Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8 (Matt) "Szkodliwy dym"

Laurie była wyraźnie zmartwiona, ale nie chciała o tym rozmawiać. Matt przedstawił Jake'a i wyjaśnił plan wyprawy do Mitchell. Potem, gdy Laurie rozmawiała z Baldwinem i bliźniakami, poprosił Owena, aby odciągnął Jake'a na bok i przekonał go, żeby nie przyłączał się do nich w  nadziei, że jego brat posłucha chłopaka mniej więcej w swoim wieku.

- To się nie dzieje - powiedziała Reyna, patrząc jak Owen bezskutecznie próbuje przekonać Jake'a do powrotu. - A może przekonamy twojego brata, żeby osłaniał tyły - żeby nas pilnować, oczywiście, a potem, uups, portal zamknie się zanim zdąży przejść?

- To nie byłoby w porządku -powiedział Matt z pewnym żalem.

- Nie ważne - powiedziała Reyna. - Nawet jeśli nie jest kretynem klasy A - a jury wciąż wciąż tak uważa - będzie krytykował każdy twój ruch ponieważ jesteś jego młodszym bratem. On nie jest czempionem Thora. Ty jesteś.

Laurie skinęła.

- Reyna ma rację. To może zabrzmieć tchórzliwie, ale jeśli można "przypadkowo" zostawić go w tyle, zróbmy to. Poproszę go, żeby pilnował tyłów, w razie kłopotów. Ty pójdziesz pierwszy jako czempion Thora, a on ostatni jako kolejny potomek Thora. Jestem prawie pewna, że portal się zamknie kiedy przejdę. To jest jak część mnie - dlatego zawsze idę ostatnia, ale on o tym nie wie.

Matt się zawahał.

- Nie jestem pewien, czy to kupi.

- Pójdę przedostatni - powiedział Ray. - W ten sposób to nie będzie wyglądać podejrzanie. Laurie wchodzi. Portal zaczyna się zamykać. Ja przeskakuję.

- Nie - powiedziała Reyna. - Ja to zrobię. Ty...

- Zrobię to, sis. A teraz ruszajmy się.

***

Kiedy się rozeszli, Ray złapał Matta za ramię i pociągnął go na bok.

- Upewnię się, że Jake nie idzie za wami - powiedział.

- W porządku, dzięki.

Ray trzymał rękaw Matta.

- Mam na myśli, że zamierzam to zrobić przez co nie pójdę za tobą. Zatrzymam go, gdy portal się zamknie.

- Nie musisz tego robić.

- Chcę - Ray napotkał spojrzenie Matta. - Będę na bitwie, ale ja... ja nie jestem na to gotowy. Reyna tak. Tak długo jak z nią jestem, jest rozdarta między ochranianiem ciebie, a ochranianiem mnie. To tak jak z twoim bratem. To ciebie ona powinna pilnować. Nie mnie.

- Nie potrzebuje...

- Każdy potrzebuje kogoś, kto będzie go pilnował, Matt. Czempion Thora też. Muszę pozwolić jej to zrobić. Twoja rodzina ma wszystkie książki, które czytasz. Mogę je przejrzeć, aby znaleźć coś o polu bitwy, na wypadek, gdyby twój wujek tego nie zrobił. Jestem w tym dobry - czytaniu i badaniu - uśmiechnął się krzywo. - Lepszy niż w walce.

- To nie prawda.

- Tak, to prada. Magiczne moce Reyny są silniejsze, kiedy jestem w pobliżu, ale kiedy ona próbuje pomóc tobie bardziej jej przeszkadzam niż pomagam. Rozumiem to. Więc stoję z boku.

- W porządku, porozmawiajmy z nią.

Ray potrząsnął głową.

- Nie ma czasu. Będzie z nami walczyć w tej sprawie, a ja poddam się, to nie jest właściwy ruch.

Ale ona mnie zabije. To Matt chciał powiedzieć. Kiedy Reyna odkryłaby się na co się zgodził,  wściekłaby się. Z dobrego powodu.

A to nie miałoby znaczenia, bo Ray miał rację.

- Chłopaki? - zawołał Baldwin. - Otwarcie portalu tutaj...

- Wiesz co robić - powiedział Ray. - Będę tam, podczas wielkiej bitwiy i mam nadzieję, że znajdę coś przydatnego w twoich książkach. Do tego czasu, dbaj o moją siostrę - pochylił się i szepnął. - Nie pozwól jej doprowadzić się do szaleństwa.

***

Wyszli z portalu w burzę piaskową. Tak właśnie pomyślał Matt, widząc, że szarość unosi się wokół nich, poczuł jak płonie i drażni gdy wciągnął ją do płuc. Przygotował się wypatrując stada dziko biegnących bizonów. Tak właśnie było ostatnim razem - wszedł do piaskowej mgły i prawie został stratowany. Potrzeba było około pięciu sekund, by jego mózg przypomniał mu, że bizony w środku miasta są rzadko spotykane. Potem poczuł cuchnący smród dymu.

- Ray?

Matt obrócił się i zobaczył mętny zarys Reyny w dymie. Pomiędzy nim, a ciemnością nie można  było zobaczyć więcej niż kilku  centymetrów.

- Ray? - zawołała Reyna i zniknęła w dymie. - Czy ktoś widzi Raya? - w jej głosie zaczęła narastać panika.

Żołądek Matta zacisnął się. Musiał jej powiedzieć, ale po tym jak upewni się, czy wszyscy są bezpieczni.

- Lista obecności! - powiedział. -Wszyscy się meldują!

Głosy rozbrzmiewały w dymie.

- Baldwin!

- Laurie jest tutaj, z Owenem!

Ręka chwyciła go za łokieć.To była Laurie, obok niej Owen. Baldwin natknął się na nich kaszląc i przecierając oczy.

- Gdzie jest Ray? - zapytała Rayna wciąż zagubiona w dymie. - Gdzie jest mój brat?

- Zdecydował... - zaczął Matt.

Baldwin znów zakaszlał, zawtórował mu Owen.

- Ym, ludzie? - odezwał się Baldwin. - Dym nie zabije
m n i e, ale...

- On ma racje - powiedział Matt - Wszyscy chwydźcie się kogoś innego, znajdziemy bezpieczne miejsce.

- Nie zostawię mojego... - zaczęła Reyna.

- Nikt nikogo nie zostawia.

Matt rzucił się w stronę jej głosu i złapał jej koszulkę. Zaczął ciągnąć.

- Musimy wyjść z tego dymu.

Utykali przez kilka minut, Reyna wołała swojego brata, aż zaczęła charged i Matt kazał jej przestać. Baldwin dostrzegł drzwi - prawdziwe drzwi przymocowane do budynku - zatoczyli się, otworzyli je i wpadli do środka. Pierwszy wdech świeżego powietrza wydał się gorszy niż dym, Matt zgiął się w pół, zrobiło mu się sucho w ustach, krztusząc się czuł, że zaraz zwymiotuje. Ktoś za nim to zrobił, obejrzał się i  zobaczył Reynę wymiotującą pod ścianą. Matt spróbował ją uspokoić, ale odepchnęła go, wyglądała na zażenowaną.

- Prawie zrobiłem to samo -powiedział Matt. - To dym. Wciąż mogę...

Zakaszlał i zdał sobie sprawę, że jego oczy łzawią, a twarz ma mokrą.

- Przysięgam, że wciąż czuję to w płucach.

Reyna potknęła się w kierunku drzwi. Poszedł chwiejnym krokiem i złapał ją za ramię.

- Nic mi nie jest - powiedziała oddychając go.

On utrzymał równowagę.

- Będzie, jeżeli znów wyjdziesz. Raya tam nie ma. On... on zadecydował, że zostanie.

Reyna przeczesała włosy i spojrzała na niego.

- Co?

- Tak mi powiedział. Pomyślał, że najlepiej będzie jeśli zostanie i pomoże przejrzeć Jake'owi stare książki na wypadek, gdyby mój wujek nie miał tego, czego potrzebujemy. Ray mówił, że jest dobry w badaniach. Jest oczywiście sprytny - poradził sobie z tymi Nornami o wiele lepiej niż ja.

- Zostawiłeś mojego brata…

- Z o s t a ł  z tyłu - powiedziała Laurie - Podsłuchałam to. Zrobił to z różnych powodów... dobrych powodów. Matt wciąż się spierał i chciał, żeby ci powiedział. Musiał się pogodzić z historią Raya - że planował przejść, ale portal się zamknął. To proste wyjście. Matt powiedział Ci prawdę.

Reyna potrząsnęła głową i odeszła. Matt patrzył jak idzie, a potem zwrócił swoją uwagę z powrotem na pozostałych.

- Baldwin i ja wyjdziemy na zewnątrz i rozejrzyjmy się - powiedział. - Zrobimy obchód i zobaczymy co się dzieje. To pewnie ogień, ale w micie nie ma nic o pożarze. Właśnie...

Pomyślał o czymś i zamilkł.

-Matt? - odezwała się Laurie.

- Pójdziemy to sprawdzić. Baldwin?

- Zaraz za tobą.

***

Budynek do którego weszli, był jakimś biurem. Wydawało się, że jest pusty - z pewnością nikt nie przybiegł, żeby wyrzucić dzieci kaszlące i wymiotujące w holu. Kilka kroków dalej znajdowała się toaleta. Drzwi były zamknięte - jedne z tych do których potrzeba biurowego klucza. Ale Matt złamał je w prosty sposób czując trochę poczucia winy. Ratowanie świata oznacza łamanie pewnych zasad... i niektórych drzwi.

Matt wyjął z plecaka zapasową koszulę, zmoczył ją wodą i zawiązał wokół twarzy, zanim znów wyszli. Baldwin był pod wrażeniem. Jeszcze bardziej imponujące byłoby, gdyby Matt mógł z tym swobodnie oddychać. Ale  m ó g ł  oddychać - bez dymu - i to się liczyło.

Osłaniając oczy było gorzej. Wyszedł na zewnątrz z twarzą ukrytą w dłoniach, próbując zgasić pożar. Wyglądał niedorzecznie, ale nikogo nie było w zasięgu wzroku. Nikogo też nie słyszał - zdał sobie sprawę, że szuka głosów w nadzieję, że znajdzie kogoś, kogo mógłby zapytać o ogień.

Dym. Ciemność. Cisza.

Cokolwiek się stało to była najgorsza rzecz, jakiej kiedykolwiek doświadczył. Nawet bardziej przerażająca niż plaża kości w Hel. Wszystko, co widział to dym, jakby był zupełnie sam, na ulicy, szwędając się przez mgłę, zagubiony w kłebach dymu.

Gdzie są syreny wozów strażackich? Alarmy?

Jakby wyczarowując jeden z nich, usłyszał cichy jęk syreny. Stawał się głośniejszy, głośniejszy, a potem...

Cisza.

Matt przystanął na chwilę. Baldwin zrobił to samo, szepcząc:

- Co się właściwie stało?

Nie chcę wiedzieć.
Ale muszę się dowiedzieć, tak? Właśnie dlatego tutaj jestem. Czempion Thora i tak dalej.

Wziął głęboki oddech i zwrócił się w kierunku, w którym usłyszał syrenę. Gdy szli, kształt tak szybko skręcił przed nimi, że Matt ledwie zdążył unieść Mjölnir. Widział, że coś się do nich zbliża, wielkie i mroczne, jęczało kiedy parło na nich, rzucił Mjölnirem, gdy upewnił się, że kształt jest za duży, żeby być człowiekiem. Tak szybko jak młot opuścił jego rękę, zobaczył swój błąd. To była ciężarówka. Mjölnir uderzył w maskę, metal zachrzęścił, zagiął się do środka, gdy młot zdawał się wbić prosto w silnik. Ciężarówka zatrzymała się... a Mjölnir wrócił do dłoni właściciela.

Przez chwilę ciężarówka po prostu stała, wokół niej kłębił się dym, reflektory mocno świeciły, a potem przygasły, gdy wokół zawirował dym

- Wygląda na to, że nikt nie kieruje - wyszeptał Baldwin. - Może to jest ciężarówka duchów.

Drzwi się otworzyły, a Baldwin odskoczył w tył. Matt musiał się zmusić, by też tego nie zrobić. Nic nie widzieli. Potem kobieta, mrugając przeszła przez dym z przedramieniem przy ustach. Zauważywszy ich zaparło jej oddech ze zdziwienia.

- Co wy...? - jej wzrok powodował  na Mjölnir. - Skąd to masz? Ukradłeś... - powoli się cofnęła. - Nic nie mam. Musiałam zostawić torebkę w biurze, kiedy się ewakuowaliśmy. Wszystko co mam to moje klucze.

Mattowi chwilę zajęło zorientowanie się, że ona sądziła, że zamierzają ją okraść. Że celowo zniszczyli jej ciężarówkę i teraz chcieli jej portfel

- Ym, jesteśmy tu, żeby pomóc- powiedział Baldwin. - Próbujemy uratować...

Kobieta odwróciła się i uciekła. Baldwin przebiegł obok Matta wołając ją, ale Matt złapał go za koszulę i zatrzymał.

- Dorośli - powiedział Baldwin. - Jeszcze nie jestem nastolatkiem, a już myślą o mnie najgorsze. Czy ja  w y g l ą d a m podejrzanie?

Matt nie wyobrażał sobie dziecka, które wygląda mniej podejrzanie niż Baldwin. Ale to prawda. Wchodzisz w pewien wiek, a dorośli zaczynają zabawnie na ciebie patrzeć, jakbyś miał dwie sekundy na przebicie ich opon kopniakami.

Usłyszeli kolejny nadjeżdżający samochód i na czas dotarli do drogi. Baldwin machał rękami i krzyczał, żeby samochód się zatrzymał, ale przejechał obok. Następny zahamował. Picup zwolnił, po to, żeby wrzasnąć na nich, aby zeszli z drogi, ale odjechał zanim zdążyli zapytać, co się dzieje.

- Przynajmniej tam byli ludzie -powiedział Baldwin. - Zacząłem w to wątpić.

Wciąż nie było słychać syren. Nie odkąd tej jednej, która została szybko przerwa. Idąc w jej kierunku, minęli grupkę uciekających ludzi, a potem wrócili do cichej, szarej pustki. Tylko, że nie było zupełnie cicho. Matt usłyszał dziwny zgrzyt jakby wentylatora z jednym naderwanym ostrzem.

Gdy Matt podążał za tym dźwiękiem, dym gęstniał, aż z jego oczu znów popłynęły łzy, musiał mrugać bez przerwy, żeby coś zobaczyć, choć nie był pewiem dlaczego się martwi. Widział tylko dym. Słyszał dziwny, skrobiący dźwięk, jakby był tuż przed nim, a potem...

Wpadł na coś wielkiego i czerwonego.

- To... - wyszeptał Baldwin.

Matt przeciągnął dłonią po przedmiocie - masywnym, czerwonym, metalowym pudle, które było niewidoczne w dymie. Kiedy szedł dalej, coś uderzyło go w głowę. Sięgnął i poczuł grubą linę płótna. Pociągnął to w dół, żeby lepiej się przyjrzeć.

Metalowa dysza uderzyła go w twarz.

Gdy zatoczył się do tyłu, jego dłonie uniosły się, a moc Młota wystrzeliła jako przepływ wiatru, który rozproszył dym.

- To wóz strażacki - wyszeptał Baldwin.

To rzeczywiście był wóz strażacki. Wywrócony do góry nogami na środku drogi. Ten dźwięk, który słyszał to opona, która ciągle się kręciła zahaczając o pognieciony zderzak.

Matt szedł wzdłuż ciężarówki rzucając swoją mocą Młota, zaskoczony, że faktycznie działa. Strach był tym, co go napędzało. Właśnie to czuł, nieważne jak bardzo starał się to ukryć dla dobra Baldwina.

Wciąż używał Młota, aby usunąć dym, żeby dostać się do drzwi od strony kierowcy. Szkło bezpieczeństwa zostało zniszczone i chrzęściło się pod jego trampkami, ale kiedy zajrzał do środka, fotele były puste. Odetchnął z ulgą.

Baldwin przełknęł ślinę.

- Co mogło zrobić coś takiego? Mam na myśli, że to jest przywrócone, tak jakby...

Matt znów spojrzał na ciężarówkę. Z boku były wielkie wgniecenia. Wgniecenia, gdzie metal wydawał się prawie stopiony, czerwona farba kapała jak krew.

Co mogło zrobić coś takiego? Oo, Matt miał całkiem dobry pomysł i tak szybko jak o tym pomyślał, jego amulet zawibrował.

- Lepiej późno niż wcale -mruknął, kiedy go chwycił.

- Alert potworowy? - wyszeptał Baldwin.

- Ta. Chyba wiem co...

Ziemia się zatrzęsła. Ktoś krzyknął. Rozległ się trzask, podobny do trzasku ognia, ale tak głośny, że Matt zatkał uszy, krzywiąc się.

- Matt...? - Baldwin stukał w jego ramię drżącym palcem.

Zanim Matt zdążył się odwrócić uderzyła go fala gorąca. Gwałtownie zaczerpnął powietrza, a to było jak zasysanie ognia, paliło mu płuca, posyłając go do tyłu. Baldwin złapał go i podtrzymał, obaj zwrócili się w kierunku źródła ciepła. Zwrócili... i spojrzeli w górę.

Bo był ognisty olbrzym. Jotunn, jak ten, którego spotkali w Hel. Tyle, że ten nie miał dwóch głów, co byłoby ulgą, gdyby nie... cóż ten pierwszy Jotunn zionął ogniem i nosił płonący miecz, a jego włosy płonęły. A ten? Ten  b y ł  ogniem. Wysoka na piętnaście metrów pochodnia w kształcie człowieka.

- To... - wyszeptał Baldwin, jego oczy zrobiły się okrągłe. - Z tym właśnie walczyliście, kiedy przyszliście po mnie?

Nie, właściwie to od niego uciekliśmy. Nie odważyliśmy się z nim walczyć. Poza tym tamten nie był taki jak ten...

- Tamten był... mniej ognisty- powiedział Matt.

Niedomówienie stulecia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro