Rozdział 9 (Fen) "Wizyta złego Thorsena"
Gdy Fen obserwował jak Najeźdźcy rozbijają nowy obóz na skraju Badlands poczuł się prawie tak, jakby nic się nie zmieniło. Ciężko mu się żyło podróżując z dziećmi o niezwykłych mocach i z brakiem pewności czy jest gotów stawić czoła każdej bitwie, która nieuchronnie nadejdzie. Różnica polegała na tym, że te dzieci obserwowały go - nie tak jak Matt czy Owen - dla wskazówek. Najeźdźcy liczyli na niego... i zamiast to polubić, żałował, że nie ma tu Matta, który mógłby mu doradzić jak to poprowadzić, zwłaszcza, kiedy zobaczył dziadka Matta, burmistrza Thorsena, idącego przez obóz Najeźdźców w jego kierunku.
Fen nigdy nie lubił żadnego z Thorsenów, dopóki on i Matt wspólnie nie pokonali kilku trolli i innych potworów. Podobało mu się, że t e n Thorsen nie zrobił nic, aby zmienić zdanie Fena o pozostałych. To poszło w obie strony. Żadna rodzina nie lubiła tej drugiej. Oni wszystko widzieli inaczej - najwyraźniej z wyjątkiem Ragnarök. Burmistrz Thorsen dowodził grupą Brekków, by wykonać swoją brudną robotę, podczas gdy Fen był po stronie Matta Thorsena. Ta apokalipsa wszystko pomieszała.
Ale Fen nadal był niezłomny w swojej anty-Thorsenowskiej postawie. Spotkał innego Thorsena, który strzelił do Matta strzałką uspokajającą i groził Laurie, a teraz stał w lesie z szefem tego rudego klanu. Burmistrz Thorsen był dowodem, że nikt, a p r z e d e w s z y s t k i m Thorsenowie nie powinni mu ufać.
- Cieszę się, że widzisz w tym sens młody człowieku - powiedział burmistrz. - Skull powiedział, że mógłby z tobą porozmawiać, żebyśmy mogli pokazać ci twoje właściwe miejsce, a ty tutaj jesteś.
- Skull obezwładnił mnie, groził moim przyjaciołom i zmusił mnie do walki z nim - Fen spojrzał na starego człowieka. - To nie była r o z m o w a ze mną.
Wokół nich wilki patrolowały i obserwowały. Fen nie był pewien co Najeźdźcy mogli usłyszeć, ale nie obchodziło go to jeszcze. Częścią pomocy dla paczki było umożliwienie im zrozumienia, że są po niewłaściwej stronie nadciągającej bitwy. Powinni już zauważyć, że zaufanie burmistrzowi Thorsenowi jest złym pomysłem, ale najwyraźniej ten fakt w jakiś sposób ich uniknął.
- Szczegóły nie mają znaczenia -powiedział burmistrz wielkodusznie - Punktem, synu, jest to, że tu teraz jesteś. Czempion Lokiego jest gotowy, aby poprowadzić potwory w wielkiej bitwie.
- Moja kuzynka jest czempionem Lokiego - zaargumentował Fen, zanim zdał sobie sprawę, że może jej zagrozić.
-Nie, synu o b y o j e jesteście - powiedział burmistrz, głosem, który brzmiał, jakby mówił do małego dziecka. - Dziewczyna jest po drugiej stronie. Ty poprowadzisz potwory. Loki był oszustem, wielostronnym bogiem, co oznacza, że w tej walce jego potomkowie będą walczyć po obu stronach.
Fen patrzył na człowieka, czując jak kawałki układają w całość. To nie tak, że Norny wskazały na niego l u b Laurie, gdy kierowały Matta, by odnalazł czempiona Lokiego. Chodziło o ich obu. W dziwny sposób to miało sens, ale nie pomogło. Wolałby raczej nie być czempionem niż być czempionem dla z ł o c z y ń c ó w.
- Nie skrzywdzę Laurie -zaznaczył Fen, patrząc prosto na burmistrza - Jestem zobowiązany robić to, co najlepsze dla paczki, ale nie ma sensu, żeby paczka potrzebowała krzywdy jej l u b Matta.
Burmistrz zaśmiał się.
- Oczywiście, że nie! To nie twoja rola. Matty będzie walczył z wężem, a ona ze swoimi przeciwnikami. Nie znasz mitów tak, jak powinieneś, prawda?
Fen patrzył na niego, nie rozumiejąc jak może być tak spokojny, mówiąc o tym, że jego wnuk prawdopodobnie umrze.
- Mity nie są sztywno ustalone, gdyby tak było, nie bylibyśmy w stanie sprowadzić Baldwina z powrotem - zauważył Fen.
-Więc miałeś Adrenalinę?Zrobiłeś mu RKO? To nie znaczy...
- Nie - przerwał Fen. - Byliśmy w Hel.
- Bzdury!
Fen wzruszył ramionami i kontynuował.
-Odwiedziliśmy tam moją ciocię. Wiesz, tą, która rządzi zaświatami? My u r a t o w a l i ś m y g o o d ś m i e r c i. My pprowadziliśmy go z powrotem. Ja, Laurie i Matt.
Burmistrz patrzył na niego przez minutę.
- Co ty zrobiłeś?
- Zmieniłem przeznaczenie -powiedział stanowczo Fen. - My to zrobiliśmy. Matt nie musi umierać. Nic z tego nie musi się stać.
Przez krótką chwilę myślał, że to dotarło do burmistrza. Myślał, że dotarł do tego człowieka i miał nadzieję, że wreszcie będą mieli dorosłego po swojej stronie. Próby ratowania świata były straszne. Robili to, ale frustrujące było, że żaden z dorosłych tego nie rozumiał. To było tak, jakby nie mogli uwierzyć, mieć nadziei. Jeśli to był skutek dorastania, Fen cieszył się, że jest dzieckiem.
-Nie - odezwał się burmistrz.
To było po prostu n i e. Pokręcił głową i Fen zrozumiał, że nie zamierza go słuchać.
Spróbował innego sposobu.
- Ale chcesz go uratować, prawda? Dlaczego chciałeś pomóc uratować Matta, kiedy tamten dom się zawalił się pod ziemię, jeśli chcesz, aby umarł? Istnieją inne możliwości. Być może wszyscy usiądziemy i p...
- Nie - powtórzył burmistrz. - Mój wnuk musi być silny i gotowy do walki z wężem Midgardu. Pomagałem, bo nie mógł umrzeć przed ostateczną walką.
Nadzieja, że burmistrz Thorsen może zmienić swoje zdanie, ustała. Nie zmieniłby swojego planu poświęcenia Matta. Fena wypełnił tak wielki gniew, że jego głos drżał, gdy powiedział.
-Więc chce Pan uczynić go silnym zanim... u m r z e?
- Tak - powiedział burmistrz.
- Czy kiedykolwiek przyszło Panu do głowy, że Matt może wygrać? - zapytał Fen - Że może moglibyśmy pracować razem i powstrzymać koniec świata? Możesz mu pomóc. On jest twoim w n u k i e m i czempionem Thora.
Burmistrz westchnął.
- Dzieci! Wy po prostu nic nie nie rozumiecie. Nie możecie zatrzymać przeznaczenia. Nie możemy powstrzymać Ragnarök! - podniósł wzrok i rozejrzał się po Najeźdźcach. - To początek nowej ery. Po walce będziemy władcami nowego świata. Wilki będą mogły się swobodnie poruszać. Zbudujemy nowy świat... jeden odpowiedni dla bogów. Jeden odpowiedni dla nas.
Najeźdzcy najwyraźniej słuchali. Wstrzymali wszystko co robili i słuchali starca. To było przerażające, to jak uśmiechali się do niego i kiwali głowami, jakby był przy zdrowych zmysłach. Nie był. Mógł w y g l ą d a ć normalnie, ale snuł teorie, które mógł wymyślić tylko szaleniec.
- Krew bogów płynie w naszych żyłach - kontynuował. - Będziemy władcami nowego świata.
- A poświęcanie członków rodziny w tym... idealnym świecie jest w porządku według ciebie? - zapytał Fen cicho.
Burmistrz spojrzał na Fena nieugięty.
- Oczywiście, że nie chce go poświęcać, ale Matt umrze śmiercią godną bohatera i uda się do Walhalli, zaświatów dla silnych i odważnych. Będzie tam szczęśliwy.
- Matt mógłby być szczęśliwszy ż y w y - zauważył Fen.
- To ciebie nie dotyczy, Fenrir. Twoja rola to poprowadzić nasze potwory do walki. Te piękne, młode wilki i stworzenia, które powstaną...
Burmistrz przystanął i uśmiechnął się wyglądając, jakby mówił o jakiejś paradzie w Blackwell, albo o czymś takim, n i e o k o ń c u ś w i a t a i miliardach umarłych. Potem znów spojrzał Fenowi w oczy.
- Staniesz na czele naszych sił, gdy zacznie się bitwa.
Najeźdźcy obserwowali ich uważnie i przez chwilę Fen czuł się w porządku będąc ich alfą. Bycie odpowiedziałnym oznaczało najpierw zaspokajanie ich potrzeb. Niezależnie od tego jakie role zaplanowało przeznaczenie dla któregokolwiek z nich, Fen był odpowiedzialny za wulfenkind, którzy teraz za nim podąrzali. Nie zamierzał ślepo realizować żadnych planów. Nie chodziło o to, czy umrze, czy nie. Wiele razy patrzył w oczy niebezpieczeństwu, ale zrobił to ponieważ plany młodszego Thorsena były rozsądne i logiczne. Były rzeczy warte ryzyka - ratowanie świata było jedną z nich.
- Będzie Pan potrzebował czegoś więcej, aby przekonać mnie, że wspieranie pańskich planów jest najlepsze dla Najeźdźców - powiedział Fen podniesionym głosem.
Burmistrz skrzyżował ręce i zmierzył Fena spojrzeniem od czubków jego obdartych butów do jego potarganych włosów, zanim powiedział
- Przeznaczenie, mój chłopcze. Czempion Lokiego poprowadzi potwory. Jeśli nie wykonacz swojego zadania, wytępię wielu tych obszarpańców i twoją kuzynkę też.
Uśmiechnął się przyjaźnie, jakby właśnie nie zagroził wszystkim których Fen znał. Był - jak większość Thorsenów - nie przejmował się Brekkami. Fen widział ten błysk niepokoju na twarzy burmistrza, gdy wspominano o śmierci Matta. Najwyraźniej dbał o swoją rodzinę. To nie oznaczało, że dbał o Brekków.
- Brekkowie, w przeszłości, nie byli posłuszni Thorsenowi - zauważył Fen, myśląc o wszystkich członkach swojej rodziny, którzy znaleźli się w kłopotach. Thorsensowie tworzyli prawo, a Brekkowie łamali prawo. To był fakt.
Burmistrz powiedział tylko:
- Wykonasz swoją część, tak jak Matty.
Beż słowa więcej, starzec odwrócił się i odszedł, pozostawiając Fena z bandą wulfenkind, którzy uważnie go obserwowali. Przywództwo jest trudne - pamyślał Fen. Rozejrzał się po dzieciach. Na więcej niż kilku twarzach widoczny był strach. Wiedział tylko jedno, co może pomóc im zrozumieć jego postawę.
- Nawet, jeśli nie byłbym związany z wulfenkind, nie pozwoliłbym na to, żeby ktoś skrzywdził moją kuzynkę. Wszyscy wiecie, że płaciłem za Laurie przez lata. Nie zawiodę ludzi, których przysiągłem chronić. Zrobię to, co muszę zrobić, abyście byli bezpieczni, tak jak z nią. Zamierzam znaleźć sposób, aby chronić nas w s z y s t k i c h - starał się nie krzyczeć na nich, za to, że ufali Thorsenowi... cóż, temu, który nie jest Mattem. Tak spokojnie jak tylko był w stanie, dodał - Podążanie za Thorsenami nie jest dobrym rozwiązaniem dla Brekków, a za t y m Thorsenem, naprawdę, n a p r a w d ę złym
Nie czekał, żeby zobaczyć, co pomyślą inni. Zamiast tego poszedł prosto do napiotu Skulla, który był pierwszym, jaki Fen kazał rozstawić. Musiał zobaczyć jak przechodzi jego regeneracja i jeśli to możliwe wyciągnąć od niego parę informacji. Skull był alfą od początku utworzenia tej bandy. Był najstaraszym i najsilniejszym z dzieciaków i nikt nie rzuciłby mu wyzwania na przywództwo. Oznaczało to, że wiedział wszystko o paczce - co oznaczało, że Fen musiał zdobyć jego zaufanie, jeśli miał uratować stado przed szalonymi planami burmistrza.
Starszy chłopak spojrzał na niego wyczekująco, gdy Fen wpadł do namiotu.
- Więc... - zaczął Skull.
- Więc przez tego wariata mnie tu uwięziłeś - Fen opadł na podłogę namiotu.
- Ta
- Wierzysz w ten cały „lepszy koniec świata i odbudowanie go z popiołów" - zapytał Fen.
Przez chwilę Skull nic nie powiedział. Wyglądał dziwnie normalnie, jakby nie był tym samym dzieciakiem, który dręczył Fena przez lata. Potem to wszystko zepsuł, mówiąc:
- Przez większość czasu.
Fen parsknął.
Skull uśmiechnął się.
Siedzieli wpatrując się w siebie w ciszy przez niemal spokojny moment, zanim Skull dodał:
- To nie tak, że może być gorzej niż teraz, rozumiesz?
Uszy Fena uniosły się jak u wilka, którym czasami był. Był powód, dla którego Skull współpracował z burmistrzem i może gdyby Fenowi zdołał to rozgryść, mógłby coś zmienić. Bycie Brekke sprawiło, że zrozumiał, że ludzie często podejmują złe decyzje, nie dlatego, że s ą źli, ale dlatego,że są wystraszeni lub rozgniewani.
- Muszę myśleć o mojej siostrze - kontynuował Skull. - Muszę myśleć o tym co jest najlepsze dla paczki... cóż musiałem zanim ty ją przejąłeś. Mam też młodszego brata, wiesz? Nigdy go nie widziałem i nie chcę też, dla niego, takiego życia. Życia takiego jak nasze, wieczne przenoszenie, kempingi, walki. To się robi ciężkie. Mam blizny, o których nawet nie pamiętam. Moja siostra się tym zajmuje, bo jest...niezwyczajną dziewczyną.
Fen wybuchnął śmiechem zanim zdążył go stłumić. Hattie była bardziej wilkiem niż dziewczyną. Z biegiem lat, Fen był pewien, że bał się jej bardziej niż Skulla.
Skull udał, że tego nie usłyszał.
- Wiem, że twój tata jest w więzieniu. Mój też. Tak jak mój najstarszy brat. Czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy nie musieli żyć tak jak teraz?
Było wiele odpowiedzi, których Fen nie mógł oczekiwać od Skulla. Jednak usłyszał coś, czego się nie spodziewał - nadzieja w głosie Skulla - Fen ją usłyszał. To się stało n a p r a w d ę. Nie widział ani jednego ze swoich rodziców, dłużej niż mógłby sądzić, był przerzucany pomiędzy różnymi krewnymi - od nieprzyjaznych do ledwo go tolerujących - przez większość swojego życia. Jego kuzyn Kris był jednym z najlepszych, ale nie oznaczało to, że Fen nie zasmakował pięści raz czy dwa razy. Po prostu tak już było.
A co jeśli nie musi tak być?
Nie był pewiem, czy jego życie byłoby lepsze, gdyby Tata wyszedł z więzienia. Fen miał więcej niż kilka nurtujących wątpliwości, ale nadzieja, jaką miał Skull - na coś lepszego niż życie, które wszyscy teraz mieli - była kusząca.
- Rozumiem - powiedział ostrożnie. - Też chcę innego życia. Próbowałem je nawet mieć dopóki ty...
Uciął potrząśnięciem głowy, nie był w stanie myśleć o swojej krótkiej próbie znalezienia się po prawej stronie nadchodzącej walki. Zastanawianie się nad udaremnioną próbą bycia bohaterem doprowadziłoby tylko do złości na Skulla. Fen odepchnął te myśli i kontynuował:
- Chodzi o to, że nie sądzę, że podążanie za Thorenem w jego szalonym planie destrukcji świata jest sposobem na to, by go zdobyć.
Skull wzruszył ramionami.
- Nie jestem pewien, ale nie mam lepszego planu. Cała paczka Najeźdźców, z tego co wiem, wspiera go - przeciągnął się, skrzywił i dodał - Nie jestem myślicielem, Fen. Nie jestem też czempionem Lokiego. Teraz, to twoja paczka. Ty jesteś tym, który był w Hel. Ty jesteś tym, który rzekomo, ma doprowadzić potwory do zwycięstwa. Ja będę podąrzał za tobą. My wszyscy... po prostu nie pozwól nas zabić.
Fen spojrzał na niego. Nie był pewien, czy ten przebłysk obaw i zaufania starszego chłopca był lepszy niż słuchanie bzdur, które wygadywał Skull, czy nie. Z jednej strony łatwo było myśleć o Skullu i pozostałych Najeźdźcach jak o wrogach. Z drugiej strony Fen był do nich, w pewnym sensie podobny: Skull chciał lepszego życia; chciał chronić swoją rodzinę i chociaż Fen nie widział ani jednej rzeczy wartej ochrony w H a t t i e, wiedział, że zrobi wszystko, aby chronić Laurie.
Tak pozostali, każdy w milczeniu, dopóki nie przeszkodziło im przybycie dziewczyny, którą Fen z radością nakarmiłby potwory, gdyby mógł dowolnego wezwać - Astrid, dziewczyna, która otruła Baldwina jemiołą i zabiła go. Fen byłby zadowolony, gdyby już nigdy jej nie zobaczył.
- Fen - odezwała się Astrid.
To wszystko, co zdążyła powiedzieć, zanim Fen się na nią rzucił. Wiedział, że nie jest wilkiem, ale była zabójcą. To złamało zasadę „dziewczyn się nie bije", którą stosował z nie-wulfenkind.
Odparła jego atak. Wykonał pierwszy cios, ale ona go uniknęła tak, że zamiast trafić w jej usta jego pięść musnęła jej szczękę. Jej kolano szybko powędrowało w górę, ale on w porę zdążył się cofnąć i nie udało jej się obezwładnić go tym brutalnym ruchem.
- Zabiłaś Baldwina - warknął Fen próbując podciąć jej nogi.
- A ty sprowadziłeś go z powrotem - odparła, szybko uderzając go pięścią. - Taki los.
Następny cios Fena odepchnął ją do tyłu, ale nie tak bardzo jak powinien. Była o wiele silniejsza niż powinna być ludzka dziewczyna.
- Mogłoby się nie udać. On mógłby zostać martwy - wrzasnął Fen. - W s z y s c y mogliśmy zginąć w Hel
- Ale n i e zginęliście.
Astrid obserwowała go z uwagą, która wydawała się nie na miejscu. Uderzyła go, gwałtownie odrzucając jego głowę w tył.
Wpatrywał się w nią gniewnie i z zamyśleniem . Walczyła zaskakująco dobrze, na tyle, że był zaskoczony, że Matt nieźle sobie radził w walce z nią po śmierci Baldwina. Najwyraźniej ukrywała te umiejętności przed nimi, wraz z lojalnością wobec wroga i morderczymi intencjami wobec Baldwina.
- Więc? - czekała, aż coś wymyślił, drwiąc z niego. Zmrużyła oczy.
Astrid była w ich obozie, w otoczeniu wilków. Wilki nie pozwoliły obcym podróżować lub zostać z nimi. Jak mógł nie zauważyć, że ona była wulfenkind? Oszukała ich wszystkich. To miałoby sens dla Laurie i Matta, ale Fen mógł rozpoznać innych w swoim rodzaju.
- Jesteś wilkiem? -wyrzucił z siebie, zatrzymując się w szoku, a w ten sposób stracił czujność wystarczająco długo, żeby Astrid zadała mu solidny cios w brzuch. - Aau.
- Nie wilkiem - uśmiechnęła się, opuściła pięści i cofnęła o kilka kroków, ustawiając się poza jego zasięgiem. - Jestem tylko dziewczyną, Fen.
- Nie, nie jesteś -spojrzał za siebie, na Skulla, który przyglądał się im z wyraźnym rozbawieniem - Ona zwykle tu jest?
Skull potrząsnął głową.
- Szef powiedział, że ją przyprowadzi. Mówił, że zostanie z nami. Nie jestem pewien kim ona jest, ale nie wilkiem. Burmistrz mówił, że będzie częścią wielkiej walki, a my mamy ją chronić, więc nie możesz jej niczego zrobić... jeśli nie zrobi czegoś n o w e g o, co cię zdenerwuje. Jest ważna dla starego człowieka.
Fen próbował myśleć o tym, co zapamiętał z różnych opowieści, które usłyszał o Ragnarök. Jeżeli nie jest wilkiem, to kim? Różowawe włosy, złe nastawienie, silna, oczywiście po stronie potworów? Nic nie osiągnął; żadne potwory nie pasowały do tego opisu.
Chciałabym, żeby Thoresn był tutaj, ze swoim rejestrem. Założę się, że wiedziałby.
Astrid obserwowała Fena. Powiedziała cicho:
- Nie jestem twoim wrogiem. Zrobiłam to, co musiałam... Nie próbuj nawet udawać, że nie możesz t e g o zrozumieć!
Skull jęknął, gdy usiadł na swoim legowisku. Twarz miał wilgotną od potu, a Fen nagle uświadomił sobie, że jest poturbowany bardziej niż myślał.
- Potrzebujesz czegoś?
- Nic mi nie jest - warknął Skull, przypominając chłopaka, którego Fen znał od lat. - Kiedy walka się skończy, wynoś się.
Fen spojrzał na niego gniewnie.
- Jeśli nie masz nic przeciwko, Alfo - dodał Skull, głosem dalekim od szacunku.
To jednak była wystarczająca próba grzeczności, aby Fen skinął głową i kiwnął na Astrid w stronę wyjścia z namiotu.
- Wyjdź.
Z powrotem spojrzał na Skulla, kiedy Astrid wyszła.
- Jeśli potrzebujesz poważnej pomocy, możemy zabrać się do szpitala czy coś.
Skul przewrócił oczami.
- Najeźdźcy nie chodzą do szpitala, Fen. Zdrowiejemy, zdobywamy blizny i walczymy dalej. Jesteśmy wilkami. Jeżeli jesteśmy zbyt słabymi, umieramy.
- Nie w n a s z e j paczce. Nie teraz. Jeśli ja jestem alfą, ustalę własne zasady. Jeśli potrzebujesz szpitala, pójdziemy.
- Za jakie pieniądze?
Fen zaśmiał się.
- Nie powiedziałem, że przestaniemy być Brekke, tylko, że otrzymamy pomoc.
Skull uśmiechnął się.
- Robisz się dobrym alfą.
W tym momencie, Fen zdał sobie sprawę, że m ó g ł b y to zrobić. Gdyby nie Ragnarök, mógłby się nawet cieszyć z bycia alfą. Nie chciał walczyć ze swoimi przyjaciółmi i nie chciał, aby jego koledzy zostali ranni przez jego przyjaciół. Bycie alfą skutecznie postawiło go w sytuacji, w której musiał się martwić ludźmi po obu stronach.
Chyba, że znajdę sposób, by zmusić stado do walki po właściwej stronie... czego nie mogę zrobić, ponieważ mogłoby to bardziej im zagrozić, ponieważ dobrzy ludzie - potomkowie Północy - prawdopodobnie przegrają.
Wróg był silniejszy. Mieli potwory. Mieli lidera, który manipulował każdym. Dobrzy ludzie byli grupą dzieci... i paru kóz.
Fen wyszedł na zewnątrz, gdzie czekała Astrid. Nigdy nie lubił różowowłosej dziewczyny. Była nieuprzejma i arogancka i... cóż w rzeczywistości była bardzo podobna do niego. To nie ma znaczenia - pomyślał. - Liczy się to, że zabiła Baldwina. Niezależnie od tego, czy była ta cała część przeznaczenia występująca w Ragnarök, czy nie, otruła Baldwina. Zabiła jedynego chłopaka, z którym Fen zawarł natychmiastową i prawdziwą przyjaźń. Jasne, miał przyjaciół w szkole, ale głównie dlatego, że przerażał i nie chcieli mieć go za wroga. Nie był głupi. Wiedział, że nie są to przyjaciele, którzy będą trzymać się przy nim bez względu na wszystko. Matt był przyjacielem, ale wciąż musieli jeszcze nad tą relacją popracować... i mogła się rozpaść, kiedy Matt zobaczył Fena z Najeźdźcami. Nie, nie było nikogo podobnego do Baldwina, a Astrid go zabiła.
- Nie muszę być dla ciebie miły. Jeśli paczka jest zaprzysiężona, aby zapewnić ci bezpieczeństwo, mogę to zrobić. To nic nie będzie znaczyć, jeśli skrzywdzisz kogokolwiek, albo moją kuzynkę. Jestem alfą i już kazałem im jej nie dotykać. B ę d z i e s z się mnie słuchać, jeśli będziesz z nami podróżować - skrzyżował ramiona i wpatrywał się w nią.
- Zrozumiałam.
To niesprawiedliwe, że musiał ją chronić, ale trochę się ucieszył, z faktu, że przynajmniej trafił na dziewczynę, która zabiła Baldwina - o r a z obwiniła go za to, przez co prawie został aresztowany za morderstwo.
- Czy z Mattem, ymm, wporządku? - zapytała, dziwnym, łagodnym głosem.
Jej pytanie było tak nieoczekiwane, że Fen po prostu zamrugał. Poważnie?
- Dobra, mam na myśli, że wiem że on żyje i w ogóle. W Hel wszystko było z nim w porządku, prawda? - spytała, wiercąc się. Spojrzała na swoje dłonie, które mocno złączyła.
Fen powiedział ostrożnie:
- Sądzę, że wszystko z nim w porządku. Jest gdzieś, z moją kuzynką, walczy, kto wie z czym - potrząsnął głową z powodu dziwaczności swojego dnia i tej całej sytuacji w której się teraz znalazł, potem dodał - A ja odszedłem tutaj, próbując przekonać tych głupców, że koniec świata jest z ł y m pomysłem.
- Będziesz dobrym alfą. Jestem pewna, że Matt wiele cię nauczył - Astrid niezręcznie poklepała go po ramieniu - Cieszę się, że wszystko w porządku, wiesz? Naprawdę nie chcę, żeby Matt umarł.
Fen spojrzał na nią zdenerwowany.
- Albo Laurie - dodała szybko. - Wiem, że zależy ci na niej. Może ty i ja powinniśmy porozmawiać... Nie możemy z a t r z y m a ć Ragnarök. Już się zaczęło, ale może uda nam się współpracować, aby uratować ludzi, których chcemy chronić.
Fen spojrzał na Astrid. Był przekonany, że jej nie ufa, ale była jedyną osobą w obozie, która mówiła choć trochę sensownie. Ponownie pokręcił głową, starając się nie myśleć o tym, że już raz zabiła Baldwina.
- Wszyscy mieliśmy role do odegrania, Fenrir - powiedziała cicho Astrid. - Twoją było uratowanie Baldwina. Nie sądzisz, że wiedziałam, że będziesz go opłakiwać? Zaufaj mi. Nie wysłałabym go do Hel, gdybym sądziła, że pozwolisz mu pozostać martwym.
Fen wiedział, że Astrid nie była zwykłym człowiekiem, jeśli miała walczyć z potworami w ostatecznej bitwie. Była czymś innym. Nie wiedział jeszcze czym, ale się miał zamiar się dowiedzieć.
- Dlaczego powinienem zaufać t o b i e?
Zmarszczyła brwi.
- Jesteś tutaj, ze stadem, z którym walczyłeś nie raz. Teraz jesteś ich przywódcą. Czy naprawdę sądzisz, że tylko ty nie chcesz robić tego co masz zrobić?
Fen wiedział jak trudne mogą być sprawy z mitami i przeznaczeniem. To on ukradł tarczę i oddał ją Skullowi, zanim dowiedział się o Ragnarök. Hipokryzją było zachowywać się tak, jakby inni ludzie nie mogli zostać uwięzieni.
- Nie lubię cię - powiedział po chwili ich patrzenia na nią.
Astrid skrzyżowała ramiona.
- Wzajemnie.
Przez kilka następnych chwil stali nieruchomo, patrząc na siebie nawzajem, a potem Fen powiedział:
- Świetnie. Co masz na myśli?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro