Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

56 rozdział ♔ | Porażki przekute w triumf |

Rozdział jest nieco dłuższy, ale dość długa jest też notka pod nim i 11 przypisów, więc proszę się długością czytania nie kierować  🙈


| Powrót do domu | Święta Małgorzata | Dworskie rozgrywki | Diósgyőr |


Neapol, Regno di Napoli, listopad 1333 r.

| Tydzień później |

Ściskał poręcz żłobionego krzesła, manifestując swym zdeterminowaniem chęć jej zmiażdżenia. Za nic nie dawała się jednak zdeformować, zasię palce monarchy drżały z wysiłku, przybierając barwę śniegu. Warknął wściekle, wstając ostatecznie o własnych siłach. Osunął się lekko, chwycony prędko pod ramię przez syna wojewody.

— Panie, pewnyś swego? Czy mądre to posunięcie? — spytał zaniepokojony Zoltán, wymieniając ukradkiem spojrzenie z Kónyą. — Na nogach się słaniasz, prosto ustać nie możesz.

— Przestańcie robić ze mnie niedołęgę!

— Choryś, panie! Przyznaj nam rację — wtrącił młody Szécsényi, próbując usadzić go na miejscu, lecz się nie dawał.

— Nigdy! Nie mogę tu zostać, nie mogą widzieć mnie w takim stanie. — Dyszał, utrzymując się samodzielnie na nogach. Ćwiczył uparcie swą postawę od dnia omdlenia, by choćby na pożegnaniu wyglądać na zdrowego. — Po wejściu na pokład, zrobię, co chcecie. Teraz macie mi pomóc i nie chciałbym być w waszej skórze, gdy coś pójdzie nie po mej myśli.

Przewiercił ich wzrokiem pełnym determinacji i poirytowania. Zły był na siebie i przypadłości powracające zrywami. Ten stan jednak nie był spowodowany jeno podagrą, która na dobre rozgościła się w jego ciele, lecz czymś innym, zupełnie mu nieznanym. I medycy byli zafrasowani dziwnymi dolegliwościami. Otoczył się Karol eskulapami, chcąc zabrać nowe wygi wraz z sobą na Węgry¹. Coraz częściej podupadał na zdrowiu i musiał otoczyć się najznamienitszymi ludźmi.

— Orszak gotowy? — rzucił do Tomasza Csóra, syna jednego z możnych, który oddał za niego życie pod Posadą. Teraz zaś zarządzał miasteczkiem Kocs w ramach rekompensaty.

— Owszem, panie. Posłać do Zengg², ażby oni posłali poselstwo do Wyszehradu z zawiadomieniem o twym powrocie?

— Nie ma takiej potrzeby. Nie wracam do Wyszehradu. — Usiadł wykończony walką z rwącymi mięśniami. — Zawiadomcie bana Slawonii. Niech przygotuje na me przybycie zamek Ozaly. Do królowej sam pchnę gońca. Czy Matylda znalazła to, o co prosiłem? — zwrócił się do jednego ze sług.

— Dziś wszystko dostarczy, królu.

— Znakomicie. — Sięgnął po kielich z mocnym winem, próbując ulżyć sobie w cierpieniach. — Czas opuścić Neapol. Wrażenie mam, iż jeśli mnie tu przytrzyma, szybciej zabije, niż wypuści żywego.

Buda, Nyulak-szigete³, Królestwo Węgier, luty 1334 r.

Od ośmiu miesięcy żyła niczym pełnoprawny król Węgier. Po odebraniu możnym majątków i zamków, w których rezydowali jeno na czas pełnienia urzędu, i po siłowych wkroczeniach na ziemie najbardziej krnąbrnych szlachetek, nikt nie miał śmiałości wszczynać podobnych buntów. Nowo powołani panowie zaprowadzali porządki w splądrowanych grabieżami komitatach, naprawiając wyrządzone szkody i jeno urząd biskupstwa Veszprém dalej pozostawał nieobsadzony.

A ona, odkąd pojęła w pełni sztukę władania, nie pozwalała sobie na nierozważne wybuchy przy baronach i poddanych, mogące uchodzić za dowód kobiecej nadwrażliwości, a co za tym idzie, pobudkę do odsunięcia jej od władzy. Wszakże wrażliwość kobiet i ich skłonność do obnażania emocji, w oczach szlachciców, stanowiły ujmę i nie lada przeszkodę w rządzeniu. Wiedziała o tym i od czasu sejmików postanowiła dołączyć do rozgrywki na ich warunkach, w głębi pozostając tą jakże "nadwrażliwą" na krzywdy ludzkie niewiastą, jak to zwykli mawiać rycerscy możni, którzy prędzej najeźdźcom żony by posłali jako gwarancję lojalności, niźli mieczy dobyli, broniąc swych ziem.

Nie pozostawała jednak niewzruszona na wieści płynące z falami zachodniego wiatru. Pocieszona wygraną z buntownikami, dźgnięta w samo serce została listem od papieża pełnym żalu i obietnic wsparcia. Karol bliski był w Slawonii wyzionięcia ducha, co prędko uświadomiło jej przybycie Andrása Báthorego, biskupa Oradei, jednego z wyznaczonych przez papieża dostojników do koronacji Ludwika. Szczęście, że stan małżonka uległ znacznej poprawie, a ona mogła rozmyślać o kolejnym przedsięwzięciu, kiełkującym w jej głowie od czasu zamachu.

Z barki podziwiała widok na swój umiłowany zamek w Óbudzie – zamczysko monumentalne, zwieńczone strażnicami, górujące nad domami mieszczan. W oddali widniał zarys innych budowli, mniej okazałych i zwartych w szeregu na wzgórzu nad termalnymi łaźniami⁴.

Tuż za jej plecami cały oddział dwórek na czele z Leilą, pilnował narwanego Ludwika, który miejsca sobie znaleźć nie potrafił. Biegał od jednej burty do drugiej, z admiracją obserwując wody Dunaju i wyrastające przed nimi malownicze wyspy. Paluszkiem wskazywał na górujące nad wyspiarskimi lasami dachy, domagając się odpowiedzi. Nie usatysfakcjonowany zasłyszanymi wyjaśnieniami od dwórek i urzędników, podbiegł zaraz do matki, ręką mocno chwytając wiśniowy materiał sukni.

— Pani mateńko, tam też jest zamek! — Wskazał na skryty za koronami drzew gmach, do którego wszak zmierzali.

Elżbieta zachichotała, kładąc dłoń na czapce zniecierpliwionego ośmiolatka.

— To nie zamek — sprostowała, kierując jego uwagę na sąsiedni, mniejszy budynek. — Dwór królewski był obok, ten zaś, o którym mówisz, to klasztor sióstr benedyktynek.

— Większy jest od dworu? — Zmarszczył z niedowierzaniem brwi.

— Ma się rozumieć! — zaśmiała się, siadając przy nim na ławie. — Klasztor jest to osobliwy. Wzniósł go sam król Bela dla swej córki, Małgorzaty, wielce bogobojnej i dobrodusznej niewiasty. Ofiarowana została Bogu z intencją uratowania Węgier z najazdu Mongołów. Zmierzamy do jej grobu, ażeby oddać jej należną cześć i zadbać, by pamięć po tak niezłomnej kobiecie nie przepadła.

— Dlaczego?

— Niezwykła była. — Uśmiechnęła się mimowolnie. — Łączyła wartości najdroższe Bogu. Dni spędzała na ciężkiej pracy, noce na modlitwie, nie omieszkała nakładać na siebie surowych pokut. Z krwi królewskiej, a usługiwała i czynami wspierała zaraźliwie chorych, trędowatych. Ojciec próbował wydać ją za mąż dwukrotnie, lecz mu na to nie pozwoliła. Wspierała go swą mądrością, mówią też, iż przyszłość widziała, czym nie raz królowi dopomogła.

Ludwik jeno usteczka rozchylał ze zdziwienia. I oczy błysnęły mu z przejęcia. Spojrzał w dal, na wyspę, która coraz większą się zdawała. Elżbieta pogładziła go po ramieniu i powstała z miejsca. Za nim się spostrzegli, dobijali już do brzegu, na którym stały siostry zakonne. Świta wyszła naprzeciw kłaniającym się nisko niewiastom w habitach.

— Witamy, królowo — rzekła przeorysza, zerkając za stojącego obok królewicza. — A któż to ci towarzyszy, najjaśniejsza pani?

— Syn mój niezwykle ciekaw był wielkiej wyspy. Jakże można było mu odmówić? — Dostrzegła, jak Ludwik szczerzy się zadowolony, wszakże uwielbiał, gdy jego obecność nie pozostawała niezauważona. — Młodszego syna zostawiłam w starym zamku.

— Słusznie, zbyt mały na takie przeprawy. — Podeszła do następcy. — Miło cię poznać, królewiczu. — Skinęła przed nim głowę, on zaś uczynił to samo w geście szacunku. — Nadzieję żywię, iż pobyt tutaj cię uraduje. Pani, jeśli na to przystaniesz, odwiedzimy wpierw kościół i grób naszej błogosławionej Małgorzaty, kolejno udamy się na spoczynek.

— Zaiste, będzie to krzepiąca wizyta. Prowadź.

Przeorysza skinęła, prowadząc Piastównę do wysokiego kościoła, acz wyzbytego przesadnych zdobień. Wydawał się surowy, wpisując się wiernie w aurę klasztornych zabudowań, niewątpliwie robił jednak imponujące wrażenie. Wnętrze prezentowało się marniej, co wydało jej się niemożliwym, wszak spoczywała w nim jedna z najznamienitszych kobiet dynastii Arpadów. Zaraz przez myśl jej przeszło ufundowanie grobu godnego Małgorzaty.

Wtem stanęła w miejscu niczym porażona, a w ślad za nią i reszta świty. Ciemne oczy zaszły łzami wzruszenia, dłonie zaś instynktownie złączyły się jak do modlitwy.

— Wybacz, pani, jeśli obecność biedoty i ludzi okaleczonych cię mierzi. Nie uchodzi nam odmawiać pielgrzymki do grobu — wytłumaczyła przeorysza tłumne korowody w prezbiterium.

— Nie ma potrzeby pozbawiać ich tej szansy — odrzekła, przejęta widokiem ludzi modlących się żarliwie i błagających o uzdrowienie. Jakże mogła być powodem oderwania ich od grobu dobrodziejki.

Może i mnie tak kiedyś tłumnie odwiedzać będą⁵ — pomyślała, zaraz karcąc się za tak egoistyczne myśli. Z pewnością uchodzić nie będzie za Świętą, dawno bowiem pozbawiona została tej szansy.

— Pragnę dalej walczyć o kanonizację Małgorzaty — kontynuowała, zwracając się twarzą do siostry zakonnej. — Zasługuje na miejsce w gronie Świętych jak jej ciotka Elżbieta. Ponoć cudów po śmierci dokonała? — dopytała, chcąc poznać szczegóły z ust najwłaściwszych.

Przeorysza potwierdziła skinieniem, lecz nim poczęła objaśniać królowej szczegóły, poprowadziła ją do bocznej nawy, z której widok dobry miała na grób nieustannie oblegany przez łaknących wstawiennictwa Arpadówny. Usiadły, po czym siostra kontynuowała:

— Cuda? Pani, sama nie dawałam wiary, póki na własne oczy nie ujrzałam. Wielu ślepców przed jej grobem przejrzało na oczy, głusi usłyszeli po latach śpiew mniszek, chorzy ozdrowieli. Mówi się, iż jeden z wojowników Kunów, niejaki Zerte, nawrócił się na naszą wiarę, gdy po modlitwie koń jego począł znowuż widzieć na oczy. Królowi Władysławowi, po ciężkiej gorączce, dane było wyzdrowieć za jej wstawiennictwem. — Kobieta zacisnęła mocniej kłykcie, łypiąc na grób jak w najświętszą relikwię. — Ponoć i zmartwychwstania topielicy dokonała. Cud ponad cudami, pani⁶.

Piastówna z niedowierzaniem, ale i szacunkiem słuchała słów zaaferowanej zakonnicy. Święta Elżbieta z Turyngii już po niecałych trzydziestu wiosnach została wyniesiona na ołtarze. Od śmierci Małgorzaty minęło już przeszło sześćdziesiąt, a jak dotąd została jeno beatyfikowana. Zdaniem królowej winna być kultywowana w całym kościele nie ino na Węgrzech.

— Nie spocznę, póki nie zostanie słusznie wyniesiona — szepnęła do siebie, acz przeorysza usłyszała jej słowa i ufnie położyła dłoń na jej dłoni.

— Dobra z ciebie niewiasta, królowo.

Uśmiechnęła się szczerze, czym Piastówna się odwdzięczyła. Przeniosła wzrok na syna, którego siostry zakonne nie odstępowały na krok. Malec widocznie podbił w zatrważającym tempie i ich serca, zagadując i rozbrajając błyskotliwymi odpowiedziami. Gdziekolwiek się nie pojawił, szerzył radość i nadzieję. Jeśli nie ja, Ludwik dopilnuje kanonizacji⁷.

Okolice Budy, marzec 1334 r.

Po czterech miesiącach chorób i po niemalże dwóch otarciach się o śmierć wracał do Wyszehradu po dziewięciomiesięcznej nieobecności. Zima spędzona w lżejszym klimacie Slawonii pomogła dojść mu do zdrowia. Podagra ustała i bez bólu podróżował na wierzchowcu, lecz nim dotrzeć chciał do domu, musiał zbadać słuszność słów, którymi od tygodni karmił go Wilhelm.

— Najjaśniejszy panie.

Niewieści głos powitał go pod bramami Budy. Nie chciał przerywać podróży, zatem Maria Follia dołączyła doń, by potowarzyszyć mu do stolicy.

— Baronowo — zwrócił się do niej grzecznie, wskazując ręką, by jechała obok niego. — Pozwól. — Na te słowa świta wycofała się, pozostawiając im nieco więcej swobody do rozmowy. — Mów zatem.

Nie czekał. Wiedział, że się nie sprzeciwi, zatem ruszył, gdzie zamierzał. Zerkał co jakiś czas przez ramię. Maria Follia mozolnie podąża za nim, nerwowo rzucając oczyma po kniei. Osaczył ją oschłym i ponaglającym spojrzeniem, którego nie mogła ścierpieć. Przełknęła, rozchylając powoli usta, z których uleciała wiązka zdań. Opowiadała zdawkowo o sprawach błahych, poczynając irytować Karola.

— Jesteś zbyt bystrooka, by udawać, iż nie wiesz, do czego zmierzam — wciął jej w słowo, zaśmiewając się z drwiną. — Nie zwódź, ino mówże o sprawach, dla których zostałaś tu przysłana.

Maria rozszerzyła z niedowierzaniem oczy, na co Karol uniósł makiawelicznie kącik ust.

— Zostałam przysłana do posługi królowej...

— Nie. — Wyprężył się niczym struna w siodle, czując przeszywający dreszcz na plecach. Sam nie wiedział, czy chciał znać prawdę, lecz musiał się wywiedzieć. — Mów to, co mnie najbardziej interesuje.

A jakże by inaczej — zadrwiła, w imaginacji przewracając oczami. Wiedziała, w jakiej sprawie ją magluje, a przynajmniej jaki konflikt najbardziej go nurtuje. Nie zwlekała, boć nie mogła dłużej znieść przeszywających tęczówek, które swym błękitem mroziły jej krew w żyłach. Król przypominał jej odrobinę małżonka, mimo iż Wilhelm nie był aż tak przerażający.

— Tuszę, iż wiele wieści zostało ci, panie, przekazanych. Jednakowoż nie wszystko mogło zostać spisane w oficjalnych raportach. — Mówiła coraz śmielej, nabierając pewności co do tego, co dokładnie zdradzi królowi. — Stan kraju zaraz po twym wyjeździe uległ znacznemu pogorszeniu. Szabrownicy zwęszyli nad sobą brak królewskiego bata. Nikt nie miał możność czuć się pewnie na ulicach, szczególnie w dalekich komitatach. Rzecz jasna zaraz zaczęto szukać rozwiązań, lecz na nic się to zdało.

— Jakże to? — dodał zaintrygowany, nachylając się poufalej. — Nie uszanowano władzy Wilhelma? Winien zapanować nad buntami. A może ktoś ich podjudzał? — zaakcentował ostatnie słowo zbyt czytelnie, by nie zdołała się domyślić.

— Skądże, królu.

Dopiero w tej chwili poczuła ciężar własnego położenia. Wiedziała, dlaczego mąż wysłał ją na dwór. Winna być mu lojalna, jednocześnie oddanie przejawiając królewskiej parze, jednakże jak miała zachować bezstronność? Dobrze wiedziała w jak złej relacji trwał jej małżonek z Piastówną. Zdążyła też poznać królową, która w jej mniemaniu nie czyniła nic, by zaszkodzić królestwu, a tym bardziej królowi, o co nieustannie oskarżał ją Wilhelm. Sama gubiła się już w obopólnych zarzutach, nie widząc końca rzeczonej batalii, która przysparzała jej jeno bólu głowy. Szybko sumując wydarzenia, spotkania i słowa, jakie padły przez ostatnie dziewięć miesięcy, poczęła mówić.

— Państwo okazało się podzielić na wrogie obozy. Na północy i w dzielnicy Drugeth uznawano zwierzchnictwo wicepalatyna. Wschodnie komitaty wierne pozostawały wojewodzie Siedmiogrodu, a reszta komitatów neutralnych, parę południowych i przygraniczne z Królestwem Polskim, ostawało po stronie królowej. Sytuacja zdawała wymykać się spod kontroli. Prawdą było jednak to... — Przerwała, boć uświadomiła sobie, że chce właśnie podważyć pozycję własnego męża. Musiała jednak odważyć się na szczerość. — Prawdą było, iż jeno w jedności mogli opanować zawieruchy.

— Co wiązało się zaiste z ograniczeniem władzy Wilhelma. Przecie właśnie o to chodziło mej żonie i wojewodzie.

— Patrzyli jeno na dobro królestwa, panie, które w swej wielkości potrzebowało jednomyślnych decyzji. Nie uszło mej uwadze, iż mąż mój został... niesłusznie odsunięty. W radzie stanowiła większość, a główny głos należał do królowej, bądź wojewody.

— Który swą drogą mówi głosem Elżbiety, równie jak ona jego.

— Nie da się zaprzeczyć.

— A co z w związku z zażyłą relacją królowej i dowódcy jej gwardii?

— Co masz na myśli, królu? — Zaskoczona wbiła palce we wnętrze dłoni, nie rozumiejąc pytania, a raczej czytelnego zarzutu.

— Nie wiesz? Twój mąż ma wielce ciekawy pogląd na ten temat. Zdradził mi to i owo, przystając przy tym, iż niestosownie się do siebie zbliżyli. Tak, jak nie wypada niepoślubionym sobie osobom.

Odjęło jej mowę. Wraz z mężem mieli mówić jednym głosem, od czasu do czasu poróżniając się z sobą, aby nie wzbudzać podejrzeń, lecz jawne oskarżenie o zdradę? Tego jej nie zdradził i teraz to ona musiała rozważyć co rzec, by nie zaszkodzić żadnej ze stron. Bo nie chciała być prowodyrką kolejnej wojny.

— Królu, jako żona Wilhelma, nie pojmuję tak krzywdzącego zarzutu, acz jako kobieta potrafię go wyjaśnić. — Spostrzegając zaciekawiony wzrok Karola, kontynuowała: — Królowa przez dziewięć miesięcy pozostawała sama na dworze. Szukała oparcia, a Mroczko, jak Atila i Leila bardzo jej pomagali. Dowódca uczył ją posługiwać się mieczem i sztyletem, gdyby nadeszło niebezpieczeństwo. Jeno tyle, królu.

— Zatem Wilhelm naumyślnie usiłował zaszkodzić jej pomówieniami? — warknął, mrużąc podejrzliwie oczy. Coraz mocniej ich konflikt mu doskwierał i coraz ciężej było mu rozeznać się w prawdziwości zdarzeń między nimi. Wiedział jednak o uczuciu, jakim Maria darzyła męża, zatem nie była w stanie go zdradzić, a jej słowa dowodziły jeno, że nie pozostaje zaślepiona.

— Nie! — zaprzeczyła prędko, przełykając głośniej. Zatłukę go za to, w jak trudnej sytuacji mnie postawił — popsioczyła w duszy, kontynuując na głos. Musiała jawić się jako pewna swego. — Panie, to co dla mężczyzny wydaje się niewątpliwe, dla nas, kobiet, jest jeno dążeniem do zaznania spokoju. Mroczko, pomagał królowej jak mógł, by czuła się bezpiecznie na zamku, a prócz braterskiej więzi, nic ich nie łączy. — Spojrzała na króla wyczekująco, nie mogąc rozszyfrować kamiennego lica. Wszak wiedzieć nie mogła, że miał względem nich podejrzenia wiele lat wcześniej. — Królu, może nie uchodzi mi mówić, acz królowa w istocie zasmuciła się twą chorobą. Widziałam w jej oczach szczerą troskę, modliła się o łaskę dla ciebie. Zaklinam, nie powątpiewaj w jej oddanie. Nie zasługuje na to, po tym, jak walczyć musiała o przetrwanie. Twój powrót wielce ją raduje.

Jednakowoż odpowiedzi się nie doczekała. Po chwili namysłu Andegawen pognał Siwca w kierunku Wyszehradu.

Wyszehrad

Próbowała zaczerpnąć w pawilonie nieco świeżego powietrza i spokoju. Odkąd pochwycono wieść o powrocie króla, dwór pogrążył się w przygotowaniach do należnego powitania. Wszystko było niemalże gotowe, acz rejwach i popłoch nie opuszczały korytarzy palatium. W samotności przysiadła na szerokim parapecie, chłonąc zapach wietrzyku owiewającego jej rozgrzane policzki.

— Pani — zagadnął półszeptem Tomasz — pragnąłbym poruszyć pewną delikatną kwestię przed powrotem króla. — Elżbieta zwróciła się powolnie w jego stronę, zezwalając mu mówić. — Chciałbym pomówić o Złotej bulli⁸.

— Mów dalej.

Zaciekawiona wskazała mu miejsce przed sobą. Przysiadł niepewnie, zbierając się na odwagę.

— Nie czas to na potwierdzenie postanowień?

— Wszystkich? — wcięła mu w słowo tonem zaskakująco chłodnym. Przez chwilę nie wiedział, co myśleć o tejże zmianie, boć od wielu lat uchodził za jej zaufanego doradcę. Teraz miał wrażenie, iż bije od niej dziwna podejrzliwość i nieufność.

— Zaiste, pani. Zrobili to wcześniejsi królowie, a początek tym szlachetnym spisom dał król Andrzej.

Zamiar miał rozprawiać dłużej, lecz się powstrzymał. Po tych słowach Piastówna przybrała beznamiętną maskę. Dostrzegał w jej oczach jednak nutę niedowierzania i rozczarowania. Przez przydługą chwilę nie reagowała, by w końcu przekręcić delikatnie głowę.

— Tomaszu, na wzgląd na Annę i waszego syna, powiem to, nie jako królowa, a krewna, której niemiła twa zguba.

Wojewoda nieco zmieszany odchrząknął nerwowo, przygładzając włosy. Musiał wyczuć w jej głosie irytacje i nutę pretensji za tę bezczelność, boć właśnie tak Elżbieta odebrała jego niewinną z pozoru prośbę.

— Czyżby marzyła ci się suwerenność?

— Skąd, pani! Nie miałem tego na myśli — wybronił się zaraz, próbując załagodzić wcześniej źle dobrane słowa. — Rozchodzi się wyłącznie o ujęcie mianowania najwyższych stanowisk, które... — Urwał nagle, wytracając zaraz z twarzy żywotną barwę.

— Które te obietnice mój mąż dawno złamał. To chciałeś rzec? — Pokiwał głową ni to niechętnie, ni z przekonaniem. Elżbieta zbliżyła się, zaglądając mu w twarz. — Postanowienia bulli rozwydrzyły szlachtę i wzniosły ich do rangi niepodległych magnatów. To z nimi przez blisko dwadzieścia lat walczył Karol. Teraz próbujesz mnie nakłonić do namówienia go do potwierdzenia bulli będącej powodem jego wieloletniej udręki? — Milczał, więc dodała hardo: — Nie zrobię mu tego.

— Myślałem jeno o części z nominacjami, pani. Aby nie dopuścić do niegodziwości sprzed lat, gdy na urzędzie palatyna pojawił się Neapolitańczyk.

Elżbieta zasępiła się. Jak mogła wyrazić na to zgodę, podczas gdy po raz kolejny myślała o mianowaniu na jedno z najwyższych stanowisk królestwa Polaka? Wiedziała, że nie będzie zgadzać się wiecznie z Tomaszem i właśnie nastała ta chwila. Niebezpiecznie przypominała królową Gertudę. Ona, boć zbyt mocno obnosiła się z władzą, została zamordowana przez możnych, których król nawet nie ukarał.

— Niestety, wojewodo. Nie mogę tego zrobić. Jeśli Karol potwierdzi jedną część bulli, znajdzie się ktoś, kto zmusi go do zatwierdzenia całości. A do tego król nie dopuści, ja również. — Chwyciła bursztyn na wisiorze. — Twa potęga istnieje dzięki królewskiej łasce. Jeśli zostanie ci odebrane stanowisko, odebrane ci zostaną również zamki i większość majątku. Dlaczegóż to mój mąż przyjął tak niekorzystne dla was rozwiązanie? By nigdy nawet przez myśl wam nie przyszła chęć zdrady swego dobrodzieja. Nie wracaj do tego, a ja puszczę w niepamięć twą prośbę.

— Nie chciałem cię urazić, najjaśniejsza pani i pojmuję racje, które was prowadzą. Przebaczże mą śmiałość — pokajał się, spuszczając głowę. Musiał spróbować, choć słusznie podejrzewał reakcję.

— Królowo! — Halabardzista wszedł do pawilonu. — Król przybył na zamek.

~~~~~~

Ochoczo odwzajemniał powitania poddanych, pozdrawiając ich z uśmiechem na ustach. Nie sądził, iż widok wyrastającego przed nim zamku sprawi mu taką ulgę. Serce próbowało wyrwać się mu z piersi na widok głównej bramy i dworu wylewającego się na podwórze. Po wkroczeniu na dziedziniec lotem strzały dostrzegł sylwetkę królowej odzianą w złotą suknię dokładnie opinającą jej talię. W dolnej jej części odznaczał się w ciemnym kaftanie Ludwik, Stefcia zaś w ramionach trzymała Diana.

Naprędce zsunął się z siodła i podszedł do żony. Zauważył jeno radosne iskierki w jej oczach, gdy pocałował ją mocno na powitanie. Następnie przywitał się z następcą i na ręce wziął młodszego syna.

— Niemal cię nie poznałem! — Podrzucił go lekko, na co malec wybuchł głośnym śmiechem i wtulił się w szyję ojca. — Nie spostrzegę się, gdy zaczniesz z Ludwikiem miecza dobywać!

Prędko jednak sielankę powitania przerwał przybyły goniec.

— Panie, ważne wieści mam z Neapolu.

Karol skrzywił się na to, lecz wysłał go zaraz do sali audiencyjnej z poleceniem, by i rada się w niej zebrała. Po chwili oddał Stefana dwórce, rękę Elżbiety zawijając sobie pod swym ramieniem.

— Oby nie było to co poważnego — szepnął do niej, kierując się do palatium.

Zmierzali do skrzydła reprezentacyjnego, lecz Karol widocznie nie mógł się od czegoś powstrzymać. Zerkał niecierpliwie na małżonkę w skupieniu kroczącą u jego boku. Obserwował ją dokładnie, widząc, jak promienieje. Prawdziwie radowała się z jego powrotu, lecz sam musiał ją sprawdzić. Nie przeczył, że ta próba i jemu była mocno na rękę, boć nie zdołał skupić się na niczym innym niż żonie. Zatrzymał się niespodzianie.

— Muszę pomówić z królową na osobności — rzucił do dwórek, które zrobiły kilka kroków w tył. Nie był jednak usatysfakcjonowany. Rozejrzał się, po czym dostrzegając boczne drzwi, chwycił Elżbietę za rękę, krocząc w ich stronę. — Tu będziemy mogli pomówić w spokoju.

Wepchnął ją niemal siłą do środka. Wpadła na w stos poukładane zydle, domyślając się, że to jeden ze składzików. Odwróciła prędko głowę, rozdrażniona pulsującym bólem pod kolanem, lecz nim zdążyła coś rzec, Karol przylgnął do niej wygłodniałymi ustami. Przejął jej oddech, dłonie mocno przyciskając do tali. Błądził nimi po ciele, jakoby nie mógł zdecydować się, za którą część ciała chwycić. W końcu wbił palce w pośladki, unosząc ją i sadzając na pobliskim stole.

— Karolu, opanuj się — wydyszała, z trudem usta uwalniając spod warg męża. — To do ciebie niepodobne.

— Nie potrafię się powstrzymać.

Zamknął jej usta własnymi, obłapiając nimi kolejno policzki i szyję. Nie mogła udawać, że nie robi to na niej wrażenia. Dreszcz przebiegający przez jej wnętrze równocześnie ją rozluźnił. Odchyliła głowę, odruchowo kierując męża na obojczyk. Przyciągnął ją sugestywnie za kolana, dając do zrozumienia, że gdyby jeno mógł, wziąłby ją tu i teraz. Masował delikatnie uda, wyczuwając, jak każdy fragment jej ciała drży pod jego dotykiem, co go zadowalało.

Warknął jak wygłodniały zwierz, gdy rozległo się pukanie do drzwi, bo coś dziwnego, co nie pozwalało mu przestać, przyklejało go do Piastówny, która nie ułatwiała mu zadania. Cichutkie jęki i ciepło jej ciała jeno go uskrzydlały, lecz kolejne namolne próby wypłoszenia ich z komnatki przyniosły skutek. Z trudem przestał pieścić drobne ciało pod sobą, przystawiając na dłużej głowę do skroni małżonki. Oboje spazmatycznie oddychali, próbując opanować nieoczekiwane uniesienie.

— Czekają na nas — rzekła, całując go powtórnie. — Dokończymy o dogodnej porze.

Uniósł kącik ust, doprowadzając się do porządku. Pomógł jej zejść ze stołu, z satysfakcją patrząc na rumiane policzki. Wiedział już niemal wszystko, co chciał. Podeszli do drzwi, lecz nim Karol je otworzył, ostatni raz naparł na nią o wiele żarliwiej. Czuli jak języki ich tworzą jedność, by zaraz się rozdzielić. Tyle musiało im wystarczyć.

— Nie ułatwiasz — wydyszała mu w usta, lecz tym razem ujął jej dłoń i pchnął podwoje.

Wilhelm zadowolony przemierzał korytarze. Na widok żony zmierzającej w jego stronę, uśmiechnął się leniwie, w amoku nie dostrzegając, jak gotuje się ze złości.

— Tuszę, iż uczyniłaś to, co uzgodniliśmy?

— A jak myślisz? — rzuciła rozzłoszczona, podchodząc bliżej i niespodzianie uderzając go w twarz. — Jak mogłeś? Jak?! — krzyknęła. W odwecie Wilhelm chwycił ją mocno za ramiona. — Miłuję cię, jednakowoż żona ma być twym sumieniem, a nie oczami na dworze, drogi mężu. Posunąłeś się za daleko. Wspierałam ciebie, zawierzałam, iż królowa postępuje niegodnie, boć tak, żeś mi wmawiał, podczas gdy to nieprawda. Byłam przy jej spotkaniach z Mroczkiem. W ich gestach i rozmowach nie było nic grzesznego, nic innego, jak jeno oddanie. Szczerze się miłują jak brat z siostrą. Jak śmiałeś?! Próbowałeś zasiać ziarno podejrzliwości w małżeństwie, które i tak lekkim nie jest! Nie znałam cię od tak okrutnej strony i znać nie chcę! A jeśli królowa równie dwulicowa jest co ty, świadczy to, żeście siebie warci!

Wtem jakby słowa żony go boleśnie ocuciły mocniej niż wymierzony policzek. Przyciągnął ją silniej do siebie, boć próbowała odejść.

— Cóż ty prawisz, niemądra?! — żachnął się, rozchylając usta ze zdziwienia, ale i trwogi. Miłował to dziewczę do szaleństwa, dlatego wzrok nieufny i pełen rozczarowania, jakim go obdarowywała, kłuł go w samo serce.

— Gdzie się podziałeś, mój Wilhelmie? — Wytrąciła go z rozmyślań. — Pięknolicy o włosach złotych niczym promienie neapolitańskiego słońca i oczach błękitnych jak nieskalana tyrreńska woda? — Próbowała dojrzeć w licu, które stawało się jej coraz bardziej obce, swego ukochanego. — Widzę teraz jeno zagubione lico w gniewie, włosy wypłowiałe i oczy ukryte pod zasłoną wzgardy i szalonej ambicji. Gdzie się podziałeś, mój Wilhelmie? — powtórzyła głosem przesiąkniętym niewyobrażalnym smutkiem. — Co się takiego wydarzyło? Słyszałam, żeście niegdyś byli sobie równie bliscy co z królem.

— Pamiętam i żałuję dnia, w którym zagrzałem ją do walki. Ona... jest złem. Zniszczy decyzjami królestwo i niszczy króla! Manipuluje nim! Po zamachu nakłoniła go do wyroku, który był nieludzki.

— Nieludzki?! A co ludzkiego było w działaniu Zacha?! Do dziś królowa unika jadalni niczym ognia! Miast zapachu dań w nozdrza wdziera jej się swąd zakrzepłej krwi tego łotra. — Wilhelm rozszerzył oczy na te słowa. Przez myśl mu przeszło, że pobyt na dworze nie utwierdził w małżonce tego samego przekonania, a sprawił, że cwana królowa przeciągnęła ją na swą stronę. — A może obawiacie się, iż kobieta przy władzy okaże się skuteczniejsza od całej bandy zapatrzonych w siebie możnych?! Hmm? Zrobiła coś, na co wam zabrakło odwagi. Zrobiła to, co należało zrobić po próbie królobójstwa.

Zagotował się, odrzucając jej dłonie, które zaraz butnie skrzyżowała na ramionach. Stał na cienkiej granicy, ale szczęściem dla Marii było, że marną przewagą wygrały uczucia do niej.

— Przemilczę tę obelgę, boć nie wiesz, co prawisz. I jeśli nie chcesz mieć we mnie wroga, żono, przerwijmy w tym miejscu tę niedorzeczną rozmowę.

— Zgadzam się — rzekła od razu bez chwili zwątpienia. Uniosła poły sukni i na odchodne rzuciła oschle: — Miłego dnia, mężu. Wracaj po naradzie do Diósgyőr, twój ojciec niedługo wróci zatem po nic nam wicepalatyn.

Wszyscy dostojnicy przybyli do auli, krzątając się obok neapolitańskiego posłańca. Obrzucali go jeno podejrzliwymi spojrzeniami, łagodząc je i zmieniając w beznamiętne na widok przekraczającej próg królewskiej pary. Na podwyższeniu stał jeden tron, zatem Karol zajął miejsce, Elżbieta zaś stanęła po jego prawicy, kładąc dłoń na ramieniu męża.

— Z czym przybywasz?

Przywołał do siebie gońca, lecz nim coś ogłosił, drzwi zachrobotały. Do środka wszedł ostatni nieobecny. Wilhelm przemierzył prędko dzielącą ich odległość, stając w gronie urzędników i pokątnie obdarzając Elżbietę zawistnym spojrzeniem. Karol uniósł dłoń, by przybysz mówił.

— Najjaśniejszy panie, smutne wieści przywożę z Neapolu.

Na te słowa Piastówna poczuła ukłucie w sercu, przypuszczając, iż chodzi o Andrzeja. Słysząc jednak prawdziwy powód przybycia, poczuła wstydliwą ulgę.

— Palatyn, Jan Drugeth⁹, wyzionął ducha.

Cisza nastała. Karolowi omsknął się łokieć z oparcia, a panowie spojrzeli po sobie, ostatecznie wzrok utkwiwszy w Wilhelmie. Zamarł. Dopiero co poróżnił się z żoną, teraz zaś wieść o śmierci ojca go pognębiła. Rozchylił usta, wzrok błędny wbijając w króla.

— Tego się obawiałem. Poważnie zachorzał, równie co ja, acz zbyt słaby był, by w szranki stanąć z niewidzialnym wrogiem — przemówił Karol, gładząc brodę. Wstał zaraz podchodząc do syna Drugetha. — Przyjmij Wilhelmie wyrazy najszczerszego żalu. Dobry był to człowiek, wielce oddany koronie.

— Ważne dla mnie są twe słowa uznania dla mego ojca, panie — rzekł zachrypłym głosem ispán.

Andegawen odwrócił się, powoli zmierzając ku podwyższeniu. Po drodze wzrokiem objął jeszcze urzędników. Garai, Nagymartoni, Nekcsei, Zoltán, Mieszko, ani Lackfi, a zwłaszcza Szécsényi, żaden z nich nie ubolewał nad śmiercią Jana. On i Wilhelm wydawali się w żałobie osamotnieni. Elżbieta usiłowała nieznacznym uśmiechem dodać mu otuchy, ale i ona nie żałowała palatyna. Zasiadłszy na tronie, raz jeszcze zajrzał w twarz pobladłemu Neapolitańczykowi. Żal i litość ścisnęły mu serce. Nie mógł postąpić inaczej i nie chciał podjąć innej decyzji. Nikt ani nic nie zmieniłby jego uczuć względem rodu Drugeth.

— Panowie, smutna to wiadomość. Niemniej urząd palatyna nie może czekać. — Tymi słowami w moment skupił uwagę wszystkich obecnych. — Ten zacny ród wiele oddał naszemu królestwu. Wpierw Filip, później Jan. Czas, by to zaszczytne miano przeszło na barki Wilhelma.

Węgierscy urzędnicy ochotę mieli podnieść sprzeciw. Wilhelm z niedowierzaniem spojrzał na króla wdzięcznie, a Elżbieta uniosła rozogniony wzrok na Tomasza, który równie, jak i ona, nie mógł uwierzyć w to, co właśnie zasłyszeli. Wojewoda miał ochotę coś do niej krzyknąć i wiedziała co.

Spojrzała zaszklonymi oczami na męża, który skrzętnie przyglądał się jej reakcji. Wyrazem twarzy zdradziła mu więcej niźli słowami, a miała nie ujawniać więcej swych emocji. Nie potrafiła jednak puścić mimo uszu takiej wieści. Wiedziała, że Tomasz domaga się od niej odniesienia do Złotej bulli, lecz słowa nie zdołały przepłynąć przez jej gardło. Patrzyła wprost w królewskie tęczówki. Jednym zdaniem mogła zmusić Karola do zmiany decyzji, jednak czy miała do tego prawo? Czy winna w imię własnej ambicji i niechęci do Drugetha, poświęcić ideę państwa, którą jej mąż tak długo budował?

Powolnie przeniosła skupienie na Tomasza, widząc w nim jeno determinację do wyniesienia szlachty ponad ówczesne prawa. Zoltán w skupieniu na nią patrzył, a stojący obok niego Mieszko kiwał głową. Nie wiedziała, co jej doradza, lecz wzrok jego w odróżnieniu od wojewody nie był nakazujący, jakoby wiedział, że podejmie najlepszą możliwą decyzję. I wiedziała. Uścisnęła mocniej ramię Karola, uśmiechając się powściągliwie w stronę Wilhelma.

— Jak zwykł mawiać król, właściwa to osoba na właściwym miejscu¹⁰ . — Wilhelm rozszerzył oczy ze zdziwienia, a Tomasz przygryzł ze złością zęby. — Jeśli jeno nasz król, uważa tę nominację za najsłuszniejszą, ja również na nią przystaję.

Nie wierzyła, że te słowa wypłynęły z jej ust. Udawała kontentą, choć drżączki odbierały jej z wolna kontrolę. Zacisnęła dłoń i skinieniem głowy pożegnała urzędników, pospiesznie wychodząc z auli. Nie mogła znieść swego uniżenia przed neapolitańskim szarlatanem.

Wedle życzenia długo pozostawała sama w komnacie. Ogień kominka powoli przygasał, a kąpiel stygła w mgnieniu oka, atoli bardziej to jej własne wewnętrzne zimno wychładzało wodę. Zsunęła dłoń i zacisnęła oczy. Nabrała powietrza, obniżając się i znikając pod lustrem wody.

Poczuła zimne odłamki lodu na policzkach i czole, rozbijające się o nie niczym rozszalałe ptaki przed burzą o zamkowe okna. Ściągnęła brwi, pobudzając wgłębienia nad nosem. Woda prawdziwie nie była aż tak lodowata, acz ona czuła, jak w niepokojącym tempie gęstnieje i okala twarz, z wolna dusząc.

Wynurzyła się skonsternowana, łapczywie połykając powietrze. Lodowata powłoka powolnie spłynęła z twarzy, pozostawiając po sobie nieprzyjemne mrowienie. Nie otwierała oczu, ściskając palce na ich kącikach i otulając ramionami. Mokra skóra silniej odczuła wygasający kominek, a wiatr powstały znikąd owiał jej wynurzone ramiona, jeno nasilając dreszcze. Poczuła nieodpartą chęć zawinięcia się w koc i wsunięcia w rozgrzaną termoforem pościel. Zatem uniosła się lekko, opadając zaraz z krzykiem.

— Na litość boską! — krzyknęła, chwytając miejsce, gdzie biło jej pobudzone serce. — Oszalałeś?! Masz pojęcie przecie, jak nienawidzę, gdy tak się zakradasz.

Zaraz przytrzymała się brzegu wanny. Karol patrzył na nią z szerokim uśmiechem, wyraźnie rozbawiony jej reakcją i nawet nie zamierzał tego ukrywać. Rechot zaraz przetoczył się po komnacie, uderzając prowokująco w jej skroń.

— I co rżysz jak koń?! — Uderzyła dłonią o taflę wody, patrząc, jak powstała fala dosięga małżonka. Nie poderwał się nawet, trzymając za brzuch i dalej bezwstydnie zaśmiewając.

— Wybacz, lilio, brałem już kąpiel. Nie musisz mnie tak zachęcać, boć nie ulegnę. — Otarł teatralnie łzę z suchego policzka, patrząc na nią z politowaniem, ale i rubasznym błyskiem w oku. — Chyba że... postarasz się mnie przekonać.

Nawet nie wiedziała, kiedy znalazł się tuż przy niej. Odruchowo, objęła nogi, podciągając je i opierając podbródek o kolana. Rozejrzała się ukradkiem po komnacie. Drzwi były zamknięte, po dworkach ślad zaginął, a ręcznik wisiał na zydlu tuż obok łóżka. Westchnęła rozdrażniona i opadła na oparcie.

Po ochłonięciu dopiero mu się przyjrzała. Twarz miał podejrzanie zarumienioną, a włosy wilgotne wiły mu się na czole. Wiedziała, że to nie jeno kwestia kąpieli, boć prócz początkowo złudnej świeżości poczuła zaduszony gorąc. Był w łaźni pewno w towarzystwie tuzina urzędników. Odwróciła wzrok w stronę tlących się resztką sił płomieni.

— Co cię sprowadza? — spytała jakby od niechcenia, prawdziwie czując nieznośne ukłucie ciekawości. — Miałeś odpocząć. Tym bardziej po biesiadzie w łaźni, żeś pewno z sił wyssany. Piliście zdrowie nowego palatyna? — rzuciła z pretensją, unosząc na niego rozpalone wejrzenie.

Wpatrywała się w niego zaciekle, on zaś odwzajemniał spojrzenie o wiele łagodniej. Nad czymś widocznie rozmyślał. Czasem widziała, jak skręca szyję, co ją onieśmielało, a to uczucie było jej już od dawna obce w jego obecności. Nie rozumiała go. Wydawał się bliski, a równocześnie tak obcy i przerażający. Momentami blask świec wydobywał z głębi jego oczu obcą nutę. Przeszło jej przez myśl, że o coś ją podejrzewa, atoli prędko odpędziła te niedorzeczne domysły. W końcu co mógł jej zarzucić?

Wsunął dłoń pod jej podbródek, zadzierając go do góry. Mimowolnie rozchyliła wargi, szukając w kamiennym licu odpowiedzi na nurtujące pytania.

— Czuję się nieswojo, gdy wykłócasz się ze mną o urzędy.

— Nieswojo? — wcięła mu w słowo. — Gdybym cię nie znała, mogłabym w to uwierzyć. Nadto nie pierwszy to raz poróżniliśmy się o sprawy państwa... i nie ostatni.

— Z pewnością nie ostatni — odrzekł z przekąsem.

Nachylił się, zatrzymując usta przy jej twarzy. Ostatkiem sił powstrzymał wzrastającą w nim żądzę podsyconą ilością wypitego trunku i wycofał do zydla. Wziął głęboki wdech, zaznajamiając na nowo nozdrza z zapachem Piastówny.

— By zadośćuczynić, będziesz mi usługiwał? — parsknęła śmiechem, gdy rozłożył materiał tuż przy niej. Kiwną sugestywnie, na co przystała, w końcu nie czuła większej przyjemności z siedzenia w chłodnej wodzie. — Łaziebny zwykle odwraca wzrok.

Odwróciła się tyłem, wyczekując, jak opatuli ją ręcznikiem. Nie odwrócił jednak wzroku, a miast tego owinął ją mocno ramionami, unosząc do góry i przenosząc z łatwością na futro. Poczuła ciepły oddech na wilgotnym karku, co jeno spotęgowało jego obecność. Odsunął się, podchodząc do wcześniej zajmowanego miejsca. Patrzył na nią uważnie, gdy zerknęła na niego rozbrajająco przez ramię. Czuła satysfakcję, gdy wzrok z obojętnego nabierał ostrości. Świdrował ją, zatem dokładnie wycierała mokre fragmenty skóry, od czasu do czasu pochylając się nad partiami nóg i brylując przed nim zupełnie nago. Poruszał się nerwowo, nie wiedząc, co z sobą zrobić. Westchnęła przeciągle, rozkładając przed sobą muślinowe giezło.

— Nigdy nie patrzyłeś na mnie podczas wdziewania giezła. — Przerwała ciszę, wsuwając jedyną część garderoby. Ugładziła materiał na udach, obserwując krytycznie, jak składnymi falami układa się do samej ziemi. Wtem uśmiechnęła się szeroko, zadowolona z efektu.

— Owszem, to wielce nowe doświadczenie — wycharczał, co ją zdziwiło. Zaraz odchrząknął, próbując zmienić ton. To był jednak już jej Karol, acz dalej brzmiał dziko. — Przeważnie wolałem zdzierać z ciebie te zmysłowe odzienia.

— Zatem dziś tego nie zrobisz? — rzuciła, odwracając się tyłem.

— Skąd ta niedorzeczna myśl?

— Zajęty byłeś Wilhelmem.

— Co w tym dziwnego? — Uniósł ramiona. — Czym ci zawinił, Elżbieto? Pogódź się z tym. Teraz to on jest palatynem.

— Mi? Czym tobie zawinił. Niezdolny był nawet do uspokojenia zamieszek w kraju podczas twej nieobecności, przez co władzę musiał przejąć ktoś odpowiedniejszy. A teraz oddajesz mu urząd palatyna.

— Wielce się natrudziłaś, by do tego nie dopuścić, czyż nie? — zarzucił, mierząc w nią coraz płomienniejszymi oczami.

Zamilkła, szybciej oddychając. Czego mogła się spodziewać, skoro rozmawiał wcześniej z Wilhelmem? Bóg raczył wiedzieć, ile jadu wtłoczył mu do krwi.

— Nie jestem tak łatwowierny! — warknął nagle, podchodząc do niej tak gwałtownie, aż instynktownie odskoczyła w tył. — Nie doceniłem cię, królowo. Wpierw odwodziłaś mnie od mianowania Wilhelma wicepalatynem. Później dałaś Tomaszowi argument, by nie pojechał do Neapolu. Uległem, nadzieję żywiąc, iż się uspokoisz, ale gdy byłem już w Slawonii, niecne występki Wilhelma gotowe były zniszczyć porządek w kraju, więc wysłałaś do mnie Pála Nagymartoniego, aby przymusił mnie do przekazania władzy. Niegłupio. Pytanie brzmi, kto za tym stał. Ty, czy Tomasz, a może oboje dopuściliście się fałszerstwa? — Przysunął głowę do skroni małżonki, zaciskając mocniej palce na jej przedramieniu. — Jeszcze wiele ci brakuje, by mnie przechytrzyć. Wiem, że żeniąc Tomasza z Anną, przywiązałaś go do siebie, ale pamiętaj... królowa winna być niezawisła.

— Król tym bardziej — odcięła drwiąco, nieco przekręcając głowę tak, by zrównać ich twarze. — Powiedz, faworyzując Drugethów, pozostajesz bezstronny? Naprawdę? — Odwróciła się, wsuwając dłonie na jego plecy. — Ta kwestia zawsze będzie nas dzielić.

— Zawsze?

— Zawsze. — Spojrzała na niego wymownie. — Zbyt mocno zawierzasz Drugethom, zapominając o innych ważnych rodach.

— Jak Szécsényi? — Uśmiechnął się kąśliwie, nieco się od niej odsuwając.

— Zaiste. Od początku stali po twej stronie. Pomogli w walce przeciw oligarchom. Byli lojalni, a ty tak im się odwdzięczyłeś. Osadzając na najwyższych urzędach Węgier Neapolitańczyków.

— Urzędach? — spytał z niedowierzaniem. — Siedmiogród podlega Tomaszowi Szécsényi, nad Slawonią pieczę sprawuje Mikołaj Ákos, banem Macsó jest Alsáni, hrabią Szeklerów Lackfi. Gdzie są ci Neapolitańczycy, o których ciągle ględzicie?

— Nie udawaj, Karolu. Stworzyłeś prowincję, która nigdy nie istniała w królestwie, a dorównuje prestiżem Slawonii i Siedmiogrodowi. Węgierscy możni czują się zdradzeni i upokorzeni.

— Skarżono ci się?

— Nie muszę z nimi mówić, by wiedzieć, co myślą. Na tym polega rola władcy.

Niemal zachłysnął się przypływem złości, która mało co nie pchnęła go w stronę królowej. Od wielu lat obserwował, z jaką przychylnością możni starej gwardii się o niej wypowiadali. Szanowali go, zaiste byli lojalni, lecz odkąd pojął drugą Piastównę za żonę, nigdy już nie spojrzeli nań z takim samym oddaniem. Wrażenie miał, że to w niej znajdowali odbicie prawowitego władcy Węgier, nie w nim. Próbował godzić się z tym stanem rzeczy, ale w takich sytuacjach jak ta, nie mógł wyzbyć się zazdrości i nienawiści do żony.

— Jak tego dokonałaś? Hmm? — Wypowiadał się tonem przesiąkniętym pretensją. — No tak — roześmiał się gorączkowo — widzą w tobie Arpadównę.

— W tobie również, mężu. Wielkiego potomka Arpadów, acz ze skłonnością faworyzowania Drugethów. Nie miej mi za złe szczerości i tego, że możni mi zawierzają. — Chwyciła ufnie jego dłoń, patrząc nań z oddaniem. — Pragnę zapobiec wojnie domowej, to źle? Gdybym stała równie mocno za Drugethami, druga strona mogłaby chcieć się zbuntować i mieliby do tego prawo.

Nieświadomie uniósł brew. Dopiero teraz zaćma złości i upicia spłynęła mu z oczu. Miała rację. On nie miał zamiaru zmieniać swego podejścia względem Drugethów, którzy byli dlań niczym druga familia. Cenił ich i chciał udowadniać swą wdzięczność każdego dnia. Z drugiej zaś strony pragnął przekonać o swej sympatii węgierskich możnych. Czuł się prawdziwym władcą Korony Świętego Stefana, lecz ciągły sentyment, który ciągnął go do Neapolu, nie pozwalał porzucić jedynych bliskich osób pozostałych mu po pierwszym życiu. Podświadomie chciał zrównać Neapolitańczyków i Węgrów, co mogło nie spodobać się tym drugim.

Spojrzał w lico żony i czarne jak noc oczy, lśniące od uporu i jednoczesnej nadziei i oddania. Dawno zyskał pewność, że jest po jego stronie. Pozostawało mu jeno pogodzenie się z jej siłą. Nie mógł ciągle przed sobą zaprzeczać, iż umocnienie władzy na Węgrzech płynęło jedynie z jego korzeni. Ona była mu niemal równa. Od walki z oligarchami, od wojennej pożogi i niezliczonych wypraw to ten moment okazywał się najtrudniejszy w jego życiu. Przyznanie, iż z tą kobietą u boku może zyskać o wiele więcej niż w pojedynkę.

Uśmiechnął się z dumą, nie próbując już jej ukryć, jak zwykle czynił. Chwycił niewieści podbródek, podchodząc bliżej.

— Masz rację. Gdy będziesz stała po stronie starej gwardii, utrzymamy całą szlachtę w szachu.

Zbliżyła do niego twarz, zatrzymując usta tuż przy jego, jakby odczytywała głęboko skryte pragnienia.

— I każdy będzie mniemał, iż posiada pełnię władzy, łudząc się z dopięcia swego — wyszeptała. — Podczas gdy to my, będziemy ich kontrolować.

Przeszedł ją ekscytujący dreszcz, gdy położył dłoń na jej talii. Obracał powolnie w swą stronę, pożerając wzrokiem. Czuła gorąc napierający z podbrzusza i kneblujący pierś. Ledwie łapała oddech, próbując sobie przypomnieć dotyk męża, którego nie doświadczała przez tak długi czas. Drżała, przyśpieszając nieświadomie oddech. Zauważył to, unosząc z zadowoleniem kącik ust.

Przesuwał wargi, muskając czule obojczyki i wgłębienia na szyi. Z każdym przemieszczeniem pocałunek stawał się żarliwszy i wyzywający. Odchyliła się instynktownie, gdy poczuła mocny uścisk na udzie. Sunął dłonią w dół, w końcu podwijając muślinowy materiał, który przyjemnie łaskotał jej nogę. Jęknęła zaskoczona, gdy uniósł kolano, trzymając je władczo. Odruchowo ułożyła dłoń na szerokiej piersi, wbijając rozpromieniony wzrok w pociągające oczy.

— Na pewno nie chcesz wrócić do Wilhelma i bandy uradowanych urzędników? — zagadnęła zadziornie.

Przysunął ją do siebie niecierpliwie, ściskając za ramiona. Musiała unieść głowę, by spojrzeć mu w twarz.

— Nie potrafię się powstrzymać.

Bił od niego uzależniający gorąc. Dotykał ją w sposób, który uwielbiała. Osunęła się, gdy naparł na nią mocniej. Całował równocześnie łagodnie i żarliwie. Biła od niego tęsknota i rozpaczliwa chuć. Nie pozostawała dłużna. Oddawała pocałunki raz gwałtowne, raz subtelne i czułe. Wydyszała mu imię w usta, gdy wbił palce w udo, przesuwając dłoń wyżej. Nie miała zamiaru się powstrzymywać. Otuliła szyję małżonka ramionami, zaciskając palce na prawym nadgarstku. Podciągnęła się, a on zrozumiał. Uniósł ją, przenosząc pospiesznie na łoże, jakby nocy miało im nie wystarczyć.

Przesunął dłoń na kark, gwałtownie złączając ich usta. Wiedział, że gdyby wiele lat temu okazał słabość, nie zyskałby królestwa. To on był kowalem własnego losu. Panował nad ogniem, którym wykuwał swą potęgę, choć teraz to ogień małżonki go pochłaniał. Obejmował coraz ciaśniej swymi mackami, a gdy już myślał, że nad nimi panuje, umykały mu przez palce, rozbłyskując w oczach Piastówny. Uzależniała go od siebie.

~~~~~~

Gładziła obojczyki Karola, po czym zatopiła palce w gęstej brodzie, siedząc na nim okrakiem. Poczochrała nieco rozwichrzone włosy, parskając śmiechem.

— Zupełnie zsiwiałeś — zauważyła z ciętym uśmieszkiem.

— Nic dziwnego. — Odsunął jej rękę od głowy i przysunął do ust. — W końcu mam ciebie za żonę. Przysłużyłaś się do tego wielce. — Droczył się, drugą ręką nieustannie błądząc po jej plecach. Nie odrywał od niej wzroku, uśmiechając się pod nosem.

— Powiedz — wyszeptała, widząc, iż coś sunie mu na usta.

Przyciągnął ją znacznie bliżej. Delikatnie pocałował, czując jej piersi na własnej.

— Nie wiem, jak to robicie. — Wbił w nią maślane oczy, następny pocałunek składając na szyi. — Mężczyźni jeno dziadzieją na stare lata, a kobieta czym starsza, tym zdaje się słodsza.

— Niczym wino. Toteż korzystaj z tej słodyczy, póki siły masz.

Na te słowa złapał ją gwałtownie w pasie, przewracając na plecy. Zawisł nad nią, muskając ustami kości policzkowe.

— Na to zawsze będę miał siły.

Naparł na nią zdecydowanie, acz ku jego zdziwieniu, wysunęła się, mocnym splotem w nogach przewalając go na plecy. Usiadła na nim, wbijając w niego zaczepnie wzrok.

— Nie przepuściłam ci sprawy Wilhelma.

Zabrzmiała ni to poważnie, ni to z wyrzutem, czy złością. Patrzyła wprost w błękitne oczy, czekając, co zrobi. Uniósł się do siadu, uginając kolana co i ona zrobiła, zsuwając się niżej, wprost na jego przyrodzenie. Wsunął dłonie na jej plecy, przyciskając do siebie i obojczyki obdarzając subtelnymi pocałunkami.

— Czego zatem pragniesz?

Przesuwał usta po jej skórze, łaskocząc brodą, co uwielbiała. Zachichotała, odchylając głowę i zachęcając do całowania szyi, na co przystał. Robił to, czego pragnęła, nie musząc wydawać z siebie nawet słowa.

— Dasz mi to, o co poproszę?

— Tak — wycharczał pomiędzy pocałunkami, które stawały się coraz gwałtowniejsze. Czuła, jak powracają mu siły, zatem tym razem to ona ucałowała go w szyję i przygryzając ucho, zawiesiła nad nim usta.

— Diósgyőr¹¹ — wydyszała mu nazwę zamku, poruszając przy tym w sugestywnym ruchu biodrami po najczulszym miejscu. Zapłonął z pożądania, zaciskając dłonie na pośladkach. Pozwalała mu na pieszczenie swego ciała, choć w tym samym czasie trzymała go na dystans, nie zezwalając na nic więcej, co doprowadzało go na szewskiej pasji. Zaskoczył ją wówczas, wdzierając się gwałtownie w jej usta. Odwzajemniła kilka namiętnych pocałunków, z trudem się odeń odrywając. — Mam uważać to za tak?

Zwilżył usta czubkiem języka i zawarczał pewno zły na swą chuć, która odbierała mu zdolność chłodnej kalkulacji.

— Diósgyőr to ulubiony zamek Wilhelma. Leży w prowincji Drugeth — obwieścił to, co oboje wiedzieli, a co nie zrobiło nawet najmniejszego wrażenia na Elżbiecie.

Wpatrywała się w niego pożądliwie, czekając na tę konkretną odpowiedź. Poruszała biodrami, od czasu do czasu muskając jego twarz. Wiedział, że jeśli odmówi, będzie próbowała przerwać to, czym doprowadzała go do granic wytrzymałości i jeśli z niego zejdzie, prędzej umrze, niż jej na to pozwoli. Rzadko czuł tak silne pożądanie względem kobiety. Wprawdzie nie pamiętał już, czy pragnął tak silnie jakiejkolwiek prócz Elżbiety. Latawice dawały mu rozkosz, były odskocznią i rozrywką, acz namiętność i wszechogarniające uniesienia odczuwane przy żonie nie były już jeno cielesnym pragnieniem. Chciał zawładnąć jej ciałem, umysłem i sercem. Chciał posiąść ją całą.

Uparty charakter Piastówny z początku jeno go irytujący i posuwający do drastycznych czynów stał się uzależnieniem. W czarnych jak noc oczach, w których niegdyś nie widział nic prócz pustki, mógł dostrzec teraz jej duszę i własne sumienie. Była niedoskonała, ambitna, lojalna, jak i on. Stanowiła jego odbicie, którego nie chciał nigdy spotkać, boć wiedział, że nie będzie w stanie żyć bez niego.

Pogłaskał czule rozpalony policzek i raz jeszcze zajrzał w czarne oczy, w których prawdziwie przepadł już przy pierwszym spotkaniu w Bardejowie. Nigdy nie chciał tego przed sobą przyznać, ale czy zdołałby się dalej oszukiwać?

— Diósgyőr będzie twój. Daję słowo.

Elżbieta rozszerzyła usta i powoli splatając dłonie na karku małżonka, przylgnęła do niego z całej siły.

— Odwdzięczę się z nawiązką, nie pożałujesz, mój królu — mruknęła nęcąco, zamykając mu usta własnymi. 

Rozdział troszkę dłuższy, a wydłużony będzie jeszcze bardziej przez przypisy i notkę, ale nie chciałam i nie mogłam pominąć żadnej części. Wszystko mi tu do siebie pasowało i chciałam zamknąć te wątki. 

Rzadko udaje mi się połączyć wszystkie fragmenty rozdziału w całość, ale mam nadzieję, że tutaj mi się udało, bo mam takie uczucie. Było tutaj sporo motywów, od choroby Karola, list od papieża, po pobyt Eli na wyspie, sprawę Złotej bulli, śmierć Jana Drugetha, nadanie palatynatu Wilhelmowi, przejęcie Diósgyőr przez Elę. Mówiłam już kiedyś, że Karol zrobi pewien myk żonce i to właśnie nastąpiło. Zdawał się ulec jej w sprawie Tomasza i oddania władzy podczas jego nieobecności przeciwnikom Wilhelma, ale koniec końców postanowił mianować go palatynem. Mam nadzieję, że rozważania Elżbiety podczas rady co do zmuszenia Karola do zmiany zdania były naturalne i logiczne, bo nie powiem, wpadł mi ten pomysł na samym końcu i bardzo mi się tutaj wpasował w całość akcji. 

Ciekawa też była kwestia zamku Diósgyőr . Znany jest z tego, że był ulubionym zamkiem Ludwika i Marii, ale też uchodził za "letnią" rezydencję królowych. Elżbieta często w nim przebywała podczas podróży do Polski. Jednak zaskakujący był początek, gdy z niewiadomych przyczyn Karol odebrał go rodzinie Drugeth i oddał żonie. Złożyło mi się to w całość i idealnie wpasowało w akcje pomiędzy wyjazdem Karola, walką Eli z Wilhelmem i nagłą nominacją na palatyna. 

Posłodziłam też troszkę perspektywą Karola na koniec ❤️🤣 Do zobaczenia!

Dedykacja dla love365days69 ❤️ Cieszę się, że nadrabiasz Piastównę i choć nie wiem, jakie wątki ci się tutaj podobają, mam nadzieję, że zadedykowany rozdział ci się spodoba!


¹ Karol Robert rzeczywiście miał przywieźć ze sobą z Neapolu całe grono nowych medyków.

² Zengg (Senj po chorwacku) – był to główny port Królestwa Węgier.

³ Nyulak-szigete, czyli Wyspa Królików – to jedna z średniowiecznych nazw Wyspy Świętej Małgorzaty w Budapeszcie.

⁴ Mowa o przyszłym głównym wzgórzu zamkowym w Budapeszcie.

⁵ To mała „przepowiednia", ponieważ po śmierci Elżbiety do czasów zburzenia klasztoru klarysek w Óbudzie i ucieczki zakonnic z jej prochami, ludzie mieli odbywać pielgrzymki do jej grobu.

⁶ Wszystkie cuda zostały opisane w ciągu wieków w kronikach.

⁷ Wielu królów, w tym Ludwik, starało się o kanonizację Małgorzaty, która ostatecznie została przeprowadzona w XX wieku.

⁸ Złota bulla, była przywilejem szlacheckim ograniczającym władzę króla na rzecz magnatów. Potwierdził ją Ludwik (choć nie wiem, czy w całości), a także Maria. Nigdzie jednak nie mogę znaleźć informacji, jakoby zrobił to Karol i w sumie widzę w tym sens. Bulla stanowiła na Węgrzech kamień węgielny pod niezależność szlachty, a Karol przez blisko 20 lat wypleniał magnackie rody, z tego też względu być może nie chciał przywrócić bulli w życia. Mówi się, że te przepisy tak mocno związały królowi ręce, że gdy żona króla Andrzeja, Gertruda, została zamordowana, król nie ukarał sprawców ze strachu przed wypowiedzeniem nieposłuszeństwa przez szlachtę.

⁹ Jan Drugeth zmarł gdzieś na początku 1334 roku i nie wiadomo dokładnie gdzie. Są dwie teorie, że albo zmarł w Neapolu, albo zaraz po powrocie.

¹⁰ „właściwa osoba na właściwym miejscu" miało być ulubionym i najczęściej używanym zwrotem Karola podczas nadawania urzędów.

¹¹ Zamek Diósgyőr, przyszły zamek królowych i ulubiony zamek Ludwika i Marii Andegaweńskiej. Od początku należał jednak do majątku Drugethów i po przejęciu urzędu palatyna przez Wilhelma, został podarowany Elżbiecie – „w tym samym roku Karol Robert przyłączył zamek Patak – bez miasta – w powiecie Zemplén (w pobliżu Sátoraljaújhely ) do lenna urzędu Wilhelma. Mogłoby to być dla niego rekompensatą, ponieważ krótko wcześniej monarcha odzyskał zamek Diósgyőr i podarował swojej żonie, królowej Elżbiecie". Do końca nie wiadomo, dlaczego akurat ten zamek został odebrany Drugethom i podarowany Piastównie, zwłaszcza że zamek ten leżał w centrum prowincji Drugeth. Dlatego miała pewną swobodę i w dopisaniu tutaj własnego wątku, a że Wilhelm nie żył zbyt dobrze z Elżbietą, a po starciach podczas nieobecności Karola, on nagle dostał urząd palatyna, mogła być to pewna zemsta. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro