41 rozdział ♔ | Wyszehradzka tragedia |
♔
| Uczta i Zamach |
Uczta i zabawa przygotowana na cześć piastowskiego brata w niczym nie ustępował tej, urządzonej na cześć andegaweńskiej siostry. Choć obawa zatruwała umysły królewskiej pary, która nachalnie rozkazywała sprawdzać każdy dzban wniesiony na salę, a szczególnie te, podawane Kazimierzowi i jego dworzanom.
Elżbieta nie spuszczała oka z synów, którzy pozostawali pod opieką wychowawców i sześciu dwórek, które nie rozumiały tak przesadnej ostrożności. Stosować musiały się i do zasady, ażeby chłopcy pozostawali pod ciągłym zasięgiem rodziców i żeby pod żadnym pozorem nie spuszczały ich z oka. Zatem kiedy jeden z chłopców odchodził dalej, najczęściej to królowa zmierzała tuż za jego czteroosobową świtą, podczas gdy król obserwował drugiego z synów. Tym razem nie zamierzali ufać jeno intuicji, a sami dbali o bezpieczeństwo na uczcie najważniejszych biesiadników.
— Czy coś się stało, drogi szwagrze? — zagadnął Karola, przysiadając się doń na miejsce po lewicy, dotychczas zajmowane przez królową. — Wydajecie się spięci — zauważył, zerkając na siostrę, która towarzyszyła Ludwikowi przy popisie sztukmistrzów.
— Skąd ten pomysł? — uciął, kierując wzrok na Andrzeja, siedzącego w towarzystwie Iva i Kolomana. — Po stracie trójki dzieci, mniemasz, że Elżbieta spuści w takim tłumie, choć na chwilę któreś z pozostałych przy życiu? — mruknął, odwracając kota ogonem. Nie w smak było mu wspominać o trzech stratach, ale jeno ten argument mógł przekonać dobitnie wścibskiego Piasta. — Zawsze skupia na nich swą uwagę.
— Daruj. To oczywiste — odrzekł pokornie, pochylając lekko głowę w akcie przeprosin. — Carobercie, przyjmij wyrazy współczucia...
— Nie mówmy o tym — wtrącił mu w słowo. — Dziś się radujemy z twego przyjazdu, Kazimierzu. — Uniósł czarę i zaraz napił się za jego zdrowie. — Ale wdzięczny ci jestem za te słowa. Teraz wszelako rozluźnij się i rozejrzyj, ile piękna dookoła. Zabaw się — zaproponował, ukrywając za szczytem kielicha drżący kącik ust.
Kazimierz łypnął na niego zdumiony. Znał bowiem pomówienia na temat Andegawena i narzekania matki niegdyś słyszał, gdy pomiędzy wierszami w listach od Elżbiety, odczytywała jej pokrzykiwanie i smutek związany z rozpustnym życiem męża. Przygryzł ze złości zęby, zerkając na roztańczony tłum, szukając w nim podświadomie ciemnowłosej niewiasty, którą spotkał dwukrotnie na korytarzu.
Nie unoś się honorem. To ty masz interes, nie on — przypomniał sobie słowa siostry, choć prawdziwie zaogniała jego stan każda myśl o tym, że szwagier jego mógł zdradzać i ranić ukochaną Elżunię.
— Mam żonę — przypomniał, popijając dla odmiany piwo, które przywiózł z Polski. — Miłuję ją — odrzekł mało pewnie, gdyż Karol spojrzał na niego zaintrygowany.
— Widzę właśnie — parsknął śmiechem. — Zastanawiałem się, czy Litwinkę można miłować? Da się miłować? — spytał, acz Kazimierz nie odpowiedział nawet, po chwili uśmiechając się pod nosem. Karol popatrzył w tym samym kierunku, dostrzegając młodą Zachównę, wirującą na środku w modrej sukni. — Wodzisz za Klarą jak podrostek, zapominając, żeś następcą tronu. Wbijasz w nią nachalny wzrok, a ona cię wabi. Zróbże coś w końcu. — Zerknął na niego wymownie, puszczając oczko. — W małżeństwie czasem należy wytchnienia zaznać i skosztować innej słodyczy, boć idzie się zanudzić.
— Czyżby? — warknął Kazimierz, podrywając się niemal z miejsca. Miarka się przebrała, acz zagryzł zęby. Wbił w Andegawena płomienne spojrzenie, zaciskając mocno pięść. — Zatem i moja siostra ci nie wystarcza? — spytał, uspokajając z trudem gniew. — Namawiasz mnie do zdrady, bo sam robisz to samo — uciął, wlewając całą zawartość kielicha do gardła.
— Elżbieta jest wyjątkowa. Dla mnie jedyna — odpowiedział Karol nazbyt zdecydowanie, jak na męża, który rzeczywiście miał dopuścić się zdrady. — A twa żona? Będziesz w stanie powiedzieć o niej to samo?
— Anna również jest niezwykła — przerwał, prędko doszukując się plusów swej małżonki. — Znakomicie strzela z łuku i dosiada konia nie gorzej niż niejeden mężczyzna.
— To samo potrafi twoja siostra, choć pewno o tym nie wiesz i pewno nie gorzej od Anny. Lotny ma umysł? Piękna z niej kobieta? Wzbudza pożądanie? — Karol powstrzymał się od dalszych pytań, widząc wyraz twarzy szwagra, acz zaraz wypalił: — Widzę, że już szukałeś odmiany na Wawelu.
Kazimierz nie zdołał odpowiedzieć, zaatakowany zaraz przez dwuletniego chłopca. Uniósł Andrzeja, przytulając go do siebie. Zabawiał siostrzeńca, kątem oka zerkając na Andegawena. Przerzucił wtem uwagę na chłopców, którzy podeszli bliżej. Rozszerzył oczy, zerkając na jednego z nich to na króla. Chwycił dwunastolatka za policzki i jeszcze raz zmierzył wzrokiem szwagra, nie mogąc uwierzyć w ich podobieństwo. Koloman. Czyli naprawdę ma bękarta — pomyślał, dostrzegając zmierzającą ku nim siostrę ze starszym synem. Wstał pospiesznie, biorąc na ręce Andrzeja, wyraźnie zakłopotany.
— Chodź, Jędruś. — Elżbieta przejęła syna, siadając z nim na miejscu. Wymieniła jeszcze spojrzenie z bratem i uśmiechnęła się lekko. — Nie pesz się, Kazimierzu. — Wyciągnęła rękę do Kolomana i przyciągnęła do siebie. — Owszem, to... mój pasierb.
W ostatniej chwili zrezygnowała z nazwania chłopca bękartem. Pogładziła jego czuprynkę, a wtem on wraz z Ivem i Ludwikiem pobiegli dalej.
— Oddalę się, siostro. Szwagrze.
~~~~~~
— Stchórzyłaś?! — warknął Zach, chwytając mocno ramię córki i pociągając w kąt sali. — Wszyscy żyją, a dwór nie huczy od plotek o próbie zabójstwa króla!
— Ojcze, błagam, puść. Zrobiłam, co kazałeś. Nie wiem, jak to się stało. Widziałam, jak ten mężczyzna wnosi dzban do jadalni, mijając się z polskim królewiczem — broniła się Klara, kuląc się ze strachu przed ojcem.
Chęć miał sam teraz podejść do króla i podciąć mu gardło. Spojrzał w jego kierunku pełen nienawiści, widząc obraz rodzinnego szczęścia, ale i Piasta odchodzącego od stołu.
— Teraz. — Popchnął córkę. — Idź doń. Zrób to, co ustaliliśmy. Nie zawiedź mnie.
Nie musiała zbyt wiele robić. Spojrzała jeno na Kazimierza, a on jak na zawołanie począł zmierzać w ich stronę. Zach zakręcił kraniec wąsa, prężąc się dumnie za córką, która przyjmowała już polskiego następcę. Ucałował jej dłoń, wlepiając w dziewczę maślane oczy jak zahipnotyzowany.
— Pani.
— Panie. — Pochyliła się posłusznie, uciekając od niego wzrokiem, jakby zawstydzona. — To mój ojciec, Felicjan Zach — przedstawiła nieśmiało mężczyznę.
— Miło mi poznać ojca tak pięknej niewiasty. — Uśmiechnął się, nieustannie wzrok gubiąc w pobielałej, smukłej twarzy Klary, po chwili zerkając ciekawie na Felicjana. — Już wróciłeś do łask, panie? Ponoć utraciłeś stanowisko — rzekł, przypominając sobie rozmowę i list Elżbiety do matki.
Zachówna uniosła spłoszona oczy, wlepiając je w Kazimierza, który jak wodzony na pokuszenie, na nią spojrzał. Podskoczyła lekko na mocne uszczypnięcie na plecach.
— Owszem — zagadnęła Piasta, uśmiechając się zniewalająco i rękę Zacha odsuwając dyskretnie od siebie. — Król przebaczył memu ojcu tę jedną przewinę. Nie należy przekreślać długoletniej służby przez jeden błąd.
— Prawda to — odpowiedział niejako posłusznie, nie spuszczając z niej oka. — Panie, zezwolisz na taniec z twą córką?
— To dla nas zaszczyt. — Pokłonił się służalczo, pod nosem unosząc kącik ust. — Miłej zabawy — polecił, popychając córkę w ramiona polskiego następcy.
~~~~~~
Atila podejrzliwie zerkał na Felicjana, zmierzając w stronę królewskiego stołu. Nie pamiętał, kiedy wrócił on do służby. Przypuszczał jednak, że nie musi wszystkiego wiedzieć, zwłaszcza gdy długo nieobecny był na dworze. Przypomniał sobie też, jak Klara uprzedniego dnia rozmawiała z jednym ze strażników o tym, że król przebaczył jej ojcu, zatem sprawa wydawała się wyjaśniona.
Dochodząc do królowej, poprosił ją o rozmowę, odchodząc nieco dalej.
— Pani, chciałbym prosić cię o zgodę. — Widząc skinienie, westchnął ciężko, dodając sobie odwagi. — Nadszedł i mój czas, królowo.
Elżbieta zachichotała, gładząc przyjaźnie jego ramię.
— Macie moje błogosławieństwo — zaszczebiotała szczęśliwie i przerzuciła oczami na zdziwiony wyraz twarzy strażnika. — Podczas twej nieobecności Diana usychała z tęsknoty, a wiesz dlaczego? Wylewała tyle łez za tobą, że mogłaby podlewać nimi moje kwiaty i wystarczyłoby na lata.
Spuścił głowę, wyraźnie ucieszony z tej nowiny. Ucałował jej dłoń i zaraz poderwał, zmierzając zapewne w stronę, gdzie przebywała jego ukochana, a gdzie byli i oni.
Zasępiła się Elżbieta na widok Larysy trzymającej syna na rękach, tym bardziej na widok Mroczka, który wcale nie zerkał na nich, a na nią. Poczuła się winna. Odrywała uwagę ojca od rodziny, choć wcale nie chciała do tego dopuścić. Potrząsnęła głową, odwracając się naprędce i uśmiechając do męża, który od dłużej chwili miał ją na oku.
— Jesteś niezwykle piękna — zagadnął Kazimierz, obracając Klarę pod ręką.
Zawstydziła się, spuszczając czarująco wzrok, co jakiś czas pokątnie nań zerkając.
— Pochlebstwa z ust następcy tronu to zaszczyt dla mnie, panie. Jestem wdzięczna.
Tańczyli wśród tłumu, ale wrażenie miała, iż Piast nie widzi nikogo poza nią. Krępowało ją to nieco, a i nachalny, ujmujący, błękitny wzrok przepalał ją na wskroś. Dalej jednak brnęła w niebezpieczną grę. Trzymała dystans, acz młode, gładkie i przystojne lico niezwykle ją pociągało. Usta szerokie i pełne rozchylały się, gdy błękitny wzrok spoczywał na jej wiśniowych wargach. Przy krokach w przód zbliżali się, niepokojąco blisko przysuwając do siebie twarze, ale zaraz odskakiwała.
— Odstręczam cię, pani? — spytał zmysłowo i retorycznie, gdyż dobrze widział, że ciągnie ją do niego.
— Nie. Wręcz przeciwnie, mój panie — odrzekła, kusząc głębokim spojrzeniem.
Patrzyła w błękitne oczy polskiego królewicza. Zdawały się niewinne, pozbawione grzechu, który widniał w mniemaniu ojca w oczach Andegawena. Nie był nim. Nie należał nawet do jego rodziny, a ni królowa, ni jej brat nie dzierżyli przewinień męża i szwagra.
Posługa, która miała ino podsycić w niej nienawiść względem królewskiej rodziny, z dnia na dzień potęgowała w niej poczucie sympatii i obowiązku. Czym w końcu zawiniły jej ojcu niewinne dzieci? Królowa, która w czasie walk o tron i tłumienia zbuntowanych możnych w osobie najpotężniejszych baronów królestwa, Aby i Czaka, była jedynie pacholęciem ledwie odrosłym od ziemi? Na dodatek z krwi Piasta, któremu pomagali i wspierali militarnie ów właśnie baronowie?
Poznając dogłębnie królewską rodzinę, głowę zagubionej Klary rozdzierała lojalność względem ojca i rodzeństwa, które równie jak ona, wyznaczone zostało do ról w skrupulatnym planie opozycji. Bała się, coraz bardziej nie rozumiejąc poczynań ojca. Drgawki ogarniały wiotkie i szczupłe ciało na samą myśl tego, co miało się wydarzyć. Grzechu, który mógł zepchnąć ich zagorzałe w zemście rody w czeluści samego piekła. Nie chciała tego, acz nie miała innego wyjścia.
— Nie zrobię ci tego, panie — wyszeptała, aksamitnym głosem wzbudzając w Kazimierzu dziwny dreszcz.
Odwróciła się doń plecami. Przyśpieszyła kroku, dochodząc do wrót i przemierzając korytarz wypełniony kojącym, zimnym powietrzem. Zaszyć się pragnęła w ciemnym kącie zamku, zniknąć na dobre i wrócić po wszystkim. Jednakowoż niedane jej było zasmakować tej samotności. Mocny uchwyt pociągnął ją do wnęki, przyciskając do ściany.
— Co ty wyprawiasz?! — Głos ojca uderzył w nią jak najgorszy jazgot. — Wracaj tam i zrób, co ci kazałem.
Skuliła się niczym ofiara, choć to nie ona miała nią przecie być.
— Nie — wychlipała, nie patrząc mu w oczy. — Ojcze, nie zrobię tego. On nie jest niczemu winien. Nie, nie zrobię. Zabij, lecz nie każ tam wracać. Kazałeś mi już podłożyć truciznę, mało ci? A jeśli Bóg nie chce ich śmierci i specjalnie wchodzi nam w drogę?
— Zamilcz, głupia! Bóg pragnie zemsty tak samo, jak i my. Jest po naszej stronie!
Nie mogła znieść już bólu na ramionach. Coraz silniej ściskane były przez mocne dłonie Felicjana, który wydawał się oszalały. Oczy jego płonęły. Wąs niemal wyprostował i napiął ze złości. Gdyby chwilę dłużej pozostał przy najmłodszej córce, gotów był posłać ją w diabły. Wiedziała o tym bowiem była jego największym rozczarowaniem. Ku jej szczęściu odepchnął ją jeno, odchodząc pospiesznie.
— Na nikim polegać nie można, nawet na rodzinie. Sam sobie poradzę.
~~~~~~
Jasiek z Melsztyna poklepał wystawionego do wiatru druha, podśmiewając się pod nosem.
— Uciekła ci? — zadrwił.
Kazimierz przeczesał gwałtownie swą czarną burzę loków i odchylił nieskrępowany głowę. Poczuł wtem, jak nadmiar trunku uderza mu do głowy, nasuwając fantazje o młodej, pięknej ciemnowłosej. Widział, jak z nim flirtuje, jak omamia i kusi, więc zadziwiła go nagła zmiana.
— Nie wiem, co się stało, ale to nie koniec. Nie zakończę tak zabawy — odciął zdeterminowany i począł szukać kolejnej niewiasty tym razem w osobie wysokiej, szczupłej blondynki z włosami do pasa.
| Nazajutrz |
— Nie mogłeś się powstrzymać?
Warknięcie Jaśka wyrwało spitą głowę Kazimierza ze snu. Uniósł się, czego zaraz pożałował, z powrotem opadając na posłanie. Dłonią odnalazł towarzyszkę, przejeżdżając po nagim ciele. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się uroczo, a on na przywitanie okrył słodkie usta własnymi. Jasne włosy opadły na jej policzek, zgarnięte zaraz przezeń za ucho. Jasiek tracąc cierpliwość, podszedł bliżej.
— Wyjdź — skierował się do dziewczyny, podając jej uprzednio suknię. Poczekał, jak odzieje ciało i po wyjściu rzucił w przyjaciela koszulą.— Mówiłem ci, byś trzymał się z dala od węgierskich dwórek.
— Nie jest Węgierką, a Chorwatką — odciął zadowolony i sięgnął po kielich. — Jaśku, nikt nie musi wiedzieć. To nie Wawel, tutaj wszystko się ukryje.
— Nie byłbym taki pewny. — Znalazł wzrokiem buty królewicza i podniósł je. — Miałeś przekonać do siebie króla, a nie dwórki.
— Co mam poradzić, skoro z nimi idzie mi prościej niż z upartym mężulkiem? Wolę uwagę poświęcić pięknym, bogato wystrojonym niewiastom, na które jeno spojrzę i już padają mi do stóp.
— Takim sposobem szwagra nie przekonasz. Wstawaj! — Jasiek ściągnął pościel z bruneta i podrzucił mu świeżą część garderoby. — Siostra chce cię widzieć, może ona przemówi ci do rozumu. Będzie czekać z synami w ogrodzie.
— I znowu gnębić mnie będzie swym szczęściem — skwitował impulsywnie, zaraz przewracając oczami. — Nie patrz tak, nie mam nic złego na myśli, po prostu — uciął, podciągając się na posłaniu i wzdychając. — Nie dziwię się, że Carobert uważa mą siostrę za wyjątkową. Dała mu czterech synów. Żałuję, że musiała przeżyć śmierć dwóch z nich i córki. Nie wyobrażam sobie stracić, którąś z moich, a co dopiero chłopca.
— Może gdybyś więcej uwagi poświęcał Annie... Spójrz na Elżbietę, a przypomnij sobie ją. Od razu widać, która czuje się kochana i szczęśliwa pomimo tragedii.
Albo, która lepsze pozory sprawia — skwitował w myśli.
— Dosyć babskiego gadania! — odciął znudzony, wstając z posłania. — Należy pomówić mi z siostrą. Jestem tu od tygodnia, a Carobert jeno mnie ignoruje i karmi obietnicami spotkania.
~~~~~~
Nuciła pod nosem, przykładając prawe przedramię do lewego, ażeby orlica przeszła na rękawicę. Dźwignęła szpony, wbijając je w grubą skórę, przynosząc tym samym właścicielce ulgę. Elżbieta zatopiła w pierzu dłoń okrytą cienką rękawiczką, dochodząc do przyokiennego stoliczka i w palce biorąc małego robaka. Przystawiła orlicy do dziobu i nakarmiła jeszcze kilkoma.
Nie obróciła się na wtargnięcie do komnaty, jeno dalej podśpiewując, patrzyła, jak samica obraca głowę, wbijając w nią oliwkowe ślepia.
— Teraz będziesz chowała ją w komnacie? — zapytał ironicznie Karol, podchodząc bliżej.
Odchylił głowę, a orlica, robiąc to samo, zaskrzeczała, rozkładając skrzydła.
— To prezent od ojca. Zamierzam ją oswajać — rzekła, patrząc na niego przez ramię. Widząc niezadowolenie, odwróciła się całkowicie, na co Karol odskoczył zaczepiony skrzydłem orlicy, która ponowiła ostrzeżenie. — Carobercie, nie wymagam od ciebie obietnicy pomocy, ale nie skreślaj jej. Kazimierz nie posiada jeszcze umiejętności negocjacji, jednak zrób to dla mnie. Miej na względzie, że Królestwo Polskie może cię potrzebować.
— Jakże by inaczej.
— Słucham? — odcięła z przyganą w głosie.
Dostrzegając jednak swój nietakt, zmieniła front. Podeszła do sztalugi, przybliżając do niej rękę i pozwoliwszy usadowić się drapieżcy na miejscu, wróciła powolnym krokiem do małżonka. Zawahała się, acz zaraz dłonie jej powędrowały na jego talię.
— Musisz wybaczyć mu te ciągłe skamlenia o pomoc — rzekła pewnie, niechęć co do wypowiadanych słów pozostawiając dla siebie.
Nie lubiła urągać pozycji ojca, wiedząc, ile walki kosztował go tron. Teraz stała wszelako za mężczyzną, który równie wiele przeszedł, a rzec nawet mogła, że jego walka o Węgry była o wiele brutalniejsza niżeli kujawskiego księcia. Choć czy można było rozstrzygnąć rozsądnie, która wojenna pożoga była warta bitki?
— Mogę sobie jeno wyobrazić, ile kosztowała cię walka o tron. Nie umniejszam memu ojcu, lecz twoja pozycja była zgoła odmienna niż jego. — Uścisnęła mocniej bok męża, przysuwając usta do ucha. — Jestem pełna podziwu, mój królu.
Zachwiała się, gdy z nagła gwałtownie odwrócił ramiona, niemal posyłając ją na posadzkę. Ujrzawszy pewno jej chwilowe przerażenie w oczach, pochwycił ją, przysuwając do siebie. Złapała krótki, urwany oddech, mierząc się z błękitnymi tęczówkami, które wyrażały coś, czego nie potrafiła określić.
— Nie drwij — orzekł oschle. — Twe przymilne słówka nie wpłyną na mnie.
Chciał odejść, lecz przytrzymała go przy sobie.
— Mówię prawdę. Dobrze. — Pochyliła kalająco głowę, igrając z jego palcami. — To, że pragnę cię przekonać, nie oznacza, że ślepa jestem na twe dokonania. — Uśmiechnęła się, poniekąd przywdziewając rzewną minkę. — Macie ze sobą wiele wspólnego. Obaj jesteście uparci i nazbyt dumni.
— I mamy równie uparte żony — dodał zaskakująco, ujmując jej twarz w dłonie.
Elżbieta dostrzegła przez ułamek pięknej sekundy, iż patrzy na nią z dumą, choć tak szybko, jak się pojawiła na jego twarzy, a bliżej w oczach, również i prędko uleciała. Parsknęła niemal na to. Nie lubił okazywać jawnie swego zadowolenia z tego, iż jest jego żoną, ale potrafiła wychwycić tak nikłe momenty, które były wynikiem najszczerszych jego uczuć.
— Proszę, nie skreślaj wysłania wsparcia do Polski. Wiem, że masz wiele własnych zmartwień, acz Krzyżacy to dla mego ojca jak dla nas Wołosi. Przyjdzie dzień, kiedy to mój ojciec cię wesprze, ale teraz to on jest w potrzebie.
Cień szansy pojawił się wraz z lekkim uśmiechem na twarzy Andegawena. Pocałował czoło małżonki i pogładził przez chwilę policzek.
— Przemyślę to. Na razie nie zaprzątaj sobie głowy. Raduj się z wizyty brata.
— Mam taki zamiar. Idę do ogrodu, wezmę ze sobą chłopców.
— Dobrze. — Ucałował małżonkę w policzek i na odchodne dodał: — Ludwik chyba polubił twego brata. To dobrze.
Przebiegły połysk przepłynął przez błękitne tęczówki. Nie zamierzał już sprzeciwiać się w kwestii wysłania wojsk, boć nawet polubił młodego szwagra, jednak i jego wdzięczność, mogła w przyszłości poskutkować przedłużeniem tak korzystnego układu. W końcu Władysław wiecznie żył nie będzie.
~~~~~~
Z początku zazdrość spowodowana szczęściem rodzinnym siostry, ustąpiła. Poddał się urokowi siostrzeńców, obserwując, jak radośnie zabawiają się pomiędzy krzewami. Czasem i sam do nich dołączał, pomagając w ucieczce młodszemu Andrzejowi, czy dobywając drewnianego mieczyka i krzyżując go z Ludwikowym.
Elżbieta patrzyła nań z radością. Przysiadła wtem na ławce, układając ciężki, futrzany płaszcz na kolanach.
— Porozmawiajmy, bracie — zagadnęła, chwytając go za dłonie i sadzając obok siebie. — Co u matki, u ojca, u naszej małej Jadwini? Pewno piękna z niej panna, aż boję się pomyśleć, ile kawalerów wokół niej.
— To prawda, wyrosła na wyjątkowej urody niewiastę, choć do mężczyzn jej nieśpieszno. Bliżej jej do Boga i ksiąg.
Zasępił się, co nie umknęło uwadze starszej siostry.
— Coś cię trapi? Coś z nią nie tak? — zmartwiła się, ściskając mocniej jego dłoń.
— Nasza mała złotowłosa ma chyba dar. Widzi w snach coś, czego nie widzi nikt inny, a co wydaje się... proroctwem. — Sam aż to usłyszał i wiedział, że mało kto by mu uwierzył, lecz Elżbieta patrzyła na niego uważnie bez krztyny ironii. — Wiem, że wyda ci się to dziwne, ale sen jej jeden przewidział mą chorobę, najazd czeskiego króla na Kraków i interwencję twego męża w tejże sprawie. Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale jeden chyba... — przerwał, namyślając się, czy dobrze robi, zdradzając przeczucia matki siostrze. — Jeden chyba dotyczył... ciebie.
Rozszerzyła oczy ze zdziwienia i przerażenia. Nie wiedziała co sądzić o proroczych snach, nieświadomie zaciskając kłykcie na bladoczerwonym bursztynie zawieszonym na szyi, który pozostał jej przecie właśnie po dotąd niezrozumiałym przewidzeniu. Rozumiała bodaj doskonale brata, ale niepokoił ją fakt, że w śnie Kazimierz dostrzegł coś, co miało powiązanie z nią.
— Jadwinia opowiedziała ci sen, prawda? Co w nim widziała? Co wskazywało na mnie? — dopytała, nachylając się bardziej.
— Nie Jadwinia, a matka. Kazała mi cię ostrzec, Elżbieto — rzekł, ujmując jej twarz. — Widziała lilie zbroczone krwią, lilie z herbu twego męża. Matka wspomniała też o mieczu, ale nie zdołała powiedzieć o nim nic więcej.
— O mieczu? Pewny jesteś? — Zamyśliła się, nie mogąc połączyć snu z niczym, co dotychczas ją spotkało.
Kazimierz dostrzegł wtem w jej oczach nieznaną mu głębię, osnutą niejako cierpieniem.
— Elżuniu, nie myśl już o tym. — Uścisnął jej dłoń, skupiając na sobie wejrzenie. — Czuję się zobowiązany, złożyć ci wyrazy najszczerszego żalu, siostro — wydusił smutno, muskając ustami trzymaną dłoń. — Minęło dziesięć lat, a ty zdążyłaś stracić trójkę dzieci.
— Nieodgadnione są wyroki Boże, bracie. Choćbyśmy nie wiem jak długo, użalali się, złościli i buntowali, nie możemy nic na to poradzić.
Załkała, przypominając sobie śmierć wszystkich dzieci. Bladą twarz Karolka, gdy leżała bezbronna na posadzce pod oprawcą. Nieruchome, małe ciałko skąpane we krwi podczas wyjmowania go z jej brzucha. Gasnący płomyk w szaroniebieskich oczkach Władzia, gdy trzymał silnie ją i Karola za ręce. Skumulowało się w niej to, co miało nigdy nie znaleźć ujścia. Winna pogrzebać wspomnienia głęboko, nie mogąc się do nich dostać, ale obecność brata wyzwoliła w niej pragnienie podzielenia się swym cierpieniem z kimś innym niż mężem.
— Nigdy się z tym nie pogodzę. Cząstka mnie umarła wraz z nimi — wydusiła z trudem, zakrywając drżące usta. Nabrzmiała policzki wstrzymywanym powietrzem, po chwili wybuchając gromkim płaczem.
Wpadła bezwolnie w ramiona Kazimierza. Gładził delikatnie włosy upięte w luźnego koka. Całował co chwilę rozpalone czoło, poświstując. Życie jej wykute w złocie i wyłożone szkarłatnymi kobiercami, przepłacone zostało potokiem łez. Wiedział już, jaką cenę zapłaciła za dobrobyt, a nie przypuszczał, co przeszła, chociażby ażeby zyskać szacunek w oczach despotycznego Andegawena.
Nie trzymał już w ramionach czystej jak łza i prostodusznej nastolatki, a królową, z bagażem doświadczeń na barkach, który gotów był złamać najsłabszego, lecz ona do takowych nie należała. I Piast doskonale o tym wiedział.
— Elżuniu, cieszyłaś się, gdy Bóg zesłał na ciebie to błogosławieństwo i pozwolił w ramiona wziąć syna. Pamiętasz tą nieodgadnioną przeze mnie radość i dumę, gdy Carobert przytulał go do swej piersi. — Mówił, nieustannie ją przytulając. — Doświadczyć tego uczucia mogłaś cztery razy, siostrzyczko, a przyrzekam ci, że nie ma słodszego smaku, niźli skóra syna. Oddałbym wszystko, żeby przeżyć coś podobnego, nawet jeśli żałoba miałaby później nastać.
— Nie — zaprzeczyła, lekko odchylając głowę. — Nie wiesz, co prawisz. Smak ten najsłodszy nigdy nie zejdzie ci z ust. Nigdy nie zaznasz już spokoju duszy, modląc nieustannie za nich i nigdy kląć nie przestaniesz na Boga, że to ich zabrał, a nie ciebie. Nigdy w pełni radośnie nie spojrzysz na pozostałych synów, wiedząc, że mogli bawić się z trójką zmarłego rodzeństwa. Zawsze za cichy będzie dla ciebie gwar powstały podczas harców, boć wyobrażać sobie będziesz, jak cała piątka towarzyszy ci w ogrodzie. — Urwała, ocierając spływające łzy. — Lepiej żyć z niedosytem, bracie, niż z wyłomem w sercu, którego nikt i nic nie uleczy.
Przytulił ją mocniej i twarz w szyi schował, czując, jak i jego policzki wilgotnieją od łez.
— Przykro mi. Chciałbym cię uleczyć — wyszeptał troskliwie, całując jasnobrązowe włosy.
— Dziękuję. — Odchyliła się pewnie, z twarzą lekko zarumienioną i opuchniętą, ale radośniejszą, jakby naprawdę Kazimierz odjął jej trosk. — Dziękuję. I ty w końcu w ramiona weźmiesz syna. Jesteś młody, Anna również — dodała z lekkim przekąsem.
— Oby, siostro, oby, inaczej twój syn zostanie mym następcą — zażartował, a i Elżbieta zachichotała, nie przypuszczając nawet, jak prorocze będą to słowa.
Wyszehrad, Królestwo Węgier, 17 kwietnia 1330 r.
Wizyta polskiego królewicza po trzech tygodniach zakończyła się pomyślnie. On wyjechał z przeświadczeniem, iż zdołał przekonać do siebie węgierskiego monarchę, a Elżbieta pożegnała go z pewnością, że nic mu nie grozi. Potrojone straże i wzmożona ostrożność poskutkowały, nie dopuszczając już do innych, nieprzyjemnych incydentów.
Diana i Atila jeszcze przed wyjazdem Piasta, wyruszyli w podróż do Polski, jako mąż i żona, ażeby podzielić się dobrą nowiną z rodziną dwórki.
Buntownicy, chcący pogrążyć królewską rodzinę polegli w swych planach przez gwardzistów, od których roiło się na zamku. Zdawało się, że nic nie da się już zrobić do czasu, gdy umysł Zacha wybrzmiał nowym planem.
Przechodząc bez trudu z synem i sługą przez bramy zamkowe i wrota główne, szedł spokojnie, jakby umówiony był z królem. Witał napotkanych dworzan, z urzędnikami wymieniał uprzejmości, przed piętrem królewskim rozdzielając się z towarzyszami, co z ukrycia obserwował Lampertus. Drżące dłonie uścisnął, przepędzając lęki. Podszedł do drzwi, przed którymi nie było strażników i pchnął podwoje, przekraczając próg prywatnej jadalni. Podchodząc bliżej, spotkał się ze zdziwionym wzrokiem Andegawena.
— Felicjanie, nie przyjmuję delegatów przy posiłku. Wezwę cię i złożysz swe żale, teraz odpocznij.
Powiedziawszy to, Karol wrócił do konsumowania obiadu i otarłszy bródkę Andrzeja, uśmiechnął się do Ludwika siedzącego naprzeciwko.
Zach nie drgnął, pocierając place, jakoby czegoś się obawiał, co z lekka zdziwiło Elżbietę. Spojrzała nań pytająco, lecz nie odrywał on rozpalonego spojrzenia od jej męża, który nic sobie z tego nie robił, przypuszczając zapewne, iż zaraz posłusznie wyjdzie.
Uczynił to, aczkolwiek po kilku krokach zwolnił, obracając ponownie w stronę stołu. Stał, chcąc coś powiedzieć, choć żaden dźwięk nie uleciał z jego ust, prócz urwanego oddechu. Krople potu podążyły od nasady czoła do samej brody, ozdabiając ją niczym poranna rosa trawę. Nie drgnął, ino patrząc kolejno na Andegawena, siedzącego obok Andrzeja, Ludwika, ostatecznie wzrok wbił w królową, która nieco zmieszana odwzajemniła spojrzenie. Złączyła brwi w wyrazie zdziwienia i zerknęła na przedmiot, którego widok zmroził krew w jej żyłach.
— Felicjanie, dlaczego masz miecz? Winieneś go oddać przed drzwiami. — Zmierzyła ostrze i z niepokojem spojrzała na małżonka, który podniósł alarm.
— Straże! — krzyk Andegawena rozniósł się po jadalni, lecz odpowiedziała głucha cisza.
— Nikt nie przybędzie — wyszeptał, chowając powieki pod krzaczastymi brwiami. Czując narastającą ekscytację, zmierzył gromowym spojrzeniem króla i królową, po czym ułożył zręcznie dłoń na wezgłowiu miecza. Ujrzał jeno pewność na twarzy Andegawena, który nie miał już wątpliwości, co chce uczynić.
— Nigdy nie ugnę karku przed twą tyranią! — krzyknął, wypluwając niemal z ust ślinie, jakby popadał w obłęd.
Zacisnął mocniej palce na wezgłowiu i pociągnął, rozkoszując się dźwiękiem ostrza niczym melodią harf. Zamachnął się, celując w króla, acz coś wybiło go z obranego toru. Poczuł podbicie, przeszkodę. Przeciął coś mieczem, a widząc, jak resztką sił zahacza ramię króla, jego kraniec ociekał już krwią. Nie krwią znienawidzonego monarchy, a jej.
Desperacki wrzask rozerwał gardło Piastówny. Wpół oparta na stole, zaciskała nadgarstek prawej dłoni zbroczonej krwią. Ledwo trzymała się na nogach, a patrząc w rozwścieczone oczy napastnika, jeno zdołała się przeżegnać w myślach. Nie miał litości. Nie miał zamiaru zaprzestać okrucieństwu. Uniósł diabolicznie kącik ust, jakoby uświadomił sobie jej wartość i ponowił atak.
Nie widziała nikogo, męża, synów, ni służby. Osamotniona czekała na śmierć, zapominając nawet o pulsującym gorącu w prawej ręce. Bluźnierczy krzyk Zacha miał być ostatnim, który usłyszy w swym życiu, acz przytłumiony szept poprzedził mocne pociągnięcie w tył.
Metaliczny dźwięk obijanych mieczy począł narastać w jadalni. Dosłyszała wtem i oddalone piski synów dochodzące jakby zza ściany. Ciężkie ciało mężczyzny przygniotło ją, dociskając boleśnie do posadzki. Wrzawa ino narastała, ale nie widziała nic, dopóty wybawca równie zakrwawiony się nie przesunął, odsłaniając obraz, który utkwić miał jej w głowie do końca życia.
Błysk sztyletu zamajaczył nad karkiem Felicjana, który celował już w wybawiciela Piastówny, nim zagłębił się w nim na dobre. Jan wbił go z taką siłą i tak głęboko, jakoby przebić go pragnął na wylot u samych stóp. Wtem dopiero reszta powiadomionych strażników wbiegła do pomieszczenia, kończąc dzieło jej podczaszego. Obserwowała zszokowana tragiczny obraz. Rozćwiartowane ostrzami gwardzistów ciało Zacha walało się po podłodze, zaraz rozszarpywane i roznoszone przez królewskie psy. Zakryła oczy, gdy jeden zaatakował głowę zamachowca i obróciła się w stronę stołu, czując opór na prawej stronie, jakby czegoś jej brakowało.
Wtem mężczyzna, który wstał z ziemi nieopodal, zbliżył się. Wstać pomógł wpierw Mikołajowi Drugethowi, który okazał się wybawicielem królowej. Uwolnił ją spod jego ciężaru i dopiero tedy uklęknął, nie wiedząc co uczynić. Zerknęła nań rozdygotana, a dostrzegając w oczach Karola łzy, ujawnił się i dotąd skrywany w jej ciele ból. Rozrastał się niczym winorośl po ścianach palatium, obezwładniający i kneblujący wszelkie wolne od niego części ciała. W pierwszej chwili oszołomiona nie potrafiła zlokalizować miejsca, z którego promieniował ból, a chcąc unieść prawą rękę, Karol jej to udaremnił. Zaszlochał, wsuwając dłonie pod jej nogi i plecy. Uniósł małżonkę, a wraz z szarpnięciem palący jej rękę gorąc owionął ramię i bark, płomieniem rozchodząc w końcu po całym ciele. Tedy ułożyła dłoń na brzuchu i wybuchała żałosnym krzykiem, patrząc na kikut pozbawiony czterech palców.
— Nie, nie, nie!
Pisk poniósł się po ścianach, trafiając do wszystkich mieszkańców zamku i podgrodzia. Niemiłosiernie wyprężając ciało w ramionach męża, wbijała palce lewej ręki w jego szyję, przez co nie mógł jej utrzymać.
— Elżbieto! — krzyknął bezsilnie, podrzucając ją lekko i prawy łokieć zsuwając tak, ażeby mocniej ją do siebie przycisnąć. — Biegnij przodem i powiedz, co się stało! — rzucił do młodego strażnika. — Wszyscy medycy mają przybyć, inaczej zatłukę jak psy! Zoltánie! — krzykną do nadbiegającego druha i wskazał mu bok szyj, w którym tkwiły zakrwawione paznokcie królowej. Sługa oderwał z trudem jej rękę, na co Karol odetchnął krzykliwie.
Uwięził Piastównę w obezwładniającym uścisku, dając sobie czas na dotarcie do lecznicy, równocześnie próbując wytrzymać krzyk, który palił jego głowę.
~~~~~~
Zakryła uszy, opierając się o ścianę. Krzyk królowej, tak intensywny i pełen boleści, zdołałby niemal obudzić samego legendarnego smoka czuwającego pod Wawelem. Widziała ino oddalającą się, rozmazaną posturę króla, zza której wysuwała się poła szkarłatnej sukni i długie, jasnobrązowe, falujące w powietrzu włosy. Zamarła na widok potoku krwi spływającej i ciągnącej za nimi jak cień.
— Nie — wyszlochała, uderzając pięścią w pierś. — To nie ona miała ucierpieć.
Załkała, patrząc zza filaru w stronę drzwi jadalni, czekając na wyjście ojca. Nie nadchodził, a podchodząc nieco bliżej, wyłonił się zza rogu skrawek buta leżący u podnóża stołu. Zachłysnęła się wilgocią spływającą z oczu i odwróciła, próbując zbiec tak, jak było to ustalone.
— Stój — wrzasnęła dziewczyna, której nadepnęła na stopę. — Co ty czynisz?! Do królowej w drugą stronę! Chodźmy prędko.
Larysa pociągnęła ją za rękaw, acz Klara wyrwała się, zmierzając w drugą stronę. Zaskoczona dogoniła brunetkę, z impetem waląc nią o ścianę.
— Dlaczego uciekasz?! — warknęła, ściskając jej ramiona. — Zaraz, zaraz, to twój ojciec szedł do jadalni. Mówiłaś, że do służby wrócił! — Rozszerzyła oczy. — Coś ty zrobiła, głupia?!
— To nie ja, ja nie chciałam, Laryso. Nie chciałam — zawyła, spuszczając głowę. — Kazał mi. Musiałam, musiałam. Puść!
Zachówna ponowiła próbę ucieczki, a natrafiając na opór, sięgnęła pod materiał sukni. Chwyciła coś z przepaski na udzie i nie myśląc długo, wbiła dwórce w brzuch.
Szmaragdowe oczy zalśniły. Larysa rozchyliła usta, stękając z bólu. Przesunęła dłoń na brzuch, a unosząc ją, zdrętwiała na widok własnej krwi, drugą dalej trzymając osłupiałą Klarę.
— Wybacz, nie chciałam — wydusiła, wypuszczając zakrwawione ostrze z rąk. — Laryso?! Pomocy! — krzyknęła bezmyślnie, a widząc w drugim krańcu korytarza Mroczka, uciekła.
Dobiegł zaraz do ukochanej, unosząc ją delikatnie z ziemi. Pogłaskał bladą twarz, krzycząc, ażeby inni biegli za Zachówną. Półprzytomna, ledwie utrzymywała powieki otwarte, lekko unosząc kącik ust.
— Mroczko... — rzekła z ledwością, wytrącając coraz więcej krwi.
— Ciii... nic nie mów, kochana, odpoczywaj, zaraz medyk ci pomoże.
— Przyrzeknij. Zajmij się naszym synem. Nie pozwól go skrzywdzić. — Ścisnęła jego dłoń. — Kocham cię, Mroczko, zawsze kochałam.
Zassała spanikowana powietrze, wtulając twarz w jego pierś.
— Wyzdrowiejesz! — Ucałował blond włosy i zaraz zaparł, unosząc. — Nie pozwolę ci umrzeć! — zawyrokował, niosąc żonę do lecznicy, w której toczyła się już walka o życie królowej.
~~~~~~
— Zrobił to! — krzyknął zziajany chłopak, dobiegając do bramy miejskiej. — Wszedł do jadalni, a później to był istny pogrom, ojcze. Wszyscy spełnili swe zadania, acz tylko ja zdołałem zbiec — wydusił Lampertus, próbując uspokoić oddech.
— A król? Nie żyje?! — huknął zniecierpliwiony Borsa Palasti, odchylając kaptur z twarzy i podtrzymując syna.
— Przykro mi, ojcze, Zach zawiódł. Gdy uciekałem przez dziedziniec, dojrzałem, jak niesie królową. To nie Karol ucierpiał, ale ona. Tym większy gniew na nas sprowadzi. Musimy coś zrobić, inaczej zginiemy jak dzieci Zacha, nad którymi kat już zawija stryczek. Również ich schwytano. Felka podczas próby ucieczki w stajni, a Klarę wcześniej na parchamie. Zach nie wyszedł nawet z jadalni, a tuż po wyjściu króla zbiegły się psy.
— Musimy coś zrobić. Musimy oddalić od siebie podejrzenia. — Palasti pogładził brodę, odchodząc kilka kroków i rozmyślając nad beznadzieją sytuacji. — Klara! Miała uwieść Kazimierza, brata królowej, czyż nie? — spytał nieco radośniejszym tonem, jakoby znalazł rozwiązanie.
— Tak, ale ponoć do niczego nie doszło. Uciekła ze strachu.
— Nie obchodzi mnie to! — warknął zirytowany niepojęciem syna. — Pozory i plotki często bardziej zabójcze niżeli prawda. Wiem, co zrobimy. Zwołaj braci, syna Aby i resztę, należy nam radzić.
~~~~~~
— Panie! Jesteś ranny! Należy to opatrzyć — polecił jeden z przyjezdnych medyków i począł szykować się do opatrzenia rany, sadzając bezwolnie Andegawena na krześle.
Nie zareagował nawet, a wpatrywał jak zahipnotyzowany w gwar przy łożu, który utworzył się wokół małżonki. Dalej oszołomienie nie pozwalało mu racjonalnie myśleć. Nie potrafił uwierzyć w to, co się wydarzyło. Widok miecza zmierzającego w jego stronę nieustannie stawał mu przed oczami, acz chwila, w której przeciął dłoń jego ukochanej małżonki, sprawiała, że wiotczały mu wszystkie kończyny. Pragnął jej pomóc, ochronić, choć mocny cios w ramię zwalił go niespodziewanie z nóg, spowalniając działanie.
— Dlaczego to zrobiłaś? — szeptał do siebie, nie mogąc wyzbyć się obrazu Piastówny wpierw wystawiającej rękę w stronę Zacha, później zaś przyciśniętej do posadzki ciałem Drugetha.
Zdawał się zupełnie pogrążony we wspomnieniach, głuchy na okrutną rzeczywistość. Dopieroż po chwili, gdy medyk polał jego ranę trunkiem i szczypanie przeszyło ramię, a krzyk królowej, który wstrząsnął po raz kolejny murami palatium, zupełnie go oprzytomnił. Poderwał się z miejsca, podchodząc do łoża i rozpychając się pomiędzy zgromadzonymi, dopadł do nóg małżonki. Wstrzymał oddech, widząc, w jak opłakanym stanie znalazła się jego lilia. Wszedł zaraz na łoże, ujmując jej lewą dłoń.
— Każ im przestać! Nie słuchają mnie — wycedziła, jednocześnie zanosząc się płaczem i krzykiem.
Karol spojrzał na Aulusa, który siłą trzymał jej prawy nadgarstek, a kolejny medyk przypalał koniuszek rozgrzanym żeliwem. Poczuł dreszcz i gorąc na własnej skórze. Wiedział, że nie może nic więcej zrobić, więc ścisnął dłoń Elżbiety i przytulił ją, gdy po raz kolejny stykali pręt z kostkami jej dłoni.
— Pani, wytrzymaj! Jeszcze ino trzy palce!
Zapewnienie Bogusza miało bodaj pomóc Elżbiecie, acz sprawiło efekt odwrotny. Karol znał dobrze jej siłę, gdy dwukrotnie pozwoliła sobie go spoliczkować. Teraz jednak wrażenie miał, że jakaś nieznana, diabelska siła zasila jej pulsujące i rozgrzane ciało. Ścisnęła jego dłoń silnie, chcąc ją niemal zgnieść. Prawej nie zdołała wyrwać, acz uniosła się pod przypływem siły, szarpiąc i próbując wydostać z objęć medyków, którzy teraz byli dla niej niemal jak kaci.
— Nie chcę! Puśćcie mnie!
Wyszarpała się z objęć męża, zatem pozostali zebrani chwycili jej nogi, próbując docisnąć do łoża.
— Nie ważcie się! Puśćcie ją! — rozkazał rozwścieczony Karol. — Aulusie! Zostaw ją!
Głos Andegawena odbił się od ścian niczym ryk niedźwiedzia lub potwora, którego trudno było sobie wyobrazić. Kipiał z gniewu, równocześnie czule przyciskając małżonkę do siebie. Głaskał zlepione i wilgotne włosy, poświstując.
— Spokojnie, już, na razie nic nie robią. Uspokój się, najdroższa.
Skarcił spojrzeniem medyków za ich nietakt i brak wyrozumiałości. Sam krzyk żony go przerażał, płacz rozdzierał serce, a prośby o zaprzestanie zadawania jej bólu powodowały fale złości na los, który ją spotkał. Nie chciał, by cierpiała i choć przez chwilę pragnął jej tego oszczędzić. Wtulała twarz w jego obojczyk, okaleczoną dłoń podtrzymując na kolanie.
— Elżbieto, mogę tylko wyobrażać sobie, przez co przechodzisz. Cierpisz, wiem, widzę to, ale muszą, rozumiesz? — spytał retorycznie, odchylając jej głowę. — Inaczej wda się sepsa. — Otarł opuchniętą od płaczu i ciągłej walki twarz, całując mokre czoło. — Musisz wytrzymać.
Rzekłszy to, siłą wyciągnął prawą rękę do medyków, a ona na nowo, jak spłoszona klacz poczęła się wyrywać, kląć, krzyczeć i lamentować. Przycisnął ją w końcu do piersi, popychając na łoże. Leżała pod nim obezwładniona, z bólu wbijając paznokcie w jego plecy. Zagryzł zęby, a czując jak kopie go kolanem, odwrócił się lekko w stronę grona.
— Teraz je trzymajcie! Już!
Zrobili, jak kazał. Chwycili nogi królowej, mało co nie dostając ciosu w twarz. Krzyk niemal przebijał wszystkie możliwe ściany w palatium, w drżenie wprawiając i ziemię.
Wtem do komnaty wbiegła Klara Pukar i niemal upadła na widok swej pani. Dalia chwyciła ją i poprowadziła na drugi kraniec.
— To niemożliwe. Elżbieta — zaszlochała, obdarzając zrozpaczonym wzrokiem Chorwatkę. — Gdzie Larysa, Klara Zach?
— Nie wiem. Nie widziałam ich — odpowiedziała, przytulając kruczoczarną dwórkę do siebie.
Jakie zdziwienie nastało i niedowierzanie, gdy cisza niemal zadudniła im w głowach. Lament ustał, trzymane nogi przez pozostałych medyków bezwiednie opadły na posłanie, a prawa ręka królowej niemal wisiała w powietrzu nad krańcem łoża. Wszyscy wstrzymali oddech. Dłoń dotychczas wbijająca palce w plecy monarchy opadła, a głowa, którą podtrzymywał na łokciu, odchyliła się bezwolnie w tył.
Spuścił wzrok, patrząc w zasnutą snem twarz. Jeno czerwień policzków przypominała o dramacie, który rozegrał się pacierz wcześniej. Potrząsnął nią, acz Bogusz go powstrzymał.
— Nie rób tego, panie. Tak będzie lepiej. — Karol spojrzał na niego pytająco. — Zemdlała.
— Zatem nie czuje bólu? — spytał, pełen nadziej.
— Chwilowo. Gdy skończymy, a królowa się wybudzi, damy jej silną mieszankę ziół. Mak ją uspokoi i da wytchnienie. Na razie trzeba nam się śpieszyć, póki nieprzytomna.
Karol skinął głową, pozwalając im działać. On zaś odwrócił się, ugładzając włosy małżonki, spływające po uśpionej twarzy. Ułożył je dbale i ucałował czubek nosa, zaciskając oczy. Wypuścił kilka kropel na policzki, acz zaraz je otarł ręką, przystawiając czoło do głowy Elżbiety.
Boże, ona nie jest niczemu winna. Błagam, spraw, by nie cierpiała. Ukarz mnie, ale ją zostaw, oszczędź jej cierpienia. Zrobię wszystko. Przyjmę każdą z wyznaczonych przez Ciebie kar, tylko błagam, ulżyj jej.
~~~~~~
Zwykłe, kwietniowe popołudnie zamieniło się w piekło. Zabiegi trwające nad zeszpeconą dłonią królowej przedłużały się, a krzyki zrozpaczonej niewiasty niepokojąco ustały. Plotki poniosły się po zamku, iż królowa wyzionęła ducha, nie mogąc wytrzymać boleści. Lecznice przyjmowały i inne ofiary wtargnięcia na zamek. Mikołaj Drugeth, zraniony w policzek i obojczyk dochodził do siebie. Trzem strażnikom okładano rany, a resztki ciała Zacha pozostawionego w jadalni władowano do wora, czekając na rozkazy.
Równocześnie dramat, który odgrywał się w rodzinie królewskiej, próbował rozerwać na strzępy i inną familię. Cisza wypełniała ciemne pomieszczenie, boć światło raziło ranną Larysę. Leżała w bezruchu okryta ino kocem, cały brzuch mając owinięty w bandażach, przez które przebijała czerwona barwa. Oddychała powoli i równo co napawało nieco nadzieją Mroczka. Siedział obok, wpatrując się w żonę, chcąc w razie konieczności podnieść alarm. Ona zdawała się jednak spokojna o twarzy bladej, acz nie nazbyt trupiej.
Wściekał się na siebie, nie rozumiejąc, co właściwie zaszło. Był poza zamkiem, a wracając, usłyszał jeno krzyki i rejwach oraz zobaczył małżonkę zbrukaną krwią i Klarę, stojącą nad nią i wypuszczającą z dłoni sztylet. Dotychczas łagodna, miła brunetka zmieniła się w zabójczynię i ochoty nabrał, ażeby poznać prawdę, dlaczegóż tak postąpiła.
— Co z nią? — spytał wchodzącego właśnie medyka.
— Najbliższe dni będą decydujące, Mroczko. Musimy czekać — odparł, wzdychając. Był widocznie strapiony i markotny.
— Coś się stało? Gdy przybyłem na zamek trwało wielkie zamieszanie.
Medyk uniósł zaskoczony wzrok i wbił rozszerzone tęczówki w dowódcę.
— Nie wiesz?! — krzyknął. — Jesteś gwardzistą królowej i nie wiesz, że niemal zginęła?! Felicjan Zach zaatakował rodzinę królewską przy obiedzie. Król ranny, chłopcy uratowani, ale ona...
Urwał, na co Mroczko poderwał się z miejsca.
— Gadaj! Żyje?!
— Tak. — Pokiwał potwierdzająco głową. — Ale źle z nią. Bardzo źle. Zach... Zach mierzył w nich mieczem, królowej odrąbał całą dłoń.
— Nie gadaj głupot! — wciął mu w słowo Bogusz i uderzył młodzieńca w plecy. — Idź już i nie rozpowiadaj plotek. — Poczekał, gdy wyjdzie i podszedł zaraz do blondynki. — Królowa nie ma czterech palców u prawej dłoni — skierował markotnie do Mroczka. — Felicjan ponoć zaatakował króla, a nie wiedzieć, dlaczego, królowa wystawiła rękę. Może w obronie męża. Chłopców szybko wyprowadzono, nim doszło do rzezi. Strażnik powiedział mi, że Felicjan przypominał zwierzę, nie człowieka. Gotów był ją rozszarpać, acz pojawił się młody Drugeth i zasłonił ją własnym ciałem.
— A król? — spytał oniemiały tak wielką dawką wiadomości.
Bogusz westchnął i poprawił opatrunek na boku Larysy.
— Wszystko działo się szybko. Cios był mocny i król upadł, Zach pewno myślał, że zabił. Może dokończyłby dzieła, gdyby nie skupił uwagi na Elżbiecie. Była bezbronna. Nie wiem, o czym myślał, gdy patrzył jej w oczy, ale nie cofnął się ani na krok. Zabiłby ją bez wahania. Ją, króla i dzieci. To była istna rzeź.
Mroczko opadł na posłanie i bezsilnie zakrył twarz dłońmi.
— Skrzywdzono kobiety, które są dla mnie najważniejsze. Nie zdołałem zapobiec tej tragedii, nigdy sobie tego nie wybaczę.
— Nie obwiniaj się. — Bogusz poklepał go po ramieniu i podszedł bliżej Lisicy. — Miejmy nadzieję, że obie z tego wyjdą. Kto zranił Larysę? Widziałeś?
— Tak — odrzekł niemal od razu tonem pełnym nienawiści. — Klara Zach.
— Klara?
Bogusz zasępił się nad czymś. Dziwnym to było, boć, gdyby nie miałaby niczego na sumieniu, nie raniłaby niewinnej dziewczyny. Należy wspomnieć o tym Zoltánowi.
Przez resztę dnia dwór próbował wrócić do codziennych obowiązków. Możliwym to było, acz pozostałości po walce i tragedii, która naruszyła nietykalność władcy, nie pozostawiały złudzeń.
Słudzy obmywali korytarze, posadzki, stół jadalniany i drzwi z krwi. Wydarzenie wstrząsnęło wszystkimi, wieczorem wprawiając w osłupienie resztę stolicy i pobliskie miasta, gdzie pogłoski o śmierci królowej krążyły, nim jeszcze zdążyły zostać potwierdzone przez świtę. Równowaga królewskiej władzy utrzymująca się od czasów przenosin z Temeszwaru została zachwiana i już nigdy miała nie zostać odbudowana.
Nazajutrz humory również nie dopisywały. Stan królowej uważany był za ciężki i nikt nie wiedział, jak skończy się jej katorga. Zamknięci na dworze urzędnicy i słudzy wznosili modły do Najwyższego, błagając o wstawiennictwo dla ofiary szaleńca. Król pragnął trzymać małżonkę z dala od niepowołanego oka, zatem pozostawił przy niej najpotrzebniejszych, zakazując przyprowadzać synów.
— Panie — napomknął Zoltán, wchodząc do dziennej komnaty królowej, w której Karol spędził noc. — Wiem, że to zły moment, ale gwardziści czekają na rozkazy. Co zrobić z ciałem Zacha i jego rodziną?
Jeszcze przez dłuższą chwilę Andegawen pocierał dłonią skroń, zagłębiając się w rozmyślaniach. Poranek zdawał się zwiastunem sprzyjającej pogody. Promienie słońca oblewały przygarbioną postać, wtem oświetlając uniesioną z nagła twarz.
— Głowę macie odesłać do Budy i powiesić na bramie miasta — odparł srogo, dopiero zaczynając wydawanie poleceń. — Ręce, nogi i inne poćwiartowane kawałki wysłać natychmiast do najważniejszych miast Węgier z przestrogą, że każdy, kto podniesie rękę na rodzinę króla, zakończy żywot jak największa szumowina. Inne resztki rzucić psom.
Zoltán wzdrygnął się nieco na rozkazy, acz mimo wszystko je pojmował. Odchrząknął i podszedł bliżej.
— A co z jego dziećmi? Klarze nie udowodniono udziału w spisku, atoli śledztwo się toczy, jeśli była winna, zapłaci za to i za próbę zabójstwa Larysy. Felicjan, syn natomiast i wierny sługa, czekał na ojca na dolnym dziedzińcu, został schwytany przy stajniach. Wiedział zapewne o planowanym zamachu.
— Skoro winę ich mamy stwierdzoną należy ich srodze ukarać. Dziś w południe, o porze, gdy zraniono moją żonę, zostaną rozciągnięci końmi. Resztę winnych macie wytropić i ustal, kto pomógł dostać się Zachowi do jadalni z mieczem. — Zacisnął pięść i uderzył nią w stół. — Dowiedz się, dlaczego nie było żadnego strażnika przed drzwiami!
— Tak jest, panie.
Miecz zmierzający w stronę jego mateńki nie pozwalał myśleć w nocy dziecięcej główce o niczym innym. Nie wiedział, co się stało. Nie widział nic szczególnego, boć równo z atakiem odepchnięto ich, zakrywając oczy i wyprowadzając wraz z wychowawcą. W uszach dalej rozbrzmiewały mu jeno krzyki, jeden rozdzierający małe serduszko mocniej, niżeli pozostałe. Niewieści, zwykle spokojny, pełen miłości i matczynego ciepła, tedy w niczym go nie przypominał. Przeczuwać jeno mógł, iż ją skrzywdzono, a gniew Zacha ich nie dosięgnął dzięki niej.
Ciało najstarszego królewicza drżało z przerażenia i złości. Szedł uważnie przed siebie korytarzami gwarnymi i przepełnionymi lamentem od samego ranka. Większość napotykanych osób go nie widziała, a tym, którzy go dojrzeli, uciekał zaraz, ażeby nie zabrali go z powrotem do komnaty. Samotnie przemierzał piętro, wskakując skocznie na schody i zmierzając do komnat matki. Napięcie doświadczane dotychczas wydało się niczym w porównaniu z ciężką atmosferą panującą tutaj. Zapłakane dwórki na ławach, klęczące służki zmywające posadzkę zbrukaną zakrzepniętą krwią, Adela i Marcin modlący się żarliwie i kolejny czarnulek, Ivo, który w moment go dostrzegł.
— Królewiczu, nie wolno ci tu być. Król zakazał — rzekł, chwytając go delikatnie i wciągając do pobliskiej wnęki, upewnił się, że nikt ich nie widział.
— Ivo, chcem zobaczyć mateńkę. Proszę — odrzekł błagalnie.
Złożył rączki jak do modlitwy i wlepił w niego czarne jak noc ślepka. Tedy Ivo spostrzegł, jak bardzo czteroletni chłopiec podobny jest do swej matki. Mimo iż kolor włosów odziedziczył po ojcu, rysy twarzy, a szczególnie oczy o głębokiej, przeszywającej barwie objął po Piastównie. I choć charakteru jego nie można było jeszcze ocenić, zdawał się uparty i zadziorny, acz przy tym niezwykle miły i łagodny. Ivo zaśmiał się pod nosem, boć mając takich rodziców, mógł okazać się niegdyś niezwykłym utrapieniem.
— Ach, ach — westchnął psiarczyk i obrócił się zaraz, rozglądając. Widząc, iż każdy zajęty jest modlitwą lub rozpaczaniem, uklęknął przed Ludwikiem. — Pilnuj się mnie. Zaprowadzę cię do małej izby przy alkowie królowej. Zaczekasz tam. Gdy twój ojciec wyjdzie, dopieroż wtedy zobaczysz mateńkę, dobrze?
Widząc entuzjastyczne przytaknięcie, Ivo ujął drżącą z przejęcia dłoń i pociągnął za sobą. Zrobił tak, jak zapowiedział, a sam wypatrywał wyjścia króla.
— Co wy tu robicie?! — krzyk Dalii, wyrwał ich z konspiracyjnego układu. Poderwali się, na co Ivo podbiegł do dwórki.
— Dalio, błagam, nic nie rób. — Spojrzał na nią błagalnie. — Ludwik chce ino zobaczyć królową, to chyba nie jest złe? Pomóż nam.
Chorwatka zerknęła na skrytego w kącie królewicza i zaraz posmutniała. Biedne dziecko. — Wszak nie można było się dziwić. Spędzał zwykle dużo czasu z matką, zatem chciał ją ujrzeć, po tak zatrważającym zdarzeniu. Wiedziała, iż król szybciej ją przepędzi, gdy się dowie, acz obecność syna mogła ulżyć królowej. Przekonałaby się, że prawdziwie nic im się nie stało i są cali, gdyż w gorączce, która ogarnęła nocą jej ciało, wypowiadała jeno ich imiona.
Kiwnęła zatem porozumiewawczo do psiarczyka i weszła bezszelestnie do komnaty. Nie trwało to długo, boć zaraz wróciła, przywołując ich do siebie.
Urwany, niepohamowany pisk radości poniósł się po alkowie. Ludwik dobiegł do łoża, a widząc stan, w jakim znalazła się Piastówna, wykrzywił smutno usteczka. Pogładził jej lewą dłoń, wdrapując nieporadnie na posłanie. Przetarł mokre czoło i gorący policzek, a widząc nieopodal na stoliczku zwilżony materiał, wziął go, dokładając do wysuszonych ust. Drgnęły, zasysając wilgoć. Elżbieta lekko otworzyła oczy i przekręcając głowę, samoistnie się uśmiechnęła.
— Synku — wycedziła z trudem.
Przystawił główkę do matczynego policzka, którą ucałowała w nieco nieporadny sposób. Nie miała siły nawet, ażeby lewą rękę unieść i przygarnąć go, acz on jakby czytał jej w myślach. Splótł ich palce, przytulając się tak, iż słyszał bicie jej serca.
Wtem Ludwik podskoczył na nieoczekiwane wejście i zamarł, widząc ojca. Karol trzasnął drzwiami, z impetem wchodząc do środka.
— Mówiłem, żeby nie wpuszczać tu królewiczów! — krzyknął na Dalię, podchodząc do łoża i wyciągając rękę w stronę syna. — Chodź, wracamy do komnaty. Andrzej pewno smutny.
Ludwik wstał posłusznie na posłaniu, acz jeno skrzyżował rączki i zadarł wyżej podbródek.
— Nie. Chcem zostać z mateńką — zaoponował, czym począł rozwścieczać ojca.
— Chodź tu. Więcej nie powtórzę — ponaglił rozkaz.
Ton jego sięgał kresu wytrzymałości, który dobrze znała już małżonka. Chciała coś rzec, wtrącić, lecz nie mogła przez podane zioła, które zupełnie ją otumaniły, zmuszając do leżenia. Nikt prócz Iva, który potajemnie na nią zerkał, tego nie zauważył.
Ludwik wtem zrobił dziarski krok do przodu. Po chwili kolejny, nadal nie zmieniając jakże bojowej postawy.
— Zostanę.
Kolejna odmowa podziała jak płachta na byka. Karol dosięgnął go i przyciągnął, chcąc zestawić z łoża, ale zadziwiająco silny bunt mu to udaremnił. Wyrwawszy się z ojcowskich objęć, Ludwik z szybkości swych działań opadł na łoże i zaraz dumnie wstał.
— Nie! — Dotychczas przemawiając dziecięcym głosikiem, huknął niemal na ojca jak równy na równego. — Zostanę! — Zaparł się stopami w pościeli i z zacięciem patrzył czarnymi węgielkami na Karola. — Zranili mateńkę! Jest nieszczęśliwa, płacze i cierpi! Teraz ja będę ją chronił!
Karol rozszerzył oczy ze zdziwienia. Siła, jaka biła od trzeciego zrodzonego syna, nie mogła równać się z żadnym innym. Dotychczas miał go jeno za matczynego pupila, acz to, z jaką odwagą i walecznością jej bronił, wywarło na nim olbrzymie wrażenie. Żaden syn mu się dotychczas nie sprzeciwił, gdyż nie pozwalał na to wiek lub oddanie. Prawdą to było, bo to właśnie zmarły Władysław był jego ulubieńcem, choć nigdy głośno tego nie zdradził. Ludwik zaś rósł na hardego obrońcę matki, czemu poniekąd sam był sobie winny, oddając jej pełne wychowanie nad nim. Jednakże teraz, to on stał przed najważniejszym zadaniem. Był następcą.
Nieco łagodniej nań spojrzał. Mowa nawet różniła go od zmarłego, starszego brata. Nie seplenił już, co wydało mu się zaskoczeniem i napawało dumą, choć na to największy wpływ miała Elżbieta. Nie poczuł zazdrości, a dziwną radość. Ludwik stanowił dowód na skrzętne kształcenie przy boku matki, nie będąc przy tym zniewieściałym. Rósł na mężnego chłopca, zatem nie musiał się Karol martwić, iż zbyt częste towarzystwo matki wpłynie na niego krzywdząco.
— Dobrze, zostań — zezwolił, uśmiechając się pod nosem.
Ludwik wtem pisnął szczęśliwy, zmieniając się znowuż z obrońcy w zwykłego, szczęśliwego chłopca. Opadł na posłanie i przysunął do Elżbiety, gładząc policzek. Widocznie jej ulżyło. Pokątnie skinęła, dziękując małżonkowi i wtulając głowę w syna. Ten ucałował opiekuńczo jasnobrązowe włosy, jak to ona miała w zwyczaju przed snem i objął troskliwie szyję, jakby ochronić ją pragnął przed czyhającym niebezpieczeństwem.
Poddał się na ten rozczulający widok Karol. Zaśmiał pod nosem i podszedł do pobliskiego fotela przy łożu, ażeby im potowarzyszyć.
— Dalio — zagadnął dwórkę, która czekała już na odesłanie za nie wypełnienie rozkazu, acz się zdziwiła. — Przyprowadź Andrzeja. Tylko synowie mogą dodać jej otuchy.
Kochani, przybywam z kolejnym dłuższym rozdziałem, ale nie najdłuższym 😎
Stwierdziłam, że lepiej będzie zawrzeć zamach i jego tło w najwyżej dwóch rozdziałach i tak też się stało. Nie wiem, jak odebraliście całą akcję w tej części, ale jeśli pozostał niedosyt, to proszę o cierpliwość, gdyż w kolejnej nadejdzie dzień sądu 🤫
Od początku wykazywałam dużą niechęć co do wersji z gwałtem i się z tym nie kryłam. Jak zgodnie większość historyków stwierdza: jest więcej dowodów na to, że zamachu dokonano z przyczyn politycznych, niż "uczuciowych". Oczywiście skądś się te plotki i wersje o tragicznym romansie wzięły, więc w kolejnych rozdziałach postaram się rozwinąć pomówienia o: gwałcie, zatuszowaniu sprawy przez Elżbietę i domniemanej ucieczce Karola.
Oczywiście jeśli macie do mnie jakieś pytanka to śmiało! 🤗
Co do samego rozdziału, jeśli mam tu osoby, które lubią Kazimierza, to przepraszam, ale ja na początku (do śmierci Władysława) widzę go jako takiego rozpieszczonego chłopaczka, który robi skoki w bok od młodzieńczych lat. I jeśli rzeczywiście to on pojechał z misją do Wyszehradu (przypominam, że nie jest to na 100% pewne) to wątpię, żeby bez pomocy Elżbiety przekonał Karola do zmiany poglądów XD I myślę, że musiał tu zaważyć "słowny" układ o dziedziczeniu. Również jako osoba niewierząca w gwałt, uważam, że Kazimierz mógł mieć jakieś przelotne romanse na dworze siostry, ale bez dram.
Co do zamachu to opierałam się szczególnie na opracowaniu Sroki, który uwzględnia wszelkie dokumenty powiązane z wydarzeniami z kwietnia 1330 r. oraz na opisach węgierskich.
Mam nadzieję, że choć troszkę spełniłam pokładane we mnie nadzieję 😁
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro