#9 Kosmit
Obudzilam sie puźno, był jusz objad składajoncy sie z ziemniakuw, karczkuw luckich w sosie gżybowym. Mama niezbyt dobrze sie czuje, kaszle i nie ma siły nic robić. Poszlam z Bartkiem zwiedzic ogon samolotu a Gabrysia została z mamą. Gdy weszlismy do ogona samolota zobaczylismy wielkie drzwi blokujonce pszejście dalej, nie chca sie otworzyc, Bartek znalazł na ziemi łom. Wywaszył drzwi, a tam był jedzoncy kanapki kosmita, miał durze czarne oczy, wielkom jajowatom glowe a byl hudy. PopaTrzyl sie na nas dzifnym wzrokiem a my zszkowani wyszlismy zamykajonc drzwi. Wruciliśmy do domu, tam Gabrysia jusz na nas czekała z zupom jażynowom. po objedzie wyszłam z Anielą pobiegać wokolo domu za patykami. tak biegnonc potknelam sie o kożenia i rozdupcyłam sobie kolano. Wrucilam do domu z zakwawionom nogom. Mama leżala W łuszku, cienszko oddychala, nie hcialam jej budzić wjenc sama posiukalam apteczki, znalazlam jom w szafie w kuchni ale nie byla tam bandrza tylko woda utleniona i jakies leki przecif bulowe. Podarlam koszulke Bartka i po pszemyciu wodom zawionzalam szmate na kolanie. Wjeczorem dwiedzilam jeszcze mame, ale juz nie oddychala, zrobilo mi sie smutno ale nic nie moglam na to poradzic. poszlam spac z gabrysiom.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro