Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

53 rozdział ♔ | Działania Wilhelma i Marii |


| Przekazanie władzy | Ostatnie ogniwo |

Wyszehrad / Szentendre

Słońce przedzierało się przez południową knieję. Błękit nieba trudno było dostrzec w najgęstszej części wzgórza, na trakcie pomiędzy Wyszehradem a Szentendre. Podczas gdy w mieście pomimo upału dało się oddychać, w lesie powietrze można było kroić sztyletem. Ochotę miała zsunąć z siebie kremową suknię, by zaznać trochę ochłody w potoku, wzdłuż którego jechali od momentu zboczenia z głównej ścieżki. Muślinowy materiał przylepiał się do pleców, zwiększając dyskomfort i niezadowolenie, choć i tak o włoskim kroju miała je znacznie odsłonięte. Wyraźnie było to po niej widać, bo gdy tylko ujrzała smukłe lico małżonka, nie mogła wyprzeć się wrażenia, iż z niej drwi.

Przysięgam, że kiedyś zgaszę mu ten irytujący uśmieszek pięścią! – żachnęła się w myśli, popędzając wierzchowca. W ostatniej chwili go zatrzymała, gdy Wilhelm odskakiwał już w obawie, że nie omieszka go staranować. Zeskoczyła niezadowolona i podając wodze jedynemu słudze, który z nią przybył, złączyła ostentacyjnie dłonie przed sobą w geście zniecierpliwienia.

— Mogę wiedzieć, w jakiejże to ważnej sprawie ciągnąłeś mnie tu w taki ukrop?

— Należy zmienić pytanie. Dlaczegóż to ty, złotko, pomimo tak uciążliwego ukropu nie posłałaś po mnie w tak ważnej sprawie? — odgryzł się, podchodząc bliżej Marii Folli. Pocałował ją na przywitanie, nie rozłączając przy tym rąk splecionych na jej wzór.

— Nie wiem, o czym mówisz.

— Czyżby? — Uniósł brwi, rozchylając pociągające usta. Przygryzła wargę, uciekając od nich wzrokiem. — Doszły mnie słuchy, że królowa w tajemnicy posłała królewskiego sędziego do Caroberta.

— Sam rzekłeś, że to tajemnica. W jakim celu miałam ci o niej mówić?

— Mario. — Obniżył groźnie głos. — Nie zaczynaj swoich gierek.

— Och, przestań, droczę się z tobą.

Ułożyła mu dłonie na piersi, przymilając się. Od bliskości jego ciała zrobiło jej się jeszcze goręcej, ale nie mogła nie spojrzeć z bliska w swoje umiłowane tęczówki.

— Jej zdaniem bunty mnie przerosły i nie jestem w stanie nad nimi zapanować — kontynuował, dalej beznamiętnie wbijając w nią uwodzicielskie oczy.

Westchnęła, odpychając go od siebie i zmieniając ton, obróciła się wokół własnej osi.

— Prościej by było, gdybyś zaszczycił kogokolwiek na dworze swą wolą. Tymczasem nie doczekaliśmy się nawet jednego listu lub posłańca od ciebie.

Zaprzestała się obracać, gdy Wilhelm przebił ją zdziwionym i równocześnie roznieconym spojrzeniem. Podszedł do niej gwałtownie, na co odskoczyła lekko przerażona.

— Przecie pchnąłem dwukrotnie gońca na dwór. Nie dotarł ni razu?

Maria rozszerzyła oczy, czując niepewność i nieodparte poczucie, że zbyt szybko zwątpiła w męża. Zamrugała, prędko przypominając sobie całe zajście.

— Nie, Wilhelmie. Żaden goniec nie dotarł na dwór.

— Mówił mi, że oddawał listy jednemu z zaufanych ludzi. — Follia przekręciła powątpiewająco głowę, co rozjuszyło mocniej Drugetha. — Oczywiście! — wrzasnął, krążąc wokół niej. — Ktoś celowo nie dopuścił do przekazania listów królowej lub to ona je zniszczyła, by sędzia nie dowiedział się o mych działaniach.

— Wilhelmie, przestań ją posądzać o wszelkie zło, które cię spotyka. Nie sądzę, by to ona za tym stała, nawet jeśli nie potrafiła powściągnąć złości na ciebie za tytułowanie się palatynem.

— Właśnie. — Zatrzymał się, patrząc na nią jak opętany. — Te listy wysłałem do wójtów w prowincji Drugeth. Kto jej o nich doniósł?

Maria zamyśliła się, cyrkulując wzrokiem po pobliskim drzewie. Nagle jęknęła zaszokowana własnym odkryciem.

— Tomasz Szécsényi — wyszeptała. — To pewno on za tym stoi. Wszystko jasne! — pisnęła rozwścieczona. Wszystkie elementy poczynały składać jej się w całość. — W ostatnim czasie nie było go na dworze, lecz zostawił na nim swoich sługusów. Ci podstępni Madziarzy otoczyli królową jak sępy. — Umilkła, przez chwilę patrząc na męża pogrążonego w rozmyślaniach. Poczuła wstyd. Jako żona winna mu była lojalność, podczas gdy uknuty spisek nawet ją przekonał o jego bierności. — Najdroższy — chwyciła go za dłoń, ściągając na siebie uwagę — wybacz mi. Wybacz też brak zawiadomienia o planach królowej i Tomasza, ale nie mogłam nas narażać. Byłam nieostrożna. Przyłapała mnie na szpiegowaniu, dlatego nie chciałam ci mówić. Gdyby jej plany do ciebie dotarły, byłabym pierwszą podejrzaną, a muszę zyskać jej zaufanie. — Nagle przymrużyła podejrzliwie oczy. — Ale ty i tak, żeś się dowiedział. Od kogo?

Puścił aksamitne dłonie, dochodząc do gniadego ogiera. Poklepał go po pysku, oddychając głęboko.

— Lepiej byś nie wiedziała.

Odwrócił się, rozchmurzając lekko. Jak on uwielbiał, gdy Włoszka niewzruszona modą węgierskiego dworu, dalej ubierała suknie na wzór neapolitański. Rzeczywiście w zimie i jesienią, musiała wdziewać więcej futer, acz w lecie odważne kroje dawały jej większą swobodę. Małżonka zbyt długo przebywała na dworze z dala od niego, a spotkanie jeno uświadomiło mu, jak bardzo tęsknił za jej słodyczą i nieustannie prowokującym go spojrzeniem. Podszedł do niej, nie mogąc się już dłużej powstrzymywać. Złożył na rubinowych ustach namiętny pocałunek, całe drobne ciało przyciskając do siebie. Teraz niemal płonęli od pogody i temperatury własnych ciał, ale czy właśnie tak nie wyglądały ich schadzki w oblanym skwarem Neapolu? Znowuż byli niczym nieposkromione podrostki uganiający się za sobą w tajemnicy przed rodzinami. 

— Wracaj na dwór — rzekł przeciągle i z niechęcią — i rób to, co uznasz za stosowne. Ufam ci.

Uniósł podbródek, z czułością cmokając i czubek uroczo zadartego nosa.

— Nie obawiaj się. — W odpowiedzi na czułość zarzuciła mu ręce na szyję, mocniej na niego napierając. — Nie pozwolę nas skrzywdzić. A jeśli król odbierze ci władzę, pamiętaj, że będzie to krótkotrwałe. Ważne co zrobi, gdy wróci z Neapolu. — Przysunęła usta, delikatnie go muskając. — To, co długo wyczekiwane smakuje po stokroć lepiej. Pamiętasz, jak było z nami? — mruknęła, trącając go nosem.

— Jak mógłbym zapomnieć? — Uniósł małżonkę niespodzianie, mocno zgniatając palcami jej uda. Wydyszała cichutko jego imię do ucha, gdy oparłszy ją o pobliskie drzewo, zaczął pieścić szyję. — Za każdym razem smakujesz równie słodko. 

Okolice Topusko, Slawonia, połowa lipca 1333 r.

| Obóz wojskowy |

Złowroga cisza panowała w namiocie, podczas kiedy w głowie Karola i Pála Nagymartoniego gwarno było od myśli, które szalały niczym liście na wietrze. Dotychczas obaj kierowali się na ogół własnym głosem rozsądku, teraz wszelako musieli oprzeć swe działania na opinii innych. Szczególnie dwóch osób, które obojgu im były miłe.

Pál nie widział w tejże sytuacji rozwiązania w pełni zadowalającego obie strony. Karol nawet nie zamiarował podejmować decyzji, która zadowoliłaby tylko jedną z nich. Jeśli miał ustąpić, to tylko ze skutkiem niezadowalającym wszystkich.

Stał tyłem do sędziego, w końcu porozumiewawczo zerkając na palatyna. Odwrócił wolno głowę, nie spuszczając ostrego spojrzenia z posłańca królowej, który ze strachu począł gnieść brzegi spisu zbrodniarzy. Zrobił kilka kroków w jego stronę, lecz sędzia uparcie wbijał wzrok w ziemię, nie chcąc stawić czoła przeszywającemu spojrzeniu monarchy.

— Nie minęły nawet trzy niedziele. Pewien jesteś, że lista zbrodniarzy jest rzetelna?

Pál odważył się zmierzyć z monarchą. Uniósł wzrok, wytrzymując nacisk.

— Z pewnością rzetelna ona nie jest — uczynił pauzę, podsycając ciekawość Karola i zaniepokojenie Jana Drugetha — boć lista codziennie się wydłuża. Faktem jest wszelako spadek bezpieczeństwa w miastach, nie wspominając już o wsiach i traktach. Ludzie poczuli brak królewskiego bata nad głową i jeno... — Przygryzł wargę, pokątnie zerkając na palatyna. Przełknął niezauważenie, odważając się ostatecznie wypełnić misję po myśli osób, które go wydelegowały. — I jeno królewska władza jest w stanie sprawić, by na powrót poczuli na swych plecach jego cień.

— Królewska władza? — dopytał Jan Drugeth, powstrzymując się od wykpienia sędziego, jawnie insynuującego, że to królowa może jedynie pomóc. — Myślisz, że kobieta upiększona w koronę okaże się skuteczniejsza od mego syna?

Uniósł się, podchodząc gwałtownie do sędziego, zatrzymany nagle przez Karola. Boleśnie zacisnął rękę na jego przedramieniu, osaczając besztającym spojrzeniem.

— Zostaw nas, sędzio — ozwał się oschle Andegawen, nie odrywając wzroku od Jana. — Dam ci odpowiedź przy wieczerzy.

Gdy już pozostali sami, odepchnął druha, podchodząc do stołu. Widocznie rozjuszony nalał sobie wina, całą zawartość kielicha wlewając do gardła. Zassał z poświstem powietrze przez zęby, opierając się o kraniec stołu i wymierzając palec w Drugetha.

— Zapominasz się, Janie. Mówisz o mej żonie, o naszej królowej. — Podszedł do niego, na wyciągnięcie dłoni. — Ta kobieta, o której mówisz, utrzymała w ryzach możnych, gdy zawisło nad nimi widmo bezkrólewia. I jako jedyna z nas, znalazła nić porozumienia ze starą gwardią.

— Zatem myślisz im ulec?! Przecie to jawny atak na niezawisłe rządy.

— Nie pora teraz na walkę pomiędzy możnymi. Nie wiem, czy Wilhelmowi brakło zmyślności w związku z buntami w tak wielu miejscach, czy...

— Na pewno nie — wtrącił mu w słowo Jan, za co skarcił go nienawidzącym sprzeciwu spojrzeniem.

— Nie wiemy tego — kontynuował ostrzej. — Zależy mi jednak na stabilizacji i zgodzie. Nie mogę zaognić relacji w centrum władzy.

— Zaognisz ją, panie, zmieniając ustalony porządek. Obnażysz swą słabość i brak wpływu na wojewodę i jego zwolenników. Pokażesz, że każdy może ci się sprzeciwić i nakłonić do zmiany zdania.

— Nie każdy. Musisz zgodzić się ze mną, że wpierw to Wilhelm nie popisał się błyskotliwością. Tytułował się palatynem. Zdziwiłbym się, gdyby to działanie nie podpaliło Tomasza, acz zareagował tak, jak żem przypuszczał. Elżbieta również. Nadal przecie nie wiemy, kto dokładnie stoi za tymi decyzjami.

— Nie ma się co dziwić. Wilhelm jest młody, porywczy, płynie w nim nasza krew! — Dumnie wbił pięść w pierś. — Neapolitańska!

— A w mej żonie nadwiślańska — parsknął śmiechem. — Gorzej trafić nie mogło.

Widocznie żartował, chcąc urobić palatyna, który nawet nie myślał się uspokoić. Westchnął zrezygnowany i zirytowany, nie wiedząc, skąd w nich tak wielka zajadłość. Nie mogąc liczyć już na poklask, oziębił wyraz twarzy, przerzucając pomiędzy palcami monetę. Wtem zatrzymał ją, zerkając na ryt z podobizną małżonki. Uniósł nieznacznie kącik ust i zamknął denara w dłoni.

— Moim obowiązkiem jest zachowanie integralności i bezpieczeństwa w królestwie. Przekażemy władzę w ręce królewskiej rady. Każdy będzie miał co do powiedzenia.

— Kto stanie na jej czele? Wilhelm?

Karol się zachmurzył. Nie mógł postawić Wilhelma na czele rady, tym bardziej Tomasza, który zajadle walczył z Janem, jak i on z nim. Zostawił też dla bezpieczeństwa w kraju Hermána Lackfiego, który – gdyby musiał – opowiedziałby się po stronie wojewody, zatem żadne z nich, nie byłoby rozsądnym wyborem. Przeszło i Karolowi przez myśl, by mianować naczelnym sędziego, ale ten dla odmiany był zbyt spolegliwy i skłonny do ustępstw.

— A może — wymsknęło mu się nagle. Jan rozszerzył oczy, czekając z niecierpliwością na decyzję. Karol wyprostował plecy, przybierając postawę, iż to, co powie, będzie bezdyskusyjne. — Przekażemy Nagymartoniemu, że na czele rady oficjalnie zasiądzie królowa, wspierana radą i dobrą wolą przez królewskiego sędziego i biskupa Egeru, Miklósa Dörögdiego. — Uniósł dłoń, nie dopuszczając Jana do zabrania głosu. — Bez sprzeciwów. Taka jest moja wola.

Równie dobrze można im jawną zgodę dać na poderżnięcie sobie gardeł — skwitował w myśli z drwiną Drugeth i pochylił się, udając pokornego przed Andegawenem. Nie puszczę im tego płazem. — Wyszczerzył usta w nieszczerym uśmiechu, w głębi duszy zastanawiając się, jak może napsuć krwi Tomaszowi, ale w pierwszej kolejności... królowej. Pożałuje, że nie stanęła po naszej stronie.

Wyszehrad

| Kilka dni później |

— To mija się z celem. Nigdy tego nie przyswoję.

Żachnęła się, chcąc odejść, lecz mocny chwyt na ramieniu ją zatrzymał. Obróciła się zrezygnowana, krzyżując ręce na ramionach. Mroczko, przyciągnął ją, wsuwając na zdrową dłoń specjalną rękawiczkę.

— Uda ci się, Elżbieto. Piszesz lewą ręką niemalże tak dobrze jak niegdyś prawą, zatem wystarczą chęci, czas i wytrwałość.

— Ale to zupełnie coś innego! Nie miałam racji, nie chcę.

Czyniła wysiłki, by się wyswobodzić, ale był nieugięty i zbyt silny. Poszukała wsparcia u Leili i najbliższych, pozostałych przy niej dwórek. Diana, Klara i Maria jednak wyraźnie podzielały zdanie dowódcy. Zaklęła pod nosem na własną upartość i przytaknęła pokonana. Sama prosiła o lekcję, a teraz tchórzliwie próbowała się od niej wywinąć.

— Nie obawiaj się, nie zrobię ci krzywdy. Przecie wiesz. — Zielone tęczówki błysnęły rozbawieniem powiązanym z troską. — Będę cię prowadził. Najpierw z mieczem.

Pokiwała głową, niczym Ludwik, gdy pokonany w argumentach zobowiązany był do pójścia na nauki miast do stajni. Czuła się podobnie. Stanęła jak za karę przed Mroczkiem, obserwując jego płynne i wprawione ruchy. Od czasu do czasu zatrzymywała wzrok na muskularnych, opiętych jasną koszulą ramionach. Zarumieniła się, odchrząkając.

Powoli krzyżowali z sobą miecze. Leila na próbę podarowała jej własny, zgrabniejszy i lżejszy, z krótszą klingą. Nie miała jednak tej samej śmiałości w ciosach bądź zwyczajnie niewystarczająco dużo siły. Miała wrażenie, że się wygłupia, a przede wszystkim hańbi przed tak znakomitą wojowniczką, za jaką uchodziła bezsprzecznie córa Lackfiego.

Mroczko, wykrył zawstydzenie, boć wyjął jej zaraz miecz z ręki. Spojrzała nań zaskoczona, po czym przewróciła oczami, widząc, jak podciąga rękawy na łokcie i ugina kolana, ustawiając się do pozycji wyjściowej. Wciągnęła gwałtownie powietrze, nie wiedząc co zrobić. Zdobyła się jedynie na poprawienie obszernej, nieco luźniejszej sukni o barwie roślinnej szaty. Odruchowo dłonie ułożyła na pasku spuszczonym na biodra. Czekała, acz nim przystąpił do działania, za jego radą delikatnie zagięła długie, rozkloszowane rękawy na zgięciu łokcia.

— Jako królowa częściej niż miecza dobywałaś sztyletu. Wpierw nim nauczymy cię władać.

Mówiąc to, podszedł bliżej, zza pasa wyciągając skórzaną pochwę z wystającą, skręconą rękojeścią zakończoną mosiężną głowicą. Wypuściła wstrzymywane od dłuższej chwili powietrze z policzków i wyciągnęła ostrze. Błysnęło w świetle dnia.

— Obyś nigdy nie musiała go użyć, Elżbieto — kontynuował, wyciągając drugą rzecz owiniętą materiałem. — Ćwiczyć będziemy tym. Nie jest ostry, zatem nie zrobisz mi krzywdy — zadworował, rozluźniając nieco napiętą atmosferę.

Cofnął się parę kroków, ponownie uginając kolana, tym razem jednak ściskając w dłoni własny ćwiczebny sztylet. Uczyniła podobnie. Wyciągnęła nieśmiało „ostrze" w jego stronę, po czym odruchowo uniosła rękę w obronie. Przymknęła oczy, a gdy je otworzyła, Mroczko stał nad nią z łobuzerskim uśmieszkiem. Odruchowo napierała na sztylet, opierając go na jego jelcu¹.

— Tak wygląda garda. Widzę, że mamy mocne podstawy. — Poprawił jej ramię. — Zaatakuj mnie.

Odszedł trzy kroki w tył, czekając na jej zagrywkę. Zaciskała niespokojnie palce na trzonku, czując oblepiającą wilgoć. Zignorowała ją, podchodząc zdecydowanie do Mroczka. Zaatakowała go, nie przykładając się zbytnio, boć wiedziała, że z łatwością ją odeprze, a sens zadania i tak miał być zupełnie inny. Nie pomyliła się. Polak chwycił od boku jej nadgarstek i brutalnie przycisnął do siebie, uprzednio odwracając. Nie zauważyła nawet, kiedy przełożył jej rękę pod szyją, przystawiając do niej czubek tępego żelastwa.

— Wyswobodź się.

Przylegała mocno plecami do jego torsu, nie mając nawet krztyny miejsca. Nie wiedziała, skąd znalazła w sobie siłę, ale instynktownie chwyciła jego nadgarstek, ściągając w dół, jak najdalej od szyi. Odchylała głowę najwyżej, jak tylko zdołała, nieoczekiwanie nogę odwodząc w prawo. Odkręciła biodra i wywinęła się pod jego łokciem, acz wtedy pchnął ją na ziemię. Przetoczyli się, na co nie była przygotowana. Uwięził ją pod swym ciężarem, próbując obezwładnić dłonie. Nie była w stanie zrzucić go z siebie jedną ręką, co ją irytowało i napełniało bezsilnością.

— Próbuj, pani — wyszeptał pospiesznie. Widocznie sprawiała mu trudności, czego nie chciał dać po sobie poznać. — Uwolnij się. Masz jeszcze prawy łokieć, nie jeno dłoń. 

Szamotała nogami, w końcu nie mogąc nimi poruszać. Wytrącił jej sztylet z ręki, po czym zawisł nad nią. Niebezpiecznie zbliżył twarz, czym ją przeraził. Naparł na nią całym ciężarem, a ona miała wrażenie, że przeżywa drugi raz w życiu scenę, którą pogrzebała na samym dnie pamięci. Zaraz łzy spłynęły jej do kącików oczu.

— Puść, nie dam rady — wyszeptała żałośnie, oddychając spazmatycznie. — Nie chcę. Nie tak, puść. Błagam, nie rób tego.

Słowa nieświadomie ulatywały z jej gardła, a w zielonych oczach gwardzisty przez moment zamigotała błękitna, królewska barwa. Zacisnęła powieki, wypuszczając nieświadomie na policzki potok łez. Na ten widok Mroczko uniósł się w panice, nie rozumiejąc tak nagłej reakcji.

— Elżbieto? To lekcja obrony, dlaczego tak reagujesz?

Uwolnił ją, pomagając wstać. Nie odwróciła się w stronę dwórek, próbując opanować nawrót negatywnych uczuć. Otarła jagody, wykrzywiając usta w sztucznym uśmiechu.

— To nic. Zostaw mnie. — Chciał coś rzec, ale ostrzegawczo uniosła dłoń. — Zostawcie mnie wszyscy!

~~~~~~

Maria Follia ze zdziwieniem przyglądała się scenie. Nie jeno ona. Po Klarze, Dianie i strażniczce również było widać zaniepokojenie nagłym wybuchem złości? Rozpaczy? Nie do końca wiedziały, co to było. Przelotnie spojrzała w poszarzone i nieobecne oczy. Przeraziła się, boć po sile czerni nie było śladu. Pierwszy raz od czasu posługi Piastównie miała ochotę podejść do niej i mocno przytulić. Nie mogła sobie jednak na to pozwolić. Najbliższe dwórki bowiem tworzyły wokół niej mur niezdolny do przebicia, chyba że królowa sama sobie tego zażyczyła.

Stała zatem krok za nimi, obserwując rozwijającą się sytuację. Mroczko, wycofał się na polecenie do dwórek, stając obok Leili. Spojrzał na nią bezradnie, na co westchnęła głęboko.

Królowa spacerowała po mniejszej arenie ćwiczebnej, dochodząc do siebie. Nikt nie miał odwagi jej przerywać, acz zaraz drzwi z hukiem uderzyły o stojące obok słomiane kukły. Z wyjątkiem Elżbiety, wszyscy spojrzeli równocześnie w tę stronę.

Maria zamarła, odruchowo czyniąc krok w stronę wejścia. Podeszła pospiesznie do Wilhelma, który zamaszystym krokiem zmierzał do Piastówny. Chwyciła go za ramiona, popychając w tył.

— Nie możesz! — warknęła gardłowo, kątem oka zerkając za siebie. — Królowa nie życzy sobie teraz towarzystwa.

— Więc co tu robicie? — odszczeknął się z drwiną i wyminął ją.

Nic nie robił sobie z jej błagań i chwytów, których wprawnie się pozbywał. Dopiero Mroczko zagrodził mu drogę.

— Cofnij się rycerzyku, nim pozbawię cię głowy — rzucił hardo Wilhelm, próbując ominąć dowódcę, acz ten powielił jego ruch. Zderzyli się, dalej pewnie utrzymując równowagę.

— Pozwól mu.

Nagłe zezwolenie Piastówny zdziwiło wszystkich obecnych. Maria spojrzała na nią, czując zaraz falę dreszczy przepływającą wzdłuż jej kręgosłupa i boleśnie wbijającą się w lędźwie. Zachwiała się delikatnie, przełykając z obawą ślinę. Nie dało się nie dojrzeć rozjuszenia królowej. Jej postawa przypominała byka, gotującego się do ataku i nawet to nie odwiodło Wilhelma. Ruszył do niej, przystając wyjątkowo blisko. Zbyt blisko.

— Udało ci się, pani. — Ukłonił się prześmiewczo, ciskając w nią gromy. — Winszuję. Król przekazał władzę w ręce królewskiej rady na czele z tobą.

Kipiał ze złości i nawet nie próbował tego ukrywać. Elżbieta zamyśliła się, zaskoczona tym postanowieniem. Sądziła, że szybciej mąż powoła do rządzenia wojewodę lub hrabiego, ale przekazanie władzy radzie i powołanie jej na przewodzenie? Dalej jednak wbijała beznamiętnie wzrok w Drugetha, przelotnie zerkając na Garaia, który wpadł tuż za nim do areny. Przytaknął jej ruchem głowy.

— Zatem i sam król uważa, że istnieją jeszcze osoby zdolne do zarządzania królestwem. Odpowiedniejsze i rzetelniejsze, rzecz jasna. — Uniosła szyderczo kącik ust, widząc, jak zaciska pięści. — Jaka rola tobie przypadła? — spytała, ledwo kamuflując sarkazm, ale odwzajemnił ten dziarski uśmieszek, czym zbił ją z tropu.

— Twego wiernego doradcy, pani. — Powtórzył teatralny ukłon. — Ty zaś, najjaśniejsza królowo, rządzić będziesz za radą i z pomocą Pála Nagymartoniego i — zrobił pauzę, dając jej czas na radość, by zaraz dodać: — Miklósa Dörögdiego.

Spochmurniała raptownie, zaciskając dłoń na sukni. Wielce zdenerwowała go decyzja króla, ale cieszył się, że znalazł sposób by i swą żonę przechytrzyć.

— Masz rację — kontynuował o wiele spokojniej — król dobrze wie, kto jest najodpowiedniejszą osobą do rządzenia w radzie. Pochodzisz z królewskiej rodziny, zatem winnaś być bezstronna. Przynajmniej nie będą nam groziły kolejne mordy — parsknął śmiechem, na co podeszła do niego.

Drżała, próbując się opanować.

— Kiedyś, pewien mądry człek rzekł mi, że pośród panów łasych na zaszczyty, jedynie ja, mogę być sumieniem króla i jego rozsądkiem. Pamiętasz? — Ukłuła go wymownym spojrzeniem.

— Tak. Jam był tym człowiekiem.

— Zatem gdzie się podział tamten zacny człowiek? Skory do pomocy swej królowej i dbający o dobro królestwa, a nie własne? — Widząc, że Drugeth chce coś odrzec, uniosła dłoń. — Ja wiem. Znikł w momencie, gdy pojął, że mną nie będzie mógł sterować niczym bezwolną kukłą.

— Mylisz się, pani. Odszedłem, gdy nakłoniłaś króla do wymordowania całego rodu. Gdzie się podział wtedy twój rozsądek? Takim sumieniem pragniesz być dla króla?

Zagotowała się, ale powściągnęła złość, przybierając na powrót opanowaną maskę.

— Tak. Byłam rozsądkiem i odwagą, której mu zabrakło. Zostałam sumieniem, dźwigającym na swych barkach tamten wyrok. Byłbyś gotów do tak wielkiego poświęcenia? Nie, bo nie pojmujesz, czym ten akt zdrady mógł stać się dla przeciwników Karola, których, jak wiemy, nie brakuje. Powiedziałbyś to samo, gdyby Zach zabił mnie lub króla, lub któregoś z naszych synów? Słowa twe to oznaka słabości, które przyczyniłyby się do powielania niebezpiecznego precedensu. Nie pojmujesz trudnego położenia, w jakim się znaleźliśmy, bo potrafisz stawiać jeno własne dobro ponad dobrem królestwa, którym szczęśliwie nie przyszło ci władać. Byłeś maluczkim człowiekiem, Wilhelmie, o wielkich ambicjach i takim pozostaniesz, boć prócz marzeń, fałszywej prowincji i miłości króla, nie masz nic.

Podszedł do niej nader blisko, by poczuła, jak zieje z wściekłości. Ta jednak hardo przed nim stała z dumnie uniesionym podbródkiem, nie myśląc ustąpić. Patrzyła na niego z wyższością i piekącą jego dumę złośliwością. Czerń piastowskich oczu naznaczona została niemalże ognistymi inskrypcjami, jawnie mu demonstrując, że nie podda się tak łatwo.

Mając pewność, że zrozumiał jej intencje, usunęła spod nóg połę sukni, wychodząc powolnie z areny. Wtem Wilhelm wziął głęboki wdech, zagryzając zęby i wzrok unosząc na herbową makatę Andegawenów, rozwieszoną nad trybuną.

— Alea iacta est². 

~~~~~

— Najjaśniejsza pani! — krzyknęła Follia, podbiegając do Piastówny.

Wyraźnie nie miała ochoty na rozmowę, acz kulturalnie przystanęła, obrzucając ją ponaglającym spojrzeniem.

— Wybacz, memu mężowi.

— To on powinien żałować — wtrąciła chłodno — nie ty.

— Wiem, ale zbyt dumny jest na to. On naprawdę pragnie służyć wiernie i z oddaniem królestwu. Nie pragnie ci zaszkodzić.

— Na co mi to wiedzieć? Nic mi z tego nie przyjdzie, bo to właśnie mi i tylko mi szkodzi. — Przerwała nagle, namyślając się nad czymś, po czym dodała: — Ty również.

— Pani, skąd ta podejrzliwość? — Maria szczerze się zdziwiła. — Przecie przyprowadziłam ci synów, gdy król był na wojnie.

— Myślisz, że jestem tak głupia? — Obniżyła ton i podchodząc bliżej, spuściła dłonie wzdłuż ciała. Zawinięte rękawy na łokciach, opadły z pomrukiem na nadgarstki. — Nie zrobiłabyś niczego bez wiedzy męża. Zbyt mocno go miłujesz, czyż nie? — Brew jej powędrowała w górę, gdy dojrzała, iż ma prawdopodobnie rację. — To on kazał ci przyprowadzić królewiczów w stosownym momencie, udając wielce zaskoczonego. Nie zaprzeczaj! — Uniosła upominająco dłoń. — Znam te wasze sztuczki. Nie dam się zwieść. Lico masz piękne, lecz już mieliśmy tu taką, która pod maską anioła skrywała skórę węża.

Maria wstrzymała oddech. Poczuła uderzenie gorąca na policzkach, jakoby Piastówna wymierzyła jej cios. Widocznie zbyt naiwnie podchodziła do całego pobytu na dworze. Miała to sobie za złe. Pochodziła z możnej rodziny oddanej królowi. Prawdą jest jednak, że nie przebywała na neapolitańskim dworze i znała jego realia jedynie z opowiadań matki, ojca i ciotki Wilhelma, Matyldy. Pragnęła być bezstronna, ale jak mogła ją zachować, trwając pomiędzy królową i mężem?

— Rzeczywiście nieporadnie wychodzi mi służenie tobie, pani, jak i zachowanie lojalności małżeńskiej. — Chciała wyglądać na skruszoną. — Nie jest ci jednak obce moje położenie.

Uśmiechnęła się, gdy Elżbieta przekręciła głowę w ten sam sposób co Ludwik. Wiedziała już, że malec ten odruch odziedziczył po niej, jak zresztą wiele innych cech.

— Jak udaje ci się, pani, godzić rolę żony, królowej i córki? — kontynuowała bystro, nie spuszczając oka z Piastówny. — Czy wychodząc za mężczyznę, musimy przejmować jego poglądy? Musimy być mu posłuszne? Wiem, że nie do końca, bo słyszałam, jak wiernie bronisz interesów ojca, pani, pozostając przy tym oddaną żoną i królową Węgier.

— Chcesz zasugerować, że i ty, próbujesz chronić interesy męża, pozostając przy tym oddaną towarzyszką królowej? — odpowiedziała Elżbieta, analizując bezbłędnie jej słowa.

— Trudno to pogodzić, ale tak. Zgadzam się z tobą, pani, w wielu aspektach. Ale jak sama wiesz, miłuję również męża i nie mogę pozwolić sobie na zdradę.

Elżbieta zbliżyła się, ufnie układając dłoń na ramieniu Folli. Maria spięła mięśnie, choć przypuszczała, że królowa tym gestem chciała wzbudzić w niej zupełnie inne uczucia. Nie mogła jednak przezwyciężyć sceptycyzmu. Nie mogła być przecie pewna czegokolwiek na dworze.

— Jeśli chcesz służyć wiernie zarówno mężowi, jak i mnie, musisz dawać nam od siebie po równo. — Oczy jej błysnęły złowieszczo. — Doniosłaś Wilhelmowi o wysłaniu Pála do króla.

— Nie! To nie ja! Przyrzekam! — Widziała jednak, że królowa jej nie wierzy, więc postanowiła przysiąc na coś, co z pewnością ją przekona. — Przyrzekam na życie mej córki, mojej Sofii. Nie zawiadomiłam Wilhelma.

— Więc kto?

— Nie wiem, pani, nie zdradzono mi tego.

— Jeśli mówisz prawdę i pragniesz mi służyć, dowiesz się, kto donosi Wilhelmowi.

Przez chwilę mierzyły się nieodgadnionymi spojrzeniami. Maria niewiele wyczytała z lica królowej, acz jedno wiedziała na pewno. Jeśli nie spełni jej prośby – choć bardziej rozkazu – nigdy nie zdobędzie jej zaufania. 

Stary Sącz, Królestwo Polskie, początek sierpnia 1333 r.

Jakże ona uwielbiała klasztorne ogrody i sądeckie lasy. Wiedziała, że dla jej matki odesłanie do klasztoru, było niczym zesłanie na odseparowaną od świata wyspę. Dla niej jednak stanowiło zbawienie. Jako ta najmłodsza, chorowita córka, nie była brana pod uwagę w planach matrymonialnych ojca. Słyszała kiedyś, że królowa nie chciała oddać jej potencjalnemu sojusznikowi, boć obiecała przekazać ją w posługę Bogu. Ponoć taką przysięgę złożyła, gdy jako młódka ciężko chorowała i bliska była wyzionięcia ducha. Niekiedy źle czuła się z myślą, iż nigdy nie będzie musiała poświęcić się dla dobra kraju, podczas gdy jej siostry bez prawa głosu, oddane zostały obcym władcom w imię korzystnych sojuszów. Z drugiej zaś strony sama widziała w ukochanej Elżbiecie materiał na królową. Kunegundy nie znała, lecz słyszała jaka była z niej roztropna i dumna niewiasta. Ona zaś nie miała żadnej, nawet najmniejszej cechy z silnej matki. Przypuszczała, że cały nakład zużyła ona na starsze dzieci.

Powoli przechadzała się pomiędzy długimi źdźbłami, muskając opuszkami palców ich chropowate łodygi. Zrywała dzikie kwiaty i zioła, których używała Zofia. Napawała się pięknem łąkowego krajobrazu, jakoby miała spacerować po nim ostatni raz. Tańczyła i obracała się, suknią wywijając po trawie. Chichotała do utraty tchu, zamykając oczy.

Zatrzymała się gwałtownie, gdy ktoś złapał jej dłoń. Otworzyła oczy, natrafiając na jasne tęczówki niespełna osiemnastoletniego chłopaka. Nigdy wcześniej go nie widziała, ale wydawał jej się znajomy. Wyszczerzał zęby w uśmiechu. Dostrzegła w kącikach pulchnych policzków słodkie dołeczki. Ciemne loki spływały mu po skroni. Promienna, pełna życia twarz z wolna bladła, tracąc zdrowe rumieńce. Chłopak przetarł dłonią szyję, a oczom Jadwini ukazała się szeroka, czerwona linia. Wiedziała, że nie spotkało go nic dobrego. Pragnęła go przytulić, już wyciągała dłonie, gdy ujrzała, jak jego ociekają płynną krwią. Rozszerzyła oczy, zauważając owinięty wokół jego nadgarstka amulet.

Ponownie spojrzała mu w twarz, a na miejscu jasnych oczu pojawiły się czarne. Lico zmieniało się niczym lepione w glinie. Naprzemiennie przebijało licem kobiecym i drugim, bliźniaczo podobnym do niej, ale męskim. Wyglądali jak dwie krople wody. Oboje o spojrzeniach przenikliwych i srogich. Minach zbolałych, przeszytych niewyobrażalnym cierpieniem i dłoniach równie obficie skąpanych we krwi. W odróżnieniu od jasnookiego chłopaka posiadali na głowach korony, a kobieta w dłoni dzierżyła trzecią obręcz, do której lepiły się zakrzepnięte płaty. Powoli zaciskała na niej dłoń, przebijając skórę i raniąc się dogłębnie. Jadwinia wyciągnęła rękę, ale nie mogła zrobić nic więcej, jak jeno patrzeć na samookaleczenie królowej. Dopiero gdy ujrzała trzy krople krwi na trawie, spostrzegła, że ręce skąpane we krwi nie były tym, czym się zdawały. Królowa dłonie skryte miała w rubinowych rękawiczkach.

Jadwinia uniosła załzawiony wzrok na siostrę i jej synów. Załkała, rzucając się w stronę węgierskiej królowej, acz nim się spostrzegła, potknęła się, wpadając do dziury. Spadała, rozpaczliwie chwytając pnącza, które rozcinały jej skórę i kaleczyły twarz. Wrzasnęła ostatni raz przed zderzeniem z ziemią.

— Jadwiniu!

Krzyk matki przebił się przez widzenie. Uniosła się na łóżku, czując na ciele chłód okładów. Skóra jej płonęła żywym ogniem, a na oczy nachodziła czarna powłoka. Nic nie widziała. Chyba od dłużej chwili poddawała się konwulsjom. Nie miała siły przełykać ani oddychać. Czuła na dłoni matczyny uścisk, ale nie miała siły walczyć.

— Jadwiniu, błagam cię. Bojujże — zaszlochała królowa matka, całując drobną dłoń. — Tylko ty mi pozostałaś. Ostatnia z mych córek.

Młoda Łokietkówna uśmiechnęła się pomiędzy atakami spazm. Oddała matce uścisk i ucałowała jej dłoń. Wiedziała, że nie ma wystarczająco siły, by rzec jej, co widziała. Że Elżbieta odesłaniem syna skazała go na tragedię. Nie wiedziała dokładnie, na jaką, ale nic dobrego nie czekało na niego w Neapolu.

— Matko — zaczęła, robiąc pomiędzy słowami przerwy. — Nie obawiaj się. Spotkasz i Kazimierza, i wnuczki. Spotkasz jeszcze córkę. Nie jesteś sama...

— Spotkam Elżbietę? — dopytała zaskoczona, nie puszczając coraz chłodniejszej dłoni.

Jadwinia pokiwała potwierdzająco głową.

— Kazimierz i Elżbieta będą mogli na siebie liczyć. Spotkają się nie raz... Wedrze się między nich nieufność, ambicja i zgorzkniałość, ale zawsze pamiętać będą o więzach krwi.

Jadwiga nie odpowiedziała. Wsłuchiwała się w słowa najmłodszej córki z ufnością. Nie rozumiała jej przeczuć, wydawały się diabelskim darem, ale zazwyczaj okazywały się akuratne. Te natomiast napawały ją nadzieją na przyszłość.

Patrzyła z cierniem w sercu, jak gaśnie w błękitnych oczach płomień życia. Śliczny kwiat Wawelu usychał na jej oczach i nic nie mogła z tym zrobić. Odesłała siostry zakonne, godząc się z wolą Boga. Przygarnęła Jadwinię mocno do piersi. Oddychała już o wiele spokojniej, chowając twarz w posiwiałych włosach matki.

Chmury zebrały się nad Sączem. Huk grzmotu wprawił klasztorne mury w drżenie, a po nim komnata rozbłysła blaskiem rozszalałych błyskawic. Jadwiga skąpała policzki we łzach, nie czując w ramionach żadnego ruchu. Krzyknęła przeraźliwie niczym zraniona śmiertelnie łania, a burzowe dźwięki akompaniowały jej w rozpaczy nad stratą ukochanej córki.


~~~~~~


Wyszehradzkie lasy

| W tym samym czasie |

Zwiotczały jej wszystkie mięśnie na huk grzmotu. Błyskawica oświetliła przerwę pomiędzy drzewami, posyłając jedno z nich na ziemie. Złowrogi dźwięk łamanych gałęzi echem doleciał do uszu Orgony, która w nieopanowany sposób poczęła wbijać kopyta w ziemię. Podskoczyła w miejscu i gdy już Elżbieta myślała, że okiełznała klacz, ta na kolejny grzmot poderwała przednie kopyta z miejsca. Nie było to nic, czym mogła ją zaskoczyć, acz przez okaleczoną dłoń nie mogła przytrzymać się całą mocą swego ciała. Ześlizgnęła się z siodła jak najdalej od rozszalałych kopyt. Uderzając mocno w ziemię, instynktownie przetoczyła się pod pobliskie drzewo, unikając stratowania.

Uniosła wzrok i odetchnęła z jękiem. Upewniwszy się, że jest w bezpiecznej odległości od poddenerwowanej Orgony, ułożyła się na ziemi, przymykając oczy. Płomień bólu zalewał powolnie i boleśnie jej wnętrze, największą dziurę wypalając na piersi. Wraz z uderzeniem, wrażenie miała, jak cała klatka piersiowa wbiła jej się w ziemię, próbując z nią scalić. Przygryzła wargę, boć zaraz gorąca strużka krwi spłynęła do kącika ust.

Wracając powoli do świadomości, łypnęła za siebie na biegnącą ku niej postać. Poczuła się jak mała dziewczynka, która nie posłuchawszy ojca, znowuż zawiodła w ujeżdżaniu nowych ogierów. Dostrzegła ciemne tęczówki Władysława, wymieszane z gniewem, ale i troską. Ujął ją za rękę i uniósł delikatnie, oglądając czy jest cała. Cichy śmiech wydarł z jej gardła. Wtuliła się w ukochanego ojca, wdychając jego zapach który... w niczym go nie przypominał.

Gwałtownie odsunęła mężczyznę na wyciągnięcie ręki, nie panując nad wylewającymi się na policzki rumieńcami. Atila wykrzywił usta w nieśmiałym uśmiechu, pocieszycielsko pocierając jej ramię.

— Nic ci nie jest, pani?

Zignorował niecodzienne zachowanie monarchini, zmieniając temat.

— Nie. Nie. Jeno lekko potłuczona jestem.

Spuściła zawstydzony wzrok, nie rozumiejąc, co właśnie się wydarzyło. Powiodła wzrokiem dookoła, dostrzegając jeno gwardzistów i Klarę Pukar, bacznie się jej przyglądającą. Wróciła uwagą do strażnika, wykrzywiając usta w skrępowanym uśmiechu. Z drugiej jednak strony odetchnęła z ulgą, iż to właśnie jego przytuliła. Znali się niemal jak łyse konie.

— Rad jestem, żeś cała. — Wytrącił ją z zamyślenia. — Goniec kazał cię powiadomić, że Maria Follia pilnie chce się z tobą zobaczyć. Ponoć ma ci, co ważnego do przekazania.

Elżbieta uniosła brew z kpiącym uśmieszkiem. Westchnęła, sama nie wiedząc, z czego dokładnie drwi. Wielce ciekawa była, czy Maria znalazła donosiciela, a jeśli tak, to czy jej nie oszuka. Poklepała Atilę po ramieniu i podeszła do Orgony, ściągając łeb za wodze. Szamotała się, ostatecznie pokorniejąc przed swą panią. Elżbieta przyłożyła policzek do chrap, kolejno czoło całując z czułością.

— Królowo, zaraz winna się zjawić.

— Tutaj?

Zdziwiła się na taki pośpiech. Wzruszyła ramionami, dostrzegając zaraz dwójkę jeźdźców wyjeżdżających z gęstwin. Modliła się, by burza nie przybrała na sile i nie nadciągnęła nad Wyszehrad. Maria zgrabnie zeskoczyła z gniadego wierzchowca.

— Wywiedziałaś się, kto donosi Wilhelmowi? — spytała bez zbędnej paplaniny.

— Nie, pani, ale — podbiegła naraz do królowej, boć naprędce odwróciła się w przeciwną stronę — wysłuchaj mnie. Błagam. Wilhelm tej tajemnicy strzeże jak żadnej innej. Nie dopuści, by tożsamość szpiega wyszła na jaw.

— Może ty nim jesteś? — wtrąciła jej w słowo Elżbieta, klepiąc szyję Orgony. Wyczuwszy zdenerwowanie swej pani bowiem, zarżała, zarzucając łbem.

— Wiem, że masz ino me słowo, ale pragnę dać ci coś w zamian.

Sięgnęła do głębokiej kieszeni skrytej w połach sukni i wyciągnęła list opieczętowany złamanym już lakiem. Elżbieta przyjrzała się dokładniej bordowej bryle. Ściągnęła brwi, widząc pieczęć palatyna, Jana Drugetha. Spojrzała na widocznie przejętą Marię.

— Czytałaś?

Wyciągnęła rękę z listem, a Follia uchyliła nieco głowę, przytakując.

— Tak, by wiedzieć, czy to coś godnego twej uwagi.

— Zatem zobaczmy, co ważnego pisze do Wilhelma nasz palatyn.

Rozwinęła pismo, wczytując się w słowa Jana. Z początku westchnęła z nostalgią na wspomnienie syna w liście i jego radości z podróży statkiem. Parsknęła gniewnie pod nosem na bezwstydną wzmiankę o pięknych i niezwykle pociągających pannach Dalmacji i Bastii, italskiego miasta portowego, do którego wpierw dobili. Później pobieżny opis przeprawy do Manfredonii i spotkania z wujem Caroberta, Janem z Durazzo i jego małżonką, Agnieszką.

Karol bardziej skory do przekazywania wieści, niż Jan — stwierdziła z zadowoleniem. Przypomniała sobie list na kilka stron od małżonka, który z oddaniem opisywał jej morze, zachwyt Andrzeja i sztucznie grzeczne spotkanie z wujem. Wiedział, że jego przybycie i roszczenia do tronu nie są na rękę pozostałym dynastycznym gałęziom. Pisał jej o wszystkich wnioskach i własnych odczuciach.

Przez większość czasu, gdy czytała list Jana do Wilhelma, uważała, że jest od niego lepiej informowana. Do czasu. Osłupiała, natrafiając na ostatni akapit ze wzmianką o zaskakujących poczynaniach Karola, do których jej się nie przyznał. Mimowolnie przysunęła pergamin bliżej twarzy. Niemiłe mrowienie rozniosło jej się z podbrzusza na resztę ciała. Miała wrażenie, że traci czucie w kłykciach. Zacisnęła powieki, patrząc wyczekująco na Marię, jakoby nie zrozumiała lub zwyczajnie nie chciała zrozumieć spisanych słów.

— Uznałam, że powinnaś o tym wiedzieć, pani — zaczęła posępnie Follia. — Król wystąpił przed wyprawą do papieża o zgodę na koronację Ludwika. Ponoć równocześnie z dotarciem do Italii, przybył i goniec z Awinionu. Papież zezwolił wedle wyjątkowych okoliczności dopuścić możliwość koronacji z rąk nie tylko biskupa Esztergom, ale w razie jego nieobecności w kraju lub jeśli byłby niedyspozycyjny, z rąk biskupów Oradei, Kalocsa lub Zagrzebia. Zatem kolejno: Andrása Báthorego, Władysława Jánkiego lub Władysława Kaboli³.

— Wszyscy są z nim w Neapolu.

— Owszem, ale ponoć nie każdy ma pozostać tam do końca.

Czy on szykuje się na śmierć? – Poczuła ukłucie w sercu. Tak samo silne i nieznośne, gdy Jánki obwieścił jej, że Karol zginął pod Posadą.

Wiedziała o niejasnej śmierci swego teścia, Karola Martela. Na samą myśl nienawidziła Neapolu, który mógł odebrać jej nie tylko syna, ale i męża. Karol zapewniał ją, że czuje się lepiej, ale gwałtowne i niszczące go nawroty podagry stanowiły równie poważne zagrożenie co trucizna.

Teraz była pewna. Dla dobra własnego i synów musiała ostatecznie zapanować nad dworem i możnymi. Królewska rada winna prawdziwie opierać się na jej zdaniu. Spojrzała na Marię. Może okazać się cenniejsza, niż przypuszczałam. Widziała, że nie było w Folli zła, a jedynie młodzieńcza naiwność, choć była w podobnym wieku co ona. Nie była obyta z polityką i dworem. Wydawała się jednak pojętą niewiastą, która pod miłością do męża skrywała ambicję i upór. Uśmiechnęła się, chwytając ją przyjacielsko za dłoń. W tejże sytuacji każdy okazać się może cennym sojusznikiem. Nie zdążyła nic rzec, burza bowiem zmieniła kierunek, nadciągając nad stolicę i czarne niebo poczęło ciąć się na kawałki za sprawą rozszalałych błyskawic.


Dzień dobry, witam! 💚

Naprawdę bardzo czekałam na ten rozdział i jestem ciekawa waszych reakcji! Był to moment zawieszenia na dworze, kiedy większość czeka na decyzję Karola. No i tak! Oto właśnie władza przechodzi w ręce "wrogów" Wilhelma. Mam nadzieję, że ciekawie się czytało całą akcję, a postać Marii choć troszkę intryguje.

Pożegnałam też Jadwinie Łokietkównę... 💔 Niestety ten moment musiał nadejść, a i tak chyba troszkę przedłużyłam jej życie. Cieszę się, że duża część czytelników ją polubiła i że była Waszym zdaniem takim promyczkiem na Wawelu. Była ponoć bardzo chorowita i rzeczywiście odmówiono jej ręki jednemu z książąt, bo miała zostać przeznaczona do klasztoru. Chciała pożegnać ją na swój sposób i mam nadzieję, że zakończenie Wam przypadło do gustu + to połączenie ze sceną Elżbiety ^^

Wiem też, że dużo osób zna tragiczną historię Neapolu, ale czy ktoś z Was kojarzy, dlaczego Andrzej trzyma w dłoni amulet? Wiem, że jest to mniej znany szczegół i jestem ciekawa czy ktoś go zna.😏 

Dedykacja dla Nesli_Victoria po prostu nie mogło być inaczej 😂 Twoja ulubiona druga parka wychodzi z ukrycia. Jestem ciekawa Twojego zdania na ich temat po tym rozdziale! 



¹ Jelec – część rękojeści broni białej osłaniająca rękę; garda.

² Alea iacta est – kości zostały rzucone.

³ W czasie gdy Karol dobił do brzegu Italii, dostał list od papieża ze zgodą na możliwość koronacji Ludwika przez innego biskupa niż Esztergom (Ostrzyhomia). Przypomnę, że był to jeden z warunków, by uznać króla za prawowitego władcę na Węgrzech. Papież upoważnił do tego trzech biskupów: biskupa Oradei - Andrása Báthorego, biskupa Kalocsa - Władysława Jánkiego i biskupa Zagrzebia - Władysława Kaboli. Prawdopodobnie wiązało się to z chorobą Karola oraz samą podróżą do Neapolu, podczas której ci trzej biskupi mu towarzyszyli. Widocznie Karol szykował się na różne rozwoje wydarzeń. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro