Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4 rozdział ♔ | "Piast Erzsébet, Magyar és horvát királyné" |

| Ślub i Koronacja |

Buda, Królestwo Węgier, 6 lipca 1320r.

W trakcie podróży z Bardejowa do Budy węgierski król nie wykazał się zbytnią rozmownością. Wprawdzie Elżbieta próbowała zasięgnąć języka u narzeczonego o pobliskich terenach, tradycji Węgier czy dworze w Budzie, acz on przedkładał milczenie ponad obowiązek poznania swej przyszłej żony. Uważała to wszak za akt naturalny, tym bardziej że nie należała do osób język trzymających za zębami. Cisza zatem zwłaszcza przy obcym mężczyźnie niemiłosiernie ją męczyła. Z początku prawiła wiele, czerpiąc niemałą satysfakcję z gnębienia Andegawena i lekceważąc brak jego zainteresowania rozmową. Jednakowoż z czasem i ją ten stan począł irytować. Wrażenie miała, że zderza się ze ścianą.

W końcu butnie założyła ręce na pierś, wzrok kierując za okienko powozu. Zauważył jej ostentacyjnie uzewnętrznione niezadowolenie, boć zaproponował pokonanie dalszej trasy konno, na co aż podskoczyła w miejscu ze szczęścia. Po dotarciu do Budy sytuacja nie uległa jednak zmianie i również nie mogła liczyć na jego towarzystwo. Gdzieś przepadł.

Wieczorem jeno się mocniej poirytowała i sama postanowiła poszukać go w królewskich komnatach. Niestety nadaremnie. Były dziwnie puste jakby ani przez chwilę nieużytkowane. Nie rozumiała jego nieobecności tuż przed ślubem. Niechętnie wracając do swego skrzydła, napotkała najbliższego sługę króla, Zoltána. Kłaniając się Piastównie, pośpiesznie chciał ją wyminąć, lecz ku jego rozczarowaniu dziewczyna zatrzymała go gestem otwartej dłoni. Podeszła bliżej i chłodno spojrzała mu w twarz.

— Czyżby ma obecność była ci nie w smak, Zoltánie?

— Skądże znowu, pani. Mam ważne obowiązki, wybacz.

Ponownie chciał umknąć uwadze Elżbiety, ta jednak nie myślała ustąpić. Zwinnym krokiem zagrodziła mu drogę, prostując plecy i kolejny raz dociekliwie nań spojrzała.

— Gdzież to podziewa się nasz najjaśniejszy pan? Zapewne z jego ramienia pędzisz w tak ważnej sprawie — rzekła, wskazując na trzymane w rękach dokumenty.

— Nie inaczej, królewno. Król wyznaczył mnie na zastępcę w pewnej naglącej kwestii.

— A on sam gdzie przebywa? Chciałabym z nim pomówić — drążyła nieustępliwie.

Zoltán z szacunkiem pochylił się, jednak skinieniem głowy dał jej do zrozumienia, że nie sposób go przekonać do zdradzenia swego pana. Opuszczając wzrok, szybko usunął się sprzed jej oblicza. Gdy tylko zniknął za rogiem korytarza, Elżbieta zawarczała ze złością, poczuwszy wnet czyjąś obecność. Odwróciła się prędko, dostrzegając przed sobą starszego już mężczyznę.

— Od niego nie dowiesz się prawdy, pani, acz ja mogę uchylić ci rąbka tajemnicy.

Piastówna zerknęła na nieznajomego podejrzliwie. Splotła dłonie przed sobą i uniosła prawą brew, czekając na dalsze wyjaśnienia. On zaś podchodząc bliżej, uśmiechnął się przyjaźnie.

— Nie znasz mnie osobiście. Posłowałem w twej sprawie do twego ojca, Władysława. Widziałem cię też na koronacji.

— Czyżby? — Uśmiechnęła się szyderczo. — Dwa razy natknęłam się na węgierskich posłów, nie ujrzawszy cię w ich gronie.

— Jestem kanonikiem, miałem inne zadanie, niż Máté i Milán. Jest rzeczą prawdopodobną, iż to właśnie ich widziałaś i to nie bez przyczyny.

Elżbieta machinalnie uniosła kącik ust.

— Mniemam, iż jako pierwsi przedstawili swój jakże stronniczy obraz mej osoby królowi? To tłumaczyłoby ich postawę podczas koronacji — zauważyła bystro.

— Wprawdzie nie należą do dyskretnych — parsknął mężczyzna — jednakowoż bogaty język mają i Karol ma co do nich słuszność. Zawsze właściwymi słowami nakreślają obraz kobiety, będącej potencjalną kandydatką na małżonkę.

Elżbieta nie miała czasu ani chęci na takiego typu rozmowy. Wywróciła oczami na znak zniechęcenia i zaczęła powoli odchodzić.

— Jesteś ciekawa pani, gdzie przebywa twój przyszły małżonek? — rzucił tajemniczo, odwracając się do stojącej tyłem królewny. — Mogę zdradzić ci tajemnicę, która serce złamała mej siostrze, a zaiste jest powodem nagłego zniknięcia Karola.

Zaintrygowana Piastówna raz jeszcze odwróciła się w stronę przybysza, marszcząc znacznie czoło. Ciekaw była, kimże był duchowny tak swobodnie rozmawiający o królu, jakoby był jego rodziną.

— Zwą mnie Bolko, Elżbieto, jestem bratem zmarłej królowej Marii. Twym krewniakiem.

Elżbieta poczuła nieprzyjemne mrowienie. Nie spodziewała się brata królowej nieboszczki w Budzie. Była zmieszana ową sytuacją, lecz wiedziała też, że mógł dostarczyć jej cennych informacji o Karolu. Stąd jej spokornienie wcale go nie zdziwiło, wręcz tego oczekiwał. 

Larysa i Diana krzątały się wokół Piastówny. Przejęte nadchodzącą ceremonią, dbały o każdy, nawet najdrobniejszy szczegół wizerunku przyszłej królowej i jeno ona nie wydawała się zbytnio przejęta swym wyglądem. W głowie rozbrzmiewały jej słowa wypowiedziane przez Bolka. Na twarzy malowała się złość, a buraczkowe wypieki na policzkach dawały temu wyraz. Nie wiedziała, czy Karol iście spędził czas na wyspie Csepel niedługo przed ich zaślubinami. Była zła, jednocześnie nie mogąc nic z tym zrobić. Po opuszczeniu ukochanego Krakowa niebywale trudno było jej zapanować nad emocjami. Niepewność i obawa o przyszłość coraz częściej wzniecały w niej poirytowanie i nerwowość.

Wtem dywagacji wyrwał ją nagły ból w klatce. Dwórki wspólnie związywały ostatni fragment sukni. Widząc jednak skrzywioną minę królewny, poluźniły lekko tasiemki tylnej części. Mogąc znów oddychać, Elżbieta dokładnie spojrzała na swe odbicie w lustrze. Śnieżnobiała suknia potęgowała jej ciemny kolor oczu, a dłuższe rękawy zwiewnie opadały wzdłuż talii. Wierzchnią część stanowił jedwabny, wytworny płaszcz o brzoskwiniowym odcieniu przy krańcach wykończony liliami ze złotej nici. Włosy miała rozpuszczone. Zdrowe i gęste fale opadały na plecy, okrywając łopatki. Górna ich część przyozdobiona została złotą siateczką. Poprawiając jasny kosmyk włosów, przeniosła dłoń na starannie wyszytą lilię. W skupieniu wnikliwie oglądała haft, ignorując zatroskane spojrzenia dwórek.

— Elżbieto, dobrze się czujesz? — spytała Larysa z przejęciem w głosie. — Jesteś dziwnie markotna.

— I milczysz, a to do ciebie niepodobne — dodała zdumiona Diana.

— Zaiste. Przecie cóż złego mogło się stać. — Zsuwając rękę po płaszczu, spojrzała na dwórkę posępnym wzrokiem. — Musiałam pomyśleć, uwolnić od zbędnych trosk.

Dwórki skinęły głowami, a Larysa chwyciła za biały stos materiału. Rozłożyła welon i nałożyła go królewskiej narzeczonej, dopełniając strój panny młodej. Oczy jej się zaszkliły ujrzawszy Piastównę w pełnej krasie. Złożyła ręce pod brodą, dumnie się w nią wgapiając. Towarzyszyła bowiem królewnie od maleńkości, a teraz pomagała w przygotowaniach do dwóch najważniejszych ceremonii w jej życiu.

— Pamiętaj pani, król musi zdjąć welon przed samą ceremonią — dodała Diana, poprawiając koronkowy materiał.

— Pamiętam — potwierdziła chłodno.

Sięgając po pierścień z szafirem podarowany jej przez matkę, włożyła go na palec lewej ręki. Patrząc na kamień, mocno zacisnęła dłoń i w sposób niewidoczny dla towarzyszek, schowała ją pod płaszczem. Unosząc wzrok, zawistnie spojrzała na rozchodzący się za oknem widok Dunaju, w niczym nieprzypominający lśniącej Wisły.

To ja zostanę kolejną żoną Karola Roberta, a za kilka godzin kolejną królową Węgier. Po koronacji będzie musiał się ze mną liczyć.

~~~~~~

W kaplicy panował półmrok, gdzieniegdzie przecinany tłumionymi promieniami słońca wpadającymi do wnętrza przez wąskie okna. Wypełniona była najwierniejszymi dworzanami, większość bowiem ważniejszych osobistości zjechała do Stołecznego Białogrodu – Székesfehérvár – oczekując na królewską małżonkę. Koronacja wzbudzała po stokroć większe zainteresowanie, niżeli kolejne zaślubiny.

Andegawen odziany był w krótką, ciemną tunikę przepasaną skórzanym pasem ze złotą klamrą w kształcie lilii dynastii. Czerwonozłoty płaszcz z rozciętymi rękawami sięgał mu do kolan. Stał jak na ogół z założonymi rękami na plecach, czekając wraz z arcybiskupem ostrzyhomskim, Tamásem, na narzeczoną.

Wkrótce mury kaplicy poniosły łagodną pieśń mniszek. Obecni powstali, zobaczywszy w drzwiach sylwetkę Piastówny. Zbliżając się powolnym krokiem do ołtarza, wprawiała w ruch zwiewny materiał welonu. Stanąwszy obok Karola, nawet na niego nie spojrzała. Mężczyzna zaś wydawał się zadowolony z oblubienicy i przez krótką chwilę uważnie się jej przyglądał.

Na znak arcybiskupa skierowali się ku sobie. Król jednym ruchem, ostrożnym, acz zamaszystym uniósł welon przysłaniający delikatną twarzyczkę królewny. Uśmiechając się, uniósł ręce w jej kierunku, zawieszając je w powietrzu. Dziewczyna z wymuszonym półuśmiechem powtórzyła ruch, spuszczając czarne oczy. Nałożyła delikatnie dłonie na duże palce króla, czując na sobie jego nieustępliwy i nachalny wzrok. Tymczasem on nie mógł dociec do dziewczyny. Wydawała się skryta i niechętna, choć w drodze do Budy dało się wyczuć nić sympatii z jej strony. Męczyła go paplaniną, teraz zaś skrywała swe oblicze, jak najlepiej potrafiła.

Przez całą ceremonię jeno trzy razy zerknęła mu w oczy, po czym prędko uciekała odeń niczym spłoszona sarna po nieudanej próbie jej upolowania. Nie potrafiła ze spokojem znieść królewskiego spojrzenia. Onieśmielał ją, w czym nie pomagał wzrost, boć górował nad nią, jeszcze mocniej przytłaczając. Podczas ostatecznej przysięgi uniosła głowę i powtarzając słowa Tamása, rzekła łamiącym głosem:

— Ja, Elżbieta, królewna polska, córka Władysława i Jadwigi, w pełni świadoma biorę ciebie, Carobercie¹, za małżonka.

— I będziesz szanować go, jak i poddana mu będziesz, jak Kościół poddany jest Chrystusowi? — dodał niespodziewanie arcybiskup.

Larysa i Diana z obawą wymieniły się spojrzeniami. Elżbieta wbiła rozszerzone tęczówki w duchownego, zastygając. Nigdy nie była świadkiem ślubu i nie wiedziała czego się spodziewać. Uświadomiła sobie, iż nikt nawet nie wspomniał jej o słowach przysięgi, jaką przyjdzie jej złożyć. Czy naprawdę każda tak brzmiała? Karol nie dał jej jednak więcej czasu do namysłu. Słysząc wzmożone szepty, ścisnął jej prawą dłoń, próbując pośpieszyć. Zatem posłusznie spojrzała w jasne oczy króla.

— I ślubuję ci wierność — zaczęła z lekkim zawahaniem, przypominając sobie dojmujące słowa Bolka — szacunek i że cię nie opuszczę...

Na twarzy Karola pojawił się niepokój. Elżbieta rozchyliła lekko usta, próbując wydusić z siebie ostatnie słowa przysięgi. Przełknęła jednak szybko suchą ślinę, wypowiadając wreszcie wyczekiwane frazy.

— I że cię nie opuszczę, aż do kresu swych dni.

Król odetchnął i z satysfakcją począł powtarzać te same słowa. Bez wahania i zająknięcia przywołał każdy ich fragment, wymawiał je już bowiem po raz trzeci raz. Patrzyła nań, czując coraz mocniejszy łomot serca. Nie wiedziała, dlaczego oczy coraz gęściej zachodzą jej łzami, lecz nie dopuściła, by spłynęły jej po policzkach. Miała nadzieję, musiała ją mieć. Nie znała zbyt dobrze człowieka, przed którym właśnie ślubowała. Przed nią miał już kobiety i dwie żony, lecz najważniejsze było, by to ona okazała się tą ostatnią. 

Székesfehérvár, 6 lipca 1320r.

Nosząc od paru godzin miano królewskiej małżonki, kierowała się do bazyliki koronacyjnej w Białogrodzie. Podziwiała piękno tutejszego miasta, wyglądając przez okienko powozu. Zaprzężony został w sześć siwych koni okrytych błękitnymi kropierzami. Każdy wyszyty liliami, tak charakterystycznymi dla dynastii Andegawena.

Piastówna siedziała zamyślona, w samotności przygotowując się do najważniejszej roli w życiu. Z ciekawością wodziła błyszczącymi oczyma po tłocznych ulicach, nerwowo stukając palcami w kolana. Nasłuchiwała nawoływań zebranego ludu. Czuła tę samą ulgę, co pierwszego dnia w Bardejowie, ze znaczącą różnicą. Tłum podążał za jej orszakiem, jak gdyby chciał wraz z nią przeżyć ten podniosły moment, zapominając na chwilę o wewnętrznych konfliktach kraju. Wraz ze swym przyjazdem nieświadoma niczego Elżbieta niosła bowiem nadzieję na nowe, stabilne czasy.

Wkrótce dostrzegła gmach niezwykłej budowli. W odróżnieniu od katedry wawelskiej bazylika węgierska była monumentalnych rozmiarów. Kilkukondygnacyjna o czterech, wysokich wieżach i potężnych przyporach. Do przybytku prowadziły szerokie schody. Na ich skraju stali strażnicy, wytyczający granice poddanym przybyłym ujrzeć swą przyszłą monarchinię. Okrzykom nie było końca.

Elżbieta, poczuwszy, jak pojazd stanął, przymknęła oczy. Przeżegnała się, kres kładąc swym obawom i chwyciła dłoń sługi czekającego przy drzwiczkach. Powoli wyszła z powozu, pozwalając promieniom słońca rozświetlić swą twarz. Pragnęła, by każdy poddany choć przez moment szansę miał na ujrzenie jej lica. Na ten moment jeno tak odwdzięczyć się mogła za tak liczne przybycie.

Z zachwytem w oczach zmierzała do budowli, która, choć majestatyczna, w tejże chwili stanowiła jej tło. To ona skupiała na sobie uwagę wszystkich zebranych. Stawiając kolejno stópki na schodach, ciągnęła za sobą rozległy krwistoczerwony płaszcz. Jak na przyszłą królową Węgier przystało, na skrajach wykończony był sobolim futerkiem. Podszewka sukni z białego atłasu mieniła się od blasku słońca, a pokryta od pasa w dół batystem przypominała morską pianę, z której wyłoniła się niegdyś sama mityczna Afrodyta. Pas Elżbieta miała szeroki i jedwabny, mocno okalający talię. Rękawy sukni zaś długie, sięgały nadgarstków, jednak ramiona i część pleców pozostawały odkryte. Włosy rozpuszczone podwiązane miała w połowie złotą siatką.

Podchodząc do drzwi, od razu w oczy rzuciło jej się bogactwo architektury. Przekroczyć miała pięciowarstwowy, ostrołukowy portal z wyrzeźbioną wnęką. Czuła jak serce pragnie czmychnąć z jej wiotkiego ciała. Lekko przekręcając głowę, spojrzała na tłum poddanych, ich energia i ją zaczęła przenikać, rozgrzewając na ciele, jakoby przeszywały je gorące strzały. Było to jednakże ciepło miłe, dające nadzieję i zagrzewające do walki. Zgrabnie wyprostowała sylwetkę, unosząc dumnie podbródek. Chwyciła palce nad pasem i zaczerpnęła ostatni powiew świeżego powietrza. Była gotowa.

Tymczasem we wnętrzu obecni poddani gorączkowo wypatrywali królewskiej małżonki. Nawa główna wypełniona najważniejszymi osobistościami w państwie tonęła w rozmowach i duchocie. Możnowładcy i wysocy urzędnicy rozprawiali nad wszelakimi sprawami królestwa, jak i o towarzyskich niesnaskach. W tej części katedry obecne były także najwierniejsze dwórki Elżbiety, Larysa i Diana. Nawa początkowa, równie ożywiona, składała się z niższych rangą urzędników i sług. W prezbiterium czekali zaś najważniejsi uczestnicy tak wzniosłej ceremonii. W stallach zasiadał król wraz ze swą świtą. Nieopodal na specjalnym miejscu oczekiwał arcybiskup Esztergom, Tamás, piastujący najważniejsze stanowisko duchowe w królestwie oraz pozostali duchowni.

Niespodziewanie donośny dzwon trzy razy uderzył w swój wieniec, a wraz z jego umilknięciem zbudziły się organy, wypełniające swym dźwiękiem całą przestrzeń katedry. Drzwi świątyni otworzyły się, wpuszczając do środka ciepłe powietrze, a towarzystwo wstrzymało oddech. Pod balkonem stała już Piastówna, gotowa pokonać ostatnią trasę ku naznaczeniu. Z wolna poczęła sunąć kamienną posadzką, pod sklepieniem gwiaździstym, piękniejszym niż freski samego Giotta di Bondone. Była niczym bogini pokonująca samotnie bezkresne wody oceanu na barkach wzburzonych fal. Oblicze miała opanowane i niezwykle ujmujące. Jeno ona wiedziała, ileż wysiłku wkładała, by nie omdleć z zaduchu i strachu.

Przed podwyższeniem prowadzącym do nawy głównej czekał na nią arcybiskup Veszprém², Henryk. Za pomocą kadzidła uczynił nad nią znak krzyża i oddając przedmiot kolejnemu duchownemu, stanął tyłem do Łokietkówny, podnosząc lewą rękę. Przyjęła jego dłoń, wolną ręką unosząc poły sukni. Przekroczyli nawę główną, a przed prezbiterium pozwoliła na zdjęcie sobie płaszcza. Przyodziana jeno w suknię w ruszyli ku ołtarzowi. Zajmując miejsce na kobaltowym dywanie, z gracją uniosła ręce na boki. Wtem kolejni kapłani otoczyli królewską małżonkę, zdejmując jej szeroki pas i nakładając na jego miejsce złoty, z klamrą w kształcie lilii na znak prawowitej przynależności do dynastii Andegawenów. Po tej symbolicznej czynności najwyżsi dostojnicy duchowni w Koronie mogli przystąpić do królewskiej sakry.

Pierwszy podszedł do niej arcybiskup Esztergom. Nakreśli przed nią znak krzyża, a wtem z ukosa dojrzała kanonika trzymającego złotą misę. Oddech mimowolnie jej przyśpieszył, przez co linia odkrytych obojczyków odznaczyła się na aksamitnej skórze Piastówny. Uniosła głowę, zderzając się z nieprzystępnym licem arcybiskupa i gdy myślała już, iż z nerw padnie jak długa na posadzkę, niespodziewanie Tamás wykrzywił usta w nieśmiałym uśmiechu. Jakże wdzięczna mu była za tak krzepiący gest. W trakcie najważniejszego zadania wykrzesał z siebie, choć krztynę empatii do przebywającej od kilku dni w obcym kraju Polki. Zapewne dostrzegł jej szczenięcy wyraz twarzy i wzrok, jakoby błagała o litość i bezbolesną egzekucję. Wszystkie osoby ściśnięte w ławach patrzyły jeno na nią. Jednakowoż nie z nienawiścią, acz zaciekawieniem i nadzieją. Koronacja węgierskiego króla czy królowej była największym widowiskiem, jakie oczy śmiertelnika mogły oglądać na ziemi. Nie miała się czego obawiać, jednakowoż strach przed nowym i nieznanym światem stawał jej kością w gardle. Na Wawelu budziła mniejsze zainteresowanie u poddanych niźli matka. Teraz zaś miała stać się taka jak ona. I ta myśl niczym struga zimnej wody zgasiła tlącą się w niej wątpliwość.

Była córką nieustraszonego króla i córką najodważniejszej królowej. Zrodzona została do wielkiej roli i taką właśnie królową pragnęła zostać. Odwzajemniła subtelny uśmiech arcybiskupa i wyprostowała plecy, unosząc wysoko podbródek.

Skinęła lekko głową, wrażenie mając, że duchowny bez tego nie przystąpi do dalszych czynności i nie myliła się. W odpowiedzi pochylił głowę, szepcząc pod nosem niezrozumiałe słowa i przywołał kanonika. Raz jeszcze ceremonialnie uniósł dłonie ku górze, zamaczając prawy kciuk w świętym oleju.

— Ramiona twe namaszczam świętym olejem. — Zaczął tubalnie, palcem podążając za swymi słowami. — Pierś twą namaszczam świętym olejem. Czoło twe namaszczam świętym olejem. Jak królowe, królowie, kapłani i prorocy byli namaszczeni, jak Salomon namaszczony na króla był przez kapłana Sadoka i proroka Natana, tak ja ciebie namaszczam i wyświęcam na królową węgierskich ludów, którym Pan Bóg i Władca ofiarował ciebie, byś nad nimi czuwała i otoczyła ciepłem miłościwego serca. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

Dłużej przytrzymał dłoń na jej głowie, po czym niezliczony już raz przemówił szeptem i wycofał do ołtarza. Wtem biskup Veszprém i ponoć przyszły jej kanclerz, wyszedł przed szereg.

Oczy ciemne samoistnie błysnęły blaskiem, a usta Piastówny rozchyliły się na oszałamiający widok. Stojący przed nią duchowni z łatwością dostrzec zdołali w odbiciu jej tęczówek najcenniejszy skarb Węgier. Święta korona lśniła, odpierając promienie słońca wpadające do wnętrza przez wysokie, witrażami wypełnione okna. Zmrużyła węgielki, wyostrzając wzrok i dopiero wtedy mogła się jej przyjrzeć.

Biskup wypowiadał dalsze słowa sakry, lecz ona patrzyła jeno na legendarną koronę. Dolna obwódka wykonana bodajże była ze złota z większą domieszką srebra, ciemnozłote pasy zaś przecinały się na samej nasadzie. Zdobiona była bogato, szlachetnymi kamieniami, perłami, barwionymi obrazkami, filigranem i almandynami. Na krawędzi pasów i obwódki górowały trójkątne i półkoliste naczółki przeplatające się od ucha do ucha z przodu i po obu stronach. Prawdziwie korona Świętego Stefana robiła piorunujące wrażenie.

Ocknęła się z kontemplacji nad koroną, dopiero gdy usłyszała wyraźne słowa „to ciebie koronuję". Spojrzała w skupioną twarz Henryka i poruszyła ramionami, czekając na najważniejszą chwilę. Nie spostrzegła się, gdy z przejęcia zamknęła oczy, a otworzyła je, kiedy chłód metalu odznaczył się na jej głowie. Wraz z nim poczuła zaskakujący i przeszywający ciało na wskroś gorąc. Przyśpieszyła oddech wraz z opadnięciem na jej ramiona, szyję i uszy lodowatych łańcuszków zwanych pendiliami. Na każdej stronie znajdowały się cztery, a wraz z puszczeniem ich przez biskupa harmonijnie opadły wzbudzając w niej miłe dreszcze. Przez chwilę obijały się o siebie, aż w końcu spłynęły na ramiona, gdy uniosła podbródek. Czuła, jak oczy zachodzą jej łzami. Nie sądziła, iż tak silnie odbije się na niej koronacja, acz było to doświadczenie wyjątkowe. Miała pewność, iż jest w miejscu, które było jej pisane. Węgierska korona była jej przeznaczona.

Duchowni ponownie okryli ramiona monarchini krwistoczerwonym płaszczem, robiąc kilka kroków w tył. Czekała już na ostatnią czynność. Król, wstając ze stall, poprawił długi, zielony płaszcz wykończony gronostajem i powolnym krokiem począł zmierzać do ołtarza. Klękając przy niej na jednym kolanie, chwycił drobne palce, delikatnie wsuwając na jeden pierścień koronacyjny z misternie zdobionym rubinem. Uścisnął dłoń małżonki, unosząc z zadowoleniem kącik ust. Nie mogła pozostać niewzruszona i zaraz pozwoliła, by uśmiech wypłynął na jej usta. Ucałował dłoń małżonki i pomógł wstać, kierując w stronę nawy nową królową Węgier.

Piast Erzsébet, Magyar és horvát királyné!³ — zagrzmiał głos veszprémskiego biskupa.

Piast Erzsébet, Magyar és horvát királyné! — krzyknęli poddani.

Elżbieta przeżywała splot emocji, od strachu po radość, nadzieję i dumę. Ponadto czuła wcześniej nieznaną jej sercu energię, która zalała je wraz z ujrzeniem setek poddanych opadających przed nią na kolana. Widok ten do końca życia pozostać miał w jej pamięci, a trzy razy wypowiedziana kwestia wyryć w sercu swe piętno. Nieświadomie ścisnęła dłoń Andegawena, który gest ten odwzajemnił. Wsparł ją, dodając otuchy i siły.

Isten óvja a királynőt!⁴ — jednym głosem wykrzyczeli wszyscy obecni, trzymając prawe dłonie na piersiach.

Tym samym piętnastoletnia dziewczyna przypieczętowała układ ojca z węgierskim władcą, zyskując znaczącego sojusznika dla polskiego królestwa. Jednakowoż to właśnie ona zmuszona została do stawienia czoła najtrudniejszemu zadaniu. Miała obowiązek względem nowej ojczyzny i męża. Powiciem następcy miała ustabilizować przyszłość królestwa. A co najważniejsze, jako matka dynastii, po latach rozczarowań, musiała przedłużyć krew Andegawenów na węgierskim tronie. 


Korekta rozdziału 04.01.2023 r.


Witam w nowym roku!

Wracam z korektą koronacji. Jak już wiecie, węgierskie królowe do XV wieku koronowane były również Świętą Koroną. Tym samym jak najszybciej chciałam zmienić 4 rozdział. Święta Korona miała na Węgrzech ogromne znaczenie. Teoretycznie zrównywała ona króla i królową, sprawiając, że królowa zostawała niemalże współrządczynią. Wiadomo, że w praktyce bywało z tym różnie, ale od początku, gdy zaczęłam interesować się historią Elżbiety, natrafiałam na wzmianki, że miała ona wyjątkową pozycję w porównaniu do polskich królowych. Myślę, że kwestia koronacji miała na to wpływ, jak i porządek dworów na Węgrzech.

Cieszę się, że Elżbieta została koronowana Świętą Koroną i że po tylu miesiącach wykopałam tę informację! Mam nadzieję, że nowy rozdział się spodobał!


¹ Karola Roberta w Neapolu zwano Carobertem. Na Węgrzech dla odróżnienia od wuja, Roberta I Mądrego, używał we wszystkich aktach publicznych pierwszego imienia – Karol. W naszych czasach znany jest nam przede wszystkim jako Karol Robert dla uproszczenia (co jest błędne), które zaczęto używać od 1358 roku. Zakorzeniło się to na tyle mocno, że bezcelowe byłoby dzisiaj prostowanie tego. Dlatego będę używać obydwóch wersji w zależności od momentu i kraju.

² Arcybiskup Veszprém, obejmował urząd kanclerza królowej.

³ Elżbieta Piastówna, Królowa Węgier i Chorwacji.

Boże, chroń królową.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro