Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

68 rozdział ♔ | Rozejm, a może pokój? |

| Rola córek | Ojcowska lekcja | Matczyne serce |

| Królewska miłość |

https://youtu.be/PkNtBuwWq_o

Wyszehrad, Królestwo Węgier, koniec czerwca 1335 r.

| Tydzień później |

Wziął głęboki wdech, powolnie wypuszczając powietrze i uciszając nerwy. Audiencje onegdaj niosące mu satysfakcję, podczas których wspierał poddanych, przy tejże sposobności prezentując się również po latach walk o tron w roli legalnego władcy, teraz ciążyły mu w momentach boleści podagry. Pragnąc zagłuszyć odnawiającą się ranę u stopy, sięgnął po sztylet i drewienko, kontynuując rzeźbienie. Dłuższa chwila pomiędzy audiencjami miała przynieść mu ukojenie i spokój.

— Ojcze — zagadnął go niespodzianie Ludwik, przekraczając próg sali tronowej.

Karol Robert przymknął oczy, siląc się na cierpliwość, boć brakowało mu jej przy nieznośnym pulsowaniu w nodze.

Spojrzał atoli na syna wzrokiem beznamiętnym.

Malec zgarniał co rusz ciemne włosy z zaczerwienionego od wysiłku lica. Docierając przed jego oblicze, pokłonił się pospiesznie. Już po chodzie Karol wyczuł, iż żywi doń jaką pretensję.

— Co przykazałeś Mroczkowi?

Andegawen zmrużył oczy, odsuwając ostrze od naznaczonego drewna. Syn wyraźnie miał mu co za złe. Rzucał w niego osądzającymi gromami, tonem tnąc spokój, jakiego nieomal zaznał w samotności. Nieomal.

— Mówże wprost — zarzęził, zanosząc się raptownym kaszlem.

Ludwik przeczekał napad i podszedł bliżej. Gdy Karol był w stanie zaczerpnąć powietrza, rzekł:

— Wywiedziałem się od Atili o ranie Leili. Nie była w stanie przyjść na trening. — Nie potrafiąc wystać w miejscu, stawał raz na jednej raz na drugiej nodze. — O tym miałem nie mówić matce?

Zapadła cisza. Karol spodziewał się dłuższego wywodu, podczas gdy syn ino nie spuszczał z niego palącego spojrzenia, domagając się odpowiedzi i wiedział, iż ona mu nie wystarczy.

Był niczym matka, wścibski, męczący, nieustępliwy, wszędobylski. Nie wygrałby z nim teraz. Wskazał następcy tron królowej, na którym pospiesznie się usadowił, jakoby jeno czekał na zezwolenie.

— Za wszelkimi misjami podąża zagrożenie. — Karol oparł się na łokciu, wysuwając w stronę syna. — Zwłaszcza za tymi, które wymagają wejścia do paszczy lwa. Wiedział o tym Mroczko, wie i Leila. Sama wymusiła na mnie pozwolenie, by ruszyć z Draganem. — Na te słowa uderzył plecami w oparcie, spoglądając na drewienko. — Co jeszcze masz mi do zarzucenia? — spytał, zabierając się za robótkę.

Ludwik przyglądał mu się ukradkiem, by po chwili stanąć przed podestem.

Widział Karol, z jakim trudem przychodzi mu opanowanie gniewu. Tymczasem w moment przywdział spokojny wyraz, na co pogratulował mu w duchu.

— Ufam twej mądrości i przezorności, panie ojcze — przemówił dojrzałym tonem, patrząc na dłonie rzeźbiące jedynie sobie znany wzór. — Zawsze będę stał u twego boku. — Pokłonił się. — Jeśli ja, żem się domyślił, do matki prędzej niż sądzisz, dotrą pogłoski o wyprawie. To bodajże ostatni moment.

Następca uniósł głowę i choć król wydawał się niewzruszony, nasilił ciosy wymierzone w figurkę. Ludwik nie zwlekał. Wycofał się, pozostawiając go samego. Wraz z zatrzaśnięciem się podwoi, Karol zacisnął palce na rękojeści.

Ma rację – pomyślał z niezadowoleniem.

Następca najlepiej znał swą matkę i coraz bardziej poczynał się do niej upodabniać.

~~~~~~

Po ogrodach rozchodziły się gromkie krzyki dzieci i rozmowy fraucymeru. Chroniąc najmłodszego królewicza przed słońcem, rozstawiono baldachim, pod którym wyłożono wszystkie możliwe zabawki. Vlado najmocniej urzeczony drewnianym rycerzem, próbował capnąć go sprzed oblicza Stefanka, który ani myślał wypuścić go z ręki. Dalia nie spuszczała z nich czujnego oka, widząc wzajemną adorację zabawki, by w razie potrzeby w porę zażegnać wiszący w powietrzu kryzys.

Diana, Ivo i Elżbieta wpatrywali się zaś w nieboskłon, przykładając dłonie do głów. Gdy oni próbowali dostrzec coś między małymi obłokami, Mieszko bezszelestnie zmierzał w ich stronę. Skrzyżował ręce na piersi, parskając z nagła tubalnym śmiechem. Wszyscy się spłoszyli, acz wtem jedynie królowa dała upust swemu niezadowoleniu, uderzając go w ramię. Nieco się zachwiał, zaskoczony krzepą monarchini.

— Nie zakradaj się tak! Nie przystoi ci! — burknęła.

— Biskupowi i kanclerzowi! A krewniakowi? — Mrugnął zadziornie, szczerząc zęby. — Krwi się nie wyprzesz, Elżuniu.

Piastówna niepostrzeżenie dla rozmówcy – usatysfakcjonowanego swym figlem – uniosła kącik ust i niby to niecelowo poczęła krążyć, odsuwając się na bezpieczną odległość.

Krewniak coraz bardziej działał jej na nerwy swym czupurnym zachowaniem. Nie pozostawała zatem dłużna, wykorzystując każdą sposobność do odwetu.

— Co cię sprowadza? — spytała, porozumiewawczo zerkając na Iva i Dianę. Lotnie odwzajemnili jej uśmieszek, stając z boku.

— Twój brat nadesłał pomyślne wieści.

— Ach, tak? Zrządzenie to losu? — spytała retorycznie, mrugając do protegowanego. — Czekam właśnie na kogoś, kto związany jest z Polską.

Piast jeno skrzywił się, puszczając ich dziwne zachowanie w niepamięć.

— Udało mu się zawrzeć rozejm z Zakonem. To wielkie osiągnięcie twego brata, pani. Wpierw Luksemburczyk, teraz Krzyżacy.

Elżbieta uśmiechała się, niekiedy zerkając ponad głowę rozmówcy, jeno potakując.

— Gdy Polska i Węgry w silnym sojuszu, nie warto robić sobie z nas wrogów — ozwała się, a tedy makiawelicznie oczy jej błysnęły.

— Dopóty brat twój będzie lojalny... — ciągnął, przerywając z nagła.

Ivo uniósł rękę i wówczas Mieszko spostrzegł na niej skórzaną rękawicę.

— I tego młodego drapieżcę łatwo ujarzmić — rzekła zaskakująco, patrząc z dumą w górę.

Biskup odwrócił się, równie prędko padając na ziemię. Ledwo co uniknął zderzenia ze szponami, gdy w powietrze tuż obok jego głowy uderzyły białe skrzydła, a skrzek poniósł się po ogrodzie.

W moment bezgłos nastał. Kanclerzowi w uszach dudnił ino echem rozchodzący się śmiech królowej. Żwawo powstał z trawy, patrząc na krewniaczkę z urazą.

— Nie miej mi za złe. Toć to jeno wygłupy. Krwi się nie wyprzesz, mój drogi. — Zaśmiała się, zakrywając usta.

Ivo zaś gładził winowajczynię jego upokorzenia. Masywna orlica sadowiła się na prawym przedramieniu sokolnika, pazury to unosząc, to wbijając w rękawicę.

— Poznałeś Albę, czyż nie? — Wyrwała go Elżbieta z zadumy nad samicą, gładząc ją pod dziobem, co wyraźnie uwielbiała, boć wyprężała szyję, domagając się i na niej pieszczot.

— A jakże! Znam tę gadzinę! — Podszedł bliżej. Ptaszysko nie spuszczało z niego krągłych oliwkowych oczu. — Rzadki to okaz. Od ojca, prawda? — Przytaknęła. — Jakże wymowny podarek.

Uśmiechnął się. Dłoń jego powędrowała na rękę Elżbiety, by ostatecznie zatopić opuszki palców w pierzu.

— Bym nigdy nie zapomniała o korzeniach.

— Dosyć tego biadolenia! — huknął z nagła, wywołując u wszystkich łomotanie w piersi. — Należy myśleć ino o przyszłych losach! I za nie chodźmy się napić, boć przez tę pogodę padnę ci tu pod nogami trupem.

Piastówna przerzuciła oczami, skinąwszy Dianie, ażeby poprowadziła Mieszka do stoliczka. Przez chwilę goniła za nim wzrokiem. Niezmiernie ją irytował i jako jedyny pozwalał sobie przy niej na takie wybryki, acz dziwnym uczuciem go darzyła. Jakoby nawiązała z nim braterską więź. Być może żyjąc z dala od ukochanego brata, wybrała sobie mimowolnie człeka, który go jej zastąpił.

Potrząsnęła głową, podwijając poły sukni.

— Umknęło mi — zaczepiła jeszcze na odchodne Iva. — Już wcześniej pragnęłam cię widzieć z orlicą. Gdzie się podziewałeś?

Pogłaskał nerwowo ptaka, a zaśmiawszy się impulsywnie, poczochrał własną czuprynę.

— Pani, ja...

— Wypełniał moje polecenie.

Karol wyszedł z alejki. Spojrzał na Iva, a ten kłaniając się, odszedł. Elżbieta łypnęła wątpliwie to na odchodzącego chłopaka to na męża, odwracając się całkowicie w stronę tego drugiego.

— Zaszczycisz mnie spacerem? — zasugerował przymilnie, ręką wskazując przejście do kolejnej części ogrodów.

Piastówna po chwili zwłoki przyjęła wysunięte ramię, oparłszy się o małżonka. Tym razem cisza nie jeno jej ciążyła. Karol wydawał się czymś umęczony, niemniej posłusznie czekała, gdy to on zacznie, choć ciekawość dawno wzburzyła jej krew.

Nie wytrzymała.

— Nie, żeby nie radował mnie przebłysk tegoż zdumiewającego zainteresowania mą osobą, acz spacery z tobą nie należą do codzienności, mężu — rzekłszy to, nieustannie patrzyła przed siebie, choć czuła, iż i on na nią nie patrzy.

— Słuszna uwaga. Ciężko cię zwieźć, zatem nie będę dalej tego robił. — Pociągnął rękę małżonki i zatrzymując, zwrócił do siebie licem. Nie była naiwna. Nie była i zaskoczona takim obrotem spraw, boć od początku czuła, że ma jej co ważnego do przekazania. — Sprawa Dragana mi ciąży.

Prędko wzmocniła uścisk ich dłoni.

— Nie mam ci za złe wymiany. Nie żywię urazy. Odzyskaliśmy tym samym wielu wojów. Co prawda w marnym stanie, acz dojdą do siebie. Najważniejsze, iż lud jest nam wdzięczny, a na zatroskanych twarzach matek, żon i sióstr znowuż zagościły uśmiechy. — Nie umknął jej chłód emanujący z jasnych oczu. Jednakowoż nie wynikał on z braku empatii dla poddanych, była niemal o tym przekonana. Czoło jej zafalowało, ona zaś odsunęła się porażona. — Chyba że żeś coś przede mną zataił?

— Błagam, nie przerywaj mi, póki nie skończę. — Usadził ją na pobliskiej ławce i uwięził drobne dłonie we własnych. — Mroczko, Lukas, Ivo i Leila pojechali do Duszana. Nie mieli jeno dokonać wymiany, a... — Jasne tęczówki dotychczas wyrażające niewielką skruchę, znowuż stały się apodyktyczne. — Pod osłoną nocy zabić Dragana.

— Udało się?! — wtrąciła pełna nadziei.

— Ten łotr nigdy już nie podniesie ręki na żadną niewiastę ni dziecko. Mroczko wykonał zadanie. Jedyne co poszło nie po mej myśli to zemsta Leili na Zoranie. Pono to on zaatakował Ludwika? — Przytaknęła, na co westchnął. — Nie będę jej za to karał. — Spojrzał z zaciekawieniem na żonę. — Twe lico mnie intryguje. Sądziłem, iż nie poprzesz mej woli i zechcesz mnie powstrzymać. Od czasu zamachu wstrętne są ci siłowe rozwiązania.

Rozszerzyła usta w nieznacznym uśmiechu i pogłaskała jego dłoń. Uniosła głowę, dotykając ukrytego pod zarostem policzka. Nie widział w ciemnych oczach żalu, gniewu czy rozczarowania. Wyglądała, jakoby utwierdził ją w przekonaniu.

— Ważniejsze jest, czy Duszan nie weźmie odwetu za śmierć Dragan i Zorana.

— Nie będzie miał na tyle odwagi. Musiałby raz jeszcze wślizgnąć się niczym wąż do naszego gniazda, a na to będziemy przygotowani jak nigdy wcześniej. Ponadto nie ma pewności, iż to z mego rozkazu dokonano zamachu. Tej nocy nasi ludzie byli już daleko od granicy.

Piastówna nie zdołała ukryć zadowolenia z zasłyszanych słów. Parsknęła pod nosem, nieustannie delikatnie się uśmiechając.

— Domyślałam się, iż wymiana to ino czubek góry. Czułam to w trzewiach, choć próbowałam uciszać wątpliwości. Żyjemy razem od piętnastu wiosen, Karolu. Poznałam cię lepiej niż ktokolwiek inny. — Ucałował wierzch rękawiczki, przykładając skroń do jej ręki. Utuliła go, gładząc po plecach. — I ty winieneś znać mnie lepiej. — Wtem łypnął na nią zaciekawiony. — Równie, jak i ty, nigdy nie popuszczę krzywdy naszych dzieci. Przez ludzkie kanalie utraciliśmy już dwoje z szóstki. — Pacierz nie minął, a kłębiącą się w kąciku oka łzę, zwalczyła, nim zdążyła ona wyżłobić bolesną ranę na policzku. — Wstyd przyznać... rada jestem z powodzenia tej misji. Na nasze nieszczęście oboje przez miłość żeśmy dusze zatracili. Jeno by, Bóg, spojrzał na nas łaskawszym wzrokiem.

Patrzyli na siebie. Karol po chwili ujął lico żony i musnął jej ciepłe usta. Oddała pocałunek. Żarliwie, czule, straceńczo.

— Istnieje bardziej opętańcze uczucie niż to, którym pałamy do naszych dzieci? — wyszeptała, przymykając oczy.

Twarze trzymali blisko siebie, czując swe ciepło. Oboje wiedzieli, iż odpowiedź na to pytanie miała swój niebosiężny ciężar. Ciężar, który oboje zmuszeni będą dźwigać w świecie pełnym przeciwności i braku akceptacji dla wpływu, jaki mogła pozyskać kobieta.

Od tych słów zależała przyszłość.

Zajrzeli w swe oczy pełne nadziei i pasji. Domagali się tego, co od dawna było skryte na dnie ich serc.

— To, które żywimy do siebie — wydusił cicho.

Najczulej, jakoby obchodził się z figurą mogącą rozsypać się pod jego dotykiem, pogładził skroń Piastówny, kolejno linię brody i wargi.

Nikt poza nimi, a nawet i oni sami nie byli świadom, iż związek zawarty z pobudek politycznych wzniósł wokół siebie mury niezdolne do rozkruszenia. Wybudowane na dwóch silnych temperamentach, ich cierpieniu, wzajemnym przebaczeniu i szacunku, obopólnym zrozumieniu, tęsknocie za bezpieczeństwem i zwykłą radością. Nie było to czyste niewinne miłowanie, atoli uczucie o wiele silniejsze, zespalające z sobą osoby, które błądząc przez lata po najciemniejszych głębinach swych dusz, przeszyły się na wskroś, tolerując własne blaski i cienie. Nikt już nie był w stanie ich skłócić.

Kraków, Królestwo Polskie, lipiec 1335 r.

Atmosfera triumfu unosiła się na Wawelu. Dziewięcioletnia córka umilała Kazimierzowi drogę do sali audiencyjnej, a jej słodki głos niósł się melodyjnie po korytarzach. Śmiechom nie było końca. Jasne oczy odziedziczone po ojcu błyszczały od emocji towarzyszących królewnie przy opowiadaniu kolejnej historyjki. Długie włosy falowały zaś za nią przy każdym podskoku. Oboje przepadali za swym towarzystwem, choć czasu dla siebie nie mieli zbyt wiele.

— Estera? — dopytał.

— Dasz wiarę? — zachichotała, dłonie unosząc do brody. — Spaliła się ze wstydu, gdy dostrzegła obecność rycerza. Wszystko słyszał!

— Może nasza Estera przypadkiem znalazła zalotnika? — Uśmiechnął się szeroko.

Mało go obchodziły dworskie romanse, acz uwielbiał słuchać o nich z ust Elżbietki. Była przy tym niezwykle urocza. To właśnie córki odciążały go od problemów królestwa. Ich śmiechy i rozweselone twarzyczki rozświetlające mrok dnia podnosiły na duchu.

Wtem wyprostowała ręce, ściskając mocno dłonie.

— Może i ja kiedyś spojrzę z takim uwielbieniem na jakiego rycerza?

Mimo woli spojrzała podekscytowana na Piasta, w lot dostrzegając grymas na ojcowskim licu.

— Wybacz, ojcze. — Opuściła chyżo głowę. — Znam swą powinność. Mój mariaż będzie korzystny dla królestwa. — Uniosła wzrok, patrząc nań tak, by serce mu zmiękło. Była do tego zdolna. — To jeno niewinne marzenia. Znam swe miejsce i nic tego nie zmieni.

Dotarłszy po chwili do wrót sali, król uklęknął przed córką.

— Ledwo od ziemi odrosłaś, masz prawo marzyć o przyszłości, póki jeno myśli te, nie zmienią się w niechlubne czyny. — Pogładził dalej rozpalone od opowieści jagody. — Nie gniewam się. A teraz idź do matki, ja muszę spotkać się z urzędnikami.

Posłusznie dygnęła i składając krótki pocałunek na jego policzku, odeszła. Kazimierz odprowadził ją wzrokiem do kolejnego korytarza. Nieco posmutniał. Córki służyły dobru królestwa. Miały swą wyznaczoną rolę równie jak synowie. Dobrze pamiętał pożegnanie z siostrą piętnaście lat wcześniej.

Nie myśląc dłużej o Elżbietce, przekroczył próg sali, dochodząc do stołu, nad którym stali już członkowie rady. Niektórzy smakowali przygotowane wino inni piwo, rozmawiając donośnie. Gdy spostrzegli go w wejściu, zaraz pochylili głowy. Widok ten nieustająco napawał go niemałą dumą.

— Panowie, rozejm z Luksemburczykiem i Krzyżakami potrwa do przyszłego lata. — Uniósł swój kufel. — Winszuję!

— Niech żyje król! — krzyknęli urzędnicy.

Opróżniając naczynia, postawili je na dębowym stole, na co podczaszy począł dolewać trunki.

— Jaki będzie twój kolejny ruch, panie? — spytał Spycimir Leliwa.

Kazimierz zawiesił nań pytające spojrzenie.

— Rozejmy te napawają nas nadzieją i spokojem — zabrał głos Zbigniew ze Szczyrzyca — atoli nie możemy uznawać ich za gwarancję.

— Krzyżacy przecie zmuszeni zostali do chwilowego zawieszenia broni przez posunięcie Jana — dodał Mikołaj Bogoria, wojewoda krakowski.

— Król czeski przysiągł nie wchodzić z tobą w układy, lecz sytuacja w Karyntii go do tego zmusiła. Złamał słowo dane Zakonowi, czy dotrzyma zatem słowa danego nam? — Spycimir złączył dłonie na plecach, patrząc wyczekująco na króla.

— Co radzicie? — spytał Kazimierz.

— Znaleźć rozwiązanie, które nie da Krzyżakom szansy na kolejne wypomnienie tej obietnicy — rzekł Zbigniew.

— Pytałem o radę.

Głos Piasta poniósł się echem po ścianach, a gdy uleciał w nicość, nastała niewygodna cisza. Panowie patrzyli po sobie, jakoby bez pomocy słów, ustalali najlepsze rozwiązanie.

Spycimir wraz ze Zbigniewem również porozumiewawczo na siebie zerkali, acz oni, w odróżnieniu od pozostałych, już wiedzieli. Dwa dni wcześniej wrócili bowiem z Sącza, nie prawiąc o tym głośno, boć każdą radę od królowej wdowy młody władca był w stanie bez namysłu odrzucić. I choć od chwili odwiedzin u matki zdawał się jej bardziej przychylny, urzędnicy dalej ostrożnie dobierali słowa. Za namową królowej Jadwigi nie ujawniali również ich spotkań.

— Może winniśmy podjąć próbę zawarcia pokoju przy pomocy rozjemcy? — wysunął propozycję Spycimir.

Kazimierz łypnął zaciekawiony, zwierając palce na kuflu.

— Kogo?

— Karola Roberta. To nasz najsilniejszy sojusznik — kontynuował Leliwa. — Krzyżacy nie będą mogli zarzucić Janowi układów z tobą, panie, podczas gdy to król Węgier wystąpi w roli orędownika pokoju pomiędzy naszymi krajami.

Kazimierz zamyślił się, patrząc w dal. Propozycja wydawała się najlepszą z możliwych. Jan, a za nim i Krzyżacy musieliby uszanować zdanie potężnego szwagra. Jemu może i by odmówili, acz Carobert wzbudzał poważanie i strach. Kazimierz musiał przyznać, iż jeno Węgry mogły mu pomóc w uzyskaniu pokoju, by zyskał czas na poprawę sytuacji w kraju.

— Postanowione! — Wstał, dłonie opierając o blat i spoglądnął na Spycimira. — Poślij zaraz gońca do Wyszehradu z listami do mego szanownego szwagra i siostry. Ten drugi sam podyktuję.

Wszyscy pochylili pokornie głowy. Spycimir ze Zbigniewem wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami, unosząc nieco kąciki ust. Szanowali młodego króla, acz równie mocną lojalnością darzyli królową wdowę, która w dobrej komitywie żyła ze swą córką. Bliskie relacje z węgierską władczynią mogły przynieść wiele korzyści dla spraw królestwa. Wyglądało bowiem na to, iż była ona nieodrodnym dzieckiem swej matki.

Wyszehrad, Królestwo Węgier

Z wypiekami na licu sczytywała każde starannie spisane przez matkę słowo. Dla takichże momentów ojciec wydał ją za wpływowego władcę, który był w stanie wesprzeć polskie królestwo. Nie czuła jeno obowiązku. Zrobiłaby to również z osobistych pobudek, chyba że zawisłoby nad nią widmo wyboru pomiędzy dobrem Węgier a Polski. Mimo wszelkich zarzutów względem rodziny z Krakowa nadal pozostawała ona bliska jej sercu.

Wedle woli przebywała w samotności. Cisza stanowiła kojącą melodię, pozwalającą na zatopienie się we własnych myślach. Nienawidziła Luksemburczyka. Nie należało mieć jednak tak wpływowych wrogów. Ze sprzymierzeńcami winno utrzymywać się bliskie relacje, lecz z wrogami jeszcze bliższe. Tak zatem powinni postrzegać czeskiego króla. Ino pokój i współpraca między wielkimi królestwami mogły przynieść długotrwałe korzyści. Wiedziała o tym, pojmowała to również jej matka.

— Najjaśniejsza pani. — Dosłyszała głos ochmistrzyni. — Król wraz z królewiczami zasiedli już do obiadu.

Skinęła głową, odsyłając Selene. Ukryła list z pieczęcią królowej wdowy pod stertą dokumentów i wstała, wychodząc do komnat dziennych. Zaraz Diana nakryła jej ramiona płaszczem, podążając za nią do drzwi jadalni.

Do wnętrza weszła sama, uśmiechając się na widok uradowanej rodziny. Trzyletni Stefan siedział na kolanie ojca, wsuwając do buzi kawałek słodkiego chleba. Naprzeciwko Ludwik szukał wzrokiem na stole czegoś dla siebie. Gdy pojawiła się przed swym miejscem, przywitał ją skinieniem, ona zaś ucałowała główkę młodszego syna, zerkając z zadowoleniem na męża.

— Promieniejesz — ozwał się Karol, sięgając po kleik z migdałów.

— Nieustannie na wasz widok.

Zajęła krzesło na szczycie, nakładając sobie jedzenia. Nie była głodna. Głód karmiła ciekawością. Szczęśliwie nie musiała długo czekać.

— Dotarł do mnie list od twego brata — zaczął Karol, ocierając zabrudzoną dłoń syna. — Dalej pragnie zawrzeć pokój z Janem, acz i z Krzyżakami.

— Również tego pragnę. Złapałby nieco oddechu i poświęcił się sprawom kraju. Dużo pracy przed nim. — Spojrzała czujnie na męża. — Masz być mediatorem, jak zakładaliśmy?

— Istotnie. Rokowania odbywać się będą pod naszym nadzorem.

Elżbieta uśmiechnęła się z zadowoleniem.

— Neutralny grunt będzie najbezpieczniejszy. Nikt nie sprzeciwi się przybyć na Węgry. Do Trenczyna taka sama droga z Pragi co i z Krakowa.

— Wyszehrad równie blisko — dodał, patrząc na nią podejrzliwie.

— Królu.

Przytaknęła zadowolona, wnet zbita z tropu. Zaklęła w duchu. Próbowała walczyć z popędliwością, acz zbyt często poddawała się ambicji, mówiąc bez ogródek, prędzej niż było to potrzebne.

Zwłaszcza w obecności męża.

— Nie wspomniałem o Trenczynie. — Oparł rękę o dębowy blat, drugą podtrzymując Stefana. — Skąd wiesz, iż strona polska w razie konieczności spotkania zaproponowała właśnie to miasto?

Uniosła niewinnie ramiona, przełykając prędko wzięte w palce winogrono.

— Mateusz Czak bliski był memu ojcu.

— Nie przeczę.

— Nietrudno było trafić. Trenczyn uchodził niemalże za królewski dwór Czaka — zironizowała, unosząc czujnie brwi.

Karol pogładził wargi, następnie podrapał brodę, patrząc na nią z dziwnym błyskiem w oku.

— A zatem i ty masz szpiegów na dworze brata.

— To nazbyt... mocne słowo, mężu. — Uniosła kielich, wędrując ostentacyjnie wzrokiem na sklepienie. — Prędzej — wyciągnęła owo słowo — stale mam tam swych popleczników i godnych zaufania ludzi oddanych dobru korony.

Mrugnęła zadziornie, zwilżając gardło miodem.

— Nie zapominajmy o twej matce.

Nie mogła się powstrzymać. Ni to niewinnie, ni przebiegle uniosła kącik ust. Nie musiała ukrywać tegoż faktu, zatem pozwoliła mu się domyślić. Jej dobre relacje z rodzicielką nie były sekretem. Nie uchodziło wypierać się więzów krwi, które i dla Węgier, i dla Polski okazywały się niezwykle użyteczne.

— Wiedziałem — parsknął, sięgając po kielich.

— Nie dziwota to. Święta korona nie odebrała mi tego, co leży na mym sercu. — Karol uniósł brew. — Troski o rodzinę. Każdą rodzinę.

— Słusznie. I tu mamy wiele wspólnego.

Mrugnął frywolnie, a ona westchnęła zirytowana, wiedząc, iż ma na myśli swego bękarta. Atoli coraz mniej Koloman zaprzątał jej głowę, gdy Karol coraz żarliwiej okazywał swe przywiązanie do niej i ich dzieci.

Nachylił się, patrząc na nią pożądliwie.

— Zwłaszcza gdy dać ona nam może kolejny tron.

— To mrzonki. — Odwzajemniła wejrzenie. — Kazimierz będzie miał jeszcze syna. Zezwolę ci jednakowoż napawać się tym jakże kruchym marzeniem.

Chwycił okaleczoną dłoń żony i ucałował czule.

— Jeno Bóg zna nasz los — wtrącił nieoczekiwanie Ludwik. Królewska para spojrzała po sobie zaskoczona, boć wcześniej nie wtrącał się do podobnych rozmów. — Tak mówi Marcin i Dénes. Mylą się?

— Nie — odpowiedziała prędko Elżbieta, układając się wygodnie na krześle i Karol to uczynił, poprawiając Stefanka na kolanach. — Bóg nad nami czuwa, acz to nie on podejmuje za nas decyzje.

— Nie jeno od niego zależy, co nas spotka — dodał Karol.

— To nie nazbyt duża śmiałość? — drążył Ludwik, wywierając na rodzicielach coraz gorsze wrażenie. — Nie należy lekceważyć nauk Kościoła. Czyż nie czynimy tego, co sam Bóg ześle nam do głowy? Nie wypełnia on swej woli naszymi rękami?

Piastówna uniosła się nad krzesłem, by tym razem usadowić się w stronę syna, wyrażając tym swą ciekawość, lecz i dezaprobatę.

Karol zaś siedział niczym głaz, opierając brodę o dłoń. Przeszło przez myśl Elżbiecie, iż małżonek nie odmówi sobie srogiej nauki dla następcy. Nie pomyliła się, gdyż miał on w planach sięgnąć po najcięższy oręż.

— Twym zdaniem to jeno Bóg zsyła na nas wszelkie myśli i podsuwa nam rozwiązania? Nie mamy własnej woli? To nie my podejmujemy decyzje, a Bóg? — spytał tonem, który wprawił królewicza w zakłopotanie. Królowa wzięła głęboki wdech. — Zatem to on kazał Zachowi zaatakować nas przy posiłku i odciąć twej matce palce?

Elżbieta wypuściła powietrze, lewą dłoń zaciskając na prawym nadgarstku. Nie wiedziała, czego duchowi wychowawcy nauczają jej synów, acz była przeciwna wpajaniu im zależności od słowa – nie Bożego – a słowa głoszonego przez kapłanów, którzy potrafili przeobrażać wolę Pana na własną korzyść.

— Czym innym jest wola Boska, a czym innym nauki mające uczynić z nas niewolników wiary. Bóg może mieć na nas swój plan, acz wypełniamy go wedle własnych postanowień. — Karol wysunął się w stronę następcy, zawieszając nad stołem palec wprost w niego wycelowany. — Pamiętaj o tym Ludwiku. Nie możesz ślepo zawierzać słowom duchownych. Wiara jest w tobie. Bóg jest w tobie. Nie w słowach kapłanów.

Piastówna poczuła ulgę. Sądziła, iż mąż surowiej obejdzie się z synem. To, co mu rzekł, było doświadczeniem, wiedzą nabytą z życia. Oboje byli osobami pełnymi wiary, lecz nie pozwalali zaślepiać się ułudzie kleru, oni bowiem również byli zwykłymi śmiertelnikami. Nie mogli każdej swej decyzji, nawet najbardziej niesprawiedliwej, tłumaczyć wolą Stwórcy.

Musieli wpoić to również synom. Winni wyrosnąć na dobrych ludzi, lecz nie naiwnych. Elżbieta była przekonana jednak, iż z czasem Ludwik, a potem i Stefan, nauczą się odróżniać głęboką wiarę i oddanie Bogu od próby manipulacji.

Nastała cisza. Następca zamilkł, tonąc w swych rozmyślaniach. Zmarszczył czoło, wzrok wbijając w talerz. Karol dalej zajmował się młodszym synem, choć królowa dostrzegała krótkie momenty, gdy zerkał na starszego.

— Stefcio już skończył — rzekł i wstając, usadził go na swym miejscu. — Poślę list do Jana. Trzeba kuć żelazo, póty gorące.

— Poślij też do jego syna — wtrąciła, a widząc jego wzrok, dodała, tłumacząc: — Jan darzy Czechy wyjątkową niechęcią, ciągle ucieka z Pragi. I tym razem może go tam nie być. Bóg jeden raczy wiedzieć, kiedy nasz posłaniec go odnajdzie. A młody Karol przebywa pewno w Křivoklát przy nowo narodzonej córce i żonie.

Kiwnął, zrozumiawszy. Ucałował główkę młodszego syna i rzucając krótkie spojrzenie Ludwikowi, wyszedł.

— Matko, ojciec się na mnie gniewa? — Zamrugał, okrywając oczy ciemnymi rzęsami. Nie lubił go rozczarowywać. — Za to, co rzekłem?

— Nie trap się humorami ojca. Masz prawo do zadawania pytań, nawet tych... niewygodnych. Do uzyskiwania odpowiedzi i rad, nawet do głupoty — zaśmiała się, na co Ludwik zmarszczył czoło, zawiedziony słowami matki. Nie uważał się za niemądrego. — Głupotą jest zawierzanie ludziom, dla których twa przychylność może stać się szczeblem w drabinie władzy. Szanuję nauki waszych wychowawców, choć ty sam musisz znaleźć równowagę między nimi a prawdziwą wiarą. Między troską a próbą manipulacji. — Elżbieta pogłaskała policzek syna i położyła dłoń na jego piersi. — Wiara zawiązuje się między tobą a samym Bogiem. Jeśli nie zgodzisz się ze słowem kapłana, nie oznacza to zawsze, iż sprzeciwiasz się Stwórcy i czeka cię za to kara. Acz do tego sam dojrzejesz i kiedyś wspomnisz tę lekcję. — Uśmiechnęła się, wracając dłonią do talerza. — A ojciec nie będzie żywił długo urazy. Jesteś z jego krwi i wie, iż wkrótce pojmiesz. Sam niegdyś był nieokrzesanym młokosem — dodała znacznie ciszej.

Uśmiechnęła się, na co Ludwik nieco się rozchmurzył. Jeszcze wiele musiał się nauczyć, choć i ona wyciągnęła wiele z tej lekcji. Myślała atoli, iż przyjdzie to dopiero po śmieci męża, acz już teraz panowie próbowali wpływać na Ludwika. Nie wiedziała jedynie, czy to prawdziwie efekt głębokiej wiary, czy próba sprawdzenia, jak bardzo zniewolić można umysł następcy. 

Křivoklát, Królestwo Czech

Po cierpieniu, jakiego przysporzył mu własny ojciec, wzięcie w ramiona własnego dziecięcia z początku napawało margrabiego strachem. Niemniej, kiedy poczuł zapach niewinności swej córki, poprzysiągł chronić ją za cenę własnego życia. Tym bardziej nie potrafił zrozumieć okrutnych poczynań Jana, który był zdolny więzić własne dziecię w ciemnościach, po dziś dzień prześladujących go w snach.

W głębi duszy nienawidził ojca, lecz musiał łączyć z nim siły, by zachować pozory i w dniu własnej koronacji na dobre zakończyć lata strachu o własne życie. A drugi ślub czeskiego króla z Beatrycze Burbon napawał jeno luksemburskich synów trwogą o swą i tak już niepewną przyszłość.

Karol pogładził najdelikatniej, jak jeno zdołał lico małej Gosi i ostatni raz przyglądając się uśpionej dziewczynce, odszedł w stronę łoża.

Dostrzegł, iż Blanka obserwuje go markotna.

— Co cię trapi, miła? — spytał, niezwłocznie ujmując drobne dłonie żony.

Milczała, gładząc wierzch jego skóry.

— Nie masz mi za złe powicia córki? — spytała, patrząc nań żałośnie.

— Dworujesz ze mnie? — Ucałował jej czoło. — Jestem ci wdzięczny za ten skarb.

— Nie masz dziedzica...

— Urodziłaś córkę, możesz i syna — wciął jej w słowo, ujmując szczupły podbródek i zmuszając Francuzkę do patrzenia mu w oczy. — Matka powiła wpierw Małgorzatę i Bonnę, nim ja przyszedłem na świat. Pradziad, Przemysł Ottokar, także doczekał pierwej dwóch córek, nim powitał Wacława. Dziewczynki to równie cenny dar, co chłopcy. Polski król co prawda nie czuje się bodaj zbyt dumny z bycia ojcem dwóch czarownych córek, acz ja nie podzielam jego smutku i go nie pojmuję. Matka była piękną i odważną kobietą, nasza córka również będzie. Czuję — przysunął jej dłonie do swych ust — iż czeka ją godziwy los. Zostanie wielką królową, jestem o tym przekonany.

— Inaczej być nie może. — Uśmiechnęła się uroczo, gdy naznaczał jej dłonie czułymi pocałunkami. — Wdzięczna jestem Bogu za tak szlachetnego męża.

— A ja za tak mądrą i dobrą żonę.

Przymierzał się do ucałowania jej pełnych ust, lecz tak prędko, jak o tym pomyślał, równie prędko rozległo się pukanie do drzwi. Westchnął ciężko, padając na posłanie.

— Kto śmie zakłócać mój spokój?! — krzyknął rozsierdzony.

Blanka ułożyła się na jego torsie, nie chcąc wypuścić z objęć.

— Margrabio! List z Węgier. Od króla Karola Roberta.

Na dźwięk imienia Andegawena, zmrużył oczy. Ucałował spięte w koka włosy i wstał, dochodząc do podwoi. Uchylił je, odbierając pergamin. Niecierpliwie złamał pieczęć. Piwne oczy śledziły każdą linijkę spisanych słów, a lico nie zdradzało żadnych emocji.

Blanka obserwowała męża, tuląc do piersi zbudzoną ze snu córkę. Wtem spojrzał na nie raptownie.

— Karol Robert składa propozycję pokojowych pertraktacji — rzekł, jakoby nie oczekiwał mimo to odpowiedzi. Wzrok jego w mig wydał się Blance obcy, jak za każdym razem, gdy rozmyślał o sprawach kraju.

— Przecie między Węgrami a Czechami trwa zgoda od czasu najazdu twego ojca na teścia Caroberta — napomknęła Blanka, kołysząc dziecinę.

— Nie o nas się rozchodzi. — Oprzytomniał z zamyślenia. — Wystosował propozycję w imieniu polskiego króla.

Zamilkli. Jan przebywał we Francji, pewno dlatego węgierski władca przysłał wiadomość i jemu.

— Dobrze zrobi nam teraz pokój na górnej granicy. Nie wiem atoli, jak ojciec go przyjmie — kontynuował, wędrując do okna. Uniósł list, sczytując ostatnie słowa. — Będą ostawać przy zrzeczeniu się naszych praw do polskiego tronu. — Spojrzał na żonę. — Atoli nie wiedzą, iż na naszych warunkach. Może to być również szansa dla nas.

Spojrzał tajemniczo na kołyskę. Piwne oczy wydały się czarne. Wykrzywił usta w nikczemnym uśmieszku, wydobywając z gardła przytłumiony rechot.

W takich momentach przyprawiał Blankę o ból głowy. W głębi duszy coraz bardziej przypominał ojca, choć nigdy by mu tego nie zdradziła. 

Wyszehrad, Królestwo Węgier

Zaciskała, to popuszczała palce na wezgłowiu miecza. Z wolna przygotowywała mięśnie do wymierzenia ciosu w kukłę. Gdy jeno naprężyła ramię i uniosła ostrze, jakoby kolejny raz grot strzały przebił jej łopatkę. Syknęła, wypuszczając broń z dłoni. Po arenie poniósł się jeno głuchy dźwięk obijanego żelastwa.

— Rana dobrze się goi, choć nie oznacza to gotowości do takiego wysiłku — orzekł niespodzianie Mroczko, podchodząc do pochylonej Leili.

Nie ukrywała słabości, co wydało się gwardziście niespotykane. Zawsze silna, dbająca o reputację dzielnej wojowniczki, teraz wyglądała na kruchą. Wtem nań spojrzała i w mig zmienił zdanie. Pomimo bladej skóry i pociemniałych plam pod oczami, dalej ich blask mroził mu krew w żyłach.

— Pewno odmówisz... — zaczął, śmiejąc się z siebie pod nosem. — Pomóc ci?

Przez pacierz zwykle oziębłe spojrzenie stopniało. Zdawało się życzliwsze, bał się nawet pomyśleć, lecz przeszła mu przez głowę niedorzeczna myśl, iż było wdzięczne. Pod przypływem chwili chwycił jej dłoń, burząc utworzoną między nimi harmonię. Wyszarpnęła się, odchodząc kilka kroków.

Nim co rzekł na swą obronę, oboje stanęli jak wryci na widok Iva i Lukasa zmierzających w ich stronę.

— Wybaczcie — rzekł łucznik, unosząc dłonie, jakoby chciał się przed czymś obronić. — Nie w porę przyszliśmy?

— Kiedy indziej możemy wrócić, skoro...

— Nie pleć na Boga! — weszła w słowo młodemu sokolnikowi. — Gadajcie, po co żeście tu przyleźli? Zapewne nie ino po to, by mnie zeźlić? — warknęła, ręce krzyżując, a głowę odwracając jak najdalej od Polaka.

Ivo i Lukas wymienili się kpiącymi uśmieszkami, prędko jednak je ukrywając. Nie lubili zbytnio drażnić wojowniczki w tym stanie. Niezdolna do prędkich ruchów i walki wzbudzała w nich dziwny smutek. Woleli ją w pełni sił.

— Nie złość się, Leila — zaczął w końcu Ivo. — Rozejm. Nie przyszliśmy cię irytować. Nie tym razem. — Wyszczerzył zęby. — Jeno zobaczyć, jak się miewasz. Lukas marnym jest przeciwnikiem w walce — zironizował, robiąc unik przed ręką Litwina, by zaraz ułożyć usta w dzióbek. — Nie gorsz się tak. Do miecza ci daleko, acz ze strzałami działasz cuda! — Zaśmiał się, zerkając znowuż na Leilę. — Widzisz zatem, iż nie jeno królewiczowi Ludwikowi za tobą tęskno.

Uśmiechnął się szczerze, co nie umknęło Lackfi. Nie ufała ludziom. Nie lubiła ich litości ni zainteresowania. Uczucie towarzyszące jej jednakowoż przy zatroskanym, choć dalej łobuzerskim Mroczku, szczenięcym spojrzeniu Iva i przychylnym Lukasie, było inne. Miłe. Koiło duszę. Prócz rodziny nikt wcześniej się nią nie przejmował, patrzył ino, jak na znakomity kąsek. Ta trójca zaś akceptowała jej niemoc, nie uważając przy tym za słabą. Po wspólnej wyprawie stali się jej znacznie bliżsi.

Przełknęła ślinę, siląc się na słowa, które nie chciały przejść przez gardło. Zatrzepotała rzęsami, w końcu równie ciepło odwzajemniając uśmiech.

— Rada jestem z waszych odwiedzin. Dziękuję. — Poczuła ciepło pod powiekami, zatem prędko dodała: — Mimo wszystko!

Wyciągnęła zaczepnie palec, na co chłopaki zaśmiali się zaraźliwie, krocząc w jej stronę.

— To jest nasza prawdziwa Leila! — zadworował Lukas.

Obaj prędko ją obieli o dziwo niezmiażdżeni powalającym ciosem dziewczyny. Pozwoliła im na serdeczność. Nie wiedzieli, czy przez ból w ramieniu, choć woleli myśleć, iż z własnej woli.

Ivo zerknął na stojącego z tyłu Mroczka i machnął ręką.

— Chodź do nas! Serbska drużyna znowu razem!

— Ty jak coś palniesz! — Trzepnął Lukas głowę młodziaka, przygarniając i Polaka.

Mimowolnie ich spojrzenia się spotkały. Mroczko bez trudu patrzył w błękitne oczy, podczas gdy Leila wyraźnie nie potrafiła znieść jego bliskości, uciekając wzrokiem. Szczęśliwie ktoś ją wyręczył od ucieczki.

Dotarły do nich czyjeś oklaski. Zwrócili się w ich stronę, dostrzegając Atilę. Uderzał dłońmi coraz silniej, by nerwowo rzucić je wzdłuż ciała. Teraz dojrzeli stojącą za nim Dianę, która powolnym krokiem podeszła do boku męża. Oboje wyglądali na poruszonych. Strażnik z wypisaną wściekłością na licu i pretensją. Dwórka zaś z błyszczącymi od łez oczami, z których biła gorycz.

— Coś się stało? — spytał Ivo, przerażony ich stanem.

— Wy mi powiedzcie. — Powodził palcem po całej czwórce. — Skąd Leila ma ranę?

— Bracie...

Chciał wtrącić Mroczko, lecz Atila uniósł dłoń.

— Skąd? — powtórzył i spojrzał na Iva. — Miałeś wyjechać do Óbudy w służbie królowej.

— Zastanawiało mnie, dlaczegóż to rzekł nam o tym król, a nie sama królowa — dodała Diana. — W końcu Óbuda to jej dziecię.

— Nie dopytywałem cię — spojrzał na brunetkę — szanując twą prywatność. Acz teraz się dowiadujemy, iż wszyscy wyruszyliście na misję, która groziła śmiercią. Najgorszy — wskazał palcem na Mroczka — był w niej udział Iva. Jak mogłeś to zaakceptować?! Skąd taki pomysł?!

— Jest dorosły, sam za siebie odpowiada.

Diana przeniosła na rodaka oziębłe spojrzenie, zaraz doń podchodząc.

— Gdyby zginął, spojrzałbyś mi teraz w oczy?

Dowódca czuł na sobie przygniatający ciężar odpowiedzialności. Rozumiał ich gorycz, boć Atila niemalże wychował małego psiarczyka, z czasem angażując w opiekę nad nim małżonkę. Teraz widział, jak mocno się do siebie przywiązali. Skrucha na licu Iva była równie wymowna.

— Diano — wtrącił dziewiętnastolatek — sam pragnąłem pojechać w ważnej sprawie. Dla królowej. Błagałem króla o zgodę i ją wyraził.

— Od kiedy zatem, Mroczko, słuchasz Karola Roberta? Hmm? Stałeś się posłuszny?

Zwykle spokojna Diana wydawała się opętana. Tryskała jadem intensywniej niż najgroźniejsze ze żmij, co było do niej niepodobne. Ivo patrzył zdezorientowany na kobietę, która w żadnym calu nie przypominała tej dobrze mu znanej, ciepłej i troskliwej. Pragnął poznać przyczynę tak wielkiej furii, acz nie podejrzewał nawet, iż to on był jej zarzewiem.

— Czy jestem z tego rad, czy nie, to mój król — kontynuował dowódca, próbując nie poddać się prowokacji. — Daję słowo. Dbałem o niego jak o własnego syna.

Diana roześmiała się wtem Wniebogłosy.

— To mi pocieszenie! — warknęła i nim Atila zdążył ją powstrzymać, rzekła gorzko: — Własnego syna, żeś odesłał w ręce tyrana, bojąc się odpowiedzialności!

— Diano! — Strażnik przyciągnął żonę do siebie. — To poniżej twej godności — wycedził przez zęby.

Wszyscy zamarli, na czele z Leilą, która nic z tej sceny nie pojmowała. Spojrzała na pobladłego dowódcę, który ani drgnął. Polka widocznie trafiła w czuły punkt.

Długo jednak nie pozostał dłużny. Zrobił kolejny krok w stronę szatynki i dodał szorstko po polsku, by jeno ona zrozumiała.

— Uważasz go za syna. A pytałaś, chociażby, czy on też tak to postrzega? — Diana zatrzepotała rzęsami oniemiała. — Może walczysz o kogoś, kto nie chce twej opieki?

— Dosyć! — Nie wytrzymał Ivo, wbiegając pomiędzy nich i przywracając węgierską mowę. — To było wyjątkowo okrutne — skierował do opiekunki. — Nic nie rozumiałem, acz czuję, iż i ty Mroczko nie odmówiłeś sobie bolesnej uwagi. — Polak przygryzł zęby. — Nie wiem, co się dzieje, acz ja umywam ręce. — Odszedł nieco, by stanąć pomiędzy Dianą a Atilą. — Nic nie dało wam prawa, aby decydować o mym losie. — Dwórka spojrzała nań łzawie. — Nie jesteś ani mą matką, ani ty ojcem!

Ostatni raz omiótł ich rozpalonym wzrokiem i prędko odszedł. Dianie wyrwał z gardła szloch, odtrąciwszy jednak dłoń męża. Chwyciła brzuch, walcząc z bezdechem. Spojrzała na Mroczka, który w lot pojął, co przed chwilą jej rzekł. Zabolała go prawda, jaką mu wykrzyczała, atoli prawdziwie przecie oddał syna. Ona natomiast mierzyła się z niemożnością powicia własnego dziecka, a teraz jedyny chłopak, na którego przelać mogła matczyne uczucia, zaprzeczył, jakoby cokolwiek więcej ich łączyło. 


Niestety dorosłe życie nie pomaga w pisaniu, zwłaszcza gdy praca nie ma związku z ową tematyką i nie trwa od 8 do 16, jak w większości przypadków 😅. Niemniej wracam! Mam nadzieję, że jeszcze kogoś rozdział uradował :D

Rola córek. Ojcowska lekcja. Matczyne serce. Królewska miłość. Tuż obok rozwoju planu rozejmu, te cztery wątki miały zyskać w rozdziale spory wydźwięk.

Rola córek w Piastównie nigdy nie będzie pomijana, bo to właśnie dzięki córce, Łokietek a później Kazimierz posiadał potężnego sojusznika w postaci Karola Roberta; w przyszłości i sam Kazimierz wyda w końcu córki dla wpływów; to samo uczyni Karol IV z nowo narodzoną Małgorzatą. Nie ma co się oszukiwać. Być może narodziny córek nie wnosiły zawsze ze sobą szczęścia w tamtych czasach, ale prawdą jest, że stanowiły mocną kartę przetargową w rękach ojców i ta kwestia, choć w ten sposób omawiana być nie lubi w filmach i historii, u mnie będzie mieć należne miejsce.

Ojcowska lekcja. Surowa nauka Karola Roberta dla Ludwika. Czy dla mnie Ludwik w historii był naiwny? Co Wy, nigdy! Ale sądzę, że dorastając, mogło być różnie. Nikt nie rodzi się przygotowany do rządzenia i oprócz dojrzewania królewicza, chcę też zacząć pokazywać zagrożenia, jakie płynęły wraz z pobieranymi naukami. Czy myślę, że Kościół często wykorzystywał wiarę do manipulowania ludźmi? Oczywiście, że tak, to pewne. A czy pomimo głębokiej wiary Łokietkówna była wodzona za nos? Nie. Dlatego mega ekscytuje mnie wdrażanie takich scen. Ludwik jest przede wszystkim dzieckiem, może popełniać błędy, a Karol i Elżbieta wiele przeżyli i oboje będą dbać o to, by nikt nie zmanipulował młodych umysłów ich synów.

Matczyne serce. Wątek Diany od dawna był zaplanowany w przedstawiony sposób. Miała stanowić przykład kobiety, która niestety nie była w stanie donosić ciąży. Moim zdaniem nie trzeba pogłębiać od początku pewnych relacji, by w końcu je wprowadzić, i mam tu na myśli wychowanie Iva przez Atilę i tym samym Dianę. Mam jednak nadzieję, że dobrze zarysowałam chemię i uczucia między tym trojgiem.

Królewska miłość. OMG, przez ten wątek stresowałam się najmocniej publikacją. Od dawna miałam chrapkę na zdefiniowanie związku Elżbiety i Karola. A przez to, że nie jest to czysta relacja romantyczna, jak to kiedyś słusznie zauważyła FannyBrawne99, wykreowanie innego uczucia, bardziej skomplikowanego z głębszym podłożem, było dla mnie dosyć trudne w opisach. Myślę jednak, że końcowe podsumowanie tejże sceny wypadło dobrze i udało mi się nakreślić złożoność uczucia, jakie łączy Karola Roberta i Elżbietę. Tak właśnie ich widzę. Po przejściach, tragediach i poznaniu swoich mrocznych stron zaczynają akceptować siebie nawzajem. Mieli być nieco odwrotnością czystego, niewinnego uczucia i chyba wyszło.

No i na koniec oczywiście cały rozdział doprowadza do jednego, do zjazdu w Trenczynie, który będzie początkiem rozmów na słynnym Zjeździe Wyszehradzkim. Zatem od następnego rozdziału rozpoczynają się wielkie przygotowania do jednego najważniejszych wydarzeń w historii Polski i największego przedsięwzięcia na dworze węgierskim. 

Będę wdzięczna za jakiś mały komentarz! ❣️ Buziaki i do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro