62 rozdział ♔ | Serbski Diabeł |
„Kiedy miecz się uniesie,
bądź na straży,
nie odkładaj broni"
♔
| Miklós Dörögdi | Dragan | Oliver Paksi |
https://youtu.be/kmSPZs6qEPQ
Okolice Szekszárd, komitat Tolna, Królestwo Węgier, sierpień 1334 r.
Belgrad, forteca usytuowana pomiędzy Węgrami a banatem Macsó, za którym rozpościerał się już teren Serbii, był ostatnim bastionem królestwa chroniącym granicę przed wrogami. To właśnie tam od dwóch niedziel zmierzała niemal pięćdziesięciotysięczna armia, acz przemarsz trwał dłużej, niż przewidywano, co nie napawało króla optymizmem. Duszan bowiem w każdej chwili mógł zwiedzieć się o planowanym szturmie i Karol świadomość miał, że długo w tajemnicy nie utrzyma tak licznej armii. Nie mógł jednakowoż wymęczyć rycerzy już na początku, zatem zgodził się na odpoczynek nieopodal Szekszárd.
Nakazał rozstawić królewski obóz na niedużym wzniesieniu, znakomity widok mając z niego na armię rozsianą po rozległej dolinie pośród drzew i wzniesień. Pomiędzy namiotami migotały już pierwsze ogniska a wokół nich sylwetki rycerzy z kubkami w dłoniach. W blasku słońca odbijały się stalowe naramienniki, których nie zdążyli jeszcze zdjąć, zabawę przedkładając ponadto.
Andegawen rozprostowywał kości na zboczu. Leżał na kaftanie, ręką głowę podpierając, w ustach zaś przygryzając długie źdźbło trawy. Zdjąwszy buty, odziany był jeno w jedwabną koszulę i luźne spodnie. Obok niego w podobnym wydaniu spoczywali Wilhelm i Zoltán, a powyżej pod namiotem Hermán Lackfi i Tomasz Szécsényi gawędzący przy winie.
— Jak za dawnych czasów — rzucił z zadowoleniem Karol, zerkając na towarzyszących mu Neapolitańczyków, którzy spojrzeli na siebie równie kontenci.
— Wtedy pewno jeszcze królem nie byłeś, panie, a i żaden z was nie miał żony — zironizował ostatnie zdanie Wilhelm, unosząc nieco głowę i kąśliwy wzrok wbijając w Zoltána, co pojął w lot Andegawen. Wprawdzie to wuj i ojciec Drugetha byli jego druhami od lat dziecięcych, acz i Wilhelm zdawał się znakomicie zorientowany w dworskich koligacjach, o których pewno prawił mu Jan.
— I do tej pory ktoś tu cieszy się wolnością! — parsknął śmiechem władca, klepiąc ramię druha.
— Niespieszno było mi do ożenku.
Zoltán uśmiechnął się szeroko, dobrze wiedząc, iż w małżeństwie czułby się niczym więzień, a mężowie często zazdrościli mu stanu kawalerskiego, choć i on miewał swe wady. Nieraz rozmyślał, jakby to było, gdyby czekała nań niewiasta w domu z ciepłą polewką i jeszcze gorętszym sercem. Zawsze daleko było mu do domowego ogniska i przez całe życie jeno kochanice mu wystarczały, lecz coraz częściej przyłapywał się na myślach o własnej małżonce, co było dlań poniżające.
— Jakby każdemu z nas było — żachnął się Drugeth.
— Wystarczyła jedna namiętna Włoszka, byś zmienił zdanie — odegrał się i unosząc na łokcie, teatralnie zatrzepotał rzęsami rozanielonym wzrokiem.
— Dawno chyba żeś w dziób nie dostał!
— Dosyć, panienki! — Karol zarechotał głośno, wstając. — Napić się wam trzeba, boć ględzicie nie do wytrzymania! Gdzie mój podczaszy?! — krzyknął, wtem przypominając sobie, iż został on w Wyszehradzie, boć Mikołaj równocześnie był wychowawcą i opiekunem jego synów. Rozejrzał się, natrafiając na stolnika. — Och! Szécsi! Polej no nam dobrego wina!
Karol ruszył w stronę namiotu, dostrzegając zmierzających w ich kierunku konnych. Wilhelm i Zoltán poszli za nim, stając zaraz za plecami, gdy usiadł na krześle. Wszyscy sięgnęli po kielichy i nim zwiadowcy doszli przed oblicze monarchy, zwilżyli gardło mocnym trunkiem.
— Wydarzyło się co ciekawego w Pradze czy Krakowie? — spytał, gdy stanęli przed nim trzej szpiedzy.
— Nic czym trzeba sobie zaprzątać głowę, najjaśniejszy królu — zaczął szpieg przybyły z Polski. — Po interwencji królowej wdowy, najjaśniejszej królowej Jadwigi, brat królowej Elżbiety począł rozważniej postępować w kwestii Wittelsbachów. Dotarł też do Krakowa nuncjusz papieski Galhard de Carceribus.
Pokłonił się nisko, a do głosu doszedł drugi szpieg.
— W Czechach równie spokojnie. Uwaga króla skierowana na zachód, wygląda na to, iż zaprzestał knucia przeciw wam i polskiemu królowi.
— Kto go tam wie. Podlejsze to od najgorszej gadziny — splunął z obrazą Karol.
— Jednakowoż do Pragi przybyła jego synowa — kontynuował, gdy król przepił winem wzmiankę o Janie Luksemburskim. — Blanka powitana została z największymi honorami.
— To i dobrze. Młokos zajęty będzie przez jakiś czas. — Wszyscy ucichli, dosłyszawszy rżenie kolejnego konia. Nagle przed nimi pojawił się Walter, który zsunął się prędko z grzbietu i dołączając do szpiegów, pochylił nisko. Andegawen machnięciem nakazał podejść mu bliżej. — A w Wyszehradzie? Jakieś problemy?
Walter uniósł głowę, próbując zlekceważyć palące spojrzenie Wilhelma, które rzucał mu znad ramion króla.
— Szczęśliwie spokój, najjaśniejszy panie. — Na zezwolenie upił łyk, boć suchota utrudniała mu mówienie. — Atoli nie należy zawierzać chwilowemu ładowi. Zbyt blisko jesteś, panie, by kto odwagę miał jątrzyć.
— Słusznie, nawet nie zbliżyliśmy się do granicy. — Karol zasępił się, skubiąc brodę. — A jak się miewa królowa i moi synowie?
Na to pytanie Walter przełknął ślinę, mimowolnie unosząc wzrok na Drugetha. Błękitne tęczówki przepełnione były ciekawością i nadzieją, iż zdobył informację, na którą tak długo czekali. I nie mylił się. Równocześnie przypomniał sobie jednak zatroskaną i nabrzmiałą od łez twarz Marii, której złożył obietnicę. Wszak nie musiał jej dotrzymywać, jednak honor wiązał mu ręce. W innych warunkach od razu zdradziłby, co wie.
— Królowa i chłopcy są w jak najlepszym zdrowiu. — Począł mówić, ukrywając swe rozdarcie. — Letnia pora męczy dwór. Czas spędzają nad Dunajem bądź w lesie, z czego niezwykle uradowani są twoi synowie, panie. Ludwik dba o źrebię Orgony, a królowej przekazano wyjątkowego ogiera. Dalej też zajmuje się ona sprawami swych miast i poddanych.
Karol kiwał głową, a uśmiech powoli wypływał mu na usta.
— Dobrze zatem. Oddalcie się na zasłużony odpoczynek.
Szpiedzy pochylili się i odeszli, a za nimi ruszył Wilhelm. Przechodząc w bardziej ustronne miejsce, zaraz naskoczył na druha.
— Powiedz, żeś wpierw mi chciał przekazać wieści, nim zdradzisz je królowi — wyszeptał rozemocjonowany, patrząc ponaglająco.
— Niestety, Wilhelmie. — Pokiwał głową ze zrezygnowaniem, udając spokorniałego sługę. — Nic nie wskórałem. Wprawdzie na dwór przybył papieski wysłannik, lecz w innej sprawie.
— Niby jakiej? — zadrwił Drugeth, przyszpilając go niemiłosiernie, na co zaniemówił.
Przez chwilę układał sobie słowa w głowie, po czym z pewnością przemówił:
— Papież podziękowania przysłał w sprawie Wittelsbachów. Widzi w pozornym zaniechaniu układów Kazimierza wkład węgierskiej królowej. Jeno tyle.
Wilhelm nie wydawał się przekonany, acz po chwili złagodniał, poklepując jego ramię.
— Dobrze, wiem, że lojalny z ciebie człowiek i nigdy byś mnie nie oszukał. Chodźmy więc.
Drugeth ruszył przodem, a Walter poczuł się niczym zdrajca. Cieszył się jeno, że nie dał Marii pełnego słowa. Wcześniej, czy później powie Wilhelmowi prawdę. Jednakowoż dla dobra wyprawy, nie chciał denerwować króla. Tak sobie wmawiał.
Saloniki, Cesarstwo Bizantyjskie, 26 sierpnia 1334 r.
Po niemal dziewięciu miesiącach walk z cesarstwem, on, jeden z najznamienitszych rycerzy pałający wyjątkową żądzą walki miał zniżyć się do rozwiązania, którego wystrzegał się po wsze czasy. Dyplomacja w mniemaniu Stefana Duszana była oznaką słabości i nie miał zamiaru układać się z tchórzliwymi władcami. Jednakowoż tym razem sytuacja wydawała się patowa, zmuszając go do układów z Andronikiem. Nie mógł pozwolić, by ambicja kierująca go pod granice Bizancjum okazała się końcem dla rodzimego kraju. Nadzieję jeno żywił, że szpieg przybył na czas i w porę uda mu się powrócić do Serbii, by odeprzeć atak Madziarów.
— Armia przekroczyła Nowy Sad i zmierza do Belgradu — kontynuował szpicel imieniem Zoran, dotrzymując tempa młodemu władcy.
— Ile? — rzucił surowo, nie zwalniając.
— Ponad pięćdziesiąt tysięcy, królu. Kolejne dziesięć tysięcy czeka w Belgradzie i bodaj równie liczne oddziały w Macsó.
Stefan Duszan warknął wściekle, wymachując ręką w stronę rozmówcy i zatrzymując się, uderzył w ścianę. Chmary kruczoczarnych włosów zafalowały niczym skrzydła wron, a kilka kosmyków wpiło się w młodociany zarost. Dyszał głośno, piekielny wzrok wbijając w piąstkę utkniętą w ścianie, z której powoli ulatywała krew. Na ten widok goniec zrobił krok w tył. Znał bowiem dobrze zapalczywość i dynamizm dwudziestosześcioletniego króla, któremu nie w smak były jakiekolwiek przeciwności. Krew miał gorącą, a charakter uparty, zatem najrozsądniej było schodzić mu z drogi w chwilach uniesienia.
Wtem Duszan wyprostował się niczym dąb i odwrócił powolnie w stronę szpiega. Wyraz twarzy miał złowrogi, jakoby wymyślił właśnie jedną z najlepszych intryg w życiu, co zaciekawiło drugiego Serba.
— Liczna armia, zapewne ciężkie działa. Jak dobrze pamiętamy, nawet to zamierzonego skutku nie przyniosło na Wołoszczyźnie. Madziarzy sromotną klęskę ponieśli pod Posadą, każdy to wie. — Duszan położył dłonie na biodrach, nieustannie nad czymś myśląc. — Możemy to wykorzystać.
— Wybacz, królu, mą śmiałość, acz pewno Madziarzy wyciągnęli wnioski i nie dadzą się drugi raz podejść.
— Rację masz, druhu. — Stefan wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu niczym szarlatan. — Zaszczepimy w nich niepewność i strach przed wielkim królem! I jeśli będzie trzeba, sprowokujemy — dodał z makiawelicznym uśmieszkiem, mrugając szczwano.
— W jaki sposób, najjaśniejszy?
— Wyślij oddział z godnym tej roli posłańcem, który przekaże ode mnie podarek węgierskiej królowej z okazji pokoju, który zawarłem z Andronikiem. W końcu jest się czym szczycić! Ochryda, Prilep i Strumica są nasze, jak i władza w Macedonii. Pamiętasz tych kupców przybyłych z dalekiego wschodu? — Na te słowa Zoran rozszerzył oczy, a Duszan uderzył dłońmi o jego ramiona. — Sprawimy, iż Andegawen sam wpadnie mi w ręce, a wtedy nie będzie litości. Odechce mu się napadania na mój kraj.
— Skąd pewność, panie? Wieści o odwiedzinach dotrą do Caroberta? — spytał zaintrygowany.
Duszan parsknął na to głośno śmiechem, gestykulując przy tym ostentacyjnie.
— Pewno! Przecie to dziewka. Przestraszy się zaraz i pośle do męża ze skargą!
Zoran zawahał się, uniósł mimowolnie dłoń, by coś wtrącić, lecz Stefan zmroził go spojrzeniem. Przełknął jeno, niespodziewanie czując gorącą dłoń króla na twarzy.
— Szpieg, a jeno wzrok wystarczy, by cię zgasić — zadrwił, klepiąc go po policzku.
— To właśnie ma zaleta, panie. Wszak wszyscy tak myślą. — Uniósł brew. — Pozwól jednak rzec co o królowej z Węgier. — Na zezwalające machnięcie, kontynuował: — Możesz mieć mylne wyobrażenie tej kobiety, królu. Uważnie nasłuchuję ludzkiego gadania na Węgrzech, w Czechach, gdzie jeno ma noga stanie. Nie jest ona chyba tak płochliwą trzpiotką, za jaką ją masz. Ponoć możnych w ryzach utrzymała, gdy plotka rozeszła się o śmierci króla pod Posadą.
Kończąc, pochylił się zaraz kornie. Na Duszanie jego słowa wyraźnie zrobiły wrażenie. Przystojne lico wykrzywił bowiem grymas, czoło zaś zmarszczyło, a oczy zachmurzyły. Przygryzł też zęby, boć szyja wyprężyła się niczym w boju.
— Zrób, co nakazałem — rzekł, unosząc wysoko głowę. — A po wizycie na dworze oddział ma pozostać niezauważony nad Dunajem i czekać na dalsze rozkazy. Rodzina jest jego największą słabością. To już wiemy — zarechotał złowieszczo, układając już w głowie plan w razie niepowodzenia.
Wyszehrad, Królestwo Węgier, koniec września 1334 r.
— To sprawa poufna i taka ma pozostać jak najdłużej. Listy, które będą wysyłane do Óbudy, mają być strzeżone niczym oko w głowie. Nikt poza nami nie może poznać ich zawartości.
Elżbieta mierzyła uważnie wszystkich zebranych w kancelarii. Obecni byli jeno jej najbliżsi i najbardziej zaufani. Kanclerz w osobie Mieszka piastujący stanowisko od kilku miesięcy i sekretarz Radosław polecony jej przez Piasta. Sędzia nadworny Pál Garai oraz Adela, kapelan Marcin i Lajos, goniec odpowiedzialny za przepływ listów.
Nim jednak przeszła dalej, wychyliła się, wbijając mocniej rękę w podłokietnik. Zmrużyła oczy, dostrzegając postać ukrytą w mroku kancelarii tuż za pulpitem. Zerknęła na krewniaka, który zaraz przywołał do siebie mężczyznę, naprawiając własną zwłokę.
— Wybacz, królowo — przemówił Piast. — Zupełnie mi umknęło. Wybacz mój nietakt. Oto Oliver Paksi, Elżbieto, z lojalnego rodu Rátót. Jeśli wyrazisz zgodę, zostanie on mym zastępcą i podkanclerzem. Potrzebuję oddanych mi ludzi tutaj, gdy przebywam w Veszprém. — Elżbieta uniosła brew, na co chyżo dodał, boć przecie nigdy jej o nim nie wspomniał: — Poznaliśmy się w Nitrze, później i w Veszprém nasze drogi się przecięły, boć sąsiadujące komitaty są pod zarządem Paksich. Nie zawiedziesz się, Elżbieto.
Wskazał na towarzysza o spojrzeniu szarym niczym deszczowe chmury, przez które przebijał jasny błękit. Przypomniała sobie o owym rodzie, przymrużając oczy i próbując wydobyć z pamięci, co o nich wie.
— Rátót — szepnęła, nagle rozluźniając spięte mięśnie twarzy. — Miałeś pośród krewnych Mátyása? Dlaczegóż mogłam o nim słyszeć?
Wtem niemłody już mężczyzna zrobił krok w przód, splatając dłonie nad biodrami.
— Jesteś znakomicie zorientowana, najjaśniejsza królowo. Mátyás Rátót, brat mego pradziada, był jednym z dowódców i arcybiskupów poległych pod Muhi¹. Poległ i mój pradziad, jego syn zaś był palatynem królestwa.
— A twój ojciec, podkanclerzu? — dopytała, uważnie się mu przyglądając, co nieco zdziwiło Mieszka.
— Nie zajmował ważnego urzędu — pochylił sylwetkę — lecz ja, szczęśliwie trafiwszy na zacnego biskupa Nitry, a teraz twego najlojalniejszego urzędnika, królowo, mogę wesprzeć kancelarię swym doświadczeniem zdobytym wśród zarządców rodowych włości.
Trwała przydługa cisza. Oliver, kończąc wywód, pochylił kornie głowę, wyczekując zapewne odpowiedzi, która nie nadchodziła. Elżbieta świdrowała w skupieniu nowo poznanego urzędnika. Ufała swej intuicji, a ona podszeptywała jej z niezrozumiałych powodów na korzyść nowo poznanego mężczyzny, co zdarzało się nad wyraz rzadko.
— To zacny i doświadczony człek, królowo, już trzydzieści dziewięć wiosen na tym świecie, acz umysł ma światły, a pióro i język dalej ostre — wtrącił niespodziewanie Garai, podchodząc bliżej i dłoń układając na jego ramieniu.
— Z pewnością szansę ode mnie dostanie. — Uśmiechnęła się na to życzliwie, czym Paksi się odwdzięczył. — Zatem zdaj sobie sprawę Oliverze z powagi sytuacji. Nie ma tu miejsca na błędy.
— Wiem, najjaśniejsza pani. — Pochylił się nisko, dłoń przykładając do serca. — Będę służył ci z największym oddaniem. Nie zawiodę.
I z niezrozumiałego powodu była tego pewna. Powróciła do dokumentów przygotowanych przez sekretarza.
— Poślijcie do zarządcy Óbudy — przemówiła, odnosząc się do sedna spotkania. — Niech zajmie się wydzieleniem gruntu pod klasztor i kościół, budowę rozpoczniemy od kościoła.
— A klasztor? — dopytał Mieszko.
— Należy zachować umiar. Wpierw kościół, a na klasztor przyjdzie odpowiednia pora. — Spojrzała na nowego podkanclerza, który miał być od tej pory jej prawą ręką podczas nieobecności Piasta. — Podyktuję list do mej matki i klarysek ze Starego Sącza. Zechcesz od tego zacząć posługę Oliverze?
— Z największą przyjemnością, pani. — Uśmiechnął się delikatnie, wycofując sprzed jej oblicza do kręgu urzędników.
— Nie zmieniłaś zdania, pani? — wtrąciła z nagła do rozmowy Adela.
— Nie, moja droga. — Łokietkówna uśmiechnęła się szeroko. — Chciałabym, by to właśnie twoja matka w przyszłości pełniła tu obowiązki przeoryszy.
— Z pewnością rada będzie z twej decyzji, Elżbieto. Tak dawno nas nie widziała.
Adeli oczy zalśniły ze wzruszenia. Rzadko zdradzała, co naprawdę leży jej na duszy, lecz teraz Elżbieta dokładnie widziała, iż serce jej raduje się na ponowne ujrzenie rodzicielki. Nawet jeśli miałaby czekać jeszcze kilka lat, choć i na to Piastówna znalazła rozwiązanie, którego jeszcze nie wyjawiła.
Wtem nieoczekiwanie do kancelarii wtargnął zziajany sługa z przerażeniem wypisanym na twarzy.
— Najjaśniejsza królowo! Przybywa poselstwo od króla serbskiego Stefana Urosza Duszana. Pchnęli gońca, docierają już do Kecskemét.
Wszyscy wstrzymali oddechy, nikt nawet podejrzewać nie mógł powodu tak zadziwiającego poselstwa. Nie otrzymali również doniesień z dworu królewskiego, jakoby Duszan zwiedział się o wymarszu, choć to nic nie znaczyło. Przez głowę Piastówny przeleciała jedna z najgorszych myśli, iż serbski król celowo nie ujawnił swej świadomości o wyprawie.
— Serbowie pod Kecskemét, a my nic o nich nie wiemy?! — rzekła spokojnie, lecz tonem tak ostrym, iżby można było nim skórę ciąć. — Macie posłać do komitatów! Podczas wojny nikt nie może przedrzeć się przez granice niezauważony! — Westchnęła, mimowolnie zerkając na Adele. — Powiadom Ludwika — rzuciła, wprawiając wszystkich w osłupienie — również przyjmie posłańców.
— Z największym szacunkiem, pani — wtrącił Garai — może rozsądniej będzie nie narażać następcy?
— Wiem, co w tejże chwili jest rozsądne, sędzio. — Wstała, pozwalając, by poły ciemnej sukni głośno zaszeleściły, opadając na posadzkę. — Nasz król na serbskiej granicy, a posłańcy Serba u nas. Musimy stanowić jedność. — Uniosła brodę, zwracając się w stronę drzwi. — Musimy pokazać naszą siłę. Nie zasieją tak łatwo strachu w naszych sercach. Wyraziłam się jasno? — rzuciła do urzędników, którzy jednomyślnie przytaknęli.
Wydawała się zdeterminowana i nieugięta, atoli w środku rozpadała się na drobne kawałeczki. Nie mogła zawieść. Miała być dzielna i taka właśnie zamierzała być, lecz wpierw musiała zmienić suknię. Królowa była tylko jedna i tak też musiała wyglądać.
| Kilka dni później |
Suknię wdziała jedną z najwystawniejszych. Wysłannicy wątpliwości mieć nie mogli, iż przybyli do najbogatszego i najsilniejszego kraju Europy. Tak uwielbiana przez Piastównę czerwień przeplatała się w materiale ze złotym i czarnym splotem. Również utworzona z niego siatka z perłami utrzymywała małego koka na wpół popuszczonych na plecy włosach. Wedle statusu nie pominęła białej chusty zakrywającej dekolt i szyję, po której zsuwały się dwa złote wisiory, jeden krótszy z bursztynem. Głowę zaś wieńczyła domowy diadema reginalis.
Na podwyższeniu zasiadała na królewskim tronie. Wedle woli towarzyszył jej Ludwik, który stał tuż przy niej, a zaraz za nim Leila. Gdy już wszyscy możni i dworzanie zajęli miejsca, zezwoliła halabardziście wpuścić przybyszów.
Po chwili wrota przekroczył postawny człek w długim kaftanie o chodzie pewnym i szybkim. Żwawo zgiął plecy wpół i uśmiechając się szeroko, przyłożył dłoń do piersi.
— Najjaśniejsza królowo, nikt nie był w stanie trafnie cnót twych nakreślić słowami. Wiele, żem o tobie słyszał, acz teraz, gdy na własne oczy ujrzeć mogę twój majestat, stwierdzam z pełnym przekonaniem, iż słowa nasze nazbyt pospolite. Przyjmij, królowo, wyrazy uznania, lecz i błagam uchylnie o wybaczenie — przemówił łaciną.
Pochylił lekko głowę, wzrok wbijając w posadzkę. Elżbieta uniosła prześmiewczo rożek ust, zerkając na stojącego w pobliżu Mieszka.
— Nie sposób uwagi nie zwrócić na twój szczególny dar, pośle. Przemawiać waść potrafisz, jak nikt inny przed tobą. Godne to pozazdroszczenia... — wyciągnęła ostatnie słowo, unosząc wymownie brew.
— Dragan, najjaśniejsza pani. — Uniósł głowę. — Wystarczy jeno Dragan.
— A zatem, Draganie, umiliłeś mi dzień swymi chwalebnymi słowami.
Uśmiechnęła się słodko, dostrzegając nagle triumfalny wyraz na licu Serba. Niemal pogratulowała sobie w duszy, mężczyźni bowiem jeszcze bardziej naiwni byli niż przypuszczała. W moment z minki niby to głupiutkiej ochłodziła wejrzenie, przebijając go apodyktycznie. Równie prędko jak się uśmiechnął, tak i zdziwił srodze.
— Przejdźmy do sedna, pośle. — Na te słowa, jak na znak, Mroczko i kilku gwardzistów podeszło do pięcioosobowego poselstwa. Jeno Dragan wydawał się opanowany, reszta zaś spojrzała po sobie zdezorientowana. — Co prawdziwie cię sprowadza do Wyszehradu? — Wstała, dłonie układając nad pasem. — Przecie nie chcecie chyba skowyczeć o wstawiennictwo u mego męża? Wasz król zbyt dumny na to, nieprawdaż?
Te słowa, jak słusznie przewidziała, wzburzyły wysłanników Duszana. Dragan zaraz spojrzał na nią spode łba. Pewno uspokoić się próbował i nim co odrzekł, odetchnął kilkukrotnie.
— Przenikliwość twa wielce mnie zaskoczyła, najjaśniejsza pani. Rzadki to dar u niewiast. — Na te słowa Mroczko machinalnie wyciągnął górną część ostrza z pochwy, prędko zganiony spojrzeniem przez Elżbietę. Wsunął je posłusznie z powrotem. — Pragniemy jeno podzielić się z wami pomyślnymi nowinami. Nasz król, wielki Stefan Urosz Duszan — uniósł wysoko ręce, kręcąc się z wolna dookoła — pokój zawarł z cesarzem bizantyjskim Andronikiem. Z tego też względu, boć mamy powód do wielkiej radości, przekazać chcemy ci, pani, podarek przybyły z nami wprost z Bizancjum. Nigdzie indziej nie ma tylu kupców z najodleglejszych światów.
Elżbieta przymrużyła oczy. Czuła w trzewiach, iż kryje się za tym podstęp, lecz nie chciała i nie wypadało jej atakować przybyłych posłów z podobnież pokojowymi zamiarami, nawet jeśli jawnie ją obrazili, a i przesadną dumę i pyszałkowatość przejawiali. Przymknęła oczy, przypominając sobie słowa matki „myśl i działaj, nigdy jedno bez drugiego".
Zeszła z podwyższenia, spoglądając na Mroczka, który zaraz odstąpił od Serba i stanął za jej plecami niczym cień. Poseł pokłonił się i przywołał towarzyszy z dużą skrzynią, nim jednakowoż ją otworzył, kolejny człek podał mu klatkę z małą żółtoszarą kulką w środku.
— Pani, przyjmij te skromne podarki. Naszemu królowi wielce na tym zależy.
— Niewątpliwie — rzekła, powoli się zbliżając.
— Syn twój, najjaśniejsza pani, również może podejść. Zapewniam, iż i on będzie rady.
Wtem skamieniała na licu, unosząc prędko rękę, gdyż usłyszała za sobą tupot ciżemek Ludwika, który ochoczo przystał na propozycję. Równocześnie jednak z gestem matki posłusznie się zatrzymał.
— Ja o tym zdecyduję, Draganie.
Serb przystał na te słowa, sięgając ruchem pełnym animuszu do klatki. Cisza nastała, a w gęstej atmosferze poniosło się jeno skrzypnięcie. Po chwili w dłoniach trzymał już małe zwierzątko, zwinięte ze strachu w kulkę. Elżbieta przechyliła mimowolnie głowę, co również uczynił w tym samym momencie Ludwik. Zbliżyła się, odważnie muskając prążkowaną sierść. Nim się spostrzegła, pod jej dotykiem wyłonił się otwarty pyszczek, z którego wydarł przeraźliwy miauk. Cofnęła rękę, z zafascynowaniem patrząc w żółte ślepia.
— Kot z odległego kontynentu, najjaśniejsza pani. Cieszy się tam wielkim szacunkiem, a chowany od małego może i z czasem stać się miłym towarzyszem. Nie mówiąc już o zwalczaniu gryzoni.
— Uroczy.
Uśmiechnęła się delikatnie, a jeden ze sług przejął zwierzę, zanosząc je do królewicza. Dalej jednak odżywało w mniej dziwne uczucie. Lico Dragana przejawiało zbytnią pewność siebie, jakoby wszystko, co robił, było perfekcyjnie przemyślane łącznie z jej reakcjami, co wzmagało w niej irytujący niepokój. Potrząsnęła głową w stronę kufra, chcąc jak najszybciej zakończyć tę farsę.
— To najcenniejszy podarek, pani. — Wtem uniósł wieko i wyciągnął futro, lecz o kolorze dziwnie pomarańczowym z czarnymi paskami. — Wyjątkowa i niezwykle rzadko spotykana skóra tygrysa.
Przekazał nietypową rzecz i uśmiechnął się krzywo. Elżbieta mogła stwierdzić, iż była niezwykle ładna, lecz gdy uniosła wzrok, przyszpilił ją diabelski uśmieszek Dragana.
— Tygrysy uważa się za symbol siły i odwagi. Czym jednak jest on w starciu z człowiekiem? — spytał tajemniczo. — Nawet najsilniejsze i najodważniejsze zwierzę można pokonać. Zmiażdżyć i wykończyć. Wystarczy jeno mądrze je podejść.
Wbił w nią ciemne tęczówki podszyte fałszem. Były tak wymowne, iż nawet dworzanie zwietrzyli przesłanie owych słów. Strużka lodowatego potu spłynęła po plecach Piastówny, spinając naraz wszystkie mięśnie. Nie dała jednak poznać po sobie strachu, który nieproszony wdarł się do głowy.
— Szczęście, żeśmy ludźmi — dodała, nie spuszczając z Dragana beznamiętnego wzroku. Pierwszy raz od dawna lęk nie pozwalał jej grać pewnej siebie, zatem musiała zdać się jeno na opanowanie. — My tak łatwo nie damy się zwieść. Bogu zawierzamy swe decyzje, ale i rozumowi. Zgodzisz się ze mną, Draganie?
— Mądrość, najjaśniejszej królowej, winna być wychwalana pod niebiosa. — Serb wzniósł dłonie w stronę sklepienia. — Zatem zgodzimy się, iż pokój trwający pomiędzy naszymi krajami winien stanowić wzór do naśladowania. Dlatego też tak długo wyczekiwane pojednanie z cesarzem bizantyjskim niesie z sobą wielką radość, którą król mój, wielki Stefan Duszan, pragnie się podzielić z szanownym sąsiadem.
Elżbieta rozchyliła nieco usta, acz ku zdziwieniu wszystkich zgromadzonych żadne słowo z nich nie uleciało. Łgał. Była o tym święcie przekonana, lecz jego pycha i obłuda ją niespodziewanie przygniotły. Łgał z taką łatwością, jakoby nic innego w życiu nie robił i właśnie to po stokroć ją przerażało. Nie wiedziała, do czego jest zdolny, a na pewno wiele skrywał za uszami.
— Królowa, jak i sam król, zaszczyceni są tak osobliwym gestem — zabrał niespodziewanie głos Oliver, skupiając na sobie spojrzenia Węgrów i Serbów. Pokątnie skinął w stronę Elżbiety, prosząc o pozwolenie, by przemówić, acz wcale go nie oczekiwał. Tworzył pozory, za co Piastówna była mu wdzięczna. — Podtrzymanie pokoju między Królestwem Węgier i Serbią leży na sercu nam wszystkim. Majestat korony dążyć będzie do tego, by trwał on jak najdłużej.
Dragan zmierzył Paksiego wrogo, robiąc krok w jego stronę.
— Kim jesteś, by zabierać głos? — zadrwił jawnie, prowokując królową.
— Mym podkanclerzym i lojalnym urzędnikiem. On wie najlepiej co rzec i jak by oddać trafnie me stanowisko. — Uśmiechnęła się, unosząc brew. — Wszakże i tobie Bóg nie poskąpił daru przemowy, a król twój poznał się na tym, wysyłając cię do mnie. Macie z sobą zatem wiele wspólnego.
Dragan wymusił przychylny uśmiech w stronę Olivera i pochylił kornie głowę przed Piastówną.
— Sprawicie nam wielką radość — kontynuowała — jeśli zostaniecie na wieczornej uczcie.
— Z grzeczności, królowo, nie odmówię. Będziemy zaszczyceni.
Serb poprawił kaftan i jeszcze raz kłaniając się na pożegnanie, odszedł wraz z posłańcami, kufer pozostawiając pod nogami Elżbiety. Zmierzyła wzrokiem wystającą tygrysią skórę, a oczy w moment rozbłysły niepokojem. Przywołała wtem Mroczka, prostując plecy i wzrokiem goniąc za dopiero co odeszłym posłańcem.
— Podwójcie straże mych synów.
~~~~~~
— Winna ci jestem podziękowania — ozwała się, przekraczając próg kancelarii, w której przebywał Paksi. — Uchroniłeś nas przed serbskim diabłem.
Oliwer złączył dłonie nad pasem, przyjaźnie się do niej uśmiechając.
— Taka moja rola, najjaśniejsza pani.
— Pewno teraz masz o mnie nie najlepsze zdanie. — Podeszła bliżej, dłonią przesuwając po blacie skryptorium. — Drugi dzień, a ty już wybawiać mnie musiałeś przed złaknionym niewinnej krwi szakalem.
— Rad jestem, iż mogłem pomóc — wtrącił. — Dragan to wilk w owczej skórze. Język u niego ostrzejszy niż pazury. Znam ja takich jak on. Dezorientacja przy tak judaszowym wcieleniu to nie oznaka słabości, a znakomitej gry, którą prowadzi. Dragan nie miał politycznego celu, pani. — Mówił dyskretniej, z każdym słowem ściszając głos. — Wyraźnie chciał jeno wzbudzić w nas strach. W tobie, królowo.
Zbliżyli się do siebie, nie chcąc, by ktokolwiek dosłyszał treść rozmowy.
— Z tym przychodzę. Widzę, żeś człowiekiem lotnego umysłu. Co radzisz, Oliverze? Pisać do króla? — spytała, boć miała nieodparte wrażenie, iż stanowi główny pion w rękach Serbów, a po drugiej stronie szachownicy zasiada jej mąż.
— Odradzam. Wywiedzmy się jak najwięcej. Masz oddanych ludzi, pani, zrobią, co należy.
Skinął wymownie i w lot pojęła. Mroczko już przy audiencji Serbów obnażył swą lojalność względem niej. Wiedziała, że zrobi wszystko, by ją chronić. Musieli z nim pomówić.
— Jeśli mogę sobie pozwolić — rzekł jeszcze, gdy zaczęła zmierzać w stronę drzwi. Patrzył na nią z dumą, co ją nieco zaskoczyło. — Nie jesteś, pani, niewinną krwią. Swój swego pozna — dodał tajemniczo w sposób, iż już wiedziała, dlaczego intuicja od początku podpowiadała jej na korzyść Olivera Paksiego.
Serbia, październik, 1334 r.
Armia przemierzała serbskie tereny, podporządkowując sobie mijane miasta. Karol przeczuwał, iż spokój towarzyszący im od chwili wymarszu z Belgradu jest pozorny, niemniej brak wieści od szpiegów wysłanych za Duszanem pozwalał im mieć nadzieję. Nie dopuszczali również do przedarcia się listów, czy posła z terenów podbitych, lecz czy byli w stanie kontrolować wszystkich?
Znienacka Hermán Lackfi zrównał swego wierzchowca z Siwcem władcy.
— Królu, list mam do ciebie od wysłannika niejakiego Bogdana² — rzekł hrabia. — Zmierzał do Wyszehradu, natrafiając na naszą armię i biorąc to za znak od samego Boga. — Nie zatrzymując marszu, podał pismo Karolowi, a gdy ten nawet go nie rozwinął, kontynuował: — To Wołoch spod Ochrydy, do niedawna były to tereny bizantyjskiego cesarstwa.
— Do niedawna? — spytał zdziwiony i prędko rozwinął rulon.
— Zaiste. Duszan zawarł pokój z Andronikiem, który to oddał mu tereny od Ochrydy po Prilep i Strumice oraz tereny Macedonii. Niejaki Bogdan w niełasce był u serbskiego szlachcica imieniem Dragan. Należy on do najbliższych współpracowników Duszana, zatem po przejęciu owych terenów, Bogdan obawia się jego zemsty. Dotychczas były to ziemie sąsiadujące z serbskimi, teraz...
— Dostały się w ich granice — dokończył Andegawen, zgniatając pismo. — A to oznacza, że Duszan wywiedział się o nas wcześniej, niż przypuszczaliśmy.
Warknął rozgniewany, wciągając pokaźną ilość powietrza do piersi.
— Co zadecydujesz w tej sprawie, królu? — wtrącił nagle István Lackfi, podjeżdżając do drugiego boku. — Dragan jest ponoć wielce nieustępliwy, a w podległych mu miastach wzbudza strach. Nie odmawia sobie swawol i trunków. Nie byłoby to niczym dziwnym, gdyby nie fakt, iż po nich staje się nad wyraz agresywny, nie bacząc potem, czy pod ręką ma mężczyznę, czy dziewkę. Nazywają go tam serbskim diabłem.
Karol wbił mętny wzrok w syna hrabiego. Nienawidził tak awanturniczych ludzi z zakusami na gwałty. Sam nie był święty, lecz istniały w jego życiu pewne granice. Zbytnio nie przejąłby się sprawą Wołocha, gdyby nie wyobraził sobie Dragana w towarzystwie własnej żony.
— Poślijcie Władysława Jánkiego na Węgry, niech zajmie się sprawą Bogdana i doprowadzi do końca przeniesienie całego jego domu i rodziny na tereny korony. — Wtem odwrócił się w stronę Hermána. — Musimy przyśpieszyć marsz i jak najprędzej dostać się do Rudnika. Podbijemy miasto po mieście.
Pociągnął za wodze, podrywając wierzchowca do galopu.
Wyszehrad, Królestwo Węgier
Od kilku tygodni królewscy szpicle pod nadzorem Mroczka obserwowali serbskich posłańców, którzy, jak przeczuwali, nie opuścili terenów Węgier. Na pozór jeno poznawali malownicze zakamarki naddunajskich wiosek i mieścin, zapoznając i tradycje poprzez bratanie się z mieszkańcami w karczmach. Zdawali się niegroźni do czasu, gdy zniknęli im z oczu bez śladu.
— Gdzie się podziali? — spytała królowa, oniemiała zasłyszanymi wieściami.
Stali przed nią jak na skazaniu, strażnicy, szpicle, wojewoda, sędziowie, rycerze koronni i dowódca gwardii.
— Wybacz, nie wiemy — odparł ze wstydem Mroczko.
— Umknęli nam, najjaśniejsza pani — dodał László Básztély³, jeden z braci zakonu Świętego Jerzego.
Elżbieta milczała, nie spuszczając skupionego wzroku z obecnych. Przetrawiała wszelkie nowiny o Serbach zasłyszane od dworzan i kupców. Nie omieszkali przy tym poskąpić jej wieści o haniebnych czynach Dragana, który w pijackim widzie skatował brutalnie jedną z wiejskich ladacznic. Nie pochwalała parania się tak niegodziwym zajęciem, w pamięci mając twarze Almy i Marii, choć nie miała też prawa osądzać często skrzywdzonych przez życie niewiast, które od jego ciężaru upadły na samo dno bez szans na pomoc. Gwałt na jakiejkolwiek istocie wzbudzał w niej obrzydzenie i gniew, który z chęcią przelałaby na każdego zwyrodnialca. Tym bardziej więc brak śladu Dragana ją niepokoił.
Do sali niespodziewanie wkroczył zamaszystym krokiem biskup Egeru, Miklós Dörögdi. Mina skupiona i zdecydowana wyrokowała, iż ma co ważnego do przekazania, zatem nikt mu nie przeszkodził, a jeno umożliwili przejście do Piastówny.
— Królowo — pochylił w pośpiechu głowę, zaraz mierząc w nią mrocznymi oczami — słyszałem o posłańcach Duszana. Musimy zwiększyć kontrole w komitatach, zwłaszcza tutaj. Serbowie nie mają dobrych zamiarów wręcz przeciwnie, szaleńczy plan narodził się w ich przegniłych łbach.
— Skąd ta myśl? Co wiesz? — dopytała, wstając z miejsca.
— Wolę zbyt wiele nie zdradzać, jeno mi zaufaj.
— Tobie? — rzekła niestosownie szyderczym tonem. — Jak obdarzyć cię mam zaufaniem? — Stanęła z nim twarzą w twarz. — Od początku okazywałeś mi niechęć, a nawet wzgardę. Próbowałeś poróżnić z królem, nie dopuścić do uczestnictwa w radach i Bóg jeden raczy wiedzieć, za czym jeszcze stałeś.
— Tobie również trudno zaufać, królowo. — Patrzył na nią dumnie, lecz mniej wyniośle niż zazwyczaj. Jak się okazało w porę Atila oddalił się od owej dwójki wraz z ciekawskimi dworzanami. — Dalej żarliwie rozmyślam nad mą niewolą w Konstancji i nad tym, kto do niej doprowadził. — Oboje naraz zeszli z tonu, a Miklós otarł twarz. — Nie potrzebna nam teraz zwada, pani, ważniejsze osoby trzeba nam chronić.
Na te słowa Elżbieta gwałtownie zwróciła się w jego stronę, dotychczas wzrokiem sięgając za okno. Dobrze wiedziała, kogo ma na myśli.
— Coś grozi mym synom?
— Podejrzenia mam, iż mogą stać się zarzewiem wydarzeń w Serbii. Musimy tego uniknąć.
Mówił tonem, który wlewał w serce Elżbiety spokój, nawet i nadzieję. Jeśli jeden z jej najzagorzalszych przeciwników chciał jej pomóc, nie miała na Węgrzech innych, jawnych wrogów. Przecie Wilhelm przebywał w Serbii. Niespodziewanie uniosła kącik ust.
Może wybiła to godzina naszego pojednania? — przemknęło jej po głowie.
— Czy istnieje szansa, iż zostaniemy kiedyś sojusznikami? — zażartowała, wprawiając Miklósa w konsternacje.
— Nie sądzę — zaprzeczył, naprędce jednak złagodniał na licu, złączając dłonie za plecami. — Kto wie. Może Bóg postanowi z nas zadrwić.
— Wszakże lubi to robić.
Skinęła delikatnie głową, czym również się odwdzięczył z tym typowym dla siebie krzywym uśmieszkiem. Powoli zaczynali zapominać o powodach wzajemnej niechęci. Oboje byli już chyba na tyle zmęczeni walką, by rozważyć pojednanie.
Lasy Wyszehradzkie
Zniknięcie Serbów rzeczywiście nie było przypadkowe. Wieść o zmierzającym na Węgry posłańcu Duszana zmusiła ich do wycofania się w głąb lasu. Musieli zachować dyskrecję i rozpatrzeć nowe działania. Było dopiero południe, a Dragan przechylał już drugi kielich wina, nie bacząc na porę. Wizyta w kraju Świętego Stefana mijała mu jeno na beztroskach i piciu, od czyhania na królewskich posłańców miał bowiem odpowiednich ludzi. Nie zdążył wyciągnąć ręki po dzban, gdy zza krzewów wyłonił się wysoki ogier. Z niechęcią odstawił kielich, wstając nonszalancko z drzewa.
— Mówże Zoranie, jakie wieści nam przywozisz — orzekł protekcjonalnym tonem, kciuki zahaczając o pas.
Jasnowłosy posłaniec wyskoczył z siodła i zaraz podszedł do Dragana.
— Nie są dobre. Andegawen przedziera się przez kolejne miasta i wsie. Król Stefan stacjonuje w klasztorze Žiča⁴. Węgierskie wojska niedługo tam dotrą. Nikt nie wie, co się wydarzy, gdy już to nastąpi.
— Klasztor może paść? — Ożywił się nieco, wyraźnie przejęty widmem upadku twierdzy, która stanowiła koszary podczas wojen.
— Niczego nie można być pewnym.
— Przystępujemy zatem do działania — odparł Dragan z zacięciem, chwytając leżący obok miecz. — Zadamy Karolowi cios ostateczny, po którym się nie podniesie.
— Jak chcesz to zrobić? — spytał nieco kpiąco Zoran. — Węgry w stanie wojny, nie prześlizgniemy się.
— Mylisz się. Znalazłem sojusznika w samym sercu. — Wyprostował dumnie plecy, patrząc nań z góry. — Miklós Dörögdi, biskup Egeru, nam pomoże. Nienawidzi królowej.
Zoran zachłysnął się własną śliną. Nadzieję żywił, iż źle usłyszał. Jednakowoż arogancja bijąca z lica Dragana i uśmiech, jakoby własnym rękami pokonał już Caroberta, uświadamiały mu prawdziwość owych słów. Oszalał i nie myślał cofnąć się ani o krok.
— Mieliśmy jeno wzbudzić strach — dodał nagle Zoran. — Nie możesz tego zrobić. Nasz król ci nie zezwolił.
— Lecz też nie zakazał. Oddał mi berło decyzyjności, jeśli naszłaby takowa potrzeba.— Rozłożył ręce, wymachując nimi to w lewo to w prawo. — A ona właśnie nadeszła. — Podszedł bliżej kompana, warcząc z chorej ekscytacji. — Jedziemy na wzgórze. On nas, zatem my jego. Na wojnie wszystkie chwyty dozwolone.
— Draganie, na Boga! A honor? Nie winniśmy krzywdzić słabszych. Opamiętaj się, póki możesz! — krzyknął posłaniec, prędko żałując swego uniesienia.
Uderzył zaraz w Zorana ognisty oddech Dragana, który w ostatniej chwili powstrzymał rękę od uderzenia go w twarz.
— Za kogo ty się masz, psie?! — warknął groźnie, palce wczepiając w kaftan posłańca. — Ostatni raz ci daruję, boś dobrym kompanem. Kolejnego sprzeciwu nie przeżyjesz!
Odepchnął go, spluwając pod nogi. Ogień niemal buchnął z pociemniałych oczu, a twarz skrzywiła z zawzięcia. Zoran wiedział, iż Dragan nie odpuści, a alkohol we wzburzonej krwi jeno zwiększy jego zajadłość. Był człowiekiem brutalnym i nieokiełznanym, a ponadto przesadnie lojalnym wobec Duszana. Przechytrzyłby samego diabła, byleby pomóc swemu królowi.
Wyszehradzka Cytadela
Złowroga cisza unosiła się w powietrzu dusznego korytarza. Miarowy oddech wnikał zaś w zamkowe ściany, boć Mroczko nie chciał zostać przez nikogo dosłyszany. Stał, opierając plecy o lodowatą ościeżnicę skrytą we wnęce. Wpadające słońce z przeciwległego okna cień rzucało mu na twarz, utrzymując jego obecność w ukryciu.
Od czasu rozmowy z Elżbietą nie był w stanie przestać myśleć o ryzykownym planie. Nie popierał działań Miklósa Dörögdiego, któremu nie potrafił zaufać pomimo zapewnień o swej lojalności. Nie mógł uwierzyć też w tak bezproblemowe przekonanie się do niego Piastówny. Mimo to nie zamierzał jej porzucić, a uczynić wszystko, by ją ochronić w kaplicy.
Jak na zawołanie wyszedł mu z lewej strony biskup Egeru. Dyskretnie omiótł Polaka beznamiętnym wzrokiem, dając niemy znak. Serbowie przybyli. Nie było odwrotu. Gdy Miklós zniknął za rogiem, Mroczko ruszył jego śladem. Niczym cień śledził każdy krok, dochodząc do umówionego miejsca. Ciszkiem przemknął za ozdobną oponę⁵, w najcieńszym miejscu oko mając na biskupa i trzy ciemne postacie w kapturach. Nie był w stanie jednak dosłyszeć rozmowy, zatem jeno położył rękę na głowicy miecza.
Rozmowa z początku spokojna i z góry ustalona poczęła przybierać nerwowy obrót. Mężczyźni wyraźnie wyczuli fortel, podchodząc bliżej biskupa i nań napierając, przysunęli do ściany. W sekundę ostrze sztyletu zawisło nad gardłem Miklósa, a Mroczko niczym wygłodniałe wilczysko ruszyło za zwierzyną. Ukryci gwardziści równie prędko wyłonili się z zakamarków, broniąc swojego człowieka.
Trzaski żelastwa wypełniły dotychczas cichą przestrzeń korytarzy. Dowódca dźgnął napastnika mierzącego w biskupa, reszta zaś pozostałych. Nie myśląc wiele Mroczko rozwścieczony zaatakował Miklósa.
— Zdrajca! Ostrzegałem, by ci nie ufać!
— Przestańże! — odkrzyknął, z zadziwiającą siłą odpierając cios. Nigdy wcześniej nie objawił takiej krzepy, acz widocznie sytuacja to na nim wymogła. — Nie pleć, tylko posłuchaj! Ktoś zdradził! Zoran i Dragan dowiedzieli się więcej, niż powinni!
— Wiem od kogo!
Mroczko mocno chwycił kaftan duchownego i uderzył nim o ścianę. Zaraz poczuł mocny chwyt na ramieniu i szarpnięcie. Gwardziści odciągnęli go, obezwładniając.
— Posłuchaj wreszcie! — warknął o wiele groźniej Miklós, strzepując odzienie. — Nie mamy czasu. Albo Serbowie mnie okpili, albo kto jeszcze maczał w tym palce. Ja pójdę po królową, nasi ludzie czekają jeno na jej znak. Ty zaś musisz odszukać Leilę i królewiczów. Wywiedzieli się o nich! O tym, iż zabrała ich z cytadeli do niższego zamku. Nie ma czasu! — Chwycił go mocno za ramiona, patrząc głęboko w oczy. — Musisz zdążyć, w tobie ostatnia nadzieja!
Mroczko oprzytomniał, zasłona wyszyta z gniewu opadła mu z oczu. Nie wiedział już, czy Dörögdi prawdę prawi, czy łże, lecz życie królewiczów było najważniejsze. Jeśli nie daj Boże, zostaliby skrzywdzeni, skrzywdzona zostałaby i Elżbieta. Musiał podjąć decyzję. Wiedział. Kiwnął porozumiewawczo głową. Wysunął miecz z pochwy, ruszając z ludźmi w stronę drzwi. Miklós zaś prędko zwołał resztę gwardzistów w przeciwną stronę.
~~~~~~
Podpierała brodę na złączonych dłoniach, spoczywając na klęczniku. Zmawiała szeptem modlitwę, patrząc w obraz Najświętszej Matki. Błagała jeno o pokój i opiekę nad dziećmi, gdy nagle mocno zacisnęła oczy, dosłyszawszy skrzypnięcie drzwi kaplicy. Wypuściła powietrze z ust, powstając z miejsca. Odwróciła się, przywdziewając rzewną minkę, jakoby nie spodziewała się widoku Dragana.
— Najjaśniejsza królowo. — Pochylił nisko głowę, uśmiechając się krzywo. — Wielce mnie raduje twój widok.
— Nie mogę rzec tego samego. — Lewą dłonią chwyciła za prawy nadgarstek. — Nie będę ukrywać, iż twa obecność mnie martwi. Nienawidzę obłudy. Mów, czego chcesz.
Mówiła lekko drżącym głosem, nie musząc udawać. Dragan wzbudzał w niej niewyobrażalny strach. Stawała się niespokojna i nie potrafiła tego ukryć, co najbardziej ją irytowało. Chciała zatem zakończyć tę katorgę jak najprędzej.
— Też mam dosyć, ale Węgier. Chciałbym już wrócić do domu. — Zrobił kilka kroków ku ołtarzowi, wysuwając sztylet. — Nie mogę wrócić z pustymi rękami. — Począł obracać ostrze na dłoni, patrząc na nią spode łba. — Nie mogę wrócić bez dobrych wieści do kraju plądrowanego przez twego męża.
Skierował czubek w jej stronę, podchodząc jeszcze bliżej, na co uczyniła tyle samo kroków w tył.
— W czym ci dopomoże moja śmierć? — spytała bez ogródek.
Nie zaskoczyła go, boć jeno zaśmiał się makiawelicznie.
— Podejrzewałem Miklósa o dwulicowość. Miałem rację. Nienawiść do ciebie to jedno, oddanie zaś królowi i jego synom to drugie. — Rozluźnił się, stając o wiele swobodniej. — Wskutek tego znalazłem Serba z Wyszehradu, który pomógł. — Na te słowa Elżbieta pobladła, co mu nie umknęło. — Twa śmierć nic nie da. Zasmuci króla, acz go nie zniszczy. W przeciwieństwie do śmierci królewskich synów... — wydłużył ostatnie słowo, doprowadzając ją niemal do szewskiej pasji. — Carobert nie miałby wtedy dla kogo zdobywać nowych ziem. Myślę tak sobie i myślę — stukał żelastwem w brodę, teatralnie wznosząc wzrok ku sklepieniu — może dla pewności tobie też poderżnę gardło? Hmm? — spytał, wymachując sztyletem. — Choć może wpierw użyję sobie trochę dla pociechy. — Skierował czubek poniżej jej brzucha.
— Tak jak użyłeś sobie na biednej wieśniaczce? — Z drwiną pokiwała głową, robiąc dwa kroki w tył. — No tak, jeno na tyle cię stać. Krzywdzisz niewinne istoty z niebywałą łatwością, boć sam nie masz krztyny odwagi, by zmierzyć się z mężczyzną.
— Może sprawdzę to, zaraz po tym, jak cię wychędożę wywłoko! — warknął gardłowo.
Ruszył w stronę Elżbiety, która kilkoma długimi krokami weszła pod ołtarz. Zerknęła podświadomie w lewą stronę, po chwili widząc upadający przed twarzą wysoki kandelabr z dziesięcioma świecami. Dragan krzyknął oblany gorącym woskiem, a do kaplicy jak na znak wbiegli gwardziści, wcześniej obezwładniając Serbów stojących przed drzwiami.
Atila z bratem zakonnym dopadli do Dragana i po obłożeniu go kilkoma ciosami, podnieśli z posadzki zbroczonej krwią na kolana. Elżbieta spojrzała w poparzoną twarz, a zaraz z ciemności kaplicy wyłoniła się Adela, stając u jej boku. Serb parsknął głośnym śmiechem, spluwając czerwoną śliną pod ich nogi.
— Unieszkodliwiła mnie dworska dziewka — rzekł z drwiną, domyślając się, iż to ona przewróciła na niego kandelabr.
— Wiara w niewiasty u ciebie jest zbyt mała — odparła Adela, krzyżując ręce na piersi. — Nie ciebie pierwszego to zgubiło.
— Nie jesteście lepsze od parszywego psa. To nie koniec.
Ton, z jakim Dragan wypowiedział owe słowa, zmroziły Elżbietę. Do kaplicy wpadł zaraz Dörögdi. Uwagi nie zwrócił na leżących na ziemi Serbów, jakoby pewny był powodzenia akcji i dosięgnął Piastównę popychając ją w tył.
— Królowo, mamy problem — szepnął jej na ucho, zaciekawiając i Adelę. — Chłopcy są w niebezpieczeństwie. Mroczko z ludźmi ruszył na dół⁶...
— Nie zdążycie! — zadrwił Dragan, czym zasłużył sobie na mocny cios w twarz od Atili. Splunął, unosząc powolnie wzrok na zszokowaną królową. — Zoran już pewno sztyletem traktuje twych synów. Nie obawiaj się jednak, najjaśniejsza pani, trafią tam, gdzie ich miejsce. Prosto do piekła.
Elżbieta poczuła mdłości, a żołądek podszedł jej do gardła. Zator nie pozwalał przepłynąć powietrzu do piersi. Oczy zaszły mgłą na widok martwym ciał Ludwika i Stefana. Miklós potrząsnął nią nieco, kiwając przecząco głową.
— Nic im nie będzie — rzekł spokojnym głosem. — Mroczko nigdy nie zawodzi.
— Tak — powtórzyła niczym w transie i obdarzyła Dragana morderczym wzrokiem. — Jeszcze mi się przydasz. Wtrącić ich do lochu i zakneblować. Nie mogą choćby palcem ruszyć.
Nie rzekła nic więcej. Rzuciła się biegiem za Atilą, który ruszył przodem wesprzeć swego przyjaciela. Bała się tego, co ujrzy na dolnym zamku, lecz nadzieję żywiła, iż rycerska dusza Leili stawi czoła napastnikom, a kodeks zakonu Świętego Jerzego wleje w serca braci odwagę i niezłomność. Ona mogła umrzeć, oni również, lecz królewscy synowie nie mieli prawa żegnać się z życiem z rąk serbskich oprawców, których władca walczył właśnie z węgierskim królem. Upadek wyszehradzkiej twierdzy oznaczał upadek wyprawy, a do tego nie mogli dopuścić. Teraz wiedziała, jakie znaczenie miało poselstwo Dragana.
Witam!
Nawet nie wiecie, jak długo zmieniałam ten rozdział i jak długo o nim myślałam. Koniec końców jestem zadowolona z kierunku, który obrałam, choć pewnie się takiego obrotu spraw nie spodziewaliście. Długo analizowałam tę wyprawę, sprawę przenosin niejakiego Bogdana z terenów serbskich, sam przebieg bitew. Można było ugryźć temat na miliony sposobów, ale ja dalej w pamięci mam zapisek o tym, że do końca życia Karol Robert miał być niedoszłą ofiarą spiskowców. Cóż, nie będę się dalej nad tym tutaj rozwodzić, ale mam nadzieję, że nieco Was zaskoczyłam, ale też jest to „naturalny" przebieg wydarzeń, a nie wymuszony.
Duszan w 1334 roku to trochę taki Karol Robert w wieku młodzieńczym narwany i gotowy na wszystko. Współcześni pisarze opisują Stefana jako niezwykle wysokiego i silnego, „najwyższego człowieka swoich czasów", bardzo przystojnego i rzadkiego przywódcę, pełnego dynamiki, bystrej inteligencji i siły, człowieka noszącego „królewską prezencję". Był to niezwykle trudny przeciwnik dla czterdziestosześcioletniego Karola. Duszan był ambitny, ale niestety w walce z Andronikiem Karol go zatrzymał i musiał zaakceptować pokój, by odeprzeć atak Węgrów.
Od początku planowałam akcję z próbą zabicia królewiczów lub ich uprowadzenia, bo to dalej również będzie miało znaczenie na Serbii, ale chyba rozpisywałam to na cztery sposoby. Ostatecznie pokazałam tę kwestię z różnych perspektyw, a mianowicie bardziej z punktu widzenia Mroczka, Miklósa i Elżbiety, dodając do tego moc zaufania.
I musiał w końcu pojawić się słynny Oliver Paksi! Facet wytrwał na stanowisku przy boku Elżbiety ponad 20 lat [!!!], więc musiał być wyjątkowy. Jak wam się podoba w pierwszych scenach?
Mała ciekawostka w Koronie Królów nazwali go Oliwierem Ratoldem i już śpieszę z wytłumaczeniem, dlaczego u mnie jest Oliverem Paksim. Otóż nie do końca wiadomo, kto dokładnie dał początek owemu rodowi, ale byli to najprawdopodobniej Rathold (I) i Oliver (to jest oczywiście nazewnictwo angielskie). Zatem ród wziął nazwę od Ratholda i był to ród nazywany Rátót (Ráthold lub Rátold), ale nazwa Rátót jest węgierska. Skąd zatem Paksi? A no dlatego, że nasz Oliver jest już którymś z kolei rodowitym Rátótem, ale jego boczna gałąź pochodzi od Rolanda, który miał dwóch synów, a jeden z nich Mátyás, ojciec Olivera zaczął używać nazwiska Paksi (Paksy).
Dedykacja dla WazowySnopek ❤️ Dziękuję ci bardzo za to, że choć początki były kiepskie nadal jesteś ze mną! Nie ukrywam! To Twoje komentarze i tak błyskawiczne nadrabianie Piastówny zmobilizowało mnie do powrotu i pisania! Dziękuję i mam nadzieję, że się rozdziałem nie rozczarujesz!
Mam nadzieję, że nie porzuciliście Piastówny mimo dłuższej nieobecności. Z chęcią poznam Wasze zdanie co do rozdziału: co do Olivera, Dragana, Miklósa (który chyba zaskoczył), Waltera, czy samej Elżbiety. Obyście byli ciekawi, jak zakończy się akcja na zamku niskim, bo jest właśnie w trakcie pisania!
Do zobaczenia! (Tym razem szybciej)
¹ Bitwa pod Muhi, 11 kwietnia 1241 – było to główne starcie w trakcie najazdu mongolskiego w latach 1242/42, między rycerstwem Węgierskim pod dowództwem Beli IV a wojskami mongolskimi. Armia węgierska została pokonana, sam Bela uciekł, a Mongołowie opanowali cały kraj, ale po śmierci wielkiego chana Ugedeja szczęśliwie się wycofali. Dziad Olivera i jego brat Mátyás Rátót zginęli w tej bitwie.
² Bogdan miał poprosić Karola Roberta o pozwolenie na przeprowadzenie swojej rodziny na Węgry. W tej sprawie król wysyłał Władysława Jánkiego do Clisury Dunării trzykrotnie, aby poczynił przygotowania do przeprowadzki Bogdana, syna Mikołaja, z „jego kraju" do Królestwa Węgier. Historyk Pál Engel podaje, że wojewoda Bogdan poprowadził dużą grupę Wołochów z Serbii na Węgry.
³ László Básztély widnieje w spisie pośród 50 innych braci zakonnych Zakonu Rycerskiego Świętego Jerzego, który został utworzony przez Karola Roberta w 1326 roku. Przypominam, że był to pierwszy zakon świecki podległy królowi, a nie Kościołowi.
⁴ Węgrom udało się dotrzeć aż pod klasztor Žiča, który leżał w głębi Serbii.
⁵ opona – ozdobna zasłona
⁶ Wyrażenie „na dół" w podobnym kontekście będzie oznaczało zejście na zamek niski.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro