Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

Tam, gdzie mgliste decyzje mogą przynieść chwałę, pozbądź się niepewności i obierz właściwą ścieżkę. Ten, kto zamierza wytrwać bez ofiary, zostanie zapomniany. Ten, kto zgodzi się pochłonąć serce, choćby i poległ, dojdzie do zwycięstwa."

autor nieznany

W teorii plan wydawał się prosty: uniknąć konfrontacji z członkami klanu, zabrać strzałę, ukryć ją poza zasięgiem ich wzroku. Niestety, tylko w teorii, w praktyce bowiem każdy zły ruch zakończyłby się tragedią. Jakby ZIlea znalazła się w jednej z miejscowych karczm i bez namysłu zasiadła do stołu, przy którym grupa, dwa razy większych od niej przeciwników grała w kości. Z tą drobną różnicą, że zamiast pieniędzy, na szali ważyły się życia bliskich jej osób.

Zawczasu uzgodniła z Sellie, że w momencie, gdy ona będzie w posiadłości, jasnowłosa zajrzy do stajni. Miała upewnić się, czy zakrwawione ścierki i ubrania są schowane dostatecznie głęboko pod stertą siana, a jeśli nie, naprawić ów błąd. Zilea proponowała, by zaraz potem ukryła się jak najdalej od domostwa (lub po prostu uciekła i nigdy więcej nie pokazywała się na południu), lecz dziewczyna uparcie twierdziła, że wymyśliła własny plan i pozostanie niedaleko, by w razie ostateczności się nim posłużyć. Nie wyjawiła go, pomimo nakłaniających próśb zaniepokojonej Yllwernki.

Mimo iż Zilea nie miała wyjścia, podświadomie uważała, że dostała gorsze zadanie. Gonił ją czas i w innych okolicznościach pewnie nie zawracałaby sobie głowy nasłuchiwaniem przy prowadzących do kuchni drzwiach. Wrodzona ostrożność nakazała jej jednak przylgnąć do drewnianej powierzchni i upewnić się, czy przypadkiem nie usłyszy za nią znajomych głosów. Jeden z mężczyzn czuwał przy wejściu, drugi – obstawiała przywódcę – niemal na pewno przebywał w pokoju dziennym, aby „przesłuchać" domowników, trzeci zaś... co do niego Zilea nie miała pewności. Właśnie przypadkowego spotkania z nim obawiała się najbardziej. Istniało spore podejrzenie, że jako miejsce potencjalnego ukrycia się zbiega, obierze właśnie kuchnie.

Czekała około sześciu uderzeń serca, nim zdecydowała się pchnąć drzwi. Powoli, jakby wkraczała do jaskini pełnej potworów, weszła do kuchni, gdzie uderzyło ją nieznośne gorąco, zapach korzennych roślin, a także zbyt długo gotującego się mięsa. Normalnie zakrztusiłaby się, czując to ostatnie. Tym jednak razem cudowna świadomość, że w powietrzu, prócz silnej mieszanki nie unosiła się woń świeżej krwi, sprawiła, że aż zakręciło jej się w głowie. Możliwe, że nie było za późno.

Ucieszyła się jeszcze bardziej, a nadzieja znów wypuściła w jej sercu nowe pędy, gdy zamiast piętrzącej się sterty ciał, dostrzegła zbiorowisko przestraszonych, ale żywych kucharzy. Chyba nawet bogowie nie umieliby stwierdzić, jak by postąpiła, gdyby spotkało ich to samo, co Barusa.

Pnącza oplatające jej serce zakwitły jeszcze obficiej, gdy w grupie podrygujących nerwowo ludzi, rozpoznała twarz starej przyjaciółki.

– Hanisi! – Zilea omal nie popłakała się ze szczęścia, ulga była tak silna, że niemal przygwoździła ją do ziemi. Zapominając na moment o swojej misji, doskoczyła do siwowłosej, po czym wtuliła się w jej pierś. Zachowała się jak potrzebujące pocieszenia dziecko, ale tak właśnie się czuła; bezradnie, nietrwale. Ciepło płynące z ciała kobiety dodało jej otuchy, której tak potrzebowała. – Żyjesz. Wszyscy ży...

Hanisi brutalnie ją od siebie odsunęła. Zilea odczuła to równie intensywnie, co otrzeźwiający policzek.

– Cicho bądź, bo nas usłyszą. – Kobieta przysłoniła jej usta dłonią. Sama mówiła szeptem. – Natychmiast stąd uciekaj, słyszysz, Zileo? Tu nie jest bezpiecznie. Biegnij do Yllwern i ukryj się w ustronnym miejscu. Najlepiej w którejś oberży albo na poddaszu w szynku Melvina. Na pewno go pamiętasz. Jest mi winien przysługę, więc nie odeśle cię, jeśli powiesz, że to ja cię przysłałam.

Czarnowłosa przyglądała się jej w zdumieniu. Hanisi mówiła pośpiesznie, co raz spoglądając na drzwi prowadzące do pozostałej części domu. Po jej naznaczonym czasem czole co raz spływała nowa kropla potu, a warga drżała, jakby ostatkiem sił powstrzymywała się przed podniesieniem głosu. W jej oczach lśnił czysty strach. Obawiała się o życie własne i młodszej towarzyszki. Czarnowłosa musiała przyznać, że nigdy wcześniej nie widziała Hanisi w podobnie rozchwianym stanie.

– Znalazłaś Barusa? – zapytała, walcząc z narastającym stresem. Ze ściśniętym sercem, Zilea pokręciła niemrawo głową. – Nie ważne, pewnie tak jak podejrzewałam, od rana siedzi w jakiejś dziurze w mieście i chleje, szczęśliwy, że udało mu się uchylić od roboty. Jak raz, to jego chorobliwe pijaństwo uratowało mu skórę. Żeby mu tylko do głowy nie przyszło, wracać.

Yllwernka zacisnęła usta. Spuściwszy głowę, dyskretnie machała powiekami, susząc zbierające się w kącikach oczu łzy. Walczyła ze sobą i ściskającym żołądek sumieniem, aby nie wrzasnąć i powiedzieć Hanisi całej prawdy. Przypomniała sobie jednak o Sellie Winslet i trzech, uzbrojonych po zęby zwiadowcach, którzy gdzieś tam, za ścianą, byli bliscy posądzenia jej chlebodawcy o zdradę. Skłamała, lecz przecież nie po to, by chronić siebie. Chroniła kucharkę, jak również pozostałych. Gdyby dowiedzieli się o śmierci parobka, nie staliby tak spokojnie, ograniczając się do cichych, panicznych szeptów i zbolałych jęków. Dopiero wtedy na poważnie by spanikowali.

Zdradziliby przy okazji jej obecność.

– Co się dzieje? – spytała, bo choć doskonale znała odpowiedź, chciała sprawdzić, w jak głębokie bagno weszła. Skoro przestraszeni kucharze tłoczyli się w jednym miejscu, mogli posiadać jakieś przydatne dla niej informacje. Cokolwiek.

Hanisi pochyliła się nad dziewczyną. Było to trudne, z uwagi na wzrost Zilei. Ich głowy znajdowały się praktycznie na tym samym poziomie.

– Słuchaj uważnie, Zileo – powiedziała powoli, kładąc dłonie na ramionach przyjaciółki. – W posiadłości są żołnierze Nox Loana. Szukają jakiegoś zbiega i sądzą, że pan Northen go tu ukrywa. Musisz uciekać.

Dziewczyna chciała odruchowo wyjaśnić, że wcale nie mieli do czynienia z Nox Loana, a z o wiele brutalniejszym klanem. Grupą, która całą swoją energię czerpała z mrocznej Północy, a pożytkowała ją, mordując ludzi z drugiego krańca kraju. Widząc jednak przerażenie, jakie odmalowało się na obliczach pozostałych na wzmiankę o łaskawszym klanie, w porę się powstrzymała i zamilkła, by nie szerzyć paniki. Hanisi nie miała o niczym pojęcia, a już zdecydowanie nie o powiązaniu czarnowłosej z obecną, więcej niż kiepską sytuacją. Lepiej było nie informować staruszki i pozostałych, kto wpakował ich w kłopoty. Poważne kłopoty.

Jakkolwiek kiepskie było ich obecne położenie, Zilea znalazła w nim małą zaletę. Uznanie trzech zwiadowców za członków Nox Loana, jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, wbrew pozorom, pocieszyło dziewczynę i pozwoliło jej myśleć o potencjalnym sukcesie jak o czymś doprawdy przejrzystym, a nawet realnym. Skoro Berd'evelczycy wciąż byli mylnie brani za swoich największych wrogów, możliwe, że jeszcze nikogo nie zabili. Udając zwykłą, wykonującą zadanie grupę, byli w stanie bez przeszkód wyciągnąć od mieszkańców informacje, a także przetrząsnąć dom w poszukiwaniu śladów zdradzających obecność Sellie Winslet. Mariwern Northen ani myślałby się wówczas sprzeciwić, ponieważ każda oznaka buntu zostałaby przez klan Nox Loana surowo ukarana. Na miejsce trzech, niskich rangą mężczyzn pojawiłoby się dwustu wojowników, gotowych pomścić swoich upokorzonych, zlekceważonych pobratymców i roznieść jego rodową posiadłość w drobny mak. Mając na uwadze to, co było do stracenia – rodzinę, poparcie lub życie wysoko urodzonych gości z sąsiednich miast i własną dumę – szlachcic nie byłby zdolny do podejmowania ryzyka.

– Czemu wy nie uciekliście? – zapytała dziewczyna, ściszając głos. Traciła czas na rozmowę, ale jakby nie patrzeć, wróciła specjalnie dla nich. Nie rozumiała decyzji kucharzy o pozostaniu w posiadłości skoro tuż za ścianą czekała na nich śmierć. – Widziałam, jak tu szli. Jest ich tylko trzech, z czego jeden pilnuje głównego wejścia. Wystarczy, że wyj..

– Policzył nas – odezwał się niespodziewanie główny kucharz, przerywając jej. Zaciskał spocone dłonie na długiej drewnianej łyżce, ale raczej nie planował użyć jej jako broni. Przedmiot dodawał mu widocznie otuchy. – Jeden z nich przyszedł do kuchni i kazał nam siedzieć cicho. Sprawdził, ile nas jest, mówiąc, że jeśli wróci i kogoś zabraknie, to zabije pozostałych. Nie tylko kucharzy, ale służących także.

Zileę oblał zimny pot. Zrozumiawszy, że przyjaciele wpadli w potrzask, stała się w środku jakby mniejsza. Straciła pewność, czy znalezienie, a także ukrycie strzały w czymkolwiek jeszcze pomoże. Zastanawiała się, czy aby nie nadeszła pora, by się poddać, wyjść naprzeciw przeznaczeniu i liczyć skrycie na to, że Sellie zdąży uciec dostatecznie daleko.

Nim się rozdzieliły, jasnowłosa powiedziała coś, co w razie komplikacji miało pomóc Yllwernce podjąć słuszną decyzję. Wyraziła się jasno: ona była jedna, ilość pracowników przebywających w posiadłości liczono zaś w dziesiątkach.

Przez kilka uderzeń serca decyzja o zawieszeniu broni wydawała jej się słuszna, nieunikniona. Przy piątym, może szóstym dotarło do niej jednak, jak naiwna była, sądząc, że poddanie się cokolwiek zmieni. Berd'evelczycy zabili Barusa i z przyszło im to z łatwością. Nie brali jeńców ani nie uwzględniali ułaskawienia w ramach podziękowania za współpracę. Szkolono ich do zabijania.

Zilea zamknęła oczy. Bez względu na konsekwencję, ile byłaby warta, gdyby wydała Sellie swoim wrogom? Jasnowłosa dążyła przecież do odzyskania wolności, walczyła za Mervendelr, choć nikt jej o to nie prosił i nikt nie okazywał wdzięczności. Poświęciła wszystko, by nie dać się zastraszyć. By walczyć za takie osoby jak Zilea, czy jej matka.

Tak jak prawdopodobnie kiedyś jej ojciec.

Nie, nie potrafiła tak.

Uzbrojona w najgorsze przeczucia i jeszcze większą dozę niepokoju, odsunęła się od Hanisi. Zrobiła to ostatkiem silnej woli, więc od razu odwróciła wzrok, aby mina kobiety nie przyczyniła się do zmiany jej zdania

– Zostańcie tu i nie róbcie hałasu – powiedziała, spoglądając za siebie. Chwyciła za tasiemkę, która podtrzymywała jej fryzurę i mocno ją ścisnęła. Jej głos zdradzał wahanie, lecz nie zamierzała się więcej poddawać obawom. – Gdyby któryś z mężczyzn wrócił i sięgnął po miecz, próbujcie się bronić.

– Co zamierzasz zrobić, Zileo? – Zaskoczona staruszka mrugała intensywnie. – Chyba nie chcesz...?

– Sama nie wiem, co chce – odparła zdawkowo czarnowłosa. Wyjątkowo powiedziała szczerą prawdę. – Ale naprawię swój błąd.

Nie zdążyła w porę ugryźć się w język. Nim uświadomiła sobie, co powiedziała, było za późno.

– Błąd? – podchwycił trzeźwo jeden z kucharzy. – Czyli to twoja wina? Tamci mówili prawdę o kimś, kto udzielił schronienia zdrajcy?

Zilea przeniosła na mężczyznę wzrok. Nazywał się Rinbaud i zwykle to on przyrządzał wystawne wety, które później trafiały wprost na stół Mariwerna. Masywny mężczyzna o twarzy zabójcy, lecz o łagodnym usposobieniu, tworzył na talerzu prawdziwe dzieła sztuki. Używając niekiedy jako składników wyłącznie miodu, grochu w strączkach, korzennych przypraw, czy sera, potrafił zaskoczyć każdego, kto smakował jego potraw.

Teraz po jego łagodności nie pozostał ślad. Wysunął się naprzód grupy, a jego gęste niczym strzecha brwi opadły, nadając mu groźnego wyrazu. Gdy się odezwał, kilka osób znieruchomiało i wbiło oskarżycielski wzrok w Zileę. Tłumaczenia na nic by się zdały, kucharze znali czarnowłosą, toteż słysząc oskarżenie Rinbauda, poczuli się zwyczajnie zdradzeni. Lęk dodatkowo mieszał im w głowach.

– To ty zesłałaś na nas zgubę? – zapytał ktoś, ale dziewczyna nawet nie spojrzała w kierunku, z którego dochodziło pytanie. Zarejestrowała natomiast kątem oka reakcję Hanisi, jak jej twarz blednie w zawrotnym tempie, a dłonie opadają luźno wzdłuż ciała. Czyżby myślała podobnie jak reszta? Czy trzy cykle przyjaźni mogły zostać przekreślone w jednej sekundzie?

Dziewczyna zacisnęła wargi. Musiała się skupić! Przyjaźń przestałaby mieć jakiekolwiek znaczenie dopiero, gdyby staruszka zginęła. Obecnie nie ona była najważniejsza, a Berd'evelska strzała. A ta wciąż znajdowała się nie tam, gdzie powinna.

– Cholerna swołocz! Co żeś zrobiła? – warknął Rinbaud. Chciał nakłonić Zileę do mówienia, zmusić, by przyznała się do winy.

Jego surowy, przypominający ryk ton wskazywał, że przestawał nad sobą panować. Nie zwracał uwagi na hałas, jaki wydawał, więc kucharz obok upomniał go, aby zachowywał się ciszej. Zarobił sobie tym samym na mordercze spojrzenie od wściekłego mężczyzny.

Tymczasem Yllwernka, korzystając z nieuwagi Rinbauda, odsunęła się pod drzwi prowadzące na korytarz. Nie miała czasu słuchać oskarżeń, a już z pewnością nie mogła marnować go na tłumaczenia: zaprzeczanie, czy potwierdzanie przypuszczeń kucharzy. Nie miała także głowy przejmować się obraźliwym przezwiskiem, które padło w jej stronę.

– Wybaczcie mi – szepnęła ze ściśniętym gardłem.

Zanim ktokolwiek otworzył usta, by iść w ślady Rinbauda lub przynajmniej spróbować zatrzymać dziewczynę, kategorycznie każąc jej zawrócić, było za późno. Czarnowłosa otworzyła z impetem drzwi, po czym wybiegła na korytarz, kierując się do części dla służby.

Świat zdecydowanie nie pozostawiał po sobie resztek. Ona także musiała je usunąć.

~*~

Echo jej kroków tańczyło złowieszczo na usłanym kamiennymi płytami korytarzu. Ciepłe płomyki, podskakujące na umieszczonych w świecznikach świecach, rzucały nań złowrogie cienie, przez co dziewczyna wielokrotnie łapała się za serce, gotów przysiąc, że za załomem trafi na trzeciego zwiadowcę. Wyobraźnia płatała jej wyjątkowo nieprzyjemne figle.

Normalnie trafiłaby do sypialni z zamkniętymi oczami. Często poruszała się korytarzami w zupełnych ciemnościach, kiedy nocą wymykała się z pokoju, by odłożyć na półkę książkę i wziąć z niej kolejną lekturę. Czasem brała ze sobą płonący kaganek, zwykle jednak, aby nie marnować tłuszczu, rezygnowała i z niego. Hanisi nie podobało się zresztą, gdy czytała do późna.

Skoro nocą potrafiła stąpać cicho niczym kot i dyskretnie przemykać się korytarzami, w świetle dnia droga powinna się jej wydać o wiele prostsza. Wystarczyło pokonać trzy zakręty, parę drzwi, a także krótkie schody prowadzące w dół. Dotarcie do jej własnej sypialni zajmowało zwykle ułamek sekundy. Tyle że zwykle jej jedynym przeciwnikiem była Hanisi, a kara, jaka mogła ją spotkać, ograniczała się do odebrania książek i rozkazu niezwłocznego powrotu do łóżka.

Zyskała dodatkową motywację, aby nie zdradzić swojej obecności. Stąpała po podłodze, jakby ciężar jej ciała mógł doprowadzić do pęknięcia kamieni. Gasiła przy okazji niektóre świece, głównie te najkrótsze, które były już niemal wypalone i nie wzbudziłyby podejrzeń. Z każdą kolejną, wokół niej krążyło coraz mniej cieni. Czuła się pewniej.

Z sercem na dłoni udało jej się dostać do części dla służby. Cisza podpowiadała dziewczynie, że była na korytarzu sama, lecz dla pewności, przylgnęła do ściany w kącie i nasłuchiwała. Do jej uszu dotarły wyłącznie stłumione dźwięki z dalszych części posiadłości. Jeśli trzeci Berd'evelczyk przebywał w pobliżu swoich kompanów, Zilea bez problemu zdążyłaby zabrać strzałę i na czas ją ukryć. Pozostawało jej tylko wierzyć, że mężczyzna był na tyle nierozgarnięty i rozproszony szukaniem Sellie, że przegapił plamki krwi, które prowadziły od tylnego wejścia wprost do pokoju czarnowłosej.

Na palcach dotarła pod drzwi sypialni. Zaszła tak daleko, że w myślach już gratulowała sobie pomyślnie wykonanego zadania. Mimo dramatycznej sytuacji uśmiechnęła się w duchu. Wyobrażała sobie minę, jaką zrobi Sellie Winslet, kiedy czarnowłosa przekaże jej dobrą nowinę. Ani trochę nie wierzyła, iż plan Zilei się powiedzie.

Pchnęła drzwi i stanęła twarzą w twarz z obcym mężczyzną.

Znieruchomiała, a z jej ściśniętych płuc, uciekło całe powietrze. Przez oblicze zwiadowcy, który słysząc skrzypienie drewna, akurat się odwrócił, przemknął wyraz szczerego zdziwienia. Wszystkich ważniejszych mieszkańców posiadłości pilnował w pokoju dziennym jego kompan, a służbę osobiście nastraszył na tyle porządnie, by nie ważyła się choćby wyściubić nosa poza kuchnię, czy sypialnie. Niemal na pewno nie spodziewał się trafić na nikogo na swojej drodze, a już na pewno nie na młodą dziewczynę w stroju posługaczki.

Czarnowłosa, pomimo przejmującego strachu, od razu dostrzegła przedmiot, który zwiadowca zaciskał w grubej, pokrytej zadrapaniami dłoni. Trzymał strzałę z taką siłą, że gdyby widząc Zileę, nie rozluźnił automatycznie uścisku, z pewnością przełamałby ją na pół.

– A więc to ty – sapnął, łypiąc na nią zawistnym wzrokiem. Zaskoczenie ustąpiło miejsca irytacji. – Kto by pomyślał, że tyle czasu za nos będzie wodzić nas taka łachudra!

Posłanie, pod którym ukryła strzałę, leżało skotłowane na ziemi, podobnie zresztą jak miska z wodą i ubrania ze skrzyni. Pudełko na metalowe kwiaty, które dziewczyna zawsze odpowiednio zabezpieczała i chowała, zostało roztrzaskane. Co pokaźniejsze, okryte magiczną powłoką rośliny, rzucono z dużą siłą na stół. W drewnianej desce powstało kilka nowych wgłębień.

Wiedział. Nawet najlepszy kowal, tworzący rzeźby dla rodziny królewskiej, nie stworzyłby kwiatów z metalu z taką precyzją.

Zilea zadrżała z przerażenia i odrazy. Pomyślała w panice, by zrobić zwrot w tył i nie odwracając się, pędzić ile sił w nogach do najbliższego wyjścia. Szansa na ucieczkę była jednak niska, a pewność, iż zwiadowca rzuci się w pogoń, chcąc wydobyć z niej najpotrzebniejsze informacje, przerażająco duża. Jak mu tam było...? Wanlaer? Wenshear?

Wenslehr!

– Co jest? Mowę ci odjęło? – Mężczyzna machnął w powietrzu strzałą. Wycelował grot w pierś czarnowłosej, na co zrobiła krok w tył. Widząc jej strach, uśmiechnął się, obnażając zaciśnięte, gdzieniegdzie wyszczerbione zęby. – Nie martw się, mam swoje sposoby na takie, jak ty. Zaraz odzyskasz głos i wszystko ładnie mi wyśpiewasz.

Yllwernka przełknęła ślinę. Choć serce panikowało, trzeźwy umysł kazał się skupić i zyskać przynajmniej trochę czasu na odnalezienie drogi ucieczki lub rozwiązania, które mogłoby zmienić sytuację na jej korzyść. Strzałą nie miała się już po co przejmować, teraz największym utrudnieniem stał się rosły Berd'evelczyk o przetłuszczonych do granic włosach, zimnych, złaknionych krwi oczach, a także ostrych rysach twarzy, poprzecinanych paskudnymi bliznami – pozostałościami po morderczych treningach, przegranych pojedynkach i mieczach silniejszych wojowników.

– Panie... nie rozumiem... – zaczęła nieskładnie, grając głupią.

– Nie mam pojęcia, gdzie ukrywałaś się do tej pory, ani jak ominęłaś moich towarzyszy, ale wiedz, że pokazując się, tylko wyświadczyłaś mi przysługę – przerwał jej zwiadowca, podchodząc bliżej. Jak na zawołanie, czarnowłosa się wycofała. – O nie, nie. Nie radziłbym ci próbować uciekać. Masz zaskakująco ładną buźkę, nie chciałbym, żeby ucierpiała. No, przynajmniej na razie. Skoro już postanowiłaś sama do mnie przyjść, niedorzecznością byłoby to zmarnować.

Zilea wzdrygnęła się na ton jego głosu. Ociekał jadem i wskazywał, iż mężczyzna nie żartował, ale prócz wściekłości wyłapała w nim jednak coś jeszcze. Choć sprawiał wrażenie groźnego, górę brało nad nim pożądanie. Widać w obozie, w którym stacjonowała jego jednostka, nie było żadnych kobiet.

Czepiając się ostatniej deski ratunku, wyciągnęła z pochwy sztylet i drżąc na całym ciele, wycelowała go w mężczyznę. Przeanalizowała sytuację. Ucieczka nie wchodziła w grę, ale za żadne skarby świata nie zamierzała się poddać, tym bardziej bez walki. Jeśli miała umrzeć, zrobi to z godnością.

Tamten zaśmiał się obleśnie.

– Proszę, proszę. Planujesz się ze mną najpierw pobawić? Jak sobie życzysz, skarbie.

Z prędkością, której pozazdrościłby mu niejeden, doświadczony wojownik, wyszarpnął zza pasa miecz. Skoczył na czarnowłosą, zwinnie niczym lis, nawet nie trudząc się, by wypuścić z drugiej ręki strzałę. Zilea zbyt późno zrozumiała, co się dziej, by odpowiedzieć na atak równie sprawnie. Nie mając czasu krzyknąć ani uciec z pokoju, zrobiła to, co jej pozostało. Uskoczyła w bok, wpadając z impetem na leżący przy wejściu, przewrócony stolik. Potknęła się, w nodze odezwał się ból, ale zdołała utrzymać równowagę i uniknąć kolejnego ciosu. Wenslehr się nie patyczkował. Zrezygnował z pierwotnego planu usidlenia dziewczyny, na rzecz jej dotkliwego zranienia. Połyskujące ostrze miecza, które nosiło na sobie ślady świeżego nacierania tłuszczem, wbiło się z łoskotem w drzwi, aż poleciały drzazgi. Córce płatnerza wystarczył przelotny rzut oka na broń, aby zaraz ją rozpracować i upewnić się, jak potężną moc skrywała. Szeroka, płaska głownia z kończystym, zaostrzonym sztychem idealnie nadawała się do zadawania dotkliwych ran lub, jak w przypadku Barusa, bezproblemowego, sprawnego cięcia ciała. Pierwotnie wierzchołek był zapewne nieco dłuższy, ale wyszczerbił się i właściciel miecza zlecił jego wyprofilowanie, a więc dodatkowe zaostrzenie. Głownia zdawała się poszerzać u nasady, co pozwoliło przesunąć środek ciężkości bliżej chwytu i umożliwiło zadawanie precyzyjniejszych pchnięć.

Zwiadowca, który opanował operowanie taką bronią do perfekcji, z łatwością zmieniał kąt padania miecza i panował nad jego trajektorią nawet w chwili, gdy wprawił go w ruch. Zilei udało się uniknąć zabójczego ciosu, tylko dlatego, że Berd'evelczyk nie przewidział, iż zmrożona strachem i przytłoczona majestatem oręża dziewczyna, w ogóle ośmieli się drgnąć. Tymczasem czarnowłosa korzystając z nadarzającej się okazji, odskoczyła na jeszcze dalszą odległość. Kopnęła odwróconego do niej mężczyznę, a ten z łomotem runął na drzwi, wypuszczając z ręki strzałę. Wrzasnął przeciągle, po czym oddychając ciężko, wyszarpnął wbitą w drewno broń. Upokorzony faktem, że prostej pannie nie tylko udało się uniknąć jego ciosu, ale jeszcze ośmieliła się go kopnąć, zapłonął z wściekłości. Ogarnięty furią, nie czekając, zaatakował ponownie, tym razem biorąc pod uwagę potencjalne ruchy Yllwernki. Była drobniejsza, niż jego zwyczajowi przeciwnicy, więc mimo precyzyjnego pchnięcia, udało jej się po raz kolejny usunąć w bok. Nie uniknęła wprawdzie draśnięcia, bo ostrze natrafiło na jej ramię, ale zyskała dodatkową sekundę. Rana zadana naostrzonym mieczem pokryła się krwią, a materiał rozciętej koszuli opadł, odsłaniając fragment nagiej skóry i zaokrąglonej, acz drobnej piersi. Rozpaliło to w mężczyźnie nową falę głodu. Jego oczy zapłonęły, a spojrzenie uciekło w dół, na spódnicę ciemnowłosej. Łypnął na nią pożądliwie.

Następny cios zmylił Zileę, która usiłowała dostać się z powrotem do wyjścia. Próbując zrobić unik, wpadła prosto w ramiona zwiadowcy. Zaczęła się wyrywać i szarpać, ale uścisk był na tyle mocny, że w pewnej chwili zabrakło jej tchu. Oczy wyszły jej na wierzch, a usta otworzyły się samoczynnie, niezdolne do złapania najmniejszego haustu powietrza. W porównaniu z umięśnionym wojownikiem była niczym mucha, która wpadła w sieć włochatego pająka. Zbyt słaba, aby umknąć z pułapki.

Bezradnie chwyciła mężczyznę za ramię. Ten mocniej zacisnął palce na jej talii.

– Już nie jesteś taka odważna, co, maleńka? – Oblizując wargę, przyłożył dziewczynie miecz do gardła. Lekko przyciskając ostrze do skóry, by dokładnie poczuła jego nacisk, odebrał jej sztylet i rzucił pod łóżko. Zilea patrzyła mętniejącym, zgnębionym wzrokiem, jak jej ukochana, jedyna broń znika w ciemności. Zaraz jednak wróciła myślami do zwiadowcy, który bezczelnie położył rękę na jej udzie.

– Łapy przy sobie! – warknęła, walcząc z oddechem.

W odpowiedzi, nacisk miecza stał się jeszcze boleśniejszy. Zilea syknęła, kiedy stróżka ciepłej krwi, popłynęła wzdłuż jej szyi. Ponowiła próbę wyrwania się Wenslehrowi.

– Kim jesteś? – zapytał, nic sobie nie robiąc z jej szamotaniny. Przyłożył twarz do policzka Yllwernki, więc prócz szorstkości brody, którą ocierał się o jej skórę, mogła poczuć jego cuchnący, gorący oddech. – Zresztą nieważne. Gdzie jest dziewczyna, której pomogłaś się ukryć?

– D... daleko stąd – wydyszała Zilea. – Nigdy jej nie znajdziecie.

Ciemnowłosy odwrócił ją w swoją stronę i nim się obejrzała, zdzielił po policzku. Promieniujący ból rozszedł się po twarzy dziewczyny, nabierając takiej intensywności, że aż się zachwiała. Chciała przyłożył dłoń do pulsującej skóry, ale zwiadowca popchnął ją na podłogę, a następnie rzucił za nią, by unieruchomić jej ręce. Zilea wylądowała na podłodze, ale na szczęście porozrzucana pościel nieco zamortyzowała upadek. Nie na długo. Zaraz nowy ciężar wycisnął z płuc czarnowłosej resztki powietrza, a miecz wrócił w okolicę odsłoniętej szyi. Mężczyzna zwalił się na nią, unosząc jej ręce tuż nad głową.

– Gdzie dziewczyna?! – wycedził przez zaciśnięte zęby.

– Niech cię piekło pochłonie. – Spojrzała na niego z nienawiścią i zaciętością, o którą sama by siebie nie podejrzewała. Choćby miała skonać lub skończyć jak Barus, nie zamierzała wydać Sellie Winslet. Zilea za nią nie przepadała, to fakt, ale w przeciwieństwie do niej, ona mogła się jeszcze przysłużyć Mervendelr. – Opuściła posiadłość skoro świt. Już dawno jest w drodze, prowadzącej do Ruanu. Niedługo dotrze do najbliższego pułku klanu Nox Loana i powie o waszym zastępie, który ukrywa się nieopodal kupieckiego szlaku. Ilu was tam jest? Dwudziestu? Czterdziestu? Żołnierze wyrżnął ich w pień. Ty i twoi wspólnicy nie będziecie mieli do czego wracać!

Mężczyzna zawahał się na wzmiankę o Berd'evel. Na jego twarzy pojawił się cień zdumienia. Nie wiedział, jak czarnowłosa dowiedziała się o oddziale, stacjonującym w głębi lasu, ale zaciętość, z jaką o nim powiedziała, świadczyła, iż nie był to wyjątkowo niefortunny przypadek, czy blef. Wenslehr zaklął siarczyście. Skoro faktycznie, jakimś cudem posiadała tak niewygodną dla Berd'evel wiedzę, znaleźli kolejny powód, by ukrócić jej żywot. Jeśli mówiła prawdę i jasnowłosa buntowniczka w istocie zmierzała ku Nox Loana, mieli niewiele czasu, by powiadomić o tym swojego dowódcę.

Tylko z jakiej racji, wywłoka, którą spotkali na szlaku Thebeln, miałaby nagle bratać się z którymkolwiek z klanów? Już dawno zwiadowcy założyli, że działała przeciwko nim, a więc niemal na pewno zaciągnęła się w szeregi buntowników. Minęło kilka dni, odkąd trafiła na ich grupę, a w tym czasie dawno zdążyłaby podnieść alarm i ściągnąć do lasu połowę, jak nie cały oddział Nox Loana. Skoro tego nie zrobiła, nie zamierzała współpracować z klanem. Pozostawała też kwestia jej towarzysza. Posługiwał się nieczystymi mocami – pajęczyna, ciągnąca się pod linią włosów, zdobiła większą część jego szyi. Jasnowłosa szukała do swojej nędznej armii potomków demonów z Czarcich Wysp. Nawet ci z Nox Loana nie darowaliby tak jawnego kacerstwa.

Wyszczerzył zęby, zadowolony, że zdemaskował śmiałe, aczkolwiek nieprzemyślane kłamstwo młodej służącej. Pewność, że jego zacofani kamraci nie połączyliby tak szybko faktów i oblałby ich zimny pot na myśl o możliwym starciu z całą hordą wrogów, poprawiła mu humor. Rozbawiła go do tego stopnia, że aż odłożył miecz i z większym zainteresowaniem przyjrzał się twarzy swojej unieruchomionej ofiary.

– Sprytna z ciebie pannica – przyznał, pochylając się nad Yllwernką i zbierając na palec nieco krwi, spływającej po jej szyi. Oblizał wargę. – Gdyby nie to, że działasz na rzecz przeniewierców i ośmieliłaś mi się sprzeciwić, nawet doceniłbym, jak wiarygodnie starasz się łgać.

– To nie kłamstwo! – Zaczęła wierzgać. – Przekonasz się!

– Takaś harda? Zaraz zobaczymy, jak będziesz gadać, gdy zawołam moich dwóch kompanów. – Leniwym ruchem, przejechał dłonią po jej obojczyku, a następnie piersi. Zilea wzdrygnęła się pod wpływem jego dotyku, ale minę wciąż miała zatwardziałą. – Dopiero wtedy zacznie się prawdziwa zabawa, która rozwiąże ci język. Kilka minut i nawet śmierć wyda ci się wybawieniem. Będziesz błagać o możliwość zdradzenia nam miejsca ukrycia dziewuchy.

Tacy jak on, odebrali jej ojca, a później doprowadzili matkę do obłędu i zaszlachtowali na ulicy, niczym bezpańskiego, uciążliwego kundla. Uczynili ją sierotą, walczącą na ulicy o kawałek chleba. Zbierającą baty, kiedy umierając z głodu, wyciągała małe rączki w stronę straganów z pleśniejącym serem, czy błagała obcych ludzi o kroplę wody, pozwalającą choć na moment uśmierzyć pragnienie. To przez klany nauczyła się, jak umknąć przed spojrzeniem władzy, a także, jak posługiwać się sztyletem. Co robić, by nikt poza nią więcej nie cierpiał.

Klany na każdym kroku przypominały, że zawsze musiały być ofiary. Życie w nędzy, uświadomiło ją natomiast, iż przyjmując na siebie ciosy, człowiek mógł odwrócić uwagę oprawców od kogoś stojącego z boku. Ocalić przed zagrożeniem niewinnych przyjaciół.

– Choćbyście mnie zabili – zaczęła, odwracając wzrok od dłoni zwiadowcy, błądzącej przy wiązaniach jej spódnicy. – choćbyście wyłapali wszystkich... choćbyście wywołali kolejną Wielką Wojnę i zyskali przewagę liczoną w milionach... Zawsze znajdzie się ktoś, kto przeciwstawi się waszym rządom.

– Myślisz, że czczym gadaniem i opóźnianiem nieuniknionego, cokolwiek zmienisz? Że w przeciwieństwie do tego schlanego, zarzyganego parobka z polany, zdołasz wyjść stąd cało?

Zilea zacisnęła zęby.

– Nawet jeśli nie ja – wycedziła – to ktoś inny, kto będzie patrzeć, jak cały wasz klan zostaje wdeptany w ziemię, niczym cuchnący, trujący chwast. To samo tyczy się Nox Loana. Wydaje się wam, że wygraliście i stanowicie jedyną władzę, ale każdemu panującemu tyranowi, nie ważne, jak potężnemu, w końcu przychodzi poczuć smak porażki. Budując swoje państwo na krwi, zapominacie o lojalności i to doprowadzi do waszej zguby. Ludzie, którzy nienawidzą ucisku, sami sięgną po oręż. Wtedy znikniecie z Mervendelr'skich ziem, a wasze przebrzydłe szczątki nie posłużą im choćby za nawóz. Już nikt...

Dłonie Wenslehr'a nieoczekiwanie wylądowały na szyi dziewczyny, urywając jej płomienną przemowę. Zilea zakrztusiła się, gdy długie, silne palce zacisnęły się na drobnym gardle, a mężczyzna jeszcze je docisnął. Zduszenie tchawicy spowodowało u niej nie tyle wrażenie braku powietrza, ile odruch wymiotny. Uchyliła wargi, próbując krzyknąć. Z ust wydobył się jednak wyłącznie bezgłośny skrzek.

– Morda, albo wyrwę ci ten spaczony jęzor! – Zwiadowca, nie panując nad wściekłością, zawisł nad nią całym ciałem. W jego spojrzeniu czaiła się nienawiść, czarnowłosa skutecznie wyprowadziła go z równowagi. – Takie ścierwo jak ty, nie będzie myśleć, a już na pewno mówić, że ktokolwiek jest nam równy!

Zilea zamknęła oczy, powstrzymując napływające do nich łzy. Walczyła z czarnymi plamami, które ni z tego, ni z owego, zasłoniły jej widok na zwiadowcę. Choć odzyskała władzę w rękach i mogła nimi bez trudu poruszać, ledwie widziała twarz mężczyzny. Mogła jedynie zacisnąć dłonie na duszących ją palcach i wbić w nie krótkie paznokcie.

Zaślepiona złością i chęcią ratowania bliskich, zapomniała, z kim ma do czynienia. Jakkolwiek wcześniej mężczyzna zachował resztki dobrego humoru, spowodowane odnalezieniem śladów Sellie i trafieniem na ładniutką służącą, tak silna zniewaga wytrąciła go z równowagi. Nikt nie miał prawa mówić w ten sposób do członka klanu zabójców. Czarnowłosa igrała z ognień i na własne życzenie weszła w najgorsze płomienie. Za późno przypomniała sobie, że takowe parzą.

– Powinienem od razu dobrać ci się do spódnicy, albo uciąć łapy za to, że w ogóle śmiałaś się do mnie odezwać! – mówił Berd'evelczyk, ale bynajmniej nie do Zilei tylko do samego siebie. Odrzucił ręce dziewczyny i nie przerywając jej dusić, schylił się, by zajrzeć pod łóżko. – Teraz wymyślę dla ciebie coś o wiele gorszego, a później identycznie postąpię z tą jasnowłosą wiedźmą. Gdy już wyda wszystkich pozostałych zdrajców i będzie skomlała o litościwą śmierć, wbije jej to prosto w czaszkę.

Sięgnął po sztylet, który wcześniej sam wyrzucił. Najpierw zważył go w rękach, oceniając jego jakość, a następnie przyjrzał się uważnie zakrzywionemu ostrzu, zdobieniom na rękojeści i jelcowi. Modyfikacje wprowadzone przez czarnowłosą za pomocą alchemii, szczególnie wzbudziły jego zainteresowanie.

– Porządna robota – podsumował, obracając sztylet ostrzem do dołu. Zacisnął palce na uchwycie. – Dobrze wyważony, poręczny i na pierwszy rzut oka, wystarczająco ostry. Przekonajmy się, czy dobrze poradzi sobie z cięciem grubszych partii skóry...

Przyłożył broń do ramienia Zilei, zastanawiając się, gdzie zacząć. Klatka piersiowa Yllwernki uniosła się z trudem. Choć oblał ją zimny pot i najchętniej wcisnęłaby się w podłogę, aby znaleźć się jak najdalej od ostrza, wciąż walczyła o oddech.

Gdy zwiadowca wybrał odpowiednie miejsce, uniósł wysoko rękę i uśmiechnął się szaleńczo. Dziewczynie zrobiło się jednocześnie niedobrze i słabo. Zacisnęła powieki, szykując się na śmierć. Gdzieś w zakątkach umysłu usłyszała ściśnięty żalem głos matki.

Czas zwolnił.

*****

*Wety – dawne określenie słodkiego deseru

✯Jedna gwiazdka dla księgi, jedna gwiazdka dla Adariana✯

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro