Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14 (Matt) „Okrzyk wojenny"

Owen został na zewnątrz płonącego budynku. Matt, Reyna i Alan weszli. Kot też. Reyna mruknęła, że ​​jeśli kot musi się z nimi kręcić, to przynajmniej mógłby się przydać i poprowadźć ryzykując, że jako pierwszy wejdzie do płonącego budynku. Kot wpadł z tyłu.

- Tutaj - powiedział Alan, przekazując gogle Mattowi, który szedł przed nim.

Kiedy Matt pokręcił głową, Reyna machnęła kluczami do samochodu.

- Wymiana?

Alan oddał jej gogle.

Reyna wcisnęła gogle w dłoń Matta.

- Włóż je, Thorsen. W przeciwnym razie oślepniesz przez dym i zaprowadzisz nas do płonącego pokoju - odwróciła się do Alana. - Tak właśnie musisz to robić. Nie mów mu, że jest w niebezpieczeństwie jeśli odmawia - powiedz mu, że ktoś i n n y w nim jest.

Alan uśmiechnął się.

- To musi być coś Thorsenów. Wcześniej miałem ochotę zemdleć i udawać, że osłabłem z powodu niskiego poziomu cukru we krwi, aby Pete wrócił do domu na posiłek.

Poprowadził ich na klatkę schodową, wyjaśniając to, że kiedy usłyszeli o ludziach tkwiących w tym budynku, wydawało im się, że to będzie łatwa sprawa. Klatka schodowa była czysta, bez dymu, problemem najwyraźniej były tylko zakleszczone drzwi klatki schodowej, z którymi Pete mógł poradzić sobie z siłą Thorsena.

Kobieta na zewnątrz powiedziała, że ​​Pete otworzył drzwi i kilka osób uciekło, by dotarzeć na ziemię i zdać sobie sprawę, że reszty za nimi nie ma. Wtedy właśnie klatka schodowa wypełniła się kłębiącym dymem.

Matt otworzył drzwi na klatkę schodową. Dym opadł i schody całkowicie ukryły się pod nim.

- Piąte piętro, prawda?

Alan skinął.

Matt podniósł Mjölnir.

- Poradzę sobie z tym.

- Em, - powiedziała Reyna. - Czy słyszałeś część „tuż za tobą"? Nie ma opcji, Matt. Dopóki nie przywiążesz mnie do poręczy, będę cię pilnować.

- Popieram - powiedział Alan. - Z wyjątkiem części o poręczy.

- A jak powiedział Owen, im dłużej się o to kłócimy...

Matt skinął głową.

- No chodźcie.

***

Alan podał im po butelce wody, aby wsiąkła w szmatki, którymi mieli zasłonić nosy i usta, ale wchodząc po schodach i oddychając przez materiał, Matt, czuł się, jakby biegł pod górę. Dotarli aż do czwartego piętra. Wtedy uderzyło ciepło.

Matt spojrzał w górę i zobaczył, że sufit się pali. Wyglądało to jak krążące morze ognia. Kot pobiegł do drzwi na klatce schodowej i podrapał w nie.

- Wskazuje nam drogę - powiedział Alan głosem stłumionym przez materiał.

- O n a po prostu próbuje uciec przed płomieniami - powiedziała Reyna.

- Więc, ona nie jest magiczna?

- Hę?

- Matt mówił, że jesteś potomkinią Frei, a ja wiem, że ona miała kota...

- Freja miała dwa.

Uśmiechnął się.

- Może dostaniesz następnego po Ragnarök. Jak prezent z okazji ukończenia szkoły.

Reyna zaśmiała się.

- Może, ale nie sądzę, żeby ten kot był magiczny.

- Po prostu przez przypadek podąża za tobą do płonących budynków?

Matt był właśnie przy drzwiach, czując przez nie gorąco. Kiedy je otworzył, kot przybiegł.

- Magiczny czy nie, załóżmy, że ma dobry instynkt przetrwania i wie dokąd nas prowadzi.

Poszli za kotem w dół klatki schodowej, do otwartego mieszkania i drzwi balkonowych. Matt sięgnął po kota, by odsunąć go na bok, podczas gdy otwierał balkon. Kiedy go otworzył, kot wybiegł i wskoczył na balustradę.

- Łooo! - powiedział Matt. - Czekaj!

Kot balansował, spoglądając w górę. Przenośna drabina ewakuacyjna zwisała z powyższego balkonu. Zanim Matt zdążył cokolwiek powiedzieć, Reyna znalazła się na balustradzie, opierając się jedną ręką o ścianę.

- Ostrożnie - powiedział.

Skinęła głową i szarpnęła drabinę eksperymentalne. Potem jeszcze raz, tylko, że mocniej. Po tym, złapała się i zaczęła się wspinać. Matt wstrzymywał oddech, dopóki nie weszła. Wtedy on poszedł za nią. Alan podążył za nim. Kot nie.

Na górze Matt wszedł przez balkonowe drzwi. Mimo dymu widział Reynę pośrodku salonu, wpatrując się w drzwi do jednego z pokoi. Płomienie zawijające się wokół krawędzi, jak ogniste palce próbowały sprawiały wrażenie jakby próbowały je otworzyć.

- Zła droga - powiedziała. - My...

Przerwał jej głośny trzask. Dobiegł z pokoju po lewej. Podążyli za dźwiękiem do sypialni... z dziurą w ścianie. Siekiera rąbała dziurę. Matt cofnął się o krok, wyciągając jedną rękę, by zatrzymać Reynę, a drugą podnosząc Mjölnir. Siekiera kontynuowała wymianie dziury w ścianie.

- Kto tam jest? - powiedział Matt.

Siekiera wycofała się. Wychyliła się głowa - mężczyzna nosił goglach, jego rude włosy były związane z tyłu, Młot Thora zwisał mu z szyi. Zobaczył Matta i potarł gogle, żeby zetrzeć sadzę.

- Matt? - powiedział.

- Hej - powiedział Matt.

Alan zrobił krok do przodu.

- Przywiózł przyjaciół. Innych...

Wujek Pete przerwał mu.

- Pilnuj ich!

I odsunął się, a potem rąbał ścianę. Kiedy dziura była wystarczająco duża, przecisnął się. Matt zobaczył patrzących z niepokojem ludzi po drugiej stronie. Wujek kazał im czekać.

- Wszystko w porządku?

- Pewnie. Musisz zabrać dzieci i tych ludzi. Przygotowałem drabinę, jak widziałeś. Ogień otoczył drzwi. Więc... - Wskazał na dziurę. - Plan B.

Powiedział to wszystko spokojnie, jakby ratowanie ludzi z płonących budynków było dla niego codziennością.

- A ty? - zapytał Alan.

- W mieszkaniu jest uwięziona rodzina.

- Oczywiście, że jest - powiedział Alan z cichym westchnieniem i spojrzał na Reynę, która uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.

- Mogę przy tym pomóc - powiedział Matt.

- Nie, wy będziecie...

- P o m o g ę z tym - Matt napotkał spojrzenie wuja i podniósł Mjölnir. - To może się przydać. Ty możesz go podnieść, ale ja mogę go używać.

Wujek Pete zamrugał, a potem spojrzał na młot.

- To... To prawdziwy...

- Moja tarcza też walczy z ogniem, lodem. Teraz możemy działać?

Wujek wciąż się wahał. Matt podszedł do dziury i wspiął się. Usłyszał, jak Pete mówi:

- Zaczekaj. Nie. Pomożesz Alanowi.

Odwrócił się, by odmówić, gdy zobaczył, że Reyna idzie do niego.

- Umowa stoi - zawołała do jego wuja.

Matt właśnie szedł w dół korytarzem, mijając ludzi, którzy przypatrywali mu się zakłopotani. Reyna szła za nim. Jego wuj też, po tym jak powiedział innym, że Alan pomoże im zejść. Gdy znaleźli się na korytarzu, wujek Pete dogonił ich i powiedział:

- Freja, zgadza się?

Kiedy Matt zerknął na nią, Reyna wyglądała na zaskoczoną, gdy odrzuciła pasmo buntowniczo pofarbowanych na czarno włosów.

- Ee, tak - powiedziała i nie dodała tego, ale Matt mógł usłyszeć, Skąd on wie? w jej głosie, gdy spojrzała na siebie - na wyblakłe dżinsy i koszulkę Union Jack i poodpryskiwany czarny lakier na paznokciach.

- Więc zgaduję, że to twoje - powiedział jego wujek.

Jego palec wskazywał na perkala.

- Skąd ona... ? - zaczęła Reyna. Potem westchnęła. - Tak, najwyraźniej, to... Matt!

Reyna pociągnęła go do tyłu, gdy w otwartych drzwiach wystrzelił język ognia. W środku, usłyszeli płacz dziecka. Jego wuj próbował wyjść na prowadzenie, ale Matt wyciągnął rękę. Potem ruszył do przodu, osłonięty tarczą, gdy płomienie wycofały się do otwartego mieszkania. Gdy tylko zbliżył się do drzwi, wystrzelił kolejny język ognia, jego tarcza uniosła się i zamarzła w samą porę, by się z nim spotkać.

Płomień cofnął się ponownie, prawie jak żywa istota, ale nie był żywy, nie był nadprzyrodzony. Po prostu robił to co ogień, szukając nowego materiału do spalenia. On mógł go zobaczyć w mieszkaniu pochłaniającego sufit w morzu kłębiących się płomieni. Ostrożnie chwycił gałkę, by zamknąć drzwi, by nie rozprzestrzeniać ognia. Potem usłyszał płacz... dochodzący z mieszkania.

- Oni są tutaj, co nie? - powiedział do wuja, który skinął głową.

- Oczywiście, że tak - mruknęła Reyna. Kiedy jednak Matt ruszył, by wejść do środka, zatrzymała go i zawołała:

- Zidentyfikujcie się!

- Co? - powiedział Matt

- Randomowo płaczące dziecko w ognistym pokoju? Hello, pułapka?

Ponownie zawołała, a ludzie wewnątrz odpowiedzieli, ale Matt nie mógł zrozumieć, co mówią przez syk, plucie, trzaskając i szmer płomieni. Wydawało mu się, że wyłapał chłopięcy głos, krzyczący o ogniu i ptaku.

- Czy on powiedział...? - zaczął Matt.

Z ponurą miną Reyna wskazała na drugi koniec pokoju i na piedestał, na którym mógł dostrzec kształt klatki dla ptaków. W środku nie było ptaka. Biorąc pod uwagę dym, pewnie był on na dnie klatki, czego on na szczęście nie widział.

- W porządku - powiedział. - Ale to identyfikuje ich jako prawdziwych ludzi, prawda?

Reyna skinęła głową, zgadzając się, że potwór lub Najeźdźca nie poprosiłby ich o uratowanie zwierzęcia.

Matt wszedł do mieszkania, a wyglądało to jak wejście do sauny, gdy ciepło z płonącego sufitu spłynęło. Przez dym widział przed sobą kolejne płomienie - krzesło, kanapę, porzucony sweter - płonące stosy na jego drodze.

- Skręć w lewo - powiedział jego wujek - Są w sypialni.

Podeszli w tamtą stronę, jednym okiem obserwując sufit, czekając, aż ogień wystrzeli. Jednak został na miejscu trzaskając i plując. Matt dotarł do drzwi sypialni. Wręczył Reynie swoją tarczę. Następnie zdjął mokry materiał z nosa i ust i owinął go wokół skwierczącego gorącego metalu. Tkanina syczała i pluła. Szybko przekręcił gałkę, pchnął drzwi i...

Płomień wyskoczył. Reyna złapała go za ramię, jego wujek rzucił się, by złapać drugie. Gdy Matt szarpnął drzwi, jego uścisk zsunął się że szmatki, a jego palce dotknęły rozżarzonego do białości metalu. Krzyknął. Wujek odszukał zwinięty materiał i zamknął drzwi.

- Nie ma innego wejścia, prawda? - powiedział Matt.

Wujek Pete uniósł swoją siekierę. Matt skinął głową.

- Okej, więc musimy znaleźć odpowiednie miejsce...

Kot wrzasnął. Spojrzeli w dół, by zobaczyć, jak gapi się na ścianę, ma zjeżone futro i prosty ogon.

- Myślę, że ona mówi, że to nie jest dobre miejsce - powiedziała Reyna.

Jego wuj zachichotał.

- W porządku, Trjegul. Albo Bygul, w zależności od tego, którym jesteś. Gdzie powinniśmy się przebić?

Perkal wciąż syczał i miauczał na ścianę.

- Widocznie koty są kotami - powiedziała Reyna. - Magiczne czy nie, nie reagują na komendy ludzi.

Kot dwa razy przechodził od drzwi do rogu, potem zatrzymał się w miejscu, powąchał je, a potem spojrzał na wuja, jakby chciał powiedzieć: No cóż, do dzieła.

- W porządku - powiedział wuj Pete. Potem krzyknął - Odsuńcie się! Przychodzimy!

Wyrąbał dziurę w ścianie. Kiedy podszedł, by zajrzeć do środka, Matt dał mu znak, aby przeszedł do tyłu, a on przepchnął się z tarczą, jego głową podążała za nim. Zobaczył matkę i dwoje dzieci, może sześcio i dwu letnich, przykucniętych po drugiej stronie płonącego łóżka. Młodsze dziecko - chłopiec - wskazało zdecydowanie na drugą stronę pokoju. Matt widział, jak coś płonie na komodzie.

- Mamy to - powiedział. - Będziemy ostrożni. Przyjdziemy tak szybko, jak tylko możemy.

Jego wujek dalej rąbał dziurę, a Matt pomagał Mjölnirem. Kiedy była wystarczająco duża, Matt przeszedł pierwszy. Zaczął iść wokół łóżka, a potem uświadomił sobie, że istnieje bardzo dobry powód, dla którego rodzina była tam skulona. Kosz z praniem zapalił się i zablokował im ucieczkę.

- Ptak! - powiedział mały chłopiec - Ptak! - wskazał palcem.

- Nie przejmuj się nim - powiedziała jego matka szybko - Martwi się o swojego zwierzaka, ale po prostu... po prostu nas stąd wyciągnij. Szybko. Proszę.

Reyna wepchnęła do kieszeni butelki z wodą i zaczęła ich używać, by gasić ogień, gdy Matt pokonywał go tarczą. Gdy było wystarczająco bezpiecznie, matka popędziła swoje dzieci. Jego wujek wszedł przez dziurę, aby obserwować ogień na ścianie, gdy rodzina przechodziła. Matt i Reyna trzymali się z dala od sypialni.

Kiedy rodzina już prawie przeszła, mały chłopiec rzucił się z powrotem do pokoju, jego matka zapłakała. Dziecko wgramoliło się i wskazało pulchnym palcem na komodę.

- Ptak! - powiedział. - Ptak!

Matt zerknął. Widział tylko komodę z czymś, co na niej płonęło, czymś dużym, może metr wysokości, sięgającego niemal do płonącego sufitu. Już miał się odwrócić, kiedy zauważył coś w płomieniach.

Oko? Nie, d w o j e oczu, a potem dziób, a potem, gdy się przyjrzał, ptak przybrał kształt. Gigantyczny płonący ptak.

- Czy to jest... feniks? - zapytała Reyna. - Mają je w nordyckich mitach?

Nie. Jedyny rodzaj płynących ptaków...

Matt przełknął ślinę. Pamiętał pobyt w Hel, gdy ptak rzucił się na nich. Kurczak - powiedział Baldwin, a Fen zaśmiał się, ale to właśnie było to. Olbrzymi czerwony kogut. Jeden z trzech, który zwiastuje nadejście Ragnarök. Tamten ostrzegał zmarłych. Drugi, Fjalar, miał ostrzec olbrzymów w ich królestwie, a Matt przypuszczał, że już się to stało. Następnie trzeci zwiastował...

Płonący kogut odrzucił głowę w tył i zapiał, tak głośno, że ich obu odrzuciło do tyłu z rękami przy uszach.

- Gullinkambi - wyszeptał Matt.

Kot przeskoczył przez dziurę i pobiegł do komody, sycząc że zjeżonym futrem.

- Kotek! - krzyknął mały chłopiec, biegnąc za nim.

- Nie! - krzyknęła jego matka.

Matt skoczył w stronę dziecka, ale maluch przebiegł obok. Gullinkambi ruszył: machnął skrzydłami, strzelając promieniami z każdego płonącego pióra, ściany zapłonęły z  s y k i e m.

Matt upuścił młotek i tarczę i pobiegł za chłopcem. Podniósł go, gdy matka dziecka krzyknęła nimi. Matt obrócił się w kierunku dziury w ścianie, ale była zakryta płomieniem. Ogień był wszędzie, pochłaniał ściany i sufit i wędrował po podłodze.

- Matt! - wrzasnął jego wujek.

- Pracuję nad tym! - odkrzyknął Matt.

Wręczył chłopca Reynie. Potem chwycił tarczę i młot. Płomienie biły, upał był nie do zniesienia, a chłopiec wył, zagłuszając wuja Matta i Reynę.

Ściana ognia zablokowała przejście z powrotem przez dziurę. Jedyne inne wyjście...

Matt zobaczył drzwi, gdy kot podbiegł do niego, unikając ognia.

- Zła droga! - krzyknęła Reyna.

Był powód, dla którego nie mogli wyjść przez te drzwi. Był to solidny prostokąt płomienia.

Kot wrzasnął. Matt spojrzał zza ściany ognia na płonące drzwi. Potem rzucił Mjölnir. Rzucił go tak mocno, jak tylko mógł. Młot rozbił drzwi, wyrywając je z zawiasów.

To działa, Reyna wyszczerzyła się.

Przyciskając dziecko do piersi, zaczęła biec do drzwi. Matt szarpnął ją za plecy, gdy płomienie przełknęły otwór, futryna była cała w ogniu, płomienie, teraz zasilane magią, zapalały się szybko i płonęły gorąco, paląc wszystko na swojej drodze.

Spojrzał na Gullinkambiego.

Chcesz mnie ostrzec przed nadejściem Ragnarök? Czy powstrzymać przed  dotarciem aż tak daleko?

Kogut osiadł tylko, jego ciemne oczy utkwiły spojrzenie w Macie, te oczy mówiły mu, że bestia jest neutralna w tej sprawie. To był po prostu posłaniec, a jeśli podpalił pokój, a Matt nie mógł tego przeżyć, cóż, to pewnie nie był gotowy, by walczyć z Wężem Midgardu, prawda?

Matt spojrzał na Reynę. Oczy miała zamknięte, usta poruszały się, próbując rzucić zaklęcie, ale cokolwiek robiła, nie działało.

Pomyślał o ogniu Jotunna. Śnieg. Deszcz też by zadziałał, ale oba wymagały nieba. Spojrzał na płonący sufit. Nie. Gdy miał już spojrzeć w dół, spadł kawałek sufitu, kierując się prosto na Reynę. Odepchnął ją, a jej oczy gwałtownie się otworzyły, gdy odłamki uderzyły ją w ramię. Chłopiec wrzasnął, gdy jej koszula zapłonęła. Reyna szybko położyła dziecko. Matt uderzył w ogień, uderzając ją wystarczająco mocno, by mogła się przewrócić, ale kiedy próbował ją uspokoić, ona go odciągnęła. Kolejny kawałek płonącego sufitu wylądował obok nich.

- Matt! - znów krzyknął jego wujek.

- Nadal nad tym pracuję!

Matt zatrzymał się przy drzwiach, jego frustracja się wzmogła, a kiedy to się stało, rzucił Mjölnir, jakby odruchowo. Młot przeleciał przez płonące drzwi i wrócił do jego ręki,  zaczerwieniony z gorąca, przez co syknął przez zęby.

To nie pomoże. Nie może ugasić ognia. Potrzebuję...

Odpowiedź nadeszła błyskawicznie, a on ponownie uderzył młotem, tym razem drugą ręką, przesuwając pasek tarczy na ramieniu. Wolną prawą rękę zacisnął w pięść. Potem rzucił drugiego Młota. Niewidzialnego. Uderzył w płomień i ogień się wycofał. Trwało to tylko kilka sekund, zanim płomień ponownie przełknął drzwi.

- W porządku - powiedział Matt. - Masz pięciosekundowe okno. Możesz to zrobić?

- Mogę.

Ponownie podnosząc chłopca, Reyna zbliżyła się do drzwi. Matt rzucił swój Młot, a ona zrobiła unik, gdy tylko jego ręka się zamachnęła, próbował krzyknąć, by się zatrzymała, żeby się upewnić, że to zadziałała, ale już biegła w stronę drzwi. Strumień Młota uderzył. Ogień się cofnął. Reyna i chłopiec przebiegli.

Matt ponownie przygotował Młot. Zgiął się, przygotował się do sprintu, a potem rzucił nim i...

Nic się nie stało.

Jak z benzyną.

- Matt! - tym razem to była Reyna.

Spróbował jeszcze raz. Nic. Już miał spróbować trzeci raz, gdy spadł ogromny kawał sufitu. Odsunął się tylko po to, by wejść w ogień, poślizgnąć się i ledwo uniknąć kolejnego spadającego kawałka sufitu.

Włożył Mjölnir z powrotem w prawą rękę. Potem podniósł tarczę, przykucnął i pobiegł, z podniesioną tarczą, by zablokować twarz. Ale przecież nie wszystko zostało zablokowane, płomienie przedzierały się przez resztę jego ciała, gdy przebiegł przez drzwi. Poczuł niesamowity żar. Wyczuł płomienie, wdychał je i wąchał i pomyślał, Jestem martwy. Ale szedł dalej, biegnąc do następnego pokoju i uderzając o podłogę. Szybko przetoczył się. Coś go otoczyło, a wszystkie cztery kończyny wystrzeliły, by to coś odepchnąć, ale uświadomił sobie, że spadł na niego koc, a jego wujek gasi nim ogień, mówiąc:

- Nie ruszaj się, Matt. Po prostu nie ruszaj się.

Matt nie drgnął. Po około trzech sekundach, wystarczająco długo, żeby się upewnić, że nie jest już ludzką pochodnią, odepchnął koc i wstał.

- Słyszałeś Gullinkambiego?

Skinął.

- Musimy szybko stąd wyprowadzić tych ludzi, ponieważ jest miejsce, gdzie muszę się zlaleźć.

***

Po upewnieniu się, że uratowane rodziny są bezpieczne, wrócili do domu wuja, gdzie umyli się i Alan dał im coś do jedzenia. Nikt nie powiedział wiele. Matt powiedział Owenowi o Gullinkambim, ale ten kiwnął tylko głową, jakby usłyszał koguta - albo już wiedział, co nadchodzi. Jeżeli chodzi o Owena obie opcje były równie możliwe.

Po jedzeniu, wujek Pete ogłosił:

- Chciałbym porozmawiać z moim bratankiem.

Nawet Reyna wiedziała, że ​​chodzi o rozmowę w  c z t e r y  oczy.

Weszli do gabinetu. Wujek Pete zamknął drzwi.

- Przepraszam - powiedział.

- Za co?

Jego wujek zaśmiał się krótko.

- Za wszystko. Przepraszam, że nie byłem częścią twojego życia i przykro mi, że kiedy w końcu się spotkamy, to w najgorszych możliwych okolicznościach. A co więcej, teraz przepraszam, że musisz się z tym pogodzić.

Matt skinął głową. Tak naprawdę nie miał nic do powiedzenia. Nie cofnie tego, co zostało zrobione. Nie zatrzyma Ragnarök.

- Odkąd dostaje wiadomości od twojego taty, szukałem luki. - Wujek wskazał na bajzel na biurku. - Próbowałem dowiedzieć się, czy ktoś inny może zająć twoje miejsce. Mianowicie ja. Ale każde odniesienie, które znalazłem w proroctwie, mówi "nie". Pomyślałem, że może mógłbym spróbować, ale jest jeden tekst - podniósł starą książkę i otworzył ją na oznaczonej stronie - mówi, że nikt oprócz bohaterów nie może stanąć na polu bitwy. Jeśli spróbuje, będzie to kłopot jego strony.

- Kara - powiedział Matt.

- Racja. Cóż...

- To muszę być ja i nie możemy postawić nikogo na moim miejscu. W porządku. Jestem... - spojrzał na swój młotek i tarczę. - Nie powiem, że jestem gotowy, ale mam to, czego potrzebuję. Nie mogę się już przygotować. Nie na czasu. Następnym krokiem jest znalezienie pola bitwy. Norny powiedziały, że pokażesz mi, gdzie ono jest.

- To zależy od ciebie.

- Ale... ale nie mam pojęcia, gdzie iść.

- Chodzi mi o to, że od ciebie zależy, gdzie bitwa się odbędzie. Potomkowie wybierają. - Wujek Pete wyciągnął z półki atlas. - I lepiej zdecydujmy się szybko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro