Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23 rozdział ♔ | Trzy królowe II - najazd |

Zastosowałam pewien zabieg w tym rozdziale, który występuje na samym końcu. Teraźniejsza scena przepleciona została sceną z przeszłości, która miała bezpośredni wpływ na owe wydarzenia. Takiej formy nie stosowałam wcześniej, zatem jestem ciekawa waszego odbioru i opinii na ten temat 😙 Miłego czytania ^^



| Spotkanie królów | List od czeskiej królowej | Obrona Krakowa 

luty — marzec, 1327r.


Praga, Królestwo Czech

Fraucymer królowej towarzyszył jej po śniadaniu. Urocze śmiechy niosły się po komnacie. Wspaniały humor przepełniał każdą niewiastę, nawet Elżbieta uradowana wyjazdem męża z chęcią gawędziła z dwórkami, roztrząsając dworskie dramaty i romanse. Sielanka nie trwała jednak długo.

— Pani, powinnaś to zobaczyć — wycedziła Elena, nie odrywając się od okna.

Przemyślida odłożyła księgę i podchodząc bliżej zamarła. Po chwili biegła już przez korytarze. W pędzie wpadając na taras, wlepiła piwne oczęta w oszałamiający widok.

Wojsko niczym meandry rzeczne wypływało ze stolicy w równych szeregach. Na czele dowódcy na koniach, za nimi paziowie i reszta rycerzy. Blisko pięć setek dusz, kroczących ku chrześcijańskiemu sąsiadowi. Blisko pięć setek dusz, gotowych wskoczyć w diabelski ogień za swym królem.

— Niech Matka Przenajświętsza ma Królestwo Polskie w opiece — ściskając krzyż na szyi, wzniosła modły do Najwyższego.

Trnawa, Królestwo Węgier

Zakon Małych Braci Franciszkanów

Wnętrze kaplicy tonęło w półmroku. Cztery kolumny podpierające łuk wnęki, w której widniała podobizna Matki Boskiej, przytłaczały swą monumentalnością. Skąpane w barwie dziesiątek świec rozmieszczonych w najciemniejszych zaułkach przypominały zakapturzone postaci wartowników. Ołtarz opływał najcenniejszym kruszcem i drogimi kamieniami zdobiącymi barwny tryptyk z przedstawieniami scen z życia Chrystusa.

Czeski król pewny siebie i przesadnie wyprostowany powolnie zmierzał przed siebie, przyglądając się przyjemnej dla oka architekturze. Blask małych klejnotów podsycany ciepłem świec już z dala rozświetlał błękitne tęczówki Luksemburczyka. Dochodząc do progu prezbiterium, oparł dłonie o jedno z wysokich krzeseł, czyniąc uprzednio znak krzyża. Wolno mierzył zachłannym wzrokiem każdy łokieć kaplicy, rozkoszując widzianym pięknem. Nie było mu ono obce, lecz niezmiennie wzbudzało w nim uczucia najmilsze jego duszy. Zatrzymując spojrzenie na swych doradcach, westchnął ciężko i splatając palce na plecach, począł stawiać nienaturalnie duże kroki wzdłuż linii stopnia. Unosząc lekko wyprostowaną nogę, zamachnął nią, odwracając w ich stronę. Powodził podejrzliwie po murach kaplicy, a przekonawszy się, iż są w niej sami, uniósł kącik, usta układając w linie, która zwiastunem była urągliwej uwagi cisnącej właśnie przez jego gardło.

— Mówią — zawiesił głos, wymownie go wyciągając — że Neapolitańczyk mikry. — Poszerzając uśmieszek, począł wolno krążyć wokół krzesła. — Że wzrostem ledwie swej żonie dorównuje, a i przyrodzenie jego nie spełnia jej oczekiwań — rzekł prześmiewczo, ledwie powstrzymując rechot.

Jedynie on rozkoszował się swym bełkotem, dowodami nie uzasadnionym, a znajdującym je tylko w zuchwałej wyobraźni. Dostrzegając grymas niezadowolenia na twarzach towarzyszy, machnął na nich ręką, chybotając na boki lekko już zniecierpliwiony.

— Poczekaj, panie, do jego przybycia. Nieprzychylne języki zawczasu mylny obraz mogły wam przedstawić, abyś zdążył wyjść na durnia — odciął dobitnie Čenek. — Król tak marny w łożu, że niekiedy nie jedną, a dwie kochanice w nim gościł? Pewno bękart też mu się narodził, boć przyrodzenie marnej ma natury, a i legalni synowie dziwnym trafem biegają teraz po wyszehradzkim zamku? — zakończył szorstko, czując satysfakcję z miny swego pana. — Wiesz królu, że język niewyparzony u mnie równie mocno, co u ciebie. Wybacz mą śmiałość. Lepiej, gdyby twoje słowa prawdą się okazały, jednak czy mężczyzna, który siłą oręża i przenikliwością umysłu podporządkował sobie Węgry, może okazać się "mikry"? Zawsze stoję na straży dobra Czech, ale i na straży twej pychy, panie. — Pochylając się nisko, podszedł bliżej. — Nie pozwól, aby duma przeważyła nad rozsądkiem, boć rozmawiać będziesz z królem, który pokonał twego teścia w walce o Budę¹.

— Wiem — odciął zirytowany, nie lubił bowiem przypominać sobie faktów, które były mu nie na rękę. — Podstępem zagarnął węgierską koronę, bratając się z przeciwnikami Wacława¹ i ja, podstępem zagarnę koronę Polski.

— Pomysł twój, panie, wyśmienity, oby tylko się powiódł.

— Amen.

Wymienili się jasnym dla siebie spojrzeniem i naraz odwrócili, wytężając wzrok na ciche skrzypnięcie drzwi kruchty. Cztery czarne postacie zmierzały przez mrok krótkiej nawy, z której padł surowy głos.

— Król Czech we własnej osobie. — Poniósł się po murach jak grzmot podczas największej z burz, mocny i pewny siebie. Luksemburczyka przebiegł zimny, dziwny dreszcz. — To zaszczyt gościć cię na węgierskich ziemiach, ubolewam, żem nie mógł tego zrobić w Wyszehradzie. — Z wolna zaczął dostrzegać sylwetkę mężczyzny, z czymś na podobieństwo obręczy na głowie. — Tuszę, że mury i tego przybytku ci nie uchybiły.

Zdziwił się Jan, gdy postawny mężczyzna stanął przed nim, mierząc go spojrzeniem wcale nie z dołu, a z równego mu wzrostu, rzec mógł nawet, że o kciuk wyższy był od niego.

— Skądże — wydusił, ukrywając swoje zdumienie wyglądem monarchy. Chwycili swe łokcie i przywitali po bratersku. — Jeśli jeno zakon tak bogato zdobiony, to zamek twój mieścić musi najcenniejsze skarby chrześcijańskiego świata.

Wymienili się uprzejmymi ukłonami i zajęli przygotowane miejsca tuż przed ołtarzem. Ilość obecnych przy spotkaniu dokładnie wyznaczona została, zatem Čenek i Zoltán ostali przy swych królach, czterej pozostali ustawili się za nimi, jednak wcale nie w sposób poprzedników. Dwóch doradców Luksemburczyka stanęło po lewicy króla Węgier, dwóch doradców Andegawena zaś miejsca zajęło przy prawym boku króla Czech.

— Rad jestem, żeś przychylny był, królu, mej propozycji — oznajmił Luksemburczyk, uważnie obserwując Karola, który od momentu spoczęcia nawet nie drgnął na licu, które prawdziwie antyczną rzeźbę przypominało pozbawioną jakichkolwiek uczuć.

Wprawdzie i on tak wyglądał. Dwóch władców, pochodzących z różnych krajów i również na tronach w krajach nierodzimych zasiadający. Wspólnego wiele mieli z sobą, nawet żony ich to samo imię nosiły, choć to wcale nie napawało Luksemburczyka radością, a nawet współczuciem, jeśli i węgierska królowa tak niezrównoważona była.

Niższy jest i nie taki straszny jak go piszą. — Obserwował Luksemburczyka uważnie, dociekliwie, lecz nieodczuwalnie i względnie ostrożnie. Czeski lew nie wydawał się tak straszny, jak go przedstawiali liczni odwiedzający praski dwór. Jasne oczy nie bardziej królewskie niż jego, wodziły za nim równie podejrzliwie. Przez chwilę wrażenie miał, iż patrzy w swe odbicie, jeno wzrost i miedziane włosy Jana odróżniały. Nie tak przystojny, jak ja, choć poważanie wzbudza. — Przestał wnet w głowie oceniać wygląd króla, a otrząsając się, skierował do niego:

— Zależy nam na dobrych stosunkach handlowych z Królestwem Czech, a i wam jak widać, obojętne one nie są — zaczął Karol, nieznacznie rozchmurzając wyraz.

— Tudzież trwalszy sojusz zawrzeć możemy. Sam wiesz królu, papież jest mu przychylny — oznajmił sprawdzająco, nie spuszczając z niego wzroku, a przeczesując rdzawe kosmyki.

— Wiele obopólnych korzyści przynieść może. — Karol, wyprostował się dumnie, ściskając mocniej podłokietniki. 

— A więc radźmy — powziął Jan z chorobliwym błyskiem w oku.

Kraków, Królestwo Polskie

— Jestem gotowa — oznajmiła Jadwisia, trzymając dłonie matki na swych kolanach.

Siedziały naprzeciw siebie na parapecie okna, podziwiając widok Wisły spowitej gdzieniegdzie ostatkiem lodowych płatów. Dzień pogodny zwiastował rychły powrót wiosny, która wraz ze słońcem rozpali nadzieję na lepsze jutro.

Na słowa córki, przerwała modlitwę i wstrzymała przekładanie koralików różańca w dłoni. Przekręciła lekko głowę, spoglądając nań pytająco.

— Modlitwą bardziej przysłużę się królestwu i bratu, tutaj ma wszystko, czego mu potrzeba; żonę, córeczkę, ojca, przyjaciół i — chwytając policzek matki, uśmiechnęła się uroczo — kochającą go do przesady matkę.

— Jadwisiu, to nie jest dobry moment.

— A ja myślę, że to najwłaściwsza pora. Wstąpię do klasztoru², spełnię swą powinność, a wtedy bliżej będzie mi do Boga i może wysłucha on naszych próśb. — Załamała głos, widząc przed oczami obraz niedomagającego brata.

Królowa uniosła podbródek najmłodszej córki i, z trudem powstrzymała nachodzące do oczu łzy.

— Nasz aniele. — Otulając jej policzki dłońmi, zbliżyła się do młodocianej twarzy. — Jeszcze masz czas, teraz tutaj jesteś potrzebna, mój kwiatuszku. — Spuszczając głowę, ponownie splotła ich dłonie. — Modlitwy z Wawelu, Bóg równie dobrze słyszy, co zza murów klasztoru, jeno namyśla się stale.

Nikłe uśmiechy zagościły na ich twarzach, milczały, ponownie podziwiając piękno krajobrazu, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi.

— Posłaniec do ciebie, pani. — Katarzyna, utkwiła zmieszany wzrok w królowej, z trudem wyduszając resztę. — Z Pragi.

Bolesławówna poderwała się jak poparzona i nakazała wpuścić zaraz przybysza. Niski, korpulentny mężczyzna przekroczył próg, kłaniając nisko.

— Pani, przybywam z praskiego dworu od królowej czeskiej, Elżbiety z Przemyślidów. Nakazała przekazać list bezwzględnie do twoich rąk.

Przekazując list zgodnie z rozkazem, odetchnął z ulgą i odhaczając sobie kolejne wykonane zadanie, odwrócił gwałtownie, podążając do drzwi. Obie odprowadziły do drzwi lwa widniejącego na płaszczu. Starannie przełamała lak, rozpieczętowując pismo.

— Coś ci dolega Jadwiniu? — spytała dwórka wchodząca właśnie do komnaty i z niepokojem zerkająca na królewską córkę.

Królowa, odrywając się do spisanych słów, zerknęła na Katarzynę, aby po chwili przenieść uwagę na córkę, która wyglądała jak cień człowieka. Blada, z wielkimi oczami i szeroko rozchylonymi ustami, znieruchomiała i widocznie przerażona, lecz żadna z kobiet nie wiedziała, co było tego powodem. Bolesławówna, dochodząc do niej, chwyciła lodowatą dłoń, próbując usadzić na pobliskim krześle.

— Jadwigo! — krzyknęła spanikowana, gdy dziewczyna osunęła się w jej ramiona, trudności mają z oddychaniem. — Jadwigo, co się dzieje?! Pędź po medyka, prędko! — krzycząc w kierunku dwórki, nie dowierzała w swój los. Syn niedomagał od lata, teraz zaś córka zwykle tryskająca energią leżała na jej kolanach. — Panie, czemu mnie tak każesz! Jadwigo, spójrz na mnie! — Potrząsała jej głową, która bezwładnie opadała do tyłu. — Oddychaj! Spokojnie.

— Polana — szepnęła niewyraźnie, próbując pochwycić jak najwięcej powietrza.

— Co? Co mówisz, kochanie? — Widząc, że dziewczyna oddycha, poczuła niewielki kamień spadający z jej serca, lecz dalej nie wiedziała, co dzieje się z najmilszą córeczką.

— Spadające orły. — Histerycznie oddychała, trzymając swój nadgarstek. — Jeden bliski śmierci! — Królowa skostniała, dalej próbując wsłuchać się w jej słowa. — Matko, śniłam o lwie. Ten lew z płaszcza atakuje orły.

— Jadwiniu, zamilcz! — Polska królowa miała mętlik w głowie, a słowa szeptane głosem samego mamidła przerażały z każdą chwilą coraz mocniej. — To tylko sen, to tylko sen, kwiatuszku.

— Drzewo obrośnięte liliami, nas uratuje.

— Dosyć! — Nie mogąc dłużej słuchać absurdu, zasłoniła usta latorośli i ucałowała w czoło. — Odpoczywaj, nie waż się już nic mówić.

Granica czesko-węgierska

Siwy wierzchowiec dumnie kłusem zmierzał ku granicy i jego pan równie butnie wyglądał niczym nastroszony paw ukazujący piękno swego ogona. Miedziane proste kosmyki do połowy uwięzione pod posrebrzanym szyszakiem, skakały po skroniach. Był niczym lecący sęp o oczach równie drapieżnych, nasyconych jeno żądzą władzy. Jak natchniony nie ustępował w pośpieszaniu swego konia, chcąc jak najprędzej znaleźć się w umówionym miejscu.

Rozszerzył wnet usta, widząc jazdę, która znaczyć mogła jedno. Granicę, tak długo przezeń wyczekiwaną, a z każdą chwilą dziwnie oddalającą się od niego.

— Panie — krzyknęli wspólnie jeźdźcy czekający już na jednym kolanie.

— Wstańcie szlachetni rycerze i mówcie, czy rozkazy moje spełnione zostały? — Nie wyskakując z siodła, powstrzymywał zziajanego konia przed poderwaniem do dalszej jazdy. Klepiąc szyję zwierzęcia, mierzył wzrokiem czterech mężczyzn z nieustającym uśmiechem na twarzy, co wielce wryło ich w ziemię.

— Tak, majestacie — odważył się jeden. — Jak kazałeś, tak żeśmy uczynili. Garnizon w Hranicach czeka na ciebie, panie.

— A reszta? — dodał opryskliwym tonem, nie mogąc utrzymać już napalonego zwierza w miejscu.

— Zmierza do granicy, będą o czasie czekać w ustalonym miejscu.

— Szala zwycięstwa na naszą stronę przeważyła, zatem i nam pora ruszać! Szturmem odbierzemy co nasze! — Nie powstrzymując już Siwca, nawet go nadto nie pobudził, a już pędził cwałem przed siebie, czując zatykający nozdrza zapach zwycięstwa.

Wyszehrad, Królestwo Węgier

Przemierzał wewnętrzny, szeroki korytarz dziedzińca. Omijając kolejne drzwi i towarzyszący mu urzędnicy znikali za nimi, wracając do swych obowiązków. Widocznie zadowolony przyśpiewywał sobie pod nosem, co jakiś czas rzucając dumny uśmiech Zoltánowi. Przechodząc obok rozgadanych niewiast i im zalotne spojrzenia rzucał, kłaniając się lekko i obracając niczym fircyk. Nic nie mogło zniszczyć dobrego nastroju, a polepszył mu się o dziwo jeszcze bardziej na widok kolejnej kobiety. Przypominając sobie jednak o pewnym szczególe, gwałtownie nachylił się nad uchem druha.

— Ani słowa królowej o mariażu, zrozumiano? Kto się wygada, straci język! — Tłumił głos, choć ochotę miał warknąć, aby sługa dobitnie zrozumiał jego polecenie. Ostatni raz mierząc go wzrokiem, skinął i odwrócił w stronę kobiecego głosu.

— Karolu!

Jedną ręką podwijając poły sukni, szybko zmierzała w jego stronę. Będąc w odpowiedniej odległości, rozłożyła ręce, a on poderwał ją z ziemi. Na powrót stojąc, otuliła swymi dłońmi policzki monarchy i wolno je zsuwając, zatrzymała na brodzie.

— Żyjesz.

— Nadzieje żywiłaś, żem dał się zabić? Niedoczekanie. — Ściskając ją lekko w pasie, przeniósł do zaułka, przysuwając do ściany. — Nie sądziłaś, chyba że zejdę z tego świata, nie spłodziwszy jeszcze jednego dziedzica?

Delikatnie sunął opuszkiem po szyi, ostatecznie chwytając policzek i mocno pokrywając jej usta własnymi.

— Karo... — Próbowała coś powiedzieć, lecz jej na to nie pozwolił. Zdołała jednak powściągnąć uczucia i delikatnie odsunęła monarchę, kładąc dłonie na jego obojczykach. — Nie możemy, nie wypada nam...

Uciszył ją, tym razem głębszym i niezwykle zmysłowym pocałunkiem.

— Wiem. — Przykładając czoło do jej czoła, przymknął oczy. — Lecz nawet Post zabronić nie może niewinnego pocałunku.

Rzucił jej zalotne spojrzenie, jeszcze raz na nią napierając i unosząc odrobinę do góry.

— Hej! Brzdącu! — Rozległ się krzyk Zoltána, który w porę ostrzegł królewską parę.

Szybko uwolnił żonę z objęć i odsuwając od niej, ukucnął chwytając rozpędzonego Władzia. Próbowała zapanować nad śmiechem, zatem skryła usta i podeszła do Ludwiczka, nakładając dłonie na jego ramionka. Stał jeszcze niepewnie, słodko się uśmiechając i dla pewności opierając pleckami o kolana Elżbiety.

— Mam nadzieję, żeś krwi nie napsuł swej matce i dwórkom? — Trącając go w nos, zaśmiał się. — Rośniesz tak szybko, jak grzyby po deszczu!

— Nie jestem gzybem! — obruszył się malec, krzyżując ręce i wydymając usteczka, co rozczuliło wszystkich, lecz kolejne słowa nie spodobały się już Piastównie. — Będę klólem!

— Tak, tak, będziesz, a teraz chodźmy zjeść. 

Dumnie całując czółko następcy, podszedł do Ludwisia i jego poderwał w ramiona.

~~~~~~

"Nienawiścią darzysz Jana nie bez powodu i nie bez powodu akurat teraz układać się chce z wami."

— Zaprowadź chłopców do komnaty — rozkazała, rzucając ostatni raz szeroki uśmiech w stronę synów. Pozostając wreszcie sam na sam z mężem, skinęła w stronę stolnika, który napełnił jej kielich. — Dziękuję, Kónya. — Mężczyzna, zrozumiawszy doskonale jej podszept, pokłonił się i skierował w stronę drzwi, co zrobił i Dénes, którego zatrzymała gestem dłoni. Podpierając rękę na łokciu, spojrzała na Karola. — Czy mógłbyś pokazać mi umowę?

"Nie daj się zwieść zasłyszanym słowom w umysł twego męża wlanym niczym jad."

Zmarszczył czoło, przegryzając kolejny skrawek tłustej ryby.

— A po cóż chcesz ją zobaczyć? Wszystko ci powiedziałem — odciął, równocześnie dając znak stolnikowi, który chciał wyjść, lecz i tym razem Elżbieta zatrzymała go przeszywającym spojrzeniem.

"Układ monetarny to jeno zagrywka, podstęp."

— Proszę, chcę tylko zerknąć. — Chwytając przedramię, spojrzała nań błagalnie, z trudem rozszerzając usta. — Proszę, to tylko skrawek pergaminu.

Przez moment rozważając jej słowa, zwilżył gardło winem i oparłszy na krześle, głośno odetchnął.

— Dénes, przekaż Zoltánowi prośbę królowej.

Elżbieta pokątnie poszerzyła uśmiech, sięgając po kielich z winem, aby zając czymś usta. Zaraz potem kosztowała pomarańcze w cukrze. Z trudem przychodziło jej ciągłe udawanie, lecz wytrwać jeszcze chwilę musiała.

— Jak się miewasz? 

Głos monarchy wyrwał ją z zamyślenia. Z grymasem westchnęła, wkładając orzech do ust.

— Miewałabym się lepiej, gdyby mój syn nie rósł na arogancką kopię swego ojca. — Przynajmniej tym tematem okazać mogła swą niechęć.

Zadźwięczał dobitnie rzuconym na talerz nożem i opróżniając kielich, przeszył ją wzrokiem.

— Również masz wpływ na jego wychowanie. Tak uzgodniliśmy. — Przybliżając się, oparł łokieć o oparcie krzesła. — Widocznie Władysław nie jest skory do niewieścich nauk i tak jak prawdziwy chłopiec woli rady ojca.

Pragnęła jak najszybciej wyjść i przestać musieć na niego patrzeć, jednak nie mogła. Przełykając gorzką prawdę, również opróżniła swoje naczynie i wlepiła wzrok w drzwi. Kochała syna i on kochał ją, jednak z większą ochotą oddawał się opowiastkom wojennym i nie mogła temu zaradzić.

— Nie pytałem jednak o sprawy dworu.

Łypnęła na niego zdziwionymi tęczówkami, na co ten uniósł jedną brew, skupiając uwagę na części jej ciała, która była znacznie niżej.

— Nie — odcięła rozdrażniona. — Krwawiłam, nie jestem przy nadziei.

— To się może niedługo zmienić.

— Owszem, najdalej za dwie niedziele, gdy post dobiegnie końca.

Spojrzała na niego złośliwie, pobudzając dołeczek na policzku, który zaraz chwycił. Odetchnęła z ulgą, odchylając głowę, gdy drzwi zachrobotały, a widziana już kątem oka dłoń małżonka gwałtownie uderzyła o kolano. Zmuszony przerwać umizgi zacisnął pięść, obserwując żonę chłonącą w skupieniu każde spisane słowo traktatu, który jej posłusznie przekazano.

"Jan to cwany lis, ze zwykłego kija zdolny zrobić zabójcze ostrze."

Nie panowała nad tym, wolno krążyła po jadalni, czym nieświadomie drażniła króla. Siedział beztrosko, lekceważąco na nią zerkając, niewiasta bowiem nie mogła zrozumieć zapisu. Przynajmniej jego narcystyczna połowa tak przypuszczała, podczas gdy druga niedopuszczana często do głosu, wiedziała, że pojmie. Cieszył się w duchu na fakt, iż umowa mariażu została zawarta wstępnie, jedynie słownie, zatem nie było jej teoretycznie w traktacie.

— Wsparcie militarne? — Mrużąc oczy, spojrzała nań pytająco. — Umowa o podwojonym obiegu monet zawiera zapis o wsparciu w razie wojny? Dlaczego? — Unosząc pergamin w jego stronę, czytelnie dała do zrozumienia, że nie oczekuje odpowiedzi, sama bowiem chciała jej sobie udzielić. — Niech no pomyślę. — Zerknęła na niego z wyrzutem. — A może to zapis dotyczący czegoś, co nie zostało w niej zawarte?

Karol, lekko rozchylił wargi, a widząc dziwną pewność siebie u królowej, zmrużył podejrzliwie oczy. Jawnie z nim pogrywała. Gwałtownie wstając, podszedł bliżej, wodząc ręką przed sobą w oczekiwaniu na dalszą mowę. 

"Atoli ukojenie znajduję w tak krzepiącej nowinie, mogącej skierować nasze kraje na ścieżkę pokoju. Matczyne serce wyrywa z mej piersi, pragnie krzyczeć pewno, jak i twoje, pani, lecz czy zaręczyny dziecka to właśnie nie najgorszy moment w życiu rodzicielki? Widmo rozłąki towarzyszyć nam będzie nieustannie do dnia ślubu naszych dzieci, lecz wierzyć nam trzeba, że osiągnięta tym sposobem korzyść, większą się okaże, niżeli nieznośne wątpliwości trapiące nasze serca."

— Władysław? — widząc wątpliwe kiwnięcie, dodała: — To Władysława sprzedać chcesz Luksemburgom?

Westchnął ciężko, ociężale miejsce zajmując. Nie przywiązał zbytniej uwagi do jego prawidłowości lub zrobił to celowo. Zasiadł na szczycie stołu, gdzie wcześniej siedziała królewska małżonka i odpędził sługę, chwytając równocześnie kolejny napełniony kielich.

— Kto ci doniósł? — odparł beznamiętnie, wlepiając w nią wyraz kamienny niezdolny do wyczytania.

— To prawda? — Ponowiła uparcie pytanie, podchodząc bliżej.

— Tak — odciął, zanurzając usta w cieczy. — Potrzeba nam sojuszy, ten umocni królestwo na górnej granicy. — Wstając, niepośpiesznie do niej doszedł, wyciągając pergamin z jej dłoni.

Oddychała głęboko, próbując pozbierać myśli i połączyć przekazane fakty w liście z umową. Nagle przypomniawszy sobie o fragmencie, który uleciał z jej głowy, zamyśliła się, co nie umknęło jego uwadze. Wpatrywała się tępo w ścianę, a on w nią.

"Nie wiem jakim sposobem, ale król czeski zagrozić chce twemu ojcu, najechać i odebrać to, co sam wywalczył."

— Elżbieto — chwytając jej podbródek, odwrócił go w swą stronę. — To korzystny sojusz. Nie my sprzedamy syna, a oni oddadzą nam swą córkę, Władysław nigdzie nie pojedzie.

Ciemne oczy patrzyły na niego, puste i nieobecne. Z początku furia ją ogarnęła na wieść o ślubie z Luksemburżanką. To jeszcze dzieci, nic nie wiadomo. — Mariaż niespełna trzyletnich dzieci nie był niezachwiany, lecz przeraziły ją inne słowa czeskiej królowej o zdarzeniach, na które mogła nie mieć wpływu.

"Śle już wici i napełnia skarbiec, wykorzystując specjalny podatek."

Potrząsnął nagle głową, próbując wybić ją z zamyślenia.

— Nie to zaprząta twe myśli, lilio, prawda?

— Mam dziwne przeczucie. — Chwytając jego dłonie, spuściła głowę, skupiając się na doborze odpowiednich słów. — Powiedz, czy Jan, tym sojuszem zyskać mógł coś więcej niż dobre stosunki z nami? — Niepewnie uniosła wzrok.

— Co masz na myśli? — Uścisnął mocniej dłonie, widząc dokładnie, jak krępują ją wypowiadane słowa.

— Sama nie wiem — przełknęła — czuję mętlik w głowie.

Zerwała się nagle i podchodząc do stołu, zwilżyła usta. Naprawdę czuła w głowie jeno szalejący huragan, który za nic nie chciał poukładać jej myśli w logiczną całość. Miała dosyć. Podziwiała swą matkę, gdy wspierała ojca w rządzeniu, doradzała i wspólnie z nim walczyła o dobro królestwa. Myślała, że wystarczy jeno matczyna krew w jej żyłach płynąca, jednak każdego dnia zaczynała w to wątpić. Czuła jak ulatuje z niej pewność siebie i siła, przepełniająca ją od pierwszego dnia na Węgrzech.

Nie! — skarciła się w myślach. — Nie mogę tak tego zostawić. Jestem córą małego księcia³, który wywalczył nieprzystępny dla siebie tron. Jestem córą swej matki, która jak lwica broniła Wawelu przed buntownikami. Nie mogę ich zawieźć.

Zadrżała. Ciepła dłoń spoczęła na jej biodrach. Stał tuż za nią, a nawet kroków nie słyszała. Prędko rozpromieniała, jednak gdy łagodnie sunął po jej brzuchu, troskliwie przysuwając do siebie. Mężowskie ciepło przeniknęło jej skórę, napawając chwilowym spokojem. Potrafił być dobrym mężem, choć te chwile trwały krótko i ulatywały niczym wiosenny wiatr.

Kraków, Królestwo Polskie 

Młody, wysoki i niepozorny chłopak biegł korytarzami, krzycząc i tratując osoby wpadające mu pod nogi.

— Z drogi partacze!

Zadyszany, mocno na twarzy czerwony i mokry od gorąca, które uderzyło w niego zaraz po przekroczeniu murów. Ochotę miał wymknąć się na podwórze, ochłodzić odrobinę jego płonące ciało. Odganiając podobne myśli, skupił się jeno na powierzonym mu zadaniu.

— Muszę natychmiast widzieć się z królem, prowadźcie! — warknął głośno, odbijając się jednak od strażników wartujących przy szerokich, dębowych podwojach.

— Król odbywa naradę, nie możesz wejść — oznajmił niewzruszenie, przytwierdzając mocniej stopy do swego miejsca.

Młodzieniec gotujący się w miejscu nie wytrzymał, jak burza wepchnął pomiędzy mężczyzn z mocą rejzy. Pchając mocno wrota, wtargnął do wnętrza auli, odrywając wszystkich uczestników rady od omawianych spraw.

— Panie! Wybacz, to nie może czekać!

Łokietek, stojący u szczytu stołu pokrytego stosem pergaminów, przywołał go. Wychodząc przed stół, czekał cierpliwie, uważnie go obserwując.

— Dajcie mu wody lub coś mocniejszego, widzicie przecie, że ledwie zipie — rozkazał, robiąc zaraz miejsce słudze, który napełnił kielich i usadził gońca na krześle. — A teraz mów synu, jakie czorty cię przysłały?

Zachłannie zasysając ciecz, otarł usta rękawem i wstał, jak przystało. Władysław położył zdecydowanie dłoń na jego ramieniu i z powrotem usadził na miejscu.

— Królu, przysyła mnie biskup krakowski, który lada chwila przybędzie. Klęska, panie! Sławków zajęty przez czeskie wojsko, obrona nie dała rady, za mało nas było. Cudem zbiegłem i wprost do Krakowa przybyłem. Panie! Czemuś nie dopomógł?! Gońcy wyruszyli zaraz po dostrzeżeniu niebezpieczeństwa. — Przerwał mu nagle Łokietek, uderzeniem dłoni w stół.

— Jacy gońcy?! Nikt tu nie dotarł! 

Choć niski ciałem, głos jego zadudnił soczyście. Wszyscy jak wryci wlepili wzrok w króla, równie wątpliwie posłaniec na niego zerkał, nie dowierzając w zasłyszane słowa. Nieustępliwie mierzył młodzieńca mrokiem swych tęczówek, jednocześnie stukając palcami o kant stołu.

— Panie, nie rozumiem przecie...

— Ja już wszystko wiem! — wtrącił dźwięczny głos. — Zdrada! — Wysoki, szczupły mężczyzna o kruczych, prostych włosach zmierzał do zebranych. — Hańba! Ostrzegałem, żeś wyprawą na Brandenburgię uśpionego smoka obudził!

— Biskup Grot, jak zwykle niezmiernie cieszę się z twego przybycia — wycedził Władysław, ledwie powstrzymując ironię samowolnie sunącą na jego usta. — Rok jeszcze nie minął od objęcia urzędu, a sadzi się jak Muskata u schyłku życia.

Duchowny dochodząc do stołu, rzucił na niego list, ledwie wypływ śliny powstrzymując.

— Książęta Bolesław niemodliński, Leszek raciborski, Kazimierz cieszyński i Władysław kozielsko-bytomski złożyli hołd czeskiemu królowi i przyrzekli lojalność. Sprzymierzyli się przeciw pogańskim działaniom z twej ręki, królu! — warknął biskup krakowski, nie zważając przed kim stoi. — Sławków, własność krakowskich biskupów w rękach wrogiego wojska.

— Zatem o dobro Królestwa chodzi biskupie, czy o twe zagarnięte mienie? — wtrącił Spycmir Leliwita, również sympatią niepałający do duchownego.

— O dobro wspólne, kasztelanie. — Obrzucił Spytka zawistnym spojrzeniem, czym tym samym mu odpowiedział.

Władysław krążył zamyślony po auli, powoli zajmując swe miejsce. Opierając brodę o piąstkę, obserwował ścierających się z sobą urzędników, przewracając oczami.

— Dlaczego Jan odważył się na tak ryzykowny ruch? — wtrącił Zbigniew ze Szczyrzyca. — Twoja córka zacieśnia nasze stosunki z Węgrami. Luksemburczyk o tym wie, dlaczego więc ryzykuje wojną z Carobertem?

— Widocznie córka twoja mało przekonująca w swych staraniach — wszedł mu impertynencko w słowo, Grot. — Widocznie ta zbuntowana klacz dała się łatwo ujarzmić i żadnych korzyści nam nie przyniesie.

— Zamilcz lepiej biskupie! — Doskoczył do niego Łokietek, grożąc mu pięścią, ledwie powstrzymując przed haniebnym czynem. — Jedno słowo za dużo i zapomnę, żeś sługą papieża, a zwykłym chłystkiem znieważającym niewiastę.

— Królu, uwaga była to niegodna i prawdziwie urągliwa, jednak mamy większy problem na głowie. — Spytek, lekko chwycił króla za ramię i odciągnął od Grota.

Jeszcze przez chwilę przeszywał niegodziwca spojrzeniem, po chwili machając na niego ręką i siadając za stołem. Długo bił się z myślami, jednak obowiązkiem jego było poinformowanie rady o zasłyszanych wieściach, które i tak ukrył przed nimi wraz z małżonką. Wzdychając, nabrał powietrza i wydusił słowa spisane uprzednio w liście przez czeską królową.

— Doszły nas wieści o spotkaniu Caroberta i Jana w Trnawie. — Uspokoił na chwilę towarzyszy, wprawiając ich w osłupienie. — Dlatego wysłałem zwiadowców na granicę i umocniłem obronę Krakowa. Pewno Leszek zataił przed nami wkroczenie wojsk.

Spycmir opadł zrezygnowany na krzesło, w ślad za nim poszedł i Zbigniew. Ocierali z niedowierzaniem twarze, popijając piwo.

— Zdrada! — krzyknął nagle jedyny ostały na nogach Grot.

— Węgierski król potajemnie układa się z naszym największym wrogiem — wymamrotał Leliwa, po chwili uderzając dłonią w stół. — To potwarz!

— Może od początku knuli razem?! Królu, największy twój wróg wyciąga łapska po to, co nie należy do niego! Nie możemy na to pozwolić! — dodał Zbigniew.

— Jedyny sojusznik mogący zatrzymać Jana, zdradził, jesteśmy zgubieni. Gdzie indziej nam pomocy szukać? — spytał Spycmir, wodząc po wszystkich obecnych.

Złowroga cisza wypełniła salę, przenikając mężczyzn na wskroś. Każdy niepewność poczuł i zimny dreszcz przemierzający ich ciała niczym fala bezkres oceanu.

— Mamy jeszcze czas. — Przerwał ciążącą ciszę Grot, dumnie prostując plecy. — Ponoć wojsko czeskie czeka z atakiem na króla, który przyjąć ma jeszcze poddanie Jana z Oświęcimia.

— Łajdak! — Splunął przez ramię Leliwa.

— Powinniśmy wysłać gońca do Wyszehradu — dokończył biskup.

— Na co nam pomoc zdrajcy?! — warknął Zygmunt. — Słać nam lepiej do Giedymina, on nas wesprze.

— Rozum postradałeś!

— Dosyć! — ryknął Łokietek, wstając i dobitnie waląc pięścią w stół. — Klapiecie jęzorami jak przekupki na rynku miast radzić! — Przesuwając gwałtownie dokumenty na stole, zatrzymał wzrok na herbie królestwa. Orzeł widniejący na zasłonie mrugał do niego ożywiony podmuchem wiatru. — Wezwijcie Janka, on pojedzie.

Wyszehrad, Królestwo Węgier

Nie widziała już dla siebie wyjścia. Wodziła błędnie po biało-czarnych polach, kątem oka widzą irytujący uśmieszek. Szachy nie były jej domeną. Po wsze czasy wolała uciec w las na grzbiecie wierzchowca, niżeli zasiadać do gry z ojcem, będącym w niej arcymistrzem.

Cierpliwość, która nigdy nie przychodziła jej łatwo, w zaistniałej sytuacji odniosła zbawienny skutek. Tego uczyła ją matka. — „Po władzę należy sięgać po cichu, wyrywać ją kawałek po kawałku, nigdy w całości." — Długo myślała nad listem od Przemyślidki, jak i spotkaniu w Trnawie. Przypuszczała jednak, że czas ulatuje nieubłaganie i musi porozmawiać z mężem.

— Szach i mat, nie wygrasz ze mną, lilio. — Opierając się wygodnie, butnie na nią spojrzał, pocierając palce jednej ręki, w drugiej zaś zaciskając kielich.

Zachichotała, rzucając czarowne spojrzenie.

— A jeśli wcale nie chciałam? — Zahaczając opuszek o pion króla, lekko go przechyliła, powalając w końcu na kamienną planszę. — Może to podstęp?

— O co ci chodzi? Od mego powrotu dziwnie się zachowujesz. — Karol, poruszył się na krześle, przesuwając palce po stole, jakby kurz z niego ścierał.

— Może układ w Trnawie jest jak ta rozgrywka, królu? Daje złudne odczucie wygranej?

— Tracę cierpliwość, słodziutka.

Prostując z nagła głowę, zmrużył oczy, przeczuwając, że znowu jawnie z nim igra. Wstał powoli w sposób dla małżonki niepewny. Widział to. Dreszcz przeszedł po jej plecach, a ona jak na zawołanie odwróciła od niego głowę. Przysiadając na krańcu stołu tuż przy niej, uniósł uporczywie odchylany podbródek.

— Ty coś wiesz. Wiesz i nic nie mówisz. — Cedząc słowa, próbował wyczytać intencje z jej twarzy, lecz dostrzegł, że z biegiem lat i ona nauczyła się przybierać dogodną dla siebie maskę.

Biorąc głęboki wdech, chwyciła jego dłoń i uścisnęła mocno.

— Jan, rozesłał wici i nałożył podatek na poddanych, który pozwolił mu szybko zapełnić skarbiec. Wyposaża też wojsko — wyznała na jednym wdechu.

— A skąd ci to wiadomo? — Odchylił się lekko ze zdziwienia.

— Wiem — zawahała się. Nie chciała zdradzać, kto ją powiadomił, jednak odpowiedzieć musiała w sposób przekonujący i w pełni go zadowalający, inaczej nie dałby jej spokoju. — Jeden z nieprzychylnych Janowi panów, posłał do nas gońca. Nie było cię, zatem postanowiłam odczytać list i dla bezpieczeństwa spalić, aby nie wpadł w niepowołane ręce. — Wstając, zamknęła obie jego dłonie w uścisku, rychło uciekając od tematu posłańca. — Karolu, a jeśli Luksemburczyk znowu nastaje na polski tron?

— Najazd Władysława na Brandenburgię nie przyniósł mu sławy, a jeno przeciwników, ale to nie oznacza, że Jan planuje wyprawę na Polskę.

— To prawda. — Opadła na krzesło, układając dłoń na jego kolanie. — Dużo nad tym myślałam. Nie widzę niczego złego w twoim sojuszu z Janem, wprawdzie jestem zła za nieuzgodnienie ze mną kwestii mariażu, ale to normalne, że szukasz nici porozumienia między wami.

— A zatem? Co cię trapi? — Wsunął się głębiej i usadowił wygonie na stole, łapiąc dłonie małżonki.

— Karolu, mam prawie pewność, że Luksemburczyk ruszy na Polskę, na twego sojusznika, ale dlaczego? Czy Jan może wykorzystać wasz układ przeciwko memu ojcu? Jest to możliwe?

Zamyślił się. Powodził po komnacie, po chwili podrywając z miejsca. Przystanął przy oknie, uderzając mocno w kamienny parapet. Brak zapisu o sojusznikach! — pomyślał, złorzecząc pod nosem i przygryzając boleśnie pięść.

— A jednak! — W moment znalazła się u jego boku.

— To nic pewnego.

— Skoro jest coś, co poddaje w wątpliwość prawdziwość naszego układu z Polską, Jan odważy się najechać na Kraków. Wojsko i twoje zachowanie jest tego dowodem. Karolu! — Odwróciła go w swą stronę. — Wyślij oddziały, jesteś mu to winien!

— Nie jestem nic winien! — odparł oschle. — Nie mamy pewności, a sojusz ten jeszcze żadnych korzyści królestwu nie przyniósł, jeno wydatki na polskie podboje.

— Czyżby?! Śmiem temu przeczyć — parsknęła kąśliwie. — Sprzedał ci swą córkę za cenę właśnie takich momentów! To ja przedłużyłam twoją dynastię! Ten sojusz dał ci nadzieję i dzięki mnie każdego dnia bez strachu siedzisz na tronie bez obawy, że pozostawisz po sobie jeno pusty stolec.

— Na razie nic nie zrobię. — Chwycił jej kark, boleśnie ściskając. — Pogódź się z tym. Nareszcie mogę utrzymać dobre stosunki z Czechami, taka szansa nieczęsto się zdarza — wycedził.

— Ale twój sojusz z Polską już trwa i trwać będzie, póki ja żyję. Nie jestem jedynie twą żoną. Nie jestem tylko matką twoich dzieci. Nie jestem, tak jak uważasz zaledwie niewiastą przystrojoną w koronę i brylanty, jestem gwarantem pokoju na północnych granicach królestwa, Karolu. Pamiętaj o tym, gdy jeszcze raz podniesiesz na mnie rękę — z trudem odrywając się od niego, wyszła, trzaskając podwojami.

Gotował się ze złości. Wszystkie przekleństwa cisnęły na jego usta. Wbijał palce mocno w kamień, doprowadzając do ich odkrwienia. — Jeśli zrobił to celowo, pożałuje!

Sławków, Królestwo Polskie

Musi się udać, już nic nie stanie na mej drodze. — Mocniej ścisnął wodze, widząc wyrastający przed nim obóz. Osobiście sprawdzając gotowość oddziałów i zorientowanie w terenie dowódców, zmierzał do głównego obozowiska, aby doglądać na ostatnie prostej przygotowania własnej gwardii. Przekraczając granicę, która pod postaciami strażników rozstąpiła się przed nim, zeskoczył z konia, resztę pieszo przemierzając.

Pysznie unosił głowę, przekonany o swej wyższości i wygranej. Jakże był to moment piękny i wzniosły, tak długo przez niego wyczekiwany. Na coś przydała mu się żona, gdyby nie jej ojciec i jego roszczenia do tronu polskiego, nigdy nie połasiłby się na tak smakowity kąsek. Wspominać nie chciał już o przegranej jej brata o budziński tron, jednak i to sobie zrekompensował. Pozostało tylko jedno, Kraków, który leżał już u jego stóp. Rycerze gotowali swe konie do jazdy, ale i on musiał rozpalić ich złaknione świeżej krwi serca. Stał przed oddziałem, przesyłając każdemu żołnierzowi krzepiący uśmieszek. Duch walki nawet na moment ich nie opuszczał, widział to. Przystanął w rozkroku i łącząc dłonie na plecach, gotów był do wygłoszenia zagrzewającej mowy. 

Wnet z uwagi wybiły go ciche szepty i nagłe rozproszenie mężczyzn, którzy wyciągali szyję, aby dostrzec coś, co znajdowało się za nim.

Wyszehrad

| Kilka tygodni wcześniej |

Poranek zdawał się zwykły, choć pogodniejszy niż dotychczas. Cieszyli się swym towarzystwem, spokojem i niewinnością synów, która poprawiała im humory i rozbrajała urokiem. Choć z rezerwą do siebie podchodzili, próbowali czerpać garściami ze wspólnych chwil. Oboje gryźli się z myślami, utrudzającymi czerpanie z dobrodziejstw królestwa. Zajadali przednim jadłem, zwilżając podniebienia winem i miodem, aby nasycić kubki smakowe po tygodniach postu. Widmo upokorzenia w związku z podstępem Jana w Trnawie nie dawało spokoju Karolowi. Nie mógł ścierpieć myśli, że dał się podejść i nie dostrzegł prawdziwych intencji Luksemburczyka. Za to myśl o niebezpieczeństwie czyhającym na rodzimy kraj zaprzątała głowę Elżbiety. Nie mogła zrozumieć zwłoki króla i braku zainteresowania sojusznikiem, który przyłożył się do przedłużenia jego dynastii.

Wycierając zabrudzoną twarz Ludwiczka, omsknęła rękę, na gwałtowne otwarcie podwoi. Przerzuciła oczami równie jak jej mąż i zwrócili się w stronę sługi. Zostawiając tylko list z polską pieczęcią, pośpiesznie wyszedł, jakby nie chciał być świadkiem jego odczytania. Karol wodził wzrokiem po spisanych słowach, nagle uderzając dłonią w blat.

— Podstępna gadzina! — warknął do siebie, odrzucając pergamin, który przechwyciła Elżbieta. 

Czytając wieści od ojca zamarła, rozszerzając oczy.

— A więc to prawda! Jan ruszył na Polskę. Masz dowód, teraz chyba poślesz wsparcie?

— Nie mogę i nie chcę wycofać się z układu — wyszeptał do siebie, zagłębiając w rozmyślaniach nad wyjściem z sytuacji.

— Ale możesz zagrozić jego zerwaniem. — Obserwowała coraz dłużej trwające zamyślenie męża, co jeszcze bardziej wyprowadzało ją z równowagi. — Karolu! A co jeśli po zdobyciu Krakowa jego głód wzrośnie i zapragnie Świętej Korony? Pozwolisz, aby nasz wróg rósł w siłę, tuż przy naszej granicy? — warknęła ostatecznie, boleśnie obijając dłoń o stół, czym pobudziła naczynia na nim stojące. — Zrób coś na miłość Boską!

Rosła w nim frustracja, a gniew coraz wyraźniej okazywał się na jego licu. Oczy zaczynały płonąć, brwi niebezpiecznie blisko zbliżyły do siebie, dłonie zaś ściskały podłokietniki. Elżbiecie mocniej zabiło serce, obserwując rosnącą furię męża, nie była pewna czy chcę być świadkiem jej wybuchu. Wstrzymała oddech, widząc, że jest na skraju i chwyciła dłonie synów.

Po chwili przypuszczenia się ziściły, Karol gwałtownym ruchem zrzucił pobliskie naczynia, uderzając w stół. Wstając, przewrócił krzesło, na co przymknęła oczy, huk bowiem rozniósł się po ścianach jadalni. Nerwowo chodząc między kominkiem a stołem, warczał cicho ze złości. Elżbieta wnet uniosła palec do ust, zakazując chłopcom mówić. Powtórzyli jej gest, a Władzio przytulił młodszego brata.

— Wezwijcie kanclerza, Wilhelma Drugetha i czterech posłów, wyruszą do Polski — huknął niespodziewanie, na co królowa uśmiechnęła się nieznacznie.

Odwrócił się i wytężając wzrok, dostrzegł pięciu jeźdźców zmierzających w ich stronę. Uprzedni pagórek zaś, usłany był blisko pięćdziesięcioma rycerzami. Nie ruszali się, jakby czekali na sygnał. Przywołał do siebie szybko chłoptasia, który z boku wybiegł.

— Kogo tu diabli niosą? — spytał, dalej wbijając wzrok w zamazane sylwetki.

— Majestacie, na proporcu widnieje herb węgierskich Andegawenów.

— Jeszcze ich tu brakowało! — warknął, robiąc kilka kroków naprzód.

Jeźdźcy zbliżali się, jednak żaden nie był mu znajomy, tym bardziej żaden nie przypominał węgierskiego króla. Nadzieję żywił, że to jeno zwidy, mary, które zaraz znikną w podmuchu wiatru. Ku rozczarowaniu Luksemburczyka widziadła coraz bardziej wyostrzały swe sylwetki, aż w końcu jak żywe przed nim stanęły.

— Królu, Janie z Luksemburga. — Przemówił młody mężczyzna, blondyn o zielonych oczach. — Przybywamy z polecenia króla Węgier i jego małżonki, jak powszechnie wiadomo córki Władysława. Królewska para pragnie zaniechania rozlewu niewinnej krwi.

Energicznym ruchem posłaniec zeskoczył z konia i podchodząc bliżej, pokłonił się należycie.

— Co skłoniło Caroberta do tak skrajnie odmiennej decyzji? — rzekł pewnie Luksemburczyk, robiąc krok w kierunku młodzieńca. — Zawarliśmy porozumienie, zatem na jego podstawie śmiem twierdzić, że oddział został przysłany nam jako wsparcie w walce o to, co zostało bezprawnie zagarnięte?

— Książę kujawski zasiada na krakowskim tronie z łaski samego Najwyższego i papieża, wysłannika jego na ziemi. Namaszczenie Świętym olejem czyni z Władysława pomazańca Bożego, równego tobie, jak i Carobertowi. — Blondyn stał niewzruszenie, głosząc swoje racje pewnie i stanowczo, lecz nie obelżywie. — Próbujesz, panie, zachwiać Boski porządek, a na to węgierski król się nie godzi.

— On, czy jego białogłowa? — dodał uszczypliwie.

— Król i królowa, zawsze mówią i będą mówić jednym głosem, a on brzmi; ustąp królu od ataku na Kraków, póki nie jest za późno.

Jan zaśmiał się wyniośle, a wodząc po swych rycerzach i oni zaczęli rechotać. Teatralnie niczym marionetki opętanego artysty.

— Dokumenty mają moc i jeno ich zapisy mogą rozstrzygać spory. Traktat spisany w Trnawie nie dowodzi, iż polski król jest sojusznikiem Węgier.

— Pamiętaj, królu, że umowa mariażu królewskich dzieci nie została ujęta w traktacie, zatem idąc tropem twego myślenia, należy puścić ją w niepamięć.

Jan spochmurniał. Zbliżając się do posłańca, opuścił głowę, wbijając w niego mordercze spojrzenie. Błękitne tęczówki przebijały go jak lodowe strzały, lecz młodzieniec uśmiechnął się na to w duchu, oczy węgierskiego monarchy równie srogie były.

— Jak cię zwą, czcigodny rycerzu? — spytał czeski król, próbując powstrzymać się od słownego ataku na węgierskiego sługusa.

— Jam Mroczko, panie, pierwszy rycerz Korony i dowódca gwardii najjaśniejszej królowej Elżbiety.

Głęboko oddychając, z trudem oderwała drżące ciało od krzesła i odważnie skierowała w stronę małżonka. Chciała chwycić jego ramię, jednak w ostatniej chwili zwątpiła, cofając rękę. Król w amoku dostrzegł jej zawahanie. Spoglądając na nią, widział, jak ucieka wzrokiem, tocząc przepychanki między palcami i nerwowo obracając pierścienie. Chciała coś zasugerować, lecz obawa przed ponownym wybuchem tylko ją wstrzymywała. Karol lekko unosząc kącik ust i kątem oka zerkając na synów, uścisnął jej dłonie, co ją zdziwiło.

— Nie bój się. Moja złość nie przemawia przeciwko wam, wybacz. — Ucałował kłykcie Elżbiety, próbując ją uspokoić.

— Zawiadom Mroczka. Jest Polakiem i dobrym rycerzem. Zna tereny Małopolski jak własną kieszeń, przyda się.

— Jam Mroczko, panie, pierwszy rycerz Korony i dowódca gwardii najjaśniejszej królowej Elżbiety.

— Ha! Czyliś Polak? — Widząc przytaknięcie zielonookiego, machnął do sługi, który podstawił zaraz siedzisko za nim. Układając się wygodnie, sięgnął po kielich, który stał już na przyniesionej ławie. — A co jeśli nie zarządzę odwrotu? Wszak jest jeszcze wiele innych królewskich synów, gotowych do sojuszu z Królestwem Czech.

— Nie zdążysz, królu, dobrze rozsiąść się na zagarniętym tronie, a rychło zostaniesz z niego strącony — odpowiedział pewnie Mroczko.

— Młodyś, niewiele wiesz o wojnach. Nie dostrzegasz, żeś w potrzasku. — Przeciął dłonią powietrze, chwaląc swym wojskiem. — Jesteście sami, przeciwko czterystu. Nawet ta garstka na wzgórzu wam nie dopomoże.

— Królu, z całym szacunkiem, wzrok twój zapewne sokoli, lecz dostrzec niezdolny tego, co za wzgórzem — zaczął Mroczko, nadal kamienny wyraz zachowując, aby nawet mrugnięciem nie narazić się czeskiemu podżegaczowi. — Wyruszyliśmy przodem, ledwie sześćdziesięciu, aby zatrzymać cię w porę. Wojsko niecały dzień drogi za nami, blisko pięciuset konnych, niecała setka piechoty za nimi. — Mroczko nie zdołał ukryć już pewności siebie. Widząc bladnącą radość Luksemburczyka, uniósł nieznacznie kącik ust. — Jeśli jednak to nie wystarczy, przygraniczne miasta to swoiste garnizony gotowe wesprzeć Karola Roberta, jak i samą królową, do której niektóre należą.

Jan, przełykając, ścisnął usta z niezadowoleniem. Wystawiając nie do końca opróżniony kielich, kazał go napełnić i susem wlał do gardła.

— Carobert, gotów zerwać umowę z potężnym sąsiadem? — rzucił butnie.

— Nie zamierza jej zrywać, a jeno uzupełnić zapisem, który z rozwagą pominąłeś w Trnawie, aby dopełnił się twój skrupulatny plan, królu. Jednak z szacunku do królewskiej małżonki, Elżbiety i potomstwa powitego z jej łona, należne wsparcie Karol okaże polskiemu królowi.

Luksemburczyk śledził ruchy Mroczka, który wyciągnął zza skórzanej kamizelki list opieczętowany królewskim lakiem. Przełamał go ostrożnie, rozwijając pergamin.

— Będzie zaszczytem dla mnie odczytać słowa osobiście przez węgierskiego króla spisane:

"Jeśli krzywda jakaś zostanie wyrządzona memu teściowi lub jego najbliższym, będzie to równoznaczne z zabiciem na moich oczach mojego własnego syna. Cała potęga Węgier skieruje się przeciw tobie i Królestwu Czech. Litość nie zostanie okazana nikomu, kto ośmielił się rękę podnieść na królewski majestat, który z Łaski Bożej miejsce zajął na tronie krakowskim.

Jeśli ułożenie nadal bliskie jest waszemu sercu majestacie, ustąpicie z biskupiej rezydencji i wycofacie z ziem polskich, nie roszcząc do nich więcej praw, władcą tamtejszym bowiem jest tylko jeden człowiek, prawowicie tron zajmujący. W miejsce wasze oddziały węgierskie ostaną się w Sławkowie⁴, jako dowód zaniechania działań wojennych i wyraz szacunku i chęci pokojowego rozwiązania.

Potęga Czech nie jest żelazna, już raz ugięła się pod mą ręką. Nie godzi się jednak, aby dwa chrześcijańskie kraje rozlewem krwi docierały do pokoju. Tuszę, że prośba moja spełniona zostanie."

Niech to szlag! — warknął w głębi, słuchając słów Karola. Wiele wyjść nie miał. Węgry nie były już wewnętrznie skonfliktowanym krajem, po którym panoszyli się oligarchowie sprzeciwiający się władzy króla, ni krajem pogrążonym w kryzysie gospodarczym. Wyrastały zaś na godnego konkurenta Czech, złączonego sojuszem z Polską, za którą stała dzika i pogańska Litwa. Nie mógł tego ignorować. Ledwie powstrzymując złość, wstał i posłał po dowódców oddziałów stacjonujących pod Sławkowem.

— Ja, Jan, z Bożej Łaski król Czech, przystaję na prośbę Caroberta. Wycofam wojska i oddam miasto Węgrom. — Psioczył cicho pod nosem, lecz odwrócił się zaraz naprędce i odszedł. 

Krakowa nie zdobył i na razie nie zdobędzie. Nie osiągnął bodaj zamierzonego celu, choć przysięgi śląskich książąt⁵ mogły być początkiem końca państwa pod władaniem kujawskiego księcia. 

Korekta rozdziału dodana 15.04.21 r.


Witajcie 😃

Powiem wam, że nie miałam takiego stresu od czasu publikacji rozdziału "Próba, która zmieni wszystko", "Lilia" i "Wyszehrad" 😂😅 Sarkazm i cięty język, chyba królował w tej części XD

Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał, a sama sytuacja z najazdem, była zrozumiała 😅💚


¹ Karol Robert zbratał się z Władysławem Łokietkiem i Albrechtem I Habsburgiem. Na spotkaniu w Bratysławie zawiązali koalicję. Syn Wacława II (ojciec Przemyślidki), Wacław III walczył z Karolem Robertem o władzę na Węgrzech. W jednym czasie: Karol najechał na Budę, Albrecht na Czechy, a wojska Władysława krążyły po Małopolsce, przez to Wacław II musiał wycofać się z Węgier, aby nie utracić Pragi.

² Jadwiga Łokietkówna miała być przeznaczona do klasztoru, jako najmłodsza i ukochana córka Jadwigi Kaliskiej.

³ Tak nazywano Władysława Łokietka, przez jego niski wzrost.

⁴ List Karola ostatecznie powstrzymał Jana. W zamian Sławków, który był rezydencją biskupów krakowskich (w tym przypadku Grota) trafił pod kontrolę Węgrów. Tam jeszcze będzie się sprawa ciągnęła przez papieża.

⁵ Niektórzy śląscy książęta, zaniepokojeni działaniami Łokietka (Brandenburgia), a będący pod wielkim wrażeniem działań Jana, złożyli mu hołd oddając w lenno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro