Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

59 rozdział ♔ | Legendarny pojedynek |

| Wspomnienie Larysy | Sprawa pokoju | Tajemnica Óbudy |

https://youtu.be/4MCjU-Du3eI

Wyszehrad, Królestwo Węgier, marzec 1334 r.

Ku zdziwieniu Piastówny wyjątkowo szczera rozmowa z mężem przekonała ją do konfrontacji z Mroczkiem. Po powrocie z przejażdżki nie czekała chwili dłużej, by zwłoka nie zmieniła jej zdecydowania w wątpliwość. Postanowiła zatem poszukać go w przybocznych formacjach obronnej wieży, w których przebywali gwardziści. Przez całą drogę myślała jeno jak rozpocząć tę niewygodną rozmowę. Nastawiała się na słowną potyczkę, lecz dowiedziawszy się od Iva o pobycie Mroczka na pobliskim cmentarzu, coś w niej pękło.

Każdy krok stawiany wśród rzędów ubogich tabliczek, był niczym stawiany w odmętach piekła. Królewskie grobowce mieściły się w kościołach i katedrach. Odwiedziwszy je, człowiek miał sposobność rozmowy ze zmarłym w ciszy i na osobności. Widok masowego miejsca mogił wzmagał w niej wszak dreszcze, lecz i wypierał z niej wszelaką złość.

Serce jak raz zalała fala żalu i współczucia na widok skulonej sylwetki przyjaciela nad dobrze znanym jej grobem. Poczuła wstyd, boć jeno raz złożyła wizytę przyjaciółce. Mroczko zaś znacznie częściej odwiedzał Larysę niżeli ona. Chciała podejść niezauważona, choć w zamyśleniu nastąpiła na gałązkę, której chrupot poderwał dowódcę z miejsca. Już miał wysuwać miecz, gdy ich spojrzenia się spotkały.

— Nie sądziłem cię tu kiedykolwiek zobaczyć — rzekł beznamiętnym tonem, zdejmując dłoń z rękojeści. — Tym bardziej gdy niezgoda wdarła się między nas.

Odwrócił się, nie oczekując odpowiedzi. Elżbieta podążyła za nim, czyniąc znak krzyża przed grobem. Widok imienia najbliższej przyjaciółki na małym kawałku drewna związał jej gardło. Przez chwilę nawet jęk się przezeń nie przedostał. Pragnęła zapomnieć, wyzbyć się wyrzutów sumienia, lecz teraz powróciły one ze zdwojoną siłą.

Powrócił i ból rozrywający ciało Piastówny tuż po zamachu. Powróciły słowa zasłyszane pod drzwiami komnaty, w której, na czele z Karolem, dociekano winnych i zamieszanych w spisek. Odbijały się one bolesnym echem w jej skroniach. I to nieszczęsne zdanie Mroczka o Zachównie odpowiedzialnej za ugodzenie Larysy. Zdanie, które wyzwoliło w niej tak wielką bezwzględność i chęć zemsty na Klarze. Przez chwilę poczuła to samo obezwładniające, niezdolne do poskromienia uczucie.

Z trwogą otworzyła oczy, które machinalnie przymknęła podczas reminiscencji i łypnęła na Mroczka. Przyglądał się jej czujnie, zatem uniosła delikatnie kącik ust, równocześnie dłoń zaciskając silnie, jakoby miało to jej pomóc w uspokojeniu duszy.

— Sam Karol kazał mi z tobą pomówić — odrzekła, próbując opanować drżący głos. Nie spojrzała już w jego stronę, by nie wyczytał z jej oczu niechcianych emocji. — Również mi jej brakuje, Mroczko. Była ze mną odkąd sięgam pamięcią. Nawet nauki w Sączu nie zdołały nas rozdzielić.

— Udało się to dopiero Klarze — splunął z nienawiścią pod trzewiki.

— Zapłaciła za wyrządzone krzywdy. — Uniosła brodę, lewą dłoń wsuwając na prawy nadgarstek. — Niczego nie żałuję. Gdyby cofnąć czas, wydałabym taki sam wyrok.

— Nie musisz się tłumaczyć.

Potarł delikatnie ramię przyjaciółki. Dobrze wiedzieli, że oboje tego chcieli, a przyrzeczenie zemsty Elżbiety na Klarze za śmierć Larysy, związała ich obopólnymi kajdanami odpowiedzialności. Ten grzech dzielili wspólnie. Odważnie zsunął dłoń na lewą rękę królowej i splótł ich kłykcie. 

— W jednym momencie niemalże straciłem dwie najważniejsze dla mnie osoby.

Odwzajemniła uścisk, uśmiechając się chmurnie.

— Straciłeś je — odrzekła zaskakująco, unosząc wzrok ku niebu. Wciągnęła potężną dawkę powietrza do piersi i wypuściła ją płynnie. — Na własne życzenie syna straciłeś.

— Ileż jeszcze razy mi to wypomnisz?

— Ilekroć sposobność mieć będę, Mroczko! — huknęła srogo, podchodząc bliżej. — Nie darowałam ci. Tego jednego nie jestem w stanie ci darować! — Oczy ciemne zaszły łzami na samo wspomnienie. — Nie potrafię pojąć, jak zdołałeś porzucić własne dziecko. Ja straciłam trójkę. Jędruś zaś teraz daleko za morzem, a najmniejsza myśl o nim mnie zabija. Ty miałeś jeno Przemka i od tamtej chwili ani razu o nim nie wspomniałeś. — Raz jeszcze wzrok utkwiła w imieniu wyrytym na drewienku. — Dałam słowo Larysie. Niczego miało jej synowi nie braknąć i go nie dotrzymałam.

— Nigdy o tym nie prawiliśmy — sapnął zaskoczony zarzutem. Nigdy wcześniej Piastówna nie dała poznać po sobie boleści nad stratą Larysy, tym bardziej Przemka.

— A winniśmy, winniśmy prawić o tym wieki temu. Strata ta tak mocno nas dotknęła. — Zacisnęła oczy, a spod powiek wypłynęła strużka łez. — Przestaliśmy mówić o niej już w chwili jej śmierci, by nie cierpieć. A ona nie zasługuje na zapomnienie. Była cudowną niewiastą, dobrą osobą... moją oddaną przyjaciółką. Zasługuje na pamięć jak nikt inny.

— Zawiedliśmy ją — rzekł cicho, przyznając niechętnie rację.

— W istocie. Na domiar złego oddałeś waszego syna mężczyźnie, który gardził nią przez całe życie. Ja próbowałam zaś wyprzeć ją z pamięci, by uniknąć poczucia winy i udręki, pomimo to ulgi nie poczułam nawet we śnie. Jakże byłam naiwna. — Mroczko przygarnął ją do piersi, całując w szczyt głowy. Bicie jego serca nieco ją uspokoiło, zatem odchyliła się, zaglądając w równie strapione lico. — Czy można zapomnieć o zmarłych? — Spojrzała na naszyjnik i zamknęła bursztyn w dłoni. — Cierpienie jest częścią życia. Oboje straciliśmy najdroższe nam osoby, acz tylko ja żyję dalej.

Spojrzał na nią pytająco wyraźnie zaskoczony, choć w szmaragdowym spojrzeniu przedzierała się nuta zrozumienia jej słów. Chwyciła go zatem mocno za dłoń.

— Mroczko, zatraciłeś się w żałobie. Mamy dla kogo żyć, a tyś stał się trupem chodzącym od czterech wiosen po ziemi. Musisz to zmienić.

— Z kim zatem mnie widzisz? — spytał oschle.

Jego bezrefleksyjność uderzyła w nią niczym podmuch burzowego wiatru. Wiedziała już, że nigdy do końca nie zaakceptują śmierci Larysy, jednakże ważne było pogodzenie się z losem. Mroczko zaś dalej z nim walczył.

— Nie rzecz w tym, kogo ja dla ciebie widzę, acz kogo ty zechcesz. Możesz ułożyć sobie życie, pielęgnując w sobie pamięć o Larysie. — Położyła dłoń na piersi przyjaciela, uśmiechając się łagodnie. — Nie mogę równać się z waszym małżeństwem, boć wy żeście pobrali się z uczucia, nie powinności. Wierzę, iż możesz jeszcze zapałać miłością do innej niewiasty. Gdyby było inaczej, dawno porzuciłabym złudne nadzieje. Jestem przecie trzecią żoną Karola, lecz najważniejsze, bym była ostatnią. Zależy mi na twym szczęściu, przyjacielu. Błagam, postaraj się.

— Dziękuję za twą troskę i szczerość, choć podejścia mego do niewiast nie zmienisz.

— A Przemka? — wtrąciła mu z nadzieją.

— Nie przeczę.

Chciała coś dodać, lecz jej na to nie pozwolił. Uśmiechnął się jeno i przeżegnawszy, chwycił za dłoń, kierując w stronę wyjścia.

— Mroczko, wiele mogę ci wybaczyć, wiesz o tym. Ty mi również. Ale ostrzegam, nie wystawiaj cierpliwości mej zbyt często na próbę. — Gdy na nią spojrzał, przez chwilę zachowała kamienną twarz, by słów jej nie uznał za błahe. — Nie popuszczę ci sprawy Leili. Zaakceptuj jej obecność, a jeśli będzie trzeba, zmierz z nią honorowo, tak, jak przystało. Wiem, łatwo dała się ponieść emocjom, lecz kto z nas choć raz nie dał im zawładnąć umysłem?

Dobitnie podkreśliła słowa mające przywołać mu ich niestosowne zbliżenia. Nieczęsto sięgała po tak radykalnie środki, lecz Mroczko widocznie skłonność miał do zapominania o tym, z kim ma do czynienia. Udawać mógł przed wszystkimi surowego i pozbawionego uczuć. Ona zaś znała go zbyt dobrze i maska tyrana nie robiła na niej wrażenia, a jeno ją irytowała.

— Leila to dobra wojowniczka — kontynuowała, widząc, jak Polak pąsowieje — i strażniczka mych synów. Uwielbiają tę dziewczynę, a mi uratowała życie i to mi wystarczy. Może zostać zasłużoną gwardzistką. — Dojrzawszy, jak przewraca oczami, uszczypnęła go dotkliwie.

— Elżbieto! — zaśmiał się, na co pogroziła mu palcem.

— A jeśli mnie zmusisz, przydzielę ją bezpośrednio do ciebie.

— Nie rób mi tego! — Udał bolące serce i niemal padł jak długi, po chwili podskakując i wsuwając jej rękę pod swe ramię. Pociągnął ją za sobą, łudząc się, że to wystarczy. Widząc jednak jej niewzruszone lico, sapnął. — Dobrze już. Zrobię co w mej mocy, by żyć z nią w zgodzie. 

Wyszehrad, kwiecień 1334 r.

| Kilka dni później |

Otworzyła drzwi do swych komnat dziennych i dochodząc do wysokiego krzesła ustawionego pod oknem, opadła na nie z ulgą. Miłowała szczerze swych synów, acz razem potrafili wyczyniać takie harce, iż nie pozostawiali matce wyboru. Niekiedy zmuszona była uciekać od ich niezamykających się buziek. W samotności uspokajała rozkołatane od wspólnej zabawy serce i dech opanowywała po długotrwałym śmiechu. Chłopcy wnosili w zamkowe mury uciechy za tuzin wesołków, choć o wyznaczonych porach z chęcią odsyłała Ludwika na nauki, by nie miał czasu na brykanie.

Sięgnęła po rozcieńczone wino i napełniwszy kielich, opróżniła go jednym susem. Osunęła się na miejscu, czując, jak coraz cięższe powieki opadają bezwiednie. Napawała głowę błogą ciszą, choć spokój jej zmącony został szybciej, niż przypuszczała.

Wywróciła węgielkami, słysząc skrzypiące drzwi. Siedziała tyłem, zatem czekała na zaanonsowanie, które nie nadeszło. Skutkiem tego wiedziała już, kto mógł ją nawiedzić. Podejrzenie padło na dwóch mężczyzn, lecz charakterystyczne parsknięcie, znacząco różniące się od mężowskiego, utwierdziło ją jeno w przekonaniu. 

— Ty nigdy nie nauczysz się pukać, nieprawdaż? — rzuciła hardo, nalewając sobie po raz kolejny wina i przysuwając do siebie drugi kielich.

— Mądrość twa nie zna granic, najjaśniejsza pani. — Prześmiewczy ton uleciał z piastowskich ust. Na widok nalanego dlań trunku, podszedł do stołu. — Elżuniu, rodzina nie musi się zapowiadać.

— A jakże — zadrwiła, wskazując biskupowi miejsce naprzeciwko. — Sprowadzać cię mogą dwie sprawy, Mieszko. Wiesz, której wyczekuję.

— Wiem, siostro. — Pociągnął duży łyk wina, krzywiąc się pod nosem. — Tak swych zaufanych gościsz? — Uniósł brew, rozglądając się po stole.

— Wybacz, pomyliłam dzbany — odparła z dozą rozbawienia, boć uwielbiała go niekiedy podrażnić. Wskazała krewniakowi zatem drugi dzban na kredensie pod ścianą. — Tam masz wino przygotowane dla Karola. Nie jest rozcieńczone, zatem nim się uracz.

— Dzięki Bogu! — Prędko chwycił wskazane naczynie i usiadł z powrotem, nalewając sobie krwistoczerwonej cieczy. — Toż to ambrozja. Zawsze chwaliłem wyszukany gust Karola. — Pocmokał kilkukrotnie, smakując nowy smak. Wyczuł w nim truskawkową nutę i uniósł zaraz kącik ust zerkając na Piastównę, boć ją te owoce mierziły. — Nie rzeknę ci nic nowego w sprawie Óbudy. Decyzja z Awinionu jeszcze nie nadeszła. Poślij może złota papieżowi, by umysł mu rozjaśnić.

— Już posłałam, więcej nie dostanie. — Odwróciła głowę, patrząc za okno. — Umyślnie przeciąga sprawę, widząc, co dzieje się pomiędzy Zakonem a mym bratem. Wcześniej czy później musi wydać zgodę. Nie ustąpię.

— Co do tego nie mam wątpliwości. Któż mógłby ci się oprzeć, Elżuniu? — Owionęła go zdegustowana wzrokiem, wtem potrząsając głową. Tym gestem nakazywała zwykle przejść do kolejnego naglącego tematu. — Tak więc większość możnych z Veszprém mnie popiera. Wpływ na to mają niewątpliwie twe przekonujące listy. Decyzja papieża przyjdzie pewno z tą, dotyczącą twej sprawy lub zaraz po niej.

— Wspaniale! — krzyknęła z entuzjazmem, unosząc kielich. — Zatem napij się ze mną, mój kanclerzu.

Mieszko skinął głową, uprzednio do niej mrugając. Oboje znali rodowy upór z opowieści o wielkich piastowskich władcach, którego i im szczęśliwie Bóg nie poskąpił. Jeśli czegoś pragnęli, wcześniej czy później sprawy układały się po ich myśli. W kwestii biskupstwa Veszprém nie mogło być inaczej. Biskup równocześnie piastował urząd kanclerza królowej, zatem nie mógł być nim nikt inny, jeno bytomski książę.

Wtem do komnaty wpadła rozemocjonowana Diana, sapiąc, jakoby przebiegła cały zamek.

— Pani! Pojedynek! Pojedynek na arenie!

— Czyj? — spytała zaskoczona, acz odpowiedź przeszła jej najśmielsze oczekiwania. Umowa była inna.

~~~~~~

Takiegoż obrotu sprawy nikt się chyba nie spodziewał. Gwardziści, dwórki, pomywacze, urzędnicy, stajenni, służki, matrony, nawet ochmistrzyni Selene. Wszyscy tłoczyli się wokół czwórki rycerzy. Dwoje z nich przygotowywało kolejnych do walki. Widocznie nadszarpniętej reputacji nie dało się naprawić w inny sposób.

Starcie córy hrabiego Lackfi i dowódcy gwardii królowej, prawdziwie cieszyło się wielkim zainteresowaniem niczym turnieje, których dawno w Wyszehradzie nie organizowano. Zatem dziwnym nie było, iż namiastka rycerskiego starcia ściągnęła na arenę niemalże cały królewski dwór, nawet jeśli potyczka ta trwać miała jeno do pierwszej krwi. Dodatkowo ciekawość gapiów podsycał fakt walki pomiędzy mężczyzną a kobietą. Mężczyzną jednym z najmężniejszych i kobietą wychowaną pośród najlepszych wojowników w królestwie. Pojedynek ten zaiste należał do szczególnych.

Elżbieta do ostatniej chwili łudziła się, że to ino plotki, niedorzeczne i niepojęte. Jednakowoż, gdy tłum rozstąpił się przed nią i stanęła na przedzie okręgu gapiów, zamarła, obdarzając Mroczka niedowierzającym spojrzeniem. Za nią na arenę wkroczył Karol w towarzystwie samego hrabiego Lackfi, jego synów, Drugetha, Tomasza i Kónyi Szécsényi, Anny i innych możnych zaciekawionych rzadko spotykanym wydarzeniem. Teraz winni sprzeciwić się temu szaleńczemu pomysłowi, acz prócz Lackfich i Kónyi, każdy mąż oczy miał przepełnione chorą ekscytacją.

Hermán spojrzał na córkę, która uspokajająco się doń uśmiechnęła. Westchnął jeno zrezygnowany, zakładając dłonie na biodra. Nawet diabelska siła nie ściągnęłaby jej teraz sprzed oblicza Polaka, zatem hrabia cieszył się przynajmniej z nieobecności żony jego, Bettiny, w Wyszehradzie. Wyraźnie odmienne zdanie mieli o jej zachowaniu bracia. István i András podeszli zaraz do siostry, lecz nim skupili się na niej, młodszy z nich i równie narwany co Leila, spojrzał z szerokim uśmiechem na Mroczka:

— Już po tobie. — Mrugnął do Polaka András.

Dowódca jeno wyśmiał jego pewność i odwrócił się do Atili. Klepnął go przyjacielsko w ramię i poczekał na Lukasa, niosącego miecz. Podbiegł do nich i Ivo, widocznie zbity z tropu.

— Czyś ty oszalał? Z dziewką bić się będziesz? — rzucił osiemnastolatek niemalże śmiechem przez łzy.

— Krzywdy jej nie zrobię.

— Nie w tym rzecz. — Podał mu skórzaną rękawicę, dłonią wtem zakrywając usta. — Pewnyś swej siły? — Widząc przytaknięcie, dodał: — A sprytu? — Na te słowa cała trójka spojrzała nań zaskoczona. — No co? Wychowana z Szeklerami — wskazał ręką na brunetkę — pośród ósemki braci. Dwaj są już baronami i odważnymi rycerzami. Pozostała trójka jeszcze w domu, acz szykowana już na gwardzistów¹. Fortelem zaufanie królowej zyskała. No co? — Uniósł niewinnie ramiona, na karcący wzrok Atili. — Obyś przyjacielu się nie przecenił.

Mroczko westchnął i uniósł kącik ust. Nie obawiał się Leili, lecz gdy odwrócił się w jej stronę, błękitne spojrzenie prześwidrowało go na wskroś.

W skupieniu nasłuchiwała braci. István dokończył za gwardzistę owijanie jej dłoni i zaraz pochwycił ją za ramiona.

— No siostrzyczko. Dopięłaś swego. Pamiętaj — palec wbił jej w bark — nie samą siłą pokonujemy wroga. — Uśmiechnął się dumnie, gdy dojrzał, że siostra w pełni go rozumie. — Uparta z ciebie bestyjka. — Wtem obaj objęli ją ramionami, z których próbowała się wywinąć. — Ale nasza!

Puścili ją i podając miecz, cofnęli do ojca. Hermán patrzył na córę wzrokiem pełnym troski i obaw. Mroczko w jego oczach uchodził jednakże za męża honorowego, zatem zbytnio się nie obawiał. Myślał jeno o tym, jak każde z nich zniesie swą przypuszczalną porażkę.

— Stawiam dwa floreny! — krzyknął nagle Wilhelm, unosząc rękę. — Że Leila skórę przetrzepie naszemu Polakowi.

— Że też mu nie wstyd — żachnęła się Elżbieta do Mieszka. Dojrzała, jak Kónya ochotę ma powiedzieć co palatynowi do słuchu.

— Stawiam pięć! — Przebił znienacka Karol, floreny wciskając w dłoń królewskiego skarbnika. Ten uniósł zaskoczony wzrok na Andegawena. — Co się dziwisz? Skarbnik odpowiada przecie za pieniądze! — zaśmiał się, uderzając go między łopatki, a za nim możni poczęli obstawiać.

— Królu! — krzyknęła oburzona Elżbieta, podchodząc bliżej.

— Nie dąsaj się — mruknął, ujmując podbródek, lecz prędko odtrąciła jego dłoni. — Toć to normalne. Przynajmniej wzbogacimy się na porażce twego dowódcy.

Piastówna się podpaliła. Widziała bowiem ile radości sprawia mu myśl o sromotnej klęsce jej przyjaciela. Spojrzała na arenę i gotującą się do starcia dwójkę. Uniosła wysoko głowę, wyciągając rękę w stronę Mieszka.

— Osiem! — krzyknęła, umyślnie skupiając na sobie uwagę urzędników. — Na wygraną Mroczka! — obwieściła, w dziw wszystkich wprawiając. Na lico małżonka wypłynął zaś cięty uśmieszek. Mieszko podał jej wspomnianą kwotę, którą przekazała skarbnikowi. — Zobaczymy, kto się wzbogaci — rzekła butnie, odwracając się plecami.

— Zobaczymy — mruknął, dłonie układając na talii żony i nachylając nad nią, popieścił oddechem jedwabną skórę. — Inaczej rachunki będziemy musieli wyrównać w łożu.

Parsknęła śmiechem, odchylając się i z gracją zsuwając dłonie ze swego ciała. Rzuciła mu zalotne spojrzenie, przekręcając zadziornie głowę.

— Jeśli wygram, żadnego wyrównywania rachunków nie będzie. Niedoczekanie twoje — syknęła, obracając się na pięcie, lecz tak blisko jego twarzy, by ten mógł niemalże musnąć jej ust. Gdy już pragnął to zrobić, chyżo uchyliła głowę, podchodząc bliżej rozpoczynającej się walki.

Podstępna żmijka — pomyślał Karol, przygryzając wargę, i wzrok kierując na arenę. Właśnie taką ją miłował.

Anna dotychczas obserwując wszystko w skupieniu, zestawiała zaistniałą sytuację z reakcjami pasierba. Kónya bliski był rozniesienia wszystkich obstawiających możnych, nawet króla i królową, która niespodzianie dołączyła do absurdalnych zakładów. Reagował zbyt emocjonalnie, a nawet hrabia Lackfi nie pozwolił ponieść się ojcowskim uczuciom. Widać było troskę w jego oczach o to dziewczę. Tak ostentacyjnego zachowania nie mógł nie dostrzec nawet Tomasz na ogół obojętny na wszelkie miłosne gierki. Podejrzliwie łypał to na syna to na hrabiankę, która w odróżnieniu od Kónyi, ani razu nie obdarzyła go uwagą. Samo zachowanie syna nie stanowiło jednakowoż dowodu na to, że coś ich łączy.

Mroczko i Leila w niewielkim kole zostali już sami. Pomocnicy ich wycofali się do tłumu, przeżegnawszy się uprzednio. Szmaragdowe i szafirowe tęczówki nie spuszczały z siebie czujnego spojrzenia. Błyszczały niczym klejnoty w promieniach kwietniowego słońca. Dzierżyli miecze wykierowane w swą stronę, krążąc po obwodzie. Cisza nastała i słychać było jeno oddechy rozemocjonowanego zbiorowiska. Przez dłuższą chwilę nie atakowali, jakoby zatracili się we własnych licach, co wydało się co poniektórym dziwne. Wtedy Leila błyskawicznie przeprowadziła atak, odparty przez Mroczka. Wróciła na miejsce, uśmiechając się dziko.

— Mowę ci odjęło, dowódco? — rzekła zaczepnie, unosząc butnie brew. — Ostatnim razem byłeś bardziej skory do rozmów.

Wtem zaatakował ją od boku, miecz zsuwając po wrogim ostrzu i precyzyjnie wycelował w głowę, nad którą zatrzymała atak. Odepchnęła go do boku, w tym samym kierunku wyprowadzając wyjątkowo silny cios. Mroczko podskoczył, broniąc się w ostatniej chwili.

Widział w wielkich oczach zdeterminowanie i skupienie, które najbardziej go martwiło. W jej działaniu nie było już śladu po dziecinnym rozzłoszczeniu, a wyczuwał w precyzyjnych ciosach dokładnie przemyślaną taktykę. Pierwszy raz poczuł nad sobą widmo porażki i zapragnął wejść w głowę tej nieprzewidywalnej dziewczynie. Zaatakował ją kolejny raz, bez skutku. Wyprowadzali wymiennie ciosy i bronili je, na różne sposoby próbując przełamać opór przeciwnika.

Tłum zaczynał z wolna wołać swych faworytów, boć walka pomimo upływu czasu zaczynała przybierać na sile i agresji, co wzbudzało w gapiach euforię. Atmosfera udzielała się wszystkim. Mimowolnie i możni od czasu do czasu krzyczeli i skandowali. Zdarzyło się i Elżbiecie, a przede wszystkim Karolowi, który poddał się tłumowi.

Leila zachowywała się niczym w transie. Lico jej, choć pozornie spokojne, przepełniała dzika ambicja. Tym razem nie pozwala jednakże lekkomyślności objąć nad nią kontroli. Obserwowała i analizowała kroki dowódcy, chcąc znaleźć dla siebie przewagę lub słabość, która przechyli szalę zwycięstwa na jej stronę. Wtem odruchowo wykonała manewr ćwiczony od młodzieńczych lat z ojcem. Chroniąc się przed ciosem, na kolanie przesunęła się pod ręką Mroczka i wstając, zaatakowała ją, wytrącając z niej miecz. Zaskoczony ustawił się jak do walki wręcz, na co Leila z makiawelicznym uśmieszkiem przystanęła.

Odrzuciła miecz, czym zaskoczyła i dowódcę, i własnych braci. Miała go w garści. Widocznie nie chciała kończyć tego starcia w tak oczywisty sposób.

— Przecie walczą do pierwszej krwi — zauważyła Elżbieta, również dziwiąc się na takie poczynanie.

— Chyba że coś się za tym kryje — dodał Karol, mrużąc podejrzliwie oczy.

Leila zeszła niżej na nogach, chwytając się z Mroczkiem za nadgarstki. Próbowali otworzyć sobie drogę do ataku. Nagle odbiła jego rękę i obracając się plecami po jego stronie, łokieć ostatecznie wbiła mu w plecy, acz on nie bacząc na ból, odwinął się i zamachując z całej siły, powalił ją na arenę. W jednej chwili wszyscy zamarli. Leila przed uderzeniem w ziemię, leciała w powietrzu. Mroczko dostrzegł jeno długi ciemny warkocz, nim zniknął on w piasku.

Odszedł, w przelocie zerkając na Elżbietę. Wiedział, że ta walka nie będzie łatwa zwłaszcza dla niego. Powalił kobietę z wielką siłą, acz nie mógł okazać jej litości. Zerknął, jak powoli dźwiga się na łokcie i wstaje. Litość, którą przed chwilą do niej poczuł, zniknęła, gdy spojrzała nań pociemniałymi szafirami. Płonęły chęcią mordu i od razu przypomniały mu, z kim ma do czynienia. Nie z kobietą, a wojowniczką.

Nie wiedział nawet, iż, choć prawdziwie zaskoczył ją tak zdecydowanym atakiem, złość ta była jeno pozorna. Chciała, by wyglądała na pogrążoną w lekkomyślnym amoku. Zaczęła biec w stronę dowódcy. Zrobił to samo, lecz ona wtem wyciągnęła nogi przed siebie, chcąc go podciąć. Mimowolnie podskoczył, a ona mocnym chwytem zwaliła go na ziemię. Podniosła się, lecz i on prędko wstał, strzepując piasek z ramion. Zmierzyli się zawzięcie i ponowili atak. Skierował pięść sierpem w jej policzek. Zrobiła zwinny unik, który wpoił jej István i unosząc się z klęczek, wyciągnęła skrywany w bucie sztylet. Wszyscy obecni dojrzeli jeno blask rękojeści wysadzanej perłami, nim przecięła ona dłoń dowódcy.

Arena zamarła. Leila stała jak wryta, a Mroczko klękał, z niedowierzaniem wzrok wbijając w obficie krwawiącą ranę.

— Do pierwszej krwi — ozwał się Andegawen. Na te słowa strażniczka przeniosła wzrok na króla, potem zaś na braci i ojca. — Mamy zwycięzcę! — krzyknął, a za nim cały dwór wykrzyczał imię Leili.

Uśmiechnęła się subtelnie i łagodnie. Nim tłum otoczył jej osobę, a bracia unieśli na ramiona, skrzyżowała spojrzenie z Mroczkiem. Nie widziała w nim nienawiści, lecz niedowierzanie i bodajże... uznanie. Nie dostrzegła nic więcej, wciągnięta zaraz w tłum świadków tejże wiekopomnej chwili.

— Wygrałem — wyszeptał Karol, nachylając się nad małżonką i rozwiane włosy chowając jej za uchem. — Choć nie winno to nikogo dziwić. — Dopiero na te słowa przewróciła oczami. — W ramach twej przegranej pozwolę ci się pocieszyć w mych ramionach.

Przysuwała usta do monarszych warg, patrząc nań wzrokiem nieodgadnionym.

— Obejdzie się. Tak wielce smutna z przegranej to nie jestem.

— Twoja strata.

Mrugnął zalotnie, nie dając jej odejść i wykorzystał sytuację. Pocałował małżonkę znienacka, gwałtownie i namiętnie, nic nie robiąc sobie z obecności Mieszka i innych panów. Nie wydali się skrępowani. Andegawen nigdy nie zważał na gadanie innych, a Piastówna w jego obecności przejmowała tę postawę. Odwzajemniła kilka czułych pieszczot i wiedziała już, iż żałość po przegranej w niej jednak wieczorem wzrośnie.

— Nie śmiałbym wam przerywać, acz wszak, jeśli oczy mnie nie mylą, a stary przesadnie nie jestem, to właśnie patrzę na człeka, który winien być w Neapolu — wtrącił Mieszko, a na równoczesne spojrzenie królewskiej pary, wskazał im kierunek.

Elżbieta struchlała, natrafiając na turkusowe tęczówki Włocha. Przekonana o pomyślnym losie swego syna w Neapolu, na śmierć zapomniała o powrocie młodszego z Drugethów. Zatem spokój jej, na słowach męża wybudowany, runął, pozostawiając po sobie obawę o życie królewicza.

— Królu, królowo. — Mikołaj pochylił się przed nimi, uśmiechając promiennie. — Cóż za popis. To była chyba najbardziej zaskakująca walka, jaką dane mi było zobaczyć.

— Dlaczegóż to wróciłeś tak prędko? — spytała Elżbieta, w głębokim poważaniu mając jego zachwyty nad zakończonym starciem.

Mikołaj zmieszał się, zerkając na Karola, który również patrzył na niego wyczekująco.

— Cóż, tak było uzgodnione. Miałem zostać w Neapolu, dopóty ojciec mój nie wyzdrowieje. Niestety, Bóg postanowił zawezwać go do siebie. Zadbałem zatem o rozeznanie opiekunów królewicza Andrzeja w rozgrywkach dworu królowej Sanchy i króla Roberta. Twój stryj, panie, otoczył twego syna opieką, a ja wróciłem, by dalej kształcić w sztuce rycerskiej królewicza Ludwika².

— Dobrze, żeś zrobił — rzekł Karol. — Przyjmij wyrazy współczucia po śmierci ojca. Możesz odejść. Ludwik rad będzie z twego powrotu.

— Dziękuję królu. Królowo.

Odprowadziła zamglonym wzrokiem młodszego Drugetha i odwróciła się w stronę męża. Miała ochotę zapłakać.

— Kto mu pozostał, Karolu?

— Elżbieto, Jędruś nie jest sam. Są z nim nasi gwardziści, członkowie twego dworu i rodu Drugeth. Matylda, siostra zmarłego Jana i lojalna nam kobieta, obiecała się nim zajmować. — Pogłaskał zarumienione policzki, całując szczyt jej głowy. — Napiszę do Roberta, jeśli to przyniesie ci spokój.

— Nic mi już go nie przyniesie. — Uśmiechnęła się smutno. — Taki to już los matek.

~~~~~~

Tłum zmalał. Służba i większość urzędników wróciła do swych obowiązków. István i András zestawili siostrę na ziemię, przekazując ją w ręce ojca. Już miał rzec co mądrego, gdy nagle wyrósł przed nimi Mroczko.

— Proszę, proszę — zaczął zaczepnie András — paplać teraz będziesz jak to żeś dał jej wygrać? Hmmm?

— Nie — zapewnił spokojnie Polak. Podszedł bliżej i spojrzał beznamiętnie na ciemnowłose dziewczę, które wyszło przed barykadę utworzoną przez braci. — Dopięłaś swego. Zmusiłaś mnie do wyznania, które nigdy nie chciało przejść przez me gardło.

— I co? Przepchnąłeś je, czy ja mam to zrobić? — wciął szczenięco András, zbesztany zaraz przez ojca.

Starszy był od Leili, acz nieodpowiedzialny i narwany bardziej niż ona. Hermán nie tracił jeszcze nadziei i nie skazywał go na stracenie, w pamięci mając własne nieroztropne zachowanie w jego wieku. Dobrze wiedział, po kim András, Leila i dwóch jeszcze najmłodszych synów, odziedziczyli wyjątkowy temperament. Nie mógł się ich wyprzeć, boć za bardzo jego samego przypominali.

Mroczko zignorował zaczepki Lackfiego i złączając dłonie za plecami, odwzajemnił tym razem ciepłe spojrzenie Leili.

— Nie pozwoliłem ci wygrać, wiesz o tym. Pokonałaś mnie. Mówi to jeno o twej wyjątkowości i rad jestem, że tak mężna niewiasta strzeże królewskich synów.

— Takie słowa od ciebie to niemalże komplement. — Zaraz przerzuciła oczami na ostentacyjne westchnięcie Andrása. Znudzony już tym zachowaniem István, palnął go w łeb, na co jeno się oburzył. — Jak widzisz, skazana jestem nie jeno na ciebie. — Mrugnęła doń, odchodząc wraz z ojcem.

Nie zwracał już uwagi na jej braci. Przyznać musiał, że niewiasta ta go intrygowała i zadziwiała. Panny nie były zwykle zbyt bezpośrednie. Leila stanowiła ciekawy wyjątek, choć od początku bardziej go irytowała, niźli ciekawiła. Mogło to się zmienić i chyba zaczęło już zmieniać, gdy nawet o tym nie myślał.

~~~~~~

— Jestem z ciebie dumny, moja córko.

Hermán przytulił ją, lecz zaraz wykręciła się z uścisku.

— Ojcze — parsknęła, patrząc, czy nikt nie był świadkiem słabości hrabiego.

— Jesteś wielką wojowniczką, lecz nie przestałaś być mym dzieckiem. — Położył dłonie na ramionach Leili, przybliżając ją do siebie. — Najbardziej uparta z całego stada — zarechotał, składając krótki pocałunek na głowie latorośli, nie chcą już jej drażnić zbytnią wylewnością. — Miłość do rodziny nie uczyni cię słabą, również w oczach innych. Żyjesz na dworze królowej i jeszcze, żeś tego nie dostrzegła? Ślepa czy głucha?

Uderzyła na to ojca lekko w ramię, chichocząc zadziornie.

— Ojcze! Dobrze wiesz, czemu to robię.

— Wszyscy już wiedzą, kim jesteś, nie musisz dalej udawać bezdusznej. — Wykrzywił nagle usta, udając smutnego. — Chcesz złamać serce starego ojca?

— Nie — przytaknęła, poddając się. Nie mogła nic poradzić, była w końcu nieodrodną córą swego ojca. Podeszła bliżej i pokątnie łypiąc na wyludniającą się arenę, mocno przylgnęła do Hermána. — Wybacz, rację masz.

— Jak zawsze! — Wybuchnął śmiechem, spoglądając w gładkie lico córy. — Udowodniłaś już swą odwagę i siłę, nawet przed samym królem, który was oglądał. Nikt nie podważy twej roli na dworze.

— Wiem, ojcze. I tobie to zawdzięczam — odrzekła nieco tkliwiej, a w oczach jej zamigotał lśniący kryształek.

— Istotnie! W końcu to ciebie zmusić chciałem do ślubu!

Zaśmiał się, acz oboje wiedzieli, że to było właśnie zarzewiem jej przygody. Z tego względu uciekła z domu, chcąc udowodnić swą wartość i tak natrafiła na podróżującą po zamachu królową. Wprawdzie to ona uratowała Piastównie życie, lecz to samo i jej zawdzięczała. Królowa stworzyła jej szanse na pokazanie, ile tak naprawdę jest warta i podołała. Była na dworze, chroniła królewskie dzieci i chroniła królową. Czyż nie właśnie po to rodzili się Szeklerzy, szkolili gwardziści i rycerze? Mieli chronić władców. To stanowiło ich życiowy cel i ona w końcu go miała.

Pogładziła policzek ojca i ucałowała go czule.

— Otóż to. Pozwoliłeś mi zawalczyć i do końca życia wdzięczna ci za to będę.

Ujął delikatną twarz w swe wielkie ręce, czując tabun łez spływających mu po policzkach. Tym razem nie chciał się ich wstydzić.

~~~~~~

— Co za nieodpowiedzialny chłystek! — warknął Tomasz, uderzając dłońmi w stół.

Nie mógł wytrzymać. Jeśli zostałby dłużej na arenie, nie zdołałby ukryć swej złości. Może po samym zachowaniu syna nie uwierzyłby w to, że łączy go co więcej z córką Hermána, acz ten sztylet, którym zraniła Mroczka. Dobrze go znał. Po powrocie z Neapolu widział go w kufrach syna, który sam prawił, że to dla wyjątkowej osoby. Zatem wszystko składało się w logiczną całość. Zainteresowanie z początku Anną, gdy była jeszcze na dworze królowej, wszelkimi wyjazdami królewiczów i biesiad. I te maślane oczy, jakże mógł ich nie dostrzec.

Warczał pod nosem niczym zwierz, na co wojewodzina jeno wzdychała. Siedziała przy tym samym stole, ręką opierając podbródek. Odkąd wrócili, zdążyła już przejrzeć dokładnie paznokcie i winogrono w misie, sprawdzić uczesanie i stan swej orzechowej sukni.

— Skończyłeś? — spytała delikatnie znudzona histerią męża. — Co cię tak rozgniewało? To, że córką ona Hermána, czy że Kónya zrobił coś za twoimi plecami?

Tomasz łypnął na nią płomiennym wzrokiem.

— Dobrze wiesz. Ślub z Elżbietą przyniesie nam poważanie i szansę da na poszerzenie wpływów. Wulfig ma jednego syna, a los kapryśny. Jeśli nie daj Bóg, umrze, zięciom co skapnie³. — Tomaszowi aż oczy błysnęły na samą myśl.

— A dzięki Leili Kónya połączy nas z silnym rodem Lackfi — wtrąciła swoje Anna, dłoń układając na dębowym blacie.

— Na cóż nam to, skoro dobre stosunki z nimi utrzymujemy? Jesteśmy niemal jak rodzina, a Hermána dla mnie niczym brat. Mam zmarnować taką szansę na bezsensowny mariaż? Zmarnować pozycję syna dla córki hrabiego? Umknęła ci może ilość jego synów? Nie zaprzepaszczę takiej szansy, boć Kónya zachował się nie odpowiedzialnie i nie dostosował się do zasad.

— A ty? Jak było z nami? — zarzuciła mu Anna. — Zaiste, małżeństwo nasze było ukartowane dla wyższego dobra, lecz nie zmuszono nas do ślubu. Nie jest to jeno układ.

— Ale ja miałem już następcę. To nie to samo.

— Unieszczęśliwisz własnego syna. To cię nie przekona? — Spojrzała nań surowo.

— Zdania nie zmienię. — Wyprostował się, podchodząc do okiennej wnęki. — Kónya ożeni się z Elżbietą, inaczej go wydziedziczę.

Annie ręka się omsknęła na te słowa. Wstała, nie mogąc uwierzyć, że mąż jej kieruje się jeno egoizmem i chęcią bogactwa.

— Występujesz przeciwko synowi — kontynuowała hardo.

— A ty przeciwko mężowi.

— Nie tylko. Stoję pomiędzy synem a mężem. I nie próbuj znowu mi przypominać, że to nie moje dziecko! — warknęła, widząc, jak jego lico przecina dziwny grymas. — Kónya już teraz nie darzy Gáspara braterskimi uczuciami. Wydziedziczenie w niczym nie pomoże, jeno zaogni nasze relacje.

Tomasz milczał przez dłuższą chwilę. Poruszył ramionami, a ona położyła na jednym dłoń.

— Jeśli Kónya nie poślubi Elżbiety Haschendorfer to Gáspar i Miksa zostaną moimi spadkobiercami. — Uniósł palec, nie dopuszczając, by żona cokolwiek dodała. — Taka jest ma wola. Zdania nie zmienię.

Niewzruszony wyszedł z komnaty, zostawiając ją samą. Nie potrafiła go pojąć. Miłowała Tomasza, lecz coraz więcej przeszkód wyrastało na ścieżce do ich małżeńskiej idylli. Nie pojmował, iż podobne zachowanie zrazi nie jeno Kónyę do niego, a przede wszystkim na dobre wbije klin pomiędzy nią i jej dziećmi a pasierba. 

Awinion, Palais dei Papas, maj 1334 r.

Posłowie od kilku niedziel wymieniali się jeno na papieskim dworze. Polacy, Czesi, Krzyżacy, Węgrzy, Niemcy, każden ugrać co chciał dla swego królestwa. Krążyli jeno od papieża do legatów po swych władców. Nad błahymi sprawami dominowała wszak jedna, najważniejsza, mająca na celu zawarcie pokoju pomiędzy państwem krzyżackim a polskim. Zwłaszcza nuncjusz papieski, Galhard de Carceribus⁴, opatrzony bullami i królewskimi listami próbował na wszelkie sposoby pogodzić sąsiadujące kraje. Do rozwiązania sprawy było jednakowoż daleko. Zakon stał na pozycji silniejszego, który miał w rękach swoją zdobycz. Wymagało to długotrwałych zabiegów ze strony polskiej, przygotowania opinii chrześcijańskiego świata i różnych form nacisku na Zakon. Pozostawała więc gra na zwłokę, przy wykluczeniu jednak konfliktu zbrojnego. Galhard de Carceribus przychylny był nieco mocniej stronie polskiej. Tym samym niepokoił go fakt, iż papież głuchy pozostawał na prośbę skierowaną doń z Wyszehradu.

Powróciwszy dopiero co z Malborka i Pragi, zaniepokojony ponagleniami dworu węgierskiej królowej, ruszył do papieża. Gdy wszedł do środka, zamarł. Jan szalał o wiele częściej niźli zwykle i w o wiele dziwaczniejszy sposób. Ujrzawszy go, wstał prędko, ukrywając się za bogato zdobionym tronem.

— To ty Galhardzie? — spytał, a widząc przytaknięcie, wyszedł z ukrycia. — Myślałem już, że to jedna z tych czarownic. Wszetecznice!

Machnął ręką, jakoby odganiał namolną muchę i sięgnął po kielich. Dokładnie go obejrzał i wino powąchał, próbując wyczuć co podejrzanego. Nic nie dostrzegając, napił się, łypiąc co jakiś czas na nuncjusza. Wskazał mu miejsce obok kominka.

— Rozmowy idą opornie — zaczął, zajmując niewielki stołek. — Jego świątobliwość zechciałby może, zerknąć na listy od węgierskiej królowej?

— Widziałem je — syknął, a Carceribus dojrzał na licu papieża jego naturalny wyraz. Wydawało się niekiedy, jakoby miał on podwójną osobowość, która w zależności od rozmowy wyłaziła na powierzchnię. — Mam gotowe pismo odpowiadające pragnieniom najjaśniejszej małżonki Caroberta. — Uniósł kąśliwie kącik ust. — Odeślę je jednak w dogodnym czasie.

— Śmiem spytać, kiedyż to nastąpi odpowiednia pora?

— Gdy pokój pomiędzy Zakonem a Polską zostanie zawarty. Bliżej nam przecie do niego niż dalej i królowa jest tego świadoma. Głupia przecie nie jest. — Papież odchrząknął, gdy nuncjusz pragnął co dodać. — Będzie chciała klasztor, to go dostanie. Nie martw się, nikogo nie posłałem do Caroberta. Toć nie w mym interesie leży jego niewiedza. — Galhard odetchnął niespostrzeżenie. — Jeśli postąpiłbym przeciwko jej woli, ona mogłaby zrobić coś przeciwko nam, a posiada szeroki wpływ na grę, która właśnie się toczy, chyba nawet o tym nie wiedząc. Jednakowoż, gdy sprawa jej niezwykle droga, nieustannie zalega w Awinionie, również nie postąpi niezgodnie z naszymi decyzjami. Rozumiesz już, drogi nuncjuszu?

— Zaiste. Mądrość twa godna pochwały — przymilił się, choć zachowanie to nie leżało w jego naturze.

— Kadzenie twe teraz nie jest mi potrzebne. W obopólnym interesie naszym pozostaje opóźnić sprawę Łokietkowej córy tak długo, jak to możliwe. Pojmujesz to? — Widząc przytaknięcie, dodał zaskakująco: — Znamienicie, boć wyruszysz do Wyszehradu. — Carceribus spojrzał nań niemal z wytrzeszczem. — Król Polski Kazimierz zdać się musi na kompromisowe rozstrzygnięcie sporu przez króla węgierskiego oraz króla czeskiego, którego zaproponowała strona krzyżacka. Zatem niech Carobert ma tego świadomość, boć Kazimierz będzie zmuszony przyjąć te warunki, a jeśli będzie trzeba, ma go przymusić. On lub siostra, ponoć ma jeszcze na niego jakiś wpływ. W razie oporu niech wykorzystają królową Jadwigę, ponoć z Sącza zrobiła sobie drugi dwór — zakończył z drwiną.

— Rozumiem, a — uniósł brew — co rzec mam królowej o sprawie... nam wiadomej?

— Ty już najlepiej będziesz wiedział. Najtrafniej dobierasz przecie słowa. — Wstał nagle Jan i poklepał go na odchodne po ramieniu. — Lepiej byś nie napotkał jej na swej drodze — wyszeptał i wyszedł zaraz pozostawiając Galharda samego.

Ten rzucił kielichem o ścianę, wściekły na papieża. Obaj dobrze wiedzieli, że nic nie ukryje się przed królową Elżbietą na dworze, zatem skazany był na samotne stawienie jej czoła. O niej też już najprzeróżniejsze plotki krążyły od lat po europejskich dworach.   

Wyszehrad

| Dwa tygodnie później |

Para królewska dobrze zdawała sobie sprawę, czemuż to zaszczycił ich swą obecnością sam nuncjusz, który od przeszło miesiąca krążył pomiędzy Malborkiem, Pragą, a Krakowem. Czekali jeno, kiedy to na Wyszehrad przyjdzie pora i u nich zagości w sprawie rozjemstwa. Zmierzali do sali audiencyjnej, dotrzymując sobie kroku.

Elżbieta świadomie przywdziała najnowszy nabytek – krwistoczerwoną suknię przedzieloną pionowo na pół. Od środka na lewej stronie, przymocowana do krwistego materiału, rozpościerała się drobna złota siatka. Druga strona pozbawiona jej była, acz została ozdobiona wyszytymi liliami z tej samej nici. Włosy jej wyjątkowo zakrywał śnieżnobiały kruseler zmarszczony nad obwodem głowy i welon zakrywający szyję.

Karol miał na sobie zaś skórzany kaftan i spodnie, boć przerwano mu wizytą papieskiego wysłannika przygotowania do polowania. Zarzucono mu jeno czarny, długi płaszcz na krawędziach wyszywany równie złotą nicią i nałożono koronę podróżną.

Przed wejściem dołączył do nich Ludwik. Piastówna uśmiechnęła się z aprobatą, boć kaftan sięgający mu kostek, był kolorystycznie podobny do jej stroju.

Wedle andegaweńskiej tradycji to Elżbieta weszła pierwsza do sali, po niej Karol, a tuż za nim syn. Zajęli swe trony, a królewicz stanął po lewicy ojca. Galhard de Carceribus wszedł powoli, pochylając nieustannie głowę. Gdy doszedł już do podwyższenia, uniósł wzrok, na swe nieszczęście natrafiając wpierw na wyniosłe wejrzenie królowej.

— Najjaśniejsza pani. Najjaśniejszy królu — przywitał się, zerkając i na następcę. Skinął w jego stronę, czym mu się również odwdzięczył.

— Mówże nuncjuszu, co cię sprowadza — ozwał się Karol. — Oby sprawa była to ważna, boć opóźniłem łowy.

— A król nie zwykł tego robić — dodała Elżbieta, na co mąż uniósł kącik ust. — Z rzadka plany zmienia w tej kwestii. Mów zatem zwięźle.

Galhard wziął głęboki wdech, aż zakręciło mu w głowie. W sali panowała gęsta atmosfera, choć jeno on nie potrafił w niej oddychać. Królewska para nie spuszczała z niego ciężkiego spojrzenia, jakoby się zmówiła przeciw niemu. Można było odnieść wrażenie, iż mają mu co za złe, acz mogło jeno mu się zdawać.

— Przeto dziękuję ci, panie, za twą łaskawość i przyjęcie. Wybacz, żem przybył bez zapowiedzi, lecz sprawa nagląca. — Wyciągnął z trzymanej teki pismo i podał je królewskiemu sędziemu. — Rozmowy są ostatnimi czasy wyjątkowo owocne. Zależy wam zapewne królu i królowo, jako i nam, by doprowadzić do kompromisowego pojednania brata waszego — zerknął na Piastównę — z Zakonem. Chrześcijański świat winien mówić jednym głosem.

— Jak mówić ma jednym głosem, gdy w każdym królestwie władca, który to stanowi przykład dla swego ludu? — Karol uniósł dłoń, a brew jego powędrowała w górę w szyderczym grymasie.

— Lud wierzyć będzie w to, co wielcy władcy uradzą... zgodnie.

Zawiesił głos, lustrując kamienne lica Andegawena i Piastówny. Ona wyraźnie była mu niechętna, acz król patrzył beznamiętnie, a to wszak lepsze było od jawnej wrogości. Wtem oparł on łokieć na podłokietniku, skubiąc dłuższą brodę.

— Zatem Zakon skory do pertraktacji?

— Wielce skory, królu. Gotowi są oddać swój los w ręce rozjemców, jeśli i król Kazimierz tak uczyni. — Pokątnie Galhard spoglądnął w dalej kamienne lico Elżbiety. Nie wiedział nawet, czy zła ona była na niego, na papieża, czy może sprawę pokoju. Sam czuł jednakże w trzewiach, iż zachowanie królowej związek miało z jej prośbą. — Musicie go panie przekonać.

— Do oddania sprawy w nasze ręce? — dopytał zdziwiony Karol, nie dając po sobie poznać rozbawienia. Przecie niemalże z ucałowaniem ręki to zrobił.

Sprawy układały się po ich myśli. Widząc przytaknięcie nuncjusza, uniósł podbródek, przenosząc uwagę na małżonkę, która już czekała, by wyczytać co trzeba z jego oczu.

— Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, Galhardzie de Carceribus. — To ona doszła do głosu, wbijając przenikliwy wzrok w papieskiego wysłannika. — Żywimy nadzieję, iż papież nie zapomni o naszym dozgonnym wsparciu i odwdzięczy się należycie, jeśli nadarzy się takowa okazja.

Wtem uśmiechnęła się, acz Galhard wyczuł w tym nutę fałszu i słusznie, boć papież żądał od nich rzeczy, która była już dawno uzgodniona. Sprawa przekonania Kazimierza w zestawieniu z rozmowami prowadzącymi z czeskim dworem zdawała się błaha. Węgry i Polska w kwestii pokoju od dawna posiadały ustalony plan działania i jeno wcielali go krok po kroku w życie. Piast nie odważyłby się im sprzeciwić, boć ich pozycja była mu potrzebna, zatem współpraca szła gładko. Ponadto łączyło ich coś o wiele trwalszego. Więzy krwi.

— Co więcej papież wielce zasmucony jest pogłoskami dochodzącymi z Polski. Ponoć brat wasz, układać się chce z Wittelsbachami, którzy to nastawali na papiestwo i którzy w osobie Ludwika zostali ekskomuniką obłożeni⁵.

Na te słowa Elżbieta i Karol wymienili się spojrzeniami. Byli wyraźnie zaskoczeni, co od razu Galhard wychwycił. Sprawa ta nie była bodajże przez nich kontrolowana. Prędko jednak się porozumieli, jakoby czytali sobie w myślach.

— I tym się zajmiemy — zapewnił Karol, chwytając dłoń małżonki. — Nie trudź się tym.

— Macie cięższe rozmowy przed sobą — dodała Elżbieta, na co przeszedł posłańca zimny dreszcz. — Pewno ruszyć musicie do Pragi. Wypocznijcie zatem przed podróżą.

— Prawda to, wdzięczny ci jestem, królowo, za troskę.

Pochylił się nisko, żegnając stosownie królewską parę i ośmioletniego królewicza. Przez dłuższą chwilę mu się przyjrzał i przyznać musiał, że mocno podobny był do matki. Intrygowało go, jakim kiedyś królem zostanie po takich rodzicielach.

Nie zwlekając dłużej, wyszedł prędko, podążając za wskazaną dwórką. Szatynka kierowała go początkowo do niższego skrzydła, po czym skręciła z nagła, sprowadzając go na dziedziniec warowni. Za wiele nie mówiąc, wskazała mu drzwi prowadzące na jeden z tarasów, z którego rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok na Dunaj. Zachłysnął się podmuchem wiatru i zamknął oczy, rozkoszując promieniami słońca. W ciągłej pogoni nie zdążył nawet nasycić się przemijającą wiosną. Chwila ta jednak znienacka przerwana została przybyciem innej niewiasty. Poczuł niemalże jej majestat na skórze i uchylił prędko głowę.

— Piękny widok, nieprawdaż? — rzekła tonem milszym niźli na audiencji.

— O-owszem królowo. — Nie stać go było na nic sensowniejszego, zatem skierował się znowuż w stronę muru i powodził po błyszczących odmętach rzeki.

— Niewiele osób może poszczycić się rozmową ze mną w tym wyjątkowym miejscu. — Elżbieta uśmiechnęła się do siebie, unosząc lekko głowę. Teraz dokładniej mógł się jej przyjrzeć, choć mimowolnie wzrok jego powędrował na dłonie okryte rękawiczkami. — Traktuj to jako dowód mego uznania i przyjaźni. — Zwróciła się w jego stronę, na co nieco się spłoszył. — Masz mi co jeszcze do powiedzenia?

Świdrowała go niestrudzenie, a on wił się pod jej spojrzeniem niczym wąż w potrzasku. Jakże ochotę miał teraz dogadać papieżowi. Zaraz jednak poprosił Boga o przebaczenie tak niechlubnych słów.

— Nic pani, co warte twej uwagi. — Spojrzał odważnie w oziębłe lico, które przed chwilą emanowało spokojem i ciepłem. Zapatrzył się niemal, jak zahipnotyzowany, zaraz odciągając z trudem od niej wzrok. Poczuł dziwny dreszcz, próbując go zignorować. — Królowo, uznaję przyprowadzenie mnie tutaj za dowód zaufania. Zatem odwdzięczę się tym samym, choć pewno i Bóg, i sam papież, mnie za to srodze ukarzą. — Westchnął głęboko, ocierając strapioną i zmieszaną tak sprzecznymi emocjami twarz. — To, co zrobić chcesz w Óbudzie, zasługuje na uznanie. Wielkie to plany, pomogą wielu twym poddanym. Wspieram cię, pani, całym sercem, acz dopóty pokój nie zostanie zawarty, zgody nie dostaniesz. Ślubuję na Boga, iż czeka już ona w papieskiej kancelarii.

— Więc to tak — parsknęła z niedowierzaniem.

Zła była, lecz gdy do głosu doszedł rozum nie serce, pojęła. Każde, nawet najmniejsze jej działanie wpływ mieć mogło na przebieg ważniejszych wydarzeń. Widocznie papież miał tego świadomość, a jeśli on, to i inne poważane persony w Europie. Teraz zamiarowała potraktować to, jak komplement, acz rozmowa z nuncjuszem Carceribusem na długo pozostanie dla niej lekcją.

— Wiele znaczy dla mnie twa szczerość i nie zostanie ona zapomniana. Obyśmy się kiedyś jeszcze spotkali, nuncjuszu.

— Będę się za ciebie modlił, pani. Z wielką chęcią sam przywiozę przyzwolenie.

Skinęli sobie na pożegnanie, a wtem Diana wyprowadziła Galharda. Elżbieta została sama. Oparła dłonie na grubym murze i podnosząc wysoko podbródek, westchnęła z ulgą, podziwiając ziemie swego domu. Wówczas uśmiechnęła się szeroko, słysząc nawoływania rycerzy i łowczych dochodzące z lasu. Na głośny gwizd królewskie jastrzębie wzniosły się ponad korony drzew, a psy poczęły ujadać niczym opętane. Dostrzegła w oddali i małżonka, który prawdziwie nie odmawiał od dłuższego czasu ino jednego... polowań i nocy w jej łożu.


Witam po dłuższej przerwie!

Zauważyłam, że na początku przerażały mnie sceny masowe. Teraz natomiast, choć nie wiem, jak czytelnicy je odbierają, to baaardzo lubię je tworzyć. Mam wielki fun, gdy jedno wydarzenie ciągnie za sobą kolejne wątki lub owo wydarzenie jest pewnym motywatorem. Coraz częściej sięgam po takie rozwiązania, było tak z przyjazdem Klemencji i wielką ucztą, przez którą przeplatały się wątki lub z ucztą wydaną na cześć Kazimierza. Teraz powstała walka Leili i Mroczka, która skupiła wokół siebie sporo osób i w sumie, bardzo jestem z niej zadowolona. Mam nadzieję, że Wam również się podobała. 

Długo mnie nie było i nie będę ukrywać, że przechodziłam kryzys twórczy. Ubiegły rok nie był pierwszym z Piastówną, ale jak dotąd chyba najcięższym. Opisywanie historii Elżbiety jest bardzo ekscytujące i przynosi dużo satysfakcji, ale jest równocześnie mocno frustrujące i ten rok mocno mnie w tym utwierdził. Uświadomiłam sobie, że dalsza praca nad Łokietkówną, dalsza próba oswojenia ludzi z jej osobą i dokonaniami będzie nieustannie wystawiana na próby. JA będę wystawiana na próby. Ale na szczęście moje plany się nie zmieniają i dalej cisnę!

 Cóż, o rozdziale chyba dużo mówić nie muszę, bo wszystko raczej jest jasno wyjaśnione 😁 Mam, tylko nadzieję, że o ile sprawa pokoju polsko-krzyżackiego jest Wam mniej więcej znana i raczej tu dużych zaskoczeń nie będzie, to sprawa relacji pomiędzy Elżbietą a stolicą apostolską i pewna prośba, którą nasza królowa wysłała do papieża, utrzymuje poziom zagadkowości 😂 Dziwnym trafem ta sprawa nakłada się z walczeniem o pokój w Europie Środkowej, więc posklejałam te informacje do kupy.

I nie wiem jak Wy! Ale ja uwielbiam rodzinę Lackfich! To nie tak, że ja sobie wymyśliłam ich relacje, ale naprawdę one mogły tak wyglądać, patrząc na opisy. Zatem nie mogłam nie pochylić się nieco nad ich rodzinnością.

Dziękuję za przeczytanie! I jeśli macie ochotę/potrzebę to zostawcie po sobie komentarz ❤️ bo w tym rozdziale troszkę się działo i było sporo postaci! Lubicie Mieszka? 😂


¹ Piątka synów Hermana Lackfiego była w czynnej służbie królewskiej. Istvan i Andras byli dodatkowo głównymi dziedzicami ojca, ale kolejna trójka synów lojalnie trwała przy boku braci. Dodatkowo warto przypomnieć Denesa, który był franciszkaninem i był wychowawcą królewskich synów. Zatem całe potomstwo (oprócz dwójki zmarłej w dzieciństwie) wiernie służyło Karolowi Robertowi, a później Ludwikowi.

² Historycy Ignacy Aureliusz Fessler i István Miskolczy uważali, że Mikołaj towarzyszył Andrzejowi w latach 1333-1334 (więc został kilka tygodni dłużej niż Karol). Argumentowali to tak, że Mikołaj jako wychowawca sześcioletniego Andrzeja pozostał przez jakiś czas w Neapolu. Jednak jak podkreśla historyczka Đura Hardi nie ma na to źródła, ale też zaprzeczyć się temu nie da. Miał wrócić na Węgry i zająć się ponownie nauką Ludwika, najpewniej był wychowawcą od kwestii rycerskich.

³ Rzeczywiście po tym, jak brat Elżbiety Haschendorfer, Wulfing II zginął podczas oblężenia Zadaru, nie pozostawiając męskich spadkobierców, król Ludwik nadał Elżbiecie status syna, upoważniając ją do dziedziczenia majątku ziemskiego ojca. Dzięki niej Kónya nabył jeszcze sporo innych majątków, więc Tomasz miał nosa do partii dla syna.

⁴ Galhard de Carceribus – nuncjusz papieski. W latach 1334–1343 papieski legat i nuncjusz kolektor w Zjednoczonym Królestwie Polskim, następnie prepozyt w Titel na Węgrzech w Wojwodinie, od 1345 biskup Veszprém, a od 1346 arcybiskup Brindisi. Brał czynny udział w ustalaniu pokoju między Polską a Zakonem. Przez długi czas pełnił funkcję mediatora w różnych sporach politycznych.

⁵ Kazimierz równocześnie z rozmowami prowadzącymi z Zakonem i Czechami, miał prowadzić petraktacje z Wittelsbachami. W razie nieudanych rozmów z tymi pierwszymi mieli się zjednoczyć przeciwko Luksemburgom. Problem był jednak w tym, że i papiestwo walczyło z Wittelsbachami. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro