ROZDZIAŁ III - GŁOSY ZNIKĄD
Gdy Kamila i Michelle wyszły z parteru szkoły na sam dziedziniec, z otwartymi ramionami czekał już na nich pan Mills, kierowca szkolnego autobusu, który jak co dzień odwoził spragnionych odpoczynku po całym dniu nauki, a w tym przypadku, chcących doświadczyć cudowności pierwszego dnia lata, do ich domów oraz mieszkań w centrum Nowego Jorku, oraz na obrzeżach miasta. Idąc w stronę autobusu, w przeciwieństwie do wiecznie uradowanych perspektywą nadchodzącego lata uczniów, gnających do autobusu najszybciej, jak się da, Kamila nie czuła się na tyle dobrze, aby w ogóle cieszyć się nadchodzącą okazją, jaką było letnie przyjęcie w samej restauracji jej własnych rodziców - wiedziała, że kocha pomagać innym ludziom, nawet, jeśli nie do końca jej to wychodziło, jednak dzisiaj, nie miała nawet ochoty na myślenie o tym, ile może pomóc swojej rodzinie w tak ważnej okazji, na którą czekało dosłownie całe miasto. Wiedziała bowiem, że w jej głowie nie przestają kłębić się obawy i lęk, że nawet podczas tak przyjemnego i cudownego święta, jakie odbywało się w Nowym Jorku już tego dnia, w dodatku organizowanego przez nią samą i jej rodzinę, coś pójdzie nie tak, a ona sama, po raz kolejny uświadomi sobie, że nie pasuje do świata, w którym tak właściwie żyje. Wszyscy znajomi z jej klasy oraz nauczyciele zawzięcie dyskutowali o przyjęciu w hotelu i restauracji rodziców Kamili, jednak sama dziewczyna zdecydowała się już dawno nie wtrącać w rozmowy o okazji, którą i tak pewnie zniszczy przy najbliższej możliwej okazji. Wolała cieszyć się, na tyle ile mogła, oraz mieć cichą nadzieję, że nie będzie wstydem dla własnych rodziców, oraz nie przyniesie im pecha, jak to miała w zwyczaju, od kiedy tylko pamiętała. Wszyscy inni wokół niej cieszyli się na zbliżającą okazję, tylko ona stała na uboczu, jak zachód słońca, który niby istnieje, ale jednak, na dobrą sprawę nikt go nie zauważa. Była jak serce, które bije u wszystkich ludzi i daje im żyć, ale i tak nikt go nie docenia, oraz odludkiem, którego tak naprawdę nikt, poza zaufanymi osobami, nie potrzebował do życia. Podczas całych rozmyślań, myśli Kamili zostały rozwiane, gdy pan Mills poinformował uczniów, że mają wchodzić do autobusu najszybciej, jak się da, łącznie z pomocą dla uczniów fizycznie niepełnosprawnych. Dziewczyna uśmiechnęła się, widząc euforię panującą na twarzach jej znajomych, jednocześnie próbując nie wtrącać się do ich problemów czy radości - po prostu radziła sobie sama idealnie, bez pomocy innych ludzi, których nadzieje i tak potrafiła zepsuć zaledwie w kilka sekund. Radzili sobie dobrze bez niej i Kamila, mimo goryczy w swoim sercu, pragnęła ostatecznie to zaakceptować.
- Wsiadajcie, kochani... chyba nie chcecie spóźnić się na obchody dnia lata? - zapytał pan Mills, pomagając uczniom wejść do autobusu, na co oni chętnie przystali.
- Pewnie, że nie! - wykrzyknął pozytywnie Mark, uczeń poruszający się na wózku inwalidzkim, któremu pan Mills pomógł wejść do środka jako jednemu z pierwszych.
- A co pan myślał, w życiu nie można przegapić takiej okazji! - dodała Sophia, uśmiechając się radośnie.
Kamila, stojąc jeszcze przez chwilę na dziedzińcu i nie mając odwagi, aby dołączyć do reszty uczniów, ostatecznie przekonana przez Michelle, zgodziła się wejść do pojazdu i wyruszyć w drogę powrotną do centrum Nowego Jorku, jej mimo wszystko, miejsca w którym wychowywała się już od dzieciństwa. W końcu, wszystko było lepsze, niż dalsze przebywanie w szkole, w którym i tak czuła się większym odludkiem niż w centrum, które kochała najbardziej. W końcu, po kilku minutach, Kamila i Michelle usiadły obok siebie na fotelach autobusu, przy czym Kamila zaczęła nerwowo kręcić na palcu pasmo swoich czarnych włosów, ślepo patrząc na zmieniający się krajobraz za oknem, znudzona, a jednocześnie pełna nadziei.
- Kamilo, wszystko dobrze? - zapytała Michelle po raz kolejny tego dnia, a Kamila odwróciła się delikatnie, znużona kolejnym dniem niewiedzy, kim tak właściwie jest i gdzie jest jej miejsce, oczywiście poza Nowym Jorkiem, w której przyszło jej żyć i akceptować, mimo, że jej serce gnało zupełnie indziej.
- Michelle, wszystko jest w porządku... - odpowiedziała Kamila delikatnie, ale gdy patrzyła w oczy Michelle, w jej oczach rósł coraz większy niepokój. Wiedziała, że nie może oszukać swojej przyjaciółki, jednak mimo wszystko, nie chciała też napędzać jej umysłu niepotrzebnymi problemami. Musiała być bezpieczna, bez myśli, że u jej najlepszej przyjaciółki może być coś nie tak - musiała żyć w słodkiej niewiedzy, aby mogła być ochroniona przed samą Kamilą, która postrzegała siebie jako osobę, która i tak zniszczy wszystko, co inni ludzie kochają, nawet, jeśli wcale by tego nie chciała.
- Przecież widzę, że nie... - odpowiedziała już nieco zaaferowana i skonfundowana, a jednocześnie nieco wściekła Michelle, patrząc na Kamilę, która odwracała wzrok, wciąż próbując patrzeć w okno i ignorować wszystko, co dzieje się wokół niej, w tym problemy, które mimo wszystko, sama nieświadomie tworzyła - Dlaczego wszystko przede mną ukrywasz? Przecież nie może być aż tak źle...
- Michelle, to naprawdę nie czas na takie rozmowy - wymamrotała Kamila, czując, jak jej serce bije coraz mocniej, a krew gotuje się niczym ognisko na nocnej polanie.
- Kamilo, błagam... daj sobie pomóc, proszę... nie mogę znieść tego, że ciągle odmawiasz pomocy, gdy naprawdę tego potrzebujesz - odpowiedziała Michelle, wciąż patrząc na Kamilę, która ze wstydu nawet nie mogła spojrzeć w niebieskie oczy przyjaciółki. Zbyt bardzo bała się, że ją skrzywdzi, aby nawiązywać z nią bliższy kontakt, nawet w tak trudnej sytuacji - Choć jeden raz, proszę...
- Michelle, ja... - odpowiedziała Kamila, czując, jak jej oddech staje się coraz szybszy, a płomienie w jej skórze i sercu coraz bardziej wrą. Nie mogła wytrzymać ognia pytań, tego, jak nawet jej własna przyjaciółka daje jej pomoc, której ona sama wcale nie chce. Czuła, jak wchodzi w gniew, którego nie była w stanie powstrzymać, że lód, jaki zburzyła wokół siebie, zaczął się powoli burzyć pod naporem ognia wokół niej.
- Co ona tak się denerwuje? Pewnie ktoś zburzył jej jakże cudowną strefę komfortu - szepnęła do swojej znajomej, Lily, dziewczyna o blond włosach i błękitnych oczach, jedna z najbogatszych osób w całej szkole.
- Wszystko z nią w porządku? - zapytał Mark, patrząc a to na Kamilę, a to siedzącego obok niego Jacka. Dziewczyna, przytłoczona emocjami kumulującymi się wokół niej, nagle usłyszała coś zupełnie niespodziewanego - kilka tajemniczych, komfortowo a jednocześnie niebezpiecznie brzmiących głosów, mieszających się z atmosferą i głosami słyszalnymi w autobusie. Czuła, że ma z nimi jakies powiązania, których nie potrafiła wyjaśnić, a jednocześnie że boi się ich jak nikogo nigdy wcześniej.
Znaleźliśmy ją, po tylu latach szukania!
Widzicie, było łatwo złapać tą małą...
Czy nie uważacie, że...
To ona!
Pozna, czym jest prawdziwa śmierć,
za wszystko, co...
M U S I Z G I N Ą Ć!
Dla królestwa....
dla wszystkich....
Ona jest...
Ja...
- STOP! - wrzasnęła Kamila, a jasne światło, zupełnie znikąd, na kilka dobrych sekund, gwałtownie oślepiło wszystkich w autobusie, łącznie z samym panem Millsem. Gdy dziewczyna, przerażona i zdezorientowana tym, co się stało, otworzyła oczy, wszyscy patrzyli na nią z wyraźnym szokiem, nie wiedząc, co właściwie się stało właśnie w chwili, gdy nikt się tego nie spodziewał.
- Ja... co się stało? - zapytała skonfundowana, gdy zobaczyła przerażone i zdziwione wyrazy twarzy ludzi w autobusie, jednocześnie czując ogromny wstyd za coś, czego nie była świadoma, nawet chwilę po tajemniczym zdarzeniu. Niektórzy z uczniów wciąż ocierali oczy po oślepieniu przez światło, a tylko nieliczni zdołali wydusić z siebie jakiekolwiek pojedyncze słowa.
- Kamilo, co się stało? - zapytał pan Mills, z trudem prowadząc autobus, który po kilkunastu sekundach, szczęśliwie był już obok przystanku autobusowego w centrum Nowego Jorku, co dało Kamili pewną dozę ulgi, mimo, że do końca nie rozumiała, co właściwie zrobiła zaledwie kilka minut wcześniej.
- Ja... sama nie wiem... - odpowiedziała Kamila, czując, jak jej serce bije coraz szybciej - Muszę iść...
- Kamilo, zaczekaj! - krzyknęła Michelle, biegnąc za swoją przyjaciółką w stronę wyjścia z autobusu, a następnie obie stanęły na tyłach przystanku, obie wyraźne zdziwione i sftrustrowane całą sytuacją.
- Michelle, zostaw mnie, mówiłam ci... - odpowiedziała Kamila, zarzucając swoją torbę na plecy i próbując jak najszybciej opuścić przystanek, jednak Michelle w porę złapała ją za rękę i popatrzyła błagalnie w jej zielone oczy.
- Przepraszam, jeśli to moja wina... - powiedziała z wyraźnym żalem, jednak Kamila wiedziała, że musi pobyć przez następne parę godzin sama, szczególnie podczas przyjęcia w hotelu, podczas którego i tak pewnie doszłoby do katastrofy,
- Tak, twoja... przynajmniej poniekąd - odpowiedziała Kamila, próbując zachować pewność siebie, nawet w tak trudnej sytuacji - Po prostu błagam, nie przychodź na przyjęcie w hotelu, proszę...
- Dlaczego? - zapytała Michelle, patrząc na stojącą tyłem do niej Kamilę - Nigdy nie chcesz powiedzieć mi prawdy, nigdy...
- Bo może nie chcę, abyś cierpiała?! - krzyknęła Kamila, a gdy uświadomiła sobie, że z jej oczu leją się strumienie łez, zaprzestała od razu wściekłości, przynajmniej na chwilę.
- A może ja nie chcę, abyś ukrywała przede mną, że coś jest nie tak? - odpowiedziała Michelle - ale skoro nie chcesz, żebym przychodziła na przyjęcie i twierdzisz, że to moja wina, to dobrze... tylko nie żałuj, że znowu coś poszło nie tak, a ty mi nie powiedziałaś...
- Czasem naprawdę mam wrażenie, że nie jestem z tego świata, wiesz? - odpowiedziała Kamila, dając Michelle ostatnie, ciepłe, a jednocześnie niezwykle chłodne spojrzenie.
- Wiem... ale mimo wszystko, do zobaczenia, Kamilo... do zobaczenia na zakończeniu roku szkolnego... do jutra - odpowiedziała Michelle, a Kamila, odwracając głowę w stronę przyjaciółki, posłała jej słaby uśmiech.
- Wzajemnie - odpowiedziała Kamila, a następnie skierowała się w stronę centrum Nowego Jorku. Michelle miała rację, nigdy nie mówiła nikomu o swoich problemach, ale jak się okazało, być może to głosy, które słyszała, jeśli rzeczywiście nie oszalała, mogły wskazać jej drogę, gdzie tak naprawdę jest jej prawdziwy dom. Miejsce, do którego naprawdę należy...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro