Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6 rozdział ♔ | Gość |

| Ukłucie zazdrości | Szczera rozmowa |

Przypadkowo osiągnęła swój podświadomy cel. Karol po kłótni z młodą żoną cały wieczór rozmyślał nad tym, jak ugasić jej gniew. Bądź co bądź potrzebował jej do przedłużenia dynastii, ale nie w tak okrutny sposób. Rozmyślając o niej przy kominku, doszedł do gorzkiego wniosku. Towarzyszyła mu od ponad czterech niedziel, a tak mało o niej wiedział, właściwie nic nie wiedział o swej partnerce.

— Zoltánie!

Równolegle z wezwaniem, sługa otworzył drzwi i pochylił się, czekając na wskazówki.

— Masz znaleźć osobę, która będzie moimi oczami i uszami pośród dworu królowej. A jeśli nie, sam masz się nią stać — rzekł, wskazując na sługę palcem.

— Panie. — Z niewidzialnym dla króla półuśmiechem, pokłonił się, kładąc rękę na piersi. — Czy mam wywiedzieć się czegoś szczególnego o królowej?

Uniósł bystro brwi i utkwił wzrok w zamyślonym obliczu Andegawena. W środku pękał z dumy, wiedział, że to poniekąd dzięki niemu król zmienił swoje postępowanie. Martwił się jednak, czy na długo starczy mu cierpliwości do coraz częściej usposabiającej niepokorny charakter młodej żony.

— Dowiedz się, co królowa lubi i jakie ma zamiłowanie — rzucając spojrzenie za okno, posępnie dodał — o ile jakieś w ogóle ma... Teraz zostaw mnie już samego. 

Poranek był niezwykle pogodny, choć natura jaśniała od rosy po nocnej burzy. Piastówna zajmowała siedzisko na szerokim parapecie okna, było to wszak jej ulubione miejsce w alkowie. Podkurczając nogi, obserwowała królewskie ogrody. Nadal wspominała bolesną rozmowę z małżonkiem, obawiając się każdego szmeru za drzwiami. Poprzedniego dnia zatraciła się w swym gniewie, koniec końców nie wiedząc, jak zareagował na ten wybuch Karol. Ledwie pamiętała swój chyży powrót do komnaty. Nigdy wcześniej tak szybko nie przebierała nogami, jak wtedy, gdy czuła na swych plecach oddech rozwścieczonego monarchy.

Wnet za drzwiami dało się usłyszeć ożywienie, a serce na nowo poczęło łomotać jak oszalałe. Z obawą czekała na zapowiedzenie gościa lub co gorsza, na jego wtargnięcie do komnaty. Ku jej radości drzwi otworzyła Larysa z widocznymi iskierkami w zielonych oczach.

— Elżbieto, masz gościa z Polski — rzekła radośnie dwórka.

Wypuszczając długo wstrzymywane powietrze, Elżbieta rozluźniła uścisk i zeskoczyła z okna. Wchodząc do największej komnaty w jej skrzydle, zobaczyła wysoką dobrze zbudowaną sylwetkę mężczyzny. Odwracając głowę w kierunku młodej królowej, roześmiał się wniebogłosy. Elżbieta wnet zapiszczała z radości i rzuciła się na szyję przybysza. Parę razy obkręcił dziewczynę w górze, wprawiając w ruch poły jasnofioletowej sukni, postawił ją zwinnie i rozłożył ręce.

— Mariaż ci służy, Elżuniu! — rzucił, podziwiając jej zgrabną sylwetkę.

— Nie mariaż, a niezwykle pogodny klimat Węgier. — Z pobłażliwością spojrzała na blondwłosego chłopaka. — Na długo zagościsz w Temeszwarze, Mroczko?

— Nie wiem, czy ucieszy cię ta nowina, ale przyjechałem na dłużej. Ojciec mój wraz z królem, Władysławem, oddelegował mnie do ciebie. Może znajdzie się jakieś dogodne miejsce dla zbłąkanego wędrowca? — Beztrosko obił o siebie dłonie i dodał żartobliwie. — Może jakiś kanclerz?

Elżbieta uwielbiała swobodne podejście swego druha do życia. Zawsze potrafił dodać barw do szarych dni na Wawelu.

— Niestety przyjacielu — zachichotała — to stanowisko piastuje każdorazowo arcybiskup Veszprém, w tym przypadku jest to Henryk.

— Elżbieto — spojrzał na nią potępiająco — poznałaś się już przecie na mym charakterze, tylko dworowałem. Nie dla mnie królewskie etykiety, toć jestem wolnym ptakiem, nie nadaję się do życia w klatce.

— Wiem o tym lepiej niż ktokolwiek inny. — Przekręcając głowę, uśmiechnęła się. — A teraz spocznij i opowiedz co u mej rodziny? Jak się miewa moje ukochane rodzeństwo? — Siadając, nakierowała Mroczka na miejsce przy swym boku.

— Wszystko u nich w należytym porządku. Po koronacji zadbano, aby Kazimierz pobierał skrupulatniejsze nauki, w końcu twój ojciec szykuje go na króla.

— Tak, on jedyny mu pozostał — westchnęła.

— Jadwiga pięknieje z każdym dniem. Już niedługo dorówna doskonałości swej siostry — rzekł rubasznie chłopak, przybliżając się z lekka do Elżbiety.

— Zawsze umiałeś prawić piękne słówka — rzekła, łapiąc go za rękę.

— Królowa i król, ślą najszczersze pozdrowienia i żywią nadzieję, że zadomowiłaś się już na Węgrzech.

— Początki bywają trudne, jednak jestem pełna nadziei — wykrztusiła, rychło zmieniając temat. — Doszły mnie wszak słuchy, że królowa winna posiadać gwardię, podlegającą tylko jej osobie — oznajmiła, unosząc lekko brew. — I właśnie w tejże roli, widziałabym mego mężnego przyjaciela. Byłeś mym rycerzem na Wawelu — wspomniała ckliwie. — Bądź i tutaj, pośród nieprzyjaciół.

— Jakże to! — obruszył się chłopak. — Wskaż mi tego nieszczęśnika, a sam wymierzę mu najsurowszą karę, za wprawianie mej królewny w zły nastrój. Ach wybacz, mej królowej — rzekł, kłaniając się prześmiewczo.

— Dobrze znów mieć cię u swego boku. Brakowało mi twego swawolnego nastawienia.

Poczuwszy się znowuż jak mała dziewczynka, ponownie zarzuciła mu ręce na szyję i wtuliła w jego silne ramiona. Szczerze cieszyła się z kolejnej zaufanej osoby na dworze, choć nieroztropne zachowanie, mogło przysporzyć jej kłopotów.

Gwałtownie odchylając głowę, podekscytowana spojrzała głęboko w jasne oczy.

— Elżbieto? Na jaki wspaniały pomysł tym razem wpadłaś? — sarkastycznie rzucił Mroczko.

— Od kilku niedziel trapię się wyłącznie nową sytuacją — rzekła, wstając. — Chcę, choć na moment wyjść z komnat i odetchnąć. Pogoda jest ku temu sprzyjająca.

Odwracając się na jednej nodze, rzuciła przyjacielowi życzliwy uśmiech i drgnęła brwiami.

— A więc chodźmy! — krzyknął z wyczuwalną radością w głosie. — Chyba wiem, za czym ci tak tęskno.

— Panie, mam wieści.

Zoltán pośpiesznie podszedł do Karola, który przechodził wnet przez korytarz dziedzińca. Wydawał się posępny i zamyślony. Przechodząc przez krużganki do sali audiencyjnej, za każdym razem zwalniał i trzymając ręce na plecach, wsłuchiwał się w śpiew ptaków, obserwując gwar na placyku.

— Piękna dziś pogoda — rzekł po chwili monarcha, nie patrząc na sługę. — Czy królowa ma zamiar przegapić tak urokliwą porę, przebywając w czeluściach nużących komnat?

Zoltán nienawidził tego tonu, gdyż zwykle po nim następowała wielka niewiadoma. Jedno wiedział na pewno, po wieczornej rozmowie król oczekiwał jasnych deklaracji z jego strony. W sprawach tyczących samej przyszłości dynastii był niezwykle niecierpliwy i żądał natychmiastowych działań.

Karol podszedł do łuku i opierając się o murek, począł stukać palcami w kamienne wykończenie. Dał czytelny znak swemu towarzyszowi, który z wolna się zbliżył.

— Małżonka niewątpliwie korzysta dziś z uroków pogody — czekając na reakcje, Zoltán przygryzł wargę.

— Zatem mam wypatrywać jej w królewskich ogrodach? To chciałeś rzec? — spytał spokojnie, nie odrywając oczu od zatłoczonego dziedzińca.

— Wybacz panie, ale nie. Królowej nie ma na zamkowym wzgórzu. — Ściszył głos, czując, jak przegryza policzek do krwi.

— Chcesz mi przekazać, że Elżbieta opuściła zamek bez mego przyzwolenia? — głos Karola raptownie się zniżył.

Odwracając z wolna głowę i resztę ciała w kierunku Zoltána, spojrzał na niego surowo. Sługa był już przygotowany na wybuch złości, ale nie dawał tego po sobie poznać.

— Gdzie ona jest?! — ryknął wściekle, zbliżając się niebezpiecznie do twarzy sługi.

Czuł przyśpieszony oddech monarchy. Znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że zaraz jego cierpliwość się skończy. Wtedy nie chciał stać na jego drodze.

— Nie jestem pewien — szepnął. — Podobno słudzy widzieli Elżbietę w drodze do królewskich stajni, w towarzystwie nieznanego im mężczyzny.

Wypowiadając te słowa, Zoltán zrobił krok w bok, schodząc z pola widzenia. Jego przypuszczenia co do zachowania monarchy były jak zwykle nieomylne. Karol wzburzony miast do auli, wręcz biegł w kierunku głównej bramy warowni. Strapiony sytuacją z rebelianckim możnowładcą, teraz obawiał się o życie swej młodej żony, która nie miała pojęcia o niepokojącej sytuacji w królestwie.

— Elżbieto, nie rób tego, to bezmyślne! — podwyższonym tonem, Larysa próbowała wpłynąć na dziewczynę.

Młoda królowa nie patrząc nawet na dwórkę, dopasowywała popręg na brzuchu klaczy. Zawsze sama sprawdzała stan siodła przed jazdą. Ugładziła błękitny czaprak i przesunęła rękę na śnieżnobiałą grzywę. Powoli głaskała głowę kobyły. Dochodząc do jej czoła, delikatnie przesunęła dłoń na polik i obejmując łeb, z czułością spojrzała w ciemne oczy zwierzęcia. Przykładając czoło do polika, łagodnie poświstywała, uspokajając konia.

Stajenni nie mogli dać wiary w to, co właśnie obserwowali. Orgona, była najnowszą zdobyczą Karola, który od dawna szukał śnieżnobiałej klaczy. Nie mniej jednak zwierzę sprawiało kłopot, dawało się bowiem osiodłać, natomiast nie pozwalało się dosiąść nawet królowi. Tymczasem Elżbieta była temu bliska.

Mroczko, siedział już w siodle na czarnym samcu i obserwował z podziwem swą przyjaciółkę. Jak mawiał Łokietek, średnia córka miała wyjątkowe podejście do koni i od najmłodszych lat z radością doglądała wawelskich stajni¹ wraz z Janem, ojcem blondyna. Nie bała się tych wyrosłych zwierząt, choć czuła do nich respekt i traktowała z należytym szacunkiem.

— A teraz pozwolisz mi się dosiąść, moja piękna. — Szeptała do uszu klaczy, nadal głaszcząc jej skórę i harmonijnie poświstując.

Powoli poczęła przesuwać się w kierunku siodła, nie odrywając od niej dłoni. Delikatnie, niemal niewyczuwalnie dla klaczy, włożyła stópkę w strzemiono. Diana i Larysa wstrzymały powietrze, czekając na ostateczny ruch swej pani. Stajenni również nie odrywali od niej oczu, z obawą śledząc jej poczynania. Byli gotowi ruszyć swej młodziutkiej królowej na pomoc, zbyt dobrze bowiem znali nieobliczalność konia.

— A teraz, hop.

Cicho skierowała się do Orgony i wzięła oddech, równo z oddechem kobyły. Zwinnie podskoczyła, przerzucając prawą nogę na drugie strzemiono. Klacz cofnęła się lekko, lecz nie uczyniła żadnego kłopotliwego dla Elżbiety ruchu.

— Dobra dziewczynka. — Pogłaskała czule szyję Orgony i wyprostowała w siodle.

— Brawo, Elżuniu! — powinszował Mroczko.

— Pani, proszę, uważaj na siebie — dodała troskliwie Larysa.

Diana w tym czasie chciała do niej podejść, by poprawić wierzchni płaszcz, jednak ta ją powstrzymała. Nie była pewna, jak zareaguje klacz na obcą osobę, zatem sama ułożyła równo kraniec sukni i pośpieszyła swych strażników, którzy w tym czasie dosiadali konie.

— Znakiem tego, czyń honory królowo! — Mroczko szeroko uśmiechnął się do Elżbiety, prezentując swe białe uzębienie.

Elżbieta poczuła niesamowitą ekscytację. Dawno nie siedziała w siodle, zwłaszcza na tak pięknym koniu. Energicznym ruchem chwyciła spinkę tkwiącą we włosach i trzepiąc głową, rozpuściła długie, jasnobrązowe fale na plecy. Mocniej ściskając skórzane wodze, zdecydowanie nimi szarpnęła dając znak Orgonie. Śnieżnobiała klacz zarżała i kłusem ruszyła w stronę bramy prowadzącej do pobliskich lasów. Dwórki tylko przeżegnały się wspólnie, patrząc na oddalającą się Piastównę.

Nie minęła chwila, gdy do stajni wszedł Karol. Ujrzawszy siedzące nieopodal dwórki królowej, szybko do nich podszedł. Dziewczyny równo poderwały się z ławy i dygnęły przed monarchą.

— Gdzie jest Elżbieta? — spytał poddenerwowany, choć już ciut spokojniejszy.

— Wyruszyła na przejażdżkę, królu — objaśniła Diana.

— Dlaczego nic o tym nie wiem?!

— Panie, nie obawiaj się, królowa jest w dobrych rękach, towarzyszy jej Mroczko, jeden z zaufanych strażników na Wawelu. Pomimo młodego wieku odznacza się wyjątkową odwagą i zdolnościami — wtrąciła pośpiesznie Larysa, próbując uspokoić króla.

— Nie obchodzi mnie, z kim jest, lecz dlaczego nie spytała mnie o zgodę?!

Dwórki spuściły głowy, nie wiedząc co odpowiedzieć. Karol doszedł szybko do stajennych i przez chwilę ganił ich za samowolę. Jednak szybko zamarł, orientując się, że nie ma w kojcu nowej klaczy.

— Gdzie jest Orgona? — Gwałtownie doszedł do stajennego. — Zezwoliliście jechać królowej na nieokrzesanej kobyle?! Jeśli coś jej się stanie, zapłacicie za to głową! — Karol gotował się ze złości.

— Najjaśniejszy panie, nasza królowa okiełznała twą klacz i to bez znacznych trudności. To wspaniałe dziewczę o niezwykłych zdolnościach — bronił się jeden ze stajennych, którego popierali pozostali.

— To rzadki dar królu, zwłaszcza u niewiasty — dopowiedział główny koniuszy królewskiej stajni, Katalin.

Karol martwił się o Elżbietę, choć chyłkiem cieszył się z tak szczęśliwego zrządzenia losu. Wyglądało na to, że nowa małżonka miała własne zamiłowania i to podobne do jego własnych — coś ich jednak łączyło.

Wolno stępując nad brzegiem małego jeziora, Elżbiecie nie schodził uśmiech z twarzy. Najszczęśliwsza była właśnie w siodle, wtedy czuła się wolna i niezależna, nawet gdy była bacznie obserwowana przez strażników.

— Jak ci się tu żyje, Elżbietko? — spytał opiekuńczo Mroczko.

Królowa westchnęła, a z jej twarzy powoli schodził promienny wyraz. Nie chciała ukrywać prawdy przed przyjacielem, byli z dala od dworu, zatem postanowiła zwierzyć się z ciążących jej trosk.

— Inaczej wyobrażałam sobie małżeństwo, choć od początku miałam obawy co do Karola. Nie jest łatwo i nie zanosi się, aby kiedykolwiek było — zdradziła smutno.

— Ukrywasz coś, co cię trapi?

Zbyt dobrze ją znał i doskonale wiedział, kiedy coś poważnego ją dręczyło. Ciemnooka zatrzymała Orgonę nad brzegiem. Spuściła głowę, przez chwilę powstrzymując łzy. Lśniącymi oczami spojrzała wreszcie na druha, a długie włosy muśnięte wiatrem subtelnie okryły część jej twarzy.

— Karol nie będzie dobrym mężem — wydukała drżącym głosem.

Mroczko, nie ponaglał jej, tylko cierpliwie czekał na dalsze wyznanie.

— On ma syna, Mroczko. Narodził mu się bękart, jeszcze za życia Marii, biedaczka musiała nauczyć się z tym żyć. — Patrząc w taflę wody, otarła łzy. — Ja też jestem zmuszona to zaakceptować, a jeśli nie dam mu syna, spłodzi kolejne dziecię z nieprawego łoża.

Mroczko, chwycił mocno jej dłoń i wymusił z trudem uśmiech. Serce jego pękało z każdą spływającą po policzku przyjaciółki łzą. Pragnął uchylić jej kawałek raju, aby choć przez chwilę, zaznać mogła prawdziwego szczęścia. Niestety, był bezradny, mógł jedynie towarzyszyć jej w trudnych chwilach i wesprzeć swym ramieniem.

— Jeśli Karol nie doceni takiej żony, okaże się zwykłym głupcem. Teraz jednak możesz być pewna jednego. Nie wyjadę, a jeśli nadal chcesz, zajmę się twoją gwardią i zadbam o twoje bezpieczeństwo.

— Jestem naprawdę rada.

Mocniej ścisnęła dłoń chłopaka i lekko się uśmiechnęła. Cieszyła się, że przynajmniej nad swoją gwardią będzie miała całkowitą kontrolę, był to pierwszy krok ku samodzielności.

Siedząc nad jeziorem, stracili poczucie czasu. Wspominali Wawel, beztroskie dziecinne harce, niewinne wybryki i ucieczki przed Spytkiem. Równocześnie ubolewali nad pięknymi chwilami, gdyż była to przeszłość, do której nie będzie dane im wrócić. Sielskie czasy przeminęły na dobre, pozostawiając tylko trwałe relacje. Królowa mogła liczyć na Mroczka, tak samo, jak mogła polegać na Larysie i Dianie.

Rozmowę przerwał im jednak coraz głośniejszy galop koni. Elżbieta szybko wstała, podchodząc do Orgony i łapiąc ją za wodze w obawie, że się spłoszy. Wnet zza drzew wyłoniła się grupa konnych na czele z królem Węgier. Pozostawiając strażników na skraju lasu, wolno zbliżał się do owej dwójki, przyglądając się uważnie młodzieńcowi.

— Długo kazaliście się szukać — rzucił z pretensją w głosie.

— Nie domagaliśmy się towarzystwa — odpowiedziała szorstko Elżbieta. — Chcieliśmy pooddychać świeżym powietrzem poza murami zamku, chyba nic w tym złego?

Król lekko podniósł kącik ust i szybko zszedł z kasztanowego wierzchowca.

— Możesz wracać do miasta, królowa jest już bezpieczna, ponadto sądzę, że twoje odwiedziny dobiegły już końca. Wracaj zatem na Wawel, Mroczko — rozkazał opryskliwie, podchodząc do chłopaka.

Słysząc te słowa, poirytowana młódka podeszła bliżej, stając pomiędzy mężczyznami, nie puszczając przy tym wodzy.

— Mroczko nigdzie się nie wybiera — oznajmiła hardo, patrząc na blondyna. — Od dziś zajmie się on gwardią królowej i zadba o moje bezpieczeństwo.

Karol był wyraźnie zaskoczony. Spojrzał na małżonkę, która wydawała się niewzruszona i ostentacyjnie spoglądała na młodzieńca.

— Wobec tego nie pozostaję mi nic innego, jak powinszować nowego stanowiska. — Karol wysunął dłoń w geście zgody.

— Dziękuję, królu — odrzekł Mroczko, próbując zignorować mocny uścisk monarchy, który gdyby tylko trwał dłużej, połamałby mu palce. — Oddalę się zatem.

Chłopak złapał uprząż czarnego konia i skierował się do reszty strażników królowej, która odprowadziła go wzrokiem. Wreszcie spojrzała na Karola z lekką obawą. Ten natomiast unosząc rękę, delikatnie chwycił jej podbródek.

— Pięknie wyglądasz.

Stwierdził, podziwiając jej wdzięki. Elżbieta wyglądała niewinnie i bardzo dziewczęco jak wtedy, gdy pierwszy raz ujrzał ją w Bardejowie, odzianą w ciemnorude futro. Fiołkowa suknia i ciemny płaszcz dostojnie prezentowały się na królewskiej małżonce, a swobodnie rozwiane włosy ponownie urzekły Karola.

— Acz co ma znaczyć mianowanie tego młokosa dowódcą twej gwardii? Nie wystarczą ci moi strażnicy?

— Królowa posiada przyzwolenie na własną gwardię, czyż nie? Zatem dlaczego mam kłopotać twych ludzi, skoro sama mogę zarządzać własnymi? — rzekła triumfalnie, niemal butnie. — Nadto darzę go bezgranicznym zaufaniem i będę spokojniejsza, gdy to właśnie on piastował będzie stanowisko dowódcy.

Karol wnikliwie się jej przyglądał, nie wiedział, czym jeszcze młoda Polka go zaskoczy. Była nazbyt dobrze poinformowana i wprawiała go tym w zdumienie, choć był wielce ciekaw, kto tak dobrze ją zaznajamiał z prawami przysługującymi węgierskiej monarchini. Ku własnemu zaskoczeniu coraz częściej żywił do niej ciepłe uczucia, choć młódka nie pozwalała się ograniczać, co wielce go irytowało.

Przerywając długą wymianę spojrzeń i własne przemyślenia, Karol pogładził klacz po czole.

— Dlaczego nazwałeś ją Orgona? — spytała Piastówna.

— Jak tylko pojawiła się na zamku, w ogrodach poczęły kwitnąć białe bzy, a Orgona oznacza właśnie bez — odpowiedział, obserwując ją uważnie.

— A tobie pani, jak udało się ją do siebie przekonać? — spytał szczerze zaciekawiony.

— Sama nie wiem, od dawna miłuję konie — zaczęła, kładąc rękę na pysku kobyły. — Potrzeba do nich krztynę cierpliwości i czułości, bo tylko wtedy, są w stanie nam bezgranicznie zaufać.

Gładząc grzywę Orgony, powoli przełożył rękę na dłoń żony. Elżbieta drgnęła, nie wiedząc co począć. Nigdy wcześniej Karol nie skusił się na tak czuły gest poza ścianami alkowy. Nieśmiało spojrzała na małżonka, mimowolnie się uśmiechając. Instynktownie dotknął policzka Piastówny, która przyjęła gest i wtulając się w jego dłoń, na krótko przymknęła oczy. Z lekkim zawahaniem zbliżył się do dziewczyny i patrząc w ciemne oczy, delikatnie musnął drobne usta. Widząc przychylny uśmiech, dołożył lewą rękę, chwytając jej kark i fragment policzka. Przesuwając dłoń w kierunku pasa, gwałtownie przyciągnął, obdarowując ją czułym pocałunkiem. Była miło zaskoczona spontanicznością mężczyzny i otwierając oczy, niewinnie na niego spojrzała. Niższa od niego niemal mogła skryć się pod jego podbródkiem. Karol przyłożył usta do jej skroni i niepewnie objął, po chwili silniej ją przytulając. Stali tak przez moment zapominając o dzielących ich różnicach.

Niespodziewanie jednak królowa puściła uprząż Orgony, nerwowo łapiąc przedramię króla. Cicho sapnęła na dziwny zawrót głowy. Przypomniała sobie w moment, że przecie w obawie przed jego gniewem nie zjadła nawet śniadania, a słońce w zenicie grzało nieznośnie jej głowę.

— Pani? — rzekł troskliwie Karol, zaskoczony jej stanem.

Odchylił lekko głowę i spojrzał w przymykające się oczy. Twarz Piastówny prędko oblała się czerwienią. Czuła jak traci dech, a oczy zachodzą jej mgłą. Ledwie łapiąc powietrze, przesunęła uścisk na nadgarstek króla, osuwając się bezwładnie. Chwycił dziewczę w ostatniej chwili, nie pozwalając opaść na ziemię. Jednym ruchem uniósł i przywołał do siebie strażników. Mroczko, na chwilę przejmując nieprzytomną przyjaciółkę, czekał, jak król dosiądzie konia. Podjeżdżając bliżej, wciągnął przeraźliwie wiotkie ciało Piastówny na siodło. Prawą ręką mocno ją przytulił i usztywnił głowę.

— Elżbieto, nie rób mi tego, nie teraz — szepnął do siebie, załamując głos.

Wpół oprzytomniała, czuła tylko mocne bicie serca i przyśpieszony oddech. Drżała z zimna, czoło bowiem miała rozpalone niczym pochodnia, a wierzchowiec cwałem zmierzał w stronę zamku.

— Zawiadomić medyka! — krzyknął, przekraczając bramę.

Katalin ostrożnie zdjął monarchinię, która była niczym piórko. Chciał zaraz nieść ją do komnaty medyka, jednak król go zatrzymał i ponownie wziął w swe ramiona. Przerażone dwórki pobiegły w ślad za spanikowanym Andegawenem, modląc się o zdrowie dla swej pani, której ręce bezwolnie opadały wzdłuż tułowia. 



Mam nadzieję, że rozdział się podobał!

W kolejnym będzie już mały przeskok czasowy, a sama Elżbieta pośle po jedną ze swych krewniaczek.

💕💕💕💕💕


¹ Elżbieta podobno słynęła z zamiłowania do koni. Miała własną stajnię, do której sprowadzała najokazalsze okazy. Dodatkowo znana, była z nietuzinkowych podróży.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro