Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Nawet we śnie prześladował mnie swoim przenikliwym, niebieskim spojrzeniem. Widziałem je tak wyraźnie – złośliwy, podły uśmiech, a potem jak wyciąga moją Iskrę Duszy.

Ile razy od tamtego wydarzenia budziłem się z krzykiem i płaczem? Nie potrafię zliczyć. Czasami tej samej nocy śniłem o nim wielokrotnie. Nie mogłem się uspokoić; całe ciało drżało, nie słuchało. Bałem się ciemności, samotności, tego, że mnie znajdzie i spróbuje znowu to zrobić. Zabić. Właśnie – zabić. Ta niemoc i panika ogarniały mnie, mimo że w Siedzibie Rycerzy Zodiaku byłem otoczony potężną magią i jej posiadaczami.

—Wystarczy, że spuszczę cię z oczu, a już pakujesz się w kłopoty.— usłyszałem znajomy głos.

Nie byłem pewien, czy chcę widzieć jego właściciela.

Azariah, mój elfi przyjaciel – syn kupca i szlachcic. Kobieciarz jakich mało, czasami unoszący się dumą, ale mimo wszystko oddany bliskim. Mag powietrza, właściwie Mistrz Magii Powietrza i znakomity handlarz. Mówię to z ręką na sercu – ma prawdziwego nosa do interesów. Niełatwo go oszukać, zarówno w kwestiach finansowych, jak i biznesowych. Czasami podziwiam go w ciszy za jego umiejętności.

Patrzyłem, jak opiera się o framugę drzwi, z rękami skrzyżowanymi na wysokości klatki piersiowej. Jedną nogę miał zgiętą w kolanie, a bucior na lekkim obcasie dotykał ściany. Jego ciemnozielony płaszcz ze złotymi obszyciami był jego znakiem rozpoznawczym, podobnie jak wielki kapelusz z ozdobnym piórem. Często nosił wyrafinowane nakrycia głowy, a ten, w którym najczęściej go widziałem, to czarny kapelusz z dużym rondem, ozdobną tasiemką i srebrną klamrą oraz piórkiem.

– Odpuściłbyś sobie te swoje złośliwości – odwróciłem głowę w stronę okna.

– To żadne złośliwości, Kolorowy Pajacyku. – uśmiechnął się i podszedł do mnie.

Stukot obcasów roznosił się po pomieszczeniu, docierając do moich uszu i lekko je drażniąc.

– Nie jestem Kolorowy Pajacyk. – warknąłem, łypiąc na niego. – Nie mam ochoty na twoje idiotyczne żarty, nowobogacki palancie.


Słyszałem, jak zaśmiał się pod nosem, a jego złote oczy na moment skryły się pod powiekami. Zdjął kapelusz, kładąc go po chwili na niewielkiej szafce stojącej przy łóżku. Przeczesał te swoje rude niczym marchewka kudły. Zawsze zaczesywał je do tyłu, choć kilka niesfornych kosmyków opadało mu na czoło. Jego szpiczaste uszy poruszały się, kiedy tak mi się przyglądał.

– Jak się czujesz? – zapytał, kładąc dłonie w okolicach brzucha i zakładając przy tym nogę na nogę.

– Źle – odburknąłem. – Wszystko mnie boli, nie mam na nic siły. Nawet apetytu nie mam.

Widziałem, że zerknął na talerz z jedzeniem, którego nawet nie tknąłem.

– Powinieneś jeść, żeby odzyskać siły. Głodząc się, tylko sobie zaszkodzisz – Azariah popatrzył na mnie zmartwionym spojrzeniem. – Poprosiłem rodowego medyka, żeby się tobą zajął. Ma się tutaj niedługo zjawić.

Zaskoczył mnie tymi słowami.

– Nie musiałeś. Dobrze się tutaj mną opiekują – odwróciłem głowę w jego stronę, próbując podnieść się do półsiedzącej pozycji.

– Kradzież Iskry Duszy to nie żarty, Tobias – zaczął poważnym tonem, marszcząc przy tym brwi.

Przy jego twardych, jak na elfa, rysach twarzy wyglądał na łobuza, który zamierzał komuś spuścić solidne manto.

– Mogłeś zginąć – powiedział, biorąc talerz i wciskając mi go w dłonie, gdy tylko usiadłem w wygodnej pozycji. – Proszę, zjedz.

Nie mogłem się nadziwić, jak ktoś taki jak on potrafił tak przejmować się i dbać o bliskie osoby. Mimo że potrafiliśmy nieraz skoczyć sobie do gardeł, to ilekroć coś mi się działo, był przy mnie. W sumie w drugą stronę działało to podobnie. Dobrze mieć takiego przyjaciela obok. Nawet jeśli pochodzimy z dwóch różnych światów.

– Zaufaj mi. Twoje ciało potrzebuje teraz wszystkiego, żeby się zregenerować. – zaczął przeszukiwać swoją torbę na ramię, którą dopiero teraz dostrzegłem. – Z duszą to trochę bardziej skomplikowana sprawa, ale wszystko da się naprawić.

Wyjął z torby sporej wielkości flakonik z czerwonym płynem.

– To magiczny wywar. Pomoże ci szybciej się zregenerować i ustabilizować magię w twoim ciele, więc i dusza poczuje się lepiej. – uśmiechnął się, odkręcając flakonik. – Do pięciu kropel dodawaj sobie do picia.

Patrzyłem, jak wpuszcza krople do kubka z mlekiem.

– Dzięki.– zacząłem bawić się jedzeniem, grzebiąc łyżką w nim.

Posłał mi łagodne, pełne zrozumienia spojrzenie, a przy tym poklepał po ramieniu. Zakorkował flakonik i położył go tak, aby się nie zbił, z dala od brzegu szafki.

– Będzie dobrze – jego kąciki ust nadal unosiły się ku górze. – Zobaczysz. Możesz na mnie liczyć, Kolorowy Pajacyku.

Pokiwałem głową. Nie miałem serca zwracać mu kolejny raz uwagi, żeby nie nazywał mnie w taki, mało przyjemny sposób. Chociaż na dłuższą metę, to chyba był jego sposób na poprawienie mi humoru. I, nawet mu się to udawało, bo zachciało mi się śmiać. Pierwszy raz od tamtego wydarzenia miałem zdecydowanie lepsze samopoczucie. Heh, dzięki temu zadufanemu w sobie palantowi.

— Azariahu... — zacząłem całkiem poważnym, ale zarazem smutnym tonem.

— Tak, Tobiasie? — skupił na mnie całą swoją uwagę, jak zawsze kiedy słuchał, gdy ktoś mówił.

— Znasz się na magii... Powiedz, dlaczego on chciał mi to zrobić? — czułem, jak zbiera mi się na płacz. — Dlaczego akurat mnie sobie wybrał? — moje czekoladowe oczy szukały pomocy i wsparcia u przyjaciela.

— Skłamałbym, jeśli powiedziałbym, że znam odpowiedź, Tobiasie. — ujął moją dłoń. — Pozwól. — zamknął powieki.

Przyglądałem mu się uważnie, zastanawiając się, co robił. Całe jego ciało pokryła delikatna, błękitno-zielona poświata. Włosy nieznacznie uniosły się do góry, a z dłoni, którą mnie trzymał, biło takie przyjemne ciepło. To zniknęło, równocześnie z otwarciem przez Azariaha powiek.

— Hmmm. — zamyślił się na moment. — Nie czuję żadnych dziwnych zawirowań magicznych w twoim ciele.

— Nie bardzo rozumiem. — starałem się pojąć, co miał na myśli.

Odstawiłem talerz z jedzeniem. Zupełnie nie miałem ochoty nic jeść.

— Widzisz, w każdym z nas płynie magia. To powinieneś wiedzieć ze szkoły. — Azariah pochylił się nieco w moją stronę i popukał mnie w klatkę piersiową. — Magia żywo reaguje na wszelkie zmiany związane z Iskrą Duszy, Tobik. — mówił dalej. — Jeśli twoja Iskra Duszy byłaby inna, nieważne, czy czysta jak łza, czy skażona jakimiś nieprawidłowościami, magia krążąca w twoim ciele od razu by zareagowała, a ja mógłbym to wyczuć bez problemu. — chciał puścić moją dłoń, ale nie pozwoliłem mu na to. — Tobias? Och! — przyciągnąłem go do siebie i przytuliłem się mocno.

Azariah był mi jak brat, dlatego pozwalałem sobie na takie gesty w jego stronę. Zresztą, jako elf i tak był ode mnie zdecydowanie starszy, więc w sumie mogłem być jego młodszym rodzeństwem.

Czułem, jak dociska mnie do siebie, a ja zacisnąłem pięści na połach jego aksamitnej koszuli.

— Dlaczego on mi to zrobił?! Dlaczego?! — znowu łzy pchały się pod moje powieki, które zamknąłem. — Dlaczego?!

— Nie wiem, Tobiasie, ale się dowiem. — powiedział stanowczo, dociskając mnie mocniej do siebie. — Nie daruję temu komuś tego, że podniósł rękę na mojego najdroższego przyjaciela. — poklepał mnie po plecach. — Masz moje słowo, Tobiasie, że ja, Azariah d'Avereth, dowiem się, dlaczego ta istota cię tak zraniła. — pozwolił mi jeszcze przez chwilę się przytulać, po czym delikatnie mnie odsunął.

Z kieszeni spodni wyjął chusteczkę, którą delikatnie wytarł moje policzki.

— Już dość, Tobiasie. — zaczął spokojnym, ale stanowczym głosem. — Nie możesz ciągle płakać. — spojrzałem w te złote oczy. — Domyślam się, że nie jest ci łatwo, ale pod żadnym pozorem nie wolno ci się załamywać. Masz Alune, mnie i Sarę. Nie jesteś sam, pamiętaj o tym, Kolorowy Pajacyku. — dodał z chytrym uśmieszkiem.

Pokiwałem głową, a za to, jak znowu mnie nazwał, uderzyłem go pięścią w ramię. Wiedział, skubany szpiczastouch, jak poprawić mi humor.

Całej naszej rozmowie przysłuchiwali się dwaj Rycerze Zodiaku. Diabelski ogon, należący do jednego z nich poruszał się na prawo i lewo.

— Hav, dowiedziałeś się już, czemu Pride zaatakował Tobiasa? — Avenath zajadał ciasteczka, które schowane były w papierowej torbie.

— Nie. Czekam na Erestora oraz Pino. — Hav przeniósł czerwone spojrzenie na rozmówcę. — Nie opychaj się tak tymi ciasteczkami, bo jak eliksir przestanie działać, znowu będziesz rzygać jak kot.

— Ciekawe, czy uda im się coś znaleźć. — chłopak wgryzł się w smakołyk. — Oj, wiem, kiedy eliksir przestanie działać. Jeszcze mogę! — pomachał blondynowi ciastkiem przed nosem.

— Weź mi to sprzed nosa. — Havnouxihr odtrącił dłoń chłopaka. — Zachowuj się, gówniarzu jeden. — zmarszczył brwi. — Lepiej powiedz mi, znalazłeś w mieście energię Pride'a?

— Oj, tam, oj tam! — Ave pomachał dłonią. — Nie. Zrobiłem zwiad po całym mieście, przeleciałem się z Black Star nawet nad Settlement. Zero. Nic. — pokiwał zawiedziony głową. — Może to i lepiej?

— Nie lepiej, Avenath. — diabelski ogon poruszył się nerwowo. — Ta wypacykowana flądra się gdzieś ukrywa, więc musimy zachować czujność. — odwrócił się na pięcie do rozmówcy. — Idziemy. Musimy go znaleźć, bo czuję, że nie da spokoju naszemu grajkowi. — zaczął oddalać się od miejsca rozmowy.

— Zostawiłem na straży amulety pilnujące. — Ave wypiął dumnie pierś. — Jeśli się gdzieś ta wypacykowana flądra pojawi, będę o tym wiedział. — ruszył za Havem. — Myślisz, że aż tak jest wyjątkowy?

— Tak. — rzucił krótko blondyn, poruszając nerwowo ogonem. — Nie wiem tylko jeszcze, jak bardzo. — zmarszczył brwi. — Mimo że sprawdzałem go trzy razy, jego Iskra Duszy wydaje się zwyczajna. Nie posiada żadnych anomalii wskazujących na to, że coś jest z nią nie tak. — podrapał się po brodzie. — Muszę porozmawiać z burmistrz.

— No to dlaczego Pride się na niego uparł, skoro to zwyczajna Iskra Duszy? Bo nic a nic z tego nie rozumiem. — Avenath zjadał kolejne ciasteczko. — Z panią burmistrz? A po cholerę z nią?

— Chcę ją poprosić, aby dopuściła Tobiasa do Komnaty Żywiołów. — na słowa, które padły z ust rozmówcy, Avenath zatrzymał się z rozdziawioną buzią. — A tobie co?

— Po co ty chcesz wpuszczać postronnego do Komnaty Żywiołów?! Sowogryf ci na łeb nadepnął, czy jak? — Ave wpatrywał się z niemałym szokiem na Hava.

— Jeśli coś z tym bardem jest nie tak, to tylko Kryształy Żywiołów to udowodnią. — powiedział stanowczo blondyn. — Nie mam zamiaru ryzykować życia tego człowieka. Nocto coś kombinuje i ja nie mam zamiaru ułatwiać mu zadania. — postawił sprawę jasno. — Masz pilnować, żeby grajek nawet na centymetr nie przekroczył granicy strefy ochronnej, jasne? To rozkaz.

— W sumie to masz rację, ale nie wiem, czy pani burmistrz się zgodzi. — Ave wyprostował się i zasalutował, słysząc polecenie. — Tak jest, dowódco! — przytaknął głową. — Porozmawiam z nim i powiem mu, jak wygląda sytuacja. Chociaż wątpię, żeby mu się to spodobało.

— Nie obchodzi mnie, czy mu się podoba, czy nie. Jego życie jest zagrożone przez największego skurwiela, który tylko czeka na nasz błąd. — czerwone oczy Hava zalśniły. — Jeśli będzie próbował uciekać czy wymykać się, masz go spacyfikować, a jak będzie robić większe problemy, wsadź go do lochu. Dotarło? — głos mężczyzny nie należał do przyjemnych.

— Dobrze, chociaż wolałbym nie używać siły przeciwko cywilom. — Avenath spuścił nieco głowę.

Havnouxihr nic więcej nie powiedział. Zmroził tylko spojrzeniem chłopaka, który mimowolnie się wyprostował. Nawet jeśli bardzo chciał, nie mógł zbytnio sprzeciwić się rozkazom dowódcy.I ja mu się wcale nie dziwiłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro