ROZDZIAŁ V - KU ZACHODOWI SŁOŃCA
Po wielu rozmyślaniach na temat swojej przyszłości oraz próbie wpadnięcia na pomysł, gdzie tak naprawdę ma szukać swojego przeznaczenia, w miarę uradowana Kamila, przynajmniej pozornie skierowała się w stronę kuchni w rodzinnym hotelu Tramonto, którego nazwa wywodziła się od zachodu słońca, który jej rodzina ubóstwiała już od wielu lat, gdzie już od kilku dobrych godzin krzątali się kucharze, przygotowując różnego rodzaju przekąski, makarony i pizzę, dla spragnionych wrażeń i dobrego posiłku gości z całego Nowego Jorku, którzy już tego wieczoru mieli zawitać na oczekiwane od długiego czasu, letnie przyjęcie w tak niezwykłym, choć skromnym miejscu, jak hotel państwa Belossi. Kamila mimowolnie uśmiechnęła się, choć tak naprawdę, nie zrobiłaby tego, gdyby nie mimowolne poczucie komfortu i radości, którego doświadczała tylko będąc w rodzinnym hotelu i pomagając w przygotowaniach do różnych imprez, w tym corocznego rozpoczęcia lata. Do nosa dziewczyny dotarł przepyszny zapach sosu, pieprzu, soli oraz innych przypraw, oraz kochane przez nią szumy i rozmowy znanych jej ludzi, co od razu wprawiło ją w lepszy nastrój, mimo smutku, który towarzyszył jej na co dzień, szukając własnego miejsca na ziemi i nie potrafiąc go znaleźć. Wiedziała jednak, że być może, prawdziwy dom odnajdzie ją sam, gdy będzie się go spodziewała najmniej, a jak na razie, jeszcze przed wyjazdem na studia i pożegnaniem ze swoją rodziną, chciała spędzić z nimi jak najwięcej czasu, zanim opuści ich na zawsze, choć wiedziała, że studia i tak nie przyniosą jej lepszego życia, niż to, które miała obecnie. Nie chciała opuszczać miejsca, które znała praktycznie od dzieciństwa, ale z drugiej strony czuła, że studia nie zapewnią jej tak ogromnego komfortu jak Nowy Jork, czy nawet miejsce, które mogła nazwać domem i którego podświadomie chciała szukać, mimo wielkiego strachu, że może to negatywnie wpłynąć na jej życie, a ona sama doprowadzi do wielkiej katastrofy, idąc dalej w swój los i próbując odkryć prawdziwe przeznaczenie. Z rozmyślań wyrwał ją jednak głos Marii, pulchnej, starszej kobiety o brązowych włosach przeplatanych siwymi pasemkami, która, z racji śmierci dziadków Kamili jeszcze przed jej narodzinami i zaufania, jakim darzyli ją państwo Belossi, była dla dziewczyny niczym babcia.
- Babciu, ja... - zaczęła Kamila, ale starsza pani, wyraźnie zaaferowana, od razu ją ubiegła.
- Kamilo, dlaczego przyszłaś tu bez bluzy, w dodatku na tak silnym deszczu? - zapytała kobieta, dotykając jej policzków z wyraźnym przerażeniem.
- Nic się nie stało, naprawdę... jestem cała i zdrowa - zapewniła ją dziewczyna, będąc wdzięczna za troskę i zainteresowanie, jakie okazywała jej rodzina, nawet, jeśli ona sama tego nie potrzebowała. Nie mogła sobie wymarzyć lepszej babci i rodziców, nawet, jeśli jej serce gnało zupełnie gdzie indziej.
- To dobrze... a przy okazji, zrobiłam twoją ukochaną pizzę, specjalnie dla ciebie! - Maria aż klasnęła w dłonie, prowadząc Kamilę w stronę piekarnika, w którym piekła się ulubiona pizza dziewczyny.
- Pizza z warzywami i rukolą? Tak bardzo, dziękuję, babciu... - odpowiedziała Kamila, a następnie przytuliła mocno Marię - Ty zawsze wiesz, jak mnie pocieszyć...
- Pocieszyć, słonko? Coś się stało? - zapytała zaniepokojona Maria, patrząc w zielone, zaniepokojone a jednocześnie pełne ulgi oczy dziewczyny. Kamila poczuła się nieco zakłopotana, bowiem kolejny raz, ktoś z zewnątrz zapytał ją o jej samopoczucie, o czym ona sama za bardzo nie lubiła mówić. Dziewczyna zwiesiła smutno głowę, próbując ukryć przed światem, jak i samą Marią swoje prawdziwe emocje, towarzyszące jej w tej chwili, lecz ku jej jednoczesnemu zaskoczeniu i pewności, jej babcia od razu zorientowała się, że coś jest nie tak. Mimo wszystko, Kamila wzięła głęboki wdech i odpowiedziała tym, czym zawsze odpowiadała na pytanie o problemy. W końcu, szczęście i bezpieczeństwo bliskich było najważniejsze, nie jej własne.
- Nie, naprawdę nic się nie stało... - odpowiedziała dziewczyna, ale tym razem, Maria nie dopytywała się o jej obecny stan, jak inni ludzie wokół niej, zamiast tego, skinęła tylko głową, jakby na znak aprobaty i zrozumienia.
- Rozumiem... zresztą, nie wydaje mi się, żebyś była na tyle smutna, aby przegapić radość z przyjęcia - odpowiedziała kobieta z wesołym uśmiechem, jednocześnie przyprószonym nieco warstwą zaniepokojenia, a Kamila uśmiechnęła się delikatnie.
"Lepsze słodkie kłamstwo niż gorzka prawda" - pomyślała Kamila, myśląc, że może tym jednym, cudownym razem, nie zepsuje tak ważnej okazji, na którą czekał cały Nowy Jork, jeśli utrzyma język za zębami i nie zdradzi swoich problemów ludziom wokół niej. Właśnie w tej chwili, do Kamili i Marii dołączyli rodzice dziewczyny, niezbyt do niej podobni, przynajmniej z wyglądu, bowiem byli oni blondynem o brązowych oczach i wąsach tego samego koloru, oraz brunetką o niebieskich oczach, zazwyczaj ubraną w jasny róż i fiolet. Pani Sara i pan Carlo Belossi wyglądali na zaaferowanych, a jednocześnie pełnych ulgi, gdy podeszli do już nieco bardziej wysuszonej, ale jednak wciąż nieco mokrej od deszczu Kamili.
- Cara mia, nic ci nie jest? Mogłaś zamarznąć na tym deszczu! - krzyknęła pani Sara, delikatnie dotykając policzka Kamili, na którym znajdowało się jeszcze kilka strużek deszczu.
- Nie, mamo, naprawdę nic się nie stało... to tylko deszcz - zapewniła ją Kamila. Po chwili do pozornych obaw dołączył się pan Carlo, jednak szybko jego zakłopotanie na twarzy zmieniło się w wyraźną aprobatę i dumę.
- Jak ty dotarłaś tu w taką burzę? - zapytał mężczyzna, całując oba policzki córki w wyrazie zachwytu.
- Tato, przecież nie było tak źle... hotel znajduje się kilka metrów od Statuy Wolności i centrum, to naprawdę nie była aż tak długa droga - zapewniła go dziewczyna, a on sam odetchnął z ulgą.
- Och, to wspaniale... najważniejsze, że jesteś - odrzekł ojciec dziewczyny, mocno ją przytulając. Jednak właśnie w tej chwili, do rodziny Belossi podbiegł jeden z najbardziej zaufanych kucharzy w restauracji hotelu Tramonto, Antonio, młody mężczyzna o czarnych, kręconych włosach i przenikliwie niebieskich oczach.
- Nie chcę przeszkadzać w tak cudownym momencie, ale już za dwadzieścia minut zaczną się zchodzić goście... - powiedział, a w oczach pana Carlo od razu pojawił się znaczący błysk, a na jego twarzy widniał pełen czystego optymizmu uśmiech.
- W takim razie... pozostaje jeszcze sporo czasu, aby przygotować wszystko dla gości - odpowiedziała pani Sara, przytulając się do objęć męża, także pełna nadziei na powodzenie tak znaczącego dla całego miasta przyjęcia.
- Więc nie zwklekajmy - dołączyła się Kamila, jednocześnie zaskoczona własną pewnością siebie, która w tej chwili pojawiła się w jej, jak dotąd zamkniętym na wszelki optymizm i kontakty sercu. Może jednak, pod wpływem rodziny i osób, którym rzeczywiście na niej zależało, istniała jeszcze odrobina radości w świecie, gdzie sama była zmuszona walczyć ze swoimi problemami?
***
Po dwudziestu minutach pracy i przygotowywania oświetlonej elegancko sali jadalnej w hotelu Tramonto, Kamila jeszcze chwilę przed imprezą upięła swoje czarne włosy w wysoki kok, jednocześnie zostawiając miejsce na grzywkę, oraz ubrała elegancką, czerwoną sukienkę bez rękawów. Przyjęcie zbliżało się już lada chwila, więc po odpowiednim przygotowaniu się, dziewczyna z, przynajmniej, chwilową radością w sercu skierowała się do sali, gdzie czekali na nią jej rodzice, oraz, jak się okazało, cały Nowy Jork, który siedział przy stołach w różnych miejscach sali jadalnej. Widząc całe to zamieszanie, a jednocześnie nadzieję i radość w oczach ludzi wokół niej, Kamila wzruszyła się, jednak po chwili przypomniała sobie, że choć mieszkańcy Nowego Jorku spędzali czas w tak dużym, a jednocześnie skromnie urządzonym miejscu, mieli w sobie radość, w dodatku na dłuższy czas, której nic nie było w stanie im zabrać. Z kolei Kamila, tkwiła w swoim podświadomym smutku i emocjach, nie pozwalając samej sobie na przeskoczenie swoich oczekiwań i stanie się kimś więcej - z drugiej jednak strony, może i lepiej, że nie zwracała na siebie uwagi?
- Jednak w tej chwili, zupełnie niespodziewanie, pani Sara dała znak Kamili, mrugając do niej okiem, co jednocześnie zaniepokoiło i podekscytowało dziewczynę.
- Kamilo... zrobisz coś naprawdę ważnego - szepnęła do córki kobieta, a sama dziewczyna ustawiła się koło rodziców, patrząc z jednoczesnym smutkiem i dumą na mieszkańców miasta, tak uradowanych z rozpoczęcia lata.
- Czekaj, co? - zapytała cicho Kamila, wyraźnie zdezorientowana całą sytuacją.
- Kochani... w tak ważny dzień, jak rozpoczęcie lata w naszym mieście, wiem, że na pewno wszyscy czekaliście na to wspaniałe przyjęcie, nad którym, ja i moja rodzina staraliśmy się wiele miesięcy... jednak w tym roku, to nie ja spełnię obowiązek dokończenia przemowy, lecz zrobi to moja córka...
W tej chwili, Kamila poczuła, jak serce bije jej coraz szybciej, a na czole i rękach pojawiają się strużki potu. Poczuła, jakby cała zamarzła, przerażona perspektywą przemowy przed tak wieloma gośćmi.
- Mamo, ja... - powiedziała Kamila przy przyspieszonym oddechu, przerażona całą odpowiedzialnością, jaka na nią spadła, jednak pani Sara tylko się uśmiechnęła.
- Dasz radę, naprawdę... - odrzekła kobieta, puszczając do niej oko, a Kamila, próbując wmówić sobie, że może tym razem da radę i niczego nie zepsuje, oraz że pokona odwieczną tremę przed przemowami dla publiczności, stanęła na środku sali, biorąc głęboki oddech.
- Drodzy Nowojorczycy... tak bardzo... tak bardzo pragnę was powitać na letnim przyjęciu w naszym hotelu... jest mi niezmiernie miło, że przyszliście tutaj, bo pragnęliście czegoś więcej w tym mieście, pragnęliście świętować coś, co naprawdę się liczy... i jestem tutaj, aby zaprosić was na to, na co naprawdę czekaliście od dawna... więc, miłego przyjęcia! - Kamila co chwilę, podczas swojej wypowiedzi mimowolnie wstrzymywała oddech, jednak mimo wszystko, to, co usłyszała po wypowiedzieniu tych słów, było oklaskami ze strony ukochanych przez nią mieszkańców miasta, na których tak ogromnie jej zależało.
- Dziękuję... - szepnęła Kamila, starając się, po raz kolejny, nie zwracać na siebie uwagi. Wolała być jak wiatr, który szybuje ponad głowami, a ludzie i tak go nie zauważają, niż jak burza, która niszczy wszystko, gdy pojawia się na horyzoncie. Jednak i ta burza, musiała przejść, jak na razie, bowiem Kamila, póki miała czas, zamierzała się cieszyć letnim przyjęciem, póki było to możliwe...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro