2 rozdział ♔ | Królewna |
♔
| Koronacja |
Kraków, wzgórze wawelskie, 1314 r.
Cierpienie po stracie najstarszego syna i brata z wolna ustępowało, pozostawiając po sobie, jednak gryzące uczucie niesprawiedliwości. Pustka wykrojona w sercach nadal wypełniona była goryczą i towarzyszyć rodzinie miała zapewne już do końca ich żywota.
W tak smutnym czasie na zamek dotarły i napawające radością wieści. Najstarsza córka książęcej pary, Kunegunda, przed czteroma laty wydana za świdnickiego księcia powiła drugie dziecko, tym razem dziewczynkę. Nader dziwił fakt, iż nadano jej imię wyjątkowe i rzadko spotykane, Konstancja, oznaczające ponoć coś niezmiennego i stałego, co na swój sposób mogło zostać krzepiąco interpretowane przez krakowską rodzinę. Wszak uważało się w kręgach mieszczaństwa, iż urodzenie dziewczynki, choć tak nieczęsto pożądane przez ojców, miało stanowić dobry znak, zwiastun pokoju.
Aczkolwiek w tym przypadku, nic na pokój nie wskazywało. Z początkiem Anno Domini 1314, Władysław Łokietek na nowo objeżdżał podległe mu ziemie, a wrogi Jan Luksemburski rozpatrywał szanse na objęcie niemieckiego tronu. Ten drugi podążył wnet na wybory króla do Frankfurtu nad Menem, jednakże elektorzy w obawie przed zbyt silnym kandydatem, stwierdzili, iż jest on za młody na władcę Rzeszy. W tejże sytuacji głos swój oddał on na Ludwika Wittelsbacha, który w podzięce zobowiązał się mu zapłacić dziesięć tysięcy grzywien srebra. Największym konkurentem zaś Bawarczyka do tronu był Fryderyk Habsburg, który doczekał się wsparcia węgierskiego króla, Karola Roberta, zwanego również w Italii, Carobertem. Jednakowoż Andegawen nieposiadający prawa głosu w wyborach, nie mógł w realny sposób przyczynić się do usadzenia go na tronie.
Na tle zdarzeń wzrosło nieśmiałe przypuszczenie Łokietka, iż to właśnie Karol Robert, stanowiłby najlepszy materiał na sojusznika. Pałał równie dużą niechęcią do czeskiego króla, którego teścia przepędził z węgierskiego tronu, doczekawszy się prawidłowej, bo trzeciej już koronacji. Z dodatkowymi wręcz wyjątkowymi względami u papieża, stanowił niezwykle trwały i sprawdzony element na wojennej planszy. Napływające również z zachodniej granicy niepokojące wieści po koronacji Bawarczyka, ujawniające groźne jego przymierze z czeskim królem, zmusiły krakowskiego władcę do wzmożonej czujności.
~~~~~~
Siedząc na skraju łoża, trzymał nadgarstki księżnej, zawieszone na szyi. Małżonka Łokietka wydawała się jego największą podporą. Siedząc za mężem, jak dobry anioł próbowała dodać mu otuchy i doradzić w razie konieczności. Od kilku tygodni chwiejna sytuacja nie przestawała go trapić, co oddziaływało na jego samopoczucie, nad czym próbowała czuwać, aby nie podupadł na zdrowiu w tak ważnym momencie.
— Bawarczyk zagwarantował Luksemburczykowi pełnię władzy w Czechach oraz prawa do dotychczas podległych mu ziem — zamilkła, po krótkiej chwili dodając z przekąsem: — W tym również do Krakowa, ale czy oprócz wznowienia roszczeń, Jan podjął inne działania?
— Jak dotąd, nie, ale — burknął chłodno Władysław, przeczesując brodę. — Ludwik obiecał mu wsparcie zbrojne w razie walk o odzyskanie ziem posiadanych niegdyś przez Wacława, tego szaleńca, Przemyślidy. W Polsce, Miśni i... Małopolsce. — Ostanie słowo, wręcz wysyczał ze złością. — Muszę zjednoczyć podzielone państwo i zdobyć tę przeklętą koronę, inaczej wrogowie podzielą się smakowitym kąskiem. — Po chwili zasępienia, zwrócił się ku spojrzeniu pełnemu miłości i troski. — Karol Robert, byłby najlepszym sojusznikiem w konflikcie z Janem Luksemburskim, w naszym obopólnym interesie nie leży wzrost jego potęgi. Obaj zmagamy się od dawna z czeskimi królami, obaj spotkaliśmy się niegdyś w Bratysławie¹, aby działać przeciwko nim.
Na twarzy Jadwigi, ukazało się zdziwienie. Poprawiając suknię, usiadła obok męża, przyglądając mu się uważnie.
— Myślałam, że już dawno wyjaśniliśmy ową wątpliwość. Król Węgier jest przecie po naszej stronie w konflikcie. Czyż Karol nie poślubił Marii bytomskiej? Jest ze Śląska, pochodzi od Piastów, zatem porozumienie z królem można uznać za potwierdzone.
— Masz rację. Jednak wolałbym, aby był on bezpośrednio związany z nami, z Krakowem, tymczasem bliżej mu do interesów bytomskiego księcia, który równie stały jest w swych poglądach, co i uczuciach do żony — rzucił uszczypliwie, wiedząc, iż nie należał on do najcnotliwszych mężów.
— Co masz na myśli?
Władysław, uwalniając się od natłoku myśli, spojrzał na żonę. Jadwiga pierwszy raz nie była w stanie wyczytać jego intencji. Obawiała się zamierzeń męża. Miała wrażenie, iż patrzy w nieznaną jej dotąd głębię. Po chwili mężczyzna złapał jej rękę i delikatnie ucałował. Ponownie spoglądając w jego oczy, Jadwiga ujrzała nie do końca zrozumiałą zmianę. Spojrzenie na powrót miał ciepłe i łagodne. Tak zwykle na nią patrzył. Uśmiechnęła się jeno, próbując zamaskować swój niepokój, kładąc dłoń na jego policzku.
— Nie frasuj się tym teraz, kochany. Musimy zaakceptować sytuację. Karol Robert pojął za żonę Marię bytomską i tego nie zmienimy. Królestwo Świętego Stefana graniczy z nami. W jego interesie, jak również i w naszym, nie leży zwiększenie wpływów przez Luksemburga.
Początek stycznia 1320 r.
| Sześć lat później |
Od wielu tygodni na zamku nareszcie było gwarno jak na najświetniejszych dworach Europy. Służki z wielkim oddaniem sprzątały każdy zakamarek wawelskiej warowni. Słudzy biegali nerwowo, przynosząc bawełniane materiały sprowadzone na specjalne życzenie znad Dunaju, do oprawy tak ważnej ceremonii. W powietrzu unosiły się przewyborne zapachy wydobywające się z zamkowej kuchni. Rozchodząc się po korytarzach, trafiały w każde napotkane nozdrza, wzbudzając jedynie poczucie głodu i pragnienia. Uprzednie tygodnie wypełnione polowaniami, podczas których łowczy łowili najlepszą, utuczoną zwierzynę, teraz w rękach kuchmistrza przeistaczała się w soczyste przysmaki. Zza murów wawelskiej katedry, dochodziły zaś podniosłe śpiewy, a po korytarzach zamku pobrzmiewały utwory sproszonych grajków.
Nawet od ścian dziedzińca odbijały się różnorodne dźwięki, zdominowane jednak przez radosne okrzyki gromadki dzieci. Na czele z synem jeszcze książęcej pary, Kazimierzem i jego wiernym druhem, Jaśkiem. Wojowali drewnianymi mieczykami, wpadając przy tym w zaspy śniegu. Księżniczka Jadwiga i jej towarzyszka Estera, wesoło nuciły pieśń, lepiąc śnieżną postać. Dziedziniec mienił się od promieni słońca niczym miliony gwiazd. Po wielu dniach zamieci pogoda pozwoliła w końcu na wyjście z zamkowych komnat. Nad gromadką czuwała zaufana dwórka, Katarzyna, ale baczenie na młodsze rodzeństwo miała również najstarsza Piastówna.
Elżbieta, licząca już piętnaście wiosen, wyrosła na pannę średniego wzrostu z lekkim wcięciem w talii. Przykładnie wyprostowaną sylwetkę okalała bordowa sukienka z delikatnymi srebrnymi haftami. Głowę zaś uniesioną w naturalny i niewymuszony sposób, zdobił warkocz splątany na lewej skroni. Długi, opadał na ramię okryte ciepłym płaszczem. Długością włosów nie mogła się jednak równać z młodszą o trzy lata siostrą. Piastówna miała też w zwyczaju trzymać ręce nad brzuchem w sposób subtelny, podkładając lewą dłoń pod prawą. Czubkami palców prawej dłoni, lekko trzymała zgięte końce lewej, przy tym nakładając na nią prawy palec wskazujący. Nawet w rękawiczkach zachowywała to ułożenie.
Towarzysząca jej dwórka, Diana, kątem oka zerkając na rówieśnicę, nieudolnie próbowała ją naśladować. Pomimo braku pokrewieństwa, pomiędzy dziewczynami dało się zauważyć podobieństwa w wyglądzie. Niemal podobnego wzrostu o długich włosach, zdrowej cerze i ciemnych oczach, przypominały siostry albo przynajmniej kuzynki. Niemniej jednak Piastówna posiadała wyrazistsze rysy twarzy, odziedziczone po ojcu i zdecydowanie ciemniejsze spojrzenie.
Pochłonięta rozmową nie spuszczała młodszego rodzeństwa z oka. Po stracie Władysława w jeszcze większym stopniu dbała o Kazimierza i Jadwigę. Starała się spędzać z nimi jak najwięcej czasu, jednak częste wyjazdy do Starego Sącza, zanadto utrudniały jej postanowienie.
— Katarzyno, wracajmy już do środka — zarządziła, widząc, jak młodszy brat po raz kolejny ląduje w głębokiej zaspie śniegu. — Dzieci przemokną do ostatniej suchej nitki.
— Masz rację, Elżuniu. — Katarzyna, zgodziwszy się z nią, przywołała do siebie rozradowane pociechy.
— Katarzyno, musimy już iść!? — krzyknął niepocieszony, dziesięcioletni Kazimierz.
— Pogoda jest taka piękna, a śnieg puszysty — dodała Jadwisia.
Katarzyna nie potrafiła odmawiać owej dwójce. Miała do nich słabość i łatwo ulegała dziecięcemu niewinnemu urokowi, który dzieci potrafiły wykorzystywać. Tyczyło się to szczególnie młodszego, Kazimierza.
— Ależ, to nie był mój pomysł.
Elżbieta zdumiona łypnęła na dwórkę. Mogła to przewidzieć. Katarzyna, odwzajemniając wymowne spojrzenie, przerzuciła brzemię sytuacji na barki Piastówny.
— Siostrzyczko, daj nam jeszcze moment na zabawę! Prosimyyyy...
Dziewczyna poczuła tylko ciężar przylegający do jej ciała. Nie była w stanie uwolnić się od uścisku. Z dwójką rodzeństwa dałaby sobie radę, ale mowa była o całej czwórce.
— Wasza siostra ma rację. — Nagle zza pleców Katarzyny, dało się usłyszeć znajomy głos. — W taką pogodę nietrudno zachorzeć. Wracajcie do ciepłych komnat i od razu ściągnijcie mokre odzienie. Jutro również wyjdziecie na śnieg.
Dzieci jednocześnie odwróciły się w kierunku dobrze znanej im osoby. Stojąca obok dwórki, księżna Jadwiga, lekko uśmiechała się do czerwonych od mrozu twarzyczek. Uwalniając Elżbietę z mocnych objęć, gromadka mozolnie ze spuszczonymi głowami ruszyła w stronę drzwi. Jasiek i Estera, przechodząc tuż obok, ukłonili się wspólnie.
— Dziękuję, matko. Wybawiłaś mnie od tych urwisów. — Elżbieta, żartując podeszła bliżej matki. Mając nareszcie szansę na rozmowę sam na sam, zmieniła temat. — Czy jest może coś, o czym mi nie powiedzieliście?
Piastówna zmierzyła rodzicielkę ciemnym i nieustępliwym wzrokiem, na co księżna zaśmiała się w duchu. Dziewczyna do złudzenia przypominała swego ojca, który patrzył tak na nią zawsze, gdy chciał wymusić na niej zgodę, bądź najszczerszą odpowiedź. I młódka dawno już sobie uświadomiła tę umiejętność. Mimo wszystko księżna nie lubiła tego przenikliwego spojrzenia, które było, jak przyznał Kazimierz, wejrzeniem samego diabła wysysającego dusze śmiertelnika.
Jednak tym razem Elżbieta nie osiągnęła zamierzonego celu. Dostrzegając w szafirowych oczach matki zdumienie, złagodniała, gdyż Jadwiga naprawdę nie wiedziała, o co może chodzić błyskotliwej ulubienicy króla. Widząc jej zdeterminowanie, spokojnie uniosła dłoń, dotykając zziębniętego policzka dziewczyny.
— Skąd to pytanie?
Elżbieta spuściła wzrok, śledząc szurający po śniegu czarny pantofelek. Oczekiwała klarownej odpowiedzi, a nie dostała nic, narażając się przy tym na niewygodne pytanie. Miała wrażenie, że wpadła we własną pułapkę, do czego nie przywykła.
— Dużo się ostatnio dzieje — odrzekła, odbiegając jednak od prawdziwego powodu. — Przepraszam, jestem chyba zbytnio zmęczona. Te nagłe zmiany, gwar, do którego nie przywykłam i nadmiar pytań ze strony przybyłych gości. To mnie nadto przerasta, matko.
— Rozumiem, sama jestem poruszona ostatnimi wydarzeniami, lecz właśnie tak będzie wyglądało nasze życie po koronacji, o którą tak zabiegał twój ojciec. Musimy do tego przywyknąć. — Jadwiga uniosła podbródek córki, spoglądając głęboko w jej oczy. — Elżbieto, przede wszystkim ty, musisz się z tym oswoić. Pewnego dnia trafisz na obcy dwór, jako małżonka księcia lub króla.
— Wiem, matko — wtrąciła. I chyba interwencja węgierskiego króla u papieża, nie była tylko czczą pomocą. Dodała sobie w myślach.
Lekko uśmiechnęła się do rodzicielki, próbując dodać jej otuchy i zamaskować własne obawy. Niezwykle często poruszała temat przyszłego małżeństwa, czym ją niepokoiła. Sama wiedziała, że ta chwila wkrótce nadejdzie, miała bowiem piętnaście lat, a był to wiek najodpowiedniejszy do zamążpójścia. Spacerując jeszcze chwilę po ośnieżonym dziedzińcu, Elżbieta niepewnie poruszyła prawidłową kwestię, od kilku dni chodzącą za nią jak cień.
— Matko. Czujesz się czasem zbytnio obserwowana?
Jadwiga przystanęła, spoglądając na rumianą od zimna córkę.
— Cały czas ktoś mnie bacznie obserwuje. Służki, dwórki, straż, urzędnicy to poniekąd ich obowiązek, to normalne, Elżbieto. Ciebie również nie spuszczają z oka zapewne stąd to uczucie.
Miała rację. Na Elżbietę, jako córkę przyszłego króla, uważać musiało zapewne wiele osób. Zobowiązani byli do dbania o jej bezpieczeństwo i dobre samopoczucie. Miano zwykłej księżniczki zdawało się prostsze do udźwignięcia, teraz natomiast była osaczona i musiała się w tej nietypowej sytuacji odnaleźć. Nadal jednak nieomylna intuicja nie dawała jej spokoju.
Wraz z Dianą spacerowała po korytarzach Wawelu. Obserwowały grajków przygotowujących się do występu i żonglerów. Odchodząc, przystanęły koło wielkiego okna wychodzącego na ośnieżone ogrody.
— Pani. Przedstawisz mi się? — Diana, delikatnie odchyliła głowę w prawą stronę. Uśmiechając się, spojrzała błagalnym wzrokiem w kierunku Elżbiety.
— Przestań! — Księżniczka, odwzajemniła gest i cicho zachichotała. — Nie będę przy innych dwórkach kaleczyć języka Madziarów.
Piętnastolatki przysiadły na parapecie pobliskiego okna niedaleko sali audiencyjnej. Diana położyła dłoń na zimnej dłoni towarzyszki.
— Proszę, chcę tylko wiedzieć, czy pamiętasz. Nie chcę cię nękać, Elżuniu — przedrzeźniając Katarzynę, zaśmiała się. — Wiesz przecież, że...
— Tak wiem — weszła jej w słowo Piastówna. — Ojciec kazał ci mnie pilnować. Dobrze wie, że wolę studiować łacinę, niż tak dziwny język. — Spoglądając przez okno, dostrzegła ptaka, dziobiącego w śniegu. — Chciałabym być wolna jak ten ptak. Decydować o swoim życiu. — Spoglądając w stronę Diany, z lekkim uśmieszkiem dodała: — Decydować o tym, jaki język będę doskonalić.
— Wiem, pani, ale niestety to nie my decydujemy o własnym losie, tylko nasi ojcowie. Musimy być im posłuszne.
W tym samym czasie z pobliskiej sali wyszyło dwóch mężczyzn. Elżbieta siedziała do nich tyłem, acz dosłyszała znajomy jej język. Lekko odwracając głowę, ujrzała z daleka twarz jednego z nich.
— Widzisz, Elżbietko! — krzyknęła Diana, odwracając ją w swoją stronę. — To znak. Teraz musisz mi się przedstawić. Nie odpuszczę!
Piastówna wywróciła ciemnymi oczyma, krzyżując ręce z wyrazem twarzy, który nie był obcy młodej dwórce. „Jesteś niemożliwa, Diano". Dziewczyna przypomniała sobie owe słowa, które często padały z ust księżniczki. Dała ona jednak za wygraną i westchnęła, tłumacząc już sobie w głowie frazę na węgierski język.
— Én Erzsébet vagyok. Örülök, hogy megismertelek².
Katedra na Wawelu, 20 styczeń 1320 r.
Rozmiar katedry nie pozwalał na tłumne przybycie na tak ważną ceremonię. Zatem nawa wypełniona była najznamienitszymi gośćmi. Zaproszenie było niewątpliwym aktem wywyższenia. Tylko naprawdę ważne persony mogły poszczycić się obecnością na wawelskim wzgórzu.
Świątynia oświetlona tysiącami świec zdawała się większa niż w naprawdę była. Łuna rozświetlała sklepienie pokryte bogatymi freskami. Każdy z przybyłych gości przypisane miał miejsce w ławach nawy głównej. Przed podwyższeniem prowadzącym do prezbiterium, ustawiono cztery jasno dębowe, starannie wyrzeźbione siedziska, schodzące w kierunku ław. Za nimi zaś kilka podobnych siedzisk, lecz mniej okazałych. Na bokach prezbiterium czekały wysokie i masywne krzesła, przeznaczone dla dostojników kościelnych. Schody przed ołtarzem okryte były czerwonym dywanem, wykończonym złotymi nićmi i herbem książąt kujawskich.
W katedrze nie było jeszcze duchpasterzy, członków rodziny książęcej, ani samego pretendenta do królewskiego tronu. Zatem gwar rozmów przybyłych już osób wypełniał mury przybytku. Wkrótce dyskusje ucichły, a drzwi nawy otworzyły się, wpuszczając przy okazji oślepiające promienie słońca.
Wyłoniwszy się z nich kobieca postać, zmierzała pewnie w kierunku prezbiterium przyodziana w suknię w głębokiej czerwieni. Wykończona była złotymi haftami, przylegająca na górze, od pasa rozchodząca się fałdziście. Ramiona księżnej okrywał długi, wełniany, ciemny płaszcz. Tuż za nią, podążała najbliższa świta, a wraz z nią, najmłodsze potomstwo książęcej pary, Kazimierz i Jadwiga.
Na samym końcu, sunęła krokiem dostojnym niczym matka, księżniczka Elżbieta. Dopasowana, szafirowa suknia, jeszcze mocniej podkreślała ciemniejszą urodę dziewczyny. Złoty pas na biodrach akcentował natomiast szczupłą sylwetkę. Jej ramiona, także zdobił długi płaszcz w kolorze sukni, miejscami przechodzący w ciemną zieleń. Za nią podążała ostatnia część fraucymeru księżnej. Rodzina książęca zajęła jasno dębowe siedziska. Najbliżej prezbiterium, księżna Jadwiga, a tuż obok niej starsza córka.
Po chwili mury katedry podniosły śpiew mniszek. Do świątyni wkroczyła procesja, duchowni wyposażeni w kadzidła i krucyfiksy. Księcia Władysława w drzwiach uroczyście powitał arcybiskup gnieźnieński, Janisław. Odkładając broń i płaszcz, został poprowadzony przez niego do ołtarza. Odmówiwszy pełną litanię, przystąpiono do królewskiej sakry. Podniosła cisza szerzyła się między zgromadzonymi, nikt nie odważył się nawet szeptać. Po wykonaniu czynności liturgicznych, arcybiskup, skierował się do zebranych.
— Czy pragniecie służyć wiernie nowemu królowi? — Mocny głos poniósł się po wnętrzu.
Ze wszystkich obecnych gardeł wydobył się okrzyk, który przeniknął mury katedry, ulatując na krakowskie podgrodzie.
— Radzi, radzi, radzi!
Elżbieta poczuła ciepły i mocny ucisk na dłoni. Odwróciwszy się, napotkała przerażone błękitne oczęta swej siostry. Okrzyki, które nie wywarły na starszej Piastównie większego wrażenia, wyraźnie przysporzyły trudności jej rodzeństwu. Uśmiechając się krzepiąco, splotła ich dłonie. Lekko przysunęła swoje czoło do główki Jadwisi, aby dodać jej odwagi. Złotowłosa wolno przekręciła szyję, spoglądając jej w oczy i odwzajemniając uśmiech. Widząc na powrót wesołe iskierki w oczach siostry, Elżbieta wyprostowała się entuzjastycznie, nie puszczając przy tym drobnej dłoni.
W końcu nastała najważniejsza chwila. Dwóch dostojników kościelnych przyniosło w odlanych, złotych kielichach święte oleje. Obnażając górną część ciała klęczącego elekta, Janisław, zanurzając w kielichu kciuk prawej ręki, ciągłym ruchem namaścił piersi i plecy, Władysława. Księżna Jadwiga poczuła napływające ciepło do oczu, szybko jednak zamknęła powieki, pozbywając się niepożądanych gości.
Wpierw Łokietek otrzymał miecz, podarowany mu przez najmilszą żonę, co było przejawem wielkiego szacunku do kobiety i podkreślało jej niewątpliwe zasługi. Podczas czynności na jej twarzy pojawiło się wzruszenie. Oczy lśniły niczym księżyc podczas największego nasilenia, ale był to również znak. Księżna wstała z miejsca, a wraz z nią cała katedra. Wchodząc do prezbiterium w towarzystwie kapelana, uklękła na rubinowym dywanie obok męża. Duchowny zdjął jej ciemny płaszcz, nakładając drugi, długi w kolorze sukni, wykończony gronostajem, będący symbolem królewskiej władzy.
Po kilku chwilach na skroniach elekta błyszczała już korona, wysadzana rubinami, perłami, szmaragdami i szafirami. Obraz władcy dopełniło berło oraz jabłko panowania. Jadwidze zdjęto delikatną ozdobę z głowy i nałożono diadem, wysadzany rubinami. Małżonkowie, wymieniwszy się prawie niedostrzegalnym półuśmiechem, powoli wstali. Odwracając się w stronę nawy, zapoczątkowali długie i donośne wiwaty. Podczas mszy przeobrazili się w postać namaszczonej przez samego Boga, królewskiej pary.
Elżbieta do tej pory dobrze znosząc koronację, widząc matkę i ojca w pełnej krasie, znowuż poczuła dziwne ciepło. To samo towarzyszące jej w Sączu. Szybko rozchodzące po ciele i dostające w każdy jego zakamarek. Nieprzyjemne i niezrozumiałe.
Pogrążona w tabunie myśli, zauważyła siedzących nieopodal dwóch mężczyzn. Żywo dyskutowali, ale nie na temat koronacji. Zbytnio nie ukrywali swej ciekawości królewską już córką. Elżbieta dobrze wiedziała, że mówią o niej. Równie wścibsko patrząc w ich stronę, napotkała wreszcie błękitne spojrzenie jednego z nich. Ciemnej karnacji o jasnych i łagodnych oczach dokładnie się jej przyglądał, wręcz połykał wzrokiem, przez co poczuła się nieswojo. Kruczoczarne loki spadające mu niedbale na czoło, wydawały się jej znajome. Przez dłuższą chwilę świeżo upieczona królewna nie była w stanie oderwać od niego wzroku. Chyba już go gdzieś spotkałam? Wydaje się znajomy, ale zupełnie nietutejszy. — W jednej chwili wszystkie wątpliwości uleciały. Lekko rozszerzyła usta ze zdziwienia, przypominając sobie tajemniczego mężczyznę.
— To on wychodził z sali audiencyjnej. To poseł z Węgier! — wyszeptała, zaciskając dłonie na krańcach podłokietnika.
Przeszył ją zimny dreszcz. Nie rozumiała, co to wszystko miało znaczyć. Z początku ignorowała własne podejrzenia związane z poleceniem Łokietka, kiedy kazał jej przyswajać język Madziarów. Naiwnie wierzyła, że to tylko niemalejąca ambicja ojca nim kierowała i chęć jej godziwego wykształcenia. Z trudem puściła mimo uszu wieść, iż Carobert wsparł go również w drodze do objęcia krakowskiego tronu. Nadal łudziła się, że to jeno niewinne, niewiążące przysługi, skierowane przeciwko ich wspólnemu wrogowi, Janowi Luksemburskiemu. Nawet głęboko w sobie pogrzebała myśl o potrzebie odwdzięczenia się za pomoc węgierskiego monarchy. Aczkolwiek widok Węgrów tak skrupulatnie się jej przyglądających, wręcz napastliwie obłapiających wzrokiem jej młode ciało, zmusiło ją do odkopania ostatniej z obaw.
Przywołując rozmowy z matką, która tak często mawiała jej o innych dworach i obowiązku przyzwyczajania się do gwaru, wzdrygnęły nią. „Pewnego dnia trafisz na obcy dwór, jako małżonka księcia lub króla". Słowa zdawały się zwykłe, acz czytelny teraz był dla niej ton i nacisk na ostatnie słowo. Matka za każdym razem podkreślała słowo „król" z dziwną manierą w głosie, jakby przeczuwała lub – co gorsza – bardzo dobrze wiedziała, że nie będzie ona jeno żoną księcia, jak jej siostra. To ona miała być ceną za koronę. Osobą, która utwierdzi wzajemne porozumienie królów.
Korekta rozdziału dodana 11.02.2021r. ❤
Dziękuję z całego serduszka, WSZYSTKIM, którzy dotrwali do końca ♥️
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał i czekacie na więcej ✊
A ja, wypatruję waszych opinii🔥
¹ W 1304 roku, odbyło się spotkanie koalicji zwołanej przez papieża, w której skład wchodzili: Karol Robert, Władysław Łokietek i Albrecht Habsburg. Uzgodnili, że w tym samym momencie uderzą w potęgę Wacława II Przemyślidy, króla Czech. Zbrojne ataki przyniosły korzystne skutki: Albrecht zaatakował Czechy, przez co Wacław w obawie o utratę własnej korony wrócił do Pragi, zabierając z Budy swojego syna, który został koronowany na króla Węgier w opozycji do Caroberta; Karol Robert natomiast zaatakował Budę i wzmocnił na Węgrzech swoją pozycję; a Władysław Łokietek zaczął panoszyć się po Małopolsce i zdobywać poparcie.
² Mam na imię Elżbieta. Miło mi cię poznać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro