogo nie zabiła.
Właściwie... Czemu miałaby to zrobić? Czemu ją o to podejrzewał? Czemu podejrzewał małe, niewinne dziecko? Może przez opowieści króla? Tak, to na pewno to... Na pewno...
¥₩¥₩¥
Uwolniła ich? Nie dowierzał.
Nawet patrząc na słońce i wszystko w okół, nie potrafił uwierzyć. Nawet jego brat, płaczący z radości, nie potrafił sprawić by traktował to prawdziwie.
Dopiero, gdy zobaczył gwiazdy, dopuścił do siebie myśl, że są wolni.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
*Old lady - stwierdziłam, że zostwię to nie przetłumaczone, bo po polsku nie brzmi tak dobrze jak w oryginale.
Mamy pierwszy rozdział! Yooohooo... *ten entuzjazm*
Bleh... Za dużo Sansa jak dla mnie... Ale cóż, Wena każe pisać takie coś, więc piszę... Chociaż jest w h0i nie oryginalne :/
Chciałabym jeszcze dodać, że możecie mi proponować z czego chcielibyście jakąś Historię.
(Mało prawdopodobne, że ktoś odpowie na tę prośbę, ale trudno XD)
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro