Rozdział 6 (Matt) "Braterska miłość"
Blackwell. Ostatnie miejsce w którym Matt chciał się teraz znaleźć. Innymi słowy: walka w finałowej bitwie Ragnarök wydawała się łatwiejsza niż oblicze jego rodziców.
- Więc jak wygląda sytuacja z tymi ludźmi?- zapytała Reyna, kiedy szli obrzeżami miasta zmierzając w kierunku jego sąsiadów.
Matt wzruszył ramionami, nic nie powiedział.
- Myślą, że pomysł z apokalipsą jest w p o r z ą d k u?
Znowu wzruszył ramionami.
- Ona nie jest wścipska, Matt- powiedział Ray. - Pomogłoby, gdybyśmy wiedzieli przeciwko czemu tu jesteśmy.
- Nie jesteśmy p r z e c i w ko niczemu - powiedział. - To moja rodzina. Poradzę sobię. Po prostu stańcie na straży w razie kłopotów.
- A jeżeli kłopoty przyjdą od nich?
- Moja rodzina nigdy by tego nie... - urwał. Nie miał zamiaru i tym razem myśleć o Dziadku. - Poradzę sobie –powiedział. - Cokolwiek się stanie.
- Będziemy na zewnątrz -powiedział Ray. - Gdybyś miał jakieś kłopoty, krzycz.
Po przejściu kilku następnych kroków Reyna podeszła do niego, obniżyła głos i powiedziała:
- Nie musisz zostawać z tym sam, Matt.
- Ta – powiedział. - Muszę.
***
Powrót do Blackwell byłby o wiele łatwiejszy, gdyby było całkiem ciemno. Tutaj był prąd. Bez względu na przypuszczenia, potwory pod władzą faceta, który ich prowadził, nie zamierzały atakować miasta.
A jednak świeciło się tylko kilka świateł. Wszyscy Thorsenowie wiedzieli co się dzieje, nie wpadali w panikę i nie zaświecali każdego światła, aby odeprzeć ciemność. To było pomocne, kiedy składali się przez podwórka. Matt odnalazł drogę do domu.
Dom.
Widział go przed sobą. Zwykły dom na ulicy zwykłych domów. Wewnątrz był jego pokój. Z łóżkiem i czystymi ubraniami i pieniędzmi, odkładanymi na iPoda, laptopem i wszystkimi innymi rzeczami. Tydzień temu chciał się tu zakraść, spać na prawdziwym materacu, wziąć gorący prysznic i założyć czyste ubrania. Wyobrażał sobie powrót do szkoły. Tak, szkoły. Tam rozumiał, czego się od niego oczekuje. Tam wiedział, że jeżeli się przyłoży, to mu się uda. Tam był normalny, jak milion innych dzieci. Nie najmądrzejdzy trzynastoletni chłopak. Nie najbardziej wysportowany, ani najbardziej popularny. Ale wystarczająco sprytny, wysportowany i na tyle popularny, żeby nikt go nie wybierał, a jedynie spoglądał na niego. Dobre życie dla dzieciaka. Bardzo, bardzo dobre życie.
Teraz, spoglądając na swój dom nie mógł wyobrazić sobie takiego życia. Nie mógł przewidzieć, kiedy naprawdę wróci do swojej sypialni próbując zasnąć, martwiąc się o kolejny projekt naukowy. Jeśli pokona węża Midgardu, czy wszystko wróci do normy? Czy z n ó w byłby normalny? P o t r a f i ł b y?
- To ten? - zapytała Reyna. Matt uświadomił sobie, że siedzi na ogrodzeniu sąsiedniego podwórka i wpatruje się w swój dom.
- Tak. Nie przypomina waszego, co?
Widział dom Raya i Reyny. Byli w nim wszyscy potomkowie.
- Jest bardzo... - zaczęła.
- Mały? - dokończył.
-Chciałam powiedzieć normalny.
Matt zareagował śmiechem, Reyna spojrzała na niego nie rozumiejąc o co mu chodzi. Pokręcił głową i przeskoczył przez płot. Gdy tylko jego stopy dotknęły ziemi usłyszał krzyk Reyny i nagle jego stopy uniosły się ponad ziemią. Był w powietrzu.
Mjölnir wypadł mu z ręki i z łoskotem uderzył o grunt. Matt padł płasko, twarzą w dół. Próbował się podnieść, ale czyjaś stopa przygwoździła go do ziemi.
Wypuścił całe powietrze z płuc. Ray krzyknął. Matt odwrócił głowę i zobaczył bliźniaki biegnące w jego kierunku. Wtedy ten, który go obezwładnił złapał Raya za ramię, odrzucając go na bok. Reyna biegła do Matta, aby mu pomóc, ale kiedy zobaczyła, że jej brat odleciał zamiast potokiem Thora zajęła się Rayem.
- Powiedz swoim nowym przyjaciołom, żeby wracali, Matt – powiedział głos nad nim. - T e r a z.
To był ten głos. Matt znał go bardzo dobrze. Jake. Jego brat.
Zanim to wszystko się zaczęło, Matt powiedziałby, że najlepszą osobą w rodzinie jest Josh – jego drugi brat. Matt miał też dość skromnej relacji z rodzicami. Byli nim rozczarowani – jak zawsze – ale go kochali. A Jake? Jake ledwo go tolerował. Dla niego Matt był zepsuty. To było krępujące.
- W porządku ludzie –powiedział Matt. – To mój brat.
- Zorientowałam się –powiedziała Reyna. – I nie obchodzi mnie to. Albo pozwoli ci się podnieść, zanim doliczę do pięciu albo...
Jake złapał Matta za kołnierz i podniósł go.
- Lepiej?
- Mogę go teraz walnąć? -zapyała Reyna.
- Naprawdę myślisz, że mnie pokonasz, mała dziewczynko?
Jake wyprostował się i stanął przed Reyną, patrząc na nią z góry.
- Zależy od tego gdzie cię uderzę, a teraz pozwól mu...
Jake rzucił Matta na ziemię, brodą uderzył na tyle mocno, że przygryzł sobie język. Skrzywił się, a jego oczy zaszły łzami z bólu. Potem powoli się podnosił, żeby Jake nie pomyślał, że płacze.
- Matt? – zapytała Reyna –Pamiętasz jak ci mówiłam, że musisz przestać być aż tak miły?Jeżeli masz zamiar taki być zapomnij, że o tym wspominałam. Bycie miłym jest super.
Podeszła do Matta, odwracając się od Jake'a plecami. Wtedy ten chwycił tarczę, wyrywając ją tak szybko, że Matt prawie znowu upadł.
- Hej! - powiedziała Reyna odwracając się w stronę Jake'a – Możesz nie być kretynem przez dwie sekundy? Nie wiem jaki masz problem, ale Matt przyszedł...
- Po co przyszedłeś? Ukraść coś jeszcze?
Matt odwrócił się i zobaczył Jake'a trzymającego tarczę.
-Nie powienieniem być zaskoczony, że to ukradłeś – powiedział Jake. – Po tym wszystkim co zrobiłeś, ale wciąż myślałem, że jesteś inny niż oni, Matt.
- Nie – powiedział Matt tak gładko jak tylko potrafił. - Cokolwiek niby zrobiłem, jestem prawie pewien, że dokładnie tego się spodziewałeś. Jestem pewien, że jesteś szczęśliwy z tego powodu . Teraz wszyscy mogą zobaczyć jakim przegrywem jestem.
Jake'a zamurowało.
- Co?
- Nieważne. Nie wiem, co wam powiedział Dziadek.
- Dziadek nie powiedział mi byle czego. Że uciekłeś. Powiedział nam, że to nie jest takie na jakie wygląda. Że nie przyjąłeś swoich obowiązków jako czempion Thora i uciekłeś, żeby się ukryć zostawiając nas, obserwując koniec świata i nawet nie próbując go powstrzymać.
- Czy tak właśnie myślisz? -zapytała Reyna. – Poważnie?
- Tego się spodziewali –powiedział Matt.
- To znaczy, że w ogóle cię nie znają.
Jake odwrócił się do niej wciąż trzymając tarczę w dłoni.
- Nie wiem kim jesteś, ale trzymaj się od tego z daleka – zwrócił się do Matta. - Nie wiem, co masz na myśli, mówiąc czego się s p o d z i e w a ł e m, ale s p o d z i e w a ł e m s i ę, że poradzisz sobie i stawisz temu czoła.
- Poradzisz sobie? - zapytała Reyna – Naprawdę tak powiedziałeś?
Jake zignorował ją.
- Spodziewałem się czegoś więcej po tobie, Matt. Wszyscy się spodziewaliśmy. Być może bałeś się tego, co powiedział Dziadek, ale twoim obowiązkiem jest walka. Zająłbym twoje miejsce, gdybym mógł, ale nie mogę, więc musisz pozwolić nam pomóc i trenować cię, a nie wymykać się w nocy jak przerażony, mało chłopiec, przyłączać się do tych ulicznych dzieci…
- Ulicznych dzieci? -powtórzyła Reyna.
- Oni są potomkami Freyra i Freyi – powiedział Matt. - Nie uciekłem. Odszedłem, aby zrobić to co miałem zrobić – znaleźć czempionów.
Jake spojrzał na Raya i Reynę.
- Jeśli ktoś ci powiedział, że to są potomkowie bogów miłości i piękna, zostałeś oszukany, albo potrzebujesz okularów.
- P r z e p r a s z a m, że co? - powiedziały bliźniaki równocześnie.
- Brekke'owie wprowadzili cię w to zamieszanie, prawda? - Jake kontynuował. – Słyszałem, że chciałeś się z nimi sprzymierzyć. Oni są po drugiej s t r o n i e, Matt. Loki prowadził potwory. Może myślałeś, że możesz... Nie wiem, przyjąć ich do waszego zespołu? Powstrzymać Ragnarök? Jesteś tylko dzieckiem - nie rozumiesz tych rzeczy. Brekke'owie oszukiwali cię cały czas, a potem porzucili z tymi fałszywymi...
- Czy to wygląda fałszywie? -wtrąciła Reyna wytwarzając mgłę opuszkami palców.
- Nie, ale to też nie wygląda jak dzieło bogini. Jesteś czarownicą.
- Słyszałam to już wcześniej – wyciągnęła z plecaka pierzasty płaszcz. - Twój młodszy brat który, twoim zdaniem, jest zbyt g ł u p i, aby dostrzec fałszywych bogów, wiedział co to jest. A ty wiesz?
Trwało to chwilę, ale Matt widział jak Jake mentalnie przegląda mity. Potem powiedział:
- Wygląda jak płaszcz Freyi, ale jest wyraźnie fałszywy.
Reyna włożyła go i zniknęła.
- Czy to w y g l ą d a fałszywie?
Jake wstał i gapiąc się, kiedy go zdjęła wepchnęła do plecaka i podeszła do Mjölnira.
- Co ty na to, żebyś go podniósł? Sprawdź czy on też jest fałszywy.
Jake stał gapiąc się na młotek, spojrzał na niego kpiąco, ale też niepewny i trochę zdezorientowany.
Matt podszedł i ostrożnie podniósł Mjölnir, starał się nie okazywać zbytniej pewności siebie. Wiedział dlaczego Jake w niego nie wierzy. Matt był po prostu dzieckiem i zawsze zostawiał po sobie bałagan, zawsze wpadał w kłopoty, zawsze popełniał błędy. Nawet jeśli Matt uświadomił sobie, że nie bał się tak bardzo jak przeciętny trzynastolatek – to Jake właśnie tak myślał. Oczywiście Jake wierzył, że uciekł, albo został oszukany.
Matt podniósł Mjölnir, a następnie nim rzucił, wszyscy przyglądali się w milczeniu, gdy ten wrócił do jego ręki.
- Widzisz? - powiedziała Reyna. – Matt...
Matt uciszył ją spojrzeniem. Doceniał, że go broni, ale teraz nie było to konieczne ponieważ jego brat stał tutaj i patrzył.
- Ja... – wyjąkał Jake. – To jest... Ty masz...
- Mjölnir – powiedział cicho Matt. – Wydobyłem Mjölnir z grobowca. Odebrałem tarczę Najeźdźcom. Mam nawet Tanngrisnir i Tanngnjóstr, kozy Thora. Spotkałem Walkirie. Walczyłem z trollami i marami i draugrami i Jotunnem. R a z e m z Laurie Brekke. Ona jest czempionem Lokiego i jest po mojej stronie. Znaleźliśmy bliźniaki i Baldwina – potomka Baldera. Baldwin umarł, tak jak w micie, ale spowodował to jeden z potworów, a nie Brekke'owie. Bądź co bądź odzyskaliśmy Baldwina. Z Hel. Wpadłem nawet do rzeki zombie, nałykałem się tej brei, ale przeżyłem. Zmieniliśmy mit, ale Ragnarök wciąż nadchodzi. Widziałem Węża Midgardu. Nie możemy tego zatrzymać. Możemy się tylko przygotować.
Jake patrzył na niego.
- Ty...
- Tak – powiedziała Reyna. –Zrobił to wszystko. On jest prawdziwym czepionem Thora. Twój młodszy brat p r z e g r y w.
Jake zamrugał.
- Nigdy nie powiedziałem... -spojrzał na Matta. - T y to powiedziałeś. Ja nigdy... - urwał widząc wyraz twarzy Matta. - Tak myślisz? Prawda, popełniasz błędy. Ale jesteś tylko dzieckiem. Spodziewam się, że wszystko chrzanisz.
- Nie jestem t y l k o dzieckiem – powiedział Matt. - I nie chrzanię wszystkiego tak często jak Ci się wydaje.
Wargi Jake'a poruszyły się. Następnie podszedł do Matta, a jego głos się obniżył.
- Jasne, czasami mogłem być surowy. Jesteś moim młodszym bratem. Ale... - spojrzał na Raya i Reynę i wyprostował się. – W każdym razie, dość tego. Oczywiście masz kłopoty i potrzebujesz naszej pomocy. Nigdy nie powinieneś uciekać – Jake uniósł ręce. – Wiem, że nie chcesz mi nagadać bzdur, ale w tym przypadku sądzę, właśnie to zrobiłeś.
- Właściwie to nie – powiedziała Reyna. – W tej historii jest coś więcej.
Matt poprosił bliźniaki, aby zostawiły ich na kilka minut. Potem powiedział Jake'owi o dziadku, o tym co usłyszał na spotkaniu i że później ich dziadek przyznał się do tego wszystkiego.
Kiedy Matt skończył, Jake wyglądał jakby miał zaraz zwymiotować. W końcu potrząsnął głową, mówiąc:
- Nie, to nie prawda. Musiałeś źle zrozumieć. Nie możliwe, żeby Dziadek kiedykolwiek...
- To prawda – powiedział Ray wracając. – Reyny i mnie tam nie było, ale inni byli z Mattem, kiedy wasz dziadek to przyznał. Mnóstwo innych. Nie było mowy o nieporozumieniu. Niezależnie od sytuacji wasz dziadek jest po stronie potworów.
- Spodziewa się, że Matt przegra – powiedziała Reyna, kiedy do nich dołączyła. – Chciał, żeby Matt przegrał. – jej głos drżał, jakby z gniewu. – Mówił, że to wszystko dla lepszego, nowego świata, ale spodziewa się, że Matt u m r z e. Właśnie z tym to się wiąże. Dlatego Matt odszedł i dlatego nie mógł wrócić. I z tego co wie, wy - jego rodzina - jesteście po stronie waszego dziadka.
- Że co? - Jake wytrzeszczył oczy kierując spojrzenie na Matta. – Nie mówiłeś poważnie.
- Nie o tobie i Joshu. Ale może Mama i Tata...
- ...mogliby czuć się w porządku z twoją śmiercią? Naprawdę?
- Dziadek czuje się z tym świetnie – Matt wzruszył ramionami. – Nie mogę wykluczyć tej możliwości, rozumiesz? To nie tak, że myślę, że Mama i Tata c h c i e l i b y mojej śmierci. Ale gdyby tak było... cóż przynajmniej to nie byłbyś ty, ani Josh.
Jake patrzył na niego z otwartymi ustami.
- Aktualnie m y ś l i s z, że pogodzili się z twoją śmiercią?
- Wyszło źle. Nie żal mi siebie. Po prostu mówię to, co jest możliwe. Tak musi być. Nadal tak jest.
- Nie, nie jest.
Matt spojrzał w górę, napotkając spojrzenie brata.
- Tak, tak jest
- Matt mówi prawdę –powiedziała Reyna. – Jasne, szansa, że wasi rodzice są zaangażowani jest niewielka, ale w c i ą ż jest. Może to nie jest w porządku, ale możliwe, że wiedzą i próbują znaleźć z tego jakieś wyjście, wcześniej Matt myślał, że robi to wasz dziadek.
- Ja naprawdę, n a p r a w d ę nie sądzę, że wiedzą – powiedział Jake. – Są zagubieni, Matt, ale nie dlatego, że ich czempion zniknął, ale dlatego, że ich d z i e c k o zniknęło.
- Ale musimy...
- W porządku, rozumiem. Musimy wziąć po uwagę wszystkie możliwości – Jake pokręcił głową. – Nie wierzę, że mój młodszy brat mówi m i n i e o byciu ostrożnym, ale rozumiem. Mimo to musisz pozwolić, aby Mama i Tata dowiedzieli...
- Słuchałeś w ogóle? – odezwała się Reyna.
Jake zwrócił się do niej.
- Słuchaj, możesz być potomkinią Freyi, ale ja cię nie znam, a ty nie znasz mojej rodziny.
- Znam Matta. Oczywiście nie tak, jak ty, choć nie jestem pewna, jak dobrze go znasz, jeśli myślałeś...
Matt przerwał jej krótkim spojrzeniem. Potem zwrócił się do Jake'a.
- Wróciłem ponieważ potrzebuję informacji. Norny powiedziały, że moja rodzina coś wie.
- Norny? Spotkaliście... - Jake zamilkł i potrząsnął głową. – Sory. Mówcie dalej.
- Powiedziały, że ktoś z mojej rodziny wie, gdzie jest pole bitwy. Chodzi o Ragnarök. Zapytałbym się Dziadka, ale oczywiście nie mogę, a zresztą Norny powiedziały, że nie o niego... Nieważne. To jest po prostu mylące. Typowe dla Norn. W każdym razie mówią, że ktoś z mojej rodziny wie, ale nie Dziadek. Zagaduję, że Tata, ale z drugiej strony on nigdy nie dbał o takie szczegóły...
- Chodzi o wujka Pete'ego
- Kogo?
- Musisz porozmawiać z wujkiem Pete'm. Jest w Mitchell
Matt zamilkł.
- Wujek Pete? Nie widziałem go...
- ...byłeś praktycznie w pieluchach. Wiem, miał okropne wpadki z Dziadkiem. Byłem na tyle duży, żeby o tym widzieć. Nie miało to dla mnie większego znaczenia, byłem tylko dzieckiem. Słyszałeś jak Tata mówił, że przypominasz jego brata.
- Ymm, tia, zepsuty wujek o którym Dziadek nie chce rozmawiać i którego nie widzieliśmy od dziesięciu lat.
Jake skrzywił się.
- W porządku, widzę, że to prawdopodobnie pogorszyło sprawę, ale Tata nie miał tego na myśli. Wujek Pete nie jest zepsuty. Nie zgadzał się z Dziadkiem w pewnych sprawach i został wyrzucony z Blackwell. Tata nie powinien z nim rozmawiać, ale widuje się z nim ilekroć ma pretekst. Kiedy mówi, że jesteś podobny do jego brata, ma na myśli, że jesteś inny, że widzisz rzeczy inaczej niż inni Thorsenowie. Wujek Pete jest inteligentny - bardzo inteligentny. I nikt nie zna starych mitów tak dobrze jak on. I to właśnie ma na myśli Tata. I dlatego musisz z nim porozmawiać. Problemem jest przedostanie się do Mitchell.
- Możemy użyć portalu –powiedział Ray.
- Por...? Nie będę pytał, ale jeśli to oznacza, że możemy się tam łatwo dostać to do dzieła – powiedział Jake wyciągając telefon. – Napiszę do Mamy, że wrócę późno w nocy i...
- Nie możesz iść ze mną –oznajmił mu Matt.
- Dlaczego nie?
Ponieważ wolałbym nie. Ponieważ, w końcu, czuję się jak czempion i nie mogę mieć przy sobie mojego starszego brata, który traktuje mnie jak dziecko. Nie chodzi o to, że czułbym się z tym źle - tu chodzi o podważanie mojej pewności siebie, wtedy, kiedy najbardziej jej potrzebuję.
- Powinieneś... powinieneś tu zostać, mieć na oku Mamę i Tatę.
Jake potrząsnął głową.
- Nie dzisiaj. Dzisiaj będę prawdziwym starszym bratem i miał na oku c i e b i e.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro