Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog


W czas, gdy zgniją ostatnie ziemiopłody, wypatruj za ostrymi szczytami syczących języków ciemięzców Mervendelr. Znajdź w sobie odwagę, aby zostać tym, który ruszy wyrwać czarci plon.

autor nieznany


~*~


Na początku wszystko zdawało się takie jak zwykle; nieporuszone, spokojne, zrównoważone. Cisza panująca w wiosce, nie zapowiadała niczego szczególnego poza nadchodzącymi, kolejnymi godzinami nieprzeniknionego mroku. Zmierzchało, nad układającym się do spoczynku Dorthen, zapadała noc. Nikt nie mógł przewidzieć, iż ta mała, nadmorska miejscowość słynąca z połowu ryb i znakomitych cieśli, już nigdy się nie obudzi.

Wieczorne niebo stopniowo pokrywało się granatem, w pośpiechu wpychając za horyzont ostatnie promienie słońca. Ognista gwiazda balansowała na linii przecinającej ziemię z firmamentem, a jej macki, niczym łaknące ofiary ostrza, przecinały świat, jakby z ostatnim tchnieniem swego żywota, próbowały ułatwić ciemności przedarcie się przez gęstą taflę światła. Dzień pokornie ustępował swojej niecierpliwej siostrze – nocy. Ta, za każdym razem przyjmowała miejsce na tronie, zalewając go swoją długą peleryną o barwie czarniejszej, niż węgiel wydobywany z jaskiń Gór Werl. Pochłaniała okolicę, spływając na nią gładko niczym najdelikatniejsze tuniki tkane w Emerionie. Wyszywana była przy tym perłowymi, lśniącymi gwiazdami. Jako jedyne rozświetlały nieboskłon i pomagały zagubionym wędrowcom. Z początku pojawiały się pojedynczo. Jakby nieśmiałe, migocząc, wysuwały się zza pęczniejących chmur, a gdy w wiosce gasły ostatnie światła, nabierały odwagi i wybuchały srebrem wraz z milionami pobratymców. Rozjaśniały ciemność fioletem, bielą i błękitem. W żadnym innym miejscu gwiazdy nie świeciły tak jasno aniżeli w Dorthen.

Adarian uwielbiał noc. Odkąd pamiętał, kiedy jego rodzina układała się do snu, pod osłoną nieujarzmionego mroku, wymykał się z domu, aby oglądać gwiazdy połyskujące nad odległymi pasmami Szkarłatnych Gór. W akompaniamencie pohukiwania sów i wycia wygłodniałych wilków mieszkających w okolicznych lasach przedzierał się przez plaże, aby dostać się na polany. Tam nie czuć było intensywnego odoru patroszonych ryb, morskiej soli, czy gnijących wodorostów, którymi wieczorne fale ciskały o brzeg, ścieląc brudną zielenią drobny piach. Cichły odgłosy wzburzonych, targanych przez zachodnie wiatry wód, a drobne rozdeptywane co rusz skorupiaki przestawały przylepiać się do podeszew butów, czy nagich stóp. Plaże Dorthen były pełne wszelkiego rodzaju nadmorskiego robactwa, a pozostałości odrąbanych rybich łbów, wnętrzności, czy rzuconych na pastwę losu, połyskujących w blasku księżyca ogonów tylko je przyciągały.

Wychowany w wiosce Adarian przywykł do podobnego widoku. Mimo to po zmroku omijał plażę szerokim łukiem, nie tyle, nie chcąc zagłębić palców w grząskiej warstwie rozmoczonych roślin, czy kryjących się wśród nich, rozkładających się larw, ile obawiając się zdradliwych wód. Zdarzało mu się nadkładać drogi, aby nie podzielić losów nierozważnych dzieci z wioski, które wybierały się same na ostańce lub piaszczyste plaże i przegrywały walkę z piętrzącymi się falami. Matki straszyły niekiedy zbyt odważnych młodziaków, że kryły się w nich Kelpie. Nawiedzały nocami żeglarzy, którzy wypływając za zarobkiem, zmuszeni byli nocować na statkach. Te wodne konie – na ogół pojawiające się raczej w rzekach i jeziorach, aniżeli w wodach mórz – ostrzegały swoim zawodzeniem i wyciem przed nadchodzącymi burzami. Kiedy jednak jakiś śmiałek postanowił dosiąść stworzenie, diametralnie zmieniało swój charakter. Porywało jeźdźca, aby następnie utopić go w głębinach lub cisnąć o brzeg. Smród rzuconych o pobliskie skały ciał ciągnął się później dopóty, dopóki któryś z rybaków nie oddał ich z powrotem morzu lub, w nielicznych przypadkach, zrozpaczonym rodzinom. Mimo iż ludzie w Dorthen potrafili współczuć straty, łatwiej było zepchnąć nasiąkniętego wodą topielca w fale, niż marnować cenny czas na szukanie jego bliskich.

O wzburzonym Morzu Sitherl nie jeden, nie dwóch wędrowców snuło legendy, jakoby pożerało każdego, kto bez szacunku spojrzał w nieprzeniknioną morską toń. Od wieków tylko czekało na nowe ofiary, które wyzywały je na pojedynek. Adarian, choć nikt nie nazwałby go tchórzem, nie zamierzał zostać jedną z nich.

Dopiero docierając do celu, na polanę, chłopiec zawsze oddychał z ulgą. Siadał na soczyście zielonej trawie, po czym z uwielbieniem zadzierał głowę, zapominając, iż w szerzącej się dookoła pustce mogły kryć się drapieżniki, a cisza często zwiastowała jedynie początek ich polowania. Wdychając nocne, lodowate powietrze mieszające się z morską bryzą pobliskich wód, wyobrażał sobie gwiazdy; ich kształty, nietypowy zapach, nieznaną nikomu fakturę. Zastanawiał się, czy będąc na szczytach masywnych grani, mógłby pochwycić jedną z najjaśniejszych, niebiańskich kul i dokładnie się jej przyjrzeć. Czy byłaby zimna jak lód, czy wręcz przeciwnie, gorąca tak, że parzyłaby go w drobne dłonie? Czy okazałaby się zwykłym kawałkiem kamienia, jakie znajdował na każdym kroku, czy tajemniczym skupiskiem światła, rozpływającym się w jego palcach, jak maziste syropy, którymi faszerowała go matka, gdy zmorzyła go choroba?

Kiedy rozległy się pierwsze trzaski ognistych języków, Adarian, zatopiony we własnym świecie, z początku nie umiał zrozumieć, skąd znał ów dźwięk – syczący i urywany, jakby ktoś z ogromną siłą łamał gałęzie drzew. Był donośny, przeplatał się z innymi, bardziej ludzkimi dźwiękami. Narastał na sile, przypominając wzmagający się podczas wichury wiatr.

Chłopiec pojął, co oznaczał, dopiero gdy z pobliskiej wioski, oprócz strzelania płomieni, dobiegły go przerażone, chrapliwe krzyki, a ciemne niebo pełne gwiazd pokryło się duszącym dymem. Świat stracił jakiekolwiek kolory, ostały się jedynie czerń i kontrastująca z nią, połyskująca tarcza złota. Błyszczący księżyc pochłonął mrok, przeplatany liżącą go, czerwoną poświatą. Gdzieś z boku zajaśniało pomarańczowe, ciepłe światło, wrzaski się nasiliły.

Fetor ryb w jednej chwili przyćmił nieprzyjemny, ciężki swąd spalenizny Zjadliwa woń wcisnęła się w rozszerzone nozdrza chłopca, który z przerażeniem poderwał się na równe nogi. Kiedy jego wzrok padł na pobliskie tereny, uderzył go widok wszechobecnego ognia. Jego myśli natychmiast popędziły w stronę rodziny, więc tak jak one, rzucił się w kierunku piekielnej bramy. Nie zastanawiał się nad niczym; ani nad strachem, pchającym go w zupełnie przeciwnym kierunku, ani nad rybimi szkieletami, o które potykał się, pędem biegnąc przez plażę, ani nawet nad tym, że pędził ile sił w nogach wprost w gęstą ścianę ognia.

Tej nocy Dorthen zalała czerwień. Okryła je ciężka, długa płachta utkana z ognia i barwiona krwią.


~*~

Tak więc podróżniku, poznałeś właśnie początek ów tragicznej historii... Wybacz, zapewne nie tego się spodziewałeś — szukałeś spokoju, a zostałeś rzucony na głęboką wodę... Pamiętaj, iż wciąż masz szansę, aby odejść... Jeśli jednak wolisz zostać bądź przygotowany na wszystko. Rozdziały naszej podróży mogą okazać się dla ciebie męczące i długie, a słowa niezrozumiałe (choć w mojej bibliotece znajdziesz z pewnością wiele ksiąg z wyjaśnieniami). Bohaterowie, których pokochasz, będą cierpieć i umierać, wioski, do których chciałbyś wracać, podobnie jak Dorthen, spowije krucza czerń. Zamiast śmiechu będziesz słyszeć zawodzenie upiorów i płacz kobiet. Zapamiętaj dobrze — Mervendelr nie szuka tych, co szybko się poddają. Jak to powie w przyszłości jeden z naszych bohaterów: „W tym świecie ktoś, kto pragnie śmierci, nie jest odważny, a słaby. Tutaj naprawdę odważny jest tylko ten, kto decyduje się żyć".

Czy jesteś gotów na tak trudną wyprawę?

✯ Jeśli tak, pamiętaj: Jedna gwiazdka dla księgi, jedna gwiazdka dla Adariana ✯


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro