Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11 (Laurie) „Prezent dla ciotki Helen"

Walka z olbrzymią wieżą ognia - pomyślała Laurie, próbując nie spanikować dlatego, że stanęła przed kolejnym niemożliwym do wykonania zadaniem. Jaaaasne, nic wielkiego.

Nie ma sposobu na walkę z ogniem, kiedy jest się normalną, ludzką dziewczyną. Właściwie Laurie nie była pewna, czy znalazłby sposób, gdyby nawet była wilkiem, jak Fen, lub też miała magiczny młot jak Matt. Dzieci nie powinny walczyć z mitycznymi potworami. To było zbyt duże zadanie, zbyt okropne... to wszystko o czym myślała. Jednak nic nie zmieniało faktu, że musiała walczyć .

Razem z Baldwinem szli przez ciemne ulice Mitchell w stronę, gdzie prawdopodobnie był Jotunn. Jeszcze go nie widzieli, ale usłyszeli ryk, więc wiedzieli, że zmierzają w dobrym kierunku.

Mimo walki z chodzącą wieżą ognia nagle dotknął ją lodowaty podmuch zimnego powietrza. Laurie zadrżała. Ostatnią rzeczą, jakiej chciała było uporanie się z płonącym Jotunnem i czymś lodowym w dodatku. Ta cała "walka niemożliwa" z potworami  n i e  była taka jak szkolne lekcje.

- Jak gigantyczna, płonąca rzecz może się ukrywać? - wyszeptał Baldwin, odciągnąć jej uwagę od innych możliwych potworów.

- Nie wiem.

- Może umie włączyć i wyłączyć płomień jak żarówkę - zamyślił się Baldwin.

Wbrew swojej woli Laurie parsknęła śmiechem. Bez względu na to, jak wyglądały aktualne wydarzenia, Baldwin nie myślał o zagładzie. Ona, z kolei, miała wrażenie, że kłopoty są tuż za rogiem.

I w pewnym sensie miała rację. Skręciła w lewo przed następnym budynkiem i ukryła się w cieniu, bo zobaczyła trzy wilki. Oczywiście istniała  n i e w i e l k a  szansa, że ​​były prawdziwymi zwierzętami, ale była prawie pewna, że ​​są jak reszta wilków z którymi spotkała się w ciągu ostatnich kilku tygodni: jej krewni, którzy zmieniali kształt i byli wystarczająco głupi, aby chcieć końca tego świata.

Zanim zdążyła wymyślić, co ma zrobić, czyjaś ręka zacisnęła się na jej ramieniu i szarpnęła w tył.

- Eeeej!

- Ćśśś!

Ta sama ręka potem zakryła jej usta, powstrzymując przed powiedzeniem czegokolwiek, aby nie zwracać uwagi wilków.

Przez krótką chwilę miała nadzieję, że to Fen. To było możliwe. Były wilki; Matt powiedział, że Fen trzyma teraz z wilkami. Może przyszedł im pomóc, i to właśnie był z Najeźdźcami.

Straciła nadzieję, kiedy usłyszała głos Owena:

- Mamy wystarczająco dużo kłopotów.

Baldwin stał obok niej. Wskazał ciemność, przez którą przebijał się świecący kształt. 

- T o  jest nasz obecny problem.

Wilki stały spokojnie, podczas gdy Jotunn szedł przez ciemność niczym żywa pochodnia. 

- Moglibyśmy spróbować skierować go w stronę jeziora Mitchell - zasugerowała Laurie. 

- Niby tak, ale... będzie boleć, jeśli nas złapie - Baldwin zmarszczył brwi.

To nie był zbyt dobry plan, ale nie była pewna, co jeszcze można zrobić. Spojrzała na swój łuk. Kilka niewidzialnych strzał nie wyglądało jak broń ognioodporna. Nie była nawet pewna, czy we wnętrzu Jotunna jest coś solidnego. Raczej  powinien być. Każda żywa istota powinna być solidna, prawda?  Wydawało się to podstawowym faktem z dziedziny nauki, ale nie była pewna, czy ​​jest to dziedzina nauki, nawet w Blackwell nie uczono o potworach na biologii. 

- Zróbmy tak - powiedziała. 

Cała trójka śledziła Jotunna, nie zawracając sobie głowy szukaniem także schronienia przed nim. Potrzebowali czegoś, co Jotunn mógłby gonić. Niestety, zwrócił na nich uwagę, zanim to do nich dotarło. Na szczęście zignorował ich.

- Eee, Laurie? Plan B? - Baldwin trącił ją łokciem. - To  może ślepy potwór, albo coś w tym stylu. 

- Jötnar nie jest ślepy - powiedział Owen. 

Baldwin i Laurie szybko na niego spojrzeli, ale żadne z nich nie zapytało, skąd i dlaczego Owen to wie.

- Okej,  jezioro jest... - rozejrzała się. Niemożliwe było uzyskanie dobrego wyczucia kierunku w ciemności. - Tam. Tak myślę?

- Więc  wszyscy pobiegamy w tamtym kierunku i... co? Mamy nadzieję, że nas widzi i goni? - zapytał Baldwin. 

- Nie - powiedział Owen. - Dodatkowe bieganie wydaje się głupie. Musi nas najpierw zobaczyć.

- Racja, zostańcie tutaj. 

Laurie wyprostowała ramiona i odeszła od chłopców. Wyszła na ulicę, czując się bardziej jak Fen niż ona. Tak właśnie zamierzała to rozegrać. Pomyślała: Co zrobiłby Fen? Bądź odważna jak Fen. 

Nie chciała myśleć o tym, że ten rodzaj "odwagi" był tym, co sprawiło, że krzyczała w myślach i martwiła się o swojego kuzyna. Po prostu zrobił to, co musiał. 

Kiedy już zbliżyła się do Jotunna i nie mogła mieć wątpliwości, że ją  w i d z i  krzyknęła:

- Hej ty!

Nic. 

Spróbowała jeszcze raz:

- HEJ! Płonący gościu! 

Za sobą usłyszała śmiech Baldwina.

Okej, to nie była najlepsza nazwa, ale nie znała dokładnego imienia potwora.

- To nie działa - zawołał Owen. 

Laurie przewróciła oczami. Nie był tak pomocny, jak wydawało mu się, że jest. Spróbowała jeszcze raz. 

- Hej ty!

Nadal bez reakcji. 

- To nie działa - mruknęła.

Potem uniosła łuk, wycelowała, napięła cięciwę i wypuściła niewidzialną strzałę.

Przez chwilę nie była pewna, czy to coś da. Czy widmowe strzały mogą się spalić? Ponownie naciągnęła cięciwę i w krótkim czasie wypuściła jeszcze dwie strzały.

Potem usłyszała, i poczuła ryk jako trzęsienie ziemi. Przynajmniej jedna z jej strzał trafiła.

Jotunn przeskanował powierzchnię i chodzisz jej plan polegał na tym, żeby ją zobaczył, aby mogła doprowadzić go do jeziora trzęsła się, gdy ją dostrzegł.

Zamarła w miejscu, gdy zbliżał się do niej . 

- Rusz się! - zawołał Owen. 

Jotunn zbliżał się coraz szybciej.

- Nie chcę cię skrzywdzić, ale nie możesz tu zostać - zawołała.

Wydawało się, że Jotunn na nią patrzy. 

- Obserwowali twoją Ciocię Helen w ten sposób - powiedział Baldwin. 

A może jej posłucha! Była czempionem Lokiego. Najgłośniej jak tylko mogła, Laurie powiedziała: 

- Musisz odejść. Idź do domu czy  gdzieś.

Nie poruszył się.

- Sądzisz, że on cię rozumie? - zapytał Baldwin. 

- Strzały - zasugerował Owen -  Zrozumie to. 

Westchnęła z niechęcią, kiedy jej to zaproponował. 

- Ognia - rozkazał Owen. 

Wypuściła serię strzałów. 

Jotunn znów ryknął i tym razem zrobił kilka kroków w ich stronę. To nie do końca był bieg, ale potwór zaczął szybko podążać w ich kierunku.

- Uciekać! - krzyknął Owen. 

Cała trójka pobiegła w kierunku, w którym Laurie podejrzewała, że ​​jest jezioro. Jotunn ścigał ich, warcząc i rycząc.

Im bardziej był wściekły, tym bardziej brzmiał jak piekło. W pobliżu nie było lasu, ale mogła przysiąc, że pachniało płonącym drewnem i słyszała trzask walących się drzew. Chciała się odwrócić i to zobaczyć, ale duszący żar za nią uświadomił jej, że Jotunn jest coraz bliżej. 

Jeśli będą zbyt blisko niego, spali ich żar Jotunna.

Biegli, aż dotarli do jeziora Mitchell, tam zatrzymali się.

- Co teraz? - wysapał Baldwin. 

To była część planu, o której nie pomyśleli: jeśli wejdą do wody i ich ofiara pójdzie za nimi, ugotują się na śmierć jak warzywa w zupie. Jeśli nie ruszą się z miejsca, nie znajdą  innego sposobu, aby Jotunn dostał się do wody.  

- Musi się tam dostać - rozkazała.

- J a k? 

- Nie wiem.  

Przed atakiem przez Wieżę ognia, którą rozgniewali, dzieliły ich tylko chwile 

- Powiedz mu, żeby wszedł do wody lub coś w tym stylu - zasugerował Baldwin.

- Do wody! - krzyknęła, machając obiema rękami w jego stronę i wskazując na jezioro, jakby mogła go tam wepchnąć.

Nie rozumiał, ani nie reagował. Nawet na nią nie spojrzał.

- Wejdę - zasugerował Baldwin. - Nie może mnie zranić.

Znienawidziła ten pomysł, ale nie miała lepszego -  nieważne, czy by go miała. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Baldwin odwrócił się i wskoczył do jeziora.

Szybko szarpnęła Owena i pociągnęła go za krzak. 

Baldwin wynurzył się z wody i krzyknął: 

- Hej, ty  płomienny! - walnął obiema rękami w wodę. - Nie jesteś tak samo przerażający jak ci z Hel, wiesz?

Jotunn ruszył w stronę jeziora, a potem jedyne, co mogła zobaczyć to para. Powietrze było jednym wielkim, białym obłokiem, gdy ogień zetknął się z wodą. Syk był tak intensywny, że sprawiał wrażenie, jakby największy wąż na świecie ukrywał się w białej chmurze pary.

Światło Jotunna przygasło.

- Baldwin! - krzyknęła Laurie. - Wszystko w porządku? 

- Jestem mokry, ale cały - powiedział z miejsca, którego nie widziała.

- Owen.  

- Mokry, ale wszystko w porządku. Nie spodziewałem się łaźni parowej - powiedział z boku.

- W porządku, więc ... - próbowała odnaleźć wzrokiem Baldwina, ale nie widziała go przez otaczający ich koc pary i brak światła Jotunna.

Potem para zaczęła się świecić. Kiedy dziewczyna zobaczyła, co się dzieje, ogień Jotunna znów ożył, a ciepły pomarańczowy blask sprawił, że wszystko wyglądało niesamowicie.

Nietypowo, Owen zaklął. 

- Co powiedział - mruknął Baldwin. - Chciałabym, żeby Helen była tutaj. Słuchają jej.

- O to chodzi! - wyszeptała Laurie. 

Podniosła głos i zawołała: 

- Nie podchodźcie.

Jotunn wynurzył się z jeziora i podszedł do niej.

Pomysł przeprowadzenia wysokiego, płonącego Jotunna przez portal był przerażający, ale nie miała nic innego. Tylko ten. Otworzyła największy portal, jaki kiedykolwiek zrobiła, a potem przygotowała się na przejście Jotunna.

Ciepło Jotunna przepływające przez portal było okropne, ale nie mogło spalić. Potwór szedł w kierunku lśniącego portalu i w mgnieniu oka został wessany przez panel. 

- Mam nadzieję, że Ciocia Helen nie będzie miała nic przeciwko niespodziewanemu gościowi  - mruknęła Laurie, gdy portal zamigotał.

Gdy została wessana ostatnia iskierka, Laurie trzęsąc się opadła na kolana. Nie była pewna, czy nie zostanie spalona,  o r a z  nigdy nie stworzyła tak ogromnego portalu. Połączenie strachu i podniecenia sprawiło, że poczuła się niepewnie.

Spojrzała na Baldwina i Owena stojących u jej boku.

- Wszystko w porządku? - zapytał Owen. Jego dłoń dotknęła jej ramienia.

- Jeszcze nie jestem pewna - szepnęła. 

Dziewczyna znowu dostała mdłości na skutek otwarcia kilku portali, jednego po drugim - ale tym razem przyniosły one swoich przyjaciół: ból głowy i dreszcze. Całe jej ciało czuło się  ź l e. Zupełnie jak okropny przypadek grypy, którą miała kilka lat temu. Zwijała się w łóżku i albo czytała książki, albo spała lub grała w gry wideo z Fenem, który odwiedzał ją tyle razy, ile tylko pozwalała na to jej matka. A teraz? To wszystko wydawało się nieprawdopodobne. Klęczała na jednej z ulic Mitchell, a jedyne źródło światła to wszystkie rzeczy, które podpalił Jotunn.

- Jak do tej pory Ragnarök jest do bani - powiedziała do Owena i Baldwina.

Baldwin skinął głową. 

- Umieranie. 

- Straty-  zawtórował Owen. 

- Strata Fena - wyszeptała. 

Czuła się winna. Umieranie lub ponoszenie start było gorsze. Wiedziała o tym, ale utrata Fen była dla niej tak okropna, że czułaby się tak samo, gdyby straciła rękę lub płuca. Potrzebowała kuzyna bardziej niż kiedykolwiek. Świat się kończył. Niebo było czarne, a budynki płonęły. Nie mogła tego naprawić, ale zamierzała spróbować rozwiązać problem utraty Fena. Dzięki spotkaniu z Jotunnen miała nawet plan.

Przecież umiała otwierać portale. 

Mogła dostać się wszędzie. 

Laurie nie była przyzwyczajona do myślenia o czymkolwiek innym, niż o ratowaniu przyjaciół lub ściganiu potworów, ale teraz było możliwe coś jeszcze.

Zdecydowanym ruchem, położyła ręce na chodniku przed sobą i podniosła się na nogi.

- Potrzebuję Najeźdźcy - oznajmiła. - Złapiemy jednego. 

- Chcesz, żebyśmy... złapali wilka? - zapytał Owen. 

- Człowieka. Wilki nie mówią. 

Baldwin zaczął:

- Cóż, mówią. Nie po angielsku, ale...

- Człowieka Najeźdźcę - przerwała mu Laurie. Spojrzała na ulicę. Podczas walki z Jotunnem czaiło się w ciemności kilku Najeźdźców. Z pewnością znalazłby się tu jeszcze jeden.

Ulica była pusta. Laurie nie była pewna, czy wilki uciekły z tej części miasta, czy też wszystkie ukryły się w środku. Ogromny ognisty olbrzym wydawał się oczyścić teren, ale przecież żyli na tym świecie ludzie, którzy nie byli zaskoczeni istnieniem potworów.

- Dlaczego chcesz porozmawiać z wilkiem? - zapytał Owen.

- Najeźdźcą - poprawiła go. - Chcę porozmawiać z Najeźdźcą. 

Owen położył dłoń na jej przedramieniu. 

- Istnieje porządek rzeczy, Laurie. Ty i Fenrir jesteście przedstawicielami Lokiego. Był bogiem o dwóch twarzach, oszukującym, zbyt skomplikowanym, by mógł go reprezentować tylko jeden potomek.

Laurie odwróciła się i z furią w oczach spojrzała na spokojny wyraz twarzy Owena.

- W i e d z i a ł e ś  o tym?  

- Tak.  

Żałowała, że ​​bicie ludzi nie leży w jej naturze, bo w tej chwili jej temperament się wzmógł. Skrzyżowała ramiona i warknęła: 

- Więc mówisz, że jestem bohaterską stroną Lokiego, a Fen jest nikczemną? Byk!

- On nie jest taki jak t...  

- Zamknij się Owen. 

Laurie zdenerwowała się na ten temperament, który przejął nad nią kontrolę. L u b i ł a  Owena. Był jej przyjacielem. Był pierwszym chłopakiem, który ją pocałował. Nauczył ją, jak korzystać z łuku, który teraz trzymała w dłoni. Jednak nic z tego nie zmieniło faktu, że nie rozumiał, że Fen jest dla niej niezbędny - lub że utrzymywanie ogromnych sekretów nie było w porządku. Wszyscy byli tak skupieni na walce, tarczy, młocie, potworach, wężu. Ona też, ale w tej chwili brak Fen w jej życiu był ważniejszy niż większość tych rzeczy. 

- Następnym razem, gdy będziesz trzymał w sekrecie taką tajemnicę, dowiemy się, ile ze złej strony Lokiego mam ja - ostrzegła Owena. - Fenowi i mnie powinieneś powiedzieć to tak szybko, jak tylko mogłeś!

Owen nic nie odpowiedział. Otworzył usta, jakby chciał zacząć mówić, ale potem je zamknął bez żadnego słowa. 

Podczas gdy Laurie i Owen patrzyli na siebie, Baldwin poważnie przyjął groźbę Laurie. Z potężnym wrzaskiem przebiegł przez ulicę w stronę migoczących cieni budynków z rozbitymi przednimi szybami.

Laurie podążyła za nim, chwytając dłoń Owena i ciągnąc go za sobą. Mogła być na niego zła, ale nadal był jej przyjacielem. Ścisnęła jego dłoń mając nadzieję, że wiedział, że w ten sposób mówi: Wszystko będzie dobrze

Mimo że była dziewczyną, to jednak Brekke - a to były dla niej niewygodne słowa. 

Wewnątrz wraku sklepu znaleźli zwęglone i zgniecione buty otoczone odłamkami szkła z rozbitych okien. Nic nie płonęło, ale zapach spalonej skóry i plastiku powodował u niej kaszel.

W środku zniszczonego sklepu obuwniczego stał Baldwin trzymający Najeźdźcę. Chłopiec w niewoli miał skrzyżowane ręce za plecami, jednak wciąż starał się uciec.

- Nie chcę wepchnąć cię w to całe szkło - powiedział Baldwin, kiedy Laurie podeszła bliżej. - Ale zrobię to, jeśli będę musiał, więc czy możesz przestać próbować uciec?

Laurie pokręciła głową. Nikt nie mógłby być tak miły trzymając kogoś w "więzieniu". Podniosła łuk i wycelowała w nogę chłopaka. Tak naprawdę nie zamierzała wystrzelić strzały, ale Najeźdźca o tym nie wiedział.   

- Potrzebuję twojej pomocy.

- Nie - spojrzał na nią wściekle. - Nie jestem zdrajcą.

- Dobrze - powiedziała. - Ponieważ nie proszę cię o zdradę.

Skrzywił się zmieszany, ale przestał wyrywać się z uścisku Baldwina.

- Muszę zobaczyć mojego kuzyna. 

Owen zaczął pytać:

- Jesteś pewna, że to dobry...? 

Laurie przerwała mu.

- Muszę zobaczyć Fena. Muszę z nim porozmawiać - podeszła trochę bliżej do Najeźdźcy. - I musisz mnie do niego zaprowadzić.

Przez chwilę nikt się nie odzywał, Najeźdźca tylko skinął głową. Odpowiedział jej: 

- Obóz jest w okolicach Badlands. 

Laurie otworzyła portal i skinęła głową na Baldwina. Uśmiechnięty chłopiec i uwięziony Najeźdźca weszli do portalu. Laurie spojrzała krótko na Owena.

- Zostań tutaj i powiedz Mattowi, że niedługo wrócę.

Poczuła się winna widząc jego zraniony wyraz twarzy, ale ktoś musiał powiedzieć Mattowi, a poza tym Owen nie był fanem Fena, ani jej planu. Więc szybko dodała: 

- Zaufaj mi. 

Owen westchnął, ale skinął głową. 

I Laurie przeszła przez portal, aby odnaleźć utraconego kuzyna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro