Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Druga miłość

Gotowanie nigdy nie było ulubionym zajęciem Adelajdy z Gorzkowa, ale jej szałot, kotlety i grochówka były znane na całym świecie. Dlatego, gdy nadszedł czas odwiedzin u sir Czesława znad Odry, zabrała ze sobą cały kosz zapasów.


Byli razem już od kilku tygodni lub miesięcy. Nie pamiętała dokładnie, bo szczęśliwi czasu nie liczą. Problemem była tylko odległość między ich rodzinnymi wioskami, która sprawiała, ze zamiast razem byli osobno, lecz co sił starali się pokonywać kilometry, wysyłając listy gołębiem Robertem, podarowanym im przez Mieszczankę Ingridę.


Twarzą w twarz widzieli się tydzień wcześniej, lecz każdy dzień rozłąki byl istną torturą. Adelajda próbowała zająć się polowaniem na potwory albo uprawianiem magii, czyli zwykłymi, przyziemnymi rzeczami, które zwykle zajmowały całą jej uwagę, lecz jej myśli co rusz uciekały w kierunku ukochanego.


Kiedy więc udało jej się znaleźć kilka dni wolnego, co nie było łatwe, bo musiała swoje zlecenia na potwory wciśnąć innym wiedźminom i odwołać lekcje powożenia rydwanem, spakowała się i ruszyła w drogę.


Ubolewała trochę, bo znalazła świetną ofertę wyjazdu do Szkocji i zapolowania na potwora z Loch Ness, ale spotkanie z sir Czesławem było dla niej ważniejsze.Och, gdyby tylko wiedziała.


Podróż była długa i męcząca, a ona nie mogła nawet użyć swojego powozu, zaprzężonego w garbatego konia, ponieważ nie miała jeszcze licencji. Ale nie mogła czekać dłużej, tęsknota za jej miłością rozrywała jej serce.


Z koszykiem na plecach, torbą i sakwą w dłoni wreszcie wspięła się na wzgórze, niedaleko wioski sir Czesława. Z jego szczytu rozciągał się wspaniały widok na osadę. Domy były poustawiane dookoła, a w środku rozpalone zostało wielkie ognisko, na którym ktoś piekł jedzenie. Sam zapach sprawił, że Adelajdzie zaburczało w brzuchu. Po drodze w pośpiechu wypiła krew z kilku szczurów, lecz nie miała czasu na zapolowanie na coś większego. Oczekiwanie na spokanie z ukochanym sprawio, że jedzenie wydało jej się czymś niepotrzebnym i trywialnym. Chciała żyć samą miłością.


Tak, to było do niej niepodobne.


Nie tracąc czasu, zbiegła ze wzgórza, prawie tratując przy tym kilkoro dzieci, bawiących się u jego stóp. Rzuciła szybkie "przepraszam" i "z drogi", zaznaczając w myślach, by zaciągnąć tam potem Czesława i nauczyć dzieci wykopywania kości dinozaurów i smoków. To była jej ulubiona zabawa w dzieciństwie, zaraz po tworzeniu śnieżnych potworów, zwanych bałwanami.Przebiegła przez bramę i ruszyła dalej, w stronę placu, gdzie mogła wypytać ludzi o miejsce pobytu ukochanego. Planowała już, co będą robić, jak nauczy go polowania na bazyliszki i gotowania grochówki, udowodni wyższość musów owocowych nad owocami w całości albo krwi człowieka nad zwierzęcą...


I wtedy stanęła jak wryta.


Tuż przy palenisku, na kłodzie, siedział jej ukochany. Jego doskonałe blond włosy lśniły w słońcu, a jasne oczy błyszczały. Ten widok zaparłby jej pewnie dech w piersi, gdyby nie osoba siedząca na jego kolanach.


Dobrze znana jej osoba. Taka, o której istnieniu wolałaby zapomnieć. Którą wolałaby zamknąć w starych wspomnieniach, a następnie włożyć je do skrzyni, otoczyć łańcuchem i schować gdzieś w ciemnej jamie na dnie oceanu.


Lady Dżanet.


Adelajda wzięła drżący oddech, próbując zapanować nad ogarniającymi ją uczuciami. Była zawiedziona, zawstydzona i zraniona, ale tym, co opanowało ją do reszty była niezmierzona wściekłość. Rozpalała ją do czerwoności, powodując, że para niemal leciała jej z uszu. Wiedziała, że musi się opanować, zanim zrobi coś, czego pożałuje.


Do diaska.


Nawet nie zarejestrowała momentu, w którym zbliżyła się do filtrującej ze sobą pary, z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Oczy sir Czesława oderwały się od twarzy kochanki i rozszerzyły, napotykając jej, zwężone ze złości.


- JA PIERDZIELE, KUŹWA MAĆ, CZESŁAW TY PACIULOKU!!! - wrzasnęła, zrzucając z jego kolan ogłupiałą dziewczynę. Chwyciła go jedną ręką za rąbek lnianej koszuli i podniosła, bez najmniejszego wysiłku.


Twarz sir Czesława zrobiła się blada. Przełknął ślinę ze strachu, z całych sił starając się wymyślić coś, co wyciągnie go z tej sytuacji.


- Moja pani... - odezwał się, chcąc dać sobie więcej czasu na wymyślenie wymówki. - Wyglądasz olśniewająco. Zmieniłaś dietę? A może byłaś u fryzjera? O, masz nową sakwę ze smoczej skóry?


Zirytowana Adelajda przewróciła tylko oczami i rzuciła nim o ziemię, nadal wściekła.


- Nie ciulej mi tu teraz! Za moimi plecami spotykałeś się z tą lafiryndą? Jak mogłeś mi to zrobić?! - warknęła, czując, że zaraz w coś przywali. Niemniej jednak, kontynuowała. - To nic dla ciebie nie znaczyło? Nasze wyprawy do Żabki po hot dogi, wielogodzinne rozmowy o wojnach, ananasy, które mi kradłeś, listy wysyłane Robertem? Nic?!


Czesław ponownie przełknął ślinę,patrząc wszędzie tylko nie na nią. Co miał jej powiedzieć? Nie chciał, żeby tak wyszło. Ale kiedy lady Dżanet spojrzała na niego znad swoich okularów...Powinien się przyznać, ale jego francuskie, tchórzowskie korzenie nie były bez znaczenia.


- To nie to, na co wygląda! - pisnął cieńkim głosem. - My tylko, ten, no... Planowaliśmy niespodziankę dla ciebie, moja pani! - wypalił, czując ulgę, że udało mu się coś wymyślić. Widząc niedowierzanie Adelajdy, kontynuował. - No tak, właśnie... Mieliśmy ci kupić tą, no, płytę Justina Biebera! Wiem, jak bardzo go kochasz... I tego, no, Iphone'a! O którym przecież zawsze marzyłaś- Przerwał mu chrzęst łamanej kości, gdy Adelajda przywaliła mu prawego sierpowego. Wrzasnął z bólu, a krew poleciała mu z przygryzionego języka i rozwalonej wargi.


- A mówili mi, że mam się brać za Szkotów to nie, wolałam Francuza - mruknęła pod nosem i obróciła się na pięcie, po drodze łapiąc jeszcze królika, pierzącego się nad ogniem. Ugryzła go, rozkoszując się smakiem. Nie tak dobry jak ludzka krew, ale jednak...


A gdyby tak zrobić pożytek z Czesława i zjeść go na obiad?


Otrząsnęła się z tej myśli, uznając, że może innym razem. Na ten moment było jej niedobrze na sam jego widok.


Czesław leżał cały czas w tym samym miejscu, w szoku. Otrząsnął się dopiero, gdy usłyszał zrezygnowane westchnienie. Odwrócił się i zobaczył członka plemiennej starszyzny, Vladislausa von Loslau, który był dla niego niemal jak ojciec. Teraz tylko patrzył na niego, a cała jego postawa pokazywała jak załamany był. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, lecz zrezygnował z tego i odszedł w kierunku swojej chaty.


I takim o to sposobem Adelajda z Gorzkowa ruszyła na kolejną swą wyprawę po świecie, z każdym zabitym potworem wyobrażając sobie na miejscu kreatury sir Czesława i lady Dżanet. Po jakimś czasie jej złość i ból zaczęły słabnąć, lecz nadal błąkała się bez celu, wykonując zlecenia i zabijając. Pewnego dnia jednak uznała, że powinna zdać kurs powożenia rydwanem.Wróciła do domu i kontynuowała naukę, którą przerwała przez niefortunną sytuację z Tym Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Przyszło jej to z łatwością, w końcu nie takie rzeczy w życiu robiła. Jednak na drodze stanęła jej pewna przeszkoda.


Badania lekarskie.


Adelajda od początku była negatywnie do nich nastawiona. Próbowała się wykręcić na wszelkie sposoby, lecz nic nie zadziałało. Tak więc pewnego słonecznego poranka stanęła przed gabinetem lekarskim, wcale nie wystraszona ani nie zdenerwowana.


Dajcie spokój, była przecież Adelajdą z Gorzkowa.


Weszła do gabinetu, wbijając wzrok w swój kilt. Jednak, gdy usłyszała chrząknięcie, uniosła głowę. I wtedy jej serce się zatrzymało.


Stał tam, w pełnej swej wspaniałości, wojokości i doktorskości. Ubrany w wojskowy mundur i kitel lekarski, z wojskowym beretem na głowie i stetoskopem przewieszonym przez szyję. Był doskonały.


- Doktor Wojok - przedstawił się.


Doktor Wojok. Powtarzała w myślach to imię, potrafiąc myśleć tylko o tym, jak idealnie do niego pasuje. Doktor Wojok. Dok-tor Wo-jok.


Wpatrywała się w niego, a on wpatrywał się w nią. Mogło to trwać godzinami, choć pewnie były to tylko sekundy. Czas się zatrzymał i tym razem nie użyła do tego żadnego zaklęcia. Czuła się tak, jakby stado martwych motyli nagle zmartwychwstało w jej brzuchu. Albo jak wtedy, gdy najadła się za dużo makówek.


- A pani to...? - Doktor Wojok zrobił nieokreślony ruch ręką, chcąc, by dokończyła za niego. To sprawiło, że się otrząsnęła.


- Adelajda z Gorzkowa - przedstawiła się, nie odrywając od niego wzroku. Hamiltonie, był taki przystojny.


- Racja, Adelajda z Gorzkowa - powtórzył, również się w nią wpatrując. To było tak, jakby łączyła ich jakaś dziwna więź.


I może tak było.


Całe badanie było dziwne, każdy kontakt ich skóry niemal przynosił ze sobą iskry przeskakujące z jednej osoby na drugą. Gdy nadszedł koniec, Adelajda odczuła ulgę, ale jednocześnie także bolesne ukłucie gdzieś nad śledzioną. Albo żołądkiem.


A potem znalazła karteczkę z imieniem jego gołębia w kieszeni.


Ich relacja rozwijała się dość szybko. Często się spotykali, Doktor Wojok pomógł jej zdać licencję na jazdę rydwanem, a Adelajda karmiła go grochówką, aż mu się uszy trzęsły. Z biegiem czasu zbliżali się do siebie coraz bardziej, bawili się razem w lekarza, uprawiali jogę, a ich ulubionymi pozycjami była trzcina na wietrze i lady makbeth.


Pewnego dnia wybrali się do lasu na romantyczny spacer. Ptaszki ćwierkały, słoneczko świeciło i Adelajda była szczęśliwa. Szła przed siebie z ukochanym, obejmującym ją ramieniem i szepczącym czułe słowa do ucha.


I wtedy coś zaczęło się dziać.


Najpierw usłyszeli stukot, jakby setki małych łapek uderzało o ściółkę. Doktor Wojok nie wydawał się tym przejęty, ale Adelajda była wyczulona na takie rzeczy. Zatrzymała się, wpatrując w daleki punkt.


- Wszystko w porządku, Kozico? - zapytał Doktor, zaczynając się niepokoić. Znał Adelajdę już wystarczająco długo, by wiedzieć, że może polegać na jej instynktach.


Adelajda odwróciła się w jego stronę i otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, lecz nie zdążyła. Spomiędzy drzew wybiegły setki dużych gryzoni, natychmiast zwalając ich z nóg, przez co upadli na ich grzbiety.


Kapibary.


Adelajda słyszała już wcześniej o ich sile i potędze, lecz pierwszy raz w życiu miała okazję widzieć je na żywo. Na Jamiego Frazera, były niesamowite. To, z jaką elegancją się nosiły, ich królewski chód, ich chłodny wyraz pyska i miękka w dotyku sierść, w którą miała ochotę wtulić twarz...


Tym, co psuło nastrój było to, że właśnie wynosiły ich daleko w las. I nawet wszechmocna Adelajda z Gorzkowa nie była w stanie temu zaradzić. Starała się przytrzymywać drzew, lecz były zbyt szybkie. Nie mogła sturlać się z ich grzbietów, bo zaraz obok były kolejne. Opanowały cały las.


I wtedy się zatrzymały. Nagle Adelajda i Doktor Wojok znaleźli się na ziemi, a królewskie stworzenia rozpierzchły się we wszystkie strony. Zdezorientowana para wstała, otrzepując się, lecz przerwał im w tym głos, dobiegający zza nich.


- KTO OŚMIELA SIĘ KRAŚĆ MOJE PRAWOLE?!


Ich oczom ukazała się kobieca sylwetka, zblizająca się w ich stronę w szybkim tempie. Im bliżej była, tym bardziej widoczne były szczegóły jej twarzy i ubrania. Bo to chyba było ubranie. Adelajda nie była pewna. Jej ciało oplatały wszelkiego rodzaj rośliny. Owita była w brąz i zieleń, a w pewnym momencie po jej rękawie przebiegła szara myszka... A może to były tylko zwidy?


Postać przybliżyła się, a jej twarz wykrzywiona była w złości. Adelajda potrzebowała kilku sekund na przypomnienie sobie o co pytała.


- Nie chcieliśmy kraść twoich prawoli - rzekł łagodnie Doktor Wojok. Dziewczyna wydawała się niepozorna, lecz przed chwilą porwały ich jej kapibary, więc wolał być ostrożny. - Tak właściwie my nawet nie jemy grzybów... - dodał, by zapewnić ją o swoich czystych zamiarach.


Dziewczyna rozluźniła się, przypatrując się im teraz w zaciekawieniu.


- O - mruknęła. - W takim razie, po co tu jesteście?


- A to twój las, że się tak pytasz? - warknęła Adelajda, zakładając ręce na piersi.


Nieznajoma przypatrywała im się jeszcze intensywniej, a po chwili na jej twarz wpłynął uśmiech.


- No, mój - powiedziała, szczerząc się. - Jesteście teraz na Podlesiu. Jestem Zielarka Pelagia.

Następnie, w ramach przeprosin zaprosiła ich do swojego domu na sok winogronowy. Domek był niewielki, a pod ścianą leżało kilka piesków. Dwa dobermany, Aslan i Cerber spojrzały na nich nieufnie i zaczęły warczeć, lecz kiedy Adelajda wyciągnęła ze swojej sakwy suszone sarnie mięso i im rzuciła, stały się epotulne jak baranki. Adelajda, choć na początku nie była przekonana, szybko polubiła Zielarkę Pelagię, szczególnie po tym, jak poczęstowała ją domowej roboty sokiem winogronowym i ciastem z niespodzianką. Pod koniec spotkania jednak Doktor Wojok musiał ją wynosić z chaty, bo sama nie była w stanie utrzymać równowagi.

W drzwiach natknęli się na kolejną nieznajomą. Miała przybrudzone ubranie i twarz, na głowie nosiła hełm, a w ręce trzymała szpadel.


- Górniczka Hildegarda - przedstawiła się, mocno ściskając ich dłonie. Nie czekała jednak na odpowiedź, bo zaraz podbiegł do nich czarny labrador, który skupił na sobie całą jej uwagę. - Dzięki za opiekę nad nią, Pelagia - powiedziała, wchodząc w głąb domu.


Adelajda i Doktor Wojok nie czekali dłużej i ruszyli w droge powrotną, ponieważ mieli zaplanowane spotkanie z Mieszczanką Ingridą i Dworzanką Nepomuceną.


Do spotkania z Dworzanką Nepomuceną jednak nie doszło, bo na miejscu okazało się, ze wyjechała do odległej krainy, zwanej Korea Południowa.


- No naprawdę, nie mogę w to uwierzyć - powiedziała Mieszczanka Ingrida, nalewając im herbaty ziołowej, która miała przywrócić Adelajdę do sił po soku winogronowym. - Doprawdy, jak mogła nam zrobić takie coś? Wyjechała bez słowa. I słyszałam, że poznała tam kogoś i wzięli ślub. Nawet nas nie zaprosiła! Jak tak można? Gdybym tylko miała jeszcze Roberta, wysłałabym jej list, w którym napisałabym co o niej myślę!


Adelajda spojrzała tylko na nią, upijając łyk herbaty.


- Wiesz, mogę ci go oddać - wzruszyła ramionami. Tak właściwie nie był jej już potrzebny, odkąd zerwała kontakt z sir Czesławem. Nie miała od niego wieści od tamtego pamiętnego dnia. Czasami docierały do niej jakieś strzępy informacji o nim, jak ta o jego trójkącie z polonistkami, lecz nie zawracała sobie tym głowy. Bez niego jej życie było łatwiejsze.


- Nie, nie, pamiętasz jak ostanio było z Baronem Olgierdem i Kowalem Bartłomiejem. Nie, nie, nie dam się znowu w żadne dziwne sytuacje wrobić, to nie na moje nerwy. Poza tym, znalazłam ostatnio świetną powieść o Francji...


I tak docieramy do miejsca, w którym jesteśmy teraz. Siedzimy sobie przy kominku, a Adelajda z Gorzkowa odpowiada mi, Kronikarce Wilhelminie, na pytania, które pomagają mi zobrazować jej historię. Historię, która się nie kończy, a dopiero zaczyna. Kto wie, co przyniesie los, i w jaki sposób do jej życia powróci, lub nie, sir Czesław z rodu Fasoli...


Na dzień dzisiejszy pozostaje mi tylko powiedzieć jedno:


Tschüs!

Fuj, niemiecki.

Pa pa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro