Rozdział II Regan
Wskazówki staromodnego zegara wskazywały, że jeszcze dziesięć minut do nadejścia północy. Płaszcz nocy spowił Liberty Street, a jego mroczna harmonia zakłócana była przez blask światła latarni miejskiej. Regan O'Brien siedział na balustradzie balkonu pustego domu, którego właściciele musieli wyjechać na dwa dni, w celu ważnego spotkania. Beztrosko kołysał nogami, zajadając czerwone, jak krew jabłko. Regan miał dwadzieścia lat i lubił to, co robił. Polowanie na nocne szumowiny, krwiopijce i inne plugastwa, które naruszają nieskazitelny spokój tego miasta. Na rozścielonej kołderce nocy, skrzyły się gwiazdy intensywnym blaskiem, w towarzystwie wysoko osadzonego nad Corkiem księżyca w drugiej kwadrze. Nie ukrywał, że wyczuł obecność znajomej osoby. Rachela wyłoniła się z cienia, ogarniającego pusty salon na balkon. Regan odwrócił się do dziewczyny.
- Co ty tu robisz?- zapytał spokojnie. Dziewczyna westchnęła tylko, oglądając gwiazdy na niebie, unosząc lekko kącik ust. Dziewczyna miała delikatne rysy twarzy i piękną żydowską urodę oraz czarne, opadające na ramiona gęste włosy o zakręcanych końcówkach.
- Tak wygląda twój entuzjazm na widok kogoś znajomego?- Rachela lubiła się droczyć z Reganem, zwłaszcza że to jej kuzyn. No piąta woda po kisielu, ale to nadal rodzina. Mimo to kochają się, jak rodzeństwo, a przez to sami nieraz zachowują się po szczeniacku.
- Nie, tak wygląda powitanie kogoś, kto przeszkadza mi w robocie- odparł miło Regan. Rachela spojrzała na kuzyna dość wymownie.
- A cóż takiego robisz, kochany kuzynie?- odpowiedziała i rozczochrała Regan'owi kasztanowe włosy. Nie bronił się przed tym, wręcz wprawiało go to w zadowolenie.
- Odwalam robotę za Watahę zmierzchu. Kolejny wampir, który na sumieniu już ma dwie młode turystki, a gdyby dodać do tego ormiańskiego mężczyznę i dziecko, sporządził sobie niezłą listę swoich ofiar. Ten wampir stąpa po naprawdę kruchym lodzie- powiedział Regan i tym razem zmienił ton na poważny. Sięgnął ręką do kieszeni swojej kurtki z czerwonej skóry, nałożoną na biały podkoszulek i wyciągnął drugie jabłko.
- Chcesz?- podsunął jej owoc do jej ręki. Rachela wzięła jabłko i przyjrzała mu się, jakby właśnie badała jego powierzchnię.
- Regan, skąd ty to masz?!- zapytała i wzięła kęs.
O'Brien wyrzucił ogryzek w otchłań mroku, który pochłonął podwórko domostwa, otoczony płotem pomalowanym na biało.
- Wziąłem sobie kilka z misy w salonie, jak chcesz, weź sobie- odpowiedział, nie mając wyrzutów sumienia, że to czyjeś owoce.
- Zdajesz sobie sprawę, że popełniłeś dwa przestępstwa? Kradzież z włamaniem- Rachela spojrzała, że na ustach kuzyna maluje się uśmiech.
- Włamanie w dobrej wierze, i to nie była kradzież. Po prostu się poczęstowałem- Odpowiedział, a Rachela zaśmiała się, biorąc kolejny kęs jabłka i rozkoszowała się jego słodko-kwaśnym smakiem.
- A poza tym, przed chwilą skontaktowałam się z Razjelem
- No i?- rzekł Regan. Rachela ugryzła lewy kąt ust.
- Razjel powiedział, że w nasze szeregi wstąpił nowy wilczek- podeszła bliżej do balustrady, spojrzała na Regana, który wciąż wpatrywał się w jeden punkt w oddali.- Spotkał go, gdy próbował rozprawić się z Randallem. Ten nowy ocalił mu życie.
Mimo tego, dla Regana słowo "nowy wilczek" będzie oznaczać tylko jedno- zbędny balast dla całej watahy. Być może ten nowy, to niedoświadczone, niczego nieświadome szczenię, które samo pobiegnie z podkulonym ogonem, tam skąd przyszedł. Starał się ukryć zniechęcenie, ale nie bardzo mu to szło, dlatego oderwał wzrok na inny punkt, aby Rachela nie była w stanie rozszyfrować jego wyrazu twarzy.
- Gadał, jak ma na imię?- spytał Regan.
- Jonathan, dość trafne imię, jak na wilkołaka, prawda?
Jak żadne inne~ pomyślał Regan, ale nie pozwolił sobie, aby ta informacja była w stanie zniszczyć jego humor, który był ściśle kształtowany przez nieskazitelną nocną ciszę. Nagle do jego ucha trafił dziwny szmer, gwałtownie przekrzywił głowę, nasłuchując. Brzmienie szmeru było podobne do impetu uderzenia jakiegoś stalowego przedmiotu, które zostało brutalnie przewrócone. Już jest!
- Co to było?- zapytała zaskoczona Rachela, wpatrując się w punkt, gdzie rozbrzmiał tajemniczy dla niej hałas. Regan bardzo dobrze wiedział, co to może oznaczać. Przewróconym stalowym przedmiotem był kubeł na śmieci, w którym podstępnie skrył tam trzy torebeczki z krwią.
- Już jest, wampir- Regan ostatni raz spojrzał na salon pochłonięty przez mrok- Jak skończę z nim, proszę cię, weź mi jeszcze jedno jabłko, okej?- dodał z nonszalanckim uśmiechem.
Rachela skrzyżowała ręce na piersi, a jej oczy zaiskrzyły udawanym gniewem, ale potem zmusiła się do uśmiechu.
- Uważaj na siebie
- Będę, w końcu mam zamiar jeszcze coś zjeść- rzekł Regan, po czym odepchnął się od balustrady balkonu.
Czując w locie powiew wiatru, upadł miękko na trawnik, jednocześnie zanurzając się w mroku, który połknął całe podwórko posesji. Zwinnym skokiem pokonał ogrodzenie. Czując w sobie szalejącą dawkę adrenaliny, przyspieszył chód, a jego oddech stawał się coraz głębszy. Źrenice rozszerzyły się, zdolne do widzenia w najgorszych ciemnościach. Przyległ do ściany budynku, po cichu poruszając się wzdłuż niej, słyszał ciche oślizgłe odgłosy mlaskania. Już jesteś mój — pomyślał, gdy zza ściany budynku wyłonił się widok klęczącego młodego wampira, pałaszującego w kuble na śmieci — łyknął przynętę. Niczego nieświadomy z obecności Regana, który zaraz przemieni się w bezlitosną bestię, wampir przegryzał swoimi długimi i cienkimi, jak szpilki zębami torebeczki z krwią. Łapczywie pił i mlaskał głośno, rozmazując sobie twarz zawartością torebeczki.
- Smacznego!- rzucił Regan- wampirze.
Wampir zamarł jak małe dziecko, przestraszone wizją kary. Odwrócił powoli głowę i ukazał swoje długie białe zęby. Blada skóra niezwykle kontrastowała się z czerwienią krwi, a jego czarne, zmysłowe oczy dodawały uroku. Wampir zacisnął zęby i uśmiechnął się ponuro.
- Nie boisz się mnie, wilku? - Wampir nie poruszył nawet ustami, aby powiedzieć cokolwiek.
- Łowca nie powinien czuć strachu- odparł Regan, przypominając sobie w zakamarkach swej pamięci słowa swojego nauczyciela-nawet przed ofiarą.
W powietrzu rozniósł się głośny i zimny, jak sopel śmiech wampira, który wstał, ukazując się całego w pełnej okazałości w świetle latarni. Regan dojrzał, na jego prawym policzku znak kruka — symbol śmierci.
- Kiedy z tobą skończę, zacznę się bać, ale tego, że nie jesteś jedną pijawką w tym mieście!
Wampir nawet nie drgnął, wpatrywał się w Regana swoimi uwodzicielskimi oczami, w których było coś skryte. To nie było pragnienie. Jedynie czysta kpina i pewność siebie.
- Ale jesteś bezpośredni, żałosne.
Regan O'brien w tym momencie postąpił krok do przodu, zacisnął ręce w narastającym gniewie.
- Żałosny to jesteś ty, jesteś jedynie kleszczem, który żeruje w tym mieście.
Nie krzyczał, zachowywał jedynie spokój w swoich wypowiedziach.
Wampir upuścił uszkodzony woreczek, a gdy zderzył się z chodnikiem, krew rozprysła się, znacząc na nim szkarłatny kształt. Regan przeczuwał, że zaraz dojdzie do konfrontacji z krwiopijcą, dlatego napiął mięśnie nóg, przygotowując je do skoku. Okna budynków mieszkalnych wpatrywały się nieruchomo w jeden punkt przed sobą, wygaszone światła sygnalizowały, że większość mieszkańców pogrążonych we śnie, nawet nie są niczego świadomi, co się zaraz wydarzy. Wampir rzucił się do ataku. Regan odepchnął się od podłoża, wykonując skok do przodu. W powietrzu rozniósł się odgłos krzyku, a następnie przestrzeń między budynkami wypełniło dzikie warknięcie wilka. Rudy wilk powalił swoją ofiarę do podłoża swoim ogromnym ciałem. Wampir zręcznie zasłonił rękami swoją twarz, jednocześnie próbując zepchnąć wilkołaka z siebie.
W powietrzu unosił się przerażające odgłosy walki, połączone z dźwiękiem rozrywanej tkaniny, przez ostre zęby. Wampir skorzystał z okazji i zdzielił wilka w pysk zaciśniętą pięścią. Regan poczuł potworny ból żuchwy i odskoczył, skamląc cicho. Krwiopijca wstał i zasyczał, niczym rozwścieczony kot, jego ubranie było totalnie zniszczone, jedynie miał na sobie strzępy tkanin.
Potem wilkołak usłyszał w swojej głowie jedynie te słowa. " Jesteś niczym!" ten zimny baryton zadziałał, jak młot, który uderzył w olbrzymi dzwon. Regan wydał z siebie opętańczy pisk, czując, jak ból rozrywa mu czaszkę. Ciągle słyszał te same słowa.
Jednak wampir nie zdawał sobie sprawy z tego, że za nim czaił się kolejny łowca. Smukła, popielata wadera zbliżała się cicho, z gracją. Zanim wampir zwietrzył podstęp, wilczyca wbiła swe kły w szyję wampira, szarpiąc nim, jak szmacianą laleczką.
Regan, zanim doszedł do siebie, było już po wszystkim. Wampir leżał martwy, pod łapami wadery, która wydała z siebie długie wycie zwycięstwa.
- Rachela? - Spytał Regan, gdy przybrał ludzką formę. Ból głowy pulsował nadal, zdawało mu się, że przed chwilą rozpędzony pociąg przejechał mu po głowie.
- Ciebie nie można puścić samego na walkę, Reganie! - Użyła podobnego tonu, jakim obdarowała go matka, gdy coś zbroił. Jednak Rachela nie wyglądała na rozgniewaną, Regan powiedziałby, że na podekscytowaną.
- Cholerny pomiot! - Warknął Regan i spojrzał na zwłoki wampira, które chwilę później stanęły w płomieniach. W powietrzu unosił się ciężki zapach siarki i palonej tkaniny.
- Wataha Zmierzchu beknie za to, że nie wykonują swych obowiązków!
Rachela stała jedynie nad tym, co pozostało z wampira- popiołem. Rozumiała doskonale gniew kuzyna.
- Zobaczysz, że bekną, nawet będziesz mógł sobie ich nagrać na telefon, jeśli będziesz chciał. - Dodała z uśmiechem i pomogła Reganowi wstać. Zimny baryton wciąż tkwił mu w głowie, lecz już słabł, wraz z bólem. Słowa powtarzały się, jak zacięta płyta " Jesteś nikim...jesteś nikim... jesteś... nikim"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro