Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Zleciały się kruki.

Następnego dnia rano dostałam wiadomość od Major Sonaty. Jej treść była konkretna i krótka. ,,Atak rozpocznie się o 19. Zebranie o 17 tam gdzie zawsze".

Nie poinformowałam o tym ani Freyi, ani braci. O godzinie czternastej opuściłam dom niosąc w niewielkim plecaku jedynie telefon od Major, kominiarkę i różdżkę. Ubrana na czarno, w grubą bluzę z kapturem gotowałam się na słońcu.

Zaszłam do niewielkiego sklepu spożywczego na skraju Puszczy. Przeszłam się zaskakująco pustymi alejkami tylko dlatego, że w sklepie była klimatyzacja. I tylko dlatego, że zaraz musiałabym ponownie wyjść na ten piekielny upał, kupiłam zwykłego śmietankowego Big Milka.

— Dwa pięćdziesiąt — powiedział kasjer o zmęczonej twarzy.

Położyłam na ladzie kilka monet. Zabrałam zakupy i wyszłam.

Czułam się wyjątkowo pusto, moje postępowanie tego dnia było bezcelowe. Może byłam zaniepokojona, a może zwyczajnie zmęczona tym piekielnym upałem. Siedziałam na ławce pod sklepem na skraju Puszczy. Lód, który trzymałam pochylony w dół między swoimi nogami kapał leniwie na ziemię, a ja ze spuszczoną w dół głową ospale na niego patrzyłam.

— Mamo, mamo! Wygrałam kolejnego! — na oko pięcioletnia dziewczynka z radością pokazała mamie patyczek po lodzie.

— Super córeczko! Pójdźmy wymienić.

Większa część mojego big milka odłamała się i upadła na ziemię. Oblizałam patyczek i zerknęłam na napis na nim.

Spróbuj jeszcze raz! POWODZENIA!

*****

O godzinie piętnastej udałam się pod szkołę. Bez większego powodu, nie wiem, co skierowało mnie w tym kierunku. Budynek stał w ruinie. Ktoś siedział na huśtawce na ocalałym placu zabaw.

Była to białowłosa dziewczyna w czarnej sukience. Huśtała się monotonnie zupełnie jakby (podobnie jak ja) nie miała nic ciekawszego do zajęcia. Poznałam ją. To Klara, dziewczyna którą często widywałam u boku Karola. Kiedy mnie zauważyła, Klara uśmiechnęła się.

— O! — wykrzyknęła. — Ktoś tak samo samotny jak ja!

— Nie jestem samotna — odpowiedziałam.

Klara zeskoczyła z huśtawki i dziwnie rozradowana podbiegła w moją stronę.

— Czy bycie samą nie czyni cię samotną? — spytała.

— To dwie różne rzeczy — odpowiedziałam. — Jestem sama z wyboru. Nigdy nie potrzebowałam innych ludzi. To kłopotliwe.

Dziewczyna zaśmiała się.

— Zazdroszczę — wyszeptała, po czym udała się w stronę ruin.

*****

O piętnastej dwadzieścia byłam pod domem Weroniki. Dzwoniłam, jednak nikt nie otworzył. Szkoda. Naprawdę chciałam z nią wtedy porozmawiać.

*****

Nie wiem, dlaczego o godzinie szesnastej znalazłam się w miejskiej bibliotece. Wzięłam z półki cztery senniki. Odnalazłam hasło ,,cytryna". Definicje w sennikach nie różniły się od tych z internetu.

Pierwszy mówił ,,problemy z władzami".

Drugi ,,rozczarowanie i gorycz".

Trzeci ,,smutne wieści".

Czwarty ,,zaliczysz upadek".

Otworzyłam na haśle ,,kruk".

Pierwszy — ,,czeka cię niebezpieczeństwo".
Drugi — ,,nadejdzie klęska żywiołowa".
Trzeci — ,,złe wieści".
Czwarty — ,,śmierć".

Ś m i e r ć.

Nie byłam przesądna, jednak taka wróżba, tuż przed wojną wywołała u mnie niewątpliwy, chociaż nieduży niepokój. Ostatnim hasłem, które chciałam teraz sprawdzić były ,,stokrotki".

Otworzyłam cztery senniki i znalazłam cztery definicję słowa zaczynającego się od ,,s".

,,Stokrotka — niewinność i czystość
Zwiędłe stokrotki — nadchodzący smutek"

Moje były żywe. Pochlebiające. Zerknęłam na definicję w drugim senniku.

,,Miłość i bliskie szczęście"

Naprawdę, zabawne.

,,Ktoś darzy cię skrytym uczuciem"

Te definicje już znam. Ostatnio jednak nie sprawdziłam znaczenia stokrotek w ostatni, czwartym senniku. Teraz zrobiłam to.

,,Stokrotki — śmierć".

— Nazywasz się Alice Mróz, prawda?  — przeszły mnie ciarki, gdy usłyszałam tuż za swoimi plecami obcy, kobiecy głos. 

Odwróciłam głowę i ujrzałam postać w długim czarnym płaszczu i czarnym kapturze zasłaniającym większość twarzy. 

Przerażona skinęłam głową. Zakapturzona postać wyciągnęła w moją stronę grubą księgę w czarnej, skórzanej oprawie. Wzięłam ją z jej rąk. Postać odeszła bez słowa. Ja również nic nie powiedziałam, gdyż bałam się przemówić.

Chwila, Alice? Nie Alicja?

Otworzyłam gruby, zakurzony tom. Na pierwszej stronie widniała rzymska liczba  — XIII.

Oddałam się lekturze.

*****

Przegapiłam godzinę siedemnastą. Była już dziewiętnasta, gdy biegłam przez ulice Utraconych Wodospadów. W mieście panował chaos. Na ulicach były tłumy rannych. Budynki płonęły. Co chwila słyszałam strzały.

Kilkoro nastolatków wykorzystało zamieszanie, aby ukraść telewizor z wystawy. Zbili szkło. Włączył się alarm. Zaczęli uciekać z urządzeniem, jednak nim obejrzeli choć jeden program padli od strzałów okolicznych żołnierzy.

Płakałam. Każdy walczył z każdym, rasa nie miała już znaczenia. Ludzie uznali, że najlepszym sposobem na pozbycie się potworów jest zmiecenie całego miasta, naszych Utraconych Wodospadów, które słynęły jako potworna stolica, z powierzchni ziemi.

Schowałam się za ścianą zrujnowanego bloku. Musiałam przebiec przez całe miasto, aby dostać się do Major Sonaty. Dzięki tej książce odnalazłam sposób na zakończenie wojny, jednak muszę do niej dotrzeć, ona jest mi do tego potrzebna!

Biegłam przed siebie ignorując strzały i krzyki. Sama z trudem powstrzymywałam łzy, które zbierając się w moich oczach utrudniały mi widzenie.

— Sonata! — krzyczałam rozpaczliwie licząc na to, że szczęśliwym zbiegiem okoliczności spotkam ją gdzieś tutaj.

Dotarłam na stary rynek. Kwartet, kawiarnia, w której znajdowało się wejście do Podziemnej Dzielnicy, stała w płomieniach. W okolicy nie dostrzegałam nikogo. Walka dawno przeniosła się w inne miejsce.

Mijając sklep, w którym tego południa kupiłam Big Milka uśmiechnęłam się lekko. Gdy tylko dostarczę książkę Sonacie stanę się bohaterka tego miasta. Nie! Bohaterka całego świata potworów! Świata potworów i świata ludzkiego! Wszyscy będą mnie wielbić, ja i Sonata zostaniemy bogami nowego świata!

Roześmiana od ucha do ucha biegłam dalej. Chciałam tańczyć, chciałam śpiewać, jednak w tej chwili musiałam biec. Gdy już dobiegnę na miejsce zostanę bohaterką i będę mogła tańczyć do woli! Ale w śpiewie nie przeszkadzało mi teraz nic.

 — London bridge is falling down, falling down, falling down  — śpiewałam cicho, uśmiechając się szeroko.  — London bridge is falling down. My fair lady!

Tą piosenkę śpiewała Sonata, gdy pierwszy raz ją spotkałam. Ona chciała zmiany, chciała upadku tego świata aby mógł powstać nowy. I teraz to miało nareszcie się stać! Wystarczy, że ją odnajdę.

Nie zatrzymując się wyciągnęłam różdżkę z plecaka.

— Vox — szepnęłam, po czym wykrzyknęłam do różdżki: — Sonata! To ja, Blue! Wiem, jak przynieść nam zwycięstwo! Gdzie jesteś?!

Mój głos, wzmocniony przez zaklęcie ,,vox", które sprawia, że zaczarowany patyk staje się czymś w rodzaju mikrofonu rozniósł się daleko, daleko. Nie obchodziło mnie, że usłyszy mnie wróg, to nie miało znaczenia. Tak długo, jak mam różdżkę i tę książkę poradzę sobie z każdym wrogiem!

Im dłużej biegłam, tym drzewa stawały się rzadsze i chudsze. W końcu kompletnie zniknęły, a ja znalazłam się na rozległej, leśnej polanie. Przez jej środek przepływał strumień, w którym odbijało się złociste zachodzące słońce.

Usłyszałam strzał. Rozejrzałam się dookoła, jednak nie widziałam nikogo.

Snajper?

Poczułam przeszywający ból w okolicy szyi. Dotknęłam do niej ręką. Krew. Czy ja właśnie przegrałam? 

Opadłam na ziemię, książka wypadła mi z rąk. Wszystko robiło się coraz bardziej niewyraźne. Świat wirował. Nie, nie mogłam przegrać, ja nie przegrywam! Nigdy nie przegrywam!

Zaczęłam pełznąć przed siebie, rozpaczliwie wyciągając dłoń w stronę Trzynastej Księgi. Ciepła, czerwona ciecz płynęła po mojej szyi. Przez łzy nieudolnie wyciągałam rękę przed siebie.

Jednak wreszcie opadłam z sił. Moja ręka upadła na ziemię i nie chciała drgnąć. Położyłam głowę na boku i wtedy ujrzałam rosnące obok mnie stokrotki. I w tej właśnie chwili przypomniałam sobie, że tak naprawdę lubię te kwiaty, bez względu na ich symbolikę. Wywoływały u mnie ciepłe wspomnienie pewnej osoby, jednak za nic w świecie nie mogłam sobie uświadomić, kogo.

Usłyszałam przyspieszone kroki. Ktoś biegł w moją stronę. Uklęknął obok.

— Cholera, Alicja, wytrzymaj! — słyszałam, jak w panice wybierał numer w telefonie, zapewne na pogotowie. — Zaraz będzie tu pomoc!

Nie byłam w stanie unieść głowy na tyle, aby ujrzeć twarz osoby o znajomo brzmiącym głosie. Ten człowiek mówił coś jeszcze, ale jego głos nie docierał do mnie, gdyż zagłuszał go szyderczy śmiech rosnących obok stokrotek. Czy stokrotki mogły się śmiać? Czy ja już wariuję?

Chciałam zapytać tego człowieka o imię, jednak nie byłam w stanie się odezwać. Poczułam okropny piekący ból w gardle i zamiast głosu wydałam z siebie tylko żałosne chrypnięcie.

Stokrotki ze mnie szydziły. Nie mogły co prawda się odezwać, gdyż nie miały gardeł ani języków, ale ich głosy rozbrzmiewały w mojej głowie. Wiem, że mówiły prawdę, ale musiałam je zignorować. W końcu to tylko stokrotki. Gdyby miały głos, miałyby prawo do mówienia i do bycia wysłuchanym.

One pragnęły tego prawa.

One chciały przemówić.

Chciały przemówić, chciały krzyczeć.

CHCIAŁY ZABRAĆ MOJE GARDŁO.

I wreszcie srokrotki wygrały. Osiągnęły swój cel, odebrały mi krtań. 

Zamykając oczy śmiałam się w duchu ze swojej bezsilności.

Sonata, mam nadzieję, że wygrasz bez mojej pomocy.

Przepraszam.

------
I na tym kończę dzisiejszy maraton!
Mam nadzieję, że umiliłam
Wam popołudnie^^
Kolejny rozdział będzie w czwartek

                   //Virani

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro