Rozdział 11
-Kerganton.- Azariah stał przed starszą kobietą siedzącą za biurkiem.- Poszukuję wszystkich informacji o tej rodzinie.
-Hmm...Kerganton powiadasz, elfie?- archiwistka poprawiła okulary z grubymi szkłami.- Będzie trudno, bo w naszym mieście jest tylko jeden Kerganton, a w zasadzie dwoje. Tobias i Alune.- dodała od razu.
Poruszyła ręką, a mały duszek wyglądający jak biało-niebieski lisek podleciał do niej.
-Poszukaj no, czy mieliśmy jeszcze mieszkańców o nazwisku Kerganton. - powiedziała do stworzonka.
-Mi! Mi!- lisek pokiwał główką, a potem poruszał łapkami.
Kiedy tak się przemieszczał, zdawało się, że płynął. Zwłaszcza że za jego ogonkiem, puchatym w dodatku ciągnęła się jasna smuga zostawiająca za sobą opadające i znikające w połowie płatki śniegu.
-Czy to...?-Azariah pokazał na duszka.
-Duszek Lodu.- wyjaśniła kobieta.- Kiedyś, kiedy powstawało to miejsce zamieszkał tutaj i już z nami został.
-Ach.- tylko tyle wydobyło się z ust rudzielca, którego fascynowały te wszystkie mistyczne istoty żyjące na Ziemi.
Wszak były tak zgoła odmienne od tych, które znał z Namito.
-Ich zdolność do zapamiętywania wielu rzeczy jest niesamowita. - kobieta pokazała palcem, aby mój przyjaciel spojrzał w górę.
Tam, było pełno duszków z rodziny liska!
-Zatrudniamy je w archiwum płacąc im za krakersy, które tak uwielbiają.- jej już i tak pomarszczona twarz ozdobiła się dodatkowymi tego typu ozdobami, kiedy uśmiechnęła się szczerze.- Są naszą małą, nieodzowną pomocą.- dodała z lekkim uśmiechem, poprawiając kolejny raz okulary, które to uparcie zsuwały się z jej nosa.
-Mi! Mi!- zawołał mały lisi duszek, który wrócił po krótkiej chwili.
Pokiwał łebkiem na boki, po czym zaczął gestykulować przednimi łapkami. Ogonek poruszał się delikatnie, a drobne płatki śniegu opadały na dół, by w połowie drogi zwyczajnie zniknąć.
-Mówi, że nie ma żadnych kronik rodziny Kerganton, ale jest jeszcze jedno miejsce w jakim można sprawdzić.- wiekowa kobieta przekręciła głowę w swoją prawą stronę, aby spojrzeć na drewniane, sporej wielkości drzwi znajdujące się kilkanaście metrów od nich.
Na końcu korytarza.
Prezentowały się naprawdę piękne, bowiem zostały ozdobione rzeźbami przedstawiającymi dwóch rycerzy. Jeden i drugi umieszczony został w tej samej linii, aby sprawiali wrażenie lustrzanego odbicia. Halabardy, jakie trzymali w dłoniach, do tego, nad ich głowami znalazł swoje miejsce zamek prezentowały się przepiękne i były zrobione z należytą dokładnością jeśli chodziło o detale. Właściwie to, aż dwa zamki bowiem wszystko miało pasować do siebie. Budowla została otoczona drzewami iglastymi symbolizującymi las. Sami rycerze natomiast stali na drodze doń prowadzącej. Wyglądało to jak wyrzeźbiony fragment sceny z jakiejś książki.
W złotych oczach mojego przyjaciela pojawiło się zdziwienie, do tego stopnia, że aż otworzył usta. I nie czekając, na to, co powie starsza pani ruszył w ich kierunku. Jakie było jego zdziwienie, kiedy rycerze wyciągnęli ręce, w jakich trzymali halabardy i zablokowali dojście do klamek, krzyżując swoją broń ze sobą.
-Oh?- Azariah był bardzo zaskoczony, bo nie spodziewał się, że nie dane mu będzie, przejść dalej.
-Tylko autoryzowane osoby mają prawo korzystać z tej części biblioteki.- uszy mojego przyjaciela zadrżały delikatnie, gdy wyłapały kobiecy, ale chłodny ton głosu.
Aż go ciarki po plecach przeszły. Spojrzenie koloru kruszcu odbijało sylwetkę ciemnowłosej, o smukłej sylwetce kobiety. Jedną rękę miała wspartą o okolicę pod biustem, że ta druga mogła się swobodnie łokciem o nią opierać. Zamknięta w pięść dłoń dotykała brody, a niebieskie oczy bardzo uważnie przyglądały się rudzielcowi. Długa, ciemna suknia z rozcięciem na lewej stronie w ogóle nie pasowała to kogoś pełniącego tutaj rolę bibliotekarza.
-Mi, mimimi!- lisek, poruszając łapkami w powietrzu przyleciał do Azariaha, aby po chwili usiąść mu na ramieniu.
Ogonek poruszał się delikatnie rozsypując wokół malutkie płatkami śniegu.
-Mira Batory.- kobieta przedstawiła się, opuszczając dłonie i podchodząc do elfa.
Buty na wysokim obcasie, zapinane nad kostką idealnie pasowały do sukni, dopasowanej do jej sylwetki przypominającej klepsydrę. Kiedy szła, odgłos uderzenia butów o drewnianą posadzkę docierał nie tylko do szpiczastych uszu, ale również tych, należących do starszej kobiety. Im była bliżej, tym mój przyjaciel mógł dojrzeć makijaż na jej powiekach. Czarny kolor zmieszany z czerwonym idealnie kontrastował z lekko opaloną cerą. Usta miała pełne, umalowane na mocno różany kolor.
-Opiekunka Działu Kronik Rodowych.- wyjaśniła.- Słyszałam, że chcesz dowiedzieć się czegoś o rodzinie Kergantonów, czy raczej rodzie Kergantonów.
-Tak.- Azariah odpowiedział twardo, prostując się.- Tobias Kerganton to mój przyjaciel, który potrzebuje odnaleźć informacje o swojej rodzinie, o jakiej do niedawna jeszcze nie miał pojęcia.- oparł palce o swoją klatkę piersiową.- A ja, jako jego wierny przyjaciel postanowiłem mu pomóc.- oznajmił dumnie.
Tak, ten rudy głuptas był strasznie dumny, że był moim przyjacielem. Sam, do tej pory nie miałem pojęcia, czemu jestem dla niego, aż tak ważny, ale i tego się miałem dowiedzieć. Ale jeszcze nie teraz, za trochę, za dużo trochę.
-Ach, pan Kerganton.- Mira spojrzała uważniejszym wzrokiem na mojego przyjaciela, który nawet na chwilę nie odrywał od niej wzroku.-Słynni Kergantoni. Opiekunowie i strażnicy Pięciu Żywiołów. Byłam pewna, że ród wymarł, a tu proszę. Ich potomkowie, Tobias i Alune nadal żyją.
-Skąd pani to wie?- Azariah zmarszczył brwi.
Kobieta, tylko uśmiechnęła się
-Niektóre rzeczy, powinny zostać tajemnicą, Azariahu d'Avereth, Mistrzu Magii Powietrza z Namito.- Mira nie wyrażała żadnych emocji, poza powagą.
O ile w ogóle można było to zaliczyć do emocji. Chłód jaki od niej bił sprawił, że Azariah zaczął być podejrzliwy. Mało kto wiedział, kim był. Znaczy wiedzieli, że sprzedaje biżuterię, ale rzadko tytułował się mianem Mistrza Magii. Przynajmniej na Ziemi.
--------------------------------------
-Nudzi mi się.- opierałem się łokciem o blat stolika, przy jakim siedziałem.
Na dłoni wspierałem policzek. Ołówkiem wodziłem po kartce, na której naszkicowałem tamtą postać, jaka mi się pokazała. Przyglądałem się jej uważnie, bacząc by nie popsuć tego, co tworzyłem chwilę temu.
Rayanessa, która siedziała w tym samym pokoju co ja, przyglądała mi się z uwagą. Ściskała materiał zielonej sukni, walcząc z blokadą, która nie pozwalała jej się odezwać pierwszej.
Ilekroć próbowała, czuła jak stres otula ją niczym koc.
Westchnąłem głośno, a ona niezauważalnie dla mnie drgnęła prostując się.
-Myślisz, że Azariah, Sara i Hevenaya wrócą niedługo?- zapytałem Rayanessy, która spojrzała na swoje dłonie.
-Przepraszam, że jestem nudną osobą.- powiedziała, a ja podniosłem głowę, aby na nią spojrzeć.
Uderzyło mnie to, co powiedziała, a jeszcze bardziej jej smutne lico.
-Ej, nie jesteś nudną osobą, to ja jestem jakiś...kopnięty.- zamlaskałem, odkładając ołówek na kartkę z notesu, prostując się przy tym.- Przepraszam, jeśli przeze mnie poczułaś się jak nudna osoba. To nie prawda.- zacząłem.- Ja po prostu nie umiem rozmawiać zbytnio z obcymi mi kobietami, bo kiedyś zostałem bardzo skrzywdzony przez kilka z nich i...tak jakoś...-sam zdziwiłem się, że otworzyłem się przed zupełnie obcą mi kobietą.
Nie rozumiałem tego, ale dobrze zrobiłem, bo czułem się naprawdę dobrze w jej towarzystwie. Nawet bardzo!
-Nie mów tak o sobie, że jesteś kopnięty.- zaczęła, ściskając mocniej materiał sukni, jaką miała na sobie.- Nikt, kto został skrzywdzony nie powinien się tak nazywać. Nie jesteśmy kamieniami, które zniosą wszystko.- jej słowa mnie urzekły, zwłaszcza że była taka szczera w tym, co mówiła.
-Dziękuję.-powiedziałem uśmiechając się do niej, a ona znowu się zarumieniła, ale tym razem odwróciła głowę na bok.- ...Um...-podrapałem się po policzku, bo aż mi się głupio zrobiło.
Znowu!
-Przepraszam, ja nie chciałem cię zawstydzić.- wydukałem szybko.
-Za dużo przepraszasz panie...znaczy Tobiasie.- odpowiedziała, nadal zaciskając uścisk na materiale sukienki.-Proszę nie brać do siebie mojego zachowania.- oznajmiła całkiem poważnie, ale wyłapałem, że głos jej drżał.- Nie czuję się komfortowo w towarzystwie tak otwartych mężczyzn jak ty.- wyjaśniła.- Tam skąd pochodzę mężczyznom nie wolno tak frywolnie podchodzić do kobiet, bo może to zostać źle odebrane.- na jej słowa, jeszcze bardziej się wyprostowałem, czując ten wstyd, jaki mną zawładnął.- Proszę, nie przejmuj się tym. Ja po prostu nie wiem, jak się zachować, przy takiej otwartości, ale to jest bardzo miłe na swój sposób.- miałem wrażenie, że przez moment jej lico ozdobił jakiś nieokreślony ból i smutek.
Może tak jak ja, sporo przeszła w życiu i dlatego tak się zachowywała? Kobiety w wyższych sferach miały naprawdę trudny żywot. Dobrze, że ja i Alune wychowaliśmy się poza tym wszystkim. Spojrzałem na świat za oknem. Ciekawe, jakby wyglądało nasze życie, gdybyśmy mieli możliwość życia pośród elity? Gdybyśmy nie zaznali tego, co teraz jest nam bliskie? Czy także bym patrzył na świat, tak jak patrzę teraz i czy, najważniejsze, potrafiłbym tak ładnie grać i śpiewać?
-Nic nie dzieje się bez przyczyny, Tobiasie.- Rayanessa przerwała mój tok rozmyślań.-To prawda.- usiadłem prosto, przodem do stolika patrząc na szkic, jaki wykonałem chwilę temu.- Jakby nie spotkało mnie i Alune to, co spotkało, to tak myślę, że pewnie nigdy nie spotkałbym Azariaha i Sary i Hevenayii i ciebie. Nie nauczyłbym się pięknie grać, ani śpiewać, bo swój talent odkryłem w niewoli. - uśmiechnąłem się, bawiąc się ołówkiem.- Może tak właśnie musiało być? Stać się to wszystko, żebym zrozumiał jak cenne jest życie i osoby obok mnie...- nie przestawałem unosić kącików ust ku górze.
Nie wiedziałem, że Rayanessa, która mi się wtedy przyglądała, pierwszy raz od bardzo dawna szczerze się uśmiechnęła.
-Słuchaj...-zacząłem drapiąc się po policzku palcem wskazującym prawej dłoni.- Czy...-zamlaskałem.-...mogę cię naszkicować?- wypaliłem tak o nagle, ale chciałem zrobić dla niej coś miłego.
Rysunek wydawał się najlepszym pomysłem na tamten moment.
-Tak?-zaciekawiła się, kiedy zacząłem znowu mówić.- ... -jej oczy były takie rozbiegane, kiedy usłyszała, o co ją poprosiłem.-T...tak, znaczy możesz.- pokiwała głową, ponownie zaciskając dłonie na delikatnym materiale swojego odzienia.
Uśmiechnąłem się, czując jak policzki mnie pieką. Miałem nadzieję, że nie pomyśli o mnie czegoś zdrożnego. Była naprawdę dobrze wychowaną kobietą, o delikatnej urodzie i osobowości, niczym kwiat róży. Już wiedziałem jak ją naszkicuję, z różami, bo idealnie do nich pasowała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro