35 rozdział ♔ | Pokusa |
Wiecie już, że nie unikam mocnych opisów, a tych swoją drogą jeszcze wiele przed Wami. Szanuję jednak zdanie wszystkich czytelników. Nie zmuszam do czytania brutalnych opisów. Jeśli sobie tego nie Życzycie, to przejdźcie do kolejnego przerywnika „~~~~~~". Od niego jest już scena Almy i Atili, w której nakreślam wcześniejsze wydarzenie, więc raczej szybko wyłapiecie, o co tam chodziło bez konieczności zaznajomienia się ze sceną. Tych Odważnych zaś Zapraszam do czytania i komentowania ^^
♔
| Najmłodszy Habsburg | Pokusa, która może złamać obietnicę | Pożegnanie Andegawenki |
Morze Adriatyckie, sierpień 1328r.
Mała świeca okryta przezroczystym dzbanem na podstawce dawała nikłą ilość światła w kajucie. Przy każdym uderzeniu fal miotała na boki podwieszona pod sufitem, który uwity niezwykle nisko, czynił pomieszczenie ciasnym niemalże depresyjnym. Dzień cały płynęli w stronę Manfredonii, a ona czuła, jakby miesiąc już spędziła w podróży. Po zachodzie słońca nudności nieco ustały, lecz dyskomfort w jej podbrzuszu pozostał. Lekko podkurczała nogi na prowizorycznym posłaniu, mocno piąstki z trzymanym kocem wciskając pod szyję.
Spamiętać niepodobna było lat, które przeżyła na Węgrzech otoczona dostatkiem i zniewalającymi sukniami. Leżąc w wilgotnej kajucie ulokowanej niezwykle nisko, gdzie za każdą ze ścian, legowiska mieli marynarze i majtkowie, tęskno jej było za obszernym, usłanym w aksamitne poduchy łożem. Niekiedy na miłe wspomnienia ocierała kryształki spadające samoczynnie po pulchnym zaczerwienionym od zimna policzku. Modliła się, by pogoda dopisała, a ona jak najprędzej znalazła się na drugiej stronie brzegu, choć i tam los jej nie był pewny.
Wtem lekko drgnęła. Uniosła głowę, spoglądając na drzwi, przez które przebijały śmiechy. Żarty i śpiewy napojonych miodem marynarzy. Szczelniej okryła ciało i wtuliła skroń w poduszkę z zamiarem rychłego zaśnięcia. Uświadomiła sobie, że tak wyglądać, a raczej brzmieć będzie każdy wieczór na statku. W dzień komendy i rozkazy kapitana, w nocy śpiewy i plugawe żarty pijanej załogi.
Zamarła, gdy wrzawa rozbrzmiała jej w uszach. Zlękniona uniosła się na łokciach i wstrzymała powietrze. Cztery ciemne postacie o chwiejnym chodzie, powyciąganych niechlujnie koszulinach i rozpalonych, wulgarnych spojrzeniach stanęły w progu. Wstała, w pośpiechu okrywając się materiałem, lecz nie miała nawet miejsca, by zbiec. Niewielkie rozmiary kajuty pozwoliły marynarzom na szybkie działanie. W moment znaleźli się przy niej, próbując po szelmowsku zsunąć z niej nakrycie.
— Panowie, kurtyzana króla w całej okazałości — rzucił sprośnie do swych kompanów, mocnych ruchem wyrywając z rąk Włoszki koc chroniący ją przed napastliwymi spojrzeniami. — Uschniesz nam nasza słodka przez tyle tygodni, ale nie bój się, nie pozwolimy na to.
Doskoczył do niej, chwytając za nadgarstki i przyciągnął do siebie, dłoń wbijając boleśnie w jej lędźwie. Poczuła jedynie mocny odór alkoholu, który podziałał na nią niczym płachta na byka.
— Puść mnie! Nie będzie mnie dotykać byle moczygęba!
Ugryzła go, poczuwszy gorzki posmak na ustach, w sekundzie piszcząc i wołając na pomoc, lecz drugi z oprawców, uciszył ją potężnym ciosem w twarz. Uderzyła bezwładnie w posłanie, uwięziona zaraz pod ciężarem trzeciego mężczyzny.
— Nie wyrywaj się, to będzie miło, inaczej skatujemy cię tak, że przez tydzień stąd nie wyjdziesz — syknął, szarpiąc się usilnie z jej rękami.
Nie dawała za wygraną. Policzek jej płonął od uderzenia, a ramiona bolały od opierania i odpychania natręta. Krzyczała, piszczała, gryzła go i kopała pozostałych, by tylko ktoś zlitował się nad nią i przyszedł z pomocą. Pacierz mijał za pacierzem, siły jej słabły, a marynarze byli coraz bardziej pobudzeni do działania, z każdą chwilą brutalniej z nią postępując. Ku uciesze rzezimieszka dostał się on wreszcie do wiązań i napalony, rozerwał giezło. Wypity trunek zaćmił zupełnie ich umysły, zdzierali resztki jej nocnej garderoby, śliniąc się niemal na widok dorodnych piersi, o których marzyli, pewno odkąd weszła na pokład.
— Przytrzymajcie ją! — warknął rozochocony obrazem kobiecego ciała.
Krzyczała tak długo, ile zdołała, gdy dwóch mężczyzn wykonywało polecenie i siłą rozkładało jej ręce. Dociskali silnie do boków, oblizując się już na fantazje własnych doznań, gdy tylko kompan zakończy działanie i nastąpi ich kolej.
— Nie gapcie się tak! Tylko zakneblujcie jej usta, żeby suka tak nie wrzeszczała! — warknął, widocznie rozproszony piskiem i błaganiem Almy o pomoc.
Również wykonali polecenie, jeden nawet położył się na niej, zasłaniając widok na oprawcę. Nie widziała, co właśnie robi, lecz czuła jak błądzi po jej nagim ciele i nogach. Trzepnęła nimi, więc czwarty chwycił ją za kostki i przyszpilił stopy do podłogi. Nie miała już szans, żadnej nadziei. Piszczała wprost w rękę, która zakrywała jej usta i tłumiła nawoływania. Unosiła biodra, próbując poderwać nogę do góry, na próżno. Dygotała ze strachu, gdy gorąca dłoń gładziła i zaciskała palce na jej udach, by w końcu wślizgnąć się w najczulszy punkt. Wtedy usłyszała najgorszy możliwy dźwięk. Zamek od spodni trzasnął, a uwolnione nogawice opadły na podłogę ze złowieszczym pogłosem. Poczuła zagłębienia na posłaniu tuż obok swych nóg i zaraz twarda rzecz obiła się o jej kolano. Spięła całe ciało, wszystkie mięśnie i ścięgna poczęły się niemal rozrywać ze strachu. Zacisnęła mocno oczy, zdzierała gardło, opluwając i w końcu gryząc kneblującą dłoń. Marynarz zabrał ją odruchowo, a ona ile mocy jeszcze mając w piersi, krzyczała. Dłonie lubieżnika ścisnęły właśnie jej miednicę, by nieoczekiwanie wzlecieć do góry. Nie czuła ciężaru na nogach, a i ucisk na kostkach ustał.
Krzyk, bluźnierstwa i szczęk obijanych żuchw odbijał się od drewnianych ścian kabiny, by w końcu huknąć tuż przy niej. Ktoś poderwał mężczyznę, który zakrywał jej usta, a ona zaraz okryła się kocem, podsuwając na szczyt posłania.
— Pokładowe ścierwa! Nauczę was szacunku do kobiet!
Wrzeszczał furiacki głos pod postacią postawnego mężczyzny, który okładał mocnymi i niezwykle celnymi ciosami trzymanego mężczyznę. Po chwili dojrzała Alma, że był to ten, który najbliższy był jej zgwałcenia. Głowa jego zwisała zbroczona czerwoną niemal czarną krwią. Nie widziała jego twarzy, była bowiem popękana i posiniaczona.
Wreszcie rozszalały wybawca rzucił go jak szmatę na podłogę i złączył dłonie, przez moment je rozluźniając. Poruszał barkami, prostując plecy. Spostrzegła, że ma ciemne włosy, z tyłu ze splecionym małym kokiem, na którego wcześniej zbytniej uwagi nie zwróciła. Odetchnęła, gdy ujrzała piwne rozbuchane ze złości tęczówki. Strażnik królowej przysiadł zaraz przy niej i potarł ramiona. Była roztrzęsiona, bladość skóry mieszała się z rumieńcami zmęczenia przeciągłą obroną. Usta jej drżały, a oczy nachodziły na nowo łzami.
— Spokojnie. Nikt cię już nie skrzywdzi, obiecuję — szepnął troskliwie. Uderzył ją ten kontrast, boć niemal pacierz wcześniej krzyczał jak opętany głosem samego Szatana. — Zamieszkasz w mojej kajucie. Zmieścimy się w niej. Tu nie jesteś i nie będziesz bezpieczna.
Zaszlochała ze szczęścia i równoczesnej ulgi. Otuliła ramiona kocem, splatając ręce na karku strażnika. Wtuliła mocno twarz w jego kaftan, a on czule pogładził czarne loki, świstając metresie do ucha. Uspokajał zrozpaczone dziewczę.
— Dziękuję, Atila — wyszeptała jeszcze, całując bok jego szyi.
~~~~~~
Reszta nocy przeminęła spokojniej, choć spod pokładu stale dochodziły tłumione śpiewy i huki rozbijanych mebli podczas burd. Alma nie potrafiła wyzbyć się dręczącego uczucia, że ktoś bez zgody dotyka jej ciała i natrętnie próbuje wedrzeć w jej kobiecość. Od chwili ułożenia na koi w kajucie strażnika i owinięcia się szczelnie pościelą, nie zmieniła pozycji. Tępo wpatrywała poszarzałe tęczówki w sufit. Przeżywała swoją tragedię wewnątrz, nawet nie zastanawiając się nad tym, gdzie przez całą noc przebywał jej wybawca. Dopiero gdy rano usiadła na krańcu posłania, zatopiła stopy w miłym materiale zwiniętym na podłodze. Wiedziała już, że stróżował tuż obok, co upiększyło jej lico delikatnym uśmiechem.
— Mogę się odwdzięczyć, jeśli zechcesz — obwieściła, dochodząc do boku Atili i kładąc dłoń na jego ramieniu.
Stał przy burcie, podpierając się o bandę widocznie niewyspany.
— Ty się nigdy nie zmienisz — odparł z drwiną w głosie, strzepując jej rękę.
— A czemu bym miała? — Spojrzała na niego poważnie i roześmiała się zaraz na zmieszany wyraz jego twarzy. — Nie patrz tak — orzekła inaczej niż zwykle. Głos jej był zadziwiająco kruchy, pozbawiony jakiekolwiek podtekstu, czy szczypty nieprzyzwoitości, która zwykle mu towarzyszyła. — Nie znam innego życia, nie znam innej Almy.
— Może czas to zmienić?
— Gdyby to było takie proste — westchnęła ciężko. — My, kobiety, zawsze będziemy jedynie towarem w rękach mężczyzn. Całe życie byłam kochanką z rozkazu ojca, ale nie pozwolę na tak plugawe traktowanie. Nie wiem, jak żyć inaczej, to prawda, ale nigdy nie byłam tanią dziewką do uciech parobków, a metresą, którą król traktował z szacunkiem. Nigdy mi nie uchybił, a teraz wystarczyła jedna noc, by prostacy i pijacy nastawali na mnie — dodała, załamując ze złości głos na wspomnienie minionej nocy.
Stali przez chwilę w milczeniu, Atila z nieco nietęgą miną. Wszak nie wiedział co jej odrzec.
— Macie mnie za potwora — dopowiedziała sobie, widząc jego twarz, choć na dnie duszy wcale jej tak nie postrzegał.
— Dziwisz się?
— Nie.
— Przyczyniłaś się do śmierci królewicza — wciął jej jeszcze oschle w słowo.
— Człowiek dla ambicji i miłości jest gotów na wszelkie niegodziwości. Nie wyprę się tego, co uczyniłam, ale wiedz, że nie postępowałam tak dla przyjemności. Walczyłam o przetrwanie, choć ty, będąc mężczyzną, tego nie pojmiesz.
Nie wiedział czemu, lecz ostatnie zdanie, które Włoszka wypowiedziała tak poważnie i z pełnym przekonaniem, ukłuło go w samo serce. Nie był aż tak słaby na umyśle, by nie pojmować straszliwości kobiecego losu. Widział wiele brutalności również tej, wycelowanej w niewinne i bezbronne niewiasty. Dręczycieli, przez których popełniały samobójstwa, skwitowane jedynie ciętą uwagą o ich słabości. Obłąkańców, znęcający się dla uciechy nad kobietami lekkich obyczajów w gospodach. Znał życie lepiej niż ona. Był bardziej z nim obyty niźli kobieta zamknięta pod szklanym królewskim kloszem.
— Możesz nie wierzyć, ale jedna połowa mego serca cię rozumie. Druga jednak pragnie zabić za to, co uczyniłaś Elżbiecie.
— Wiem, nie była niczemu winna. Nie zmienię przeszłości. — Oddychała głęboko, niepewnie chwytając dłoń strażnika. — Zatem rozstaniemy się w Manfredonii?
Odwzajemnił gest, zamykając w uścisku jej delikatną dłoń.
— Nie. Mam towarzyszyć ci do samego Neapolu, a po tym, co wczoraj ujrzałem, zdania nie zmienię.
Uśmiechnął się do niej i podszedł do burty, chowając chustkę, która prawie wypadła mu z kieszeni. Odetchnął, ściskając ją w dłoni i skierował zaraz pod kaftan.
— Cóż to za niewiasta skradła ci serce? — spytała, czym zatrzymała jego ruch. Uniósł ponownie materiał i wlepił radosne spojrzenie w haft róży. — Zdradź mi, proszę. Może będzie ci lżej i tak odwdzięczę się za uratowanie życia. Znam ją?
Patrząc w odmęty wód, ujrzał miłe mu, ciepłe i ujmujące piwne tęczówki. Brązowe włosy falowały po szczupłej, ślicznej twarzy. Uznał, iż Alma ma rację. W końcu nigdy więcej miał jej nie spotkać, więc ochoty nabrał na zdradzenie imienia obiektu swych westchnień.
— Diana.
— Proszę, proszę, słodka Diana — wyszeptała z niewymuszoną szczerością. — Jesteście niemożliwi. Od kiedy już się za nią uganiasz? — zaśmiała się. — Od ilu lat?
— Przestań! — skarcił ją, wzdychając. — Nie od początku wiedziałem, że pałam do niej uczuciem. Miłowanie nie jest proste i tak oczywiste, jak mogłoby się zdawać.
Spojrzał na nią wymownie i zimno, próbując uzmysłowić, że przecie ona nigdy nikogo nie obdarzyła szczerym uczuciem. W jego mniemaniu miłość do króla, jak to zwykła nazywać, nie była wcale prawdziwa. Była do niego przywiązana, od niego zależał jej los, zatem kurczowo owijała go swymi sidłami, lecz nie kochała i on doskonale to rozumiał.
— Dobrze, już nic nie mówię — odcięła zrezygnowana.
Uniosła niewinnie dłonie i zwróciła w stronę morza. Nie mówiła tego z czystą premedytacją. Chciała dać mu przyjacielską radę, lecz uświadomiła sobie, iż wybawienie jej z opresji nie było równoznaczne z obdarzeniem jej zaufaniem. Zrezygnowała, choć czuła na sercu ciepło, które nieczęsto je wypełniało. Ktoś w końcu okazała jej, choć krztynę szacunku, za którą nie oczekiwał żadnej zbereźnej zapłaty.
Mürzzuschlag, Austria, sierpień 1328r.
— Nie nabzdyczaj się tak, bo serce ci stanie i ino kłopot mi sprawisz miast mądrze doradzić, Moritz.
Wysoki, z lekka przygarbiony mężczyzna łypnął rozwścieczony na blondyna nieliczącego jeszcze nawet trzydziestu wiosen. Oczy miotały gromy w kierunku najmłodszego z ostałych przy życiu synów Albrechta I Habsburga, acz ten nic sobie z tego nie robił. Zadzierając wysoko nogi na blat, rozbawiony obserwował wściekającego się doradcę, a w zasadzie opiekuna, który zrobić miał z niego kapłana. Przysposabiany do roli duchowej, Otto¹, po śmierci jednego z braci wywęszył zaraz dla siebie miejsce u boku pozostałych Habsburgów sprawujących władzę nad Austrią. Nie widząc szans na walkę z Ludwikiem Wittelsbachem o niemiecką koronę, począł sięgać po rodzime tereny.
— Rady chcesz?! — warknął Moritz, ledwie powstrzymując ręce. — Na co ci moje mądrości skoro sam wszystko wiesz najlepiej?! Przez chwilę, chociaż zastanowiłeś się nad tym, coś uczynił? — spytał, podchodząc do stołu, na którym Habsburg trzymał nogi. Oparł się na nim, wbijając w szare tęczówki ponaglające wejrzenie, gdyż cierpliwość jego zmierzała nieubłaganie do skraju wytrzymałości.
— Tak — odparł Otto, prostując sylwetkę na krześle i dłonie opierając o blat, zbliżając się tym samym do twarzy doradcy. — Nie widziała mi się kariera w kościele. Przez całe życie marzyłem o posiadaniu własnych ziem. Po śmierci Leopolda, mego najdroższego brata, miejsce u boku Fryderyka i Albrechta się zwolniło. W czym problem zatem, bym teraz to ja z nimi rządził?
— Musiałeś połasić się o takie rozwiązanie?
— Nie widziałem innej możliwości. Pokojowe argumenty do moich braci nie trafiały, zatem nie pozostawili mi wyboru. Niech wiedzą, żem również władcą i mam prawo do tych ziem tak samo, jak i oni!
— Wykorzystujesz w bratobójczej walce węgierskiego króla², a przez to i Luksemburczyk³ zaczął nastawać na północne ziemie! — ryknął Moritz, gestykulując żwawo rękoma.
— To nie mój problem — odciął z obojętnością Habsburg, wstając z miejsca. — Ja tylko walczę o to, co mi należne.
— Swoją próżnością wywołałeś wojnę domową!
— Ona trwa już od dawna! Odkąd Wittelsbach zniewolił Fryderyka⁴ i zmusił go do posłuszeństwa! — Teraz to Otto przystąpił do ataku, mierząc się twarzą w twarz z dysputantem. — Nie będę kornie przyjmował rozkazów braci, gdy to mi też należy się udział we władzy. Mam do tego prawo! Prawo krwi! Zbyt długo żądam podziału austriackich ziem. Ciekaw jestem, czy bracia moi będą tacy hardzi, gdy ujrzą dzieło zniszczenia. — Wykrzywił dumnie usta, mrużąc oczy. — Wtedy padną u mych stóp, błagając, bym wycofał posiłki węgierskie.
— A czeskie? — wszedł mu w słowo Moritz. — Co z Janem? Wystosowałeś list ino do Caroberta, a Jan i tak sam wtargnął do Austrii. Zatem jakim sposobem go stąd wypędzisz, skoro zaproszenie nie wyszło od ciebie?
— Na razie nie moja to rzecz. Kiedy zostanę uznany za współrządcę habsburskich ziem, pocznę nad tym rozmyślać. Teraz to kłopot mych nieudolnych braci.
Blondyn słynący z pogodnego i wesołego usposobienia był też zapalony w swych postanowieniach i niezwykle uparty. Ruchliwość okazała się też główną jego zaletą w polityce, która poczęła dawać mu przewagę nad braćmi. Miły charakter bowiem pozwolił mu na zbudowanie pozytywnych relacji z dworem andegaweńskim, które postanowił wykorzystać. Wiedział, iż Karol Robert niepałający sympatią do Ludwika Wittelsbacha zgodzi się najechać na austriackie tereny kontrolowane przez niemieckiego króla w celach rabunkowych, jedynie by zagrać mu na nosie. Chwila była to dogodna, gdyż Ludwik dalej uważał się za Świętego Cesarza, a papieża przez siebie powołanego za jedyną prawowitą głowę Kościoła⁵.
— Wystarczy mi teraz czekać. Jeśli bracia mają wystarczająco oleju w głowie, poślą do mnie gońca z potwierdzeniem mych roszczeń inaczej, Carobert i Jan plądrować będą, ile wlezie austriackie ziemie.
Wyszehrad, Królestwo Węgier
| W tym samym czasie |
W komnacie panował dziwny spokój. Pomruk cichych rozmów dwórek niósł się w gęstej atmosferze. Spoczywały przy jednym krańcu stołu; Klara i Diana na krzesłach, Maria zaś na grubej skórze pokrywającej posadzkę, od czasu do czasu sięgając do misy z truskawkami. Tuż obok siedziała jedna z nowych dziewcząt dopiero co przybyłych z Bośni. Niekiedy przebywała pomiędzy zaufanymi królowej, ucząc je wykończenia haftów i obróbek, gdyż dar posiadała wyjątkowy do ręcznych robótek.
Po drugiej stronie w bezruchu miejsce zajmowała Piastówna. Przekładała coś w dłoniach, błędne spojrzenie wbijając w wieczorny krajobraz za oknem.
— Wszystko wskazuje na to, że dziś też spokojnie nie zmruży oka — zauważyła Klara, szepcząc do ucha Dianie.
Ta uniosła wzrok znad robótki i powiodła do spowitej mrokiem sylwetki.
— Nie martw się, zaśnie. Zawsze zasypia.
— Tak — wtrąciła obruszona Maria. — Niemal przed Jutrznią. To niezdrowe.
— Niektórzy nie potrzebują tak wiele snu — dodała ciemnowłosa Bośniaczka, której na dworze mówiono Tibora.
Młoda Lisica przerzuciła zirytowana oczami, jakby za złe jej miała wtrącenie w rozmowę. Wszystkie ponownie skupiły uwagę na chustkach, choć kątem oka dalej baczenie miały na królową.
Nieustannie ściskała w dłoni twardą bladoczerwoną rzecz. Kamień, a bliżej bursztyn, z którym nawet na krok się nie rozstawała, a o pochodzeniu którego wiedziała tylko ona i król. Choć płomień boleści w jej sercu przygasł, tliły się w nim rozżarzone drewienka. Nie potrafiła wymazać z pamięci twarzyczek swych zmarłych dzieci, aczkolwiek z wolna uczyła się żyć ze stratą. Z początku uważała, że pozostały po śmiertelnym przewidzeniu bursztyn będzie jedynie podsycał w niej bolesne wspomnienia. Ten jednak zdawał się uśmierzać jej ból. Czuła obecność Karolka i Elżbietki, a najbardziej lubiła, gdy przy wieczerzy wyobrażała sobie ich w obecności Władzia, Ludwika i Andrzeja. Wtedy była spełniona, a serce jej w jednej chwili się zrastało.
Zerkając na kamień, odetchnęła i uniosła kącik ust, zatwierdzając sobie w głowie pewien pomysł.
— Klaro — przywołała do siebie dwórkę. — Proszę, oddaj go bursztyniarzowi godnemu zaufania. Zapłać tyle, ile będzie trzeba. — Przekazała delikatnie bursztyn ciemnowłosej, która widząc, z jaką ostrożnością to robi, sama starannie skryła go w dłoniach. — Niech go obrobi i przerobi na pierścień i naszyjnik.
Klara przytaknęła, zawijając bursztyn w chustkę i powróciła na miejsce, uprzednio wkładając go do kieszeni sukni.
Elżbieta nieznacznie rozpromieniała na licu. Zwróciła się tym razem w stronę dwórek, lustrując każdą z nich. Szczwane wejrzenie prędko dostrzegło cień na twarzy Diany. Wyrzucała z siebie powietrze, błądząc wzrokiem po hafcie, którego wykonanie wyraźnie jej nie zadowalało. Królowa dogłębnie znała swoje najbliższe towarzyszki z Polski, a zachowanie młodszej z nich zdawało się jej znajome. Niemal jednakie do sposobu bycia Larysy, podczas przeciągłych wyjazdów Mroczka. Zaraz smętniała, zapodziewając gdzieś całą radość życia. I Diana sposępniała dziwnym trafem tuż po wyjeździe Atili do Neapolu.
— Diano, ciągłe frasunki ci nie pasują — zagadnęła żartobliwie dwórkę.
— Nie tylko mnie, pani — spostrzegła bystro, przeszywając królową poważnym spojrzeniem.
Znowuż spochmurniała. Ścisnęła usta w jedną linię, odwracając głowę. Mięśnie twarzy poczynały jej drżeć, oczy zaś na nowo zaszły gniewną smugą. Sama dostrzegała w sobie niepokojącą zmianę, która nie przystała królowej. Emocje ją przepełniające były niestabilne. Nawet najniewinniejsza uwaga, czy nieodpowiadający jej akurat ton głosu niebotycznie ją irytowały, wprawiając w raptowny gniew. Szczęśliwie tylko przy najbliższych dwórkach dawała mu wyraz. Przy urzędnikach, czy królu gryzła się w język, pozostawiając jeno na wewnętrznej części dłoni krwawe ślady po paznokciach. I w tym momencie nie było inaczej. Przygryzła wargę, po chwili podrywając się z miejsca.
— Nie porównuj się do mnie! — odcięła Dianie, podchodząc do okna. — Jeden szczegół nas różni. Atila do ciebie wróci. Moich dzieci nie zobaczę już nigdy — dodała znacznie ciszej, niezliczony już raz zaciskając oczy od naporu łez.
Klarze opadły bezsilnie ramiona. Pojmowała stratę swej pani, lecz przewidywała też, że jej nadmierne użalanie się nad losem prędzej czy później wpędzi ją do grobu. Poprawiał humor dwórce jedynie fakt, że królowa spędzała czas z pozostałą trójką synów, co napawało nadzieją na jej powrót do psychicznej równowagi. Jednak niepokoiły ją polityczne ambicje, które niebezpiecznie zaczęły wypływać na światło dnia. Na razie się we znaki dawały ino najbliższym służkom i nieszczęsnemu Miklósowi, acz Klara martwiła się, czy aby na pewno słusznie królowa się w nie miesza.
— Pani — wtrąciła Maria, próbując rozluźnić rozmowę. — Śmiem spytać, czy dobre wieści nadeszły z Krakowa?
— Tak — potwierdziła prędko. — Brat mój został ojcem. Ma drugą córkę — dodała z goryczą w głosie. Wszystkie niewiasty to wyczuły, boć zaraz spojrzały po sobie.
Ciche pukanie do drzwi wybawiło niewiasty z ciążącej ciszy, co i Piastównie było na rękę. Po chwili próg przekroczyła Klara Zach. Służyła dalej na dworze w roli pomocnicy Adeli i Marcina w kaplicy, zatem jej przybycie zdziwiło królową. Na jej skinienie weszła do środka.
— Pani, wiem, to nie moja rola, lecz spotkałam Zoltána. — Zassała nerwowo powietrze i wodząc po dwórkach, powtórnie spoglądnęła na królową. — Nakazał mi przekazać, że król pragnie cię zobaczyć, pani. Pyta, czy zechcesz go dziś przyjąć.
— Nie — odcięła zdecydowanie i łącząc dłonie na biodrach, podeszła do Zachówny. — Przekaż memu mężowi, że jestem wielce rada z jego bezpiecznego powrotu do Wyszehradu. Modlę się każdego dnia za powodzenie szturmu na austriackie ziemie i szczęśliwy powrót wojsk. Ubolewam wielce. Dziś bowiem się nie zobaczymy. Przeproś ode mnie króla, powiedz, żem zachorzała i życz spokojnej nocy. Niebawem go przyjmę.
Przymrużyła oczy, dając do zrozumienia kruczowłosej, że to ostateczna decyzja. Usuwając spod nóg poły sukni, wyszła pośpiesznie z komnaty.
~~~~~~
Dalia posłała życzliwy uśmiech najstarszemu królewiczowi. Słysząc zezwolenie po uprzednim pukaniu, weszła wraz z nim do królewskich komnat. Przygarnęła go do siebie i lekko pchnęła w stronę stołu, za którym siedział jego ojciec. Początkowo szedł niepewnie, lecz zobaczywszy przywołującą go dłoń, podskoczył radośnie, dalszą część dzielącego ich dystansu pokonując niemal biegiem. Skłonił głowę przed królem tak, jak nauczyła go matka i uśmiechnął się do niego promiennie, łącząc rączki.
Andegawen dotychczas gładził brodę, opierając łokieć o podłokietnik. Obserwował swego małego następcę, a widząc należne przywitanie, również rozpromieniał na licu. Poruszył się i pochwycił malca, sadzając go na kolanach. Ten w moment narzucił mu rączki na szyję, mocno wtulając w jego brodę. W zawieszeniu chłonął zapach syna, którego wszak nie widział od ponad dwóch niedziel. Rozkoszował się jego ciepłem, które z każdym przeszyciem serca grzało niczym rozżarzone kamienie. Był jego nadzieją, największym szczęściem po śmierci pierworodnego Karolka. Słońcem, które pobudzało do życia naturę ledwie co uwolnioną z zimowej szaty. Księżycem rozjaśniającym mrok każdej z nocy.
Ostatni raz nasycił nozdrza słodkim zapachem, odsuwając leniwie Władzia od siebie. Przeczesał jasne włoski i lekko przechylił głowę, widząc, jak ucieka odeń wzrokiem.
— Ojcze — szepnął cichutko, wlepiając wzrok w złączone rączki, których paluszki igrały ze sobą. — Pokazez mi pieceńc?
Karol zaśmiał się w duchu na tę sytuację. Syn, który nieco się jeszcze seplenił, słowo "ojcze" wypowiadał bezbłędnie i to za każdym razem. Wciągnął głęboko powietrze, przybierając poważny wyraz twarzy, po czym uniósł główkę chłopca, ujmując jego bródkę. Patrzył na niego beznamiętnie, nie wytrzymując długo naporu ciepła, które przepełniało już po brzegi jego ciało. Nabrał powietrza w policzki, po chwili wybuchając śmiechem. Królewicz widocznie przejęty miną rodziciela, również zachichotał słodko, unosząc ramionka niemal na wysokość uszu.
— Obiecałem ci przecie, ale najpierw. — Uniósł palec i chwilę trzymając go w górze, pstryknął mały nosek. — Należy zasiąść ci jak król.
Uniósł czterolatka, stawiając go tuż obok. Ten śledził szaroniebieskimi ślepiami za ojcem, który odwrócony tyłem, sięgał do kredensu ustawionego przy niewielkim prywatnym skryptorium. Wyjmując z niego szkatułkę, postawił ją zaraz na stole i mrugając w stronę chłopca, przysunął drugie krzesło. Usiadłszy na jednym, przywołał go do siebie i usadził na drugim.
— Jako król siadał będziesz na własnym krześle, nie na czyichś nogach — rzekł, nachylając się nad synem.
— Nawet mateńce? — spytał zaskoczony, z niedowierzaniem i dziecięcą naiwnością rozchylając usteczka.
Karol zaśmiał się, przeczesując jasną czuprynkę.
— Szczególnie jej. — Puścił mu oczko, lecz chłopczyk posmutniał.
— Skoda — orzekł, piskliwie wyciągając słowo. — Lubię siedzieć mateńce na kolankach i psytulać się do niej.
— I przytulania nikt ci nie zabroni, ale jak będziesz duży, to na kolana ty ją prędzej podźwigniesz — zażartował, przenosząc uwagę na stół.
Otworzył wieczko, a na ciche skrzypnięcie Władzio wyprężył sylwetkę, próbując zajrzeć do środka. Karol przysunął zapisany pergamin bliżej krawędzi stołu i wyciągnął pieczęć, kładąc ją przed synem. Malec rozpromieniał, ściskając usteczka i wpatrując w sygnaturę bliźniaczo podobną do tej, którą posiadała Piastówna. Postać będąca najstaranniejszym odwzorowaniem władcy zasiadała na tronie, w prawej dłoni trzymając berło w lewej zaś jabłko panowania. Po bokach widniały tarcze z herbami Andegawenów.
Karol pogłaskał syna po główce, który ściskał już w kłykciach tłok. Podszedł do kominka i podpalił świece, zajmując na powrót swe miejsce. Uniósł nad papier ciemnoczerwoną laskę, ogrzewając ją ogniem. Powierzchnia poczęła ściekać płynnym lakiem, a na ten widok Władzio stanął na krześle, przypatrując się poczynaniom ojca. Mając wystarczającą ilość czerwonej masy, Karol odłożył łój i poinstruował syna. Ten pokierował zaraz tłok na gęstniejący lak, z małą pomocą dociskając go do dokumentu. Pisk szczęścia poniósł się po komnacie, kiedy odrywając przedmiot, Władzio ujrzał królewską pieczęć.
— Brawo!
Powinszował następcy, a ten z radości wyciągnął do niego rączki. Poderwał go Karol z miejsca i mocno do siebie przytulił, jakby nigdy więcej miał tego nie uczynić. Coś w nim pękło. Nie chciał go puścić, gdyż ujrzeć mógł oznaki jego słabości. Łzy, które mimowolnie przepełniły błękitne oczy i wypłynęły na policzki. Wcisnął twarz w małą szyjkę, chłonąc zapach, jak gdyby był od tego dziecięcia uzależniony. Nie daj Bóg pozbawiony tej słodyczy, gotów był wedrzeć się do samego Piekła w jej poszukiwaniu. Chwila trwała niemal wieczność. Królewiczowi było bodaj wygodnie, bo nawet na chwilę nie przestał ściskać ojca. Dopiero on przerzucił go na lewy bok i unosząc zapieczętowany pergamin, dumnie na niego spojrzał.
— Właśnie zadecydowałeś o wysłaniu dodatkowych oddziałów do Austrii — objaśnił, na co malec rozchylił usteczka, gładząc delikatnie dopiero co zastygłą pieczęć. — Będzie z ciebie władca — szepnął, całując jego skroń.
— Dlacego cię nie było? — spytał, unosząc oczka.
— Musiałem zadbać o wymarsz wojska i wyznaczyć dowódców. Jednym z nich jest Wilhelm.
Malec pisnął, klaszcząc w dłonie. Wszak syn palatyna cieszył się wyjątkowym uznaniem i sympatią wśród królewskich synów. Wtem Władzio zakrył usteczka i otarł szybko łzy z policzków, kładąc główkę na ojcowskim ramieniu.
— Ktoś tu jest śpiący. — Karol odłożył pergamin i zawezwał Dalię. — Późno już, połóż królewicza — rozkazał dwórce, która posłusznie wzięła Władzia. — Dobranoc mój mały lwie. — Pogładził pulchne policzki i odprowadził ich wzrokiem, odmachując jeszcze na pożegnanie zaspanej twarzyczce.
Zaśmiał się do siebie, wzdychając. Przeciągając zbolałe barki i rozciągnął paroma ruchami kark. Kilka dni w siodle oddziaływało inaczej na ciało czterdziestolatka, niżeli tedy, gdy miał, chociażby lat trzydzieści. Podobny wysiłek prędko go męczył, zatem złapał łyk wina i podszedł do misy z wodą. Zdjął koszulę, obmywając obolałe ciało. Wykrzywił usta z zadowoleniem na ciche skrzypnięcie drzwi. Nie przerwał czynności, chcąc jak najprędzej doprowadzić się do stanu używalności. Był wprawdzie zmęczony, ale nie na tyle, by zalegnąć we śnie, nie doświadczając przed tym rozkoszy małżeństwa.
Ktoś stawiał uważne, bezdźwięczne kroki, dochodząc w końcu na tyle blisko, by spleść dłonie na jego piersi. Niewiasta przytuliła się mocno, po chwili sunąc ustami po barczystych plecach. Masowała spięte barki, przesuwając umizgi ku szyi. Nęciła go. Skutecznie, gdyż Karol widocznie rozkoszował się każdym przejawem czułości, za którą tak tęsknił od przeszło dwóch miesięcy. Przesuwając dłoń na jej szyję, pomasował czule niewieści policzek, w końcu okrywając pełne usta własnymi. Pragnął królowej tak mocno, iż nawet nie spojrzał jej w twarz. Usta rozchylające się dlań posłusznie, od razu przybrały słodki smak jego ulubionego owocu. Nie należały one do kobiety, na którą prawdziwie czekał. Ona nie przepadała bowiem za truskawkami, których posmak poczuł intensywnie na języku. Otworzył oczy i spojrzał na śnieżnobiałą twarz z odległości.
— To ty — szepnął zaskoczony, machinalnie czyniąc krok w tył.
— Królowa dziś cię nie przyjmie. Może ja mogę umilić ci wieczór, panie?
Kusząca była to propozycja. Karol zerkał na młódkę, odzianą ino w skąpe giezło, niemal prześwitujące. Mógł dojrzeć każdy fragment jej ciała, a skryte pod cienkim materiałem, zdawało się jeszcze bardziej pociągające. Wprawdzie już je widział, acz wydawało się pełniejsze, jakby dziewczyna zyskała przez ten czas więcej kobiecych kształtów. Blondynka frywolnie obracała w kłykciach sznurek, który zwinnie rozplątała. Giezło bezgłośnie opadło na posadzkę, frunąc w jej kierunku niczym biały gołąb. Podeszła bliżej, śmielej na niego zerkając, by po chwili wodzić dłońmi po lekko zarośniętym torsie.
— Wiesz przecie, królu, że jestem na każde twoje skinienie.
Kończąc nagabywanie, włożyła usta pomiędzy wargi króla, mało co nie wciskając mu języka do gardła. Naparła na niego silnie, nie tracąc przy tym dziewczęcej delikatności. Masowała jego obojczyki, pogłębiając pocałunki, które zaczął z wolna odwzajemniać. Niepewnie jak amator pierwszy raz mający styczność z płcią piękną. Nie wytrzymał jednak długo, nie zdoławszy oszukać swej natury. Wsunął dłoń pod długie płowe włosy i na dobre zatracił w cieple jej ust. Przycisnął drobne ciało do siebie. Nieplanowanie zapałał do tej delikatnej i bezbronnej istoty niepohamowaną żądzą. Obdarzał pocałunkami już nie tylko jej usta, lecz policzki, szyję i uszy również. Zniżał czułostki, przekraczając w końcu linię bioder, padając przed nią na kolana.
Wzdychała już cicho z rozkoszy, zatapiając palce w jego włosach i nakłaniając zręcznie do zbliżenia. Cóż ona musiała poczuć. Jakie zdziwienie ją ogarnęło, gdy tym razem nie palce monarchy sunęły po jej ciele, a miękki materiał gładził teraz nogi, pośladki i plecy dziewczyny, lądując ostatecznie na ramionach. Przysunął ją bliżej siebie, nakładając jej i futro, które zgarnął z krzesła.
— Zmarzniesz — orzekł troskliwie, gładząc skroń dziewczyny i patrząc na nią wzrokiem wyzbytym wszelakiej pożądliwości, która na moment zawładnęła jego umysłem.
Nie miała nawet siły, by coś rzec. Stała jak słup soli, nie wiedząc, jak zareagować na to, co się stało. Usta jej zadrżały, a twarz pochyliła w przejawie wstydu. Odebrała zachowanie monarchy niemal jak wymierzony policzek. Coś gorszego, jak pohańbienie i obrazę jej piękna, które tak przecież go zachwyciło i przyciągnęło niczym motyla do smakowitego nektaru. Wiedziała o tym. Stał wtedy przecie u boku małżonki, rozmarzonym wzrokiem ganiając właśnie za nią. Zaszlochała mimowolnie na te wspomnienia, wlepiając w niego błyszczące tęczówki o bliźniaczej barwie.
— Dlaczego, panie? Uchybiłam ci? — spytała naiwnie.
„Dziewczynka, panie. Przykro mi".
Dołożyła jeszcze dłoń do jego piersi, lecz chwycił jej nadgarstek, mając przed oczami martwe ciałko córki, jeszcze w pełni nieprzypominające sylwetki człowieka.
— Niczym mi nie zawiniłaś, Maryś, lecz nie ciebie oczekiwałem. Nie ciebie pragnę mieć dziś w łożu.
„Czy każda twoja ladacznica tak wyjątkowo czuje się u twego boku, niczym ukoronowana żona?"
— Ale królowa cię nie przyjmie! — zaszlochała głośniej, podchodząc bliżej monarchy. — Nie martw się, panie. Królowa tu nie przyjdzie, nie musisz się obawiać. Wiem, że mnie pragniesz. Dam ci rozkosz, odpoczynek po tak długiej podróży. Tylko pozwól.
„Jeśli tak, czyni to ze mnie jeno kolejną z twych dziewek, laur, które zdobywasz".
Powoli przysunęła do niego usta. Nie były już tak ciepłe i czułe jak wcześniej. Nie zareagował, obojętny był na jej czułości. Wyglądał, jakby jeno ciałem był obecny, myślami krążąc gdzieś w odległej krainie.
„Jedyne co potrafię bez zbytecznego wysiłku to cię nienawidzić!"
Nie rozumiał, co się dzieje. Stała przed nim niewiasta niezwykle piękna, w pełni obnażona, gotowa oddać swe ciało w jego ramiona bez zbytecznej gadaniny. On zaś nie potrafił nic innego, jak tylko rozpamiętywać słowa własnej żony, choć wrażenie miał, że ich nie wspomina, a same w dziwny sposób wypływają z jego podświadomości. Jakby nieznana siła, drugie, zupełnie obce mu oblicze podsuwało mu to, co słuszne. Dawało znaki, próbując ostrzec przed kolejnym błędem, który mógłby mieć równie tragiczne skutki.
„Nigdy już cię nie zdradzę".
Acz to wspomnienie własnej obietnicy, było dlań niczym zanurzenie w zimnych wodach Dunaju. Odsunął stanowczo Marię od siebie.
— Wyjdź — wyprosił ją spokojnie, odwracając się i łapiąc za kielich.
Nie wierzył, że prawdziwie to zrobił, lecz dziwny głos podpowiadał mu, iż to najsłuszniejsze rozwiązanie. Nie mógł tego zrobić. Nie mógł znowu jej skrzywdzić.
Przynajmniej nie teraz.
Praga, Królestwo Czech, wrzesień 1328r.
Spacerował po dziedzińcu miejskiej rezydencji, wzrokiem wprawnie odstraszając od siebie dwornych. Towarzyszył mu tylko strażnik, którego brzdęk zbroi, z każdym krokiem niósł się po ścianach, dzwoniąc nieznośnie i w uszach Luksemburczyka. Ochotę miał się odwrócić, posłać go w diabły, ale znajomy głos wytrącił go z własnych zamierzeń.
— Och, panie! Dawno, żem cię nie widział! Oczy mnie mylą, czy włosy ci przebijają siwizną? — zauważył z drwiną Čeněk, jak zwykle doglądający spraw czeskich podczas nieobecności króla.
— Dobre sobie! — odkrzyknął, witając naraz druha mocnym uściśnięciem przedramion.
Zrobił to powściągliwie, jak zwykle, lecz tym razem był dziwnie oziębły. Urzędnik zmrużył podejrzliwie oczy, przyglądając się jasnym oczom pozbawionym błysku, który zazwyczaj przepełniał je po powrocie z Francji⁶. Prędko domyślać się zaczął powodu strapienia. Nim pytaniem miał mu doszczętnie zepsuć humor, wypytać jeszcze chciał o syna.
— Jak się miewa nasz Wacław? — spytał z ciekawością. — Pewno wyrósł. Ile on, ach tak, dwanaście lat już liczy. Pewno panny oglądają się za nim na francuskim dworze.
Jan westchnął ciężko, widocznie niezadowolony z zapytania o syna.
— Tak, Karol ma się wyśmienicie — odburknął. — Nie wiem, prawił coś o jakiejś Francuzce. Nawet jedna dziewczyna stała niedaleko na koronacji. Piękna nie ma co.
— A cóż to była za młoda dama?
— Ponoć to przyrodnia siostra Filipa⁷, ale póki co to ino młodzieńcze miłostki pewno nic poważnego. Mamy ważniejsze sprawy niż podboje mego syna.
Čeněk przymknął usta, widząc, jak monarcha zmierza dalej, nawet na niego nie czekając. Będę tego żałował — dopowiedział sobie w myślach, równając z nim krok. Spojrzał na jego nietęgą minę i przełknął, na moment skupiając wzrok na niebie.
— Panie, co cię tak trapi? Habsburgowie czy Krzyżacy? — spytał odważnie, robiąc niezauważalny dla Luksemburczyka krok w bok, lecz dlań mógł okazać się zbawienny, jeśli ten by tylko odwinął pięść ze złości.
— Mam jeszcze jedną poważną zgryzotę, której miałeś pilnować! — huknął na urzędnika, stykając niemal ich twarze. — Wdzięczny ci jestem za prędką reakcję w Austrii, lecz w kwestii Eliški zawiodłeś! Mówiłem ci, miałeś przywieźć na dwór moją córkę, jeśli tylko poczuje się lepiej! A ty, żeś zwlekał!
— Panie, z całym szacunkiem, ale królewna nie zdrowiała. Wyzionęłaby ducha tak czy siak, zatem wolałem pozostawić ją przy boku matki — bronił się Čeněk.
— Zawsze miałeś do niej słabość, głupcze. — Parsknął pod nosem, tym razem stawiając kolejno kroki na schodach. — Moja córka. Dobrą, żem jednak wybrał siostrę do układu z Węgrami. Anna okazała się tą silniejszą z bliźniaczek. Teraz muszę ją tylko jakoś wysłać na wyszehradzki dwór, żeby czasem ichniejsza królowa nie urobiła Caroberta do zmiany zdania. Po tamtej Elżbiecie też się można wszystkiego spodziewać, w końcu to samo imię nosi co moja żona, a i w rodowym herbie ma skrzydlatą bestię.
Čeněk przerzucił jeno oczami. Nie przytaknął, choć faktycznie słabość miał do Przemyślidówny, a prędzej litość nim kierowała. Szczerze jej żałował. To ona bowiem przynależała do legendarnej dynastii herbu Płomienistej Orlicy, teraz zaś ledwie koniec z końcem łącząc na podupadłym wyszehradzkim zamku. Wspierana przez krewnych próbowała zachować resztki godności, z której ograbić ją chciał doszczętnie małżonek. Szczęściem jej był Jan Volek, kanonik praski, wyszehradzki i ołomuńcki, brat jej przyrodni, który dbał, aby niczego nie zabrakło wygnanej żonie Luksemburczyka. Zezwalał jej zimą mieszkać nawet w swym domu, gdyż zamek stary trudno było ogrzać, a i funduszów wystarczających nie posiadała. Szanował Čeněk wielce króla, lecz już nawet nie pamiętał jaki początek miała ta niekończąca się małżeńska wojna i czy zawsze taką nienawiścią się darzyli.
— Ach, właśnie! — wrzasnął urzędnik, przypominając sobie to, co miał mu przekazać, z chęcią zmieniając temat. — Ponoć Andegawen spotkać się ma z Fryderykiem i Albrechtem, wszystko wskazuje na porozumienie. Węgierskie wojska zaczęły zmierzać do granicy, wycofując się z ograbionych terenów. A ty królu? Pierwsza próba waszego pojednania nie doszła do skutku⁸.
— Ja o tym zadecyduję. Nie będzie mi Habsburg dyktował warunków — odciął butnie, opierając dłonie na murku.
Nagle nawoływanie halabardnika wstrząsnęło dziedzińcem. Gwar zakotłował przy bramie, wypuszczając ze swych objęć posłańca w białym płaszczu, którego zaraz zaanonsowano:
— Najjaśniejszy panie, posłaniec krzyżacki od Wielkiego Mistrza Wernera von Orselna.
Luksemburczyk wykrzywił z satysfakcją usta, obserwując Krzyżaka, którego prowadził do niego czeski dworzanin. Obił palce o kamienny parapet i łypnął na Čeňka.
— A już się rozwodziłem, czy pogłoski o krucjacie to nie ino wymysły⁹.
Paryż, twierdza Temple, 12 października 1328r.
Wielobarwne promienie wpadające do wnętrza przez zdobny witraż w oknie, oświetlały łoże stojące w narożu komnaty. Trwało w nieładzie. Zmącone nakrycia ugładzane przez służki, były wilgotne od okładów. Zbyt mokre prędko ściągane zostawały z łoża i wymieniane na świeże, choć tegoż dnia gwar spowolnił. Kobiety zaprzestały wykonywania obowiązków i jeno zaufana dwórka królowej wdowy stała teraz na środku pomieszczenia. Obserwowała wychudzoną, pobladłą sylwetkę Andegawenki, której twarz pozapadana i pod oczami zsiniała, przypominała trupią. Brała urywane wdechy, kręcąc mimowolnie głową, którą rozrywał gorąc. Dziewczyna powstrzymała potok łez, mierząc się z błędnym wzrokiem królowej.
— Claude, podejdź — wydusiła ostatkiem sił, wyciągając nieporadnie rękę w jej stronę.
Zaraz przysiadła dwórka u jej boku, zamykając dłoń wdowy w uścisku. Pogładziła ją troskliwie i oczekiwała, gdy ta zbierze siły, by oznajmić wyraźnie ciążącą jej wieść. Smutek okazał się jednak silniejszy i nim Klemencja zaczęła mówić, dwórka skąpała policzki we łzach.
— Nie smutaj, kochana, nie smutaj — pocieszyła ją, układając usta w nikły uśmiech. — Odchodzę z nadzieją. Z nadzieją na to, że jeszcze zasłużona kara dosięgnie przeklętej Mahaut¹⁰.
Claude zaśmiała się niemal przez łzy, lecz zaraz spoważniała na mocny uścisk królowej.
— Gdy umrę, przyrzeknij, że uratujesz mój skarb. Ocalisz i nie dasz zniszczyć jedynej rzeczy, która pozostała dla mnie cenna na tym świecie. — Umilkła, wysuwając drugą rękę spod pościeli. Ledwie podała trzymane listy i chwyciła za pierś, wciągając łapczywie powietrze, bojąc się, że braknie jej czasu na przekazanie własnej woli. — Przekażesz go najbardziej zaufanemu strażnikowi, który ci pomoże. To będzie mój ostatni rozkaz. Drugi list jest podpisany, oddasz go do rąk własnych. — Dwórka rozszerzyła oczy, odgadując imię odbiorcy, a właściwie odbiorczyni. — Wiem, że nie chciałam cię wtedy zabrać, ale tylko tobie ufam i tylko ty zdołasz dopilnować spełnienia mej woli.
Uścisnęła dłoń Claude, a ona jak na zawołanie rozpłakała się wrzaskliwie, sącząc rozpaczliwe łzy. Przytaknęła pospiesznie, lecz teraz przepełniona była jedynie strachem o własny los, jeśli przeczucie jej pani się ziści i wyzionie ona ducha.
— Pani. Co ze mną będzie? — spytała, szlochając.
— Nie martw się, poślę cię na któryś z zaprzyjaźnionych dworów. Na Sycylię, Majorkę, a może z Węgier bliżej ci będzie do Durazzo? Księżna Agnieszka to ponoć dobra osoba. Nie bój się, ktoś z mej rodziny cię przyjmie.
— Dziękuję, pani.
Wpatrywała się w gasnącą iskrę życia w błękitnych oczach Andegawenki. Z każdym mrugnięciem niknęła w odmętach ciemności. Claude czuła już ciężar na swych barkach, zbyt srogi do uniesienia. Musiała jednak wykonać ostatni rozkaz Klemencji za wszelką cenę, nie bacząc na własne dobro. Była jej to winna.
I jak wrażenia? 🤗 Jesteście dumni z Karolka? XD
¹ Otto Wesoły – jako najmłodszy szykowany był na duchownego, jednak był na tyle ambitny, by po śmierci brata Leopolda zawalczyć o władzę.
² Otto utrzymywał dobre relacje z dworem andegaweńskim i poprosił Karola Roberta o pomoc. Węgierski monarcha nie odmówił, posyłając wojsko do Austrii z poleceniem rabowania.
³ Jan Luksemburski nie pozostał obojętny na rozwój sytuacji i również najechał na północne ziemie Austrii w tym samym celu co Karol, czyli jego wojska plądrowały co popadnie.
⁴ Fryderyk III Piękny, jak wspominałam niegdyś w Piastównie, wysunął swoją kandydaturę na tron niemiecki. Przegrał jednak z Ludwikiem IV Bawarskim w dwóch bitwach i dostał się do niewoli (przez co zerwano zaręczyny jego córki z Kazimierzem). W 1325 roku Bawarczyk go uwolnił w zamian za zakończenie działań wojennych i uczynienie go koregentem. Od tej pory Fryderyk pozostawił ster rządów w Rzeszy Ludwikowi, a on sam wycofał do Austrii.
⁵ Tutaj równolegle do polityki Caroberta, ciągnie się sprawa koronacji Ludwika IV Bawarskiego na Świętego Cesarza Rzymskiego, a przede wszystkim powołanie drugiego papieża, który będzie działał na urzędzie w Rzymie do około 1330 roku.
⁶ Jan i Karol Luksemburski, byli obecni na koronacji francuskiego władcy Filipa VI z Walezjuszy.
⁷ Blanka de Valois wychowywała się na dworze Karol IV Pięknego króla Francji. Po koronacji przyrodniego brata Filipa IV Walezjusza, jej pozycja gwałtownie wzrosła, była dobrą partią. Jednak młody Karol IV Luksemburski, który poznał ją na francuskim dworze zakochał się w niej i poślubił w 1329r.
⁸ We wrześniu Karol Robert zawarł pokój z Habsburgami, jednak żeby to samo porozumienie zawrzeć z Janem Luksemburskim, Fryderyk i Albrecht potrzebowali dwóch spotkań. Jano ponoć uniósł się honorem i uważał się za kogoś lepszego.
⁹ Była to krucjata tak naprawdę wymierzona w Litwę i poniekąd w Polskę. Był to kolejny etap wojny polsko-krzyżackiej. Przez cały rok 1329 Łokietek będzie wojował z Krzyżakami i przy okazji z Janem Luksemburskim, który będzie ich sojusznikiem. Z tego tez względu polski król, wyśle synalka Kazimierza do Wyszehradu, aby wyprosić pomoc u siostry i szwagra w walce z Krzyżakami. Co ciekawe, ponoć Kazimierz nienawidził wojen w odróżnieniu od swego ojca i lubował się w pokojowych rozwiązaniach. Dlatego też to jego Łokietek wysłał na Węgry.
¹⁰ Mahaut d'Artois – postać bardzo kontrowersyjna. Ja osobiście porównuję ją z mitem o Katarzynie Medycejskiej – trucicielce z piekła rodem XD. Podejrzewa się ją o otrucie między innymi Karola de Valois, Ludwik X Kłótliwego i jego syna, Jana Pogrobowca, czyli męża i syna Klemencji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro