Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

39 rozdział ♔ | Wojenna ścieżka |

| Zdrada | Wróg na wolności | Interwencja polskiej królowej |

Mrok ukrywał ją pod skrzydłami, pozwalając oddać się rozpaczy. Mroźne powietrze owiewało opuchniętą od płaczu twarz, włosy plącząc w kołtuny. Nie zważała na to. Wbijała palce w ziemię, czując dogłębnie, jak każde ziarenko przebija skórę i rozrywa ją, mieszając krew z brunatnym piachem. Wyrywała trawę kępami, godząc piąstkami o kamienie, świadomie zadając sobie ból. Syczała przy tym, jak wąż, czując szczypanie w powstałych ranach i pieczenie, przenikające do każdego nerwu w jej ciele. Mimo tego nie przerywała autoagresji, pozostając jak w transie.

Drżała też z zimna. Niezwykle srogi marcowy wieczór dawał jej się we znaki, a wychodząc jeno w sukni, czuła każdy powiew zimowego wiatru, który w żadnym wypadku nie zwiastował nadlatującej z ptakami wiosny. Przeszywał plecy, wdzierał się w nozdrza, doprowadzając do zawrotów głowy i stopy przenikał, prądami rozchodząc po kościach.

Pragnęła zejść z tego świata w męczarniach jak jej umiłowany synek. Zaznać bólu, który przenikał i jego delikatne ciałko przed wyzionięciem ducha. Z trudem odrywając się od Władzia, wyszła w pośpiechu z zamku, którego grobowa atmosfera ją dusiła, wzbudzając mdłości na samą myśl, iż w komnacie pociech nie leży już część jej serca, a jeno ciałko wykończone chorobą. Teraz zaś chłód dworu jej ulżył, wychładzając pulsującą od gorąca i spazm głowę.

Klęczała pomiędzy żywopłotami, nadzieję żywiąc, iż nikt nie dostrzegł potajemnej ucieczki. Myliła się. Zaraz kroki poczęły intensywniej rozbrzmiewać w ogrodzie, przydeptując kamyki na ścieżce tuż obok.

— Elżbieto! Zaziębisz się! Nie postępuj tak lekkomyślnie — rzekł pełen troski głos, który zniżył się wtem, kontynuując mowę tuż za jej plecami. — Nie możesz zachorzeć. Ludwik i Andrzej cię potrzebują, król również.

Poczuła ciepły oddech na skroni, gdy przybysz przysunął się do niej. Uprzednio zdjął płaszcz, okrywając jej ramiona i przytulając do siebie. Nakierował na tors, rękę umieszczając pod szyją królowej. Złożywszy pocałunek na jasnobrązowych włosach, lekko wsunął ją na kolana, żeby nie siedziała na ziemi.

Spokój przepełnił Piastównę, a serce zatrzepotało silniej, wyczuwszy znajome bicie w piersi przyjaciela. Odetchnęła, przechylając głowę i opierając ją o jego policzek. Czuła się bezpiecznie, czego w tejże chwili bardzo potrzebowała. Głaskał troskliwie poplątane włosy, pobudzając w niej miłe dreszcze. Świstał, próbując uspokoić, boć nieustannie łkała.

— Dlaczego? — wyszeptała zachrypłym głosem. — Dlaczego tak mnie doświadcza, Mroczko? Czym zawiniłam?

Przytulił ją mocniej, ponawiając czuły pocałunek na włosach.

— Wiem, że cierpisz. Wiem, że nienawidzisz, ale po każdej burzy wychodzi słońce, a, Pan nie doświadcza cię bez przyczyny. Musimy pogodzić się z Jego wyrokami. — Uniósł jej dłonie, sprawiając, że zaciskany w nich piach wyleciał, odsłaniając zbrukane krwią i ziemią rany. — Kara, jaką sobie wymierzysz, w niczym nie pomoże. Masz dla kogo żyć, Elżuniu.

Pokręciła głową, przecząc zasłyszanym słowom. Znowuż się rozpłakała, tym razem zwracając ku niemu i ręce splatając mu na szyi, chłonęła miły zapach.

Serce załomotało dowódcy w tym samym takcie, co w Temeszwarze, gdy leżała w jego ramionach całkiem bezbronna nad brzegiem jeziora po zdarzeniu, którego po dziś dzień nie wyjawiła. Drżąca z przerażenia i wspomnień pewno dla niej bolesnych. Teraz sytuacja wydawała się podobna, acz była w gorszym stanie.

Równie powoli i niepewnie odchyliła głowę, ocierając policzkiem linię jego brody. Zatrzymała ją niebezpiecznie blisko ust, błądząc załzawionymi i zagubionymi tęczówkami po twarzy zarysowanej lekkim zarostem. Zakotwiczyła opuszki palców w brodzie, gładząc nieśmiało jego usta. Wzdrygnął się na niespotykane dotąd ciepło w podbrzuszu. Uniósł kącik ust, przeczesując bok włosów i ujmując jej policzek. Widocznie szukała jego dotyku, przymykając oczy. Wtem rozchyliła usta, wbijając w niego czarne ślepia, błyszczące od światła księżyca. Zamrugał zaskoczony, dostrzegając w źrenicach migoczącą gwiazdę, dającą mu niemalże znak. Zezwalającą na coś, o czym nawet jeszcze nie pomyślał. Błagała go niemalże, zsuwając dłonie na tors i palce zaciskając na wiązaniach koszuli.

Jakby jakaś niewidoczna dłoń, popchnęła go ku niej. Otulił nieśmiało ramionami, zjeżdżając zaraz do rozłączonego zapięcia bekieszy¹ narzuconej na jej ramiona. Chwycił je i zbliżył pętlę do guziczka, acz wcale nie chciał zadbać o zapięcie. Wraz ze zbliżeniem i królową do siebie przysunął, więżąc ją pod kożuchem. Niepewnie otarł nosem zimny policzek, by po chwili go ucałować. Muskał jagodę, przenosząc czułość nieświadomie na usta. Wargi królowej zadrżały, jakby w trwodze przed tym, do czego nieubłaganie zmierzali. Do czego nigdy nie winno dojść, a właśnie poczynało się ziszczać. Coraz śmielej gładził skórę, która była dlań zakazana, niczym diabelskie jabłko. Obłapiał usta, na które nie było mu nawet dane spoglądać w sposób inny, niżeli na instrument wydający rozkazy, a co dopieroż ich kosztować.

Ona jednakże mu tego nie utrudniała. Odwzajemniała łagodność, której nie szczędził, a której nie doświadczyła wszakże od momentu nocy poślubnej. Śmiało smakowała ciepło zupełnie inne niż to, którym obdarzał ją małżonek. Mając w pamięci swą rolę, winna zaprzestać niemoralnemu zachowaniu, ale nie potrafiła i to nie ze względu na węzeł małżeński, a ciekawość, która uleciała szybciej, niż podejrzewała. Oderwała się z trudem od Mroczka na wspomnienie przyjaciółki, na co i on, jakby ocucony, odszedł, chwytając podbródek.

— To nie powinno się zdarzyć — wyszeptała zaskoczona, podchodząc zaraz bliżej niego. — Mroczko, to jeno chwila, jeno niestosowny żart rozbitego, matczynego serca, wybacz. Jam zawiniła, wybacz mi, proszę.

Złożyła dłonie jak do modlitwy i rzuciła mu skruszone spojrzenie, niemal to samo, które widział u myśliwskich psiaków po skarceniu za wykopaną dziurę w warzywniku kuchmistrza. Przełknął, kiwając głową, która znowuż zdawała się mu zamroczona.

— Tak, tak. To jeno smutek po stracie syna, a i ja, chciałem cię jeno pocieszyć, wybacz, powinienem cię powstrzymać... Siebie powstrzymać — dodał w myślach.

— Dobrze, żeśmy się rozumieli! — wcięła mu w słowo, pospiesznie terkocząc. — Dobrej nocy — rzuciła na pożegnanie, odwracając się naprędce.

Wystartowała niemal tak szparko, jak Orgona, podczas starć z ogierem króla. Nie spojrzała w twarz przyjaciela. Nie ryzykowała wyczytaniem z niej ni zmieszania, ni rozczarowania, czy nawet krztyny zadowolenia, niczego. Po stokroć wolała utkwić wzrok w ciemności ogrodów.

Nie wiedzieć kiedy, dobiegła do swych komnat, a wyminąwszy wartujących strażników, nie zareagowała nawet na ich salut. Pragnęła jeno zaszyć się w stosie poduch, nie musząc na nikogo patrzeć. Szarpnęła za rączkę, wpadając do środka i wnet wydając z siebie trwożny pisk.

— Pani na miłość Boską! Gdzieś ty była? Od zmysłów już odchodziłyśmy! — krzyknęła Klara Pukar, dopadając zaraz do niej. — Cóż to za obyczaje, skąd te czarne dłonie?

Dwórka chwyciła je, dostawiając do twarzy Piastówny, która zapomniała o ich mizernym stanie.

— Przestań jazgotać — odcięła, wyrywając rękę. — Niegodnam nawet żałoby przeboleć jak mi się podoba? — rzuciła, podchodząc do wanny, którą pewno wcześniej przygotowały, gdyż po zamoczeniu rąk woda okazała się chłodniejsza.

Elżbieta udała, że obmywa okaleczoną i brudną skórę, próbując nie patrzeć na Polki siedzące przy stole. Syknęła cicho, zbyt boleśnie ocierając dłoń, z której zakrzepły płat krwi odleciał, wywołując potok czerwonej cieczy. Łzy stanęły jej w oczach na ból, który pulsował w jej dłoni i wyrzuty, niepozwalające spojrzeć w oczy przyjaciółce. Zapłakała głucho, zerkając spode łba na podchodzącą Klarę. Dopomogła, okładając rany materiałem. Elżbiecie zdawało się, iż czytała z niej niczym z kartki i nie chcąc dopuścić do wyjawienia prawdy, przyszła z pomocą. Po upływie kilku chwil odwróciła się już z obłożonymi dłońmi i zamarła, widząc Dianę stojącą tuż przy niej.

— Pani, co się stało? — spytała, chcąc chwycić dłoń, lecz jej nie pozwoliła.

— Śmierć syna to mało?! — odcięła jadowicie, podchodząc do przeciwnego krańca stołu i zasiadając za nim, na pacierz zmrużyła oczy. Lisica, na którą nie chciała spojrzeć, wydała jej się nazbyt blada i wyczerpana, jakoby coś ją dręczyło. Przewina z ogrodu ustąpiła uczuciu niepokoju o stan przyjaciółki. — Laryso, dobrze się czujesz? — spytała widocznie przejęta.

— Tak, ale — urwała na moment, wzdychając zrezygnowana — nie chciałam mówić, gdyż chwila nie była to odpowiednia. Niestety źle znoszę odmienny stan i nie potrafię go ukryć.

— Odmienny stan? — dopytała prędko, a przeczuwając, co ma na myśli, oparła silniej łopatki o oparcie krzesła.

— Zaiste, pani. — Pokiwała nieśmiało, wiedząc, że wieść ta nie wywrze na królowej takiej radości, gdyż pochować miała na dniach własne dziecko. — Jestem brzemienna, pani.

Serce stanęło w piersi Piastówny. Poczuła na swych plecach odrzut armaty, która przycisnęła ją swym ciężarem. Co ja zrobiłam. — Gdyby wiedziała o tym chwilę wcześniej, nie dopuściłaby do czegoś tak karygodnego. Poczuła się niczym żmija kąsająca przyjaciółkę, ażeby zabawić się z jej mężem i nawet jeśli nie to prawdziwie nią kierowało w ogrodzie, teraz czuła się jak najgorsza wywłoka stąpająca po ziemi. Zawiodła siebie, boć dała się ponieść niczym niedoświadczona trzpiotka, ale i poczuła żal do przyjaciela.

— Mroczko wie? — Słowa same wypełzły jej na usta.

— Tak — potwierdziła blondynka, widocznie zdziwiona pytaniem.

Królowa wstała zaraz ze łzami w oczach, przytulając się do niej. Pogratulowała, chociaż bardziej ukryć potrzebowała swój stan. Złość pomieszaną z żałością. Nie mogąc skupić się na swych odczuciach wirujących w niej niczym wiatr, nie umiała stwierdzić nawet, czy to gniew na Mroczka wprawia ją w drżenie; na samą siebie; a czy może żal i zazdrość, boć doczekać się jej przyjaciele mieli dziecka? Owocu, które stanowić ma w małżeństwie największy dowód miłości? W moment poczuła pustkę. Ciszę wszechogarniającą jej wnętrze. Nie wiedziała co sądzić.

Po wieczorze, który rzucił się cieniem na stan królewskiej rodziny, słońce wzeszło, jak gdyby nigdy nic. Jakby promienie uprzedniego dnia nie wyssały wcale z ducha najstarszego dziedzica Świętej Korony i wraz z zachodem, nie pogrzebały ostatek nadziei na jego odratowanie.

Nocny nieboskłon – okrywszy swą szatą pogrążone w żałobie palatium – osłonił ciemnością i podświadome skłonności małżonków, obnażając ich najskrzętniej skrywane oblicza. Z początku wspierający się podczas straty syna, zmierzyli koniec końców każde w swą stronę. Czy decyzje zatem podjęte w cieniu tak wielkiej tragedii, mogły znaleźć swe usprawiedliwienie? Nie przeczuwali nawet, iż ich na pozór niewinne występki, nie obejdą się bez wewnętrznych rozterek i refleksji, które okażą się niebagatelne dla obojga, acz nie tylko.

Marcowe słońce zdobiło mury i wlewało się do uśpionych komnat, budząc z samego rana służbę, królewskiej rodzinie znak dając, iż należy szykować się do kolejnego starcia z bolesną rzeczywistością. Gładził z czułością długie, lekko skręcone włosy. Po nocy, która winna dać mu rozkosz i napełnić energią na nowy dzień, nie czuł zbyt dużo. Zapomnieć, choć na chwilę chciał o bólu, który rozrywał serce, a nie wyzbył się go nawet na ułamek chwili. Kosztując słodyczy niewieściego ciała, czuł gorycz. Próbując wchłonąć jej ciepło, przejmował jeno chłód. Skupiając uwagę na pięknotce pod sobą, jej twarz przenikała licem zrozpaczonym. Nie mógł zapomnieć. Nie potrafił.

Wtulona w niego dziewczyna z wolna poczynała się budzić, słodko marszcząc zadziornie zadarty nos. Prztyknął jego szczyt, po czym zaraz zasłoniła go dłonią, chichocząc.

— Dzień dobry, królu.

Uniosła głowę, wlepiając w niego jasne oczy. Powitał ją długim pocałunkiem, muskając wargami przez chwilę i brodę. Nie mogąc wyzbyć się myśli o Władku, chciał rozmyślania swe skupić na kobiecie, której tak dawno nie widział.

— Czekam już od dłuższej chwili, by cię o to spytać. W nocy nie mieliśmy wszak czasu na rozmowę — dodał z pomrukiem, pogładziwszy jej usta. — Dlaczego nie przybyłaś wraz z Klemencją w ubiegłym Anno Domini, Claude?

— Nie zezwoliła mi — odparła smętnie. — Sądziła, że ja i ty, panie, pod jednym dachem to bardzo zły pomysł. Poniekąd miała rację.

— A więc skąd pomysł, byś to ty spełniła jej jakże zadziwiającą wolę?

Zaśmiał się, unosząc brew, po czym wywrócił oczyma.

— Byłam jej najbardziej oddana, tylko mi ufała. — Uśmiechnęła się na wspomnienie Andegawenki, a dostrzegając jakby zażenowany wyraz na twarzy króla, poklepała po przyjacielsku jego ramię. — Panie! — wykrzyknęła prześmiewczo. — Królowa Elżbieta lepiej będzie strzec relikwiarza. Twoja wiara... cóż, zmienną pozostaje.

Odetchnął. Niby sam o tym wiedział, acz z początku zabolało go, iż to właśnie jego małżonce siostra zapisała pośmiertnie tak cenną rzecz. Przytulił Claude, wzdychając, jakby znalazł właśnie zaginiony skarb i próbował nacieszyć się nim, póki nie nastanie wybudzenie z tak pięknego snu.

— Niemal jak za dawnych lat — dodał ckliwie, usta układając delikatnie na kasztanowych włosach.

— Nie — wyszeptała smętnie, paznokciem smyrając tors króla. — Wtedy nazywałeś mnie po imieniu — dodała tajemniczo, unosząc się i podpierając na łokciu. Zawisła nad nim, włosy rozsypując mu na piersi. Zniżył brwi w wyrazie zaskoczenia, gładząc miękką skórę. — Wtedy, w nocy... nazywałeś mnie mym własnym imieniem, a nie Elżbietą.

Podciągnął się impulsywnie na łożu, opierając o wezgłowie. Claude zaś nie zmieniła pozycji, uważnie lustrując jego wykrzywienia na twarzy.

— Jesteś pewna? — spytał, uciekając od niej wzrokiem.

Wydawał się świadomy wypowiedzianych słów i jeno zawiódł się, iż nie zachował adekwatnej chwili roztropności.

— Nie zaskoczyło cię to, panie — obwieściła, kładąc dłoń na jego ramieniu i przytulając doń, brodę na niej opierając. — Nie widziałam cię nigdy takim.

Parsknął pod nosem, odchylając głowę. Objął niewiastę, przytulając mocniej i czoło jej ckliwie całując.

— Zawsze widziałaś więcej. Czytałaś niemalże z mej dłoni. — Spojrzał na nią, prowadząc kąciki ust w górę.

Mierzył w jasne oczy, rozczulony, niegdyś czuł do niej coś więcej. Uważał za pierwszą kobietę w swym życiu, którą obdarzył szczerym i czystym uczuciem; miłowaniem, podczas gdy za żonę pojął pierwszą z krwi Piastów. Naiwnie nadzieję żywił, że i Marię pokocha, acz przedłużająca się bezdzietność jeno mroziła jego serce, wpychając w ramiona przysłanej mu na pocieszenie Almy.

Teraz gdy patrzył na Claude, traktował ją niemal jak druha, znającego jego najgłębiej utajnione grzeszki i młodzieńcze rozterki. Nie siostrę, nie, gdyż dalej coś do niej czuł, choć zdawało się to o wiele mniej intensywne, niżeli kiedyś. Zastanawiał się jeno dlaczego? Przecie tak silne uczucie miłowania, nie winno się nigdy zatrzeć, a on nie widział już w niej obiektu swych westchnień i pożądania. Zapragnął jej uprzedniego wieczora, lecz nie tak jak w Chorwacji, gdy siostra odwiedziła go podczas gotowania się do ostatecznej walki o Budę. Zaszła w nim zmiana. Zmiana, której dogłębniej nie pojmował. 

— Twoja siostra miała rację, panie — wcięła mu w rozmyślanie Claude. Pogładziła szorstki od zarostu policzek, patrząc nań, przejawiając niemal zrozumienie jego rozterek. — Nie potrzebujesz mnie. Masz przy sobie żonę, która dała ci upragnionych synów, a i widzę, że nie jeno jak rodzicielkę swych dzieci ją traktujesz. To dobrze.

— Co masz na myśli? — spytał z lekka zaniepokojony.

— To było pożegnanie, mój królu. Spełniłam powierzone mi zadanie, przywiozłam relikwiarz, który najcenniejszą był rzeczą dla mej pani. Zbyt długo korzystam z gościnności i dobrego serca twej żony, nic tu po mnie, Carobercie. — Imię jego niemal wydusiła szlochem. — Królowa Klemencja wystosowała list do księżnej Agnieszki, jutro wyruszę do Durazzo. Jeśli zechcesz zrobić coś dla mnie, to proszę, uczyń to samo. Dwa listy pewno prędzej przekonają żonę twego stryja do przygarnięcia mnie, niżeli jeden. Zrobisz to dla mnie? — spytała niewinnie, całując jego policzek niezwykle wolno, chcąc zachować w swych nozdrzach zapach jego skóry.

Pogłaskał dobrotliwie pasma długich włosów, przyciskając ją silnie do swej piersi, świadomość mając, że robi to po raz ostatni.

— Oczywiście, promyku.

Claude uśmiechnęła się, odczuwając miły dreszcz płynący wprost do serca. Król bowiem zwykł ją tak nazywać, gdy w mrocznych czasach walki o tron, była jego ukojeniem, słońcem rozświetlającym mgłę pożogi. Długo nie trwała jednak ich relacja, boć zaraz ruszył w głąb rozdartych wojną Węgier, pozostawiając ją na dworze siostry. Pomimo krótkości charakteryzowała ją swoista namiętność i gwałtowność. Cieszyli się sobą w każdym momencie i miejscu, przeczuwając, iż nie będzie im dane spędzić więcej czasu razem. Aż zawstydził się na wspomnienia jakże odważnych pieszczot, które szeptały im młode i pełne pasji serca.

— Jeśli czegoś ci jeszcze potrzeba, tylko powiedz — rzekł, próbując wymazać je z pamięci. — Zrobię wszystko, by uczynić twą podróż jak najbezpieczniejszą. W końcu zawdzięczam ci życie.

— Potrzeba mi jeno jednego, lecz to nigdy nie będzie mi dane — wyszeptała, ostatni raz składając pocałunek na ustach monarchy.

Zastanawiała się kiedyś w rozmowie z Klemencją, czy jeśli Carobert obdarzyłby szczerym uczuciem żonę, zaniechałby zdrad. Teraz była pewna odpowiedzi.

Konstancja, 1 kwietnia 1329 r.

— Są wieści z Wyszehradu? — burknął skotłowany w okiennej wnęce Hugo.

Machnął w stronę wchodzącego, bliźniaczo podobnego doń mężczyzny i zeskoczył gwałtownie z parapetu, widząc niemrawy wyraz na jego twarzy. Strącił omyłkowo kielich, dochodząc do równego sobie wzrostem brata.

Szpetna na co dzień twarz, od strapienia zdała mu się jeszcze bardziej sparszywiała. Nieustanny grymas marszczył chropowatą, usianą bliznami brodę, z czoła zaś czyniąc ino jedną wielką bruzdę, jakby bliżej mu było do pochówku. Byli podobni, szczęśliwie jednak to Hugo, pierwszy zrodzony pamiętnego dnia, odziedziczył ostatek pomyślnej, ojcowskiej urody. Z politowaniem jeszcze spojrzał na brata, porzucając zaraz tak trywialne myśli, boć Rudolf najwyraźniej miał ważną rzecz mu do powiedzenia.

— Rudko, co to za mina? Uczyń mi przysługę i odwróć się, skoro nie masz zamiaru zmienić tej odrażającej miny — rzekł ordynarnie, zamachując ręką.

— Zachowaj te zgryźliwości dla naszego gościa — syknął, widocznie zirytowany ciągłym odnoszeniem się do jego urody, której wszak mu poskąpiono. — Należy nam zdecydować, bracie. Papież Jan nakazał biskupowi Konstancji nałożyć na nas klątwę².

— I co? — prychnął pod nosem Hugo, nalewając sobie piwa do kufla. — Nie boję się wyklęcia, a i bardziej złota pragnę, niżeli wiary. Już nam węgierskie floreny zapełniły sakwy, zatem im będę wierny.

Rudolf zgodził się z nim, acz nie mógł przyznać w pełni racji. Powielił gest i napełniwszy kufel, podszedł do okna.

— Wiesz, że i ja się nie obawiam. W przeciwnym razie jednak biskup wyklnie i naszych krewnych. — Przeniósł wzrok na Hugona, kiwając z rezygnacją. — Do tego nie możemy dopuścić. Musimy go wypuścić.

Wola wzbogacenia się i zbójecki duch rozrywający pierś hrabiów, podpowiadał im, iżby nie ulegać papieskiej groźbie. Za to nikła cząstka przyzwoitości i lojalności wobec rodziny polecała wydanie węgierskiego kapelana dla dobra ogółu. Przeszło trzy miesiące więzienia winny wystarczyć, a i ten czas został im sowicie opłacony, choć dalej nie mieli pewności, kto słał złoto za fatygę i wykarmienie kleryka. Listy z dyspozycjami nadchodziły naprzemiennie z Wyszehradu i Nitry, żaden naznaczony konkretną pieczęcią. Z początku ciekawość ich zżerała, aczkolwiek w interesie ich leżało, ażeby z poleceniami i sakwy wypełnione po brzegi przybywały, zatem nie brnęli dalej w zidentyfikowanie wysyłających.

— Dobrze — zaczął starszy z braci. — Jutro wypuścimy Miklósa. Oby trzy miesiące wystarczyły naszym zleceniodawcom. Ty, Rudko, wezwij skrybę, poślemy list do biskupa Konstancji i do Nitry. Czas zakończyć współpracę z Węgrami.

~~~~~~

Śpiew ptaków zdawał się najzaszczytniejszą melodią. Powietrze świeże konsumował niczym najzacniejszy trunek, a oczami wodził po pobliskiej przyrodzie i domach, jakby wdzięki najpiękniejszej w świecie niewiasty podziwiał.

Po dwudziestu zachodach słońca nie liczył już dni w niewoli. Największą atrakcją dnia okazywało się podziwianie niczym sztuki wesołków, zwyczajnego dnia mieszkańców, którzy tłoczyli się na ulicy przy której stał ów dom. Z najwyższej kondygnacji, ze strychu, wyjątkowo dużego jak na „celę więzienną", widok miał atrakcyjniejszy niż jego kompani, którzy zniewolenie spędzali w piwnicy. I jeno za to był wdzięczny bliźniakom. Pozwolili mu też wyjąć księgi spoczywające na dnie starych kufrów, zatem po odstąpieniu od buntu, zajął się wypełnianiem wolnego czasu czytaniem dla uciechy, czego nie robił od lat.

Złudnie wydawać się mogło, iż spokorniał i poniechał zemsty. Nic bardziej mylnego. Wraz z pierwszym wdechem świeżego powietrza, cała złość do Piastówny i Csanáda powróciła z niemal zdwojoną siłą. Snuł plany, strategię umożliwiającą mu przekonanie do siebie papieża, acz przypuszczał, że nie bez powodu uwięziono go akurat w drodze do Awinionu. Zadanie mogło okazać się tym trudniejsze, boć nie wiedział, co wydarzyło się przez ten czas, a z pewnością zdarzyło się wiele.

Jędza – psioczył pod nosem, z trudem opanowując gniew, który z każdą chwilą w nim narastał.

Wiedział, kto miał na tyle czelności, by go powstrzymać, i nie miał ku temu złudzeń, choć głośno nie należało mu o tym prawić, gdyż oskarżał koronowaną głowę. Co prawda niewieścią, ale dalej utrzymującą na skroniach koronę.

I ziemia mogłaby spłonąć ogniem piekielnym, mogłaby rozstąpić się, czy zapaść, lecz nic nie zmieniłoby jego myślenia. Nie powstrzymasz mnie, trzpiotko ani ty, ani te twoje sługusy.

Zatracił się w pogróżkach, co – sam dawno zauważył – sprawiało mu wielką przyjemność. Wzbudzało ekscytację i motywowało do działania. Ostatecznie zerknął na rabusiów i jednym skokiem dosiadł czarnego ogiera.

— Skoro się już rozstajemy — zaczął kpiąco. — Miejcie na tyle honoru i zdradźcie mi, kto wam płaci.

Cień nonszalancji zasnuł dotąd jasne lica braci von Montfort, jakby burzowa chmura naraz uwięziła słońce pod grubą warstwą, w zamian mrok zsyłając na ziemię.

— My nigdy nie zdradzamy szczegółów naszych zleceń — zaśmiał się Hugon tak, iż gdyby Miklós stał przed nim, bodaj zostałby przezeń opluty. — Wiedza to potęga, ale nie ta, która okazać się może zabójcza. Lepiej mniej wiedzieć i opływać w złocie, niżeli za dużo i spocząć pięć łokci pod ziemią. — Podszedł bliżej i poklepał grzbiet konia, pokątnie patrząc na kapelana. — A ty, nasz czupurny druhu, widocznie nazbyt, żeś się odgrażał. Nie mądre to posunięcie. Widocznie nie jesteś tak przebiegły, na jakiego wyglądasz, księże.

Przygryzł jeno Miklós wargę na tę obrazę i nie mówiąc ni więcej, poderwał batem konia do cwału.

Palatium, Wyszehrad, maj 1329 r.

| Miesiąc później |

Stali ramię w ramię, porady szukając we francuskim relikwiarzu, który zdawał się przyciągać wszystkich dworzan wraz z ich rozterkami, nie szczędząc i królewskiej pary. Oboje zanurzeni w morzu wspomnień. Zamyśleni nad własnymi sprawami, wszak dotyczącymi siebie nawzajem. Oboje dalej odziani w szaty o ciemnych barwach na znak przeżywanej żałoby.

Patrzył na nią ukradkiem, rozchylając lekko usta, acz słowa, które sunęły mu na usta, ugrzęzły głęboko w gardle rozbrzmiewając jeno w jego głowie. Ojciec twój obiecał mi polski tron w zamian za pomoc³.

Wtem nieoczekiwanie Elżbieta przymrużyła podejrzliwie oczy, zwracając się ku niemu. W moment zwątpił, czy aby na pewno nie wyjawił tajemnicy, która zbyt długo już ostawała niewyjawiona. Czarne oczy niemal świdrowały jego duszę, próbując wedrzeć się i w umysł, jednak nie zamiarował do tego dopuścić. Uciekł w porę wzrokiem, zmieniając temat, acz na kontrowersyjny, mogący znowuż uciszyć ich relację na kilka dni. Karola jednakże ten mniej przerażał, niźli kwestia dziedziczenia zawarta bez wiedzy głównej dziedziczki.

— Joel Biró wraz z Samborem przybyli już do Wyszehradu — napomknął mało pewnie, aż Elżbiecie przez myśl przeszło, że na rękę nie jest mu ślub kochanicy. — Niedługo Maria za niego wyjdzie i wyjedzie.

— Niech już ten koszmar się skończy...

— Nie udawaj niewiniątka! — huknął, tracąc rezon.

Męczyło go nieustanne oczernianie i próby wzbudzenia w nim poczucia winy, podczas gdy małżonka, dotychczas tak niewinna, zdawała się mieć coraz więcej na sumieniu. Oliwy do ognia dolewał fakt, iż przestawała z wolna kryć się przed nim ze swoimi odczuciami, próbując jakoby narzucić mu swe zdanie i przekonać do własnego punktu widzenia.

— Myślisz, że jestem tak bardzo niedomyślny? — zarzucił, na co się odwróciła lekko speszona. — Znałaś plany porwania Miklósa. Jeśliś tak niewinna wyjaw mi, gdzie jest Atila?

— Przy tobie nikt nie jest niewinny — odcięła kąśliwe, prowokując go tym bardziej do starcia. — Słabość do Miklósa cię zaślepia i nie pozwala logicznie myśleć.

— A ciebie zaślepia nienawiść równie odbierająca ci jasność umysłu. Nadepnął tobie i Mieszkowi na odcisk, więc postanowiłaś się zemścić. Prawdziwa córa upartego książątka — dodał, nie próbując już nawet załagodzić chwili.

Wpierwej poczuła dreszcz na dłoni, podrywający ją do spoliczkowania męża, acz zrezygnowała, uśmiechając się jeno dumnie.

— Nie każdemu drogę do tronu utorowały srebrniki z italskich mennic⁴. — Zadarła wyżej kącik ust, widząc, jak szpila umiejętnie przebija jego kręgi. — Nie każdy pomoc miał swej wpływowej babki, węgierskiej księżniczki⁵. Niektórzy polegać musieli jeno na swej przebiegłości i silnych sprzymierzeńcach.

Zaryzykowała, mając nadzieję, że złość przyćmi mu prawdziwość zdarzeń i zatrze fakt, że to dzięki pokrewieństwu królowej Jadwigi, Węgrzy pragnęli pomóc książęcej parze w pozyskaniu Krakowa⁶.

Karol zaś zaśmiał się na to donośnie, podchodząc jeszcze bliżej niej i nachylając nad uchem.

— Przypomnieć ci mam, kto zniszczył te silne i buńczuczne rody z północnych gór, którym ojciec twój zawdzięcza tron⁷? — Wdmuchał jej owe słowa do głowy. — Tak dzielnie pomagali twemu ojcu, a teraz on, nie poradzi sobie i beze mnie. Cóż za zrządzenie losu.

— Zbyt wielka pewność siebie to pierwszy stopień do sromotnej klęski⁸.

— Przypomnij mi te słowa, kiedy będziesz błagać o wsparcie dla ojca. Ponoć źle się dzieje. Atak na Chełmno zawrócił krucjatę ze Żmudzi, ale celem stał się wtem Władysław. W Toruniu zawiązali sojusz czesko-krzyżacki, choć to pewno już wiesz. Ponoć Jan gromi, co popadnie przy boku Krzyżaków, ziemię dobrzyńską podbili, na Mazowszu się panoszą, Płock ugiął karku, z dobrej woli się lennem czeskim stając. W czarnych barwach widzę przyszłość, acz palcem nie kiwnę nawet, by jej zapobiec. Skoro tak bardzo pomóc chciał Łokietek pogańskiemu księciu, niech i teraz na jego pomoc liczy. Ja nie stanę w walce u boku Litwina, nawet jeśli sam Kraków stanąć miałby w płomieniach.

Zamilkł, gdy mocny cios wymierzony przez królową wprost w jego szczękę, przygryzł mu język. Zaśmiał się diabolicznie, rzucając jej zwycięski uśmiech i ocierając obolały bok.

— To jeno utwierdziło mnie w przekonaniu, że nawet jeden węgierski rycerz nie narazi się dla Polski.

— Zewrzyj usta, królu, nim jeszcze raz okryję je swą pięścią — wycedziła, nie mogąc zapanować nad złością i łzami, napływającymi pod powieki. — Jeśli nie chcesz pomóc memu ojcu na północnych granicach, dobrze, lecz jeśli Kraków znowuż zagrożony będzie, nie powstrzymasz mnie, przed wysłaniem wsparcia, nawet jeśli sama miałabym stanąć na czele armii. Nie zapominaj, kim jestem.

— Nigdy nie zapomnę, boć na każdym kroku mi o tym przypominasz. — Podszedł zadziwiająco blisko, chwytając gwałtownie jej ramiona i przysuwając do siebie. — Ciosem udowodniłaś, że zdolna byłabyś do udźwignięcia miecza.

— Już raz dobyłam twego miecza, królu. Powtórki chcesz? — rzuciła z dozą wyniosłości, przekręcając uwodzicielsko głowę.

— Nie chcę kłócić się z tobą — rzekł krucho, obserwując jej umizgi. — I nie występuję przeciw tobie, słodziutka.

Przysunął usta do jej ust, lecz wtem raptownie zmieniła zachowanie.

— Tak — wcięła mu ostro w słowo, odchylając głowę. — Występujesz jeno przeciwko mej rodzinie — dodała z wyrzutem. — A zatem i mi szkodzisz. Jeśli ktoś próbuje wbić miecz w serce polskiego królestwa, to przebija i moją pierś.

— Nie uciekaj się do szantażu. — Przerzucił oczami, nie zluźniając uścisku. — Jesteś silna, przecierpisz to.

— Jest twoim sojusznikiem, musisz mu pomóc.

— Każdy ma własne zadanie, lilio — dodał kpiąco, muskając uparcie zaciśnięte usta małżonki. — Nie jesteś posłuszna, nie ma wsparcia.

Uderzyła zewnętrzną stroną dłoni jego przedramię, pozbywając się nachalnego uchwytu na policzku i zaraz robiąc krok od niego. Zgromiła go rozpalonym wejrzeniem, niemal wybuchając.

— I kto tu ucieka się do szantażu?! Jak śmiesz. Nie ćwierkałeś tak odważnie przed narodzinami naszych synów!

— Spłaciłaś nimi dług twego ojca z czasów Rusi, acz ta sprawa nie zależy od ciebie. Nie stanę ramię w ramię z Litwinami przeciwko Luksemburczykowi, nawet jeśli wraz ze śmiercią Władzia, zerwany został i nasz układ⁹.

Łzy obojgu stanęły w oczach na wspomnienie syna, zmarłego przed miesiącami. Dalej rozbrzmiewały im żałobne pieśni i zatrważające bicie dzwonów w głowach. Nieustannie korowód wraz z trumienką okrytą całunem, stawał im przed licem. Jeszcze kilka niedziel temu wspierali się w cierpieniu, uprzednio jednak dopuszczając się zdrady, która otworzyła im oczy. Próbowali dodać sobie otuchy na pogrzebie w Székesfehérvár, gdzie nie zabrali młodszego Ludwika, ażeby patrzeć nie musiał na cierpienie, które wszechobecne było w świątyni. Poddani opłakujący następcę, który nie był im tak bliski, jak rodzicom, którzy grzebali swe dziecię, składali pokłony i wysyłali wsparcie w niecichnących modlitwach.

Królowa wszakże usiłowała nie dopuścić do tak tłumnej ceremonii, acz małżonek odrzucił jej nawoływania, powołując się na zwyczaje. Przymuszona zatem do dzielenia swej straty z tłumem poddanych, przywdziała długi, kruczy welon zlewający się niemal z równie ciemną suknią. Spływając po sylwetce monarchini, dosięgał ziemi, sunąc za nią dłuższym trenem z koronki. Dokładne osłonięcie ciała spełniło swe zadanie, gdyż nikt nie zdołał dostrzec jej łez i drążących rąk, które nieustannie zaciskała. Nie mogła okazać słabości, ale i nie potrafiła inaczej w zaistniałej sytuacji. Jeno król, zdołał udawać, iż pogrzeb syna go nie dotyka, za co go podziwiała, boć ona wraz z zamknięciem krypty wyzbyła się należnego opanowania, wyjąc niemal jak wilczyca nad stratą potomstwa.

Teraz zaś, po momentach wspólnego użalania się nad losem i opłakiwania syna, obrzucali się wzajemnie oskarżeniami, patrząc na siebie nieufnie i podejrzliwie, jakby to któreś z nich winne było jego śmierci.

Opuściła wtem ramiona zrezygnowana i dochodząc do relikwiarza, przeżegnała się.

— Nie uchodzi kłócić się w świętym miejscu, nie pozbierawszy się jeszcze z żałoby — obwieściła, na co Karol stanął u jej boku. — Nie mówmy już więcej o Krzyżakach i Polsce, dopóty sami nie skierują do nas próśb.

Przytaknął, obejmując ją, równie zmęczony głowieniem się nad obcymi utarczkami, podczas gdy tuż pod nosem szykowała się kolejna rewolta.

— Wyjeżdżam i długo mnie nie będzie. Muszę udać się do Siedmiogrodu i na objazd innych ziem.

— Jakieś trudności? — spytała, odchylając głowę.

— Basarab — objaśnił jednym imieniem, nie musząc mówić więcej. Zrozumiała. Widząc płomyk nadziei i ciekawości w czarnych oczach, szybko dodał: — Palatyn zostanie, zajmie się władztwem Wyszehradu.

Ledwie dostrzegalny zawód wypłynął na lico Piastówny, co w lot wychwycił. Pogładził jej policzek i całując szczyt czoła na pożegnanie, odszedł.

Wyszehradzkie podgrodzie

| W tym samym czasie |

— Dorzucę zaraz drewna do kozy, żebyś nie zachorzała. — Pocałował dłoń Larysy i zaraz uczynił, jak zapowiedział. — Zostawię was.

Mroczko, ucałował jeszcze włosy żony i wyszedł. Miły trzask palącego się ognia wypełnił skromnie urządzone wnętrze, na co Larysa usadowiła się wygodniej na kozetce, okrywając szczelniej ramiona kocem. Ciepło zaraz doleciało do jej stóp, co i Maria odczuła na własnych, wyciągając nogi daleko przed siebie.

Pragnęła porozmawiać z młodszą Lisicą, acz dalej pogarda zdawała się silniejsza od siostrzanej więzi. Niechęć podsycał fakt, iż to przez występki Marii, królowa odesłała i ją z dworu pod pretekstem troski o stan błogosławiony. Sama pochowała niedawno syna, pewno przez to ciężko jej się cieszyć. — Nie dopuszczała do siebie innych powodów, acz nader dziwiło to, że i Mroczka z nią odesłano. Jednakże jej to nie przeszkadzało. Mogła nacieszyć się mężem i przy jego boku przyzwyczaić do myśli o macierzyństwie oraz doglądać mariażu, który czekał już jeno na ostateczną ceremonię.

Zerknęła z ukosa na zasępioną siostrę. Długie, złote loczki spływały jej po skroniach, na karku w połowie upięte klamrą. Szafranowa suknia podkreślała szczupłą sylwetkę, a trzymana figurka sprawiała złudne wrażenie prostoduszności. Otrząsnęła się z rozmyślań, popijając zalecone przez Aulusa zioła.

— Joel wydaje się miłym i porządnym człowiekiem, z pewnością da ci szczęście — zauważyła, zatrzymując wzrok w ogniu.

— Pff... jest stary — odcięła butnie, krzyżując ręce i zadzierając podbródek.

— Czyżby? — Larysa nie podołała ukryć drwiny w głosie. Stłumiła ino śmiech, gładząc czule lekko zaokrąglony brzuch. — Twój narzeczony jest w wieku króla, zatem winnaś być kontenta. W końcu gustujesz w tak dojrzałych mężczyznach, czyż nie? — Przechyliła lekko głowę, przewracając oczami. — Ach, tak, toć Joel nie jest królem. Cóż, może to da ci nauczkę, boć nic już na to nie poradzisz.

— Nienawidzę cię — wysyczała urągliwie. Wstała z miejsca, wałęsając się po małej sieni. — Zawsze miałaś się za lepszą, tylko dlatego, że łut szczęścia pchnął cię pod nogi Elżbiety. — Zaszeleściła połami sukni, szurając nią wokół własnej osi. Zielone oczy zapłonęły przepełnione wzgardą i tlącym się w niej od lat gniewem, żalem za los, jaki ją spotkał. — Ale wiesz, to nie szczęście. Sama wyżebrałaś miejsce u jej boku, nie oszukuj się. Nigdy nie zawierzałam twym słowom. Zawsze uważałaś, że była to szansa od Boga, lecz sama przyczepiłaś się do niej! — Ostatnie słowa wykrzyczała gardłowo.

Larysa poczuła dziwne ukłucie smutku. Nie złości, a osobliwe zrozumienie żalu siostry. Przywołała sobie wtem pierwsze spotkanie z młodą księżniczką. Nie wiedziała prawdziwie od razu, kim była, acz kanarkowy kolor sukienki, który wyróżniał ją na tle przykościelnego placyku, zwabił szlachciankę niemal jak słodki nektar pszczołę do najpiękniejszego kwiatka. Elżbieta czekała znudzona przy studni na matkę, która doglądała budowy jednego z kościołów. To ona do niej podeszła zahipnotyzowana pięknym odzieniem i właśnie tedy wszystko uległo zmianie.

Odradzając w głowie wspomnienia, miała świadomość, iż przypadkowe spotkanie z Elżbietą, mogło nie wyglądać tak niewinnie z perspektywy jej sióstr. Spojrzała na młodszą smutno, czekając na kolejny potok słów, gdyż widocznie sunął na pełne usta.

 — Zyskałaś jej sympatię, a później wyjechałaś. Za nic miałaś nas, siostry, bliżej było ci do Elżbiety. A teraz pozostawiasz mnie na pożarcie. Za nic masz me uczucia i za wszelką cenę chcecie mnie oddalić — umilkła, spuszczając głowę.

Trudnym było ocenienie szczerości jej łez, lecz mimo to, Larysa wstała i podchodząc, delikatnie pogłaskała złote włosy. Przytuliła siostrę do piersi, a ta nieśmiało odwzajemniła gest.

— Pomogłabym ci, siostro — zaczęła łamiącym się głosem, nieustannie masując skórę jej głowy. — Nie z powodu króla odnoszę się do ciebie z taką niechęcią. Mężczyźni mają kochanki, nie byłaś pierwsza i pewno nie będziesz ostatnia.

Maria zaszlochała, chcąc odchylić głowę, lecz tedy Larysa mocniej ścisnęła jej kark, przyciskając ją do ramienia.

„Alma dała mi go przed wyjawieniem prawdy". W głowie jej rozbrzmiały słowa Diany. „Przekonaj się, czy aby na pewno Maria jest tak niewinna, jaką się zdaje. Ona nie jest tobą, nie ma skrupułów. Nie zasługuje na twą troskę". Trzymała swą małą, słodką siostrę, której w stanie była wybaczyć wszystkie przewiny, nawet cudzołożenie z królem, acz tego, co wyczytała w liście, nie mogła puścić w niepamięć. Diana również o tym wiedziała, czekając cierpliwie, kiedy podejmie ostateczną decyzję, dbając o to, by Larysa nie zrezygnowała ze swych zamiarów. „Elżbieta dziwnie zachowywała się na uczcie, którą król wyprawił dla Klemencji. Wszyscy to spostrzegali. Na drugi dzień nic nie pamiętała, źle się czuła i teraz wiem dlaczego. Przeczytaj, a sama się przekonasz".

Starsza Lisica nie miała już wątpliwości. Mała i niewinna siostra, dawno przestała nią być, zatem i ona, przestała dzierżyć rolę starszej i wybaczającej siostry.

— Laryso, co robisz? Puść — wyszeptała Maria, próbując uwolnić się z mocnego uchwytu. — Skoro tak mówisz, dlaczego pozwalasz na to małżeństwo?

— Wiem, co zrobiłaś na uczcie. Wiem, że odurzyłaś Elżbietę. Nie wiem, dlaczego i nie chcę znać powodu. — Utwierdziła się jeno w przekonaniu, gdy Maria zesztywniała, zatrzymując niemal dech w piersi. — Królowa Klemencja, świeć Panie nad jej duszą, wyjawiła prawdę, oddając list w ręce Almy.

— Puść! — Wyszarpała się, na powrót przyjmując agresywną pozę. — Klemencja mi pomogła! Jeśli piśniesz słowo, oczernię ją i ciebie!

Larysa westchnęła, z politowaniem kręcąc głową.

— O zmarłych mówi się dobrze albo wcale, tę zasadę miała wpoić ci matka, lecz i to jej się nie udało. Siostra króla wszystko wyjaśniła w tym liście. — Larysa wyłoniła z rękawa skrzętnie złożony pergamin i zastukała nim o palce. — Opisała własną winę, ale to ty popełniłaś największy błąd, podnosząc rękę na królową i moją przyjaciółkę. Klemencja mimo wszystko uratowała ją przed śmiertelną dawką.

Mówiąc to, podeszła do kominka i zerkając jeszcze na zaskoczoną Marię, wrzuciła pergamin w ogień. Przez chwilę w ciszy patrzyły, jak trawią go języki ognia, przemieniając w popiół.

— Pragnę zakończyć niesnaski, Mario. Joel to znakomita partia. Wyjedziesz i zabierzesz wszelkie katusze ze sobą. Jeśli zechcesz wyjawić prawdę, król dowie się o twym występku i sam poćwiartuje za krzywdę jego lilii. — Ostatnie słowo wypowiedziała z uśmiechem i niezwykłą pewnością. — Żegnaj.

Wyminęła siostrę, acz głupia była, myśląc, że na odchodne nic Maria nie odrzeknie. Odchrząknęła prędko i doszła zaraz do niej, gdy stała już w progu drzwi. Zmierzyła od stóp do głów i unosząc makiawelicznie rożek ust, zaśmiała się złośliwie.

 — Taka z ciebie przyjaciółka, jak ze mnie cnotka, siostro — rzekła Maria, a ton złowieszczo przeszył Larysę. — Poślubiłaś mężczyznę, który z pewnością nie jest obojętny królowej. Wykorzystałaś to, że ona nigdy nie mogłaby uczynić nawet kroku w jego stronę, jako żona władcy. Jesteś równie mocno wyrachowana co i ja — odcięła ze sztucznym uśmiechem, wychodząc z komnaty.

Mocny skurcz przeszył wtem brzuch starszej Lisicy. Zamknęła oczy, powoli i równo oddychając. Każde kolejne słowo Marii okazywało się kroplą jadu, krzywdzącą zdrowy organizm. Nigdy nie przestawała ranić, jakby robiła to z przyjemności i Larysa jeno boleć mogła nad tak niekorzystną zmianą.

Spokojnie, spokojnie — uspokajała siebie, masując delikatnie wybrzuszenie. Wszystko będzie dobrze. Jest jeno jej druhem, wiem przecie o tym.

Palatium, sierpień 1329 r.

Obserwowała igłę wyłaniającą się i niknącą pod jedwabnym materiałem. Ostrożnie i precyzyjnie naznaczała biały jedwab, zabarwionym na zielono haftem. Kończyła kolczaste pnącze, z zamiarem nawleczenia szkarłatnej nici, przebijając z nagła palec. Odrzuciła szydełko, wysysając sączącą się krew. Łzy samoczynnie wypłynęły na policzki dwórki, otarte zaraz przez królową. Uśmiechnęła się pociesznie i okryła zakrwawiony opuszek własną chustką. Przysiadła obok, zaczesując brązowe włosy za ucho Diany.

— Winna ci jestem wyjaśnienie — wyszeptała, ściskając ostrożnie dłoń Polki.

— Nie, pani! — krzyknęła, wstając. — Jesteśmy twymi poddanymi. Służymy ci najwierniej, jak ino zdołamy. To normalne.

— Ale zwyczajne nie są twe łzy. Zbyt często je ronisz. — Elżbieta chwyciła nadgarstki dwórki i usadziła ją z powrotem na krześle. — Musisz wiedzieć, że Atila jest moim zaufanym. Tylko jemu zawierzam w jednej sprawie, przez którą nieustannie jest w drodze.

— Wiem i stąd ta zwada. Byłam naiwna i zła na twe postępowanie — umilkła, czując uścisk na ramieniu po ostatnim spotkaniu ze strażnikiem królowej. Nie wypadało jej zdradzać prawdy, zatem zagryzła zęby.

— A to co? — zmieniła temat Elżbieta, wskazując na haft. — Piękny. Róża? — spytała, gładząc górną część łodygi. 

Przytaknęła. Widząc szczerość na licu Piastówny i mając w pamięci, iż zawsze odnosiła się z szacunkiem do problemów swych poddanych, nabrała odwagi.

— Podobny haft podarowałam Atili przed wyprawą do Neapolu. Ostatnim razem było tak blisko. Byłam szczęśliwa, lecz wszystko, żem zepsuła, pani — wyszeptała szlochem.

Elżbieta pogładziła jej zarumieniony policzek.

— Nic nie jest stracone, kochana. — Uniosła drżący podbródek. — Nie musisz zgadzać się z tym, co robimy, acz wasze uczucia nie mogą na tym cierpieć. Jeśli są szczere, przetrwają tę małą zawieruchę.

— Dziękuję! — Chwyciła ją, całując w dłoń. Zaraz jednak pukanie rozległo się w komnacie, a Diana posłusznie wstała, jakby weszło jej to już w nawyk i otworzyła drzwi. — Pani, Csanád Telegdi, prosi o audiencję.

— Wpuść go i zostań z nami — poleciła, rozkładając ręce na widok duchownego. — Csanád Telegdi, miło cię widzieć.

— Królowo. — Pochylił się nisko i lekko ujął jej dłonie. — Rad jestem widzieć cię w tak dobrym zdrowiu.

— Miejmy nadzieję, że wszelkie troski odeszły na dłużej niżeli tydzień — zażartowała, acz niewielki grymas na twarzy duchownego wywołał w niej zwątpienie. — Nie winieneś rozrządzać w Esztergom?

— Pani, przybyłem z polecenia króla. Był w Egerze, lecz ruszył w kolejny objazd. Wróci niebawem, a jam jestem przykazany do powiadomienia cię o niepomyślnych wieściach.

Westchnęła głośno. Odkąd poczęła mieszać się w sprawy państwa, nie miała chwili wytchnienia, a zmartwienia jakby się jeno namnażały. Wskazała miejsce przy stole, nakazując Dianie nalać im obojgu wina.

— Mów zatem.

— Stanowisko dalej pozostaje nieobsadzone, pani — orzekł, zwilżając usta białą cieczą, na co z lekka się zdziwił.

— Tokaj — uświadomiła go, uśmiechając się i ponaglając ruchem dłoni.

— Minęło dziewięć miesięcy, a papież dalej nie wskazał następcy Bolesława. Zbyt długo stolica biskupia nieobsadzona, a nie zanosi się, aby lada dzień uległo to zmianie.

— Jakże to? Kto sprzeciwił się mej woli? — przygryzła język, przymykając oczy i poprawiając zaraz nietakt. — Kto śmiał za nic mieć naszą wolę?

— Najjaśniejszy pan i ty, pani, popieracie mnie, acz kapituła dalej ostaje przy Miklósie. Dopóty nie wróci on z Awinionu lub list pierwej papieski tu nie dotrze, urząd arcybiskupa pozostanie pusty, choć to dalej Miklós piastuje zastępstwo.

— Niech go diabli! — huknęła gardłowo, ściskając piąstkę. Krążyła po komnacie, próbując schłodzić rozgrzane policzki, po czym zastygła, przebiegle unosząc rożek ust i w sposób dziwny wykrzywiając brew. — Niepodobna obnosić się z gniewem. Kapelan przecie drugi miesiąc w Awinionie, a decyzja papieża niezmienną pozostaje. — Zwróciła się z impetem do Csanáda i uśmiechnęła zniewalająco, czym lekko rozproszyła biskupa Egeru. — Zatem donosy nasze skutek zamierzony osiągnęły. Atila się spisał — dodała w myślach, kątem oka zerkając na Dianę. — Zasialiśmy ziarno niepewności w sercu papieża — skierowała się znowuż do biskupa.

— Prędzej w jego dumie — parsknął Telegdi. — Doniesienia o matactwach, naciskach na niewinny lud i wzbogacaniu się kosztem Namiestnika Chrystusa prędzej do przekupnej głowy mu przemówiły, niżeli do serca, które przecie obojętne jest na krzywdę prostego ludu. Zwłaszcza na obcych mu Węgrzech — dodał z przekąsem.

— Ale mi obojętne ono nie jest. To mój dom, jestem tu panią. Miklós bezprawnie pobierał podatki od ludzi, nierzadko pozbawiając ich chleba. Wzbogacał się i uprzednio na urzędzie w Nitrze, koniec. Utnę te swawole tak samo krótko, jak mąż mój rozbestwionych szlachetek. 

Diana lekko rozchyliła ze zdziwienia usta i oczy otworzyła szerzej, wbijając je w Piastównę. Nie wiedziała o tym, zaraz czując wstyd. Spuściła głowę, ściskając dłonie.

— Nie ma nic gorszego od roszczeniowych duchownych i chlapiących jęzorami możnych — dodała jeszcze Elżbieta, kipiąc ze zirytowania.

Złość ją przepełniała i to ona podsunęła na język owe słowa. Gdyby była sama lub w towarzystwie jeno zaufanych dam dworu, mogłaby tak rzec, nie obawiając się zbytnio konsekwencji, acz teraz towarzyszył jej również Csanád.

Spojrzała nań, próbując wychwycić mimowolny grymas czy jakąkolwiek emocję. Tuż po pierwszej radzie, więcej niż wiosnę temu, przysiągł jej swą wierność, lecz nie mogła przecie brać jej na poważnie. Piastował niegdyś równie zaszczytne stanowisko kapelana króla, zatem mógł być dwulicowy i podstępny, bo dlaczegóż by nie?

Teraz to jednak dzięki niej Karol poparł jego kandydaturę na stanowisko arcybiskupa, zatem winien okazywać swą wdzięczność. Podkreślała wielokrotnie, że nigdy nie zapomni o swych sprzymierzeńcach i słowa dotrzymała.

Widocznie zauważył jej zwątpienie. Uśmiechnął się przychylnie i podchodząc bliżej, niepewnie ujął dłoń zwieńczoną pierścieniem koronacyjnym z rubinem.

— Nie musisz się obawiać, pani. U mnie każde twe słowo jak kamień na dnie Dunaju. Nikt go ze mnie nie wydobędzie ani sam się nim bez twej zgody nie podzielę.

Odpowiedziała mu lekkim skinieniem, próbując utrzymać wzruszenie w tajemnicy. Drżała we wnętrzu, zaszklonymi oczami dając mu znak, że jest mu niezwykle wdzięczna, acz nie stać ją na nic innego, jak jeno nieme podziękowanie.

Wdzięczność. Tym zjednać muszę sobie elitę. Jeden Csanád nie wystarczy.

Kraków, Królestwo Polskie, październik 1329 r.

— Zjednałeś sobie Brandenburczyków. Mądre posunięcie, mężu.

Zgasiła trzymany knot, uprzednio podpalając narożny kandelabr. Następnie uniosła dzban i wymieszawszy zawarte w nim tynieckie zioła, rozlała je do dwóch czar. Upiła nieco z jednego, kosztując wywar, po czym podała drugi mężowi.

Spoczywał na wysokim krześle przed kominkiem, z twarzą muśniętą bursztynową barwą płomieni. Krzaczaste brwi ściągały w jedną linię, odwzorowując jego zamyślenie nad krzyżacko-czeską sprawą. Chcąc ugasić pożar przynajmniej na jednej granicy, pokój zawarł z Wittelsbachami, uświadomiwszy sobie, że pomoc papieża na nic się zda w kwestii północnego sąsiada.

— Teraz pozostaje nam walka z najgroźniejszym wrogiem — zauważyła, siadając na drugim krześle, ustawionym naprzeciwko. — Co zamierzasz? Jan wrócił do Pragi, uprzednio ziemię dobrzyńską odsprzedając Krzyżakom. Wszędzie lis znajdzie interes. — Żachnęła się na samo wspomnienie. — Po twoim wyjeździe do Poznania w sprawie Brandenburgii, Werner najechał i spustoszył Kujawy, Płock padł. Te podłe płaszcze nie mają zamiaru zaprzestać wojny. Mówiłam, żeś wsparciem Giedymina, jeno ich rozwścieczył, zrywając pokój.

— Jadwigo, błagam cię. — Spojrzał na nią błagalnie. — Przestań. Sam wiem, jak sprawy wyglądają.

— Wiem, przepraszam, acz uparty jesteś w jednej kwestii, której przepuścić ci nie mogę.

Przerzucił oczami, podpierając podbródek o dłoń. Milczeli, nasłuchując trzaskania drewna w kominku i skomlenia wawelskich psów. Jadwiga nie mogła przeboleć zbytniej dumy małżonka co do sprawy zięcia. Nie chciała już naciskać, acz nie zamiarowała też rezygnować. Nachyliła się nieco, głaszcząc drgającą dłoń, spoczywającą na podparciu.

— Co zamierzasz, Władku?

Westchnął, ujmując jej dłoń i obdarzając wzrokiem dziwnie pustym.

— Zbiorę siły i z początkiem roku ruszę na Dobrzyń. Odbiorę to, co mi wyrwano.

Nie miała siły do kłótni, zatem wstała i przysiadła na podłokietniku u jego boku.

— Przyrzeknij mi jeno. — Ujęła twarz Łokietka w dłonie. — Jeśli ten atak się nie powiedzie, wyślesz poselstwo do Wyszehradu. — Widząc rosnący grymas, mocniej ścisnęła policzki zarosłe siwą brodą. — Przyrzeknij, Władysławie! Dosyć mam porażek i ty również. Polska armia się dziesiątkuje, trzeba nam nowej siły.

— Dobrze, jeśli polegniemy, poślę do Caroberta — przytaknął, boć też miał dosyć ciągłych niepowodzeń.

— Kogo? — dopytała jeszcze w celu zakorzenienia w nim tej myśli, bowiem określony wcześniej posłaniec byłby już pierwszym zapewnieniem poselstwa.

— To jeszcze rozstrzygnę. Mamy czas. Wpierw Dobrzyń.


Na początek od razu dodam, że cały wątek Elżbiety i Mroczka nie jest tak do końca moim wymysłem, a raczej obiektywną interpretacją, która mieści wszelkie warianty historii i życia. Za kilka tygodni – jeśli zechcecie – umieszczę w drugiej książce "Korona Królów | Historie Własne" rozdział poświęcony właśnie im. Przedstawię własne przekonania i wytłumaczenia takiego działania w Piastównie 🤗 Tymczasem nie chcę długością notki złudnie przedłużać jeszcze rozdziału.

Co do wątku Karola i Claude to wyłącznie mój zabieg. Chciałam w ten sposób pokazać, że Karol jednak przed małżeństwem z Elżbietą miał kawał życia za sobą (32 lata podczas ślubu) i mógł mieć jakieś miłostki. MOIM również zdaniem, Karol z biegiem czasu mógł pokochać naszą Piastównę. Historia przeważnie wskazuje nam na szacunek i można się tutaj doszukiwać jakichś głębszych uczuć, ale nie trzeba. Patrząc jednak na całokształt ich związku i działań, można wysnuć wniosek, że za tym szacunkiem kryło się coś więcej, ale równolegle do szacunku utrzymywała się też podejrzliwość i zapobiegliwość. Także no, TO SKOMPLIKOWANE 😂

Z tym rozdziałem zakończyłam też wątek Marii "Lisicy", ale jeszcze nie ojca Sambora 🤫 Z lekka klarować się ma też sytuacja Diany i Atili.

Przechodząc do głównej fabuły, no cóż, niechęć Karola co do Litwinów ponoć była wielka, a wsparcie z Węgier do Polski nie przybyło od razu, co swoją drogą na początku dawało mi do myślenia. Patrząc również na uparty charakter Łokietka, mógł mieć problem z błaganiem o pomoc, która w 1330 będzie mu bardzo potrzebna. I tutaj właśnie moim zdaniem miała zadziałać więź rodzinna. Posłanie Kazimierza na Węgry (choć to również pozostaje kwestią sporną), miało swoje drugie dno. Mimo wszystko był bratem Elżbiety, a ta, będąca ponoć w kontakcie z matką, nie pozostałaby obojętna na losy rodzinnego Krakowa, który kilka lat wcześniej był narażony podczas czeskiego najazdu. I stąd ta dość mocna scena małżonków w kaplicy.

Również uwolnienie Miklósa, trochę się chłopina nasiedział w niewoli. I tak, nie jest koniec jego wątku z Elą. 

No i ostatnia scena w Krakowie zwiastująca nadchodzące wydarzenia 🙈

Dedykacja dla Patkaa08 ❤ Za masę wiadomości prywatnych i za dzielenie się własnymi odczuciami oraz za to, że zawsze praktycznie równo z dodaniem czyta rozdziały! Aww❤❤ 

Mam nadzieję, że pomimo długości, rozdział przypadł do gustu. Chciałam już zakończyć kilka wątków, aby przejść do tego, który Was najbardziej interesuje💔



¹ bekiesza – długi kożuch

² Papież Jan nakazał 1 kwietnia 1329 r. Rudolfowi, biskupowi Konstancji, ekskomunikę hrabiów, w przeciwnym razie jego krewnych. Po tym Dörögdi i jego eskorta zostali uwolnieni z niewoli.

³ Ponoć pierwsza obietnica związana z dziedziczeniem po Łokietku miała zostać podjęta podczas choroby Kazimierza w 1327.

⁴ Na walkę o Budę, Karol czerpać miał złoto z Italii.

⁵ Maria Węgierska wysuwała roszczenia do tronu węgierskiego, sama była koronowana na królową Węgier w 1291 r. Miała po swojej stronie wielu silnych baronów, zwłaszcza w Chorwacji, którzy wzięli z początku pod opiekę Caroberta. Nie da się ukryć, była wpływowa i bardzo pomogła wnukowi w walce o władzę. Ponoć to ona po śmierci syna zajęła się osieroconym Karolem.

⁶ Jadwiga Kaliska była córką węgierskiej królewny, tym bardziej oddane Arpadom rody w tym Aba i Czak, pomagali Łokietkowi.

⁷ Przypomnę jeszcze, iż to Karol zniszczył wszystkie wrogie rody, które wcześniej sprzyjały Łokietkowi.

⁸ „Sromotna klęska" – to ma być mała zapowiedź sromotnej klęski Caroberta.

⁹ Mowa o układzie Karola i Jana, zawartym na mocy zaręczyn ich dzieci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro