Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

54 rozdział ♔ | Powrót do Neapolu |

Zawiłe relacje Andegawenów | Rozwiązanie sprawy |

Regno di Napoli, sierpień 1333 r.

Nie czuł większego splotu myśli od czasu, gdy przemierzał Adriatyk, jeno w przeciwną stronę. Ból po stracie rodziny, gniew za odebranie ojcowizny, strach przed nieznanym. Poczuł te wszystkie emocje w tej samej intensywności co trzydzieści trzy lata wcześniej. Przez moment widział świat oczami dwunastoletniego młokosa, który wbijał zawzięcie palce do krwi w obudowę burty. Wypatrywał jeszcze bezgrzesznymi oczętami lądu za horyzontem, który miał stać się jego domem. 

Odwrócił wzrok od tafli morza znikającego za pagórkiem. Nikt nie przeszkadzał mu w rozmyślaniach nad przeszłością i przyszłością. Ściągnął wodze, dając znak synowi, by jechał przy nim. Żywił nadzieję, że i ta młodziutka latorośl znajdzie popleczników w nowym miejscu i zjedna sobie ich serca. A jeśli nie, w przyszłości sprytem uzyska poparcie i koronę. Krążyła w nim jego krew i równie gorąca krew matki. Musiał podołać.

Carobert sięgnął błękitnym spojrzeniem do równie jasnych oczu wuja, który prędko zmienił obiekt swego zainteresowania. Monarcha czuł, że ukradkiem mu się przygląda, choć wprawdzie tak duża ciekawość jego osobą mu schlebiała. Jan, książę Durazzo¹, musiał dosadnie poczuć, jak wraz z dobiciem galer do brzegu Italii, nogę na ich ziemi postawiły największe węgierskie oddziały. Legendy o potędze militarnej węgierskiego króla dotarły rzecz jasna na półwysep, o co postarał się sam syn Karola Martela. Teraz ta zmyślnie opowieściami wyimaginowana siła, lecz wcale nie ustępująca wiarygodności, zmierzała w kierunku Neapolu. Sześćset koni², a na nich najlepiej wyszkoleni rycerze, urzędnicy i mędrcy. Każdy z pyszniącym się na kropierzach herbem węgierskich Andegawenów. Do tego setki dworzan i dwórek, jak i wozy z rozlicznymi podarkami dla neapolitańskiej rodziny królewskiej.

Książę zmienił kierunek, dojeżdżając do bratanka. Nie pamiętał ulubieńca matki, Marii z Arpadów. Gdy go wydziedziczono i posłano za Adriatyk w celu uzyskania równie Andegawenom przysługującej korony, liczył zaledwie sześć wiosen³. Niegdyś w czeluściach pamięci przywoływał znajomą mu twarz, niemniej wraz z upływem czasu zanikła. Dalej nie mógł uwierzyć w ich pokrewieństwo. Miał przed sobą mężczyznę z czterdziestoma pięcioma wiosnami na karku, który bardziej przypominał jego starszego brata niźli bratanka. Ten fakt ich obydwu niezmiernie śmieszył, choć w głębi siebie Jan czuł coś dziwnego. Przeświadczenie o ich niesprawiedliwości względem tego mężczyzny.

— Ruszę przodem, Carobercie — obwieścił w końcu, kątem oka zerkając na Andrzeja, który w skupieniu trzymał w małych rączkach wodze. — Jesteś pewien — nachylił się konspiracyjnie — że postawienie Roberta przed faktem dokonanym to stosowny pomysł?

Karol wykrzywił sarkastycznie usta, kiwając z potwierdzeniem głową.

— Uprzednio to on chciał wywrzeć na mnie decyzję. — Uniósł lewą brew. — Obaj pragniemy tego sojuszu i małżeństwa. A któż inny będzie lepszy niż nie równolatek Joanny? 

Twój następca⁴ — skwitował w myśli książę, nie chcąc wypowiadać słów na głos. Wprawdzie wszyscy wiedzieli, dlaczegóż to jego brat ostawał przy Ludwiku. Nikt jednak nie chciał mówić o tym wprost. Świadomość takiejże sytuacji zdawała się lżejsza, niźli słowa, które ściągnęłyby nad ich głowy powietrze gęste i trudne do zniesienia.

— Nie chcę z tobą zwady — kontynuował Jan. — Mówię jeno, by lepiej zawiadomić Roberta wcześniej, nim sam się przekona, iż wieziesz mu nie tego syna, którego sobie życzył.

— Ja również życzyłem sobie wielu rzeczy — syknął z irytacją monarcha. — A nie dostałem nic.

Przebił go w moment przeszywającym spojrzeniem. Wiedział, co ma na myśli i obaj zdawali sobie sprawę, że widmo przeszłości wisi nad nimi cieniem stryczka. Pytanie brzmiało, czyja szyja znajdzie się w pętli.

Jan pochylił się lekko, jak wypadało przed królem i popędził konia, nie mogąc znieść oskarżającego spojrzenia. Karol zaś parsknął pod nosem, krzyżując jeszcze spojrzenie z Zoltánem, który jednak nic nie dodał. Sam nie darzył króla Neapolu sympatią, zatem równie, jak i on, nie chciał uginać przed nim karku.

— Panie ojcze. — Przez gwar stukotu kopyt, rżenia i rozmów, przebił się delikatny głosik Jędrusia. Nie był chyba pewien tego, co chciał rzec, częstokroć oczy wbijając w dłonie. Koniec końców się odważył: — Zobaczę jeszcze kiedyś mateńkę? — wyszeptał ledwie dosłyszalnie.

Twarz Andegawena ściągnęła się w grymasie żalu. Jego słowa ścisnęły mu serce, lecz zaraz pomyślał o Elżbiecie i próbował się nie zaśmiać. Potarmosił ciemne włosy syna, posyłając mu krzepiący uśmiech.

— Znając jej charakter, pewno że tak. Nie smuć się. To nie było wasze ostatnie pożegnanie.

— A nasze? — dodał zaskakująco, na co nawet jadący przed nimi Drugeth odwrócił się mało dyskretnie w ich stronę.

Andrzej zawiesił na ojcu nieznośnie świdrujące oczy. Poczuł się, jak gdyby patrzył na młodzieńca, a nie sześciolatka. Przełknął z trwogą. O dziwo na to pytanie nie potrafił odpowiedzieć z czystym sumieniem.

— Wszystko w rękach Boga, Andrzeju.

Aż sam się zdziwił na odwołanie do Stworzyciela. Odwrócił się prędko, rozglądając za mijaną roślinnością. Westchnął, czując dziwny przepływ jednoczesnego ciepła i bólu. Oby tobie Neapol przyniósł szczęście. Dla mnie pod tym pięknym okryciem dzierżył jeno kolce róż i morze krwi płynące z ich nakłuć.

Wyszehrad, Królestwo Węgier

Matka została zupełnie sama. — Złożyła list nakreślony ręką Bolesławówny. Promyk nadziei, najpiękniejszy wawelski kwiat zwiądł, pozostawiając po sobie wyrwę w sercu. Jak bardzo pragnęła przytulić teraz matkę i powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze, że Jadwinia nie czuje już bólu, a przed wrotami Niebios przywita ją ojciec. Przeszło jej nawet przez myśl rzucenie wszystkiego w diabły i ruszenie do Sącza, ale wyjazd Karola jej to skutecznie udaremnił. I ta nieszczęsna wiadomość od papieża.

Poruszyła się mimowolnie, klnąc zaraz pod nosem. Ból potłuczonych pleców nie dawał o sobie zapomnieć, a siniec codziennie zmieniał swą barwę. Wypuściła ciężko powietrze z ust, układając się z powrotem na poduchach z pomocą Klary.

Jak mogła przypuszczać, spokój na długo nie zagościł w prywatnej komnacie. Głosy zbliżające się do drzwi, w przeciwieństwie do ponurego humoru, wywołały w niej radość. Podciągnęła się nieporadnie na łożu, aby nie sprawiać wrażenia nazbyt poturbowanej lub nachmurzonej. Potrzebowała jedynie więcej odpoczynku, bo cóż złego mogło się stać? Wykrzywiła usta w sztucznym uśmiechu na myśl o własnej grze pozorów. Jednakże uczyniłaby wszystko, co konieczne, dla dobra i poczucia bezpieczeństwa synów.

Ułożyła dłoń na prawym nadgarstku, obserwując biegnącego Ludwika. Ukłonił się niedbale, wskakując wnet na łoże, w rączce kurczowo ściskając drewnianą figurkę. Za nim do komnaty weszła Diana i niczym strzała pod jej nogami przebiegła biała plama. Nie wyszkolone jeszcze szczenię, w ślad za królewiczem, wpakowało się na górę, acz miast na pościel brzuchem huknął na nogi Elżbiety. Zaśmiała się, lecz Ludwik zaraz zbeształ bez żartów Atlasa, spychając go na podłogę. Pies zaszczekał dwa razy i usiadł posłusznie obok zanóżka.

— Mateńko, popatrz, czego nauczył mnie Dénes! — rzekł z dumą siedmiolatek, wyciągając w jej kierunku rękodzieło przypominające psa. — To Atlas!

Elżbieta przekręciła głowę z powątpiewającym uśmieszkiem na twarzy.

— A czy Dénes nie winien nauczać cię o żywocie Świętych lub modlitw, jako to przystało na jego pozycję? — zabrzmiała chłodno.

— Nie gniewaj się — dodał rychło, przekręcając głowę w ten sam sposób. Wlepił w nią przenikliwe oczy, rozmiękczając serce. Nie dała jednak tego po sobie poznać. — Udzielał mi lekcji, podczas której dojrzałem na stole figurkę. To on sam ją wyrzeźbił! Przypominała Najświętszą Matkę — uniósł głos rozemocjonowany, wyciągając zza kaftana kolejne drewienko. — Tę kiedyś podarował mi pan ojciec. Chciałem zrobić dla niego podobną i pokazać, iż też tak potrafię!

Wyszczerzył zęby, kładąc na lewej rękawiczce wyrób Karola. Łzy załaskotały jej powieki. Wszak ojciec podarował ją Ludwikowi pięć lat wcześniej, niedługo po poronieniu, chcąc poprawić mu humor, a on dalej pilnował jej jak najcenniejszej rzeczy na świecie. Uśmiechnęła się dumna z syna, biorąc do ręki drewnianego psa, nieco niekształtnego, ale na swój sposób rozkosznego.

— Ojcu z pewnością przypadnie do gustu.

Pogładziła zarumieniony policzek syna. Ludwik zaś odruchowo wtulił się w jej rękawiczkę, jakoby go chłodziła. Jak on bardzo chce zasłużyć na jego miłość – pomyślała ze smutkiem i rodzącą się złością na męża za tak nierówne traktowanie własnych synów.

Rozchyliła wargi, lecz nie powiedziała nic więcej.

— Najjaśniejsza pani, przybył goniec z pilnym listem od jednego z rządców w Somogy. Dokładniej z Szabás⁵. Sędzia i podskarbi czekają w kancelarii — rzekł Atila.

Westchnęła, spoglądając raz jeszcze na syna. Ucałowała ciemną czuprynkę, przywołując Dianę. Poczekała, gdy wyjdą i dopiero wtedy oderwała z trudem plecy od posłania.

— Lada chwila przybędę, przekaż im — rozkazała, wzdychając z bólu i chwytając z niewysłowioną wdzięcznością dłoń Klary.

~~~~~~

Przez uchylone, kancelaryjne okno przedzierały się podmuchy letniego wietrzyku. Wyprostowana sylwetka monarchini od kilku pacierzy nawet nie drgnęła. Elżbieta wbijała wzrok w jeden, odległy punkt po drugiej stronie Dunaju. Mogła uchodzić za zrelaksowaną, przyglądającą się jeno słonecznemu odbiciu w głębokiej barwie rzeki. Twarz wyrażała opanowanie i skupienie, acz ciemne oczy rozbłyskiwały silną determinacją.

Urzędnicy patrzyli zahipnotyzowani na muślinową chustę delikatnie muskającą krańcami policzki królowej. Tańcowała w rytmie wicherku rozbudzając w nich wrażenie o niecodziennie widywanej delikatności Piastówny. Wydawała się naturalna i tak dobrze im znajoma, a przy tym wyjątkowo piękna i tajemnicza.

Odwrócili wzrok w tej samej chwili, gdy Elżbieta wzięła głęboki wdech, przenosząc na nich skupienie. Po odczekaniu pacierza spojrzeli na nią beznamiętnie, jakoby wcześniej wcale jej się nie przyglądali i zaskoczeni zmianą, wyprężyli plecy niczym struny.

Twarz z wrażliwej, wyważonej i urzekającej, przybrała maskę chłodnej i zdystansowanej. Przenosiła ciemne oczy z Garaia na Babonicia i z powrotem, od czasu do czasu spozierając na podkanclerza miętolącego w palcach nadesłany list. Odchyliła głowę w tył, łypiąc na gotyckie sklepienie, by zaraz wrócić do pozy i oznajmić lekko poirytowanym głosem:

— Jakim prawem ten włościanin rości sobie prawo do posiadłości?

— Powołuje się na pismo, które spisał przed śmiercią gospodarza. Rzekomo miał on zgodzić się na przepisanie ziemi w ramach spłaty długu — rozjaśnił Babonić.

— Dług ponoć nie był zbyt wysoki, wystarczyło go spieniężyć. — Zmrużyła oczy, pocierając palce lewej ręki. — Wątpię, by z pełną świadomością mąż postawił żonę i dzieci w tak problematycznej sytuacji. Jednym podpisem pozbawił ich majątku i dachu nad głową. Która głowa rodziny tak postępuje? — spytała retorycznie, wstając z miejsca. Materiał bławatkowej sukni zaszeleścił, gdy odrzuciła go za siebie, krocząc wzdłuż stołu. — Czy dokument, którym dysponuje włościanin, jest zgodny z prawem?

— Pozostawia on wiele do życzenia — zabrał głos Garai, zakręcając krótkiego wąsa. — Spisany był w obecności dwóch osób bez wiedzy rodziny. Sprawa wydaje się prosta, acz włościanin nie zamierza wdowie przepuścić.

— To ja jemu nie przepuszczę takiego łgarstwa — odcięła butnie Elżbieta, obracając się gwałtownie w stronę podkanclerza. — Kosztem Bogu ducha winnej babiny chce się wzbogacić. Czy jego ziemia z nimi nie sąsiaduje? — Babonić potwierdził kiwnięciem głowy. — Wiemy chyba wszystko, panowie. Włościanin wykorzystał umierającego, ażeby wydrapać dla siebie majątek, który powiększyłby znacznie jego posiadłości. Ktoś uważa inaczej?

Spojrzała po urzędnikach, którzy nic nie rzekli, choć wyrazy ich twarzy mówiły więcej niż słowa. Zgadzali się z nią i również dostrzegli w tym działaniu szwindel. Jakże bezduszni potrafili być mężczyźni, zwłaszcza pomniejsi właściciele ziemscy, u których ambicja przewyższała rozum. Żachnęła się na to w myśli, stukając palcami w blat. Obiecała Adeli i obiecała sobie, że będzie orędowniczką kobiet. Wszystkich kobiet, które padną ofiarą bezlitosnych mężczyzn w jakiejkolwiek sprawie. Większość ziem na terenie komitatu Somogy wchodziła w skład jej civitates reginales, a zatem włościanin nie mógł wybrać sobie gorszego miejsca na bezpodstawne atakowanie wdowy. Uniosła makiawelicznie kącik ust.

— Spiszcie dokładnie to, co powiem. — Spojrzała na skrybę w koncie, który nachylił się nad pergaminem w gotowości. — Zalecam władztwu Somogy i Szabás zaniechać prób przystania na niedorzeczne nawoływania włościanina do oddania mu majątku wdowy po gospodarzu Szemècie. Działanie to wszak niezgodne jest z prawem węgierskim, na podstawie którego nikt nie ma prawa wyrzucić wdowy z posiadłości męża bez wiarygodnego uzasadnienia. Ponadto polecam władzom objąć tę właśnie wdowę protekcją węgierskiej królowej. Prócz oficjalnego pisma, spisz jeszcze słowa, które goniec słownie przekaże włościaninowi. — Poczekała chwilę, gdy skryba wyjmie kolejny pergamin i kontynuowała z pełną stanowczością: — Atoli jeśli pojawią się trudności lub ktoś zaszkodzić spróbuje rodzinie wdowy, lub jej samej, niech świadomość ma, że przewiny te nie pozostaną bez kary. Próbując skrzywdzić bowiem osobę znajdującą się pod ścisłą ochroną królowej, śmiałek mierzy i w sam jej majestat, który nie godzi się na zbrukanie⁶.

Przeszyła wymownie Babonicia, który wysyłać miał ów gońca. Przytaknął jej delikatnie, uśmiechając się z aprobatą.

Neapol, Regno di Napoli

| Dwa tygodnie później |

Od dobrych kilku godzin orszaki schodziły z wyższych partii gór. Coraz częściej wyrastały przed nimi pod neapolitańskie majątki i pałace. Stolica rozpływała się w promieniach słońca rozrzucona w dolinie, nad którą górował Vesuvius, z prawej strony zaś zamykana przez mniejsze pagórki. Carobert przeczesał wzrokiem daleki horyzont, w tle dostrzegając niezmiennie migocące tyrreńskie morze. Uśmiechnął się do siebie, wspominając spędzone na plaży dni i wieczory na zewnętrznych krużgankach zamku, z których rozpościerał się widok na cały port. Myśląc, iż zapomniał, w mig poczuł morską bryzę w nozdrzach, choć nie miał pewności, czy to wspomnienie dzieciństwa, czy realnie powietrze naznaczone było towarzystwem morza.

Wyczuł ożywienie wśród orszaku. Większość dworzan nigdy nie widziała morza, tym bardziej nie mogła wyobrazić sobie, jak wygląda nadmorska stolica Królestwa Neapolu, która pod rządami króla Roberta stała się również portem dla artystów, a także kolebką kultury i sztuki. Jakże italskie miasto różniło się od węgierskich, aczkolwiek Wyszehrad czy Buda zdawały się w niczym mu nie ustępować. Widział dzielące je różnice, ale miał wrażenie, że zbyt mocno wrósł w kulturę i tradycje Węgier, ażby ujmować własnemu dorobkowi.

Inaczej sprawa miała się z Drugethami, którzy z uwielbieniem spoglądali w stronę dawnego domu. Na szczęście Zoltán, jak i on, nie zdawał się okazywać zbytniego przejęcia. Dojrzał on jego wzrok, boć zaraz podjechał bliżej.

— Co spodziewasz się ujrzeć, królu? — spytał druh.

— Życie nauczyło mnie, by nie śnić o przyszłości — odparł, lecz Zoltán nie dał za wygraną, świdrując go wzrokiem. — Nie mam pojęcia — westchnął w końcu. — Prawdę mówiąc obraz Neapolu niemal zupełnie mi zanikł. Minęły trzydzieści trzy lata. Czegóż to mogę się spodziewać?

Jechali przez chwilę w ciszy. Strażnika widocznie coś mierziło. Nerwowo zaciskał palce na wodzach, rzucając spojrzeniem na boki. Nie chciał poruszać tego delikatnego tematu, ale nie miał wyjścia. Musiał przypomnieć o kimś królowi, ażby w razie spotkania uniknąć niepotrzebnych scysji.

— Pamiętaj, mój królu, że w Neapolu spotkasz się z najgorszymi marami przeszłości. — Karol spojrzał na niego pytająco, zatem kontynuował: — Ujrzysz twarze odpowiedzialne za lata twej udręki i walki o daleki, obcy kraj. Roberta, twego stryja, z którym wiąże się wiele bolesnych niewiadomych. Ostatecznie możesz trafić na... Almę. Dobrze, że w Manfredonii Claude się nie napatoczyła.

Karol zawarczał wściekle. Zupełnie zapomniał o odesłanej metresie, jednak w przypływie chwili poczuł wszystkie emocje, które towarzyszyły mu przy wspomnianych kobietach. Do tej pory myślał jeno o Robercie, koronie i synu. Teraz jednak wiedział, że będzie musiał zamknąć rozpoczęte rozdziały zamierzchłych czasów.

— Dawno, żem o nich zapomniał.

— Więc nie masz zamiaru atakować Almy? — spytał z nadzieją Zoltán.

— Atakować? — parsknął złowieszczym śmiechem. — To się okaże.

— Panie...

— Nie wybaczyłem jej przewin — przerwał mu. Odjechali nieco w bok korowodu. — Wymagasz ode mnie niemożliwego. Odpowiedzialna jest za śmierć naszych dzieci. — Nachylił się poufniej w stronę Zoltána. — Prawie zgwałciłem żonę przez jej manipulacje, a ją niemal zabiła, wywołując poronienie. Jeśli nie ujrzę cierpienia tej wywłoki w Neapolu, sam zgotuję jej piekło. Tym razem Elżbieta mi w tym nie przeszkodzi.

Zoltán przewrócił niewidocznie dla Karola oczami, nic już nie dodając. Nie chciał go rozzłościć, lecz wiedział, że było już za późno. Widział w to w monarszych oczach.

— Królu! — Rozległo się wołanie palatyna, który zaraz do nich podjechał. — Dostałem list od synowej. — Omiótł podejrzliwie Zoltána wzrokiem, lecz stwierdził, że nie musi przed nim tego ukrywać. Wszak król darzył go zaufaniem.

— Uwinęła się — parsknął pod nosem Karol, unosząc dłoń, by mówił. — Jak sytuacja?

— Na razie nie można nic szczególnego stwierdzić. Rada bodaj panuje nad chwilową wrzawą. Bezpieczeństwo w miastach nie uległo zmianie, rzekomo jednak i liczba przestępstw nie wzrosła.

— Nie są to dobre wieści, choć zawsze mogły być gorsze. Coś jeszcze?

— Królowa objęła protekcją jedną z wdów w Szabás z komitatu Somogy. Nadała kilka ziem i jak ma w zwyczaju, zajmuje się podległymi jej miastami. Szczęście, iż w dniach żałoby nie pozostała obojętna.

— Żałoby? — Karol spojrzał na niego zdziwiony. Widocznie nie rzekł mu o najważniejszej sprawie, a palatyn nie wyglądał wcale na przejętego.

— Dla ciebie, panie, to nic złego — rzekł uspokajająco bez krztyny emocji. — Nadeszły wieści z Sącza. Zmarła siostra, najjaśniejszej królowej, Jadwiga.

Na wieść o Sączu pierwsza myśl Andegawena popłynęła do osoby Bolesławówny. Pomyślał, iż to królowa wdowa szybciej wyzionęła ducha. Wieść jednak o siostrze Elżbiety go zdziwiła. Wprawdzie uchodziła za chorowitą, acz nie wiedział o pogarszającym się stanie królewny.

— Wcześniej ponoć spadła z konia — kontynuował Jan.

— Jadwiga?

— Nie, twa żona.

Jan poszerzył krzywy uśmiech, jakoby radość mu sprawiało przekazywanie wieści o niepowodzeniach królowej. Karol zaś ściągnął brwi, powątpiewając w słowa Follii.

— Maria ma śmiałość dworować ze mnie? Elżbieta jest wybornym jeźdźcem. Jak do tego doszło?

Drugeth od niechcenia raz jeszcze zerknął do listu, unoszą ramiona w bezsilnym geście.

— Nie napisała w jakich okolicznościach. Widocznie nie jest tak zacnym jeźdźcem, jak ci się zdaje. — Na te słowa Karol miał ochotę mu odwarknąć, ale się powstrzymał. — Wszelako nic groźnego jej się nie stało. Jeśli chcesz, napiszę do Marii, by przekazywała więcej szczegółów. Wprawdzie i tak mym zdaniem zbyt nieistotnie pisze. Widocznie nienauczona szpiegowania.

Karol łypnął na niego z nieodgadnionym wejrzeniem.

— Wszystko, co dotyczy Elżbiety, jest istotne. Winieneś już to pojąć, palatynie — obruszył się, pośpieszając konia.

Zoltán uniósł kąśliwie rożek ust, patrząc za nim przez dłuższą chwilę. Westchnął głęboko, rzucając ostatecznie szeroki uśmiech Janowi.

Ulice Neapolu gwarne były od pogody, ale i tłumu, który wyszedł na powitanie. Andrzej na powrót dosiadł konia przed wjazdem do miasta. Przerażony hałasem i wiwatami próbował trzymać się kurczowo ojca, acz nie zdołał. Towarzyszył mu Kónya i wychowawca, Mikołaj Drugeth. Piastunka Tibora podróżowała kolebą, prócz Izoldy⁷, dojrzałej kobiety liczącej trzydzieści wiosen. Trafiwszy do orszaku królewicza, prędko zaskarbiła sobie zaufanie i sympatię sześcioletniego Andegawena. Jechała obok Kónyi, zabawiając go rozmową i pilnując wraz z nim, by nic złego nie przytrafiło się przyszłemu królowi Neapolu.

Dojeżdżając do pierwszej bramy Castel Nuovo, Karol zwrócił się do Jana z Durazzo:

— Pomimo naszych słownych potyczek podczas pobytu w Manfredonii, chciałbym wyrazić swą wdzięczność Janie, za tak ciepłe przyjęcie w towarzystwie twej uroczej małżonki. Robert nie mógł wyznaczyć mi lepszego kompana do podróży. Pewno będziemy mieć jeszcze sposobność do rozmowy, lecz pragnąłem rzec to już teraz. — Skinął w podzięce, na co książę odwzajemnił gest.

Odwrócił się w stronę syna, chcąc przywołać go bliżej siebie. Wędrując wzrokiem po dworzanach, dostrzegł go, uprzednio dłużej przyglądając się Izoldzie, uroczo zaczesującej włosy do tyłu. Spuściła pokornie wzrok, by po chwili kusząco spojrzeć nań spod wachlarza grubych rzęs.

— Panie. — Wyrwał go z zamyślenia powracający Jan Drugeth. — Wszystko gotowe.

— Nie myślałem nawet czekać — odciął, kątem oka uciekając do syna.

Malec podjechał bliżej, uśmiechając się sztucznie. Pulchna twarzyczka aż nad wyraz zdradzała jego przerażenie. Monarcha przewrócił na to oczami, mając nadzieję, że pamięta jego wskazówki. Wbił wzrok w górną nasadę gotyckiej bramy i westchnął. Ponownie miał przekroczyć próg zamku, którego spodziewał się już nigdy nie ujrzeć.

Dopiero pomiędzy wysokimi murami wewnętrznego dziedzińca przypomniał sobie, czym było italskie słońce. W moment koszula przylepiła mu się do pleców, a kabata poczęła ciążyć. Promienie lały się żarem z nieba, topiąc podkowy koni. Miał dosyć, modląc się w duszy o najmniejszy powiew wiatru. I Andrzej otarł zroszone potem czoło, wypuszczając ciężko powietrze z ust. Klimat tu znacząco różnił się od Węgier. Zauważył jednak Karol, że pomimo duchoty, bóle palca przestały mu tak mocno doskwierać, jakoby mu służył.

Po dłużej chwili zauważył grupę osób stojących przy wejściu, a których nie mógł rozpoznać przez rażące słońce. Zsiadłszy z konia, jak najszybciej podszedł bliżej, zatrzymując się przed męską sylwetką z koroną na głowie. Przyzwyczaiwszy wzrok do aury, dostrzegł niezwykle podobnego do siebie mężczyznę. Miał ochotę parsknąć śmiechem, boć zdawało mu się, że każdy z ich rodu stanowi niemalże swą wierną kopię.

Robert był od niego o dziesięć wiosen starszy, lecz widocznie italski klimat mu służył. Błękitne oczy wodziły za nim, a włosy ciemne, ledwie muśnięte siwizną zdrowo lśniły. Przywitali się serdecznie niczym bracia, ściskając i całując w policzek, po czym Karol skierował się do stojącej obok Sanchy. Ucałował bladą dłoń, wyszukując następnie kandydatki na synową. Dostrzegł jeno niską blondyneczkę kurczowo wczepiającą rączkę w suknię królowej.

— To moja najmłodsza wnuczka, Maria — sprostował signore Neapolu, widząc zainteresowanie bratanka dziewczynką. — To jest — wskazał na ciemnowłosą stojącą po jego prawicy — Joanna.

Na wspomnienie własnego imienia, zrobiła krok w przód, a Andrzej jak na komendę skierował się w stronę przyszłej narzeczonej. Stanął przed dumnie wyprostowaną dziewczynką, kłaniając się nisko. Spoglądnął na nią i zamarł, nie czyniąc nic więcej.

Karol uniósł brew, ukrywając niezadowolenie, syn bowiem miał ucałować jej rękę. Jednak gdy wnuczka Roberta spojrzała i na niego, zrozumiał, co pewno powstrzymało młodego Andegawena. Wzrok błękitny, w odróżnieniu od małej i niewinnej Marii, zdawał się wyniosły i chłodny. Była nieco wyższa od Andrzeja, co spotęgowało jeno pytania o jej wiek, boć wydawała się starsza.

Robert równie mocno walczył z domysłami, przypuszczając, iż chłopak nie jest tym, którego się spodziewał. Zerknął przelotnie na brata, księcia Durazzo, który nawet nie skrzyżował z nim spojrzenia. Miał ochotę okazać swoje niezadowolenie, ale nie wypadało mu tego robić publicznie.

— Drogi Caroberto! — krzyknął doń, ściskając mocne ramię. Oj tak. W niczym nie przypominał już młokosa, którego odesłali na Węgry. — Pewnoś zmęczony po podróży. Odwykłeś od ukropu lata. Wejdźmy do środka, jadło i chłodna ambrozja już czekają.

Mrugnął do niego w zrozumieniu, na co rzecz jasna Karol szeroko się uśmiechnął. Klepnął wuja po plecach, podążając za nim do wnętrza.

~~~~~~

Na uczcie nie szczędzono. Wino lało się strumieniami, stoły uginały się pod ilością jadła, a grajkowie nawet na pacierz nie przestali przygrywać skocznej i radosnej muzyki. Damom ino poskąpiono odzienia, lecz uprzytomniło to Karolowi, jak bardzo moda węgierska różniła się od italskiej. Niemal już o tym zapomniał. Cienkie materiały ledwo zasłaniały kobiece kształty, a lekkość popuszczonych rękawów i trenów sprawiała wrażenie, jakoby panny latały ponad ziemią. Wiedział, że zbyt długo wpatruje się w wirujące dwórki i z trudem oderwał od nich wzrok.

Ujrzał uciekającego odeń Roberta, widocznie zadowolonego. Sięgnął po wino i zajął usta trunkiem, ukrywając szyderczy uśmieszek. Karol skinął w stronę Sanchy i również skosztował po raz kolejny wybornego wina, czując, jak coraz silniej grzeje mu policzki.

— Winszuję pozbycia się Luksemburczyka — zagadnął Karol, sięgając kawał jasnego mięsa z miecznika.

— Przynajmniej raz północ zdołała zawalczyć ramię w ramię przeciw najeźdźcy — odpowiedział Robert wielce kontenty. — Oby nie powrócił do swych wcześniejszych urojeń.

— Nie dręcz się tym. — Karol przeszył go wymownie. — Nie zaatakuje Polski.

Przez chwilę jedli w milczeniu od czasu, od czasu spozierając na rozanielone i rumiane od ciepła tancereczki. Robertowi nie umknęła wyraźna fascynacja węgierskiego króla tymże widokiem.

— Włączyłeś małżonkę do środka płatniczego. — Wspomnieniem Łokietkowej córy wytrącił bratanka ze skupienia parkietem i nachylił się konspiracyjnie. — Okazałeś rzadką wspaniałomyślność. Mogę wiedzieć, co żeś zmalował, Caroberto?

Ten parsknął pod nosem, wiedząc, do czego zmierza.

— Każdy ma coś na sumieniu. Atoli w tej kwestii chciałem okazać jej należny szacunek. — Zerknął na wuja, pokątnie łącząc spojrzenie z Sanchą. — Zasługuje na to.

— Wyśmienicie! — krzyknął ostentacyjnie, unosząc kielich. — Chciałbym wielce poznać tę osobliwą kobietę. — Napili się, po czym Robert dodał prowokująco: — Nie chciałbyś spotkać się ze śliczną córką Pecoraro? Próbowałem spełnić twe życzenie, lecz moja żona przekonała mnie, że nie warto odpłacać zła złem. — Karol przygryzł zęby, czując krew na języku. Powoli odwrócił wzrok, zaciskając mocniej palce na kielichu, co nie mogło umknąć uwadze Roberta. Pragnął kontynuować, za nic mając ostrzegawcze spojrzenie królowej. — Dobrze wiesz przecie, że nie łatwo jest odmówić ukochanej żonie.

Chwycił jej dłoń, na co struchlała. Najchętniej szarpnęłaby się, ale takie zachowanie mogłoby zostać źle odebrane. Przechowywała w pamięci gorzki moment, gdy niemal siłą wyrwała mu Almę z dworu, chroniąc ją przed poniżeniem i wykorzystaniem w klasztorze Santa Maria della Croce. Teraz w odwecie wystawiał ją na pożarcie bratankowi, który widocznie się podpalił. Nie znała go zbyt dobrze, ale dziki cień w jego błękitnych oczach mówił jej wszystko. Zwykle nie okazywał zbędnych emocji, przywdziewając maskę szydercy, lecz wspomnienie metresy mocno nim wstrząsnęło.

— Radujmy się z przyjazdu rodziny — wtrąciła, próbując uratować sytuację. — Na frasunki przyjdzie jeszcze pora.

— Słusznie powiadasz, drogi wuju. — Karol uniósł świeżo napełniony kielich. — Warto niekiedy posłuchać kobiet. Zdrowie!

Krążył po komnacie rozjuszony jak osa. Lekki płaszcz doczepiony do ramion unosił się za nim, głośno pohukując w powietrzu. Sancha dała mężowi więcej czasu do namysłu i ochłonięcia, ale z czasem jego niegasnąca złość zaczęła ją niecierpliwić. Przespał się z sytuacją, acz rankiem, gdy tylko wspomniała o Andrzeju, znowuż się rozsierdził.

— Na co się wściekasz? — Przerwała nerwową ciszę, na co przystanął nieopodal okiennej wnęki. — To jeno dziecię.

— Ale obce!

— Z naszej krwi. Połączonej jeno z polską. — Splotła dłonie przed sobą, próbując nie przewrócić oczyma. — Ach, tak, gdybyś miał następcę Caroberta, nie psioczyłbyś na to, że jest Węgrem.

Robert parsknął wtem nieoczekiwanie diabolicznym śmiechem.

— Taki z niego Węgier, jak ze mnie Neapolitańczyk — prychnął pod nosem.

— I nie przeszkadza ci to w byciu dobrym królem. — Dalej brzmiała stonowanie, czego nie mogła powiedzieć o Andegawenie. — W tej kwestii się nie porównuj. Przyznać nam trzeba, że w Andrzeju więcej jest z Węgra, niż nam się zdaje.

— Przestań, kobieto!

— Wiesz, że mam rację. Złościsz się przez to, żeś nie dopiął swego. — Stanęła bliżej, kładąc mu dłoń na ramieniu. — Andrzej jest nasz, jest z naszego rodu. Lepszego kandydata Joannie nie znajdziesz.

— A synowie Jana z Durazzo? — odciął sardonicznie.

Uniósł brew, co i ona zrobiła prześmiewczo.

— Chcesz dla wnuczki małego księcia? Nie uwierzę, że to rozważasz.

— Bo nie rozważam. — Westchnął donośnie, poddając się i całując dłoń małżonki. — Nic to. Trudno. Ten dzieciak i tak ma odsunąć wyłącznie pretensje Caroberta do Neapolu. Niech żyje ze świadomością, że dopiął swego.

— Nie zamierzasz dotrzymać umowy? — spytała zdziwiona, wysuwając dłoń z mężowskich objęć. — Tak się nie godzi.

— Tego nie powiedziałem. Nie wiadomo atoli, co przyniesie nam los. Na razie ważniejszy jest spokój i sojusz z Węgrami, które urosły niebezpieczne w siłę. Tylko obietnica koronacji tego dzieciaka powstrzyma Caroberta — Robert zagryzł ze złością zęby. — Dobre sobie. Jaki król pozwala na umieszczenie żony na monecie? — syknął gorzko.

— Ten, który szczerze ją miłuje — sapnęła cichutko.

— Nie, moja droga. — Chwycił jej ramiona, całując w szczyt głowy. — Ten, który nie ma własnego zdania i stał się figurantem na tronie. Są pewne zasady, Sancho.

— Cóż to znowuż za mądre zasady, Robercie?

Patrzyła na niego uparcie, zaczynając go irytować. Nie odpowiedział. Machnął ręką i powrócił do dębowego stołu. Pochwyciła poły granatowej sukni, zerkając nań przez ramię.

— Pójdę już. Dzięki tobie winna jestem Carobertowi wyjaśnienie.

— Musisz poczekać — dodał na odchodne. — Ruszył niedawno do katedry.

Katedra di Santa Maria Assunta, Neapol

Pod wysokim baldachimem, podpartym spiralnymi kolumnami, skrywała się monumentalna rzeźba Karola I⁸. Postać pradziada Caroberta usadowiona była na tronie tuż nad grobowcem. Monarcha podszedł do Andrzeja, który próbował na palcach dostrzec cały kunszt nagrobka i wziął go na ręce, stawiając na pobliskim klęczniku. Sześciolatek uśmiechnął się szeroko, widząc marmurowy posąg w całej krasie.

— Kto to? — spytał, podpierając się na ojcowskim ramieniu.

— Twój prapradziad, a nade wszystko wielki poplecznik twego dziada, a mego ojca. Mianował go swym dziedzicem... ale ktoś zdecydował inaczej — dodał nieco ciszej.

Poczuł gorzki smak w ustach i ochotę miał splunąć. Z ledwością odstąpił od zamiarów, zestawiając syna z klęcznika. Ruszył w drugą część katedry. Andrzej dotrzymywał mu kroku, rozglądając się zdumiały po bogato zdobionych sklepieniach i nawach. Wtem przystanęli przy kolejnym grobowcu.

Karol tym razem milczał. Utkwił wzrok w marmurowej postaci mężczyzny, próbując powstrzymać złość. Wciągnął powietrze głęboko do piersi, nieco się uspokajając. Ponownie uniósł syna, który dostrzegając i drugą sylwetkę na nagrobku, zmrużył oczy.

— To twoja babka, synu, Klemencja.

Andrzej zwrócił się gwałtownie w jego stronę, rozszerzając zdziwiony usta.

— Mateńka o niej mówiła.

— Pewno mówiła ci o twej ciotce. Tu zaś spoczywa moja matka i ojciec, Karol Martel⁸. — Uśmiechnął się, wyczuwając czyjąś obecność. — A teraz pomódl się za nich.

Postawił malca, a on posłusznie uklęknął, przytaczając pod nosem wyuczoną modlitwę. Karol cofnął się i cierpliwie czekał, nim kobieta zmierzająca w ich stronę podejdzie wystarczająco blisko. Po odczekaniu pacierza rzekł:

— Muszę przyznać, grobowiec niczego sobie. Mój stryj się wykazał.

Sancha podeszła do jego boku, łącząc dłonie nad pasem.

— Robert zlecił budowę w ubiegłym Anno Domini, pewno z powodu twego przyjazdu⁹.

Spojrzała na niego, ściskając usta ze śmiechu. Karol również parsknął, dobrze ją rozumiejąc.

— Zaiste. Przynajmniej dla nich mój przyjazd przyniósł coś dobrego.

W chwilę jednak spochmurniał, zerkając na syna, który siedział w ławie zabawiany przez Izoldę i Tiborę.

— Prawdziwie cieszymy się z twego przybycia. — Uśmiechnęła się szczerze.

— Doprawdy? — Uniósł wymownie brew. Przypuszczał, że jej słowa mogły być szczere. Uznawana była za niemal Świętą, nieżyczącą nikomu źle. Była jednak pewnie w mniejszości. — Co cię sprowadza?

— Problem, który został wyciągnięty na światło dnia przy wczorajszej uczcie.

Wciągnął z poświstem powietrze do piersi, głośno wzdychając. Wiedzieli, o kogo chodzi i należało rozwiązać tę kwestię.

— Proszę, królu, wysłuchaj mnie — rzekła pierwsza, chcąc od razu przybliżyć własne stanowisko. — Wiem, że oczekiwałeś ukarania Almy. Miała cierpieć i początkowo tak było. Wróciła do domu okryta hańbą. Pecoraro się jej wyrzekł, w przypływie furii nieomal nie zabijając. Na dworze nie było lepiej, pomiatano nią i... — Przygryzła wargę, boć słowa nie chciały przejść przez jej gardło. Karol jednakowoż wiedział, co miała na myśli. — Nie mogłam żyć z myślą, że pod moim dachem krzywdzi się kogokolwiek z rozwagą. Zła złem nie należy zwalczać. To do niczego dobrego nie prowadzi, a jeno przysparza bólu i obciąża sumienia. Alma bardzo się zmieniła. Wierzę głęboko, że żałuje popełnionych grzechów.

— Pewno, jeśli mnie nie przekonasz, ukryjesz ją przede mną? — odparł pozornie niewzruszony. 

— Nie. Ona pragnie się z tobą spotkać, panie. — Karol spojrzał na nią zdziwiony. — Tak. Skorzysta z szansy, którą dał jej los, aby stawić czoła przeszłości. Grzechy ciążą jej wielce na sercu. Oddała się gorliwej modlitwie w klasztorze Świętej Klary, polecając Bogu ciebie, panie i twą rodzinę w opiece.

Wtem Karol parsknął z niedowierzaniem.

— Mam być jej wdzięczny? Może ma żona?

— Widzę, iż gniew dalej cię przepełnia.

— Dziwi cię to, pani?

— Nie, ale potrafię dostrzec też dobro w ludziach. Choć szybciej ich zbłądzenie. Jeśli zechcesz, spotkaj się z nią. Acz to mój zamek, królu i nie pozwolę, by coś złego ją spotkało.

— Nie bez powodu wychwalają cię, pani, pod niebiosa.

Sancha niezauważalnie uniosła podbródek. Miło było usłyszeć jej takież słowa z ust monarchy panującego po drugiej stronie morza.

— Ty, panie, niedługo wyjedziesz, a ona zostanie. Może odkupić winy, jeśli jej pozwolisz. Nie samą zemstą człowiek żyje, Carobercie. A i ją Bóg ukarze, nawet jeśli zostanie dokonana ze słusznych pobudek. Nie zapominaj, że decyzje, nawet te najszczersze, ciągną za sobą konsekwencje i tylko ty zdecydujesz, czy będą one korzystne dla ciebie, czy twego oprawcy.

Dreszcz przepłynął mu przez plecy. Słowa boleśnie wtopiły mu się w tło klęski pod Posadą, którym była zemsta na rodzie Zachów za krzywdę jego żony. Czy gdyby i teraz zdecydowałby tak radykalnie zadziałać, coś mogłoby zagrozić jemu lub – co gorsza – Andrzejowi? 

Klasztor Świętej Klary¹⁰

Alma klęczała przed wąską pryczą, żarliwie kierując słowa litanii w stronę wiszącego na ścianie krucyfiksu. Dłonie mocno oplątane modlitewnym sznurem, opatrzone były odciskami od drobnych koralików. Wstała pośpiesznie, gdy drzwi rozwarły się, a w ich progu stanęła królowa Sancha.

— Słowa dotrzymałam, Almo. — Uśmiechnęła się dobrodusznie, pocierając jej ramię. — Król zgodził się z tobą pomówić na osobności. Będę za drzwiami. — Nachyliła się do policzka córki Pecoraro i całując go powolnie, dodała: — Nie obawiaj się.

— Carobert jest tutaj? — wymsknęło się Włoszce, a gdy na licu królowej dostrzegła przytaknięcie, oniemiała. Drżączki przepłynęły przez ramiona, dolatując do dłoni, które zaraz pochwyciła.

— Nie jest łatwo darować takich krzywd — szepnęła jeszcze na odchodne Sancha. — Spróbuj go nie prowokować, boć mogę nie zdążyć cię uratować.

Alma wiedziała, że nie chciała jej przestraszyć, lecz przestrzec. Mogła jeno domniemywać, jak mocno węgierski monarcha jej nienawidzi i ile trudu włoży w spokojną rozmowę z nią. Czasem rozważała, czy to on dał ciche przyzwolenie marynarzom na zabawę jej kosztem podczas podróży do Neapolu. Zacisnęła oczy, lecz pomimo starań łzy poczęły spływać po policzkach. Gdyby nie Atila, pewno rzuciłaby się w otchłań morza.

Wtem drgnęła płochliwie. Karol wchodził do celi, nie odrywając od niej palącego spojrzenia. Pragnęła się odwrócić, ale poczucie winy na to nie pozwalało. Musiała poczuć ten strach, jego gniew, by nie zapomnieć, co przyniosło jej plugawe życie. Jeno cierpienie, rozczarowanie, nienawiść i spojrzenia takie jak to, właśnie w nią mierzące. Jeśli miała zginąć z jego ręki, nie odmówiłaby mu tej przyjemności.

— Najjaśniejszy panie. — Nie wiedziała, skąd ma tyle odwagi, lecz zbliżyła się i opadła na kolana tuż przed nim, chwytając królewski płaszcz. — Me słowa nic nie zmienią. Nie zwrócą ci syna ni córki. Mogą ino połechtać twój majestat, boć jam, Alma, błagam ciebie, panie, o wybaczenie i oddaje tobie własne życie.

— Uważasz mnie za tak próżnego człowieka? Sądzisz, że po tym wszystkim moja duma jest tu najważniejsza? — orzekł surowo. — Że twoja śmierć przyniosłaby mi nawet najmniejsze ukojenie? — Pochylił się i mocno ściskając jej policzki, uniósł tak, by spojrzała mu w oczy. — Z początku nie wiedziałem, jak dotkliwie mnie zraniłaś. Ale wbiłaś mi sztylet w samo serce, raniąc je na wylot.

Poczuł, jak gorąc poczyna buzować mu w podbrzuszu. Narastał w nim gniew. Jak wiele rzeczy pragnął jej wykrzyczeć, lecz wiedział, że później się nie powstrzyma. Najważniejszy był Andrzej i nie mógł dopuścić, by jego działania mu jakkolwiek zaszkodziły. Zemsta na Zachach nie przyniosła ani jemu, ani Elżbiecie ulgi, tym bardziej satysfakcji. Nie chciał popełnić podobnego błędu, zwłaszcza gdy patrzył na kobietę odzianą w długą, brunatną tunikę, widocznie żałującą swej przeszłości.

Pozwolił jej wstać.

— Odebrałaś mi syna i córkę, teraz, w razie konieczności poświęcisz swoje życie dla Andrzeja. Jesteś mi to winna. — Zrobił krok w przód. — Jesteś to winna Elżbiecie. Pojmujesz? Jeśli coś stanie się Andrzejowi, jako pierwsza zostaniesz skrócona o głowę. Jeśli włos mu z głowy spadnie, wrócę tu i sam cię zabiję. A jeśli nie będzie mnie już na tym świecie, będę nachodził cię w koszmarach tak długo, póki nie oszalejesz.

Alma patrzyła na niego z rozchylonymi wargami, jakoby jego głos był niebiańskim śpiewem. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Niegdyś ten popędliwy król, własnoręcznie by ją udusił. Dziś dał jej szansę na odkupienie win. A tego potrzebowała chyba bardziej niż powietrza.

— Królu! — Ucałowała jego dłoń, klękając raz jeszcze. — Najbardziej w świecie pragnęłam twego przebaczenia i możliwości odkupienia. Andrzejowi włos z głowy nie spadnie, póki żyję.

— To, że wybaczyłem, nie oznacza, że zapomnę. — Szarpnął za kaftan, wyrywając jej płaszcz z dłoni. — Szczęściem twoim jest, żeś nie zniszczyła tego, co w mym w życiu okazało się najpiękniejsze.

— Dobrze to słyszeć. Niech ci się wiedzie, panie. I tobie, i twym synom, i królowej. Będę się za was modlić. Szczerze.

Miał ochotę ryknąć śmiechem, acz prawdziwie dostrzegł w jej oczach szczerość. Może od czasu przybycia do Neapolu coś się w niej zmieniło. Nie miał jednak ochoty dłużej o niej myśleć. Ostatni raz omiótł ją wzrokiem i wyszedł, zatrzymany nieoczekiwanie za drzwiami przez Sanchę.

— Dobrze to świadczy o twym miłosierdziu, królu.

I jej nie miał zamiaru odpowiadać. Musnął jeno rękę królowej w podzięce. Toć dzięki niej zamknął ostatni z najgorszych rozdziałów w swym życiu. Teraz pozostało mu doprowadzić do zaręczyn syna z Joanną i odzyskania utraconego dziedzictwa. 

Witajcie! Spóźniony rozdział z okazji moich urodzin 😜

Cóż, większość ważnych informacji podałam w przypisach, więc zbytnio nie muszę niczego wyjaśniać. Gdybyście mieli jakieś wątpliwości, czy pytania to pisać 🤗

Jak się Wam na razie podoba nakreślenie relacji i nastrojów w Neapolu? Nie ukrywam, są dość pogmatwane, ale ma to jakiś swój urok i daje wiele argumentów do motywacji bohaterów.


¹ Jan, książę z Durazzo – Jan de Gravina. Był trzynastym dzieckiem Karola II i Marii Węgierskiej, zatem był młodszym bratem Karola Martela (ojca Karola Roberta) i Roberta Mądrego. Sytuacja w rodzinie była o tyle ciekawa, że pomiędzy najstarszym i najmłodszym dzieckiem Marii Węgierskiej były 24 lata różnicy. Tym samym Karol Robert urodzony w 1288 roku, był starszy od swojego wuja Jana z Durazzo, który urodził się w 1294 roku.

² „W dekrecie wydanym przez króla Neapolu z dnia 27 kwietnia 1333 r. w sprawie wyposażenia statków, statki wysyłane na wybrzeża słowiańskie miały być w stanie przewozić 600 koni".

³ W czasie gdy Karol Robert został wysłany na Węgry, Jan z Durazzo liczył tylko 6 lat.

⁴ Na początku w planach był ożenek Ludwika z Joanną i Andrzeja z Marią. Później (najpewniej strona węgierska) zrezygnowała z podwójnego mariażu. Robert miał być przekonany, że do Neapolu przyjedzie Ludwik, jednak do ostatniej chwili nie został dokładnie poinformowany, którego syna wiezie Karol.

⁵ Szabás – miasto w komitacie Somogy. Nie wiem dokładnie, skąd pochodziła kobieta, którą Elżbieta poleciła chronić władzom, ale wzięłam jedno z miast, które uchodziły za miasta królowej. Trafiłam na jedną pracę węgierskiej studentki o działalności politycznej Elżbiety, jak i na książkę o Karolu, w której opisana jest też działalność Eli. Ponoć w umowie matrymonialnej Władysława (syna Andegawena) i Anny (córki Luksemburczyka) Karol spisał w wianie miasta, które miała otrzymać Luksemburżanka jako zabezpieczenie. Wszystkiego te miasta były domeną węgierskiej królowej, zatem podlegały Łokietkównie. Ciekawostka: zgodnie z ustawą uchwaloną niegdyś przez miłosiernych królów węgierskich, majątek królowej nie mógł być przekazany bez woli i zgody królowej. Niektóre dokumenty Karola wskazują jednak na to, że bez zgody Elżbiety odebrał jej majątki, o które po jego śmierci będzie się spierała z właścicielami. Ponoć Karol na początku mógł nawet nie wiedzieć o takim zapisie w prawie, bo wcześniej nawet nie liczył się ze zdaniem żon.

⁶ Elżbieta podejmowała wiele działań przede wszystkim na terenach podlegających władzy królowej. Najczęściej opieką obejmowała klasztory, dworzan proszących o wstawiennictwo i kobiety. Ten przykład jest najbardziej znany, ponieważ poleciła opiekę nad wdową nie tylko własnej kancelarii, ale również władztwu komitatu. No i oczywiście występowanie przeciwko takim protegowanym osobom, narażało śmiałków na królewski gniew.

⁷ Izolda jest jedną z niewielu dwórek, które zostały wymienione w świcie Andrzeja.

⁸ Karol I – pradziad Karola Roberta i prapradziad Andrzeja. Został pochowany w katedrze di Santa Maria Assunta. Po latach pochowano w tej samej katedrze Karola Martela i Klemencję, rodziców Karola Roberta.

⁹ Robert Mądry zlecił budowę grobowca w 1332 roku. Można przypuszczać, że motywacją był przyjazd Karola, jednak Robert uchodził za prekursora w dziedzinie sztuki i to on zlecał budowy wybitnych grobowców członków rodziny.

¹⁰ Budowę klasztoru zlecił Robert i Sancha. Pod koniec życia królowa wstąpiła w jego mury. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro