ROZDZIAŁ IV - DZIEWCZYNA, KTÓRA MA WSZYSTKO
Po burzliwej kłótni z Michelle, gdy Kamila opuściła przystanek i skierowała się do centrum rodzinnego Nowego Jorku, wpadła w dziwny trans rozmyślań na temat swojego życia, przeznaczenia i tego, gdzie jest jej prawdziwe miejsce - nie to, które choć doceniała za wszelkie jego uroki, nie było jej prawdziwym domem i czuła to już od kilku dobrych lat, ale miejsce, gdzie zawsze powinna być, choć dziewczyna nie do końca wiedziała, gdzie właściwie powinna zacząć szukać. Była dziewczyną, która miała wszystko, o czym każdy marzy i doceniała całą miłość jej rodziców, zarówno do hotelu i restauracji prowadzonej od lat w centrum miasta, ale też do niej samej, miłość przewyższającą wszystko, co znała. Kochała swoich rodziców i nie miała wątpliwości, że to właśnie oni są jej prawdziwą rodziną, lecz od czasu do czasu miała wątpliwości, jakoby jej prawdziwy dom i przeznaczenie znajdowały sie zupełnie gdzie indziej, a kompas, który miał prowadzić ją w stronę jej prawdziwego losu, znajdował się gdzieś, gdzie nie miała do niego dostępu. Kamila naprawdę, choć bała się, że zniszczy wszystko, co ludzie wokół niej kochając, próbując rozwiązać jej własne tajemnice, mimo wszystko, w głębi serca chciała przeskoczyć most swoich oczekiwań i trafić do raju, gdzie, być może, zawsze było przeznaczone jej żyć. Na razie jednak, idąc ulicami wielkiej metropolii, tak dobrze jej znanej od dzieciństwa, starając się cieszyć przepięknym zachodem słońca i wielkim szumem panującym w mieście, który w jakiś sposób dawał jej komfort faktem, że znała ten klimat praktycznie od zawsze, starała się nie myśleć, o tym, co stanie się w przyszłości i cieszyć się tym, co ma obecnie - w końcu, mimo tylu katastrof tego dnia, był to pierwszy dzień lata i dziewczyna pragnęła cieszyć się nim najlepiej, jak potrafi, choć w rzeczywistości nie było to łatwe. Miała jednak kochającą rodzinę, cudowny dom i przyjaciółkę, którzy, choć nie ufali jej do końca, z pewnością kochali ją ponad wszystko, co Kamila ogromnie doceniała. Dziewczyna pragnęła lepszego życia, którego jak na razie, nie było jej dane poznać, jednak mimo wszystko, w jej sercu tliła się nadzieja, że kiedyś dowie się prawdy o samej sobie, na razie jednak, idąc przez ulice miasta i wspominając dawne czasy, wszystkie momenty spędzone z rodziną na Times Square, w Central Parku i innych ważnych w jej życiu miejscach, postanowiła akceptować to, co ma. Nie prosiła więc o nic więcej, bo jak na razie, wystarczył jej świat, który, choć nie był jej światem, miał wszystko, aby przynajmniej obecnie, nazywać go poniekąd domem.
"A jednak chcę miejsca, w którym nie będę się czuła jak odludek" - pomyślała dziewczyna z jednoczesną radością i smutkiem, patrząc na imponującą Statuę Wolności, stojącą w centrum wielkiego miasta, u której podnóży stali ludzie przygotowujący się do przyjęcia w hotelu i restauracji jej rodziców. Mimo, że starała się cieszyć na rozpoczęcie lata w Nowym Jorku, czuła pustkę, jakoby w jej życiu brakowało ważnego pierwiastka, który zapewniłby jej lepsze życie, przynajmniej lepsze od tego, które miała obecnie. Podświadomie pragnęła zmiany, jednak serce i rozsądek podpowiadało jej, że jeśli zrobi choć jeden krok nie tak, a jej problemy sprawią nieszczęście ludziom, których kocha, może postąpić inaczej, niż planowała i sprowadzić katastrofę na ukochane miasto i ludzi. Ten lęk ogarniał ją tak bardzo, że Kamila nie potrafiła w stu procentach cieszyć się światem, w którym żyje oraz dniem obecnym - zbyt bardzo chciała dowiedzieć się, kim tak naprawdę jest i gdzie jest jej prawdziwy dom, jednak z drugiej strony, bała się, że jak zwykle, zniszczy, to co kochają ludzie wokół niej, próbując podjąć choć jeden krok w kierunku życia, którego naprawdę chciała od paru dobrych lat.
- Wszystko gotowe, proszę pani! - z rozmyślań wyrwał Kamilę głos jednego z budowlańców, pracujących przy dekoracji hotelu Tramonto, należącego do jej rodziny od dobrych dwudziestu lat. Jego radość, słyszalna w głosie, sprawiła, że na twarzy Kamili pojawił się delikatny uśmiech - przynajmniej on miał szczęście i beztroskę, której Kamila nie potrafiła poczuć od bardzo dawna i doskonale wiedział, gdzie jest jego miejsce. Owszem, dziewczyna kochała Nowy Jork ponad wszystko, jego ludzi i swoją rodzinę, jednak mimo wszystko wiedziała, że to nie tu jest jej prawdziwy dom. Jej dom był wiele mil stąd, w miejscu, którego nie potrafiła odnaleźć. Potrzebowała tylko impulsu, kompasu, który ją poprowadzi, jednak odmawiała samej sobie próby znalezienia go, bowiem nie chciała, aby w jej życiu cokolwiek się zmieniało. Było idealnie, nawet, jeśli sama Kamila czuła ogromny ból z powodu tego, że nie może żyć jak inni ludzie wokół niej. Przyzwyczaiła się do bólu, nawet w chwili, gdy nie był jej potrzebny.
- Jak to się mówi... carpe diem - rzekła do siebie Kamila, wysilając się na delikatny uśmiech, jednocześnie patrząc na wznoszącą się przed jej oczami Statuę Wolności. Może rzeczywiście, jak na razie, powinna pozostać w miejscu, gdzie jest i spróbować czerpać z życia to, co ma? Te myśli ponownie zawróciły Kamili głowę, jednak mimo wszystko, dziewczyna wolała już takie myśli, niż ciągłe zastanawianie się, gdzie tak naprawdę jest jej miejsce. Kamila, zamyślona w swojej własnej wyobraźni i umyśle, w końcu, postanowiła ruszyć dalej w kierunku hotelu Tramonto, gdzie wkrótce miało odbyć się przyjęcie, przy którego przygotowaniu pracowała już od paru dobrych miesięcy, z czego była z siebie naprawdę dumna, mimo swojej wrodzonej niepewności. Hotel i restauracja, prowadzone przez rodzinę dziewczyny, były ściśle połączone z ich mieszkaniem, dzięki czemu rodzina Belossi mogła łatwo przechodzić z jednego pokoju do drugiego, oraz mieć stały dostęp do kuchni i recepcji hotelowej, która, mimo wszystko, stanowiła ich chleb powszedni. Rodzice Kamili, Sara i Carlo Belossi, wprowadzili się do Nowego Jorku ze słonecznych Włoch wiele lat wcześniej i tam kontynuowali swoją tradycję uszczęśliwiania ludzi, co praktykowali jeszcze przed swoim wyjazdem do Stanów. Kamila, kierując się w stronę hotelu, pomyślała, że naprawdę docenia swoich rodziców za wszystko, co dla niej robią, jednak w tej chwili, gdy choć na chwilę, optymizm zawitał do jej serca i umysłu, poczuła, jak z letniego, popołudniowego nieba zaczyna lać deszcz, szczególnie obfity w porze letniej, gdy w Nowym Jorku burze i ulewy były dość częstym zjawiskiem.
- No, nie, za jakie grzechy?! - krzyknęła Kamila, prawie na całą ulicę, co nie zdarzało jej się często, zwykle bowiem była niezwykle cichą osobą, której mimo wszystko, jednak przydarzał się pech, o wiele więcej razy niż zwykłym ludziom. Zaaferowana dziewczyna, szybko wyjęła ze swojej fioletowej torby szarą bluzę z kapturem, założyła ją prędko i przerażona oraz zdenerwowana ulewą, pobiegła w stronę hotelu, aby tam schronić się przed niesprzyjającą pogodą, oraz wreszcie powitać gości na wyczekiwanym od dawna letnim przyjęciu. W końcu, gdy weszła do środka i skierowała się w stronę recepcji, powitała ją Katie, jej starsza kuzynka, od kilku lat pracująca w hotelu Tramonto.
- Witaj, Katie! - wykrzyknęła Kamila, wciąż zirytowana burzą, która spotkała ją znienacka.
- Och, Kamilo, widzę, że stałaś się ofiarą burzy... dobrze, że ubrałaś bluzę, inaczej na pewno byś sobie nie poradziła - powiedziała pół żartem, pół serio recepcjonistka, a Kamila tylko przewróciła oczami. Przynajmniej przy swojej rodzinie mogła czuć się komfortowo, w przeciwieństwie do szkolnej i miejskiej atmosfery, gdzie nie była zbyt lubiana w obrębie Nowego Jorku, pomimo bycia córką najbardziej wpływowych hotelarzy w mieście. Była jak cień, który każdy widzi, ale i tak, mimo całej miłości do miasta i rodziców, była przez nich poniekąd przyćmiewana, czego, mimo wszystko, nie miała im za złe.
- Oczywiście, a co myślałaś? - odpowiedziała Kamila, podchodząc bliżej recepcji - Tak w ogóle, to gdzie są moi rodzice i babcia Maria? Potrzebuję z nimi porozmawiać i wiesz... przygotować ostatnie poprawki do przyjęcia...
- Twoi rodzice są w kuchni i czekają na ciebie od bardzo dawna, więc dobrze, że przyszłaś akurat teraz - Katie mrugnęła okiem do Kamili, a ona uśmiechnęła się delikatnie.
- Dzięki za pomoc... tak przy okazji, zjawisz się na przyjęciu? - zapytała Kamila, mając nadzieję, że zapełni w sercu pustkę po fakcie, że Michelle nie przyjdzie na przyjęcie, mając przy sobie kuzynkę.
- Niestety nie... ale wiesz, mam ważniejsze sprawy, w końcu ktoś musi zająć się przyjmowaniem gości, którzy mogą przyjść o każdej porze - odpowiedziała Katie z lekkim rozczarowaniem, ale Kamila przyjęła to niezwykle spokojnie.
- Jasne - odpowiedziała dziewczyna, kłaniając się mimowolnie - To... do zobaczenia jutro rano!
- Wzajemnie, Kamilo... miłego przyjęcia! - odpowiedziała Katie, machając do niej, a Kamila pobiegła do hotelowej kuchni, aby ustalić szczegóły na temat przyjęcia, na które od tylu miesięcy czekało całe miasto.
Miasto, które jednak, mimo wszystko, nie było jej prawdziwym domem, a przynajmniej tak jej się zdawało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro