42 rozdział ♔ | "Nie ma już tamtej Elżbiety" |
"I'm a princess cut from marble, smoother than a storm.
And the scars that mark my body, they're silver and gold,
My blood is a flood of rubies, precious stones,
It keeps my veins hot, the fire's found a home in me."
https://youtu.be/QnoXecGpq6g
„Bo Ja jestem Pan, Bóg twój, Bóg zazdrosny, karzący nieprawość ojców na synach w trzecim i w czwartym pokoleniu..."
♔
| Czas sądu |
Nawet latająca mucha nie zdołała nakłonić przybyłych do uniesienia wzroku. Brzęczała nad głowami pochylonymi prędzej z przerażenia, niżeli skruchy. Dworowała sobie niemal z ich trwogi, przysiadując na nosach, dłoniach i policzkach, ażeby ostatecznie rozgościć się przed obliczem rozjuszonego monarchy.
— Kto?!
Ryk poniósł się po sali, poprzedzony hukiem rozbijanego kielicha o blat w miejscu feralnym dla uprzykrzającego owada. Czerwona ciecz rozlała się po stole, ściekając z niego kroplami i z sobą martwy odwłok zabierając. Resztki naczynia zaś potoczyły do krawędzi, rozbijając się o posadzkę.
— Minęły trzy dni! Co macie mi do powiedzenia?! — warknął tuż nad uchem palatyna i waląc tym razem pięścią w stół, w drżenie wprawił resztę stojących na nim pozłacanych naczyń.
Jan Drugeth pochylił się, ręką przywołując zebranych w progu urzędników i dworzan. Wpierw Bogusz podszedł, odważnie mierząc w płomienie królewskich tęczówek, za co palatyn był mu niezmiernie wdzięczny.
— Panie, doglądałem po zamachu jednego ze strażników. Powiedział, że nie widział, kto go ogłuszył, ale zdradził, kto go zwabił do zaułka.
— Kto? — Karol tracił z wolna cierpliwość, oczekując konkretnych odpowiedzi.
— Klara Zach — odrzekł Bogusz, wymownie odpowiadając i spojrzeniem.
— Królu — wtrącił Mroczko, stając przy medyku. — Klara odpowiedzialna jest też za ciężki stan mej żony. Zaatakowała ją przed jadalnią i zbiegła. — Zacisnął pięść, wyraźnie rozemocjonowany. — Czy niewinna osoba zrobiłaby coś podobnego?
— Nie — zaprzeczył Atila. — Sam słyszałem, jak rozpowiada bezwstydnie na dworze, że ojciec jej wrócił do łask i czeka na spotkanie z tobą, panie. Kilka razy przyjmowała też swego brata, który rzekomo list od siostry jej przekazywał.
— Królu i tu ja mam wieści — włączył się w rozmowę Wilhelm Drugeth. — Winieneś wiedzieć, że Felicjan Zach częstym był gościem w Palást, a córka jego, Seba, przecie wraz z mężem pod Esztergom we wsi Léva mieszka. Dlaczego zatem ten zdrajca spotykał się z teściem swej córki?
— Borosem Palastim — dodał Dionizy Hédervári, podchodząc jeszcze bliżej Andegawena, który zaszklonymi oczami wodził za zebranymi. — Jego synowie są ci ponoć oddani, acz on, nigdy tego nie przyznał. Należy ich sprawdzić. Czy to możliwe, żeby zwolennicy, Aby i Czaka zmówili się przeciw tobie?
— Na to wszystko wskazuje — podsumował z przekąsem palatyn. — Udawali oddanych, żeby zbliżyć się do dworu i zaatakować, wykorzystując przy tym własne dzieci. Felek, Klara, sprawdzić nam trzeba, czy Lampertus i reszta synów Palastiego maczała w tym spisku palce.
Cichy zgrzyt przy drzwiach odwrócił na moment uwagę wszystkich od rozmowy. Spojrzeli w ciemny korytarz, a nie dojrzawszy nikogo, powrócili do sprawy. Jeno Karol zmrużył podejrzliwie oczy, jakoby dojrzał coś w nicości, chwytając zaraz pulsującą głowę.
— Wszyscy możni mają jak najszybciej zjechać do Wyszehradu — obwieścił twardo, zerkając na palatyna i Dionizego. — Natychmiast macie po nich posłać i lepiej, żebym nie usłyszał sprzeciwu. — Przytakując, odeszli, a wtem Karol skierował się do Wilhelma, Atili i dwóch innych strażników. — Wy, macie pojmać wszystkich z rodu Zacha. Sebę, jej męża, dzieci, kuzynów, szwagrów, ciotki, stryjów, nawet kochanki! Wszyscy mają trafić do lochów. W nich poczekają na wyrok, prócz — wyciągnął ostatnie słowo, mrużąc oczy. — Prócz Seby.
— Co masz na myśli, panie? — spytał zaskoczony Wilhelm.
— Przekażcie rozkaz Imre Becsei, kasztelanowi Lévy. Na rynku, na oczach wszystkich mieszkańców, ku przestrodze, ma ściąć najstarszą córkę Zacha. Niech wszyscy wiedzą, jak kończy rodzina zdrajcy. Jego zięcia zaś uwięzić do czasu sądu.
— Panie, pewnyś? Nie uchodzi... — Nie dokończył młody Drugeth, boć Karol uderzył pięścią w stół.
— Rób, co każę! — Odprowadzając Wilhelma i Atilę wzrokiem, popatrzył na jednego z gwardzistów. — Zawiadom podkanclerza królowej. Ma przygotować list do polskiego króla, w którym zawrze to, co się wydarzyło i niech mi go przyniesie. Możesz odejść. Ty Mroczko — zagadnął nagle blondyna.
Nie przepadał za nim i z wzajemnością, lecz obie ich kobiety ucierpiały w bestialskim ataku i nie pozostawał ślepy na ból, który rozrywał jego serce, a pewnie i serce Polaka.
— Wróć do żony i syna, teraz bardziej cię potrzebują.
— Dziękuję, panie. — Pochyli się posłusznie i wyszedł, przezwyciężając chęć spytania o stan królowej.
Karol powędrował jeszcze po komnacie, zostając jeno z Zoltánem. Spojrzał nań i usiadł ociężale na krześle, ocierając twarz bladą i pozapadaną ze zmęczenia.
— Królu! — Przewrócił zirytowany oczami na krzyk dochodzący zza drzwi i zwilżył gardło winem. — Królu! Nieszczęście! Królowa!
Wtem oczom jego ukazała się Klara Pukar i Dalia. Wpadły bez zezwolenia, dopadając do jego stóp. On już stał zaś jak na skazanie po słowach, które w mig poderwały go z miejsca.
— Gadajcie! Co z nią?!
— Nie ma! Komnaty puste! Zniknęła! Nie możemy jej znaleźć, a przecie taka słaba jeszcze. Nie daj Bóg, zaszkodzi sobie, coś zrobi nieumyślnie. Zioła nazbyt na nią podziałały! — wydukała przerażona Pukar, splatając kłykcie jak do modlitwy.
~~~~~~
Krwistoczerwona suknia ciągnęła gwałtownie po kamieniach, które naznaczały ścieżkę do cytadeli. Drżała, nie wydobrzawszy z gorączki, która zsuwała na jej oczy biały opar. Potykała się co krok, próbując utrzymać równowagę. Prawą dłoń owiniętą bandażami przyciskała do piersi, lewą podtrzymując poły sukni, które podwijały się pod ciżmy.
— Najjaśniejsza pani — zawołał strażnik, oniemiały jej stanem. Zmierzył ją przesiąkniętym litością wzrokiem, pokątnie upewniając się, czy plotki o odciętej dłoni są prawdą.
— Prowadź do niej. Prowadź do tej wywłoki! — wrzasnęła, odpychając go i przekraczając próg arpadzkiego zamczyska.
Błąkała się w pierwszych korytarzach, pokierowana zaraz przez mężczyznę. Otworzył jej wrota, a wchodząc do środka, zderzyła się z ciemnością. Przyzwyczajając wzrok do więziennej atmosfery, dostrzegła przed sobą niewiastę, wbijającą w nią szczenięce ślepia. Była od niej niższa, a przygarbiona ze strachu zdawała się niemalże babiną, choć o licu gładkim i jasnym, niczym najpiękniejsze świątynne figury.
— Pani, żyjesz! Nawet nie wiesz, jak raduje się me serce. — Klara zaszlochała, padając na kolana i chwytając krańce królewskiej sukni, zatopiła w niej twarz.
Elżbieta stała nieruchomo, próbując zapanować nad żalem, bólem i wszechogarniającą złością, która odbierała z wolna kontrolę nad jej ciałem. Próbowała uciszyć i strach przed samą sobą. Czuła się, jakoby wychodziła z niej mroczna strona gotowa rozgromić wszystko, co napotka na swej drodze. Zacisnęła powieki, lecz znowuż je otwierając, poddała się fali nienawiści, która poczęła wypierać z jej serca całą zebraną dotychczas sympatię do dwórki.
— Dlaczego? — wysyczała przez zęby, robiąc krok w przód. — Jak mogłaś?! — dodała dużo gwałtowniej, podwijając suknię i próbując wyrwać ją z rąk Klary. — Zaufałam ci. Przygarnęłam po oddaleniu twego ojca z litości. Pozwoliłam mieszkać pod jednym dachem i zajmować się moimi dziećmi. Dlaczego nas zdradziłaś?!
Spytała, przekręcając głowę, dopóty nie usłyszała łamania w karku. Cały gorąc odgoniony przez silne mieszanki ziół, którymi faszerowali ją medycy, przenikał z powrotem do jej ciała. Wychodził z samych trzewi, rozniecany przez Diabła. Oddychała nierówno i szybko, nie odrywając wzroku od Zachówny, która dusiła się od naporu łez.
— Pani, przebacz. Nie chciałam, ale nie mogłam się sprzeciwić. Zabiłby mnie.
— Zabiłby cię? — dopytała, niemal dworując. — Gdybyś była lojalna, zaufała mi, jak ja to zrobiłam. Zdołałabym cię ochronić, bo jestem królową. — Mówiąc to, wyrwała resztek trzymanej sukni z rąk ciemnowłosej. — Bałaś się, że zginiesz? — spytała, klękając przed nią i nachylając nad uchem, chwyciła za podbródek. — Śnisz zatem, że czeka cię inny los? Mój mąż zajął się twym plugawym bratem, poddając go sile koni, które uczyniły z jego ostatnich chwil piekło. Ja zajmę się tobą. — Na te słowa wbiła boleśnie palce w policzki Klary, zmuszając ją do spojrzenia jej w oczy. — Posłużycie za przykład. Cały wasz ród. Nikt nie ma prawa podnieść ręki na moje dzieci. I nikt nigdy już tego nie zrobi w moim domu.
— Pani, błagam. Nie mam nic na swą obronę. Masz rację, zawiniłam, ale okaż miłosierdzie — zasugerowała krucho i bez pewności, lecz z nadzieją, że przykład weźmie ze swej imienniczki, Świętej Elżbiety z Turyngii, acz nie przypuszczała nawet, iż matka dla niej była większym wzorem, a bunt wójta Alberta i na samej Piastównie odcisnął swe piętno.
— Strażniku! — krzyknęła nagle Elżbieta, wywołując lekki uśmiech na zapłakanej twarzy. Uśmiechnęła się ni to szczerze, ni to fałszywie. Wyglądała jak skała, twarda i niezniszczalna, wyssana z jakichkolwiek uczuć, a gdy Klara to dostrzegła, załkała, wiedząc, iż nic jej nie uratuje. — Powiadom kata — skierowała się do halabardzisty. — Odetnie naszemu więźniowi palce, pozostawiając jeno kciuki.
— Nie, nie, pani, litości! — krzyknęła zrozpaczona, próbując chwycić królową, acz strażnik jej to udaremnił. Elżbieta wstała i nie ruszyła się już, patrząc na nią z góry. — Jestem niewinna!
Na te słowa Piastówna wyrwała w jej stronę, łapiąc lewą dłonią za szyję. Oddychała jak rozwścieczona lwica gotowa do mordu. W niczym nie przypominała dawnej królowej, a bardziej istotę opętaną przez nieczystą siłę, która podsycała w niej zaciętość i chęć pomsty.
— Jesteś niewinna?! Tak?! — ryknęła, niemal dusząc dziewczę. — Gdzie byli strażnicy? — Jeszcze większa furia ją ogarnęła, gdy zobaczyła w oczach Klary poczucie winy. — Wiem! Wiem, co zrobiłaś! Czy to nie ty uwodziłaś strażników, ażeby nie odebrali twemu ojcu miecza przed przekroczeniem progu jadalni?! To nie ty utorowałaś mu wejście na zamek przez pomówienia o nowej kasztelanii?! A Larysa?! Czym ona ci zawiniła?! — wykrzyknęła jej do ucha, wyprężając szyję.
— Tak, to ja. Pani, wybacz! Nie chciałam — wyszeptała, jęcząc z bólu.
— Przed śmiercią, gdy spojrzysz na swe dłonie, będziesz wiedziała, kto zgotował ci tak okrutny los. Kciuki to prezent od twego umiłowanego papy, którym i mnie obdarzył na resztę żywota. Nie cierpiał zbyt długo, ale ty, nie będziesz mieć tej sposobności.
Klęła pod nosem, najchętniej chcąc ją zabić, lecz szybko stłumiła w sobie tę nieczystą żądzę. Wyszła prędko, próbując zagłuszyć w głowie krzyk Klary, który jeszcze do drzwi cytadeli jej towarzyszył. Próg przekroczyła biegiem. Przeskoczyła schody i oparła o mur, z którego rozpościerał się widok na Dunaj zbyt piękny, jak na okoliczności.
— Aaaaa!
Gromki krzyk poniósł się po dolinie. Czując, że wydusiła resztek powietrza, opadła na kolana zanosząc się płaczem i ściskając okaleczoną dłoń. Zapłacą za to! Nigdy więcej! Nikt nie ośmielił się podnieść na mnie ręki!
Czuła jak świeże powietrze gęstnieje w gardle. Próbowała oddychać, ale ktoś jakby naciskał na jej pierś. Ciemność wtargnęła wtem nieproszona pod powieki.
Ściany okryte szkarłatnymi makatami niosły z sobą szepty. Pobielała dłoń delikatnie przecinała złote drobiny unoszące się w powietrzu, jakby pyłek lilii, wydostawał się z grubych i drogich naszyć. Przeganiała i zamykała w swym ujęciu, wypuszczając po chwili, by podążać za nimi ku nicości spowijającej sufit nad jej głową, zmieniający się w hipnotyzującą pustkę. Czarne oczy lśniły od zniewalającego piękna. Duże i odbijające w swym mroku złote odłamki płatków.
Półgłosy roznosiły się po pomieszczeniu i przy pomocy świetlików. Rozmowy coraz głośniejsze, stawały się wyrazistsze, dopływając do jej uszu. Lilie, zbroczone krwią. Lilie z herbu twego męża.
Szepty nasilały się, wywołując ból w skroniach. Odgłos ciżm echem podążał za owadami. Poły zielonej sukni szurały po błyszczącej posadce. Płomiennorude włosy zaś tańczyły na wietrze.
— I audiencji w raju posmakuje ta, która trzykrotnie śmierci się wystrzeże na Ziemi... Łonem raz okrwawiona. Brudem żelastwa zhańbiona. Ciemnością niewidzialnego wroga otumaniona.
Zgrzyt zasuwy zagłuszył wymysł wyobraźni, wpuszczając przez skrzydła dziewczę o długich, jasnobrązowych włosach. Uśmiechnęła się zniewalająco, opuszczając głowę i swój wianek z lilii prezentując.
— Ciii... — Ucałował zroszone kropelkami czoło, patrząc uważnie w rozszerzone i przerażone węgielki. — Spokojnie, to jeno sen. — Przytulił roztrzęsioną małżonkę do siebie, masując skórę jej głowy.
Rozejrzała się, nie rozpoznając ciemnego i przytłaczającego pomieszczenia. Myślała, iż to z winy omdlenia, lecz im dłużej obserwowała otoczenie, tym bardziej nie wiedziała, gdzie się znajduje.
— Gdzie ona jest? — spytała, wodząc na boki i szukając dziewczynki bliźniaczo podobnej do niej samej. — Gdzie ja jestem? Co to za miejsce, Karolu? — Przestraszyła się, przytulając doń mocniej.
— Cytadela. Upadłaś przed wejściem do lochów. Tutaj było bliżej i jest spokojniej.
— Nigdy nie byłam w jej wnętrzu. Nie wiedziałam, że dalej używa się tych komnat — odrzekła, chcąc się unieść, lecz ból głowy i ręki ściągnął ją z powrotem na pierś męża. — Nie mam sił.
— Słabaś. Jeszcze nie doszłaś do siebie. — Ucałował ją, układając troskliwie na ramieniu. — Nigdy nie miałaś sposobności, by tu przyjść. Teraz trzymamy tu królewskie regalia¹. Rycerze z zakonu zamieszkują zamek, ażeby trzymać straż i strzec Świętej Korony.
Poczuła spokój, jeszcze większy, gdy usłyszała o rycerzach. Spokój, którego nie zaznała od trzech dni, podczas gdy nieustannie walczyła z gorączką lub bólami. Nadal odczuwała rwanie w nadgarstku, choć w mniejszym stopniu. Cisza wypełniająca wnętrze arpadzkiej cytadeli zdawała się kojąca. Przymykała oczy, unosząc głowę wraz z oddechem Andegawena, po chwili przypominając sobie, po co przyszła na wzgórze.
— Nie — pisnęła. Zadarła głowę, ze łzami w oczach patrząc na męża. — Karolu, zrobiłam coś okropnego. Kazałam... — urwała, przełykając ciężko. — Kazałam obciąć Klarze palce. Nie, nie, nie. — Poderwała się zaraz otumaniona, acz ponownie ją przytulił. — To nie ja. To nie ja kazałam to zrobić. — Wtuliła twarz w jego brodę, zalewając się łzami. — To nie byłam ja. Nie pamiętam za wiele. Te zioła, te zioła zupełnie mną zawładnęły.
— Uspokój się — orzekł ckliwie, ujmując gorące policzki. — To nie ty kazałaś to zrobić.
— Co? — Zacisnęła kłykcie na jego dłoni.
— Ja to zrobiłem. Ja wydałem rozkaz — odrzekł pewnie.
Rozszerzyła oczy ze zdziwienia.
— Nie kłam, to mój grzech — zaparła się, próbując wyrwać. — To moja wina. Ja pragnęłam jej cierpienia.
— Nie — zaprzeczy, stanowczo potrząsając głową. — Kat przybył do mnie. To ja zezwoliłem wykonać rozkaz. Musiała zapłacić za twą krzywdę. — Pogładził kciukiem policzek małżonki, a widząc w jej oczach kolejną dawkę łez, ucałował czule czoło. — Nie jesteś winna. Ja wydałem rozkaz. Nie obwiniaj się.
Odetchnęła, wtulając twarz w ramiona. Karol wczepił dłoń w jasnobrązowe włosy, zaciskając oczy. Jego kłamstwo było niczym w porównaniu z poczuciem winy, które ogarnęłoby młodą królową. Nie splamisz sobie rąk. Nie teraz.
Zamek Drégely, komitat Nógrád, Królestwo Węgier, 27 kwietnia 1330 r.
| Tydzień później |
Hurkot zbroi współbrzmiał z łomotem niezliczonej ilości ostrzy przepasanych na szerokich, szlacheckich pasach. Każdy jeden szczycił się obszyciem rodowego herbu. Możni żwawo podążali do miejsca konspiracji, skrzętnie okryci płaszczami z szerokimi kapturami lub czapkami z filcu. Skrywali pod murami swe twarze, odkrywając je dopiero po przekroczeniu podziemnej sali, do której wejście wyłoniło się tuż u podnóża najwyższej z wież warowni skrytej w gęstych lasach gór Börzsöny.
Długi stół, ustawiony w końcu pomieszczenia, zdolny był pomieścić całą hordę biesiadników zwykle ucztującą w najobszerniejszej sali na najwyższych piętrach. Tym razem stanowić miał miejsce narady buntowników, którym grunt począł palić się pod nogami wraz z nieudaną próbą królobójstwa.
— Panowie — przemówił Borsa Palasti, rozkładając dłonie. — Zasiąść nam pora i omówić nasze nie najlepsze położenie.
Wszyscy przybyli powielili jego ruch i zajęli miejsca. Po lewicy jego zasiadł Lampertus, najstarszy syn. Dalej kolejni synowie, Péter i Bacsó. Dominik Dombaj, jedyny z trójki braci popierający racje buntowników i dawnych zwolenników samodzielnych magnatów, spoczął tuż obok najmłodszego z Palastich. Po drugiej stronie stołu zaś Władysław Kán, z Siedmiogrodu i brat jego imiennik oraz Maurycy Pok, który jako ostatni przystał do ów grona. Dalej inni, mniej lub więcej znaczący możni.
Przy drugim szczycie jednakowoż nieruchomo spoczywał barczysty mężczyzna, uwagę skupiający na poznawaniu towarzyszy. Rozpalone spojrzenie mierzyło każdego z nich, kończąc na Borosie. Pokłonił lekko głowę i kącik ust wyżej zadarł, pocierając dłonie.
— Bracia, dotarł i do nas człek, dotychczas pozostający w cieniu, acz wielce oddany sprawie. Przybył z Polski — obwieścił Palasti, wzbudzając szepty.
Wszyscy zmierzyli intruza, próbując poznać spowite cieniem lico.
— Skąd nam wiadomo, że oddany? Może Karolowy szpieg? — odciął lekko zirytowany Kán, bojąc się o własne życie.
— Gorzej, szpieg królowej, boć z Polski — dodał cięto Maurycy Pok.
— Zaspokoję waszą ciekawość — odezwał się przybysz, poprawiając się na miejscu, nieco nieporadnie. — Jam Amadej. Amadej Aba².
Jęki zaskoczenia wydostały się z gardeł możnych. Niektórym ślina nie zdołała przepłynąć dalej, niż do przełyku, w którym ugrzęzła. Innym niemal kielichy wypadły z rąk, a pozostałym oczy zaświeciły niczym księżyc w pełni na nocnym nieboskłonie. Wszyscy zamarli, wbijając zdezorientowane spojrzenia w domniemanego Amadeja.
— Jestem synem wielkiego władcy wschodnich Węgier. Wielkiego Amadeja Aby, który nie ugiął karku przed Carobertem. — Ostatnie imię wypowiedział z obrzydzeniem. — Scheda po mym wielkim ojcu nie przypadła żadnemu z nas, braci krwi tak odważnego mężczyzny. Zmuszono nas do ucieczki. Schronienie znaleźliśmy wśród Polaków pamiętających, co zawdzięcza memu ojcu polski król.
Z początku nie zrobiwszy bodaj dobrego wrażenia na mężczyznach, teraz prawił niemal jak rasowy dowódca. Nikt nie śmiał mu nawet przerywać, nasłuchując z nadzieją, co ma im do powiedzenia.
— Obawiacie się, wiem to, że spadnie na was gniew Andegawena. Widocznie Diabeł go strzeże i nie pozwoli skrzywdzić, zatem należy zniszczyć nam go w zarodku. Zatruć ciało, które z czasem samo się wyniszczy. Zacznie obumierać.
— Jak chcesz to uczynić? — dopytał impulsywnie Maurycy, odrywając gwałtownie plecy od oparcia krzesła. Zacisnął pięść, wbijając rozpalone spojrzenie w zielonookiego mężczyznę.
— Wszystko w swoim czasie — wtrącił Palasti, unosząc dłoń i układając ją na blacie. — Wiemy, że najważniejsi baronowie królestwa zjeżdżają do Wyszehradu. Ustanowią sąd, który wyda wyrok.
— Toć to kamuflaż! — krzyknął nagle Kán. — Przecie podyktują to, co nakaże im król. To ino tarcza, ażeby nie posądzono go o zwyczajną zemstę za krzywdy. A może królowej, przecie to ona najbardziej ucierpiała.
— Dlatego należy nam działać. — Głos przejął Borsa, który od początku liderem był opozycji. — Felka i jego sługę rozciągnięto końmi, a ciała ich rzucono psom. Seba... moja piękna synowa stracona została na oczach dzieci i mieszkańców wsi. Na dodatek Klara i mój syn, Kopaj, czekają na wyrok w lochach. Jeśli odsuniemy od nas podejrzenia i utajnimy powiązania z Felicjanem, mamy szansę przeżyć. Nikt nie może nam udowodnić zdrady. Nie wiemy, co szykuje król i jego psy, ale możemy sprawić, że wina za nieudany zamach spadnie na Zacha.
Cisza nastała. Nikt nawet nie oddychał, przytrzymując powietrze w policzkach. Spojrzeli pytająco na Borsę, a on skinął w stronę młodego Aby.
— Dotąd winni należą ino do rodu Felicjana — oznajmił Amadej, wodząc po twarzach, jakoby upewnić się chciał, że pojęli. — A gdyby działał on w odwecie? — dodał bystro, unosząc szelmowsko brew. Westchnął, widząc cień niezrozumienia. — Felicjan nakazał córce uwieść polskiego królewicza. Miała przez to dostać się bez trudu do królewskiego skrzydła i wprowadzić brata, boć po nieudanej próbie otrucia, potrojono straże. Nie udało się. Klara zrezygnowała, acz każdy widział, iż mieli się ku sobie. Ponadto natknąłem się niegdyś w budzińskiej karczmie na krzyżackiego rycerza, który napomniał mi, że Kazimierz ponoć słabość ma do urodziwych kobiet. — Uniósł dłoń, chcąc uprzedzić pytania. — Wiedział od zaufanej osoby z Krakowa. — Przekonał ich, boć wiadomo było, że szpiegów na wrogich dworach nie brakowało. — Musimy odsunąć od siebie podejrzenia, ale i zniszczyć króla pomówieniami, a najlepiej obojga.
— Ale — otrząsnął się Maurycy, nie dowierzając zasłyszanym słowom. — Jaka korzyść?
— Ach, ach — zaśmiał się Borsa. — Przemyśleliśmy to. Nie musisz się obawiać. Jeśli na jaw wyjdzie romans Kazimierza i Klary, wściekłość Zacha stanie się uzasadniona i nikt nie będzie szukał innych zamieszanych w spisek. Podkreślić należy też należycie rolę Karola i Elżbiety, a wtedy nikt i nic nie zatrzyma chaosu, który nastanie.
Pok żachnął się, upijając łyk piwa. Nie pojmował planu Borsy i młodego Aby przez to, że mało lotny miał umysł lub nie zdradzali wszystkiego. Sam pewny nie był. Podejrzliwość i lojalność nakazywała mu pytać dalej, acz rozsądek odradzał, ażeby nie wzbudzić niepotrzebnych podejrzeń. Jednakowoż nie tylko on miał wątpliwości.
— Co to da? — wtrącił Dombaj. — Wiemy, że do niczego nie doszło. Owszem, mogło, ale Klara uciekła. Kazimierz o tym wie, jego siostra pewno nie uwierzy w oszczerstwa.
— Pozostaje ci jeno wiara — zadrwił Amadej. — Królowa nie zna brata na tyle dobrze, by nie mieć wątpliwości co do jego występków, zwłaszcza że jej mąż święty nie jest. Znamy jednak na dworze jej przywiązanie do rodziny. Podejrzewam też, że Elżbieta nie ufa do końca i małżonkowi, ani on jej, zatem? Nie mamy nic do stracenia. Plan był inny. Rodzina królewska miała zginąć otruta, ale musimy działać mimo przeciwności losu. Albo spróbujemy podsycić podejrzliwość na dworze, zatruć ich umysły kłamstwami i skłócić, albo pozostanie nam położenie głowy na szafot. Wybierajcie panowie. Od kilku dni szpicle królewscy szukają zdrajców. Nie mamy za wiele czasu. Należy nam jeno zatrzeć wszelkie ślady, dlatego też dziś spotkaliśmy się tutaj.
Prawił mądrze. Czasu nie mieli, a ich powiązania z Felicjanem mogły w każdej chwili wyjść na jaw. Należało skierować uwagę króla na inny aspekt, fałszywy trop. Na szwagra, którego romans skłócić mógł i królewską parę. Jedno było pewne. Albo jeno ród Zachów zostanie wydany, albo wszyscy zostaną straceni.
Wyszehrad, 8 maja 1330 r.
| Tydzień przed sądem |
— Oto moja wola. Zanotowałeś wszystko, jak mówiłam? — spytała skryby, osuszającego właśnie zapisany pergamin.
— Tak, pani — wydukał przygnębiony, uchylając głowę.
— Idź teraz do króla. Jeśli wyrazi zgodę, niechaj przystawi i swoją pieczęć.
Skryba wstał ociężale. Ociągał się, a wychodząc jeszcze rzucił Piastównie błagalne spojrzenie, acz jeno je zgromiła. Westchnął i wyszedł.
— Elżbieto, jeszcze jest czas. Opanuj swój gniew — zaczęła pewnie Klara Pukar, wstając z zydla. — Czy to, aby słuszna droga? Nie za surowa ta kara?
— Ostatnie wystąpienie przeciwko królowi zakończyło się śmiercią naszego pierworodnego. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu. Judzenie należy stłamsić już w samych gardłach. Los Zachów będzie przykładem i ostrzeżeniem dla kolejnych śmiałków gotowych podnieść rękę na królewski majestat.
— Ależ pani...
— Zamilcz! — warknęła Piastówna, gniewnie odwracając się w stronę dwórki. — Mówiłabyś tak, gdyby Felicjan zabił któregoś z moich synów lub zabiłby obu? Błagałabyś o zmianę zdania, gdyby zabił Karola, a mnie pozostawił pośród możnych gotowych dokończyć jego dzieło, aby tylko dorwać się do władzy?! — Głos jej począł się łamać, a usta delikatnie drżały. — Powiedz, co byś zrobiła, gdybym nie przeżyła ataku? Jeśli okrutny koniec spotkałby całą moją rodzinę?
— Pani, rozumiem twój ból, lecz pragnę ratować twą duszę.
Prostując plecy, królowa otarła samotną łzę na policzku.
— Dla mnie nie ma już ratunku. Moja dusza rozsypała się po raz pierwszy, gdy trzymałam martwe ciałko Karolka. Jej resztki natomiast trzaskały i czerniały z każdą kolejną zdradą mego męża i śmiercią kolejnych dzieci. Marcin wspominał, że serce króla jest inne, lecz teraz wiem, że i serce królowej ustąpić musi pod żelazną obręczą. Tej niewinnej dziewczyny, przekraczającej granicę Węgier dziesięć lat temu, pełnej obaw, ale i nadziei, już nie ma. Zginęła w zamachu, a miast niej pozostała królowa... — Przełykając gorzkie łzy, złapała nadgarstek prawej ręki. — Królowa kikuta. Teraz skazana jestem je nosić.
Spuściła załzawiony wzrok, patrząc na gładkie, czarne, skórzane rękawiczki. Docisnęła prawą dłoń do brzucha, okrywając ją lewą, chcąc ukryć kalectwo.
— Elżbieto... — Klara nie zdołała wydusić już słowa, mając gule w gardle. Podchodząc do Piastówny, jeno ją przytuliła.
Nagły atak spazm ogarnął szczupłe ciało. Łkała i drżała równocześnie, nie mogąc się uspokoić. Dwórka miała wrażenie, że w ramionach trzyma dwie scalone z sobą kobiety, które walczyły o dominację nad jednym ciałem i ta, którą dotąd znała, poczynała przegrywać.
~~~~~~
Dokument powstały na podstawie wskazań królowej i dopełnień króla, ciągle pozostawał niedopracowany, choć sedno wyroku było już nazbyt czytelne. Każdy możny, który zaznajamiał się z zawartością pergaminu, wiedział, że sąd echem odbije się w królestwie. Nie przypuszczali jednak urzędnicy, że i na europejskich dworach nie pozostanie przemilczany.
Dwudziestu najznamienitszych i najbardziej oddanych baronów szeptało pomiędzy sobą, dokument sobie przekazując. Wskazywali na niego palcem, po czym dłonią usta zakrywali, mówiąc coś do towarzyszy, nie chcąc, by słowa dotarły do uszu króla.
Spoczywał na tronie oparty, z nogą wyciągniętą ku zgromadzonym. Podpierał rękę na podłokietniku, skubiąc bez krępacji brodę do czasu, gdy rygiel uderzył w belkę, luzując skrzydła wrót. Rozwarły się, skupiając na sobie wzrok możnych.
Dało się dosłyszeć cichy szelest bliżej nieznanego przedmiotu. Wszyscy wytężyli ślepia, jeno nie król, który zaraz wstał i zszedł z podestu, jakoby wyszedł komuś naprzeciw. Splótł kłykcie na plecach, unosząc dumnie głowę.
Uprzedniego wieczoru
— Nie! Nie zrobisz ze mnie widowiska!
Odskoczyła od małżonka, podążając do okna. Uchyliła je lekko, łapczywie racząc nozdrza kojącym zapachem wieczornej mżawki. Odetchnęła głośno, otwierając oczy.
— Nie masz prawa mnie o to prosić. Królowa kikuta! Cudownie! Popatrzmy na jej ułomność! — Uniosła dłoń ukrytą pod cienką rękawiczką, hamując łzy.
— Przestań tak myśleć! Przestań słuchać paplaniny mieszczuchów. — Chwycił ją silniej, niż zamierzał za policzki i przysunął zdecydowanie do siebie. — Nie mów tak — szepnął czulej. — Musimy pokazać naszą siłę. Udowodnić, że zamach nas nie osłabił, nie złamał, że dalej jesteśmy jednością. Ja i ty, pojmujesz? Jako mąż i żona. Król i królowa. Przyjdziesz. Wejdziesz tam, jak na najważniejszą kobietę królestwa przystało. Pewnie i z gracją, a ja będę stał u twego boku.
— Po co? Po co, Karolu?! — wrzasnęła, zalewając się łzami. — Szydzą ze mnie. Po kątach obmawiają, baczą z ukrycia, chcąc dłoń mą dojrzeć! Nie chcę! Nie pójdę! Nie wiesz, co czuję. Zach pozbawił mnie palców. Zmącił nasz spokój. Podniósł rękę na naszych synów, na nas wszystkich!
Przytulił ją do siebie, gdy fala rozpaczy całkowicie ją przemogła. Czuł jeno wściekłość, równie silną, jak ta, która odebrała kontrolę małżonce w cytadeli. Nie dziwił się, boć sam bliski był wymordowania wszystkich członków rodziny Zacha uwięzionych w lochach.
— Elżbieto, ochłoń i pomyśl racjonalnie. — Pogłaskał jej twarz, próbując uspokoić. — Spójrzże na to inaczej. Jesteś królową. To ciebie skrzywdzono. Nie mają prawa szkalować twego imienia, inaczej ja się z nimi rozprawię. Nawet nie wiesz, ile osób potępia czyn tego zdrajcy. Lud cię miłuje jeszcze mocniej niż onegdaj. Uratowałaś ich następcę. Wyrok nie ma zataić prawdy, a raz na zawsze uciszyć buntowników. Mamy wzbudzić strach, nie litość — orzekł pewnie, zadzierając jej głowę do góry. — Spisaliśmy wyrok, ale sama musisz tam być. Zatem? Co wybierasz? Do końca uchodzić chcesz za ofiarę? Czy za królową, dumnie unoszącą głowę i z godnością dźwigającą brzemię tego okrutnego występku?
W progu sali stanęła dumnie, jak na najważniejszą kobietę królestwa przystało. Krucza suknia zamajaczyła srebrnym wykończeniem, uzupełniona krwistoczerwoną opończą, która opadła ze złowieszczym pomrukiem puszczona przez dwórki. Ciągnęła za nią, gdy sama ruszyła w stronę środka sali, na której dotychczas gwarno było od rozmów możnych. Umilkli, uważnie się jej przyglądając. Szła dość szybko, dłonie skrywane w czarnych rękawiczkach trzymając nad pasem. Włosy w całości upięte miała w wysokiego koka, ozdobionego srebrną siateczką, na szczycie utrzymującego diadem w tym samym odcieniu.
Bez nawet najmniejszego wątpliwego kroku podeszła do męża, a ten wprowadził ją na tron po lewicy. Uśmiechnął się do niej tak, iż tylko ona to dojrzała i spojrzeli na znak w stronę poddanych chłodnym, przeszywającym wzrokiem. Dreszcz przeszedł chyba po każdych plecach, draśniętych zmarzniętym biczem.
Wtem Andegawen skinął w stronę palatyna Drugetha, który zwinął pergamin.
— Wasza wola jest dla nas najważniejsza, najmilsi — zaczął, lekko uchylając kark. — Winszuję. Wyrok stworzony z tak wielką precyzją nie zdarza się często³. Będzie dla nas zaszczytem, jego zatwierdzenie.
Prawdziwie wszyscy możni zgodzili się ze słowami Jana, czy to ze strachu przed gniewem małżonków, czy z aprobaty pomysłu. Powód nie miał większego znaczenia, lecz jeden człek, najbliższy sercu palatyna, jak i królewskiej pary, postanowił się wypowiedzieć.
— W gruncie rzeczy wyrok spisany jest wedle przykazań i przesłanek Starego Testamentu, ale czy do najwłaściwszych fragmentów odniesiono występek Felicjana Zacha? — spytał Wilhelm Drugeth, dotąd oddany sługa króla i królowej.
Jan Drugeth zachwiał się na nogach, słysząc głos syna. Król przymrużył oczy, a Elżbieta z ciekawską iskierką w oczach nasłuchiwała, co ma do powiedzenia.
— Księga Ezechiela mówi wyraźnie: „Oto wszystkie osoby są moje: tak osoba ojca, jak osoba syna. Są moje. Umrze tylko ta osoba, która zgrzeszyła. Umrze tylko ta osoba, która grzeszy. Syn nie ponosi odpowiedzialności za winę swego ojca ani ojciec – za winę swego syna. Sprawiedliwość sprawiedliwego jemu zostanie przypisana, występek zaś występnego na niego spadnie". Panie, czy mamy prawo występować przeciwko naukom Chrystusa? Dlaczego wytrzebić pragniemy ród, aż do czwartego pokolenia? Jakie pobudki kierują tobą, panie? Kara dla najbliższych krewnych Zacha winna wystarczyć.
Karol zasępił się, przygryzając usta. Kątem oka zerknął na małżonkę, trwającą w bezruchu. Nie wiedział w pierwszej chwili co odrzec, gdyż ta część wyroku stworzona została przez jej kancelarię na czele z Dionizym, który spode łba teraz mierzył młodego Drugetha.
— „Bo Ja jestem Pan, Bóg twój, Bóg zazdrosny, karzący nieprawość ojców na synach w trzecim i w czwartym pokoleniu – tych, którzy Mnie nienawidzą".
Cisza nastała i zdziwienie wielkie na słowa, które wypłynęły z ust królowej. Na to Karol przygryzł wargę, boć specjalnie usunął jej pieczęć z dokumentu, żeby nikt jej z nim nie łączył. Teraz jednak sama się wydała.
— „A który okazuje łaskę w tysiącznym pokoleniu tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań". Uważasz, że próba zabójstwa króla i jego rodziny uchodzi za poszanowanie Boskich praw? „Nie będziesz zabijał", a zatem co to było, Wilhelmie? Udawać mamy? Zapomnieć, że ów zdrajca niemal zabił naszych potomków i następcę tronu waszego domu?
Uzasadnienie, które padło z ust Piastówny nie pozostawiło złudzeń. Nawet brak jej pieczęci na dokumencie, nie wpłynąłby na przekonanie. Pewność, że to ona stała za tak okrutnym wyrokiem. W jednej chwili, każdy, kto uświadomił to sobie, poczuł niepokój, ale i respekt. Kobieta dotychczas działająca ostrożne w ukryciu, przyjmująca ino pokorną rolę matki i fundatorki świętych przybytków, dyktowała słowa, które zatwierdzone być miał przez dwudziestu czterech baronów. Wyrok, który wydawał się odpowiadać naukom Chrystusa, przy okazji będąc jednym z najokrutniejszych.
— Pani, Bóg, widocznie różne ma racje, ale wcieleniem jest miłosierdzia i to nim należy się kierować — drążył dalej Wilhelm. — Również kodeks Justyniana przewiduje królewską łaskę.
Elżbieta miała już odpowiadać, lecz delikatny dotyk Karola ją powstrzymał. Spojrzał na druha, który przełknął z obawą.
— Atoli wskazuje nam jasno, Wilhelmie, że przepis ten nie może zostać zastosowany w przypadku Zacha. Syn jego był na zamku i towarzyszył ojcu, pewno zagrzewając go do działania — obwieścił, patrząc na grono wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu. Butnym i ostrym. — Tym samym podpisał na siebie wyrok śmierci. Boski frazes, iż „każdy umrze za swój własny grzech" nie ma tutaj odzwierciedlenia. Nie ma prawa go mieć.
Nie widząc ni zdenerwowania, ni zrozumienia na ich twarzach, przygładził materiał wierzchniego królewskiego płaszcza. Wstał wolno. Ciężkie fałdy materiału uderzyły z głuchym hukiem w podest. Przeszedł wzdłuż krawędzi, gładząc brodę i kątem oka zerkając na równie zamyśloną małżonkę. Uśmiechnął się do niej lekko, zwracając się znów do zebranych.
— Panowie, wiem, że trudne zadanie przed wami, ale Felicjan podniósł rękę na naszą rodzinę, na naszych synów. Przyczynił się do uszkodzenia dłoni mej najmilszej małżonki. Teraz my, podniesiemy rękę na jego bliskich. Żałuję jeno, że tego nie doczekał.
Jan Drugeth wystawił rękę, ażeby powstrzymać syna od odezwy, szczęśliwie wyprzedzony przez Tomasza Szécsényi, wojewodę Siedmiogrodu.
Do tej pory przysłuchiwał się wszystkiemu w ciszy, obserwując zachowanie królewskiej pary, które wyraźnie wprawiło go w oszołomienie. Zerkał ciekawsko na królową i śledził ruchy króla, widocznie jej poddanego. Relacja dotąd zdominowana przez mężczyznę zdawała się teraz wielce nierówna. Wydawało się Tomaszowi, że siedząca na tronie kobieta w sposób lekki i bodaj obojętny, przydeptuje łańcuch połączony z kajdanami ubezwłasnowolniającymi nogi Andegawena.
— Macie słuszność, najjaśniejsi — rzekł, natrętnie patrząc w kamienną twarz Elżbiety. Nie chciał, lecz zaciekłość, siła i niepojęte dostojeństwo, które od niej biło, było niemal jak wabik. Zamrugał prędko, przenosząc wzrok na króla. — Zdrada nie może pozostać bez słusznej kary. Nie ma usprawiedliwienia dla tak haniebnego czynu.
Mówiąc to, przyłożył dłoń do piersi i stając naprzeciw królowej, uklęknął, pochylając głowę. Po upływie odpowiedniej ilości czasu spojrzał na nią, widząc przychylniejsze wejrzenie. Skinęła niemal niedostrzegalnie i wstała zaraz, stając u boku męża, który rzekł:
— Pamiętajcie, panowie, że żadna krzywda nie zostanie zapomniana. Jeśli teraz odpowiednio nie ukarzemy zdradzieckiego rodu, w przyszłości, brzemię to spadnie na kolejne pokolenia — rzekł tajemniczo, ujmując dłoń Elżbiety. — Niegdyś król, który przykładem był dla Mateusza Czaka i Amadeja Aby, motywacją pewno dla buntowników, zrezygnował z pomsty*. Nie ukarał należycie zabójców swej własnej żony, którzy czelność mieli podnieść na nią rękę i pozbawić dzieci matki. Teraz zatem mam uczynić to samo i pozwolić, żeby syn mój, wielce miłujący swą rodzicielkę i obdarzający ją wyjątkowym dziecięcym uczuciem, splamił dłonie krwią Zachów?
Oczy wszystkich się rozszerzyły. Rozchyliły i usta, z których wypłynęły urwane okrzyki zdziwienia. O ile argument wyjęty z Biblii, mógł nie przekonać wszystkich możnych, przytoczona historia węgierskiego monarchy, ojca wielkiego Beli, trafiła do wszystkich. Wszystkim odebrał mowę fakt, że tak tragiczna historia z przeszłości Arpadów, niemal bliźniaczo wpisuje się w ostatnie wydarzenia, które miejsce miały w domu Andegawenów. Jeno Wilhelm dalej pozostawał nie przekonany, co zmienić zechciała sama królowa.
— Mój wielki pradziad ukarał po latach zabójców matki — wtrąciła Elżbieta dumnie, podkreślając swe korzenie. — Nie chcę jednak tego samego losu dla własnego syna. Przeżyłam wydarzenie, które równie krwawe i tragiczne w skutkach było, jak historia Beli i jego matki, Gertrudy. Jego wnuczka, a moja matka, wraz z mężem i panem, mym ojcem, dla utrzymania i wzmocnienia władzy, surowo rozprawili się z mieszczanami, którzy dołączyli do buntu wójta Alberta. — Przerwała, dając czas możnym do namysłu. — Posłano mnie do klasztoru. Do mych najmilszych klarysek. Chciano, by mnie chroniły. Nic jednak nie może równać się ze strachem o życie własnego dziecka. A to z pewnością czuła królowa Jadwiga, gdy broniła mego rodzeństwa na Wawelu i rozmyślała nad tym, czy aby na pewno jestem bezpieczna z dala od domu. Prawić możecie, panowie, że przecie to nie zgryzota mężczyzn. Czy na pewno?
Rozejrzała się po pomieszczeniu, przeszywając każdego możnego wzrokiem. Jednak nie nienawistnym czy surowym, a pewnym i szukającym zrozumienia, co nie umknęło Tomaszowi Szécsényi.
— Co czuł mój ojciec, gdy wraz z węgierskimi posiłkami stacjonował w Sączu? Tuż pod murami klasztoru? Nie mógł mnie ujrzeć, przytulić, pocieszyć i zapewnić, że niedługo wszystko zakończy się pomyślnie i wrócę do domu. Jeśli teraz nie pokażemy swej siły. Nie wyplenimy zdrajców do cna, każdego dnia, będę obawiała się o własny los, a co gorsza, o los mych synów. Raz podniesiono rękę na pierworodnego. — Uścisnęła mocniej dłoń małżonka na samo wspomnienie. — Na waszą nadzieję, która rozpaliła mroki niepewnej przyszłości. O mały włos, nie odebrano wam nadziei na przedłużenie dynastii i bezsprzeczne panowanie na tronie, któregoś z naszych synów. Nie możemy dopuścić do powtórzenia tej tragicznej historii.
Wszyscy unieśli wyżej głowy. Wyprostowali plecy i wpatrzyli w swoją królową. Kobietę dotychczas uważaną za jeno żonę i rodzicielkę. Swym wywodem przypomniała im jednak dobitnie, kim jest i co jej zawdzięczają. Wykorzystała wszystkie swe atuty, by doprowadzić żądzę krwi do końca.
Nie musieli już pytać. Małżonkowie spletli mocniej swe dłonie, widząc klęczące sylwetki możnych. To im wystarczyło. Jakikolwiek by nie zapadł teraz wyrok, bez wątpienia pozostanie on zatwierdzony.
~~~~~~
Po uzgodnieniu ostatecznych spraw grono rozeszło się po palatium. I królowa wykończona swą rolą wracała mozolnym krokiem do komnat. Towarzyszyła jej Klara i Dalia, acz niedługo dołączył i Wilhelm Drugeth. Widocznie rozzłoszczony zagrodził jej drogę. Nie pochylił sylwetki, jak przystało i co było karygodne, lecz nic sobie z tego nie zrobił.
— Kobiecie nie uchodzi postępować tak okrutnie — zaczął zadziwiająco gwałtownie. Elżbieta nie widziała go jeszcze w podobnym stanie. — Masz być sumieniem męża, królowo, a jeno go podjudzasz i namawiasz do grzechu. Jesteś kobietą. Nie masz żadnej władzy! — krzyknął, dając upust złości i przecinając pięścią powietrze.
Piastówna zadrwiła jeno, potrząsając głową.
— Wyczuwam, drogi przyjacielu, że słowa twe dyktuje złość i przesadna pewność siebie, a nie rozum — odcięła spokojnie. — Nie masz racji i wiesz o tym, stąd strach widniejący w twych oczach. Nie potrafisz pogodzić się z tym, że król mnie miłuje. Wrażenie mam, że nasza głęboka więź bodajże tutaj się rozerwie.
— Jeśli się stać tak musi, dobrze. Nie mam zamiaru wspierać cię, pani i króla w tym okrucieństwie. — Ścisnął mocniej pięść, wbijając boleśnie palce w skórę.
— Rozumiem, boć sam nie masz dzieci, Wilhelmie, acz doszły mnie słuchy, że twoja Maria brzemienna. Przekonana jestem, że jeśli ktoś podniósłby rękę na dziecię, które nosi pod sercem, postąpiłbyś podobnie — odcięła ostrzej, czując ponowny przypływ złości, który rozdzierał ją na sali obrad. — Nie mam ci za złe tejże zniewagi, choć zapomniana ci nie zostanie. Możesz się z niej jeszcze wycofać.
Prychnął na tę sugestię Wilhelm. W oczach zamajaczył mu płomień wzgardy, którego nigdy wcześniej nie dojrzała. Zręcznie go ukrywał, acz tego było za wiele.
— Nienawiść i ból cię zatruwa, pani. Jeno od ciebie zależy, czy towarzyszyć ci będą, czy wyrzucisz je ze swego życia.
Miarka się przebrała. Miała dosyć rozmowy z chłopaczkiem, który karierę swą i bogactwo zawdzięczał wysoko postawionej rodzinie, wpierw na dworze w Neapolu, teraz w Wyszehradzie.
Zdała sobie sprawę, że nikt nie jest w stanie jej zrozumieć. Nikt, tak jak ona, nie został skrzywdzony przez Zacha. Czuła pustkę. Pozbawiona jakichkolwiek uczuć, zwłaszcza tych przystających kobiecie, pragnęła znowu żyć. Jedyne dobro, które odczuwała, to niezłomną miłość do synów, która odżywała w niej na nowo za każdym razem, gdy ich spotykała. Reszta zdawała się nieznacząca. Pragnęła odpocząć, uciec z zamku, w którym tkwiły straszliwe wspomnienia, ale jeszcze nie teraz. Wpierw musiała zakończyć to, co zaczął Felicjan feralnego południa.
— Teraz przekonamy się, kto bliższy jest sercu najjaśniejszego króla. Nie chcę żyć z tobą w niezgodzie, ale jeśli mnie zmusisz, stanę się twym koszmarem.
Na te słowa młodzieniec obruszył się i odszedł prędko. Uniosła wzrok i podeszła do okna, gubiąc blask ciemnych tęczówek w krużgankach.
— Straciłam silnego sojusznika — wyszeptała. — Muszę zdobyć innego, który od razu wyda się silniejszy niż Wilhelm.
— To będzie trudne. Rodzina Drugethów jest wielce bliska twemu mężowi. Są dlań jak rodzina — odrzekła Klara, która dosłyszała jej rozterki.
— Wiem, ale musi ktoś być. Jeśli Wilhelm zdecyduje mi się zaszkodzić, wbiję klin pomiędzy niego a Karola.
Nie ma już tamtej Elżbiety. — Próbowała utwierdzić się w swym przekonaniu, choć dalej czuła, jak dobra cząstka daje o sobie się we znaki, przedzierając przez skotłowane myśli.
Wyszehrad, 14 maja 1330 r.
| Dzień przed sądem |
— Przynieście, Przemka! Prędko! — krzyknął żałośnie, odwracając się w stronę łoża.
— Nie pomoże. Już nie.
Delikatny, niewieści głos przebił się przez gwar panujący w komnacie. Z ledwością przesunęła dłoń na nadgarstek Mroczka, uśmiechając się niemrawo. Każdy ruch sprawiał jej ból, a niemoc przepełniająca ciało, zdawała się jeno nasilać. Cztery niedziele, nieprzynoszące ukojenia. Nikła w oczach. Marniała, wytracając krople życia.
— Mroczko, spokojnie — rzekła, pociągając go lekko i zmuszając do zajęcia miejsca obok siebie. — Musimy pogodzić się z wyrokiem Opatrzności. Ja umieram. Nawet Bogusz nie pomoże. Proszę, daj mi odejść w spokoju.
— Nie, nie, nie. — Kręcił głową, przecząc jej słowom. Nie mógł i nie chciał się z nimi pogodzić. — Wyzdrowiejesz. Rozumiesz?
— Nie — zaprzeczyła twardo, kręcąc głową. — Posłuchaj. — Mroczko z bólem wypisanym na twarzy, nachylił się. — Byłeś najlepszą rzeczą, jaka spotkała mnie w życiu. Dałeś mi nadzieję na normalną rodzinę. I miałam ją. Przez krótką, ale piękną chwilę. Kocham cię, miły. Będę zawsze przy tobie, ale ty... — Zassała łapczywie powietrze. — Ty musisz żyć dalej. Dla mnie, dla siebie, dla naszego syna. Dla niej...
Mroczko, zdziwił się, patrząc na nią pytająco. Przechyliła lekko głowę, niemal pobłażliwie, jak gdyby znała jego sekret.
— Los nie jest łatwy dla kobiet. Bądź przy Elżbiecie, wspieraj ją i pewnego dnia. — Przerwała, przeczekując falę łez, która zalała blade policzki. — I pewnego dnia pokochaj inną kobietę. Bądź szczęśliwy.
— Przestań! Nie rób tego! Nie żegnaj — zawył nieszczęśliwie, całując chłodną dłoń. Przysunął ją do serca, wpatrując w coraz ciężej opadające powieki. Zasypiała. I nic nie mógł na to poradzić. — Laryso? — wyszeptał, stykając ich czoła. — Błagam, nie zostawiaj mnie. Nie potrafię żyć bez ciebie.
Poddał się rozpaczy, widząc ostatni, lekki uśmiech na trupiobladej twarzy małżonki. Przylgnął do bezwolnego ciała, wykrzykując obraźliwe słowa skierowane do Boga. Przerażenie go ogarnęło. Pomyślał o synu. Nie dam rady.
Cichy mlask wyrwał go z zamyślenia. Uniósł opuchniętą od płaczu twarz i spojrzał w stronę drzwi. Zamarł na widok synka. Wymachiwał radośnie rączkami, pojęcia nie mając, iż właśnie stracił najważniejszą kobietę w swoim życiu. Mroczko, zacisnął oczy, a otwierając je, spojrzał w twarz kobiety trzymającą pierworodnego.
— Elżbieta...
Na te słowa i wyraz jego twarzy, mocniej przytuliła malca. Również załzawiona, spojrzała na radosne dziecię i jeszcze raz na matkę wyssaną z duszy.
— Niczego mu nie zabraknie — oznajmiła, podchodząc bliżej i całując małą główkę, przekazała go służce. Przysiadła na łożu, całując i na pożegnanie dłoń najdroższej przyjaciółki. — Niczego mu nie zabraknie, siostro — wydusiła, ocierając łzy. — Jeśli zechcesz, pomogę ci, Mroczko. Dziecko potrzebuje matki.
Uścisnęła jego ramię, a on, jakby delikatny dotyk mocniej go rozczulił, opadł na jej pierś. Zapłakał gorzko, lamentując i rozpaczając po utracie ukochanej.
Gładziła jego plecy, również dając upust emocjom. Spojrzała wtem na zapadniętą twarz Larysy i chłopca w ramionach piastunki, zaciskając pięści.
— Pomszczę cię, siostro. Jestem ci to winna. Klara zapłaci za waszą krzywdę — wyszeptał mimowolnie, na co Mroczko mocniej ją uścisnął, domagając się wypełnienia obietnicy.
Wyszehrad, 15 maj 1330 r.⁴
| Dzień sądu |
W sali sądowej, która nie bez przyczyny została przygotowana w arpadzkiej cytadeli, tłoczyło się więcej osób, niż z początku przewidywano. Prócz głównych dwudziestu czterech baronów królestwa, takich jak: Jan i Wilhelm Drugeth, Tomasz Szécsényi, Hermán Lackfi, János Alsáni, Mikołaj Ákos, Pál Nagymartoni, Dénes Szécsi, Bartolomeo Frankopan, Stefan Pok, Piotr Dombaj, Demeter Nekcsei, Lawrence Nagymartoni, czy István Lackfi, obecni byli i ich najbliżsi współpracownicy i doradcy, często synowie oraz bracia – Kónya Szécsényi, Emeric Lackfi, Andrzej Lackfi, Mikołaj Pok, młodszy Dombaj. Nie brakło i najbliższych urzędników dworu: Dionizego Hédervári, Władysława Jánkiego, Csanáda Telegdiego, czy Jánosa Babonicia i wielu, wielu innych.
Stawili się wszyscy i to z nawiązką. Z ciekawości. Z fascynacji istotnością sądu, który w takiej skali nieczęsto się zdarzał. Ze zwykłej pazerności i chęci bycia w centrum wydarzeń. Kobiet nie uświadczono pośród zgromadzonych. Jeno służki krzątały się, roznosząc wszelkiego rodzaju trunki spragnionym, dopiero co przybyłym możnym.
Dionizy Hédervári zliczał członków rady, ich towarzyszy i pozostałych baronów. Upewniwszy się, iż są już wszyscy, skinął w stronę Zoltána. Ten obrócił się na pięcie, dochodząc do wrót. Uchylił je i wyszeptał coś do strażnika, który przeżegnał się jeno i wciągnąwszy mocno powietrze do płuc, otworzył skrzydła na oścież.
— Ich królewskie mości! — krzyknął halabardzista, przerywając rozmowy. — Z Bożej łaski król Węgier Karol Robert i królowa pani węgierska Elżbieta.
Grono rozstąpiło się, wyznaczając drogę do podwyższenia, na którym pyszniły się dwa masywne trony. Po upływie pacierza kroczyła już nią zapowiedziana para. Sylwetki możnych zgięły się w pół, oddając honory i pokątnie obserwując, jak bojowo zmierzają przed siebie. Nie dotykali się. Przesadnie wyprostowani i dumni, wbijali chłodne spojrzenia w trony lub herb na makacie rozwieszony tuż za nimi.
Ciągnęła ciężki królewski płaszcz wykończony na obrzeżach gronostajem. Równie krwista suknia mieniła się od złotych nici, którymi przepleciony był i długi, jasnobrązowy warkocz, zdobiący szczyt jej głowy. Wczepiona w niego korona wysadzana perłami, zwieńczała królewski wizerunek. Jedna część garderoby miała inny kolor. Czarny. Rękawiczki, pod którymi skrywała szczątek dłoni pozostały po zamachu, który zostać miał zaraz osądzony. On zaś prezentował się podobnie i równie królewsko. Czerwona tunika opinała sylwetkę, opasana złotym pasem. Na ramionach trzymał zaś płaszcz zakończony u nasady futrem z gronostaja. Na głowie dzierżył równie zdobną, acz większą koronę.
Nikt nie miał wątpliwości, czemuż to przywdziali tak charakterystyczne krwistoczerwone stroje. Nie było litości dla takiej zdrady. Po zajęciu tronów wyglądali niemalże jak para Bogów patrząca na świat z Olimpu. Obserwowali możnych niczym swych niewolników, muszący wypełnić ich wolę bez zbędnego gadania.
Po chwili wszelkie szepty ucichły, boczne wrota tym razem otworzyły się, a przez nie poczęli wchodzić członkowie rodu Zachów. Łańcuchy chrobotały, odbijając się echem od ścian, trafiając do każdej osoby w pomieszczeniu. Wszyscy wstrzymali oddechy, gdy ich oczom ukazała się jedyna, pozostała przy użyciu latorośl Felicjana, pozbawiona ośmiu palców. Obchodzono się z nią nad wyraz demonstracyjnie. Pospieszano, obrażano, a dłonie jej uwięzione były w wyraźnie cięższych kajdanach, które ledwo zdołała nieść.
Pchnięto ją ostatecznie, ażeby uklękła tuż przed obliczem królewskiej pary. Nie patrzyła na nich, jeno wbijała wzrok w posadzkę. O ile na twarzy króla przez chwilę dało się dojrzeć coś na wzór litości, twarz królowej dalej kamienna, nie drgnęła na jej widok. Wrażenie można było odnieść, że stała się nawet bardziej zaciekła i twarda.
Na środek wyszedł jeden z sędziów wyznaczonych przez grono baronów. Rozwinął dokument i począł czytać wszelkie postanowienia wyroku, który, jak się okazało, nakazał wytrzebić ród Zachów aż do trzeciego pokolenia, wliczając tu córki i synów sióstr Felicjana, jak również jego własnych córek, których dla odmiany nakazano odesłać na wyspę skazańców. Wyrok wyłączył spod tak drastycznej kary natomiast zięciów, którym nie odebrano majątków, a jedynie wykluczono ich na zawsze z dworu królewskiego. Zaraz jednak dodaje sędzia, że jeśli zostanie udowodnione, że ktoś z nich był wspólnikiem tego podłego przestępstwa, zostanie natychmiast skazany na śmierć i pozbawiony całego majątku. Od czwartego do siódmego pokolenia zaś włącznie, pozbawieni pozostają wszelkich dóbr i bogactw, na zawsze wydaleni z posługi na królewskim dworze.
Wszyscy możni niezaskoczeni wcześniej omówionym wyrokiem, szykowali się już do złożenia podpisu, gdy sędzia postanowił nie kończyć. Unieśli zaskoczeni głowy, nasłuchując rozkazu, który wzbudził w każdym gęsią skórkę, a i serca niektórym stanęły.
Rozkaz ten tyczył jeno jednej osoby, której udowodnione zostały przewiny związane ze zdradą i zamachem, ale i zabójstwem królewskiej dwórki. Nakazano pozbawić Klarę warg, jako karę za kłamstwa rozpowiadane na pożytek ojca, a na niekorzyść rodziny królewskiej, która stała się ich ofiarą. Wszelako odcięte już palce karą upodobnioną miały być do okaleczenia najukochańszej królewskiej małżonki, której pozbawiono palców u dłoni, karmiącej i jałmużnę rozdającej ubogim. Ale i obcięte, ażeby diabelskie nasienie nie zdołało już skrzywdzić lub zabić innej istoty Bożej. Nos zaś odcięty miał zostać, ażeby nie raczyła się pięknym zapachem wiosennego powietrza. W ostateczności dosiąść miała konia i obwożona być po miastach Węgier, głosząc przewiny ojca i swoje, z przestrogą, że kończyć tak będzie każdy występujący przeciwko królowi i jego rodzinie.
Wilhelm wyrwał się, zatrzymany przez ojca. Wojewoda Siedmiogrodu przymrużył oczy z zaciekawieniem analizując zachowanie Piastówny. Inni wbijali wzrok w króla. Andegawen po odczytaniu wyroku skinął w stronę sędziego, który rozłożył pismo na pobliskim stole, ażeby każdy mógł złożyć pod nim podpis.
Klara załkała zaskoczona surowością zasłyszanych słów, próbując błagalnym wzrokiem odwieść możnych od wypełnienia powinności. Z każdym jednak odejściem mężczyzny od stołu, po odłożeniu pióra, zalewała się łzami. Płakała, błagała i próbowała zbliżyć się na klęczkach do podestu, acz jej nie pozwalano.
Wtem podszedł i ostatni, Wilhelm Drugeth, który nie odważył się jednak sprzeciwić mimo oburzenia. Kara była to zbyt krwawa jak na Andegawena. Stąd też podejrzenie padło na królową, której Larysa była najbliższą towarzyszką. A i Mroczko patrzył z oddali na winowajczynię swej udręki.
Złożywszy ostatni podpis, podniesiono wszystkich skazanych i wyprowadzano po kolei, szydząc z nich, przeklinając i spluwając pod nogi. Jeno Klara wyrwała się strażnikowi, krzycząc przez łzy, jakby dostała nowych sił i została niemal oświecona.
— Przeklinam was! Dzień pomsty będzie waszym końcem! I król, który do tej pory płynął przy sprzyjających wiatrach, i ku upodobaniu swego losu, rozerwał czubate fale morza, ale szczęście odwróci od niego twarz, odwróci się od niego plecami, tragedie zsyłając i stopy bólem rozrywając⁵!
Wykrzykując ostatnie słowa, opadła bezwładnie w ramiona strażnika. Zemdlała, na co już Elżbieta uniosła lewą dłoń, odmachując mu z pogardą dla dziewczyny.
To był jeno początek cierpienia Klary, początek rządów królowej kikuty i początek końca dobrej fortuny Karola Roberta.
Myślę, że ten rozdział nieco zamknie wątek Zamachu, choć nie do końca, gdyż jego skutki jeszcze nadejdą. Szczerze mówiąc, to nie wiem co mam w notce napisać. Mam nadzieję, że dość jasno wszystko opisałam i nie muszę zbyt dużo wyjaśniać. Jeśli ktoś ma jakieś pytania to proszę zadawać je tutaj 😊
Z mojej strony tylko zaznaczę kilka kwestii, dlaczego tak, a nie inaczej. Cóż, w mojej wizji całego zajścia każdy miał przypisaną rolę. Nie mogłam pozostać jednak głucha na dość poniżające opisy. Mam tu na myśli ucieczkę Karola i rolę Elżbiety, jakoby zaprowadziła Klarę bratu na zgwałcenie oraz przydomek, jaki dostała. Dochodzi również pomówienie o romansie Kazika i Klary. Te wszystkie urągające rodzinie królewskiej „fakty" u mnie będą stanowić linię obrony opozycji. Klara uwodziła Kazika na początku, więc sporo osób na uczcie ich widziało. Karol podczas zamachu upadł obok stołu, co mogło wyglądać na tchórzostwo. Oczywiście dla mnie to wymysły, ale wymysły, które mocno ugrzęzły w podświadomości ludzi dzięki polskiej kronice. Co ciekawe opisy węgierskie nawet nie wspominają o tych aspektach. Przypadek?
Co do samej kary dla Klary. Cóż, to było dla mnie trudne, ale to obcięcie palców jest niemal odzwierciedleniem krzywdy Elżbiety, więc postanowiłam, że u mnie to ona będzie w większej mierze za to odpowiedzialna, jak za jedną część całego wyroku. To raczej zrozumiałe.
Dodatkowo chciałam nakreślić sytuację pomiędzy małżonkami, do czego posłużył mi poniekąd Tomasz, wojewoda Siedmiogrodu. Nie mogę pozostać obojętna na opisy, jakoby podczas całej sprawy z wyrokiem, Karol znajdował się pod silnym wpływem żony. U mnie miał być nieco podatny, ale i miał ulegać jej z własnej woli. W końcu zginąć mogły dzieci.
Mam nadzieję, że przekonałam Was do mojej rozbudowanej wersji przebiegu zamachu. A jeśli nie, to przekonam w przyszłych rozdziałach. Spróbuję pokazać wpływ plotek na chwilowy rozłam pomiędzy Karolem i Elżbietą, która przejdzie pewne „załamanie", i wątpliwości Elżbiety względem brata. Nie zabraknie też strony polskiej, gdzie w podsycaniu plotek pomogą dziś wspomniani Krzyżacy.
Jak wspominałam w przypisach, wyrok został stworzony bardzo precyzyjnie i mam nadzieję, że pokazałam to w przekonujący sposób. Jak zauważyliście, wykorzystałam do tego Wilhelma Drugetha, który musiał się poróżnić w końcu z Elżbietą. Nasza królowa zyska jednak nowego sojusznika, przeczuwacie już, kto to będzie? 😊
No i końcowa klątwa. Krąży przekonanie, że tak krwawy wyrok okazał się obosieczny i coś w tym jest. Myślę jednak, że klęska, która niedługo nadejdzie, nie była tylko wynikiem „klątwy", ale i tej napiętej sytuacji, która zaburzy psychikę Karola, jak i Elżbiety. W końcu kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. A nasza para po czasie nie będzie wiedziała, co jest już tą prawdą a co pomówieniem, ale nie wybiegam już w przyszłość.
Jestem bardzo ciekawa Waszego zdania, więc byłabym wdzięczna za jakieś małe komentarze 😄❤ Do zobaczenia!
Dedykacja dla Nesli_Victoria a szczególnie ostatnia scena Larysy i Mroczka 💖 No i przyszedł również czas na "tą" Elżbietę 🙈
¹ Królewskie regalia trzymane były w królewskim skarbcu. Taki stan rzeczy był również za Ludwika, jednak nie wiadomo do końca, gdzie znajdował się skarbiec. Natrafiłam też na wzmiankę, jakoby regalia były trzymane w cytadeli, co jest bardzo prawdopodobne, gdyż cytadela była dobrze obwarowana i kilka razy zdołała odeprzeć ataki najeźdźców.
² Słynny Amadej Aba – możnowładca i główny przeciwnik Karola Roberta – oprócz dwóch synów (Dawida i Dominika), którzy zginęli w jednej z największych bitew (o czym wspominałam w książce), miał również piątkę innych dzieci: Jana, Mikołaja, Władysława, Amadeja i Katarzynę. Po upadku rodu Aby jego dzieci miały ponoć znaleźć schronienie w Polsce, pośród zwolenników, którzy pamiętali, jak Aba i Czak pomagali Łokietkowi objąć tron. Katarzyna wraz z mężem wstąpiła do klasztoru, pojawia się też domniemany syn, jako właściciel zamku w Bobolicach. Niemniej dodałam w planowaniu zamachu Amadeja Juniora, bo moim zdaniem jest to jak najbardziej logiczne. Mógł pragnąć zemsty jak inni sojusznicy jego ojca.
³ Wyrok został stworzony bardzo precyzyjnie i został oparty na argumentach ze Starego Testamentu i Kodeksu Justyniana. Od siebie dodałam jeszcze dwa inne argumenty, które również mogły mieć na niego wpływ.
⁴ 15 maja 1330 roku miał miejsce sąd, z którego zachował się spisany dokument, podpisany przez dwudziestu czterech baronów królestwa. Jest jednym z najważniejszych podstaw do analizy przyczyn i skutków zamachu.
⁵ Jest to lekko przeze mnie przekształcony fragment zaczerpnięty z węgierskiego opisu zamachu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro