Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4 (Matt) "Zaciemnienie"

Szli godzinami przez Black Hills mając nadzieję, że idą w kierunku Rapid City. W końcu, kiedy wspięli się na jeden z pagórków, Matt zobaczył przebłysk miasta. Zerknął w ciemność i dostrzegł punkt orientacyjny, którego szukał.

- Jest - pokazał.

- Oo! Widzę! - powiedział Baldwin. - Unosząca się twarz.

To rzeczywiście była twarz, wyrzeźbiona w skalnej ścianie. Pomnik Szalonego Konia. Miał być ogromnym monumentem wykutym w Górze Thunderhead pokazującym Szalonego Konia na swoim rumaku. Siedemdziesiąt lat po rozpoczęciu budowy wciąż był tylko głową w skalnej ścianie. Pomnik wzbudzał wiele kontrowersji, ale teraz liczyło się tylko to, że dzięki temu Matt wiedział gdzie są.

- Rapid City - powiedział wskazując na światła poniżej.

- Zawsze zatrzymywaliśmy się tutaj po drodze z kempingu. - powiedział Baldwin. - Tam są takie dobre lody, tuż przy autostradzie. Ale wydaje mi się, że nie pójdziemyna lody, nie?

- Nie ma problemu - Powiedział Ray. - Chyba, że są obsługiwane przez potwory.

- To byłoby spoko. - Powiedział Baldwin. - Walka na lody. Tak jak walka na śnieżki o pięćdziesięciu smakach. Dobra, to bezpieczna zabawa. Nikt nigdy nie umarł z powodu lodów.

- Chyba, że utopiłbyś się  w gigantycznej kadzi - powiedziała Reyna. - Albo byłbyś zmuszony do jedzenia w nieskończoność. Albo...

- To wcale nie jest zabawne, wiesz? - Powiedział Baldwin.

- To zależy od twojej definicji słowa  z a b a w n e. Poza tym, jeśli nie ma jemioły w tych lodach, wszystko byłoby w porządku.

Baldwin był potomkiem Baldera, więc jedyną rzeczą, która mogła go zabić to jemioła. I tak było nadal po wyciągnięciu go z Hel.

Reyna i Baldwin kontynuowali swoje przekomarzanie, szli z Rayem, kiedy mógł nadążyć. Matt milczał i trzymał kierunek do Rapid City.

Nawet nie widząc pomnika Szalonego Konia, Matt wiedziałby gdzie są gdyby tylko wspięli się wyżej. Rapid City liczyło około 70tys. ludzi, co czyniło z niego drugie co do wielkości miasto w państwie. Spojrzał na rozciągającą się poświatę, zaczynającą się od...

Nagle wszystkie światła zgasły. Jakby ktoś uderzył w przełącznik. Matt zamrugał, przecierając oczy.

- Czy to miasto po prostu...? - zaczął Ray.

- Zniknęło? - dokończyła Reyna. - Na to wygląda. Ogromna awaria zasilania. To znaczy, że straciliśmy nasz cel z oczu, więc musimy aktywować teraz swoją orientację w terenie. - powiedziała spokojnie.

Światła zgasły. To nie był duży problem. Ale miała rację. M u s i a ł o  istnieć jakieś logiczne wytłumaczenie. Miasto nie zapadło się w gigantyczną dziórę przez Węża Midgardu, który przedarł się przez skorupę. Gdyby tak się stało, usłyszeliby zawalające się budynki i krzyczące ofiary, i...

Matt przełknął ślinę i zacisnął mocniej rękę, w której trzymał Mjölnir. To była tylko awaria zasilania. Tak jak powiedziała Reyna, powinni kontynuować podróż i nie tracić celu z oczu.

Ale kiedy zbliżali się do Rapid City, u s ł y s z e l i  krzyki.

- Coś się dzieje - powiedział Baldwin.

- Hm, tak - Powiedziała Reyna. - Słońce i Księżyc zostały pożarte przez ogromne wilki.

Prawda. Matt zdążył to zauważyć. Reyna szukała potworów, gdy mijali granicę mista. Matt słyszał krzyczących i kłócących się ludzi w domach, gdy próbowali rozkminić co się dzieje. Przed nimi drogi były pełne samochodów z ludźmi którzy próbowali uciec z miasta. Zdenerwowani wrzeszczeli na siebie, ponieważ zrobił się korek.

- Ee... - Powiedział Baldwin. - Czy ktoś widzi tu problem?- Spojrzał na Reynę. - I nie powie mi, że światła są wyłączone?

- Zasilanie wysiadło. - powiedziała.

Baldwin przewrócił oczami.

- To to samo - dodał.

- Aktualnie, nie - powiedział Matt. - Ona uważa, że  c a ł e zasilanie wysiadło. Samochody się zatrzymują. Akumulatory przestały działać. To nie jest zwykła awaria elektryczna.

Spojrzał na drogę zapełnioną samochodami i ciężarówkami, ludzie krzyczeli, kłócili się, płakali. To była jak scena z filmu. Początek apokalipsy.

Ponieważ tak właśnie jest.

Jego żołądek się zacisnął.

- Jaka jest tego przyczyna?- zapytał Baldwin.

- Może fale elektromagnetyczne?- zaproponował Ray.

- Dla mnie brzmi dobrze. - powiedział Baldwin. - Dobra, to nie brzmiało  d o b r z e...

- Czy to ważne, jakie jest techniczne wyjaśnienie? - To była Laurie. To było pierwsze zdanie jakie powiedziała odkąd zaczęli iść.

- Ragnarök. To nie potrzebuje wyjaśnienia - dodała.

Gdy ruszyli naprzód, z ciemności wyłoniła się postać, Matt przygotował tarczę i Mjölnir, ale był to tylko nastolatek. Przebiegł obok z dzikim spojrzeniem, jakby ich wcale nie zauważył. Matt patrzył jak biegnie drogą przed siebie, nigdzie nie uciekając, po prostu biegnąc.

- Gonią go potwory?- szepnął Baldwin.

- Myślę, że panikuje.

Matt wziął do ręki amulet i zamknął oczy próbując wyczuć wibracje, które sugerowałyby, że w pobliżu są jakieś potwory. Jednak amulet leżał zimny i nieruchomy.

- Nie wykrył żadnych potworów.

Nawet kiedy to powiedział, poczuł łaskotanie na karku, jakiś cienki głos, mówiący "Jesteś pewien?" Gdy weszli do centrum miasta, złapał amulet w wolną rękę i nasłuciwał prawdziwych krzyków lub wrzasków, albo odgłosów absolutnego przerażenia lub bólu.. Jednak słyszał tylko te same okrzyki gniewu i zamieszania. Co oznaczało brak potworów.

Czyżby?

Potarł swój kark.

Owen podszedł do niego.

- Zaufaj swojemu instynktowi, Matt.

Matt spojrzał na niego.

Owen lekko się uśmiechnął.

- Wiem, że chciałbyś, żebym zrobił coś więcej, ale radzisz sobie z tym dobrze. Przyszliście do Rapid City z jakiegoś powodu. Teraz musisz znaleźć ten powód. Podążaj za swoim instynktem.

Matt skinął głową. Próbował się skupić na czymkolwiek co czuł, ale tak szybko jak to zrobił, to dziwne łaskotanie zniknęło. Kiedy dotarli do skrzyżowania, zamiast kontynuować, zatrzymał się i spojrzał na wszystkie trzy opcje mentalnie szukając znaku. Wszedł w jedną z dróg. Potem w kolejną. Czuł dokładnie to samo.

- Jak tylko powiesz komuś, żeby podążał za swoim instynktem, nie może - powiedziała Reyna do Owena. - Przynajmniej nie, kiedy przemyśli już każdy krok i nie będzie się zadręczał swoimi wyborami.

- Nie robię tak - powiedział Matt.

Ray powoli pokiwał głową, jakby niechętnie. Matt spojrzał na Baldwina, który powiedział:

- Może czasem trochę. Ale to dobrze. W przeciwnym razie byłbyś jak Thor z mitów, walczący w bitwie i doprowadzający nas wszystkich do zabójstwa. Cóż zabójstwa wszystkich innych z wyjątkiem mnie.

- Matt - Powiedziała Laurie, aby skupić na sobie jego uwagę.

Obrócił się do niej, a ona podeszła obniżając głos.

- Szedłeś prosto, prawda? Więc rób tak dalej, aż twój amulet zacznie wibrować, albo poczujesz, że idziesz w niewłaściwym kierunku. - Odwróciła się do Owena ze sztywnym spojrzeniem. - A rada jest dobra, ale musi być bardziej konkretna niż "podążaj za swoim instynktem".

Owen wyglądał na zmieszanego, ale wymamrotał coś w rodzaju zgody.

Matt wrócił do krążenia. W pewnym momencie zwrócił się w jedną ze stron nawet nie zastanawiając się nad swoim wyborem, po prostu podążał wraz ze swoimi nogami, gdy szli ulicą, a potem następną. Żaden z miejscowych nie zaprzątał sobie nimi głowy, co wydawało się zupełnie irracjonalne biorąc pod uwagę okoliczności... szedł drogą z drewnianą tarczą na plecach, młotkiem w dłoni i grupą dzieciaków podążającą za nim. Zwolnił i rozejrzał się po wąskiej, otoczonej domami, cichej ulicy. Słyszał kłótnie przed jednym z domów. Kłóciła się dwójka młodszych dzieciaków na trawniku. Matt podszedł do nich. Wszyscy zostali z tyłu, wszyscy poza Reyną, która uparcie podążała za nim szepcząc:

- Co ty robisz?

Zignorował ją, idąc dalej w kierunku dzieciaków.

- ...i czytałeś mój pamiętnik. - powiedziała dziewczynka. - Wiem, że to zrobiłeś!

Miała lat około 12, chłopiec był o parę lat młodszy. Wyglądali jak brat i siostra.

- Cześć dzieciaki - powiedział Matt. - Możecie mi powiedzieć...?

- Dlaczego miałbym czytać twój głupi pamiętnik? Tam wszystko jest o chłopakach, u c z u c i a c h  i programach telewizyjnych.

Matt odchrząknął.

- Ee, dzieci?

- Skąd wiesz co w nim jest, skoro go nie czytałeś?

- Siema! - powiedziała Reyna, stając pomiędzy nimi. - Dosyć, dzieci. Musimy z Wami porozmawiać.

- Nie muszę czytać Twojego pamiętnika, żeby wiedzieć co jest w środku. - powiedział chłopiec. - Tam są te wszystkie głupie rzeczy, o których rozmawiasz ze swoimi przyjaciółkami, kiedy powinnaś się mną opiekować.

Chłopiec nawet nie przechylił głowy, żeby krzyknąć do swojej siostry. Po prostu mówił dalej, jakby Reyna nie stała pomiędzy nimi.

- Nie widzi nas - powiedział Matt. - Jesteśmy niewidzialni.

Reyna wzięła dziewczynkę za rękę, podniosła ją, a potem opuściła. A ona ciągle się kłóciła. Reyna pociągnęła nos chłopaka. Brak reakcji.

- Nie jesteśmy niewidzialni, Matt. Oni nas nie widzą  a l b o  nie czują. W dodatku walczą o rzeczy codziennego użytku... w środku nadciągającej apokalipsy.

Matt chwycił swój amulet. Nadal nie dawał mu żadnych wskazówek. Westchnął z frustracji.

- Przyszedłeś tutaj - powiedziała. - Z d e c y d o w a ł e ś  się iść do tych dzieci czy czułeś się z m u s z o n y, żeby to zrobić?

- Zastanawiałem się dlaczego nikt nie reaguje na nasz widok.

- Okay, więc twój  i n s t y n k t  wciąż mówił Ci, żebyś szedł. Zignoruj te dzieci i posłuchaj go jeszcze raz.

Zaczął się odwracać, kiedy zauważył starego mężczyznę w oknie. Obserwował dzieciaki. Matt pomyślał o swoim dziadku. Nie chciał tego - starał się nie dopuszczać do siebie tych myśli - ale widząc starego człowieka nie dał rady.

Dziadek mnie oszukał. Oszukał Nas. Naszą rodzinę. Nasze miasto.

Jego dziadek prowadził potwory. Jego dziadek spodziewał się nadejścia Ragnarök, dokładnie tak jak w starych opowieściach. Spodziewał się, że Matt zginie.

Reyna zakręciła ręką, mgła zakłębiła się naokoło dzieci.

- Ups, poszły sobie. Szkoda, to smutne. Chyba będziesz musiał iść dalej, Matt.

- Nie myślałem o nich. Myślałem...

- Nie rób tego. Potrzebujesz całej swojej energii do walki lub jakbyś zrobił coś głupiego na przykład użycie chwytu aikido na wilku.

- Hm... Jesteś pewna, że to nie  t y...

- Nie, to ty - mrugnęła do niego. - Przerabiam tę scenę. Ty przygwoździłeś wilka. Ja uratowałam twój tyłek. To było epickie. A teraz wracaj na drogę, albo wezwę Berserkerów, żeby Cię nieśli.

***

Kiedy amulet Matta zaczął wibrować - wyczuwać obecność potworów w Rapid City - to prawie wywołało u Matta ulgę. Czuł się winny, myśląc o tym, ale w dziwny sposób ten sygnał go uspokoił. W dzisiejszych czasach istnienie potworów miało sens znacznie większy niż wiele innych rzeczy.

Brzęczący amulet oświecał jego drogę. Informował go, kiedy był blisko. Jak cienki głosik mówiący: Ciepło, cieplej, zimno, znowu ciepło...

Zaprowadził go do Muzeum Podróży. Matt był tu na wycieczce w zeszłym roku. Dla niego było to fascynujące, ale Cody i jego pozostali przyjaciele prawie umarli z nudów. Być może zdążyli zwiedzić jedną czwartą, na skutek nalegań Matta, ale to było tyle. Potem Matt doprowadził ich do zupełnie innego rodzaju korytarza, jednego z wyraźnie zaznaczonym polem NIE WCHODZIĆ.

- Potwory są w środku? - zapytała Reyna, gdy zatrzymali się przed drzwiami wejściowymi.

Matt zaczął mówić: Tak sądzę, ale potem zmienił na prostsze:

- Tak.

Jego amulet i instynkt mówiły mu, że są w środku. Jednak jego charakter sprawił, że wyglądał na niezdecydowanego.

- Nic nie słyszę - powiedział Ray. - Jeśli to coś podobnego do tych kreatur z parku wodnego, powinniśmy słyszeć krzyki.

- Może nikt nie może krzyczeć - powiedziała Reyna.

Matt spojrzał na nią.

- Co? - powiedziała. - To prawda. Według mnie, jeśli potwory zabiły już wszystkich nie będzie ich tam. Chyba, że są zajęte jedzeniem... - zamilkła, a jej blada twarz, stała się jeszcze bledsza. - Sory. Są takie, yh, Nordyckie potwory, które... tak robią, prawda?

Matt pomyślał o Nidhoggu- wielkim wężu, który gryzł korzenie drzewa świata. Kiedy nadeszło Ragnarök, w końcu dotarł do tego świata... No cóż z jakiegoś powodu został nazwany „pożeraczem zwłok".

- Może potwór jest zamknięty w środku sam - powiedział Baldwin. - Bez żadnych ludzi.

- Drzwi s ą  zamknięte - powiedział Ray. - Ale słyszę ludzi w środku. Chociaż nie krzyczą, nie brzmią na szczególnie szczęśliwych.

Matt usłyszał szlochającą dziewczynę. Jakby błagała o swoje życie.

- Jeśli wchodzicie, ktoś powinien zostać - powiedział Ray. - Zrobię to.

- Co? -powiedziała Reyna. - Absolutnie nie.

Matt pociągnął drzwi tak mocno jak tylko mógł. Nie ruszyły się.

- Rozejrzmy się - powiedziała Laurie. - Znajdźmy inne wejście...

Matt podniósł Mjölnir i uderzył nim w szklane drzwi. Rozbiły się po zetknięciu z młotem.

- Lub możemy zrobić tak - powiedziała Laurie.

Ray spojrzał na niego.

- Następnym razem, mógłbyś Nas ostrzec? Żebyśmy nie zostali pokrojeni w plasterki lub kostkę?

- Szkło rozbija się w przeciwnym kierunku do przyłożenia siły. - Powiedział Matt wchodząc do środka. - Więc wszystkie odłamki wylądowały w środku.

Reyna spojrzała na niego.

- Masz doświadczenie w rozbijaniu okien?

- Nie, słuchałem na lekcji. Teraz, patrzcie pod stopy.

Ominąwszy szkła, Matt przebiegł obok opuszczonych budek biletowych i wszedł do głównej sali. Tu była dziewczyna. Była w wieku jego brata Josha i nosiła mundur pracownika muzeum.

- Proszę - błagała. - Proszę, proszę, proszę. Nie miałam tego na myśli. Byłam małym dzieckiem. To był błąd. Nigdy nie chciałam, żeby coś ci się stało.

- Hm, gdzie są potwory? - wyszeptał Baldwin.

Dziewczyna błagała o litość powietrze. Łzy spływały jej po twarzy, zachwiała się, kolana się pod nią ugięły. Zanim Matt zdążył ją złapać krzyknęła i upadła na podłogę. Rzucił się by jej pomóc i powiedział, że wszystko jest w porządku, ale ona odskoczyła, a jej oczy były przerażone, kiedy wpatrywała się w coś - lub kogoś - nie mógł zobaczyć.

- To był błąd - szlochała. - Proszę, uwierz mi. Nigdy nie chciałam Cię skrzywdzić. Nigdy nie chciałam nikogo skrzywdzić.

- To mara - powiedział Matt do wszystkich.

Rozejrzał się gwałtownie dookoła, szukając brzydkich staruszek, które powodowały koszmary. Natknęli się na mary przed domem Baldwina, wkrótce po tym jak go poznali.

Właśnie dlatego zgasły światła. Więc mary mogły przyjść i spowodować u wszystkich koszmary. Niektórzy ludzie uciekli, a inni kłócili się ze swoimi rodzinami lub sąsiadami. Ale to nie były koszmary, tylko irracjonalny strach i gniew. To był prawdziwy koszmar - dziewczyna uwięziona w najciemniejszym zakamarku swojego umysłu, wyobrażająca sobie, że ktoś kogo skrzywdziła wrócił po zemstę.

- Mary są tutaj, w muzeum - powiedział. - Tutaj jest ich epicentrum. Ich moc jest także na zewnątrz, nie jest bardzo źle.

- Naprawdę nie znoszę mar - powiedziała Reyna. - Wolę trolle.

Matt zgadzał się z tą opinią. Trolle były prawdziwe. Wielkie kawałki skał, prawie niemożliwe do pokonania, bo solidne, ale nocne mary to zupełnie inna sprawa.

- Robiliśmy to już wcześniej. Możemy sobie z tym poradzić. Owen?

Starszy chłopak spojrzał się.

- Możesz wysłać swoich Berserkerów, aby szukali mar i ludzi w tarapatach?

- Mogę.

Kiedy Owen wyszedł, aby porozmawiać ze swoimi żołnierzami, Matt powiedział:

- Trzymajmy się razem, zobaczymy, co możemy zrobić, aby upewnić się, że wszyscy są bezpieczni.

***

Kiedy Matt przechodził przez salę wystawową zdziwił się, o ile trudniej było, kiedy wszystko było całkowicie ciemne. Po pierwsze, nie dało się zobaczyć kości dinozaurów dopóki nie uderzyło się o nie stopą, a wtedy szkielety prawie przewracały się na głowę. Po drugie, plany „trzymania się razem" tak naprawdę nie działały dobrze.

W holu zgubili Laurie, Baldwina i Owena. Kiedy zaczęli, Matt zastanawiał się czy nie poprosić wszystkich, by trzymali koszulkę osoby stojącej przed. Ale czuliby się jakby traktował ich jak małe dzieci. Teraz żałował, że tego nie zrobił bez względu na to, co oni myśleli ponieważ w pewnym momencie, zanim wyszli z holu połowa ich „pociągu" wykoleiła się. Kiedy dotarli do działu paleontologii, powiedział coś do Laurie i nie otrzymał odpowiedzi. Wtedy zrozumiał, że jej nie ma. Tak samo jak Owena i Baldwina.

Nie mógł za to winić Reyny i Raya. Być może szli przed Laurie , ale rzucali zaklęcia, aby osłabić marę, gdy spotkali zmanifestowaną formę, zmieniającą się z dymu w ohydną kobietę z czarnymi dołkami w miejscu, gdzie powinny być oczy.

Teraz, gdy Matt wrócił do holu, wyszeptał imię Laurie. Nie ośmielił się go wykrzykiwać, bo obawiał się, że pojawią się mary. Słyszał, że krążą gdzieś po muzeum - ludzie bełkotali, błagali i płakali.

- Musimy do nich dotrzeć, Matt - powiedział Ray.

- Wiem - Matt zmrużył oczy, szukając śladu innych. - Wy idźcie dalej. Zaraz was dogonię...

- Yhym - powiedziała Reyna. - Widzieliśmy co robią mary. Nikt nigdzie nie idzie sam. Ale Ray ma rację. Tym razem im dłużej ich szukamy, tym dłużej nie zatrzymujemy mar i nie pomagamy tamtym ludziom. Laurie sobie poradzi. Wiesz, że potrafi.

Zawahał się, ale potem wyszeptał:

- Okay. Trzymajcie się za mną. I trzymaj moją koszulę. Nie stracę nikogo więcej.

***

Osłabili kilka mar i uwolnili ludzi, których terroryzowały. Dobra, u w o l n i e n i e  może nie być właściwym słowem. Musieli zostawić ludzi tam, gdzie byli, opuścić oszołomionych wciąż drżących po swoich koszmarach, jako, że Matt, Ray i Reyna spieszyli, by pomóc następnym ofiarom.

Matt wciąż miał nadzieję, że wpadną na innych. Kiedy dostrzegł przed sobą blond dziewczynę, podbiegł do niej tak szybko, że Ray i Reyna musieli do niego krzyczeć, aby zwolnił. Zbliżając się do niej wiedział, że to nie Laurie. Była za niska. Wyglądała młodziej niż ona, miała może siedem lat, jasne włosy i jasnoniebieskie oczy. Miała na sobie niebieską sukienkę i buty dokładnie takie, jakie miała w Blackwell, kiedy zaprowadziła Matta na spotkanie starszyzny, aby mógł podsłuchać prawdziwe plany dziadka.

- Matthew Thorsenie - powiedziała. - Jesteś tutaj.

- Twoja przyjaciółka? - wyszeptała Reyna.

- To jedna z Norn - powiedział Matt. - To Teraźniejszość. Nie wiem... -spojrzał na małą dziewczynkę. - Masz imię?

Uśmiechnęła się uroczo w tym nieco nieokrzesanym, surrealistycznym stylu, jak ktoś doskonale szczęśliwy w tej chwili, bez obaw z przeszłości i nie dbający o przyszłość. To miało doskonały sens, wszystko przemyślane.

- Potrzebuję jednego? - zapytała.

- Nie sądzę - rozejrzał się. - Twoje siostry są tutaj?

- Nie teraz.

- Chcesz powiedzieć, że zaraz tu będą? - zapytała Reyna. - Albo, że były tutaj?

- Nie pytaj o to - wyszeptał Matt. - Ona wie tylko o teraźniejszości.

- Poważnie?

- To utrudnia rozmowę - powiedział Ray.

- Powiedz mi o czymś - wymruczał Matt. Zwrócił się do Norny. - Mam nadzieję, że mnie tu szukasz. Że masz coś do powiedzenia. Może wskazówkę, co mam teraz zrobić.

- To byłaby sprawa Przyszłości.

Matt skrzywił się.

- Dobrze, w porządku, ym...

- Ja spróbuję - wyszeptał Ray. - Szukasz tutaj Matta?

Dziewczynka uśmiechnęła się

- Was wszystkich, ale zwłaszcza Matta. Jest zagubiony na swojej ścieżce. Przybyłyśmy, aby go poprowadzić.

- Dobrze - powiedział Matt wzdychając.

- Możesz mu powiedzieć, co powinien teraz zrobić? - zapytał Ray. - Mam na myśli  z r o b i ć. Teraz.

- Powinien porozmawiać z Przyszłość.

- W porządku - powiedział Ray. - Gdzie ona jest?

- Za Tobą.

Matt odwrócił się i zobaczył dziewczynę, która wyglądała jakby była w wieku jego braci, szesnaście, siedemnaście lat. Nosiła szorstką spódnicę, tak jak kobieta Wiking, jej blond włosy były uplecione w maleńkie warkoczyki, ułożone z tyłu głowy. Odwrócił się, a ona widząc go uśmiechnęła się.

- Świetnie - powiedział Ray odwróciwszy się szybko do Teraźniejszość.

- Teraz nigdzie nie idź. W tej chwili nigdzie się nie ruszaj i nie znikaj też nigdzie, kiedy mówimy do Was obojga. Możesz to zrobić?

- Mogę, Raymondzie - powiedziała Teraźniejszość.

Ray obrócił się w stronę Przyszłość.

- Matt musi wiedzieć co dalej. Oczywiście zbliża się Ragnarök, ale nie wiemy gdzie jest, ani co musimy znaleźć zanim nadejdzie.

Teraźniejszość odpowiedziała.

- Masz wszystko czego potrzebujesz.

- W takim razie czego  b ę d z i e m y  potrzebować? W przyszłości. Do bitwy.

- Nic więcej - powiedziała Przyszłość. - Poza tym, aby wiedzieć gdzie się udać.

- Pole bitwy - powiedział Matt.- Więc... jest tak blisko? Nie słyszałem piania Gullinkabiego.

- Kiedy kogut zapieje?- zapytał Ray, zamieniając to w pytanie do Przyszłość.

- Wkrótce - powiedziała. - Kiedy będziesz gotowy usłyszysz pianie koguta i będziesz musiał dostać się na pole bitwy.

- Cudownie - powiedział Matt. - Gdzie teraz jest pole bitwy?

Dwie Norny spojrzały na siebie.

- Nie wiemy - powiedziały zgodnie.

- Ponieważ to jest w przeszłości? - powiedział Matt. - Nie, nie może tak być.

Spojrzał na Raya.

- Ty powinnaś wiedzieć - powiedział Ray odwracając się do starszej dziewczyny. - Bitwa nadejdzie w przyszłości musisz wiedzieć gdzie się rozegra.

- Nie wiem.

Panika zacisnęła żołądek Matta.

- To oznacza, że nie ma bitwy? Nie dotarliśmy wystarczająco daleko?

- Dotarliście - powiedziała przyszłość.

- Chwila, czy to znaczy, że nie ma bitwy ponieważ ją powstrzymaliśmy?

- Nie można jej uniknąć. Aby znaleźć pole bitwy musisz znaleźć tego, kto zna jej zasady.

- I to nie jesteś ty. W porządku, więc kto jest odpowiedzialny za bitwę? Sędzia, yh, czy coś.

- To mogłaby być któraś z Nas - powiedziały Norny równocześnie.

Matt jęknął. Spojrzał na Reynę.

- Nie patrz na mnie - powiedziała. - Jestem bardziej zdezorientowana niż ty. Ray?

Jej brat pokręcił głową.

- Przepraszam, nie rozumiem tego jeszcze. Pozwól, że chociaż spróbuję.

Zwrócił się w stronę Przyszłość.

- Ty i Twoje siostry jesteście odpowiedzialne za nadchodzącą bitwę. Dobrze myślę?

- Tak i nie. Zasady są ustalane od zarania dziejów. Przeszłość wie, jakie one są, ale nie może wam powiedzieć, ponieważ może to  dać wam przewagę, a to nie nasze zadanie. Naszym zadaniem jest po prostu przestrzeganie reguł, takimi jakimi zostały one ustalone dla obu stron.

- Więc kto zna zasady? - zapytał Matt.

Ray zwrócił się do Teraźniejszość.

- Kto konkretnie zna zasady?

A potem do Przyszłość.

- I Nam wytłumaczy? Możesz Nam to powiedzieć.

Przyszłość skinęła głową.

- Możemy powiedzieć wam tyle... zajrzyj do swojej rodziny, aby otrzymać odpowiedzi, Matthew.

- Poprzez moją rodzinę. - powiedział wolno Matt. - Nie masz na myśli mojego dziadka, prawda? Ponieważ on nie może mi pomóc.

- Może i nie może. Przyszłość nie została jeszcze ustalona więc nie mogę powiedzieć, co nadejdzie.

- Ale osoba, która wie to członek rodziny, ale nie mój dziadek. Prawda?

- Twój dziadek wie - powiedziała Teraźniejszość. - Ale nie wie. Rozumie zasady, ale nie zna położenia bitwy.

- Ktoś ma aspirynę? - mruknęła Reyna.

Matt spróbował jeszcze raz z taką cierpliwością na jaką tylko mógł się zdobyć .

- Obecnie jednak, członek rodziny Thorsenów, ale nie mój dziadek, wie i mogę go zapytać - albo ją?

- Tak.

- Czy to mój...?

- To wszystko, co mogłyśmy powiedzieć - powiedziały zgodnie Norny. I zniknęły.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro