Rozdział 17 (Laurie) „Lodowe olbrzymy"
Kiedy Matt i Reyna rozmawiali z Astrid, Laurie musiała oddać swojego kuzyna wrogowi. Nienawidziła faktu, że Fen musiał odejść, ale wiedziała, że musi wrócić, by poprowadzić Najeźdźców. Część jej chciała nalegać, by zignorował magię, która zmuszała go do powrotu do stada, ale reszta wiedziała, że próba powstrzymania Fena o r a z pokonania magii nie była możliwa. Plus, oczywiście, Najeźdźcy byli dziećmi, tak jak oni. Może Fen mógłby je jakoś uratować. W jej opinii b y ł bohaterem.
Chciałbym tylko, żebyśmy nie byli po przeciwnych stronach.
- Nie podoba mi się to - wymamrotała.
Fen w zaskakującym momencie złapał ją mocno i przytulił tak bardzo, jak tylko mógł.
- Mnie też nie. Chciałbym powiedzieć, żebyś wróciła do domu, do Blackwell, ale jesteś czempionem Lokiego. Możesz to zrobić. Możesz pokonać...
Słowa ugrzęzły mu w gardle, ponieważ siły, których potrzebowała do pokonania, obejmowały go teraz.
- Nie będę z tobą walczyć - szepnęła. - Nieważne jak to zrobię. Nie chcę.
- Zamierzam opóźniać przybycie tak długo, jak tylko mogę - obiecał Fen. - To najlepsze, co mogę zrobić... Później myślę, że będę walczył z kozami czy coś. Nie sądzę, żebym mógł walczyć z tobą, z Baldwinem a l b o Mattem. - uśmiechnął się. - Nie miałbym jednak nic przeciwko temu, żeby zająć się Owenem.
- Jego też nie skrzywdzisz.
- Jest promyk nadziei - powiedział z wymuszoną lekkością.
Laurie wcisnęła nos w jego ramię.
- Kretyn - powiedziała, wiedząc, że Fen usłyszał to, co naprawdę miała na myśli: kocham cię.
- Bądź bezpieczna - rozkazał jej. Odsunął się i spojrzał na nią. - To wszystko, czego potrzebujesz. Jeśli Thorsen wygra, wszystko będzie dobrze, a... jeśli tego nie zrobi, przejdziesz do mojej paczki. Tak czy inaczej, po walce wszystko będzie z tobą w porządku. Przysięgam. Musisz tylko przejść przez bitwę, dobrze?
Nie przytaknęła, twierdząc, że nie ma mowy, żeby żyła z potworami, gdyby Matt przegrał.
- Mity nie zawsze są prawdziwe - przypomniał jej Fen. - Wszystko b ę d z i e z tobą w porządku.
- Z tobą też - w połowie rozkazała, w połowie zapytała. Wiedziała, że Loki i wilk Fenrir zginęli w wielkiej bitwie Ragnarök. Skupili się tak bardzo walce Matta z Wężem Midgardu, ale Fenrir też został rozszarpany przez syna Odyna, a Loki został zabity przez Heimdalla, innego z bogów. Laurie domyśliła się, że wszyscy o tym wiedzą. Ragnarök to nie tylko jedna bitwa. Samo słowo dosłownie znaczyło „zmierzch bogów". To była historia o tym, jak bogowie umarli. Oczywiście nie było to do końca prawdą, ponieważ bogowie sami już dawno nie żyli.
- Głupi bogowie, zostawili nas w tych walkach - mruknęła.
Fen roześmiał się.
- Zawołaj ciotkę Helen, gdy rozpocznie się bitwa. Zostań przy niej.
- Loki prowadził potwory, a ty walczysz z nimi, więc...
Fen wskazał na łuk Laurie.
- Dała to temu, któremu pomoże: córce Lokiego, nie mnie.
Nie pozostało już nic do powiedzenia, więc Laurie otworzyła portal do obozu Najeźdźców i Fen przeszedł przez niego. Przez chwilę stała tam sama, a potem wyprostowała ramiona i skierowała się do pozostałych. Potomkowie wybrali pole bitwy, a kiedy do niego dotrą, rozpocznie się walka.
Nie była gotowa. Szczerze mówiąc nie sądziła, że kiedykolwiek będzie gotowa, ale nadszedł już czas. Berserkerzy mieli tam przybyć, chociaż nie mogli wejść na pole; Ray powrócił z nimi. Owen był tutaj. Wszyscy byli gotowi, nawet Wąż Midgardu - który obecnie obserwował Matta, jakby była zagubionym pupilem, a nie potworem kończącym świat.
Laurie spotkała spojrzenie Matta i skinęła.
Potem w milczeniu otworzyła portal do Badlands. To było właściwe miejsce, i czas, aby to zrobić. Potwory Helen mogły walczyć lepiej na znanym terenie, a nigdzie na ziemi nie było miejsca bardziej przypominającego domenę Helen niż dziwne, piękne i przerażające Badlands.
- Owen pierwszy - powiedział Matt.
Jeden po drugim potomkowie i smocza dziewczyna przechodzili przez portal, aż tylko Laurie i Matt zostali w Mitchell.
- To jest to - szepnęła, kiedy na niego spojrzała.
- Możemy to zrobić - zapewnił ją. - Mamy plan.
Potem przeszedł przez portal na bitwę, która albo ich uratuje, albo wszystkich zgładzi. Próbowała wierzyć, że wygrają, gdy przeszła przez portal, pozwalając mu zamknąć się za sobą. Wydawał się bardziej f i n a ł o w y niż jakikolwiek inny portal, ale lgnęła do słów Matta: Mamy plan. Powtarzała te słowa w głowie, jakby to uczyniło tę nadzieję faktem: Mamy plan. Mamy plan. Mamy plan.
Oczywiście, ten plan rozpadł się pięć minut potem.
Laurie rozejrzała się po grupie stojącej na skraju Badlands: Matt, Baldwin, Owen, Reyna, Ray... i nikt więcej. Astrid nie było.
- Gdzie ona jest? - spytała Reyna, rozglądając się za smoczą dziewczyną, której nigdzie nie było widać. - Wiedziałam...
- Astrid przeszła - przerwała Laurie, napotykając spojrzenie Matta. - Zrobiła to. Widziałam, jak weszła i p o c z u ł a m, jak przechodzi.
- Należy przestrzegać zasad - powiedział Owen.
Wszyscy odwrócili się, żeby na niego spojrzeć, ale wydawało się, że ich grupowe spojrzenie go nie ruszyło. Po prostu wzruszył ramionami.
- Powiedziałem wam, że są rzeczy, które mogą i nie mogą się zmienić. Dlatego tak długo trzymałem się z daleka. - spojrzał krótko w oczy Laurie. - To dlatego nie powiedziałem ci, że Fenrir musiał odejść. Astrid jest związana tymi samymi rzeczami z którymi wszyscy jesteśmy: tylko tyle rzeczy, które mogliśmy zmienić
- Kto tak powiedział? - spytała Laurie. - Nie jesteśmy bezmyślnymi graczami w Ragnarök. Z m i e n i m y to. W y g r a m y. P r z e ż y j e m y to wszystko.
- Mam nadzieję, że masz rację - powiedział Owen.
To Astrid miała walczyć z Mattem. Była wersją Węża Midgardu, który miał przejąć pole, ale teraz Astrid zaginęła.
Tupot kopyt zabrzmiał tak intensywnie, że Laurie myślała, że to znowu bizony. Wędrowały po Badlands, ale nie w miejscu, w którym teraz stali potomkowie Północy. Tu, na krawędzi dolin i niesamowitych skał, nie było ani jednego bizona.
Zamiast tego pojawiły się mityczne wojowniczki na wielkich koniach. Na szczęście Walkirie były po tej samej stronie co potomkowie. Konie nagle zatrzymały się, wokół nich wzbił się kurz i brud. Hildr, ta, która wydawał im przewodzić, spojrzał na dzieci i kiwnęła głową.
- Już czas - powiedziała zdecydowanie. - Synu Thora, chodź.
Laurie spodziewała się usłyszeć cichy szept na temat tego, jak kazała Mattowi ułożyć pięty jak zwierzę domowe, ale Fen nie było tam, żeby żartować. A co, jeśli nigdy więcej go nie zobaczę? Co jeśli umrze? Albo ja umrę?
- Gdzie jest Astrid? - zapytał Matt.
- Nie tutaj - Hildr odpowiedziała, jakby ta część nie była oczywista. - Wierzę, że dziecko Odyna wyjaśniło - skinęła głową w stronę Owena. - On jest najbliżej Norn i ich nacisku na zasady.
Hildar n i e d o k o ń c a powiedziała, że denerwują ją Norny, ale Laurie dobrze radziła sobie z czytaniem między wierszami, gdy chodziło o mityczne kreatury. Walkiria nie była całkowicie zadowolona z widocznej ingerencji Norn.
- Córko Frei, ty i twoje rodzeństwo też jedziecie - surowa twarz Hildr zdawała się mięknąć, gdy napotkała wzrok Laurie. - Życzę ci dobrej walki, córko Lokiego. Cieszę się, że walczysz po prawej stronie w Ragnarök.
Laurie uniosła podbródek nieco wyżej.
- Nigdy nie było, co do tego, żadnych wątpliwości.
Hildr uśmiechnęła się.
- Przypominasz mi o... lepszych cechach Lokiego - minęła chwila i znów spojrzała na Matta. - Chodź - powtórzyła.
Matt i bliźniacy zostali porwani przez Walkirie, pozostawiając Laurie, Owena i Baldwina samych. Wiedziała, że w tej wielkiej bitwie nie wszyscy będą walczyć ramię w ramię, ale to nie sprawiło, że moment rozłąki był mniej przerażający.
- Laurie? - Owen powiedział cicho po jej stronie.
Odwróciła się i spojrzała na niego. Wyglądał na gotowego do ucieczki: ręce miał sztywne, usta zaciśnięte. W milczeniu pochylił głowę, a ona podąrzyła za jego spojrzeniem.
Baldwin gwizdnął.
- Poważnie? - zapytała retorycznie. Laurie nie była tak pochłonięta mitologią, jak wielu ludzi, ale wiedziała dość, żeby rozpoznać, że górującą nad nimi istotą na ich drodze był hrímththarsar, mroźny olbrzym. Tak jak wysokie wieże ognia, z które spotkali w Hel i Mitchell, to był Jotunn... ale mrozu i lodu. To jedna z kreatur, które zbyt dobrze pamiętała z opowieści, które ojciec opowiadał jej, gdy była małą dziewczynką.
- Czy to rzeczywiście jest hrímthursar? - mruknął Owen po jej stronie.
Nie mogła oderwać od niego oczu.
- Yhym
- Jakieś pomysły jak mamy to pokonać?
Laurie pokręciła głową.
- Kiedy przybędą Berserkerzy?
- Wkrótce - obiecał Owen. - Wysłałem kruki, aby ich przyprowadziły.
Wkrótce mogło nie nadejść wystarczająco szybko. Nie wiedziała, co robić. Ostatni olbrzym został pokonany tylko poprzez wysłanie do ciotki Helen, a Laurie nie była pewna, jak to się potoczyło. Nie chciała ryzykować gniewu władczyni Hel, wysyłając potop potworów do jej domeny. W mitach Helen walczyła po stronie potworów. Laurie naprawdę chciała uniknąć tej części. To oznaczało wymyślenie planu pozbycia się mroźnego olbrzyma.
Racja, bułka z masłem - pomyślała.
Przeteleportowanie go mogło zadziałać, ale potrzebowała miejsca, które mogłaby zwizualizować, lub potomka, z którym mogłaby wejść. Jeśli nie, to przeniesie go na ślepo, a nie miała zamiaru wysłać go gdzieś, gdzie mógłby zabijać ludzi. Nie mogła przypomnieć sobie żadnych wulkanów, a Hel odpadało. Pozostało hrímthursara na własną rękę .
Wprawdzie Matt miał zmierzyć się ze smokiem, a Laurie stanęła twarzą w twarz z m r o ź n y m o l b r z y m e m i kto wiedział z czym jeszcze - i poczuła się wyjątkowo niedoświadczona. Matt miał Walkirie, kozy, tarczę i Mjölnir. Ona miała jednookiego chłopca ze swoimi obecnie nieobecnymi akrobatycznymi wojownikami, drugiego, który był niezniszczalny i łuk zrobiony z kości. Jakoś, każda walka, w której brała udział jak do tej pory, wydawała się łatwiejsza w porównaniu.
Bitwa jeszcze się nie zaczęła, ale w jej stronę kroczyło ogromne stworzenie z lodu i śniegu. Kto wie, co jeszcze przyjdzie? Świat balansował na krawędzi samozniszczenia. To z pewnością nie wróżyło dobrze dla kogokolwiek zdolnego do posiadania łatwego czasu w tym wszystkim.
- Czy ktoś jeszcze uważa, że to dziwne, że możemy w i d z i e ć w całkowitej ciemności? - zapytał Baldwin, odciągając jej uwagę od budowania strachu i wątpliwości. - Mam na myśli, że niebo jest czarne, ale widzę dobrze.
- Ja też... cóż, okiem, które wciąż działa - dodał Owen.
- Hej, ludzie? - wskazał Baldwin. - Mroźny olbrzym przyprowadził przyjaciół.
W dużej odległości za hrímthursarem podążały trolle, mary i wilki. Nie mogli poruszać się tak szybko jak potężne stworzenie, ale nadchodzili. Już samo to wystarczyło, by Laurie chciała uciec z krzykiem w przeciwnym kierunku. Mogła strzelać niekończącymi się strzałami z łuku, otwierać portale i najwyraźniej zamieniać się w rybę. Owen miał Berserkerów, którzy mogliby katapultować się w bójki i kruki, które szpiegowałyby. Baldwina po prostu nie można zranić. Nic z tego nie wydawało wystarczająco przydatne, kiedy pomyślała, że stoją przed j e d n y m potworem. Jak mogłaby być możliwa walka z ich batalionem?
- Plan? - zapytał ją Owen.
- Jeszcze raz, jaki to mit? - mimo że słyszała go wcześniej, tego samego dnia i kilka razy wcześniej w różnych rozmowach, chciała go t e r a z usłyszeć. Musiało być coś, o czym nie pomyślała, a to oznaczało wysłuchanie go od kogoś innego, mając nadzieję, że pobudzi to jej, albo ich pamięć.
Owen zaczął:
- Thor i Odyn są rozdzieleni. Loki pokonuje Heimdalla; Odyn Fenrira; Thor węża. Wszyscy umieramy - jego głos był spokojny, nawet gdy obserwował zbliżającą się hordę potworów. - Pomogło?
- Może moglibyśmy uniknąć części z umieraniem - wtrącił Baldwin.
- A coś p r z y d a t n e g o w tym micie? - spytała Laurie, patrząc na oddziały wroga. Byli może piętnaście minut stąd.
Owen złapał Laurie za rękę i pociągnął.
- Myślisz, że moglibyśmy dalej opowiadać mit gdzieś w mniejszym zasięgu ich wzroku?
Cała trójka ruszyła w kierunku szczeliny w najbliższej skale.
- Co powiecie na termita? - spytał Baldwin, który przykucnął za kamieniem.
- Termita? - powtórzyła.
- Musisz obejrzeć MythBusters. Źródło wszelkiej użytecznej wiedzy... cóż, przynajmniej takiej, której nie dają mi rodzice - Baldwin uśmiechnął się. - Jeśli wymieszasz rdzę, tlenek glinu i brylant, tworzy on coś w rodzaju współczesnego Greckiego ognia. Całkowicie, ale to całkowicie niedozwolone dla nas - a nawet większości dorosłych - do zrobienia l u b użycia.
- Skąd byśmy t e rzeczy wzięli? - spytał Owen, gdy Laurie wybiegła z szczeliny, by zobaczyć, jak daleko znajdują się potwory.
Mroźny olbrzym wciąż wyprzedzał inne potwory, a żadne z nich nie wyglądało jakby się śpieszyło.
- Góra dziesięć minut - powiedziała chłopcom, gdy wróciła na swoje miejsce. - Zobaczą nas za m o ż e jakieś dziesięć minut. Musimy się pospieszyć.
Baldwin otworzył swój plecak z Hel i zaczął ją przeszukiwać.
- Mam brylanty - rzucił je do Laurie i dalej grzebał w plecaku. - Teraz potrzebuję jednej z tych samościeralnych tabliczek.
- Dlaczego nie możemy po prostu wyjąć z torby nowoczesnej broni? - zapytał Owen.
Baldwin przerwał i rzucił mu niedowierzające spojrzenie.
- Ponieważ Helen nie dostarczyła ich, kiedy otworzyłem plecak. Może chce, aby potwory miały szansę na zmianę zdania? Może chce, żebyśmy się sprawdzili? A może jakaś magia, którą mają plecaki, nie działała z granatnikami - spojrzał z nadzieją w swój plecak, a potem westchnął - nawet jeśli byłoby trochę miłe.
- Miłe? - powtórzył Owen słabo.
- Masz lepszy plan? - Laurie rzuciła mu spojrzenie, które sprawiło, że poczuła się jak Fen. Użyła tego, wyzywającego spojrzenia kilka razy w życiu, ale to zawsze powodowało, że ludzie się wycofywali. Dzisiaj nie było inaczej.
- Nie.
- Zajrzyj do mojego plecaka po rdzę - rzuciła mu plecak. - Muszę je otworzyć - Chwyciła tabliczkę samościeralną i brylanty, które Baldwin wyrzucał z plecaka, jakby to był automatem z niekończącą się zawartością.
Baldwin przerwał, spojrzał na Owena i spytał:
- Czy myślisz, że możemy zapalić termit, a potem wysłać go w stronę mroźnego olbrzyma z twoimi krukami?
- Nie.
- Gliniane naczynia - krzyknął Baldwin.
Laurie zauważyła, że Owen unosi brwi, ale nie pytał, a Baldwin nie odpowiadał. Po kilku minutach Baldwin dał im instrukcje, jak złożyć to, co nazywał „zmodyfikowanymi bombami termitowymi spotykającymi się z Ogniem greckim".
- Ogniem greckim?
- Taktyka wczesnych wojen - powiedział Baldwin, przekopując swój plecak. - Może wojny bizantyjskiej? - wzruszył ramionami. - Wiele jest teorii na ten temat: na ogół dostarczany przez gliniane garnki lub syfony, prawdopodobnie zapalany p r z e z wodę, ale najczęściej uważa się, że spala się na wodzie. Aha! -Baldwin wyciągnął z torby małą kadź z jakiegoś staroświeckiego słoika i zawołał: - Dzięki, Helen.
- Skąd wiesz to wszystko? - zapytał Owen.
- Może minąć jakieś sześć minut, zanim nas zobaczą - przypomniała im Laurie. - Mniej historii. Więcej materiałów wybuchowych.
- MythBusters, kanał historyczny i rozmowy z Helen, kiedy byłem martwy - odpowiedział Baldwin otwierając słoik, uśmiechnął się i pokazał go. - Musisz zanurzyć w tym swoje strzały i...
- To widmowe strzały - przerwała mu. -Nie w i d z ę ich, dopóki nie trafią w cel.
- Hmm - odsunął się od prowizorycznego laboratorium. - Z tym będzie problem.
Stali, wpatrując się w różne garnki, słoiki, połamane zabawki i pudełka z brylantami. Olbrzym zbliżał się do nich.
- Cztery minuty - przypomniała im.
- Spróbuj - mruknął Owen. - Nie mamy innego planu. Lepiej spróbować niż nie. Zgodnie z mitem, zostanę połknięty przez twojego kuzyna... a ty umrzesz walcząc. Baldwin miał już być martwy. Wiem, że wolałabyś, żeby Fenrir był u twojego boku, ale my tutaj jesteśmy. Wierzymy w ciebie tak samo jak on.
Baldwin skinął głową, a potem przykucnął, by otworzyć następny słoik i czekał.
- Możesz to zrobić - dodał Owen.
Wyglądało na to, że w tym momencie jej cała irytacja na niego zniknęła.
Nie wiedziała, czy może zmaterializować strzały, ale najlepsza broń przeciwko stworzeniu z lodu to ogień. Laurie podniosła łuk, naciągnęła cięciwę i wyszeptała:
- Aby zapalić strzałę, muszę ją zobaczyć.
Nie była pewna, d l a c z e g o to powiedziała, ale gdy tylko wypowiedziała te słowa, pojawiła się strzała.
- Tak! - Baldwin uderzył pięścią w powietrze. - Test pierwszy, użyjemy Ognia greckiego. Dokładne składniki są niejasne, ale w i e m, że są właśnie takie. Helen nam pomaga.
To nie była pomoc, na którą liczyła Laurie, ale był to jedyny sposób, dzięki któremu mieli szansę na pokonanie hrímthursara, a to wystarczyło.
Wbiła strzałę do słoika.
- Trzy minuty, chłopaki. To m u s i zadziałać.
- Zróbmy to! - Baldwin zapalił zapalniczkę i podpalił czubek strzały. - Ognia, za trzy... dwa... jeden.
Kiedy powiedział "jeden" puściła cięciwę, a płonąca strzała przeleciała przez niebo. Widziała błysk światła, kiedy uderzyła w hrímthursara. Nie była pewna, gdzie i czy to ma znaczenie. Może mała płonąca strzała była jak komar dla takiego stworzenia. Nie wiedziała. Wiedziała jedynie, że nie ma żadnego innego planu.
- Potrzebuję strzał - powiedziała i otworzyła swoją torbę stopą. Strzały wylały się z niej i wkrótce cała trójka miała materiał obronny. Owen zanurzał strzały w greckim ogniu lub termicie, a Baldwin zapalał je dla Laurie.
Po uderzeniu dwunastą strzałą lodowy olbrzym ryknął i zaczął biec w ich kierunku.
- Teraz - szepnęła i zaczęła strzelać tak szybko, jak tylko mogła. - T e r a z nas widzi.
- Szybciej! - ponaglił Owen.
Hrímthursar biegł coraz szybciej, gdzie tylko jego stopy dotykały ziemi rozprzestrzeniał się lód, rozciągał się jak zamarznięte jeziora, które zdawały się być coraz dalej.
Laurie wysłała lawinę strzał, strzelając po dwie lub trzy na raz, nie zdając sobie nawet sprawy, że chłopcy dawali jej po kilka w każdej turze.
Gdy hrímthursar podszedł bliżej, Laurie poczuła zimne uderzenie arktyczną falą. Ręce jej się trzęsły, a zęby szczękały. Każdy kawałek odsłoniętej skóry zaczął płonąć z zimna. Wciąż strzelała.
- Działa - powiedział Owen. - Po prostu strzelaj dalej. P r o s z ę. - jego słowa łamały się, gdy wymawiał je przez usta, które musiały być tak teraz tak zimne jak jej własne. - Jeszcze.
Palce Baldwina zsunęły się z guzika, gdy próbował nacisnąć i zapalić zapalniczkę, którą ściskał w dłoniach.
To jednak d z i a ł a ł o. Fragmenty mroźnego olbrzyma poczerniały od ognia, a niektóre nadal płonęły. Kiedy płomienie zgasły, odsłonięte części hrímthursara zamieniały się w kamień.
Celowała w stopy i kostki. Gdyby nie mógł chodzić, nie mógłby też biec.
Potem skierowała strzały na usta, oczy i dłonie hrímthursara. Powoli części mroźnego olbrzyma zamieniały się w kamień, grecki ogień termit pokonywał lód. Gdy olbrzym "ogrzał się", mogli zobaczyć stworzenie ukryte pod lodem, jakby odmrażanie go ujawniło zupełnie nowy kształt.
Ognista strzała, po ognistej strzale zamieniała mroźnego olbrzyma w kamień - najpierw oko, palec, kostkę - aż do całkowitego skamienienia. Tu, w Badlands, w Południowej Dakocie, znalazła się nowa formacja skalna, która powstała w wyniku próby powstrzymania końca świata przez potomków Północy. Laurie nie była pewna, czy znowu zamarznie i ożyje, ale przynajmniej unieruchomiła go.
Przeszedł ją dreszcz na całym ciele, przez krótką chwilę tak stali, wpatrując się w olbrzyma - ale przez krótką chwilę. Reszta potworów wciąż nadchodziła, a to, co stracili, nadrobili w czystej postaci. Na tyłach hordy szedł drugi hrímthursar. Chwila zwycięstwa, którą poczuła, zniknęła, gdy spojrzała na potwory, które wciąż się zbliżały.
- Jeszcze jeden na dole... o wiele za dużo, żeby przejść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro