Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30 rozdział ♔ | Dwóch papieży |


| Plany matrymonialne | Prawda o Luksemburczyku 

Praga, Królestwo Czech, luty 1328r.

Biały puch topiony ostrymi promieniami słońca spływał po dachach wprost na praskie uliczki. Na wzgórzu, w nachyleniu wybrukowane stawały się korytem dla zbłąkanych kropel, które przemierzając miasto i podziwiając wtenczas natrafione na swej drodze domostwa, ginęły w czeluściach Wełtawy. Mieniła się w naświetleniu, skuta po brzegach płatami lodu.

Błękitne tęczówki z ostatniego piętra królewskiej rezydencji, podziwiały niezwykle widowiskowy krajobraz. Natrafiając wzrokiem na przerwę pomiędzy budynkami, ukazującą ledwie widoczną wieżę zamku wyszehradzkiego¹, ścisnął usta w jedną linię, jak najprędzej odeń uciekając. Obił piąstki o bok i odwrócił się naprędce, podchodząc do stołu. Nalał czubato wina i dosunąwszy kielich do ust, uniósł wzrok. Mrugnął wychylającej się zza drzwi głowie i złapał kilka łyków trunku. Zaufany druh czeskiego króla podszedł bliżej i na przyzwolenie usiadł po przeciwnej stronie stołu.

— Jak się mają sprawy mariażu mej córki? — Luksemburczyk zmierzył przyjaźnie towarzysza wzrokiem i rozsiadł wygodnie.

— Zdaje się, że wszystko gotowe. Henryk, książę Dolnej Bawarii, zmierza już do Pragi. Niedługo nasza królewna przestanie być panienką — objaśnił Čeněk, przechylając dzban.

— Znakomicie.

Błękitne oczy jak na zawołanie zapłonęły niezrozumiałym blaskiem. Stukał palcem o powierzchnię kielicha, co rusz ciężko wzdychając. Przecedzał czerwoną ciecz przez zęby, z rozdrażnieniem cmokając pod nosem. Wydymał usta, przypominając konesera trunków, acz to nie tyczyło się czeskiego króla. Z odrazą przypominał sobie, jak odważnie poczynał sobie jego dotychczasowy, można by stwierdzić, bawarski sojusznik. Przełknąłby, wprawdzie z trudem, ale jednak, jego koronację w Rzymie na cesarza, lecz zniewagi, której się później dopuścił, jego duma zdzierżyć nie potrafiła.

— Panie. — Wyrwał go z zamyślenia głos Čeněka. — Rozsądzasz, czy dobrze robisz, oddając Małgorzatę w ręce młodego Wittelsbacha?

Przez chwilę patrzył na niego pustym wzrokiem. Rozważając zaistniałą w papieskich zawieruchach sytuację, uniósł pewnie kącik ust.

— Jeno upewniam się, że decyzja słuszną pozostaje. — Wstał z miejsca, krążąc wokół stołu. — Chciałem zgnieść Ludwika w proch, gdy ten bezprawnie nadał polski tron swemu synowi, tym samym mając w głębokim poważaniu moje prawa do Krakowa. — Zacisnął pięść, po chwili kładąc ją na stole. — Wprawdzie oddałbym najcenniejsze klejnoty Królestwa, ażeby tylko zobaczyć minę Władysława na wieść, że Wittelsbach² pozbawił go stolca, dokonując upragnionej zemsty za najazd, ale... Czy Cesarz wybrany z woli ludu, a nie papieża, może rozstrzygać o koronach nadanych z Boskiej Woli i przy Błogosławieństwie Jego Świętobliwości? — spytał, przebiegle patrząc na towarzysza.

— Jak zwykle masz słuszność, panie. Wątpliwym jest dostosowanie się do wyroków szaleńca, który odwołał awiniońskiego papieża, powołując rzymskiego.

— Dlatego, moja Gosieńka, wyjdzie za Henryka. Młodzieniec liczy ponad dwadzieścia wiosen i próbuje pozbyć się kurateli Ludwika, a ja mu w tym pomogę. Ślub już za kilka dni.

Jan postukał kostkami o blat i na powrót zajął miejsce, zakładając nogę na kolano. Zadowolony wpasował się w oparcie i przytulił kielich. Błogi stan przerwał nagły ruch Čeněka, który szybko się z niego wycofał, lecz niezauważony nie pozostał. Luksemburczyk skinął, aby mówił dalej, co mu ślina na język przyniosła, ale się zawahał. Wciągnął powietrze i spojrzał głęboko w błękit tęczówek.

— Kiedy królowa zjedzie na zamek? — spytał, szybko pochylając plecy, jakby obawiał się reakcji.

Luksemburczyk westchnął i przygryzł wargę, szukając za oknem widoku wyszehradzkiej warowni, w której od dłuższego czasu przebywała jego żona. Opróżnił kielich jednym susem i postawił go na stole.

— Pojawi się na ślubie, w końcu jest matką, niech pożegna córkę. To będzie jedyny i ostatni moment, kiedy zobaczy swoje dzieci. Niech no tylko Elżbietka wydobrzeje i ją też stamtąd zabiorę.

— Królu, z całym szacunkiem, ale...

— Nie waż się — wtrącił srogo Jan, przebijając rozmówcę ostrzegawczym spojrzeniem, aby dalej nie brnął w objaśnianie swych przekonań. — Miejsce królowej jest na Wyszehradzie, tylko jej... Małgorzata niedługo wyjedzie, Bonna i Anna, swoich zaślubin doczekają na moim dworze, wprawdzie Ania winna dostosowywać się do węgierskiego dworu, ale na to nic nie poradzę. Elżbietka również tu przybędzie, kiedy tylko wrócą jej siły. — Kończąc, odwrócił wzrok od Čeněka. Odbiorę jej wszystkie dzieci.

Niespodziewany huk, obu poderwał z miejsc. Łypnęli zdziwieni po sobie, patrząc zaraz na zziajanego szambelana, Petera Rožmberk. Machał ręką w powietrzu, nie mogąc nabrać wystarczającej ilości powietrza. Po kilku wdechach włożył w dłoń króla list.

— Wieści od twego syna, Wa... Karola. Król Francji, nie żyje. 

Wyszehrad, Królestwo Węgier

| Kilka dni później |

Ręka jej zadrżała nad klamką. Zastygła przed drzwiami Andegawenki. Raz, dwa, trzy — odliczyła i oparła dłonie na chropowatej nawierzchni, naciskając na nią. Uderzyła w jej uszy cisza. Pusta komnata zdawała się zimna bez żywej duszy. Przekroczyła próg, wychylając głowę zza podwoi, aby upewnić się, czy aby na pewno kogoś za nimi nie ma. Była sama. Pragnęła pomówić z jątrewką przed wyjazdem, lecz od rana nie mogła jej znaleźć.

Oparła dłoń o blat stołu i stawiając kilka kroków, otarła jego krawędź, dochodząc do drugiego szczytu. Spokojnie wodziła ciekawskim spojrzeniem po ścianach słonecznej komnaty, zatrzymując ciemne tęczówki na tajemniczej rzeczy mieniącej się, tuż nad kredensem. Zmarszczyła czoło, podchodząc bliżej. Nie spuszczała z oka przedmiotu, okrytego cieniem naroża, od którego co krok biła intensywniej złota poświata. Zachwiała się, oślepiona przez moment świetlistą strzałą brylantów. Rozchyliła usta i rozszerzyła oczy. Odbijały one w głębokiej barwie kontury relikwiarza. Ociekał złotem, przyozdobiony niezliczoną ilością cennych kamieni. Przypominający kształtem małą świątynię hipnotyzował Piastównę. Delikatnie pogładziła nasadę tryptyku, przesuwając delikatnie palec na pozostałe jego części.

Nagłe skrzypnięcie drzwi ją spłoszyło. Odwróciła gwałtownie głowę, napotykając w progu Andegawenkę. Obserwowała ją z lekkim uśmiechem, dziwnie na nią zerkając. Wnet zrobiła kilka kroków wprzód, łącząc dłonie.

— Wybacz — ubiegła ją Elżbieta. — Weszłam bez pozwolenia, to niedopuszczalne.

— Nie mam ci tego za złe. To twój zamek, pani — zapewniła łagodnie.

— Tym bardziej powinnością gospodyni jest poszanowanie prywatności przybyłych gości. Wybacz, ale... — Ciemne oczy błysnęły. Odwróciła się w stronę relikwiarza i westchnęła zachwycona. — To arcydzieło.

Klemencja dumnie uniosła podbródek, dochodząc do bratowej.

— To prawda, Jean de Touyl jest znakomitym złotnikiem i artystą. — Zerkała kątem oka na Piastównę, która oszołomiona dokładnie badała każdy fragment małej świątyni. Wdowa dostrzegała uroczą autentyczność w jej zachowaniu. Na co dzień otoczona bogactwami sprawiała wrażenie, jakby pierwszy raz w swym życiu widziała coś równie pięknego, choć to właśnie ona dostąpiła zaszczytu ujrzenia Świętej Korony i zwieńczenia jej głowy koroną węgierskich królowych. — Jeśli zechciałabyś kiedyś zlecić stworzenie podobnego relikwiarza, szepnę słówko mojemu artyście.

— Na razie przekaż mu wyrazy mego uznania dla tak doskonałej pracy. — Elżbieta uśmiechnęła się szeroko, po chwili prostując w ułożeniu usta. — Jak się czujesz, królowo, przed powrotem do Paryża? — spytała, orientując się w jej nie najlepszym nastroju.

— Źle — odparła bez większego namysłu. Żałość przepełniała wdowie serce na samą myśl o twierdzy Temple. — Obawiam się, co mnie tam czeka. Już za życia Karola rozstrzygano, kto przejmie po nim tron, boć spłodził same zdrowe córki, a synowie poumierali.

Piastówna pokiwała głową. Wprawdzie nienawidziła Luksemburczyka, choć przyznać musiała, że los jego młodszej siostry, francuskiej królowej, nie oszczędził. Brzemienna, potrącona przez wóz wydała przedwcześnie na świat syna, który zmarł w kilka chwil po pierwszym tchnieniu, a i ona tuż po nim wyzionęła ducha.

— Ach! — popsioczyła wdowa pod nosem, kręcąc głową. — A i obecność młodego Karola z Luksemburgów na francuskim dworze zwiastuje wmieszanie się Jana w sprawy sukcesji.

— Pewno poprze Filipa z Walezjuszy — wtrąciła pewnie Elżbieta. — Obaj ukochali sobie turnieje.

— A Karol? Co umiłował? — Klemencja zachichotała. — Aby wygrywać turnieje i czuć się w nich pewnie, nie jeno sztukę władania kopią należy przyswoić. — Chowając za ucho uwolniony z upięcia włos Piastówny, wygięła lekko jedną brew ku górze. — Dobry zwierz to pół sukcesu, a zatem? Poskromiłaś już tego ogiera?

Elżbieta parsknęła zawstydzona, ugładzając nerwowo kosmyki.

— Niestosowne to słowa, królowo. — Uciekła od świdrującego błękitnego wzroku, napełniając kielich.

— Słowa jak słowa, nie ma się czym płoszyć. — Również doszła do stołu, łapiąc za drugą czarę. — Carobert często gości w twym łożu, a i ty, nadzwyczaj często go odwiedzasz. 

— Zaiste — odcięła Piastówna pomiędzy łapczywymi łykami, chcąc mieć pretekst i wytłumaczenie uporczywego milczenia. Wahała się, lecz dobre intencje Andegawenki zdawały się szczere, choć w dziwny i nazbyt nieoględny sposób je obnażała. — Rozmyślałam nad tą nagłą zmianą. Nie przeczę, jest mi miła, lecz taka... Nierealna. Boję się, że ktoś mnie uszczypnie, a ja będę wspominać to, jak sen. Piękny i niespełniony.

— Z moim bratem nic nie jest pewne. Korzystaj, póty ta chwila trwa i mądrze ją wykorzystaj. — Rzuciła wymowne spojrzenie bratowej, na co jej policzki oblał rumieniec. — Ciesz się jednak... śmierć mego szwagra bowiem przypomniała mi, jaki los spotkał czeską królową i jej syna. Mój brat w porównaniu z tym luksemburskim diabłem to istny anioł.

Klemencja nerwowo skubała paznokcie lewej dłoni, zagryzając przy tym zęby. Powstrzymywała natłok łez, które tylko na wspomnienie tak tragicznej i niepojętej historii, samoczynnie napływały pod jej powieki. Piastówna uścisnęła wilgotne kłykcie Andegawenki, rzucając krzepiący uśmiech. Chciała ją uspokoić, jednocześnie przezwyciężając ciekawość, która nieznośnie poczęła panoszyć się po jej głowie.

— Wybacz — wypaliła, nie mogąc zapanować nad ciekawością. — Może to nie jest stosowana chwila, ale... Co takiego zrobił czeski król? — Błagała ją spojrzeniem o odpowiedź, gładząc trzymane dłonie.

Klemencja załkała głucho, ścierając samotną łzę z policzka.

— Mi, to kostucha odebrała syna, lecz jest ona niczym w porównaniu z diabłem. — Wysiliła się na lekki uśmiech, biorąc głęboki wdech. — Chorobliwa obawa Jana o własne rządy, zniszczyła życie jego rodzinie. Krótko po porodzie pierwszego syna, odebrał go matce i wywiózł. Wprawdzie Eliška go odzyskała, lecz po kolejnych waśniach ukryła się z dziećmi w twierdzy. — Wstrzymała oddech. Na samą myśl, serce jej pękało, choć nawet nie spotkała ni razu Przemyślidki. — Jan napadł na własną żonę i siłą... brutalnie odebrał następcę. Mały wtedy jeszcze Wacław³ nie chciał mu ulec, zatem król... — przerwała, zaciskając oczy.

Elżbieta wzdrygnęła się, widząc stan jątrewki.

— Co ojciec mógł uczynić własnemu dziecku? — spytała naiwnie, nerwowo się śmiejąc, aby po chwili rozszerzyć usta ze zdziwienia i niedowierzania.

— Jan, chcąc przełamać opór, uwięził niespełna czteroletniego chłopca w piwnicy, gdzie ledwie blask dnia dochodził... Trzymał go w niej dwa miesiące. — Klemencja wlepiała w bratową spojrzenie, czekając na chwilę, gdy dobrze przetrawi jej słowa. — Po tym strasznym wydarzeniu mały Wacław nigdy już nie zobaczył matki.

— Elżbieta z Przemyślidów nie widziała więcej syna? — Stłumiła z ledwością krzyk niedowierzania, zakrywając dłonią usta. — Jak to możliwe?

— Siostra Jana, Maria, zaopiekowała się malcem, zastąpiła mu rodzicielkę. Z chwilą wyjazdu do Francji na wieść o jej planowanym mariażu z mym szwagrem, królem Francji, Jan popadł w obłęd. Wszędzie dostrzegał spiski, obawiał, że wraz z powrotem syna w ramiona matki, ona spróbuje pozbawić go tronu. Wtedy, pod pozorem kształcenia, małego Wacława wysłano na francuski dwór, gdzie nadano mu nowe imię, Karol. Od tej pory ani razu nie wrócił do Pragi, nie widział Elżbiety. Są i jednak tacy, co twierdzą, że na dobre wyszło mu opuszczenie rodzinnych Czech. W końcu co czekałoby chłopca w ogniu walki między jego rodzicami?

— To straszne.

Piastówna powoli doszła do krzesła, ciężko na nie opadając. Próbowała przyswoić tragiczną historię, jednocześnie nieświadomie przyrównując w wyobraźni do czeskiego króla jej męża. Widziała w imaginacji każdy jego czuły gest, każdy uśmiech skierowany do synów. Przemawiała przezeń jeno troska, nigdy, nawet przez chwilę nie okazał im swej niechęci czy wzgardy, tym bardziej wrogości. W małżeństwie ich wszak różnie bywało, lecz miłość Karola do dzieci była niekwestionowana i nader szczera. Teraz zaś nigdy nie dopuściłby do rozdzielenia z nią latorośli, wiedząc, że złamałby tym małe serduszka, jak niegdyś ukrzywdził nieumyślnie Władzia, jej go odbierając. Nie przypuszczała jednak... że ktokolwiek był w stanie skazać z rozwagą na cierpienie własną krew.

— Biedna Elżbieta — wyszeptała, podnosząc zaszklone oczy na Klemencję. — Żal jej syna.

— Bóg, zamykając komuś jedne drzwi, otwiera drugie. Ponoć Karol prawdziwie umiłował sobie piękne dziewczę. Francuzka, niejaka Blanka, zawładnęła skrzywdzonym sercem młodego Luksemburga i bliska jest jego uleczenia. Przynajmniej on, ma szansę zaznać szczęścia z dala od toksycznego ojca.

— Amen. — Na Elżbiecie przejawiającej dotychczas zaciekłą wrogość do czeskiego lwa, prawdziwie piętno odcisnęła ów historia. Młodzieńcowi źle nie życzyła, odpowiedzialny bowiem nie był za uczynki ojca, których sam stał się ofiarą. Wiedziała, że takowe przeżycia nigdy nie pozostaną przez niego zapomniane, a ona nigdy nie dopuścić do nazbyt dużego zbliżenia się do nich domu węgierskiego.

— Elżbieto. — Głos Klemencji wybił ją z zamyślenia. — Nie chciałam, by dramaty tego rodu zepsuły ci nastrój. — Chwyciła jej dłonie i uniosła z miejsca. — Chodźmy, chcę jeszcze pobyć z moimi bratankami, każda chwila z nimi przynosi mi wielką radość.

— Będą radzi. — Węgierska królowa przyjęła ramię jątrewki. Przyznała jej rację, podążając do drzwi. — Chłopcy bardzo cię polubili, będzie im cię brakowało. 

Wyszehradzkie lasy

Kasztanowej maści wierzchowiec stępował wolno po trakcie, uważnie króla na grzbiecie wioząc z innym zwierzem na ramieniu. Wytyczał kierunek i hamował wartkość trzech końskich towarzyszy. Lider królewskiego stada pilnował szyku, nie dopuszczając do jego wyprzedzenia. Każdą próbę tłumił rżeniem i unosząc głowę, spowalniał ich tak, by nie trącić swego pana.

Żółte, bystre tęczówki okrągłego oka zapoznawały się z nowymi terenami. Schował Karol do rękawa dopiero co zsuniętą opaskę z pierzastej głowy i przyciągnął wodzę do siebie, zatrzymując Diona. Przejechał po białoszarej pręgowanej poprzecznie szyi, lekko zahaczając o dziób, który zaraz ptak odwrócił.

— Charakterny, jak prawdziwy samiec — zauważył Miklós, obserwując zachowanie krogulca.

— Jak zwykle bystre oko cię zawodzi, kapelanie. — Donośny śmiech poniósł się za nim. Tętent kopyt załomotał, powstrzymany tuż przy jego boku. Wilhelm popatrzył w twarz duchownego, wprost mu się śmiejąc. — Zważ kolejnym razem na wielkość ptaka. Ten okaz ma też jasne policzki i ani śladu po niebieskoszarym wierzchu, a zatem? — Przechylił się lekko w stronę Miklósa, po chwili go szturchając. — To samica. — Jego śmiech i monarchę rozweselił, który nic nie powiedział, przysłuchując się im jeno. — Wiem, że duchownemu nie jest dane wgłębić się w tajniki niewiast, ale postaraj się przy kolejnej sposobności bardziej.

— Jeśli najdzie potrzeba, potrafię ujrzeć w damie to, czego inni nie widzą — odpowiedział nonszalancko, kątem zerkając na monarchę.

Karol uniósł wolną od ciężaru zwierza rękę, przywołując go do siebie. Zmierzył kapelana uważnie błękitnym spojrzeniem. Oczekiwał dalszej gadki. Zbyt dobrze go znał, by puścić w niepamięć tak charakterystyczny ton.

— Najjaśniejsza pani, na ostatniej radzie zdawała się osłabiona — ocenił odważnie. — Czyżby to niekorzystne wieści z Rzymu tak ją przytłoczyły?

— Każdy zaniemógłby w takiej chwili — odwarknął Wilhelm wielce podminowany z kolejnej próby podważenia nieomylności monarchy.

— Panowie! — doszedł do głosu, poirytowany ponownym zejściem na temat królowej. — Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż uczestnictwo mej żony w spotkaniach Rady.

Wilhelm zmierzył zawistnie kapelana, czym i on się odwdzięczył. Zbliżył swego konia do kasztanowego samca.

— Chodzi o Ludwika z Górnej Bawarii, panie? — zasugerował, a widząc przytaknięcie, kontynuował: — Wyraźnie próbuje zaszkodzić twemu sojusznikowi, ojcu...

— Kto przejął się słowami szaleńca? — wszedł mu ostro w słowo Karol, odwracając się zaraz w jego stronę. — Ty, kapelanie? Ludwik postradał zmysły, odwołał Jana z funkcji papieża, powołując na jego miejsce innego, rezydującego w Rzymie, jakim prawem? Prawem odwetu za konflikt z franciszkanami? Przecie nie Boskim, wybrany został przez zwykły lud, nie dorównuje majestatem żadnemu panującemu władcy. — Uniósł ramię, po chwili podrzucając krogulca. Rozwarł szerokie skrzydła, przeczesując długim ogonem głowę króla. Popatrzył jeszcze przez moment, jak wzbija się pod nieboskłon. — To zwykły wykrzyczyciel łudzący się, że każdy padnie mu do stóp. To mrzonki.

— Prawda, lecz...

— Poza tym — wtrącił Karol, wyraźnie manifestując uniesionym palcem, że nie skończył jeszcze mówić, co wielce uradowało młodego Drugetha. — Ludwik z zemsty nadał polski tron swemu synowi, długo nad tym nie myśląc — zadrwił, pobudzając Diona do stępu, który zatopił po chwili kopyta w tafli zmarzniętego śniegu. — Czyż to nie Luksemburczyk wiosnę temu najechał na Kraków z planem zagarnięcia dla siebie polskiej korony? Podburzany i przez Bawarczyka? Niemądre to jego ostatnie posunięcie, lecz dla nas niegroźne. Ludwik wypowiedział sobie wojny na trzech różnych stronach swych granic. Czemu i Jan, wydaje córę za księcia Dolnej Bawarii, który jest pod kuratelą Ludwika? — Miklós nic nie odpowiedział, przeczuwał, że król jeno zlicza znane mu fakty, aby możliwie prędko obmyślić plan działania. Nie był chętny jednak do tego, wietrząc i pod swoim nosem kontrę. — Zapewne stryj mój rwie już sobie włosy z głowy, których wszak i tak mało mu zostało. — Namierzył krogulca na niebie, zadzierając głowę do góry. — Na razie martwmy się własnym polem.

Atmosfera podsycona zimnym wiatrem poczęła gęstnieć. Miklós wycofał się z wolna, przodem puszczając Zoltána. Podjechał on dość nieśmiało do boku króla. Dion zakołysał grzywą, skutecznie powstrzymując czarnego wierzchowca strażnika, od przekroczenia należnej mu granicy. Jechał zatem Zoltán dwa łokcie odeń, czekając, kiedy przestanie śledzić krążącego ptaka.

— Mów. — Karol poruszył się w siodle, zawijając skórzane lejce wokół nadgarstka.

Towarzyszący mu mężczyźni przełknęli z obawą. Każdy z osobna dobrze wiedział, co oznaczała napięta pięść skryta nawet pod rękawicą. Zoltán nabrał wody w usta, podziwiając drzewa, ociekające roztapiającym się z wolna śniegiem. Przecedził powietrze przez zęby, poruszając prędko barkami na przeszywający chłód okalający krańce zębów. Aż w końcu przewrócił zrezygnowany oczami, czując coraz większy ciężar na swych barkach za nastałą i nieznośną ciszę.

— Felicjan Zach trzy razy gościł w Palást — odklepał na jednym wydechu, chcąc mieć to już za sobą. — Karakan doniósł o planowanej uczcie. Nie wie, z jakiej okazji — doprecyzował.

Kasztanowy ogier zaryczał, zmuszony uprzednio do zatrzymania się, silnym pociągnięciem. Wyszarpał uparcie i brutalnie lejce z dłoni króla, uwalniając łeb z uwięzi. Kołysał nim, a odwracając czarne ślepa w stronę winnego tej niemiłej sytuacji, wyszczerzył na niego wielkie zęby. Karol pomasował okrężnie nadgarstek, pokornie klepiąc szyję ulubieńca. Wyszeptał coś do jego ucha i uśmiechnął, widząc przytaknięcie wielkiego łba. Zwierz potrafił studzić jego zapędy i rosnącą złość niesłusznie w niego kierowaną. Poskubał kopytem zmarzniętą ziemię, ruszając dalej traktem.

— Zatem zbite psy ponownie unoszą pyski. — Przygryzł impulsywnie zęby, raniąc dziąsło. Splunął krwią, zerkając wnet na Zoltána. — Trzeba obserwować Zacha i Borosa Palastiego. Nie podoba mi się ich zbliżenie. — Poczuł łaskotanie w narożu ust i chłód je owiewający. Otarł pulsujące miejsce, czując gorzki posmak krwi. Nie wiedzieć czemu w tejże chwili stanęła mu przed oczami sylwetka młodej piękności. — Chwileczkę! — Zatrzymał się i kierując lejce w tył, obrócił konia w kierunku towarzyszy. — Ta czarnowłosa ślicznotka, Klara Zach, jest dwórką królowej — oznajmił, a widząc potwierdzenie w oczach kompanów, przymrużył własne, zastanawiając się nad czymś.

— Oj tak! Felicjan wprawdzie nie urodziwy, ale córy jego szczęśliwie toczka w toczkę do zmarłej żony podobne — wtrącił Zoltán, maślanymi oczami wodząc po błękitnym niebie.

— Nie miałem tego na myśli — syknął monarcha, gładząc zgiętym palcem skrawek czoła pod czapą. Z powrotem skierował Diona na trakt, zakręcając skórzany pasek na nadgarstku. Zakrwawiony rożek lekko powędrował w górę, ściągając mięśnie twarzy w przebiegły grymas. — Wracajmy, muszę pomówić z żoną. 

Twierdza Sempte, Królestwo Węgier

— Nie chcę! Nie wyjdę za niego! — Kruczowłosa usiadła na ławie ciasnego korytarza, wbijając stopy w posadzkę. — Niech przeklęty będzie dzień, w którym do głowy ojcu wpadł ten szalony i wielce niebezpieczny pomysł!

Poły śliwkowej zagniecionej u dołu sukni, zmiatały podłogę wokół miejsca, na którym lamentowała starsza z córek rodu. Młodsza, o licu bielszym, wejrzeniu czarniejszym niż skrzydła kruków i włosach intensywniej spowitych mrokiem ze łzami patrzyła na utrapioną siostrę. Skrzyżowane dłonie, ugniatały szczupłe ramiona. Biła się z myślami, dalej nie wiedząc jak pocieszyć dziewczę, dotychczas powściągliwe i ostrożne w poczynaniach. To ona przecie dzierżyła miano nieroztropnej i zawadiackiej w gronie rodzeństwa, jako to najmłodsze i najmniej potrzebne ogniwo. Nie nauczono jej pocieszania, zawsze ona była pocieszaną. Teraz zaś czuła jak miękki sznur odpowiedzialności okręca jej szyję.

— Klaro. — Dźwięk jej własnego imienia, wypowiedziany tonem pełnym żalu, ale i nadziei, przepalił kanaliki jej uszu. Przymknęła ciemne oczy, odwracając głowę w kierunku siostry. Otwierając je, przełknęła zaś na rozdzierający serce widok. — Błagam, zrób coś. Powiedz, że to niemądry pomysł. Poproś Felka o pomoc, jest najstarszy, jest synem, przekona ojca do zmiany zdania.

Młodsza Zachówna przysiadła obok, ujmując rozgrzane dłonie. Pogładziła je troskliwie niczym matka niegdyś takim sposobem je uspokajająca. Obie nieśmiało załkały, wypatrując wzajemnie w swych czarnych węgielkach odpowiedzi na trapiące je pytania.

— Matka nigdy nie wyraziłaby zgody na tak ryzykowne posunięcie — wychlipała Seba. — Tyś dwórką na dworze, będziesz bezpieczna, chroniona przez królową, a ja? Co będzie ze mną, jeśli coś się nie powiedzie? Co będzie z moim ukochanym Dominikiem?

— Nie mów tak. — Klara otuliła dłonią oblany łzami policzek siostry, ujmując po chwili całą jej twarz. — Nic się nie stanie. To jeno ślub, ale... — Widząc łamiącą się nadzieję na bladym licu, westchnęła głęboko. — Spróbuję nakłonić ojca, abym... To ja poślubiła Kopaja. — Zasłoniła dłonią usta Seby, która chciała wejść jej w słowo. — Nie martw się, słyszałam, że dobry z niego młodzieniec. Moje serce jest wolne, twoje zaś bije już dla innego. To ja go poślubię.

Obie zamarły, gdy głośny i dudniący w posadach zamku oklask, poniósł po ścianach. Ucałowała prędko Klara czoło swej najdroższej siostry, uwalniając z uścisku. Chwyciła swe dłonie na kolanach. Ciężkie, wyraźnie męskie kroki zbliżały się wolno, co jakiś czas zagłuszane przyklaskiwaniem. Nestor rodu Zach, słuchając od dłuższego czasu rozmowy swych córek, postanowił włączyć się do rozmowy i jak najprędzej ugasić tlącą się jeszcze w niewiastach nadzieję.

— Miłym dla ojcowskiego oka widok wspierających się dzieci, aczkolwiek nie zmieni to mego zdania. — Klara wstała gwałtownie, ocierając policzek i podchodząc, ukłoniła się posłusznie. Ścisnęła wargi na widok uniesionej dłoni. — Nic nie mów, słyszałem. Znam wszystkie wasze argumenty zbyt dobrze, aby im ulec. — Wyminął młodszą latorośl, podchodząc do Seby. Chwycił jej dłonie i uniósł z miejsca, delikatnie przerzucając splątane pasma włosów na jej plecy. — Czeka cię lepszy los u boku Palastiego, jest młody, pracowity i dobroduszny. Nie wydaję cię za starca, szaleńca, czy okrutnika. — Pochwycił jej policzki i przybliżył do siebie. — Przysłużysz się naszej rodzinie, lecz nigdy za cenę szczęścia, bezpieczeństwa i honoru, córko. Jeżeli choćby łzę przez niego uronisz, srogo zapłaci, acz wiem, że to ci nie grozi.

Czarnowłosa zamknęła oczy, wypuszczając na wolność kolejny strumień łez. Zacisnęła dłonie w pięści, nie mogąc uczynić nic więcej. Znała swe powinności jako córka kasztelana, jako córka zwykłego mężczyzny, którego obowiązkiem jej było słuchać. Jednocześnie nie potrafiła się na niego złościć po tak krzepiących słowach. Znała okrutniejszych w swych działaniach ojców, wysyłających córy na rzeź, wprost w łapska tyranów, gnębicieli, aby jeno osiągnąć upragnione zyski. Po czym skrywali swe nędzne twarze, pełne wyrzutów sumienia pod żałobnym kapturem na wieści o popełnionych samobójstwach młodziutkich żon, pohańbionych, wykorzystywanych i brutalnie poniewieranych przez okrutnych mężów. Bądź odcinali sobie powietrze, nie potrafiąc żyć z myślą, że piękności ich krwi zeszły ze świata wycieńczone, obolałe i złamane nieustanną obroną przed rozognionymi bestiami, szukającymi jeno poskromienia opierających się perwersji wojowniczek.

Otworzyła oczy, przypominające wielkie, okrągłe kasztany i wtuliła w mężczyznę. Nie pojmowała do końca pobudek, które pchnęły ją w ojcowskie ramiona. Przypominając sobie o dawnej przyjaciółce, jednej z owych wojowniczek, której list dotarł do niej tuż po napłynięciu wieści o jej śmierci, zapragnęła odciąć przeszłość. Zdusić młodzieńcze uczucie do Dominika i spojrzeć czystym, wolnym od namiętności sercem na wybranka ojca. Spróbować otworzyć się na tego ponoć dobrotliwego młodzieńca. Odchyliła głowę i zapłakanymi oczami, spojrzała w górę.

— Jeśli słowa twoje ojcze prawdziwe i nic złego u jego boku mnie nie czeka, wyjadę, kiedy tylko zechcesz — oznajmiła, uśmiechając się lekko.

Ukłucie przebiło wtem serce młodszej córy. Patrzyła, z jaką troską ojciec obejmuje starszą siostrę. Troską, która rzadko gościła na jej skórze. Posmutniała, przecie nie była winna decyzji Boga, który uczynił z niej dziewczynkę w łonie matki. Zamiar miała się odwrócić, wycofać, podążyć jak najdalej, jednak widok wyciągniętej ku niej dłoni zupełnie ją zaskoczył. Felicjan i ją przywołał do siebie, przytulając, choć powściągliwiej niżeli siostrę. Pogładził jasne lica cór. Przeczesał ciemne ich włosy i uniósł podbródki, by lepiej się im przyjrzeć. Były piękne, nie ma co i każda w precyzyjnym planie byłych wrogów, miała do wykonania zadanie.

— Niech Bóg was prowadzi moje drogie perełki. — Przeniósł spojrzenie na młodszą, uśmiechając się do niej. — A tobie kruszyno, czas wracać do służby królowej.

Awinion, Palais dei Papas⁴

Muszę pokazać, żem silnym graczem.

Kremowa szata na wzór rzymskiej z szerokim pasem nad biodrami i fragmentem narzuconym na przedramię okalała zwiotczałe ciało podstarzałego papieża. W świetle świec porozstawianych po kątach bogato zdobionej komnaty sypialnianej twarz starca zdawała się pozarywana, obwisła, wręcz o trupim ubarwieniu z fioletowymi dołami pod oczami, dawno pozbawionymi intensywnej poświaty błękitu. Krążył wkoło niczym upiór niemogący dostać się w zaświaty, dopóty nie naprawi lub nie dostrzeże swych przewinień. I nie dostrzegał. Grunt palił mu się pod nogami od wrzawy sięgającej wręcz zenitu. Bezdech w piersi mu narastał, na co nowe wieści nadchodzące z drugiej papieskiej, fałszywej stolicy. Bezsilność i gniew przeplatały się z sobą w jego głowie, czyniąc z niego wszak szaleńca. Przesadny strach o swe życie dorzucał jeno suchego drewna do kotłującego się w starczym ciele ognia.

Stanął przed szerokim blatem, utrzymywanym masywnymi mahoniowymi nogami, u szczytu rzeźbionymi na wzór greckich kolumn. Zerknął niezadowolony na list ze złamaną pieczęcią krakowskiego biskupa i machnął nań ręką, dalej stawiając kroki wzdłuż wzorzystego dywanu. Pokręcił się tak moment, zmuszając towarzyszącego mu Gauscelina de Jean do ukrycia pod dłonią ust, układających się do ziewnięcia. Ponownie podszedł do pulpitu i odsunął list, stykając o powierzchnię.

— Podaj mi inkaust i świeże pergaminy — rozkazał przybyłemu właśnie słudze, po czym mając przed sobą owe przedmioty, zasiadł na masywnym krześle. Chwycił kielich stojący obok i ostrożnie powąchał zawartość. Wyciągnął rękę, unosząc palec wskazujący, jakby brzydził się wina. — Każ to wylać i przynieść świeżą, zamkniętą butelkę. Jak zawsze otworzysz ją przy mnie.

Sługa pochylił się posłusznie i wyszedł. Pokiwał Gauscelin pogardliwie głową na zbytnią zapobiegliwość wuja przed otruciem. Stanął za jego plecami, czekając, co rzeknie.

— Sławków wróci w ręce Grota, nie w imię zasady, boć gdzieś mam jego roszczenia... — Przerwał, śledząc podejrzliwym spojrzeniem wchodzącego sługę. Zbadał palcem, czy butelka na pewno jest zamknięta i zezwolił ją otworzyć. Łapiąc za napełniony kielich, odesłał chłoptasia i kontynuował, patrząc na siedzącego już na pobliskim krześle krewniaka. — Muszę pokazać siłę i udowodnić, że nadal mam posłuch wśród monarchów.

— To będzie trudne — ozwał się Gauscelin.

— Bo? — Srogi ton papieża, zdawał się nie robić na drugim wrażenia. Będąc w bliskich z nim relacjach i połączonym nawet więzami familii z Janem, zdążył przywyknąć do trudnego charakteru wuja.

— Mowa o dwóch najbardziej zagorzałych mężczyznach i przy okazji przeciwnikach, jakich ta ziemia jeszcze nie widziała. — Podrapał się po brodzie, dodając z uśmieszkiem. — Ach, może z wyjątkiem tego szaleńca, Wacława Przemyślidy.

Jego Świętobliwość przewrócił oczami.

— Ten fałszywy papież nie może mnie przyćmić i pozbawić tronu. Papież może być tylko jeden — wycedził gniewnie, obracając trzymane między palcami pióro. — Postaram się wpłynąć na Caroberto, w końcu niegdyś korzystał z mej wiedzy i cennych rad.

— Złudne nadzieje. To było przed tym, nim splamił sobie ręce krwią w walce o tron, a ty na dobre rozsiadłeś się na papieskim stolcu, co pokrzyżowało z czasem wasze interesy. To nie ten sam Caroberto, którego żegnałeś w italskim porcie. Nie słyszałeś? Teraz nazywają go Karolem, jeszcze brakuje, żeby go przechrzcili na Karola Roberta, żeby się prostemu ludowi nie mieszał ze stryjem — zadrwił, nalewając sobie również wina.

— Przestań mruczeć mi nad uchem i siadaj tam, gdzieś był, bo przeszkadzasz. — Poruszył ramionami, próbując zmusić uwieszonego nad jego głową Gauscelina do zrobienia mu odrobiny przestrzeni. Podsunął sobie bliżej inkaust. — Wystarczy mi już jedno kocisko, nie ocieraj się o mnie! Muszę się skupić. — Wtem kropla atramentu spłynęła po czubku pióra, pozostawiając po sobie plamę. — Niech to szlag! — warknął, zgniatając pergamin i łapiąc za drugi.

— Pismo wystosujesz i do Jana? — spytał kardynał, piastujący i urząd biskupa diecezji Albano.

— A na cóż mi w tej sprawie Luksemburczyk? — odciął poirytowany, maczając ponownie pióro w czarnej cieczy.

— Zamieszany był w całą zawieruchę, prawdę mówiąc w największym stopniu przyczynił się do przekazania Sławkowa Węgrom, którzy teraz ustąpić nie chcą.

— Racja, choć pewno żadnych starań nie poczyni w tej sprawie, to wszak nie jego wojska stacjonują w rezydencji. Nie szkodzi jednak napisać, tutaj masz rację. — Papież nachylił się nad pergaminem, wyostrzając wzrok, za moment powstrzymany głośnym westchnieniem.

— Ech — zawył wręcz Gauscelin, śmiejąc się po chwili. — Pomieszana neapolitańska, habsburska i francuska krew nie mogła wydać na świat potulnego baranka, nie zapominajmy o domieszce arpadzkiej kropli. — Podkreślił, opróżniając kielich i obracając go w dłoni. — Dostaliśmy za to wygłodniałego wilka.

— Przestań ględzić jak rany. — Przeciągnął się w miejscu Jan, ponownie zatapiając koniuszek w atramencie. — Przed obliczem Boga każdy człek równy sobie, nawet Caroberto.

Zamilkł, wyciągając na wargę język i skupiając na czymś ważnym swe myśli. Pocmokał wnet, stykając z czubkiem pióra pergamin.

Carissimi Caroberto meus ventus auditor ⁵.


Historia przyszłego Karola IV i Elżbiety Przemyślidki jest prawdziwa i została opisana w kronikach. Jan nie ufał żonie i próbował odseparować ją od dzieci. Wplątałam ją w sytuację, ponieważ to troszkę pokazuje, jak europejskie dwory były ze sobą połączone. 


Witajcie 🤗

Dzisiaj troszkę krótszy rozdział, ale nie chciałam wpychać tutaj innych wątków, ponieważ skupiłam się na przedstawieniu dość nietypowej sytuacji politycznej. Mam nadzieję, że ta sprawa jest czytelna i miło się czytało, gdyż oczywiście próbowałam pokazać problem walki Ludwika IV Bawarskiego z papieżem z kilku stron. 🤗



¹ Zamek na Wyszehradzie w Pradze, pierwsza siedziba czeskich władców.

² Chodzi o Ludwika IV Bawarskiego. Zbuntował się przeciw papieżowi, koronował na Cesarza w Rzymie, po czym odwołał Jana XXII i powołał własnego antypapieża. Jego pierwszą decyzją, było odwołanie Łokietka z polskiego tronu i nadanie do niego praw własnemu synowi, co oczywiście nie spodobało się Janowi Luksemburskiemu.

³ Przyszłemu Karolowi IV nadano początkowo imię Wacław, jednak po wyjeździe do Paryża, został bierzmowany jako Karol po francuskim królu, Karolu IV Pięknym.

⁴ siedziba papieży awiniońskich

⁵ "Drogi Carobercie, mój ulubiony wychowanku." 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro