Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

65 rozdział ♔ | Zazdrość i uczucie |

| Rodzące się uczucie | Pogrzebane nadzieje | Krzywdzące kłamstwo |

https://youtu.be/sp0yIVuj2cM


Wyszehrad, Królestwo Węgier, marzec 1335 r.

Światło tańczących świec padało na lico królowej. Przygryzała usta, hebanowe tęczówki zaś skrzyły się od iskier zbulwersowania, w skupieniu śledząc każde spisane przez praskich szpiegów słowo. Od wielu godzin niezdrowo zgarbiona przesiadywała przy skryptorium. Brodę podpierała na piąstce, a nogi nakładała na siebie, zamieniając je jeno co jakiś czas, gdy zbyt boleśnie zdrętwiały.

Z początkiem Anno Domini Jan Luksemburski pojął za żonę Beatrycze z Francji, acz zdradliwszym posunięciem było ułożenie się z nim Ottona Habsburga. Podejrzewając, iż zwodzi on jeno czeskiego króla, w końcu pojął za żonę jego córkę, Annę, niegdyś obiecaną zmarłemu Władziowi w układzie pomiędzy Andegawenami a Luksemburgami. Elżbieta, przeczytawszy ostatnie słowo, jakim było Znojmo, miasto owej uroczystości, zgniotła list. Zassała nerwowo powietrze, prostując plecy i przymknęła oczy. Nie znosiła paktować ze zdradliwym lisem z Pragi, acz jeszcze większa wściekłość ją ogarniała, gdy czynili to ich dwulicowi sprzymierzeńcy.

— Niedawno werbował nas do układu przeciwko Luksemburgom, a dziś! — Nie dokończyła, jeno przeklinając w myśli. Parszywiec bezwstydnie włazi do ich rodziny.

Królewskie oczy zaszły mrokiem, jakiego trudno było w nich na co dzień szukać. Rzadko aż tak mocno coś wyprowadzało królową z równowagi, acz gdy już zdołało, jawiła się niczym diabelski posłaniec na ziemi, dworzan, a zwłaszcza żółtodziobów przyprawiając o dreszcze.

Diana odłożyła robótkę i będąc jedną z osób nieobawiających się już nieokiełznanej natury potomkini Piastów, wstała z miejsca. Zgarniając z kufra jasne futro i podchodząc do królowej, nałożyła jej na ramiona. 

— Elżbieto, ile dziś dokumentów przejrzałaś? Na ile listów odpisałaś? — rzekła zatroskanym tonem, ściskając mocniej ramię monarchini. — Odpocznij. Nie czułaś się ostatnio najlepiej. Nie ryzykuj.

Piastówna pokiwała mimowolnie głową, uparcie wpatrując się w dębowy blat. Rzeczywiście nie czuła się zbyt dobrze, zatem westchnęła, przytakując równie upartej Polce.

— Przygotuj i nagrzej posłanie — wydusiła z siebie po godzinach milczenia.

Diana dygnęła, wykonując rozkaz. Piastówna zaś na nowo odpłynęła myślami, co często jej się zdarzało podczas nieobecności męża, kiedy to nie miała bratniej duszy do rozmowy o sprawach kraju. Patrzyła za okno, nie wypuszczając z dłoni pergaminu i nagle się ożywiła.

— Dawno już po nieszporach — rzekła do siebie. Wstała i otwierając drzwi, spojrzała wyczekująco na strażnika. — Nadeszły wieści od króla? Orszak powinien już dotrzeć do Wyszehradu.

— Pani, ja właśnie w tej sprawie. — Atila pojawiwszy się znikąd, wyminął halabardzistę. — Król zagościł dziś w Budzie.

— Dlaczegóż to?

— Doskwiera mu pono podagra, a rana na ramieniu daje o sobie się we znaki. Zmrok nadszedł prędzej, niż przypuszczali, zatem nie chcieli podróżować nocą.

Elżbieta przytaknęła i wróciła do alkierza. Myśli zakotłowały jej w głowie, atoli czyny okazały się prędsze niż one. Po chwili stała już przy jednym z kufrów.

— Diano! — krzyknęła. Szatynka wyłoniła się zza drzwi, przerywając rozmowę z mężem. — Przygotuj, proszę, ciepłe rzeczy do podróży i rzeknij Atili, by zanadto się nie oddalał. Ruszamy do Budy.

— O tej porze?

Zdziwiła się, podchodząc bliżej. Nie była przekonana co do tak rychłej decyzji.

— Tak. Prędko, nie mamy całej nocy.

— Ale...

Elżbieta spojrzała na nią ostrzegawczo, nie dając dojść do słowa.

— Nie pytaj, moja droga, jeno wykonaj.

Diana posłusznie poczęła przekopywać skrzynie, wyjmując z nich najpotrzebniejsze i najcieplejsze odzienia. Trzeci miesiąc Anno Domini był jeszcze chłodny, a nocny wiatr zdawał się powiewem śmierci, boć zdolny był na skroś przeszyć człowieka niczym ostrze kosy. Rozum ostrzegał Piastównę przed zagrożeniem, serce zaś ciągnęło w odmęty bodajże najbardziej absurdalnych teorii. Nie, żeby nie ufała mężowi. Niemniej dobrze wiedziała, kogo umieściła w budzińskim zamku, a co najważniejsze, jakim niegdyś zawodem parała się rzeczona dziewka. Obecność Wilhelma przy królu też nie napawała jej spokojem, a jeno podsycała podejrzenia. 

Buda

Elżbieta kuliła się, głowę spuszczając jak najniżej, by jeno kaptur uchronił większą część lica przed mroźnym wiatrem. Palce bolały ją od ściskania futrzanej szuby. Wbijając wzrok w ziemię, maszerowała sztywna w stronę budzińskiej siedziby, pozostawiając za sobą mały dziedziniec i koniuszych. Galop w środku nocy nie był najmądrzejszym posunięciem. Przemarzła, nie poczuwszy nawet ulgi po wejściu do środka, jakoby mróz na dobre rozpanoszył się po jej ciele. Nie zamierzała atoli odpuścić. Przez całą drogę towarzyszył jej bolesny obraz pojawiający się niczym koszmar zaraz po przymknięciu oczu ze zmęczenia. Myślała, iż wyzbyła się uprzedzeń, jednakowoż były to mrzonki. W głębi duszy tęskniła za mężem, pragnęła jego towarzystwa, zwłaszcza po wtargnięciu Serbów do cytadeli, lecz nadto nie mogła przełknąć smaku porażki i kompromitacji. Chciała na własnej skórze doświadczyć czy zaufanie i dobroć, jakimi obdarza ludzi napotkanych na swej drodze, są wzajemne czy jest jeszcze bardziej naiwna, niż myślała. Czy wzbudza poważanie, czy jest jeno szansą na lepsze życie? Od tych myśli nie zdołała się uwolnić. Gdy stanęła przed drzwiami wskazanymi jej przez sługę, zawahała się. Żyła nadzieją, a wraz z otwarciem wrót, wszystko miało stać się jasne, jak wówczas, gdy pierwszy raz nakryła Almę w alkowie męża.

Nie spostrzegła nawet, iż ktoś przy niej trwa, dopóty ciepła dłoń nie dotknęła jej ramienia.

— Nie wiem, Elżbieto, o czym myślisz i z czym walczysz, acz póki tam nie wejdziesz, nie zaznasz spokoju. — Diana uśmiechnęła się delikatnie, potakując zachęcająco głową i odeszła.

Piastówna odprowadziła ją wzrokiem do sąsiedniego korytarza. Wzięła głęboki wdech i wraz z wydechem nacisnęła na wrota. Naraz ciemność wtargnęła jej przed oczy. Z wolna poczynała rozróżniać kształty. Ogień dawno już wygasł, boć w powietrzu unosił się wciąż nikły swąd zwęglonego drewna. Machinalnie szła do przodu, pamiętając, gdzie stało łoże. Zatrzymała się, dosłyszawszy ciche chrapanie dobiegające z naprzeciwka. Zamarła. Dojrzała ledwo widoczny zarys ciała, gdy Karol się poruszył. Nikogo więcej. Powoli podeszła bliżej, będąc na wyciągnięcie ręki od posłania. Wtem nagle zmierzyła się z ostrzem przed twarzą. Dopiero teraz spotkała błękitne spojrzenie, odbijające światło księżyca.

— To ty — syknął pod nosem. Odłożył broń na stolik, nieporadnie unosząc się na poduszce. — Mogłem zrobić ci krzywdę — wydusił jeszcze.

Widząc, iż ma problem, wsparła go swym ramieniem, dotykając nieuważnie jego. Krzyknął, zaciskając dłoń na jej nadgarstku, zatem prędko ją cofnęła. Domyśliła się, iż chwyciła za ranę.

— Wybacz. Nie chciałam sprawić ci bólu.

— Nawet jeśli twój dotyk mnie rani to i przy okazji leczy.

Zdziwiła się nieco na te słowa i pomogła ułożyć poduchę pod plecami. Poczuła wstyd. Przyjechała do Budy z jednym podejrzeniem, podczas gdy był w naprawdę kiepskim stanie. Oddychał spokojniej i z wyraźną ulgą. Poderwanie się z łoża sprawiło mu bodaj ogromny ból i kosztowało nad wyraz dużo wysiłku.

— Co cię sprowadza o tak późnej porze? Przecie przybyłbym do Wyszehradu w południe.

— Wiem.

Spuściła mimowolnie wzrok, próbując ukryć zakłopotanie. Miała rzec mu, iż podejrzewała go o cudzołóstwo? Nawet jeśli była to prawda, patrząc na lico wyraźnie ucieszone z jej widoku, nie potrafiła mu tego zniszczyć.

— Pragnęłam cię ujrzeć, jak najprędzej. Długo cię nie było.

Ułożyła lewą dłoń na jego, co spotkało się z zaskoczeniem. Ujął ją i ściągając rękawiczkę, ukrył drobną dłoń we własnych.

— Jest lodowata — przemówił z przejęciem, chwytając również okaleczoną i z niej zsuwając rękawiczkę. Obie dłonie począł ogrzewać. Po chwili przyłożył własną do policzka żony, która poczuła gorąc z mocą żeliwnego kuźniczego pręta. Mimowolnie odchyliła głowę. — Przemarzłaś. Chodź do mnie.

Odkrył drugą część łoża, a Elżbieta jednym ruchem zdjęła wierzchnie odzienie i wskoczyła pod nagrzaną kołdrę. Przylgnęła mocno do męża. Czuła wędrującą dłoń, skrzętnie okrywającą każdą cześć jej ciała. Na koniec gorące usta spoczęły na równie wychłodzonym czole.

— Pytałeś dlaczego — zaczęła spokojnie, zaglądając mu w oczy. — Pragnęłam dziś przy tobie zasnąć. W spokoju. A póki Dragan jest w Wyszehradzie, nie zaznam go. — Z czułością dotknęła zranionego ramienia. — Za wszelką cenę pragnęłam tego uniknąć. Nie mogłam dopuścić, by Duszan cię sprowokował. Nieskutecznie.

— Nie masz racji. — Na te słowa Elżbieta ściągnęła brwi, a Karol ścisnął jej dłoń. — Nie zrobiłem niczego pod wpływem emocji. To on widząc, iż się wycofujemy, przystąpił do ataku. Chciał mnie zabić, to pewne i wykorzystał do tego was.

— Zatem mu się nie udało. — Przez chwilę milczała, by dodać: — Choć serbska strzała cię raniła.

Spojrzała nań wymownie, co w trymiga pojął. Sen. Karol jeno mocniej ją przytulił.

— Dobrze, żeś ich zostawiła przy życiu. Już ja się nimi zajmę — zmienił temat.

— Wiem.

Przymknęła oczy i prędko poczuła zmorzenie. Z pacierza na pacierz powieki coraz ciężej opadały. Przyjemne, ciepłe mrowienie przepływało od nóg po ramiona, którymi poruszała i dłonie. Jedna nieustannie trwała w objęciach Karola. Delikatnie uniosła podbródek. Też przymykał oczy, a jego pierś miarowo unosiła się i opadała. Czując pewno na sobie wzrok, odwzajemnił go. Uniósł rożek ust i powoli nachylił. Poczuła gorącą dłoń na policzku, nim ją pocałował, lecz prócz tego nie uczynił nic więcej.

Zazwyczaj po powrocie z tak długich wypraw, spragniony bliskości, brał ją do łoża, ledwo wytrzymując przy tym powitalne biesiady. Marzył wyłącznie o wzięciu jej w ramiona i przypomnieniu sobie smaku jej ust. Teraz zaś, kiedy właściwie sama weszła do łoża, on trzymał ją ledwie za dłoń, przytulając do siebie. Poniekąd go rozumiała przybyła bowiem w środku nocy, lecz czy staremu Karolowi stanęłoby to na drodze do rozkoszy? Sama zdziwiła się na własną pożądliwość, którą zapałała, pragnąc jego pieszczot. Z trudem się powściągnęła.

— Frasuje cię sprawa Lackfich? — Odważyła się spytać, na co przytaknął.

— Gdy patrzyłem na Hermána trzymającego bezwładne ciało Emeryka, ujrzałem nas nad Władziem i... — Przełknął, wzdychając. — Ciebie z Karolkiem.

Uniosła się na posłaniu, kładąc dłoń na jego piersi, wtedy na nią spojrzał. Rzadko mówił o pierworodnym i o tym, co zaszło feralnego wieczoru na zamku w Temeszwarze. Gniew i żal rozpalający umysły Lackfich nie był im obcy.

— Znamy uczucie krzywdy i niesprawiedliwości, gdy dziecko wydzierają nam siłą. — Oparła się o jego ramię, pocierając dłuższą brodę. — Władzia uśmierciła choroba, Karolka buntownicy, acz dziecku hrabiego życie odebrały zazdrosne dusze.

— Należałoby srogo ukarać ten samosąd, lecz nie na rękę nam teraz rozłam.

— Sami pragnęliśmy zemsty — przypomniała.

— Zaiste. Jednakowoż ja jestem królem. Naszą rolą jest zjednywanie ludzi i godzenie sporów. A ten ugodzi w stabilność królestwa, gdy naprzeciw siebie staną jedne z najpotężniejszych rodów.

Warknął głośniej, uderzając głową o wezgłowie. Oboje byli rozdarci. Jako rodziciele bez namysłu poparliby starania Hermána o ukaranie oprawców wedle prawidła „oko za oko". A nosząc koronę, musieli usilnie wystarać się o zaaprobowanie zaledwie zobowiązania zapłaty za tak karygodny postępek. W sytuacji konfrontacji serca i rozumu musiał wygrać ten drugi.

— Mi również przypomniała się śmierć Karolka — oznajmiła nagle, odchodząc od tematu. Nikomu wcześniej nie zwierzyła się z trosk, podświadomie czekając na powrót męża, który jako jedyny mógł ją zrozumieć. — Gdy Serbowie wtargnęli do cytadeli, posłałam chłopców do zamku niskiego, nie podejrzewając zdrady. — Karol uniósł się odruchowo, zaciekawiony. — W kaplicy, gdzie schwytaliśmy Dragana, rzekł nam o innej grupie. Mieli zabić naszych synów.

— Parszywce! — wrzasnął, gładząc jej policzek.

— Podczas biegu do palatium czułam tę bezradność co przed laty — oczy zaszły jej łzami — gdy trzymałam w ramionach martwego Karolka. Strach ranił mi serce. Traciłam nadzieję na ponowne ich ujrzenie.

Andegawen słuchał wstrząśnięty. Bardzo chciał poznać szczegóły napaści Dragana i rad był ze szczerości żony. Sam nie musiał zmuszać jej do mówienia o tych tragicznych wydarzeniach.

— Mów dalej.

Lico Elżbiety okrasił subtelny uśmiech.

— Chłopców posłałam z Leilą, na nieszczęście Serbów. Zoran prędko pożałował spotkania z nią.

— Nieodrodna córa Szeklera — parsknął śmiechem Karol. — Dziękuję Bogu za chwilę, w której Leila zapragnęła stanowić o sobie. Przez to trafiła do twej służby.

— Owszem. Leila to skarb dla nas i niemalże starsza siostra dla naszych synów.

Mimowolnie ziewnęła, mrugając oczami. Oboje byli zmęczeni. Ułożyli się na nowo, tonąc w swych ramionach. Decyzja o ruszeniu do Budy była bodaj jedną z najsłuszniejszych w ostatnim czasie. Potrzebowała tejże rozmowy i czuła w trzewiach, iż dla męża była niemniej ważna. Po chwili odpowiedział jej, jakoby czytając w myślach, jeszcze mocniej przygarniając do siebie.

— Śpij spokojnie — wyszeptał do ucha, całując jej skroń i przykładając doń głowę, zamknął oczy. 

| Nazajutrz |

— Przestań o tym myśleć! Zakazuję!

Prócz turkotu pancerzy halabardzistów jeno monolog niósł się po podwórzu. Konkretnych słów nie dało się szczęśliwie dosłyszeć, boć Amalia mruczała pod nosem, ogarnięta wariactwem. Blondwłosy wirowały za ruchliwą właścicielką. Nieczęsto stawała w miejscu, acz jeśli to nastąpiło, czerwień pędem wstępowała na policzki, a towarzyszący jej gorąc zmuszał do ponownego marszu. Od czasu do czasu powracały grzeszne myśli, zatem nieprzerwanie wietrzyła głowę, ażeby je na dobre wymiotło.

Za sprawą poczciwej królowej nie była zmuszona do kupczenia własnym ciałem w gospodzie wśród wieśniaków budzących w niej obrzydzenie. Miast tego zamieszkiwała z drugą dwórką komnatkę, otoczona wygodami, a nie brudem, szczurami i pijanymi mordami. Myślała początkowo, iż nie zdoła przywyknąć do spokoju budzinskiej rezydencji nieuchodzącej na co dzień za królewską siedzibę. Tymczasem ku własnemu zdziwieniu w okamgnieniu pokochała trwającą w jej murach ciszę. Dworzanie odpowiedzialni byli jeno za utrzymanie w niej porządku na wypadek przyjazdu króla lub królowej, co właśnie nastąpiło.

Przekonana była, iż ktoś szanownie doniesie o jej zawodzie królowi i ten zechce ją widzieć, jednakowoż, gdy tak się nie stało, poczuła rozczarowanie. Stała się bezużyteczna, mało atrakcyjna i zapragnęła atencji Karola Roberta. Prędko jednak schłodziła twarz zimowym wiatrem, klnąc na siebie.

— Nie postąpię tak niegodziwie — rzekła do drzewa. — Królowa na własne oczy widziała, z czego żyłam, mimo to mnie przygarnęła. Nie okazała wzgardy. Jak mogłabym teraz wbić jej nóż w plecy? — spytała sama siebie, próbując przełamać niezdrową chuć. Ciekawa była, jakim kochankiem był król, boć słyszała o jego bękarcie. — Nie! — krzyknęła. — Nie możesz głupia! Nie chcesz tego!

Spojrzała w koronę dębu, skrywającą twarz królowej. Myśląc o niej dłużej, gdy usiadła z nią w karczmie twarzą w twarz, uderzyła w nią osobliwa energia. Była pewna siebie, pewna swej siły i charakteru. Pewna swej pozycji. Bił odeń majestat, lecz nie pycha. Surowość mieszała się w niej z dobrocią, o której prędko się przekonała. Słyszała też o wyroku na Zachach. Nie widziała w Piastównie tej dozy brutalności, lecz czuła w trzewiach, iż jeśli nacisnęłaby królowej, nie daj Boże na odcisk, los jej mógł zostać przesądzony. Nie chciała mieć w niej wroga. Znała wszak własny upór, a co dopiero miała pomyśleć o kobiecie, która przeżyła zamach i coraz mocniej dzierżyła berło władzy w dłoni? Chyba nie była gotowa na posmakowanie jej gniewu. Wolała nigdy się nie narazić.

Odwróciła głowę i naraz zamarła, uderzona owym majestatem. Pospiesznie dygnęła i nie śmiała unieść głowy, nim królowa nie przemówiła.

— Zadomowiłaś się już? — spytała łagodnie.

— T-tak, pani — wyjąkała, patrząc w czarne oczy.

Nieumyślnie sięgnęła wzrokiem za plecy Piastówny, napotykając ujmujące błękitne tęczówki. Przez chwilę na nią patrzyły, lecz zaraz monarcha zerknął na żonę, a później uwagą obdarzył pobliskie budynki. Dobitniej nie dało się jej zatem okazać braku zainteresowania.

— Dziękuję, najjaśniejsza królowo, za twą dobroć. Nie mogłam wyobrazić sobie zacniejszego losu po... — Umilkła, poczuwszy wstyd.

— Nie rozmyślaj o tym. Kwitnąco wyglądasz, to dobrze. — Piastówna uśmiechnęła się przyjaźnie. — Wracamy do Wyszehradu. Dalej zatem rozkoszuj się spokojem Budy. Gdy będziesz gotowa, dostaniesz nowe obowiązki.

— Będę niecierpliwie wyczekiwać tejże chwili, pani. Raz jeszcze pragnę wyrazić swą wdzięczność. — Amalia pokłoniła się nisko.

Elżbieta przez chwilę świdrowała ją niedyskretnie i zgarniając suknię spod nóg, ruszyła w stronę osiodłanych koni, które dopiero teraz blondynka spostrzegła. Król szedł u boku małżonki, nawet przez chwilę nie zwracając na nią uwagi. Fakt ten nie zasmucił jednak Amalii, która poczuła ulgę. Brak zainteresowania ze strony Andegawena zdawał się błogosławieństwem. 

Wyszehrad

Czarne chmury krążące nad zamieszanymi w mord rodami, dosięgały swymi mackami dwór. Nie jeno urzędnicy zdawali się zaniepokojeni, dworzanom bowiem doskwierała równie duża niepewność, a i ciekawość. Oba dwory liczyły setki osób. Nie było to wszakże tak rozliczne grono, a ponadto nieznajome, jakby się mogło zdawać. Relacje trwały na nich wyjątkowo bliskie. Wszyscy byli sobie znani, jeśli nie osobiście to choćby z lica. Trudno było coś ukryć na dworze i jeno pieczołowitość samych władców zezwalała na wyjątki.

— Na długo zjechałaś, pani? — spytała Dalia stojącą obok Włoszkę.

— Zależne jest to od królowej. — Maria uśmiechnęła się półgębkiem, złączając dłonie nad pasem i zarzucając puklami włosów. Wystawały spod futrzanej czapy, z którą nie rozstawała się aż do wiosny. — Pragnęłam powitać mego męża i wraz z nim wrócić do Sáros. Jeśli jednak królowa zechce, abym dotrzymywała jej towarzystwa, zostanę.

— Będzie ku temu jakiś szczególny powód? — dopytała bystro Chorwatka, unosząc lewą brew.

— Kto wie.

Follia wysiliła naturalny uśmiech, nie chcąc wzbudzić niepotrzebnych podejrzeń. Dalia niby to jeno wychowywała Vlada, acz miała własne podejrzenia co do jej roli. Spowinowacona z Piastówną, uważała się pewno za kogoś bliższego rodzinie królewskiej, zatem pewno pragnęła dać im co w zamian. Niemniej jednak Maria nie potrafiła źle o niej myśleć. Dziewczyna wzbudzała w niej niezrozumiałą sympatię. Nie była obcesowa i arogancka, o co ją podejrzewała, gdy słuchy o wątpliwej relacji z Almą doszły i do niej.

Znienacka na podwórze wjechał królewski orszak. Przewodzący nim Andegawen nieco niezgrabnie zsiadł z wierzchowca i nie zważając na dolegliwości, wystawił dłoń ku żonie, pomagając jej zejść. Dopiero teraz rzuciła się Dalii w oczy nieobecność wojewody i hrabiego Szeklerów. Przypomniała sobie, iż nieobecność Tomasza nie musiała być bodaj spowodowana waśnią, a nadchodzącym rozwiązaniem Anny. Uśmiechnęła się mimowolnie na widok królewiczów podchodzących do rodziców, którzy nie ociągając się, weszli zaraz do zamku, jakoby mieli świadomość, co nastąpi.

Pozostali na placu dworzanie umilkli bowiem na widok Istvána i Mihálya, jedynych przybyłych do Wyszehradu Lackfich. Nie chcąc robić widowiska, podeszli do Leili przytulając ją do siebie i odeszli w ustronne miejsce, daleko od ciekawskich spojrzeń.

— Biedna dziewczyna — rzuciła na odchodne Maria, nim wpadła w ramiona Wilhelma.

Dalia speszyła się, nieco smutniejąc i mimochodem skierowała się w stronę, w którą odeszło rodzeństwo. Niewidzialna siła prowadziła ją za mur wprost do alejki z ławkami, gdzie siedział Mihály. Zdziwiła się, boć w pobliżu nie dostrzegła Istvána ani Leili. Powoli zbliżyła się i ostrożnie usiadła obok chłopaka. Patrzył tępo w dal, rozchylając wargi. Zauważyła zabrudzenie na policzku, potem zaś jasne oczy skłębione od szalejącej w nich nawałnicy. Przysunęła się, ujmując z zawahaniem dłoń skrytą pod skórzaną rękawicą. Spojrzał na nią, wówczas wysłała mu pokrzepiający uśmiech i jeno oczekiwała, nawet nie wiedząc na co. Po chwili zerwał się z miejsca, przytulając ją mocno do siebie. Struchlała oszołomiona tak niecodziennym zachowaniem. Ślad zaginął po młodzieńcu, krygującym się przed nią niegdyś podczas upojenia. Poklepała delikatnie umięśnione plecy, rozszerzając oczy, gdy gorąc wspinał się po jej szyi i karku, następnie podążając do brody. Gdy zrównali się spojrzeniami, chwycił władczo za policzki, złączając ich usta w gwałtownym pocałunku. Odsuwała się, lecz trzymał ją blisko, wpijając w malinowe usta. Jęknęła, próbując go stanowczo odepchnąć, acz na nic się to zdało. Wydawał się zupełnie zaślepiony. Cudem uwolniła usta, ciężko dysząc, a on skierował wygłodniałe wargi na szyję. Ku swemu zdziwieniu zwlekała, nim rzekła:

— Puść mnie, Mihály, nie godzi się! — Nie słuchał, więc tym razem uniosła nogę, z trudem wbijając mu kolano w brzuch. — Przestań!

Teraz wrócił. Ujrzała te same speszone oczy, które żegnały ją przed wyprawą. Warknął zły na siebie lub na nią, pewności nie miała i odbiegł prędko, nie zwracając uwagi na jej wołanie. Coś ją pchnęło. Coś nie pozwoliło siedzieć bezczynnie, gdy on walczył z demonami. Ruszyła za nim, znajdując go pod żywopłotem. Kucał pod nim, głowę chowając w dłoniach.

Niespiesznie do niego dołączyła.

— Tak wielki ból jest mi obcy — przemówiła. — Mogę jeno podejrzewać, co czujesz. Wybaczam ci, nie kryję urazy, lecz nie rób tak więcej.

Uniósł załzawiony wzrok i ujął za dłonie, uprzednio okładając je czułymi  pocałunkami.

— Wybacz, wybacz. Zachowanie to nie było godne rycerza. Zwykle tak nie postępuję.

Wytarła ubrudzony policzek i uśmiechnęła się uroczo.

— Wybaczam, mówiłam już.

Dotknęła policzka, łapiąc się na niestosownym obserwowaniu jego dużych ust. Powinien wydawać się jej wstrętny i parszywy, bowiem zachował się haniebnie, lecz tak nie było. Tym bardziej ona nie mogła oceniać ludzi po tym, jak urodziła polskiemu królowi bękarta. Wiedziała, iż to zachowanie było jeno wrzaskiem skrzywdzonego serca. Żalem po zabójstwie brata. Poczuła dziwne obce ciepło w podbrzuszu. Odchrząknęła zaraz.

— Nie dałem rady. — To on tym razem przemówił. Wstając i ocierając dłonie, pomógł jej wstać. — István wziął na siebie ciężar. Opowiada o wszystkim Leili.

— Jesteście z sobą blisko, pewno to dla was męka. — Zamrugała nerwowo, wciągając powietrze. — Chciałam rzec ci jeno, iż bardzo mi przykro z powodu twego brata. Nie wiedziałam, czy zechcesz mnie widzieć. Cieszę się jednak na tę sposobność. Możesz liczyć na wsparcie. Ty i twoja rodzina. Przekaż wyrazy żalu hrabinie i hrabiemu.

— Przekażę.

Pokiwał głową i gdy już miała odejść, poczuła delikatny uścisk na nadgarstku. Dalia powoli spojrzała w jasne oczy chłopaka.

— Nie musiałaś trapić tym głowy i nigdy tego nie rób. Twój widok zawsze przyniesie mi radość, nigdy nie będzie mi niemiły. Dziękuję, że tu przyszłaś. — Chorwatka spuściła głowę, czując motyle w brzuchu. — Żywię nadzieję, że gdy wrócę do Wyszehradu, załatwiwszy wszelkie naglące sprawy, zechcesz udać się ze mną na spacer bądź gdziekolwiek zechcesz.

— Z rozkoszą — odpowiedziała cicho, acz wymownie.

Uścisnęła jego dłoń, odwzajemniła uśmiech i nie zwlekając dłużej odeszła. Uśmiech pchał jej się na usta, a zważywszy na żałobę Lackich, był on niestosowny. Dotknęła rozpalonego policzka, parskając pod nosem ze szczęścia. Pierwszy raz od czasu spotkania z polskim następcą poczuła się dostrzeżona, poczuła się znowuż kobietą, a nie jeno matką. 

~~~~~~

Uspokoiwszy się po ataku histerii, siedziała blada niczym marmurowy posąg stojący tuż za nią. István opiekuńczo obejmował siostrę ramieniem, by czuła jego obecność. Całe rodzeństwo mocno przeżyło morderstwo najmłodszego brata, acz każdy bodaj wiedział o niezwykłej relacji Emeryka i Leili. Ona nie miała zamiaru tak prosto przyjąć tejże wiadomości, a przede wszystkim nie mogła tak łatwo popuścić sprawcom.

— Siostro — ozwał się Mihály, wchodząc do zaułka.

Leila zerknęła na brata i nim István zdążył ją chwycić, powstała gotowa do walki. Zza Mihálya wyszedł Kónya zaniepokojony stanem hrabianki. Oczy jej bowiem, gdyby jeno mogły, strzelałyby ognistymi pociskami gniewu.

— Możemy pomówić? — spytał Szécsényi, podchodząc odważnie bliżej.

— Nie ma o czym.

Odwróciła się i ruszyła w stronę zamku.

— Błagam! Nie przekreślaj naszej miłości — krzyknął rozpaczliwie.

Leila odwróciła się gwałtownie, co uczynili i bracia. Uniosła brew, by zaraz roześmiać się makiawelicznie. István i Mihály popatrzyli po sobie zbici z tropu, a do nich dołączył Kónya nie pojmując szalonego zachowania dziewczyny. Otarła usta, nie zamykając ich. Przebiła syna wojewody oziębłym i nieobliczalnym spojrzeniem, nieznacznie przymykając powieki.

— O jakiej miłości mówisz? — Pomachała palcem, wskazując raz siebie raz jego. — Między nami było co ważniejszego? Wystawiasz się, panie, na drwinę.

Kónyi wyraźnie jakoby kto język obciął. Podszedł do niej zdecydowanie, chcąc chwycić za rękę, lecz bracia zagrodzili mu drogę. Nim zdążył ich zgromić, Leila sama się zza nich wyłoniła.

— Przestań. — Wyrwała dłoń, gdy chciał ją pochwycić. — Jak widzisz, sam los zsyła nam znaki. Nie pasujemy do siebie. — Mrugnęła i odwracając się na pięcie, rzuciła jeszcze przez ramię. — Zgódź się na ślub z Elżbietą. Pono korzystny to układ.

— Nie chcę jej! Nie pragnę!

Leila kątem oka nań spojrzała spod długich rzęs.

— A ja nie chcę ciebie.

Ton wybrzmiał ostro i stanowczo. Nie tolerowała sprzeciwu. Nie zwlekając, zaczęła niemalże biec przed siebie. Nim bracia ją dogonili, zdążyła otrzeć łzy, przywdziewając beznamiętną maskę. Wraz z morderstwem Emeryka serce pękło jej dwukrotnie – pierwszy raz na wieść o śmierci najukochańszego brata i drugi, gdy dotarła do niej wieść o pochodzeniu jego oprawców.

— Siostro. — Próbował przerwać ciszę Mihály.

Uniosła jeno dłoń, nie zwalniając.

— Nie. To nie wasza rzecz. Proszę, nie wtrącajcie się.

Uszanowali prośbę siostry i nieprzerwanie trwając u jej boku, kierowali się w stronę zamku, by nazajutrz ruszyć do Siedmiogrodu. Należało pochować drugiego z ich braci.

~~~~~~

 — Gdzieś ty przepadł? — huknęła, śmiejąc się zaraz, gdy małżonek chwycił ją od tyłu, całując w szyję. — Ruszamy do domu? — spytała z nadzieją.

Kątem oka czujnie obserwowała brodate lico Wilhelma. Nie było wyprawy, z której nie wróciłby z tym klującym krzakiem, który ją mierził. Zakrywał on bowiem niezwykle kształtny podbródek ukochanego, przez co jego lico zdawało się mniej pociągające niż zazwyczaj. Dlań była to na szczęście jeno odskocznia wojenna, podczas której nieustannie od lat próbował zbratać się z nieprzychylnymi Węgrami, upodobniwszy się do nich. Po powrocie na ogół pozbywał się brody i zapewne miał to w zanadrzu.

— Teraz możemy ruszać.

Uśmiechnął się szeroko i pochwycił Marię w ramiona. Nie napawał jej spokojem ten szelmowski błysk w oku, który dostrzegała podczas knowań męża. I teraz celował w nią nikczemnie.

— Co zrobiłeś?

— Dowiedziałem się rzeczy, na którą długo czekałem! — krzyknął radośnie, unosząc ją i obracając wokół.

Maria zesztywniała, a gdy odstawił ją na ziemię, prawie runęła na nią jak długa. Uniosła brew i wbijając mu palce w przedramię, potrząsnęła ponaglająco głową. Wtem nachylił się konspiracyjnie.

— Walter rzekł mi, iż królowa rozpoczęła budowę klasztoru i kościoła w Óbudzie.

— I co?

Poczuła łaskoczącą strużkę potu naznaczającą ścieżkę na jej plecach.

— To, iż król o tym nie wie. Kolejna tajemnica? Działanie za jego plecami? To mu się nie spodobało.

— Mówiłeś o tym z królem?! — wrzasnęła, zakrywając zaraz dłonią usta.

Wilhelm pokiwał głową, dumnie prostując plecy.

— Przed chwilą. Możemy ruszać, moja droga.

Nie dostrzegł jej stanu, rozkoszując się własnym triumfem. A bardziej kolejną próbą poróżnienia małżonków, czemu była przeciwna. Odszedł w stronę orszaku. Maria zaś nie mogła otrząsnąć się z oszołomienia, czując napierające pod powieki łzy. Kroku nie była w stanie zrobić. A więc Walter ją zdradził. Z poślizgiem, lecz jednak. Choć nie do końca ją, boć wziął odpowiedzialność na własne barki, przemilczając jej udział. Czy to jednakowoż mogło wystarczyć, by uchronić ją przed gniewem królowej? Nie miała pewności, acz nadzieja umierała ostatnia.

~~~~~~

Ogień rozbudzany przez sługę coraz pewniej rozświetlał alkierz. Wiązki ognia oplątywały ciasno drwa leżące na stosie, po czym spływały wężami po podeście na kamienną posadzkę. Syczały, pełznąc do łoża, z którego zwisała ręka królowej. Obserwowała je błędnym wzrokiem, leżąc na brzuchu. Naraz z letargu wybiło ją bolesne oparzenie, a uniósłszy się na łożu, dostrzegła stojącego w wejściu męża, powoli wchodzącego do środka. Zerknęła jeszcze na rękę, nie widząc zaczerwienienia.

— Późno przyszedłeś — zaczęła, biorąc oddech, jakoby coś naciskało jej na pierś. — Coś ważnego cię zatrzymało?

— Musiałem co przemyśleć. — Podszedł do krzesła i usiadł na nim, opierając łokcie o kolana. — Nie chciałem reagować gniewem, a roztropnie rozważyć problem.

— Jaki problem? — Podciągnęła nogi, układając na nich podbródek.

— Co robisz w Óbudzie? — spytał, przewiercając ją rozżalonym spojrzeniem.

Przełknęła ślinę, zatrzepawszy rzęsami.

— Kto ci doniósł?

— Nieważne. Co tam robisz?

Przez chwilę milczała, zbierając myśli. Kilka razy rozchylała już usta, lecz gdy napotkała przeszywające szafiry męża, traciła odwagę. Zebrała jej jednak na tyle, by odpowiedzieć.

— Zleciłam budowę kościoła dla zbawienia zbłąkanych dusz. A i dla mych rodziców i naszej rodziny. Po doświadczeniach ostatnich miesięcy zdecydowałam też o ufundowaniu klasztoru, w którym siostry zadbają o kobiety w potrzebie. Pragnę tak jak i ty, zrobić co dla naszego ludu. Chcę je kształcić.

Nie odezwał się, dalej ją świdrując. W takichże sytuacjach rozbudzał w niej niepewność. Jedna część mężowskiego lica niknęła w ciemności, po drugiej tańczyło światło ognia, potęgując w jego błękitnych oczach mrok. Zdawał się odległy, niebezpieczny i obcy, lecz się go nie bała.

— Chcesz pomóc kobietom — przemówił w końcu — czy może pragniesz uciec ode mnie?

— Skąd...? — spytała zdawkowo, cmokając i potrząsając głową. — Nie do wiary. Jesteś niesamowity. Zdołasz choć przez chwilę nie myśleć jeno o sobie? Uśpij na jeden dzień tę samolubną cząstkę siebie i dostrzeż otaczające nas problemy. Problemy naszych poddanych, zwłaszcza kobiet. Widzisz jeno czubek własnego nosa i czubek nosa twych możnych.

Wstał, jak porażony krążąc po komnacie. Przystanął koniec końców przy kominku. Uciekł wzrokiem do rozlewających się po drewnie ognistych węży. Mocno dotknęły go jej słowa, lecz trudno było mu nie myśleć jeno o niej. Dawno zauważył, jak zazdrość o żonę przysłaniała mu szerszy horyzont.

— Nie robię tego przeciw tobie — kontynuowała, krzyżując nogi na łożu. — Nie rzekłam ci wcześniej z obawy, iż nie podzielisz mego zdania. A ta fundacja jest dla mnie bardzo ważna niczym Lippa dla ciebie. Rozumiesz?

— Próbuję zrozumieć — parsknął i łącząc dłonie za plecami, zwrócił twarz w stronę żony. — Trudno mi idzie.

— Widzę. — Posmutniała na licu, bawiąc się kciukami. Przymknęła na pacierz oczy, gdy ból znowuż przepłynął przez jej głowę. Potrząsnęła nią i przerwała ciszę. — Prześpij się z tym, proszę. Nie sprzeciwiaj się od razu.

— Spróbuję. — Z trudem przeszło mu to przez gardło. Cmoknął, znowuż patrząc na kominek i nagle skierował się w stronę drzwi. — Śpij dobrze.

— Nie zostaniesz?

Przystanął. Dostrzegła, jak napręża palce, acz się nie odwrócił.

— Nie. Dziś będę spał u siebie.

Elżbieta wykrzywiła mocniej usta ze smutku, gdy wyszedł, nawet się z nią nie żegnając w należyty sposób. Poczuła mętlik w głowie i narastającą falę gorąca, przy czym palce zdawały się marznąć. Zacisnęła je i wślizgnęła się pod nagrzaną kołdrę, naciągając ją aż po szyję. W ten wieczór nie potrafiła myśleć o niczym innym, poza bólem nękającym jej ciało.


| Nazajutrz |

Rozdzierający głowę krzyk, który w innych okolicznościach rozrywałby i serce z żałości nad cudzym cierpieniem, niósł się po ścianach zamkowych lochów, nie wzbudzając wszelako w obsadzie litości. Ażeby Serbowie nie zapomnieli o swych przewinach względem narodu węgierskiego i samej królewskiej rodziny, co dwa dni poddawano ich torturom. Straszliwym na tyle, by utrzymać ich jak najdłużej przy życiu.

Karol odziany w kruczoczarny kaftan i płaszcz obszyty złotą nicią, maszerował przed siebie z eskortą. Dłonie trzymał na plecach, wzrokiem beznamiętnym obejmując wilgotny korytarz. Towarzyszący mu Zoltán otworzył ostatnią już furtkę i stanął u boku Andegawena, naprzeciw głównego z winowajców. Dragan uśmiechał się diabolicznie, nagle wstając i łapiąc gwałtownie za oddzielające go od władcy kraty.

— Powiadam ci, madziarski królu, iż długo wyczekiwałem tej chwili. — Zaprezentował uzębienie, bujając się to w tę i we w tę. — Chciałem spojrzeć w te oczy, w które tak często spoglądała twa żona przed snem... w łożu.

Karol zmarszczył czoło, usiłując nie ulec prowokacji. Zwłaszcza że Dragan wyglądał na oszalałego. Ponad pięć miesięcy w lochach zrobiło swoje – pomyślał.

— Chyba w oczy, które zobaczysz jako ostatnie przed śmiercią — zabrzmiał szatańsko, unosząc kącik ust.

Serb roześmiał się tubalnie, rechocząc i odchylając głowę, złapał się za brzuch. Za nic miał obecność węgierskiego króla, który przesądzić mógł jednym słowem o jego losie.

— Zaiste, rację masz! — krzyknął Dragan, uwieszając się na kracie i rękę zza niej wyciągając. — Podejrzewałem, iż za to własnymi rękami mnie zabijesz.

— Napaść na mą rodzinę inaczej nie może się zakończyć.

— Na rodzinę? — Więzień zdziwił się teatralnie, chwytając za pręty i twarz wkładając pomiędzy nie. — Rzec chciałeś, iż na żonę.

Karol przekręcił głowę pytająco, a zarazem nienawistnie. Poczuł jeno, jak po dłoniach spływa mu gorąca ciecz, boć z całych sił wbił w nie paznokcie, próbując ostrzej nie zareagować.

— Ach... — Dragan się rozmarzył, unosząc oczy do brudnego sklepienia. — Twa żona to sama słodycz. Nawet jeśli nieco się szamotała i krzyczała do ucha, gdy spełniałem swe fantazje. — Po tych słowach, nagle spoważniał i zmierzył spod byka Andegawena.

Ten nie zmienił postawy, lecz gdy spojrzenie jego z pacierza na pacierz stawało się coraz bardziej marsowe, rzucił do Zoltána:

— Otwórz.

Przyjaciel zagrodził mu drogę.

— Karolu, on cię prowokuje. Wpierw się upewnij — wyszeptał, próbując ściągnąć na siebie jego uwagę. — Zaklinam cię. Nie rób tego. Nie zabijaj go. Będzie to dla niego wybawienie, a nie kara.

Wtem spotkał gromowładne tęczówki druha.

— Otwieraj. Więcej nie powtórzę.

Zoltán wziął głęboki wdech i pokręciwszy głową, odwrócił się. Odpychając od kraty Dragana, otworzył wrota. Karol powoli wszedł do środka, a Serb stanął naprzeciwko. Grymas wątpliwości przemknął przez brudne lico, jakoby wcześniej inaczej wyobrażał sobie króla – niższego i mizerniejszego, jak na te lata. Nie zdążył więcej wniosków wysnuć, boć Andegawen uderzył go mocarnie w twarz, ogłuszając i chwytając za szyję, przyparł do muru. Zassał opętańczo powietrze i znowuż obłożył ciosami brzuch Dragana, który nie potrafił odeprzeć ataku mężczyzny postawniejszego niż on. Począł kaszleć, acz zaraz dusić od mocnego zacisku. Już myślał, iż sen się spełni i szczęśliwie przerwane zostaną jego męki, gdy nagłe uderzenie powietrza oprzytomniło mu głowę. Karol rzucił nim o ziemię, strzepując z odrazą ręce.

— Nie pozwolę ci tak łatwo umrzeć. Będziesz cierpiał katusze, gnido. Tym większe, jeśli naprawdę skrzywdziłeś mą ukochaną. — Kucnął i chwycił jeszcze mocno za policzki, głęboko wbijając palce wprost w kość brody. — Szykuj się na odwiedziny w Piekle za życia.

Odrzucił trzymaną głowę i prędko wstając, wyszedł z celi, którą Zoltán zamknął z drwiącym i dumnym uśmieszkiem. Gwardzista, mimo iż nie zawsze mógł przewidzieć ruchy przyjaciela, zwykle mile zaskakiwał się jego decyzjami.

Ostatkiem sił Dragan dopadł do krat, krzycząc wniebogłosy i kopiąc je.

— Zabij mnie! Zabij, ty tchórzu!

Opadł z sił i począł płakać żałośnie. Plan spalił na panewce, a jeno mocniej cierpieć miał za rzeczone kłamstwo.

~~~~~~

— Stój! — krzyknął Zoltán, doganiając Andegawena dopiero w bramie cytadeli.

— Jeśli naprawdę ją zniewolił, odetnę mu wszystkie członki! — warknął, zmuszając się jednak do utrzymania krzyku na wodzy, boć rozprawianie o tym w tłocznym miejscu stanowiło ryzyko.

Dopiero teraz nieco ochłonął i ból wbił się pod postacią tuzina szpil w ramię. Chwycił je, zginając plecy w pół. Podczas ataku na Dragana myślał jeno, jak szybko odetnie mu powietrze i jak spojrzy on na niego przed spotkaniem z Diabłem. Teraz zaś dotarł do głowy ból od wysiłku, który włożył w wyżycie się na nim. 

— Weź głęboki wdech, panie. Jeno spokój ci pomoże. Tak nigdy nie wyleczysz rany.

Zoltán poklepał go po plecach. Po dłuższej chwili Karol poczuł nieznaczną ulgę i wyprostował.

— A jeśli to prawda... — Gwardzista króla przymknął z żalu oczy. — To taktownie musisz to rozegrać. Twoja żona może cierpieć. Nie możesz przecie zwyczajnie spytać, na Boga!

Ostatnim zdaniem, nieco otrzeźwił monarchę. Miał rację. Musiał zrobić to delikatnie, choć gniew i niepewność rozsadzał go od środka. Kiwnął głową, ruszając w stronę zachodniego skrzydła. Zdecydowanie uleciało na widok służki wnoszącej misę z wodą do alkierza królowej tuż za eskulapem. Przyśpieszył kroku, wkraczając do dusznego wnętrza, diametralnie różniącego się od tego zastanego uprzedniego wieczora. Podszedł do łoża, zatrzymując się w pół kroku. Elżbieta miała zamknięte oczy i gdyby nie jej drżące usta i kobieta chłodząca wilgotnym materiałem jej głowę, wyglądałaby na odpływającą we śnie.

Diana wyszła z bocznej komnatki i zaraz dygnęła. Karol odszedł parę kroków, przywołując Polkę do siebie.

— Mów.

— Najjaśniejszy panie, królowa zachorzała — rzekła zasmucona. — W ostatnich dniach nieco się zaziębiła, lecz na to nie zważała. Doglądała całymi dniami spraw swych miast i kraju. Nie sypiała, mało jadła. A wczoraj zapragnęła cię zobaczyć, za nic mając ryzyko podróżowania nocą, gdy mróz ściska krtań. Nie wiem, dlaczego nie poczekała. Bodajże coś jej ciążyło na duszy.

Karol przeniósł wzrok na łoże, przy którym krzątało się dwóch eskulapów.

— Choroba zagraża jej życiu? — rzucił do nich, podchodząc.

— Nie, panie... — Wtem zerknęli po sobie. — Dopóty ciepłota nie wzrośnie. Na razie królowa jest wielce osłabiona i z trudem otwiera oczy. Oddycha ciężko, lecz dalej prawidłowo. Będziemy przy niej czuwać.

Karol pokiwał głową i spojrzał na żonę, przełykając ślinę. Łzy stanęły mu w oczach i z powodu jej stanu i słów Dragana. Pragnął odejść, nie patrzeć na jej zmagania, lecz usłyszał swe imię.

— Karolu — wymamrotała ogarnięta ciepłotą. — Karolu.

— Spokojnie, pani — rzekł zaniepokojony medyk i zaczął dokładać dłoń do jej skóry. — Pogarsza się.

Mężczyzna spojrzał na towarzysza i zaraz przystąpili do działania. Król nie zalegał w miejscu, zaszedł łoże od drugiej strony, ujmując dłoń żony. W istocie przepalała jego skórę. Nieoczekiwanie poczęła podkurczać nogi, to prostować. Kręciła się, nie mogąc znaleźć miejsca. Gorąc mieszający jej w głowie, powodował niewyobrażalny ból i powodował, iż cały świat wirował. Karol ujął rumiany policzek, chcąc pomóc, schłodzić, acz nic nie pomagało. Co jakiś czas otwierała oczy. Wypuszczała potok gorących łez, spływających po palcach króla, nie reagując na gesty, jakoby oślepiona.

Wszelkie najgorsze uczucia zaczęły Karolowi dawać się we znaki. Drżała mu każda część ciała, a gorąc udzielał się i jemu. Przystawił głowę do jej skroni, przymykając oczy. Wiedział, był niemal przekonany o tym, że choroba nie jest śmiertelna, mimo to drżał o jej życie. Elżbieta czuła jego obecność, jego siłę. Po upływie wielu przydługich chwil zaczęła się uspokajać i samoczynnie ułożyła się na ramieniu męża. Uniósł kącik ust, całując dalej ciepłą, acz już nie tak palącą głowę.

| Dwa dni później |

Leżeli obok siebie, trzymając się za dłonie. Włosy Elżbieta miała w nieładzie, porozsypywane po poduszce i piersi męża. On nie zważając na to, rozkoszował nozdrza zapachem jej ciała. Była osłabiona, lecz wyleczona z ciepłoty i drgawek. Dochodziła do siebie, spokojnie oddychając. Karol za dnia pochłonięty sprawami państwa, nocą nie odstępował jej łoża, pilnując oddechu. Dwór zatem wielką ulgę poczuł wraz z otwarciem oczu przez swą królową. Pierwsze co zobaczyła to synów siedzących nad nią na łożu, potem zaś uśmiechniętego małżonka.

Teraz byli sami, lecz Karolowi na usta cisnęły się słowa, które przemilczeć musiał podczas choroby.

— Co cię tak zmogło? — spytał zniecierpliwiony, dalej masując jej głowę.

— Nie wiem. — Uniosła ramiona. — Od wielu tygodni czułam ciężar na piersi. Nie należało mi jednak okazywać słabości. Twa nieobecność, Dragan, chłopcy, trzymaliście mnie przy zdrowiu, a gdy wróciłeś, nie musiałam się już opierać. Mogłam w spokoju zachorzeć, by prędzej dojść do zdrowia. Mogłam naprawdę odpocząć.

— Jeno tyle ciążyło ci na sercu?

Spojrzała na niego zaintrygowana.

— Królestwo na głowie to mało? — zironizowała, parskając śmiechem, lecz prędko spoważniała widzą jego żałobny wyraz. — Co cię trapi?

— Odpowiedz mi szczerze, Elżbieto. — Ujął jej policzek. — Dragan cię zniewolił?

Zmrużyła oczy, budząc bruzdę na czole. Miała dopytać, acz chyba pojęła. Zaśmiała się nerwowo, podejrzewając początkowo, iż wie o Amalii, lecz tego było za wiele dla dopiero co wyleczonej głowy.

— Nic mi nie zrobił. Chciał, lecz Adela go uprzedziła. Zapewne stąd ta zajadłość, iż to kobiety go przechytrzyły. — Widzą dalej jego strapienie, trąciła go nosem. — Gdyby zrobił coś tak okrutnego, nie patrzyłabym na ciebie z takim spokojem.

Uśmiechnęła się szczerze. Karol nie spuszczał z niej rozedrganego wzroku, by ostatecznie ucałować jej dłoń. Z największą czułością ujął okaleczoną i otulił ustami usta.

— Bogu dzięki, gdyby...

Uciszyła go namiętniejszym pocałunkiem i przerywając go, złączyli się głowami.

— Dosyć. Nie po to, żem siły jednoczyła z Miklósem, byś widział we mnie ofiarę. Nie wiem, dlaczego kłamie, lecz to wyssane z palca brednie.

Karol uniósł brew.

— Dörögdim? — Kiwnęła potwierdzająco. — Przestaniesz mnie kiedyś zaskakiwać?

— Nie chcesz tego.

Zsunął dłoń po talii małżonki, by zaraz gwałtownie ją przysunąć.

— Dobrze mnie znasz.

Zachichotała, gdy broda załaskotała jedwabną skórę, a język męża naznaczył na niej szlak. Nie miała siły na nic więcej, lecz takie drobne czułostki były jej miłe i nad wyraz potrzebne niczym powietrze.



Można zauważyć, że moja książka ma pewien schemat. Rozdziały wyglądają tak, że jest kilka, w których przeskakuje akcja po miesiącach, by w jednym nagle zatrzymać się i pochylić nad tematem, a raczej podsumowaniem kilku zawiłych wątków. To był właśnie jeden z takich, rozpisany właściwie na dwóch dniach. Niemniej powroty z wypraw czasem się z tym wiążą.

Odżył wątek fundacji Óbudy, Waltera/Wilhelma i Marii, Dalii i Mihálya, Leili i Kónyi, Zoltána – powiernika, Amalii – ladacznicy niegdyś skatowanej przez Dragana, której Ela pomogła, a i wrócił sam Dragan, który stanął twarzą w twarz z węgierskim królem.

Swoją drogą, jak mocno Was zaskoczyły słowa Serba o Elżbiecie? 😏 Chciał  już biedny zejść z tego świata, ale cóż, nie poszło po jego myśli.

Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał, a i nie był przewidywalny ^^ 

Dedykacja dl @realwawellily ❤️ Teraz możesz czytnąć od razu dwa 😂

Odpalam plan publikowania co miesiąc lub częściej! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro