3 rozdział ♔ | „A jeśli okaże się tyranem?" |
♔
| Spotkanie narzeczonych |
Kraków, Królestwo Polskie, czerwiec 1320 r.
Kolejny gorący poranek, obudził mieszkańców Krakowa. Był jak kość w gardle, która nie pozwala swobodnie oddychać. Niebo było pozbawione chmur, a słońce rozlewało swe promienie, na budzące się do życia ulice. Wisła mieniła się niczym najcenniejszy królewski klejnot. W jej odbiciu rozpościerał się obraz potężnej warowni.
Elżbieta siedziała na parapecie okna, delikatnie przeczesując palcami włosy. Promienie słońca wydobywały komnatę z mroku, oświetlając przy tym twarz dziewczęcia. Z rezygnacją opierała głowę o kamienną ścianę. Przygaszone spojrzenie błądziło po lśniącej Wiśle, lecz nawet jej aura nie wywoływała żadnych emocji na twarzy królewny.
Wczesna pora nie zapowiadała gości, jednakże drzwi komnaty cicho zaskrzypiały. W progu stanęła postać o kręconych włosach. Chowając wzrok pod kosmykami ciemnej czupryny, niepewnie stała na skraju pomieszczenia. Z wolna wracając do rzeczywistości, skierowała bursztynowe od słońca oczy na chłopca. Prostując plecy, uśmiechnęła się i skinieniem przywołała do siebie brata.
— Cóż cię do mnie sprowadza, Kazimierzu? Pora tak wczesna.
Chłopak skocznym ruchem zajął miejsce naprzeciw siostry. Patrząc na nią, przez chwilę milczał, ona zaś lekko uniosła kącik ust, nie przerywając jednak trwającej ciszy.
— Wiesz — zaczął Kazimierz. — Zawsze byłaś przy nas. Przywykłem do tego, że jesteś obok, zawsze kilka kroków za mną. — Wlepiając w siostrę swe jasne oczy, uronił łzę. — A teraz musisz wyjechać.
Zamilkł, zasłaniając twarz dłońmi. Dało się słyszeć tłumiony szloch, który dla Elżbiety niczym sztylet rozrywający serce. Po chwili czuła już chłodne krople spływające także i po jej twarzy. Wciąż niepogodzona z decyzją ojca, nie wiedziała, jak pocieszyć brata, kiedy sama próbowała pozbierać swą duszę rozbitą na setki drobnych kawałków. Pękła właśnie wtedy, gdy poznała imię swego przyszłego męża. Imię owdowiałego króla o siedemnaście lat starszego.
— Kaziutku, braciszku mój. — Lekko uniosła jego głowę. — Nie pozwalam ci płakać. Nie możesz! Ja również.
Purpurowy od nadmiaru łez, otarł wilgotne policzki i doszedłszy do siebie, złapał Elżbietę za rękę.
— Wyjazd Kunegundy, naszej siostry, pamiętam tylko z opowieści. Gdy opuszczała Wawel nie miałem nawet roku. Nie pamiętam jej, Elżbieto — przyznał zawstydzony królewicz.
— Masz prawo, nie odrosłeś wnet nawet od ziemi. Ja miałam pięć wiosen, a twarz Kunegundy coraz mocniej się zamazuje w mej pamięci.
Kazimierz niczym spłoszony zając, mocno przylgnął do siostry.
— Ale ja nie chcę! — krzyknął. — Nie chcę cię zapomnieć!
Elżbieta oniemiała. Odwzajemniła tylko gest i przytuliła brata. Nie potrafiła jednak już nic powiedzieć, czując jedynie narastający ścisk w gardle. Na okaleczone już serce, spadł kolejny ciężar, którego nie była w stanie udźwignąć. Być może była to ostatnia rozmowa z najmilszym bratem.
| Nazajutrz |
Cała rodzina królewska i najbliższy dwór tłoczył się na dziedzińcu. Brakowało tylko jednej osoby, Elżbiety. Na podwórzu czekali już słudzy i rycerze, mający bezpiecznie doprowadzić królewnę do Sącza. Królewski powóz czekał na ostatni bagaż. Przed nim trwał Łokietek, doglądając czy niczego nie brakuje. Królowa Jadwiga towarzyszyła swoim dwóm pozostałym pociechom, blada i smutna. Kazimierz i mała Jadwiga, również mizernie wyglądali. Władysława i Katarzyna wiernie wspierały całą trójkę.
— Nadal myślę, że to zły wybór. — Słowa pełne goryczy i zawodu wypłynęły z ust królowej.
Łokietek z grymasem na twarzy wydał ostatni rozkaz i podszedł do żony.
— Omawialiśmy to wiele razy, Jadwigo.
— A ja po raz kolejny się nie zgadzam. Władysławie, jeszcze można to odwołać.
— Umiłowana. — Król wziął w objęcia jej policzki. — To najlepszy wybór, najlepsza kandydatura. Na to czekaliśmy. Karol z entuzjazmem przystał na to małżeństwo.
Gwałtownie odchylając głowę i uwalniając się z uchwytu Łokietka, Jadwiga zagrzmiała.
— Owszem! Bo pochował już dwie żony, więc potrzebna jest kolejna! Władysławie, czy to nie znak? Maria zmarła z nieznanych przyczyn, a Beatrycze przy porodzie. Mam złe przeczucia. Tu chodzi o naszą córkę, nie może go poślubić! A jeśli to klątwa Andegawena i taki los, czeka wszystkie jego żony?
Jadwidze z bezsilności popłynęły łzy. Nie powinna okazywać słabości, ale nie była w stanie pohamować złości i jednoczesnego żalu. Władysław chciał coś odrzec, ale w czas służba dała znak. Z zamku wyszła królewna, odziana w suknię w głębokiej zieleni oraz ciemny płaszcz z lekko narzuconym na głowę kapturem. Zahaczony był o warkocz, w którym prezentował się delikatny diadem. Kaptur luźno opadał na ramiona dziewczyny. Za nią podążały dwie, najwierniejsze dwórki, Diana i Larysa, które również wyruszały w nieznaną drogę. Podchodząc do rodziny, Elżbieta przystanęła i czule pożegnała rodzeństwo, nie uroniwszy przy tym łzy. Zachowując opanowanie, pożegnała się z Esterą i Jaśkiem, oni również kiepsko znosili perspektywę wyjazdu. Następnie Katarzyna i Władysława, wspólnie nakreśliły znak krzyża na czole dziewczyny, jako znak błogosławieństw, ale i szacunku, i szczerego przywiązania.
— Córko. — Jadwiga podniosła ręce i powściągliwie przytuliła córkę, tak jak przystało na królową, mimo iż serce pragnęło wyskoczyć z jej piersi. — Bądź dzielna. Nie ufaj nikomu. Powoli i uważnie dobieraj towarzyszy. Myśl i działaj, nigdy jedno bez drugiego.
Położyła ciepłą dłoń na policzku córki, chcąc dodać jej odwagi. Elżbieta powtórzyła ruch i nakładając swą dłoń, na dłoń matki, lekko się uśmiechnęła. Kobieta ostatni raz spojrzała na ciemnooką latorośl. Kreśląc znak krzyża na jej czole, skinieniem odesłała do króla, przełykając słone łzy.
— Nie bój się, Elżbietko. Bądź odważna, spełnij swój obowiązek, jako córka króla Polski i małżonka króla Węgier.
Elżbieta kolejny raz została osaczona niemiłą falą ciepła. Jednak coś się zmieniło. Wrażenie, że jej ciało zaczyna dostosowywać się do tego uczucia, było niezwykle poruszające. Po raz ostatni spojrzała na królewską parę, dwór i dziedziniec Wawelu. Posłała ciepły uśmiech w kierunku rodzeństwa i stojącego nieopodal Mroczka. Odwróciwszy się, podniosła szmaragdową suknię i szybko wsiadła do powozu, chcąc mieć to już za sobą.
Siadając wygodnie na siedzeniu pokrytym grubą skórą, opuściła głowę. Diana i Larysa zajęły miejsca po drugiej stronie. Zdumione reakcją swej pani, zamilkły, patrząc na przygarbioną sylwetkę piętnastolatki. Gdy wóz ruszył, Elżbieta wzięła głęboki wdech i wtem uniosła wzrok. Dwórki posmutniały. Na twarzy Piastówny widniało nieopisane widmo cierpienia i bólu. Czując napływające ciepło do oczu i widząc niknące kształty swych towarzyszek, zamknęła oczy. Wtedy poczuła eksplozję emocji i fale gorąca okrywającą każdą część jej twarzy. Zrozpaczona chwyciła dłonie dosiadających się do niej towarzyszek. Razem patrzyły, jak niknie za horyzontem wawelska warownia i sam ukochany Kraków.
Żegnajcie.
Bardejów, Królestwo Węgier, początek lipca 1320 r.
— Pani, witamy w Królestwie Węgier. Za kilka chwil dotrzemy do Bardejowa.
Elżbieta lekko skinęła głową w geście zrozumienia. Jeden z panów węgierskich, ukłonił się i zamknął drzwiczki powozu. Dziewczyna rozpaczliwie spojrzała na dwórki. Nie była rada z tak szybkiej podróży i pocieszał ją jeno fakt, że Karola Roberta spotka dopiero w Budzie. Nie wiedziała jeszcze, jak gorzko się rozczaruje. Starsza z dwórek, Larysa, złapała roztrzęsioną rękę królewny. Patrząc w zatroskane oczęta, pragnęła ją pocieszyć.
— Elżbietko, nie zamartwiaj się. Jesteśmy przy tobie i zawsze będziemy. Możesz na nas liczyć. Nie pozwolimy cię skrzywdzić — westchnęła, spuszczając głowę. — Może król, wcale nie jest taki zły.
— Wystarczą mi jego panowie, by go znienawidzić! — krzyknęła żałośnie. — Widziałaś ich twarze? Czułam się w Sączu¹ jak kukiełka. Oglądali mnie jak nic nieznaczący towar na bazarze, który można kupić lub odesłać, jeśli nie sprosta oczekiwaniom. Bali się zapewne, że spotka ich surowa kara, jeśli nie spodobam się temu ich staremu królowi!
Na policzkach zalśniły łzy, piętnastolatka lękała się o swój los i temu nie można było się dziwić. To, czego dowiedziała się o Karolu, nie stawiało go w dobrym świetle. Nie pomagała też pamięć o jego poprzednich żonach, które pochował. Poza tym nie był ponoć przykładem chlubnego małżonka.
Równo z przekroczeniem bramy miasta, na ulice wylegli mieszkańcy. Z zaciekawieniem przyglądali się powozom, licząc pewno, że uda im się dostrzec twarz przyszłej królowej. Ludzie byli radzi, iż to właśnie w ich mieście odpoczywać będzie królewna. Tłum wiwatował i słał pozdrowienia. Elżbieta w głębi duszy poczuła ulgę, widząc tak ciepłe przyjęcie. Nie wiedziała dokładnie, jak na jej osobę zareaguje król, ale poddani radowali się z jej przyjazdu.
— Ciekawa jestem, jak mieszkańcy przyjęli poprzednie żony. Wygląda na to, że podbiłaś ich serca, nawet im się nie ukazując, pani — spostrzegła Diana.
— Rada jestem, widząc tak liczne grono Węgrów. Jednakowoż powodów ich zainteresowania, może być kilka — odpowiedziała niezwykle oschle, spoglądając na towarzyszki. — Witanie przyszłej żony ich króla, wcale nie musi być przejawem szczerej chęci. A może jest to tylko ich obowiązek względem monarchy? — spytała retorycznie, przerzucając oczami.
— Pani, pohamuj swe uprzedzenia. Przynajmniej do chwili spotkania z królem. Jakkolwiek by to nie wyglądało, miło z ich strony — rzekła Larysa, lekko poirytowana już postępowaniem królewny.
— Wybaczcie. — Zamknęła na krótko powieki i głęboko odetchnęła. — Macie rację, jestem zbytnio przewrażliwiona...
— I rozdrażniona — wtrąciła bystro Diana.
— Owszem. Również jestem nadto rozdrażniona. — Elżbieta wyprostowała się i nałożyła dłonie na kolana w typowy dla siebie sposób. — Pozostaje mi tylko pogodzić się z losem, jaki zgotował mi ojciec. Postaram się zmienić postawę, względem nowej roli. Wszak mam zostać królową Węgier i żoną, jednego z najpotężniejszych władców tej części świata, czyż nie? Co może pójść nie tak? — dodała sarkastycznie.
Larysa kąśliwie spojrzała na królewnę, która rzuciła jej przebiegły uśmieszek. Obie wiedziały o braku wrodzonych zdolności królewny do ukrywania emocji. Nagle powóz stanął, a dziewczęta przeoczyły moment, w którym okrzyki ustały. Diana, odsłaniając skraj zasłonki, ujrzała piękny, śnieżnobiały dwór. Wykończony był wyrzeźbionymi balami z ciemnego dębu. Larysa zaś dostrzegła służbę czekającą na wejściowych schodach.
Drzwiczki otworzył baron, właściciel dworu i wysuwając rękę w jej stronie, powitał ją w swych włościach. Elżbieta, przyjmując zaoferowaną pomoc, zwinnie wysiadła z powozu, stawiając stópki na drewnianych schodkach. Ten mały, acz bardzo życzliwy gest, dodał odwagi młodej Piastównie. Może nie wszyscy panowie, są tak gruboskórni.
— Rad jestem z twej wizyty, pani, choć tak krótkiej — oznajmił baron.
— Jestem wdzięczna za gościnę. Nie zabawię długo to prawda. Wprawdzie bardzo tego żałuję, wszak to piękna okolica — stwierdziła, dyskretnie rozglądając się dookoła.
— Pani. — Baron, kładąc rękę na piersi, ukłonił się lekko. — Nie zdawałem sobie sprawy z tak znakomitej znajomości naszego języka.
— Dziękuję za miłe słowa, baronie. Muszę przyznać, przysporzył mi wiele trudności. Znam łacinę, lecz węgierski znacząco się od niej różni. — Uśmiechnęła się powściągliwie. — Tymczasem, obowiązki wzywają. Król oczekuje na mnie w Budzie, a ponoć zależy mu na czasie. Musi wracać do Temeszwaru², aby dopilnować naglących spraw.
Baron nieco zmieszany spojrzał kolejno na swego towarzysza, jak i na dwórki. Wkrótce napotkawszy wzrok królewny, podzielił się z nią zdumiewającą wieścią.
— Jakiś czas temu, dotarł do mnie goniec. W czasie przejazdu twego orszaku przez miasto, do jego południowych bram dotarł drugi. Wybacz, pani, myślałem, że zostałaś o tym poinformowana.
— Zatem czyj to orszak?
Elżbieta domyślała się, kto zagościł w mieście. Aby mieć jednak jasność, pragnęła usłyszeć to od swego rozmówcy.
— Jego wysokości, króla Karola Roberta.
Wyraz jej twarzy prędko uległ zmianie. Próbowała zapanować nad zachowaniem, ale było to niezwykle trudne. Spojrzała na dwórki i znowuż powróciła do barona.
— Skąd ta nagła decyzja? Król, zapewne ma wiele spraw na głowie. Nie musiał trudzić się podróżą.
— Najjaśniejszy pan, obawiał się o twoje bezpieczeństwo. Wolał sam towarzyszyć ci w tak długiej podróży, pani. Zbójcy w górach bywają bezwzględni, wolał nie ryzykować twoim zdrowiem i życiem.
— Ach tak. — Nie myśląc długo, Elżbieta drwiąco parsknęła. — Rzeczywiście muszę być dobrego zdrowia. W końcu przysłano mnie tu z jednego powodu. Muszę dać królestwu wymarzonego dziedzica. Do tej pory król nie miał szczęścia do kobiet, prawda? Zatem doskonale już rozumiem jego pośpiech.
Baron nie wydawał się ani oburzony, ani zaskoczony odpowiedzią. Przeciwnie, prostując swą sylwetkę, uniósł głowę wyżej. Przyjaźnie spojrzał na ciemnooką niewiastę i uprzejmie, z uśmiechem na twarzy, wysunął swe ramię. Zrozumiała gest. Chwyciła możnego pod rękę i wraz z nim ruszyła do posiadłości, żywo dyskutując.
Dwórki spojrzały po sobie i cicho zachichotały.
— Wystarczył jej moment, aby przekonać do siebie barona — spostrzegła Larysa. — Myślę, że obawy szybko miną naszej królewnie.
Po zachodzie słońca wypoczywała przy kominku, przed spotkaniem z przyszłym mężem. Jak zwykle towarzyszyły jej wierne dwórki. Larysa opróżniała jeden z kufrów w poszukiwaniu odpowiedniej sukni, właściwie dobrze wiedziała, której szuka. Diana natomiast wyjmując diadem z warkocza Piastówny, zaczęła go łagodnie rozplątywać.
Elżbieta zaś pozostawała nieobecna, myślami krążąc wokół przyszłego męża. Jaki jest naprawdę? Dojrzały, ale urodziwy? A może wręcz przeciwnie? Chłodny czy serdeczny? Gburowaty czy dobrotliwy? Postawny? A jeśli okaże się tyranem? Bezdusznym i na dodatek kłótliwym? — Już sama nikła w przypuszczeniach i plotkach zasłyszanych na dworze matki. Była daleko od rodzinnego Krakowa, a to dopiero połowa drogi, gdzie jeszcze do Budy czy samego Temeszwaru. Wszystko, co znała i kochała, pozostawiała daleko w tyle. Wiedziała, że musi patrzeć w przyszłość, na południe, na Węgry, to było jej przeznaczenie. Jednakże im bliżej była spotkania z Karolem, tym większe obawy i niechęć do niego żywiła.
Po chwili rozległo się ciche pukanie do drzwi. Dwórki przerywając wykonywane czynności, spojrzały po sobie. Pora była późna, nie spodziewały się zatem gości. Larysa, uchylając nieco drzwi, zmierzyła zielonymi oczami przybyłego mężczyznę.
— Czemuż to zawdzięczamy wizytę o tak późnej porze?
— Przybyłem z polecenia króla. Mam sprawdzić, czy królewnie niczego nie brakuje.
Elżbieta, wstając ze swego miejsca, nasunęła na ramiona futro. Podeszła do kominka i skinieniem przykazała wpuścić delegata. Do końca nieprzekonana Larysa otworzyła drzwi.
Do środka wszedł dobrze zbudowany mężczyzna. Odwróciwszy się w stronę królewny, ukłonił się nisko, spoglądając jej w oczy. Przez chwilę stał nieruchomo niczym mistrz podziwiający swe najpiękniejsze dzieło. Wodząc oczyma za królewną, nie ukrywał swego zainteresowania. Ona nie była tym nazbyt poruszona. Niecodziennym w końcu było widywanie królewskiej córki wieczorową porą. Królewna wyglądała bardzo dziewczęco i niewinnie. Pofalowane, długie włosy okrywały górną część futra. Dwórki nie pojmowały do końca jej zachowania. Czarownym spojrzeniem próbowała, jakby zahipnotyzować przybysza. Jednak to Elżbieta przerwała przydługą wymianę spojrzeń, splatając dłonie nad brzuchem.
— Mam wszystko, czego mi trzeba. Król może być spokojny.
— Niezmiernie się cieszę.
— Możesz odejść.
Niespodziewanie wskazała mężczyźnie drzwi. Prostując sylwetkę, wolno podeszła do krzesła i odwracając głowę w jego stronę, rzuciła wymowne spojrzenie. Zajmując miejsce, położyła łokcie na oparciach. Jej twarz zmieniła wyraz na bardziej oziębły. Chcąc dać do zrozumienia, że wizyta została zakończona, nerwowo poczęła stukać opuszkami palców w drewniane oparcie.
— Pani.
Mężczyzna, kładąc rękę na piersi, ukłonił się lekko. Następnie uniósł głowę i splótł ręce za plecami. Ostatni raz spojrzał na Elżbietę, która poczuła dziwny niepokój. Błękitne oczy znowuż bacznie ją obserwowały. Mężczyzna, skręcając z lekka szyję, pozwolił, by blask ognia w kominku oświetlił jego twarz. Teraz dokładnie widziała jego oblicze. Był zupełnie inny, typem urody nie przypominał Węgra. Włosy miał ciemne, choć już z lekka poszarzone, a oczy niezwykle ujmujące. Był postawny, ale o wiele starszy. Zapewne długo służył na dworze. Jeszcze na chwilę ich spojrzenia się spotkały. Mężczyzna, przemieszczając się w kierunku drzwi, z zadowoleniem uniósł lewy kącik ust i wyszedł.
Chcąc ubiec towarzyszki i ich niewygodne pytania, Elżbieta ruszyła do sypialni.
— Czas odpocząć. — Łapiąc za klamkę, skierowała się do dwórek. — Jutrzejszy dzień będzie dla nas niezwykle męczący. Dobranoc.
Od rana w posiadłości trwały przygotowania do oficjalnego spotkania narzeczonych. Łokietkowa córa nie mogąc zmrużyć oka, od wschodu słońca nerwowo chodziła po pokoju. Wraz z przyszłym mężem miała spożyć śniadanie, po którym ruszą w dalszą podróż. Na samą jednak myśl o poznaniu mężczyzny, padła na kolana naprzeciw krucyfiksu. Złożyła dłonie i żarliwie poczęła się modlić.
— Pani, już czas. Musisz się przygotować — oznajmiła Diana, uchylając drzwi.
Larysa czekała już z wybraną suknią. Elżbieta, przeżegnawszy się, wstała i oddała się w ręce swych wiernych przyjaciółek. Starsza z dwórek wsunęła kobaltową suknię na zgrabne ciało królewny. Dziewczyna oparła ręce na wcięciu w talii, trzymając złoty pas z klamrą, wysadzaną małymi szafirami. Suknia miała delikatny dekolt z przylegającym, wiązanym gorsetem i długie rękawy. Diana zgarnęła zaś jasnobrązowe włosy na jeden bok, z drugiego tworząc warkocz, przechodzący wokół głowy na drugą stronę.
Królewna była gotowa.
~~~~~~
Piastówna dochodząc do drzwi, prowadzących na główną salę posiadłości, na moment przystanęła. Opuszczając suknię, pogładziła jej materiał. Wyprostowana podłożyła lewą dłoń pod prawą, wzięła głęboki wdech i skinęła głową w kierunku sługi. Posłusznie otworzył drzwi i zapowiedział jej przybycie. W towarzystwie dwórek weszła do wypełnionej sali. Główny stół, od którego wstał baron, ustawiony był bokiem do wejścia. Dziewczyna nie była w stanie znaleźć przy nim osoby, która mogłaby przypominać władcę Węgier.
— Witaj, pani — przywitał ją baron. — Liczę, że wystarczająco wypoczęłaś?
— Owszem. Klimat Bardejowa bardzo mi służy.
Baron, kłaniając się, wskazał Elżbiecie miejsce. Podeszli do stołu, na którego środku dwa nakrycia, były wolne. Królewna zajęła miejsce po prawej stronie, obok krzesła znacznie wyższego od reszty. Właściciel posiadłości usiadł tuż obok niej, dwórki natomiast za szlachcicem. Przy stole zasiadało niemalże dwadzieścia osób. Elżbieta nerwowo ruszała palcami, miętoląc przy tym materiał sukni. Wnet poczuła zimną dłoń.
— Królewno, nie obawiaj się. Zapewne słyszałaś dużo złych rzeczy o naszym królu, ale nie wszystko jest prawdą.
— To, co dokładnie jest prawdą, a co plotką? — odrzekła z przekąsem.
— Sam mogę ci powiedzieć. Tylko zaznacz dokładnie, którą plotkę masz na myśli.
Z przerażeniem patrzyła na barona, który wstając, pochylił się nisko i zasiadając ponownie, odwrócił od niej wzrok. Próbowała uspokoić myśli, słysząc znajomy głos. Poczuła, jak sługa odsuwa od stołu krzesło, a drugi mężczyzna siada, tuż przy niej. Czuła jak blednie na twarzy, a ciało drętwieje. Oparła się znowu o krzesło, nie spoglądając jeszcze na nowego biesiadnika. Sięgnęła po puchar z nieznaną cieczą.
— Czy zaszczycisz mnie wreszcie, swoim słodkim i wymownym spojrzeniem? — wyszeptał frywolnie mężczyzna.
Przełykając słodki, ale mocny trunek zesztywniała. Odstawiła kielich, z obawą odwracając głowę w stronę mężczyzny. Patrzyły na nią te same błękitne oczy, co poprzedniego wieczoru. Istniała jednakże znacząca różnica. Na skroniach fałszywego sługi widniała lekka korona. Elżbieta chciała coś rzec, ale żadne dogodne słowo nie przeszło jej przez gardło. Odwróciwszy się, spuściła głowę i zachichotała. Podnosząc ją, ponownie spojrzała na Karola, a on dostrzegając wesołe płomyki w ciemnych oczach dziewczyny, odwzajemnił uśmiech.
— Dobrze, jedzmy więc.
Karol Robert gestem przywołał sługę, który nalał mu czerwoną ciecz do kielicha. Podnosząc go, wstał i uciszył towarzyszy.
— Pragnę oficjalnie powitać naszego szczególnego gościa. — Spoglądając na Piastównę, kontynuował. — Elżbieto, witamy w Królestwie Węgier, które od tej pory będzie ci domem.
Elżbietę przeszyły głośne i radosne okrzyki. Nie wiedziała, jednak co ma uczynić w tej sytuacji. Spojrzała na Karola, znowu zajmującego swe miejsce. Nie czuła już niechęci do monarchy. Nie była nawet zła za wieczorną wizytę. Bez wahania położyła rękę na przedramieniu króla. Napotkawszy jego wzrok, uśmiechnęła się życzliwie.
On nie może być takim okrutnikiem.
Korekta rozdziału 29.03.2021 r. ❤
Mam nadzieję, że spodobała wam się scena pożegnania z Krakowem, jak i pierwsze spotkanie Karola i Eli ❤❣❣
To był trudny czas dla naszej królewny, ale finalnie, Karol nie okazał się tak złym człowiekiem. Na razie 🤫
❣❣❣❣❣❣❣
¹ Sącz — 1 lipca 1320 roku, Elżbieta spotkała się w Sączu z panami węgierskimi.
² W Temeszwarze — do 1323 roku, mieściła się główna siedziba Karola Roberta, zatem równocześnie była to stolica królestwa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro