Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19 rozdział ♔ | Narodziny i Śmierć |

| Nagy Lajos 


Wyszehrad, Królestwo Węgier, Styczeń 1326r.

— To jest wizja, waszej królewskiej mości, przelana mą skromną ręką na ten oto pergamin.

Nietęgi młodzieniec, wyginając swe wychudłe ciało przed monarchą, wrażenie jak najlepsze chciał zrobić. Zginając się w pół, rękę jedną do góry zadzierał niczym wesołek podczas swego prześmiewczego występu. Choć lotny miał umysł i rękę znakomitą do wszelakich malunków, światłość jego nie szła wraz z zachowaniem godnym rycerza. Nieokrzesany i bezceremonialny unikał wielkich dworów, aliści odmówić nie mógł samemu węgierskiemu królowi. Zatem stojąc teraz przed nim, uchybić swym zachowaniem nie chciał, ażeby nie musiał pod topór głowy kłaść. Widząc jednak surowy wzrok Karola Roberta, szybko znikł z jego twarzy radosny wyraz i kłaniając się kalająco, sięgnął po trzymane przez sługę pergaminy. Gdy uchylił głowę, lotem lico Andegawena pojaśniało, a usta usilnie przygryzane i łączone w linie powstrzymywały wylew niepowołanego śmiechu. Na powrót oziębiając spojrzenie, wodził za podchodzącym młodzieńcem, który nie wiedział gdzie wzrok swój podziać.

— Kościół będzie to najwspanialszy i najokazalszy, wart swego patrona. Zechcesz, panie, spojrzeć na moje prace? — Wydawało się wszystkim obecnym, iż resztkami sił i odwagi wydukał owe słowa.

Lekko unosząc kąciki ust, Karol skinął w stronę Zoltána, który podchodząc do włoskiego artysty, chwycił szkice, przekazując je do rąk króla. Uważnie śledził każdy rys i cień okrywający jasne płótno. Wstając wreszcie, zszedł z tronu i z wolna podchodząc do widocznie zlęknione chłopaka, oddał prace stojącemu obok słudze.

— Antonio. — Głos monarchy zabrzmiał szorstko i groźnie, na co młodzieniec wzdrygnął się, kładąc dłoń na piersi i nisko kłaniając. Karol wypełnił policzki powietrzem, odwracając w stronę wiernego sługi, rechot sam już prawie wypełzał na wolność. Czując dziwną i niezrozumiałą atmosferę nad głową, artysta uniósł miarowo wzrok na króla. — Spełniłeś pokładane w tobie nadzieje. Muszę posłać do mego stryja Roberta, najlepsze wino z węgierskich winnic w podzięce za tak znakomitego artystę.

Włoch, mierząc króla wielkimi jasnymi oczami, rozszerzył usta. Zdumiony zerknął po słudze trzymającym pergaminy, kolejno równie kontentym Zoltánie i Demetrze Nekcsei, który z kolei trzymał inną tekę.

— Panie — Włoch, klękając na jednym kolanie, drżał cały z wrażenia. — To dla mnie zaszczyt.

Gestem pozwalając mu wstać, Karol odwrócił się i zdejmując pas z mieczem do niego przytwierdzonym, ponownie usiadł na masywnym, starannie rzeźbionym dębowym tronie. Wysunął ostrze i zastygając w tejże pozycji, uniósł wzrok.

— Dostaniesz od nas szansę. — Głośno wsuwając miecz do pochwy, uniósł jedną brew. — Kto wie, może po ukończeniu budowy zyskasz nowe zadanie.

— Nie zawiodę, królu.

— Ja myślę. — Uśmiechając się półgębkiem, zerknął na podskarbiego i zawezwał go do siebie. Unosząc w jego kierunku dłoń, przerzucił spojrzenie na Włocha. — Sprawę odpowiedniej kiesy omówisz z moim mistrzem tawerników. Ja zaprzątać głowy tym sobie nie zamierzam. — Odwracając wzrok, skierował się do Demetra. — Nie szczędź na ten wyjątkowy Przybytek. Kult mego stryja musi na dobre zagościć na terenach Korony.

Nagle w sali rozbrzmiały ciche kroki, spokojne i jednostajne, dopełnione niemalże rytmicznym szelestem sukni. Na ten dźwięk Karol odesłał towarzyszy, obserwując brzemienną żonę. Nieprędko zmierzała w jego stronę, lecz nie z winy stanu, podczas owej ciąży bowiem czuła się wyjątkowo dobrze. Chciała dać czas nieporadnemu artyście, który spanikowany zbierał wcześniej upuszczone zwoje z posadzki. Łagodnie się uśmiechała, patrząc na równie rozbawionego króla, opierającego głowę na otwartej dłoni i pobłażliwie kiwającego głową. Niedbale trzymając swe prace, młodzieniec stanął przed Piastówną jak wryty, zagradzając jej drogę. Unosząc lekko brwi, pytająco na niego zerknęła, na co pochylił się jeno, nie odrywając od niej wzroku.

— Wybacz królowo, żem tak śmiały. — Unosząc lekko dłoń tuż przed twarzą władczyni, przecinał powietrze, nakreślając kształt jej lica. — Oczy me niegodne takiego majestatu, tyś nie kobietą, a cudem Stwórcy.

Niespodziewany rechot monarchy zirytował Elżbietę. Z wyrzutem na niego spojrzała, wychylając lekko głowę zza sylwetki artysty, równie skrępowanego przejawem tak ordynarnego zachowania.

— Wybacz, królowi. — Na powrót dumnie unosząc brodę, życzliwy uśmiech posłała w stronę Włocha. — Dziękuję ci, za tak miłe słowa, choć w złym momencie wypowiedziane, kiedy to urodę zmuszona jestem dzielić na pół.

— Wszak to ci nie ujmuje, Pani, wówczas uroda dojrzalszą się staje.

Piastówna spuszczając wzrok, zaśmiała się zalotnie, próbując schłodzić dłonią spływające na policzki rumieńce. Miłym było poczuć słodki smak pochlebstw, tak długo niedocierający do jej uszu.

— Każda niewiasta łasa na słodkie słówka — prychając cicho śmiechem, Karol szepnął do stojącego obok Zoltána. Widząc zachowanie małżonki, uczuł dziwne ukłucie dotąd bliżej mu nieznane. Mierząc ją wzrokiem, przypatrywał promiennym tęczówkom, które pomimo czerni z dala biły blaskiem i niezwykle trudnym do opisania urokiem. Dawno nie ujawniała takiej szczerości w sposobie bycia, tym bardziej jego, od dłuższego czasu nie obdarzała tak przychylnym i czułym spojrzeniem. Przez chwilę żądnym był uwagi i nawet wstać zamierzał, lecz Zoltán widząc jego ruch, powstrzymał go stanowczo, kiwając odradzająco głową. Na powrót prostując plecy na oparciu, podparł podbródek, dłonią gładząc brodę i dalej nasłuchując rozmowy. Wymownie zerkając na podskarbiego, przebił go ponaglającym gromem.

Elżbieta, skupiając wnet uwagę na trzymanych przez artystę rysunkach, chciała je chwycić, lecz Demeter ją uprzedził.

— Pani, wybacz, rozmowa ważna nas nagli, jak najszybciej musimy rozpocząć budowę. — Rzekłszy to, urzędnik pośpieszył młodzieńca i ruszył, ciągnąc go za sobą.

— Nie pozwoliłam wam odejść — skarciła podskarbiego, unosząc przed nim rękę. Patrząc nań surowo, złączyła brwi i zwracając się do Antonia, zaraz złagodziła wejrzenie. — Pozwól obejrzeć mi swoje dzieło, gdy opuszczać będziesz zamek, zwrócę ci je.

— Będę niezwykle rad, pani. — Patrząc na siebie, wymieniali przychylnymi uśmiechami. Włoch, przekazując pergaminy słudze, ugiął sylwetkę i ruszył w ślad za podskarbim.

Elżbieta zaś odprowadzając ich wzrokiem, zgarnęła poły szmaragdowej sukni wykończonej czarnym futerkiem i wolno podeszła do stołu, na którym sługa ułożył rysunki. Delikatnie wodziła opuszkiem po lekko chropowatej powierzchni, uważnie podziwiając nakreślony kościół. Potężny z dwoma wieżami, otoczony szerokimi przyporami, każda zakończona u góry sterczynami; smukle pociągniętymi wieżyczkami nad łukami, zakończonymi kwiatonami. Skupiona nie zauważyła króla, powoli dochodzącego do dębowego stołu.

— Skąd tak nagłe zainteresowanie? — pytając, stanął u krańca, opierając dłoń o naroże.

— Wszystko, czemu poświęcasz serce i mnie interesuje. — Zerkając na niego, lekko wykrzywiła usta, lecz nie był to ten sam wyraz kierowany w stronę młodzieńca, wydawał się w pełni kontrolowany i chłodniejszy. — Fundujesz kościół¹?

— I klasztor franciszkanów — przytakując, podsunął pod jej rękę drugi rysunek z widniejącym gmachem. — Od dawna biłem się z myślami, lecz to najlepszy moment.

— Dlaczego akurat teraz? — spytała, nie odrywając spojrzenia od prac.

Karol zerknął na nią, niepostrzeżenie przenosząc uwagę na beczułkowaty brzuch, skrywający kolejne dziecię, co do którego miał już plany. Modlił się jeno o kolejnego syna, aby mógł dopełnić swego zamierzenia.

— Będzie to budowla godna Świętego Ludwika. — Spoglądając w lico króla, spytała, dalej spoglądając na rysunki. — O niego chodzi, czyż nie? — Widząc przytaknięcie, poszerzyła uśmiech. — Matka mi o nim opowiadała. To prawda, że wraz z bratem przebywał w Hiszpanii jako zakładnik²?

— Tak — westchnąwszy, mierzył nicość sali, podziwiając kunszt architektów. — Niecałe sześć lat na łasce... — uciął, wbijając spojrzenie w blat. — Zdążyłem już od ziemi odrosnąć, nim go poznałem.

— To musiało być straszne. Mieć świadomość niepewnego losu z dala od miejsca, które było mu domem, pośród wrogich osób.

— Nie zamartwiaj tymczasem główki, tak przykrymi wydarzeniami z dalekiej przeszłości.

Szepcząc troskliwie jej do ucha, stanął z tyłu, opierając ciało na jej plecach. Delikatnie nakładając dłonie na biodra małżonki, począł przesuwać na brzuszek, łagodnie gładząc i wyczekując ruchu małej istotki. Nie chcąc ukazać zadowolenia, jej umysł przegrał z sercem i nałożywszy na nie dłonie, skierowała monarchę na miejsce, gdzie wyczuła dziecinę. Matka bowiem wrażliwsza była na jego zachowania. Czując lekkie wybrzuszenie, Karol prędko przystawił skroń do skroni małżonki i wtulił się w nią zadowolony.

— Upamiętnić Ludwika pragnę jeszcze w inny sposób, jednakowoż na ten akt poczekać muszę.

Wawel, Królestwo Polskie, luty 1326r.

Zjednoczone wojska niczym dywan ułożony na podkrakowskich polach, okrywały szczelnie ośnieżoną ziemię, grzejąc się do wyprawy na Brandenburgię³. Mniejsze namioty otoczone podporami na broń ulokowane na wyniesieniach kończyły zwartą zgraję. Największy namiot pod murami otoczony zaś liczną strażą krył litewskiego dowódcę. Pod jego wodzą posiłki od Giedymina w liczbie tysiąca dwustu jeźdźców, dopomóc miały polskiemu królowi. Ślub zawarty pomiędzy następcą Władysława a córką Giedymina pod koniec ubiegłego Anno Domini, zacieśnił współpracę Litwy i Polski.

~~~~~~

Krążąc po komnacie, zaczesywał bujne, ciemne loki do tyłu. Nakładając dłonie na boki, wystawił jedną nogę dalej, stukając nią nerwowo o posadzkę. Po chwili złożył dłoń w piąstkę, ciskając nią w przestrzeń i gwałtownie podchodząc do okna, otwartą dłonią uderzył o wnękę. Wodząc po zebranej armii, oczy jego błękitne świeciły niczym płomienie świec. Złość szargała jego umysłem, doprowadzając w końcu do zawrotu, który nim zachwiał. Cholerycznie łapiąc za kraniec parapetu, przysiadł na nim, krewko gładząc czoło. Niespodziewanie wyczuł jednakże czyjąś obecność.

— Kazimierzu, co się dzieje? — spytała troskliwie Anna, przysiadając obok i kładąc dłoń na jego udzie.

— A co ma się dziać?! — ryknął, poderwany z miejsca. Szybko jednak oparł rękę o ścianę, czując kolejny dziwny zawrót. Przełykając ślinę, głęboko odetchnął. — Ojciec wyrusza na podbój, mnie zaś każe siedzieć w Krakowie.

Anna, skrycie się śmiejąc, wstała i podchodząc do męża, wtuliła w jego plecy.

— Pragnie zostawić cię na Wawelu, abyś zadbał o sprawy tutaj ważne.

Wyrywając się Litwince, parsknął śmiechem i pośpiesznie począł przemierzać komnatę.

— Ha! Matka sprawami wawelskimi zajmuje się lepiej niż on sam. Przydałbym się bardziej u jego boku, niżeli na zamku, którego panią od dawna jest wielka królowa Jadwiga. — Mówiąc to prześmiewczo, uniósł szeroko ręce, cofając stopy i szurając nimi o posadzkę.

— Kazimierzu nie zachowuj się jak młokos. — Z pobłażaniem na niego patrząc, pokiwała głową. — Wszak jesteś następcą tronu, nie uchodzi.

— Ojciec jeszcze w pełni sił, jam młody, zatem martwić się nie muszę. — Nalewając sobie piwa, opróżnił naczynie w mig, ocierając rękawem brodę. Wtem odwracając naprędce, począł zbliżać do żony z dziwnym uśmieszkiem.

— Chodźmy już pożegnać króla, tak wypada — rzekła Anna.

Przyśpieszając kroku, Kazimierz doskoczył do niej, chwytając mocno w pasie. Odchylała się, ale usilnie próbował dosięgnąć szerokich i powabnych ust małżonki.

— Wolę zostać tutaj — szepnął, wlepiając w nią swe zniewalające tęczówki.

— Tym razem ci nie ulegnę. — Wykręcając ciało z uścisku, podeszła pośpiesznie do podwoi, zalotnie na niego spoglądając. Chcąc je otworzyć, zawahała się, cień bowiem padł na jej oczy, a w brzuchu jakoby motyle przeleciały. Ściskając mocniej klamkę, zebrała siły, otwierając wrota.

~~~~~~

Gładząc niewieścią dłoń, drugą przykładał do jej twarzy, wpatrując w piękne bławatkowe tęczówki. Zajmowali szeroki, okryty futrem podnóżek.

— Jesteś pewien swej decyzji? — Ukrywając dłoń Władysława w swym ujęciu, wątpliwie na niego patrzyła.

— Tak, najdroższa. — Pochylając nisko głowę, musnął wierzch jej dłoni. — Wyprawę zakończymy wnet przed upływem pokoju z Zakonem, to najlepszy moment, sam papież nas popiera. Odzyskamy zagarnięte ziemię.

Jadwiga, czule pogładziła jego skroń i głęboko westchnęła. Smutek i strach wypełniał serce królowej za każdym razem, gdy mąż wyruszał na wyprawę. Teraz owe wątpliwości intensywniej rozchodziły się po jej ciele, bowiem towarzyszyć mu miał grodzieński namiestnik, Daniel. Sama w pełni nie pogodziwszy się z sojuszem polsko-litewskim, próbowała wyprzeć swe uprzedzenia, lecz nie potrafiła. Przeczucia jej najlepsze nie były i nawet przychylność Awinionu nie napawała spokojem.

— A jeśli Wittelsbach zyska silnego sojusznika? — spytała niepewnie.

— Jadwigo, cóż to za frasunki? Prawiliśmy już o tym. — Przytulając do siebie żonę, próbował napełnić ją spokojem i pewnością, która od wielu dni go przepełniała. — Pokój w Łęczycy zawarty. Giedymin wsparł swym oddziałem — szepcząc do jej ucha, gładził niewieście plecy. — Granica południowa zabezpieczona sojuszem z Carobertem. Nic nam nie zagraża, najmilsza, to jeno powody do zwieńczenia planów.

Z całych sił zagłuszała dziwne głosy w swej głowie, chcąc w pełni skupić uwagę na królu, którego wszak ostatni raz widziała przed tak długą nieobecnością. Chwycili wzajemnie swe policzki i przykładając do siebie czoła, przymknęli oczy. Po chwili król, całując głowę małżonki, uniósł jej podbródek i obdarzył czulszym pocałunkiem.

Wyszehrad, Królestwo Węgier, 5 marca 1326r.

Spacerując po dziedzińcu, dłonie trzymała na wyraźnie odstającym brzuszku. Wraz z rosnącym dziecięciem, coraz dokuczliwiej odczuwała obciążenie dla pleców. Nie potrafiła jednak usiedzieć w komnacie, zatem w towarzystwie dwórek spacerowała po zamku. Pominąwszy bóle pleców, była znakomitego zdrowia. Z każdym dniem radość z powicia kolejnego dzieciątka rosła, a więzy ich silniej zacieśniały. Winna dać Karolowi kolejnego syna, choć w głębi duszy liczyła na śliczną córeczkę, której nadałaby imię Konstancja.

Tegoż południa prowadziła z sobą jeno Klarę, służącą jej ramieniem. Chichocząc i pogwarki uprawiając, cieszyły oczy urokliwą porą. Dziedziniec muśnięty ostatkiem śnieżnej szaty lśnił oświetlany promieniami przyćmiewanego słońca. Delikatny wiatr muskał zarumienione policzki niewiast, lecz nie był mroźny, wydawał się wręcz zwiastunem nadchodzącej wiosny. Rozwiewał kosmyki włosów wystające spod kapturów. Królowa odziana w bordową suknię wyszytą drobnymi kwiatami ze złotej nici ciągnęła po ziemi krańce czarnego płaszcza na kapturze wykończony futerkiem. Przełożywszy lewą rękę pod ramieniem dwórki, gładziła brzuszek. Ona zaś drugą podtrzymywała poły granatowej sukni.

Przechadzka powszednią się wydawała do czasu, gdy nie nadszedł monarcha, który przystanął w przeciwnym narożu dziedzińca. Lekko rozpromieniała na twarzy, widząc, jak z zachwytem patrzy w niebo, widocznie czymś zadowolony. Oddychał głęboko, po chwili odwracając głowę w stronę drzwi. Wnet się uchyliły. Poszerzył uśmiech, Elżbieta zaś zamarła wbijając nierozmyślnie paznokcie w przedramię dwórki, która cicho syknęła, przygryzając wargę. Wlepiał spojrzenie w niewiastę, nie zbliżając się do niej, jakoby tylko upajał jej widokiem. Dobrze znała ten nachalny wzrok, jak gdyby w swej imaginacji pozbawiał ją odzienia. Dziwny bezruch jednak podsycał w Piastównie obawę, iż już spędził z nią upojne chwile. Wszak teraz chcąc odsunąć podejrzenia, zerkał jeno na nią, po chwili odprowadzając rudowłosą wzrokiem. Niezwykłej urody niewiasta niczym mistyczna nimfa o kręconych płomienistych włosach lekko na tyle podpiętych nie wydawała się jej znajoma. Sunęła dumnie przed siebie, a lazurowa suknia wiązana na środku, podkreślała zgrabną sylwetkę dziewczyny, czyniąc z niej obiekt zainteresowania. Przechodząc niedaleko królowej, lekko zasłoniła twarz kapturem, dostrzegła bowiem nienawistne spojrzenie Elżbiety.

Zażenowana obserwowaną sytuacją, pragnęła od razu podejść do męża, lecz poczuwszy silny skurcz w podbrzuszu, odwróciła się na jednej nodze. Próbowała oddychać głęboko i powoli, ale każdy wdech napotykał opór i nasilał ból. Mała istotka, którą nosiła pod sercem, była nazbyt czuła. Zdawać się mogło, iż dziecię wrażliwe było na każde cierpienie rozrywające matczyne serce.

Piastówna nie chciała zdradzać jednak niemocy, zatem poczęła wracać do dębowych drzwi prowadzących do królewskiego skrzydła. Nie uchodząc trzech kroków, nerwowo uniosła prawą rękę, oczekując oparcia.

— Elżbieto?! — krzyknęła cicho zaskoczona Klara, łapiąc wystawioną dłoń.

— Zaprowadź mnie do komnaty. Nie zniosę tego ucisku — odrzekła, zniżając z bólu głos.

Uczucie to było jak pętla, coraz mocniej krępująca brzuch. Z trudem go znosiła, wydając niechciane jęki, wszak miała nadzieję, że prócz Klary nikt inny ich nie słyszy. Obejmując Piastównę, dwórka pragnęła jak najprędzej wyprowadzić ją z dziedzińca. Niestety, królowa, wijąc się z bólu, opadała coraz niżej. Wydając ostateczny przed upadkiem bezsilny jęk, niespodziewanie poczuła dłoń na swych plecach i uchwyt pod kolanami. Król widocznie dostrzegając ledwie trzymającą się na nogach żonę, zdecydował pośpieszyć z pomocą. Oparłszy na męskim przedramieniu swe dłonie, uniosła głowę, ukazując wzrok chłodny i przeszywający. Karol zignorował jednak ów wyrzut i sadzając żonę na ławie, uklęknął przed nią. Nie zdołała dłużej obarczać go winą za jej stan. Czując kolejny przeszywający ból, prężyła się, przymykając oczy. Wrzask w ten czas wypełnił dziedziniec, dudniąc w głowach dworzan i rozchodząc się po kolejnych korytarzach.

— Nie, nie, nie. — Spanikowana miast oddychać miarowo, łykała powietrze, jakoby dech utracić miała. — Za wcześnie, za wcześnie na rozwiązanie. — Przez nadmiar tlenu, przed oczami cienie skakały, powoli dezorientując dziewczę. Zlękniona chwyciła prawicą szyję króla, uginając się w pół i prawie głowę swą do niego przykładając.

— Elżbieto, spójrz na mnie. — Łapiąc jej jagody, zmusił do kontaktu wzrokowego. Patrzył w przerażone tęczówki, oddychając głęboko i powoli, na co królowa odpowiadała tym samym, uspokajając się z lekka.

Opanowanie nie trwało jednak długo. Przeraźliwie krzycząc, chwyciła ponownie brzuch, zaciskając mocno zęby. Czując niespodziewaną wilgoć, poderwała się gwałtownie z miejsca, wpadając bezwładnie w ramiona monarchy.

— Zaczęło się! — krzyk wypełnił dziedziniec, wprawiając wszystkich obecnych dworzan, jak i samego króla w osłupienie.

~~~~~~

Drepcząc po przedsionku poprzedzającym alkierz królowej, przydeptywał krańce płaszcza, wyciągając je nerwowo spod ciżm. Zirytowany przeciwnościami syczał, popijając ulubione wino. Dochodząc do okna, opróżnił kielich i spojrzał nań smętnie. „Podobno to przedni gatunek, twój ulubiony z dodatkiem agrestu." — Przypominając sobie radosną twarz małżonki tuż po jego powrocie z Wołoszczyzny, przymknął oczy. Zerkając na drzwi, zza których wydobywały się pełne bólu, ale i uporu krzyki, wrócił do komnaty, w której przebywał Zoltán i Atila.

— Dénes! — ryknął monarcha, przekraczając próg.

Zaufany stolnik wybiegł wnet z bocznych drzwi i dostrzegając uniesione naczynie, sięgnął po dzban. Karol, spijając trunek, odetchnął, rozkoszując gardło posmakiem agrestu. Westchnął i zajmując wolne miejsce przy stole, gdzie zasiadali już strażnicy, tym razem sam sięgnął po dzban z winem.

— Może wystarczy, królu. Umysł jasny winieneś zachować — rzekł Zoltán, nakładając dłoń na obrzeże kielicha i chwytając weń szyję, zgarnął sprzed jego oblicza.

Wywracając na to oczami, król parsknął głośno, trzymając w górze dzban. Odstawiając go z niezadowoleniem, mocno oparł o krzesło, prawie ułamując wspornik. Wodząc po komnacie, zatrzymał spojrzenie na uchylonych drzwiach, przez które widać było zamkniętą alkierz królowej. Kładąc dłoń na ustach, lekko je rozszerzył i otarł ich krańce, kończąc na podbródku. Przymykał oczy, nie mogąc znieść przeszywających jęków.

— Panie — zaczął niepewnie Atila, opierając łokcie o blat i kątem oka zerkając na Zoltána. — Zadbam o bezpieczeństwo królowej. Strzegłem jej już w trakcie poprzednich rozwiązań. Teraz również tu będę. Wiem, trudno słuchać jej głosu rozrywanego boleścią. To istna katusza. — Skupiając na sobie wzrok monarchy, dobrotliwie rozszerzył usta. — Pójdź na spoczynek, zawiadomię cię, panie, kiedy będzie już po wszystkim.

— Niepotrzebnie się tym trapisz, winienem tu być. — Odcinając, wlepił tępo wzrok w podwoje. To moja kara. 

~~~~~~

Nerwowa atmosfera wypełniała wnętrze królewskiej alkowy. Ogień strzelał w kominku, ogrzewając już i tak duszne pomieszczenie, w którym trudno przychodziło oddychać. Coraz dotkliwiej czuła to Piastówna, która po kolejnej próbie opadła na poduchy ciężko łykając powietrze. 

— Nie mogę... — zaczęła, lecz nie zdołała wyjawić, co ma na myśli.

— Możesz! Elżbietko, przyj! — krzyknęła Larysa, ściskając gorącą dłoń.

Kiwając przecząco głową, monarchini zwilżyła usta, podwijając wargi pod siebie i oblizując.

— Nie, nie... Gorąco, nie mogę oddychać — szepnęła, próbując zmusić organizm do kolejnego parcia.

Zaskoczone wyznaniem dwórki spojrzały po sobie, a Diana lotem zeskoczyła z łoża, uchylając ździebko okno. Wróciwszy, chwyciła drugą dłoń rodzącej i łokieć jej pchnęła, pomagając naprzeć na brzuch. Ostatnia była to próba. Po chwili krzyk królowej ustał, zastąpiony gromkim płaczem niemowlęcia. Wszyscy obecni zaśmiali się, a Larysa, pomagając unieść Piastównie na posłaniu, mocno ją przytuliła, szepcząc podziękowania Najwyższemu. Uwolniona z uścisku matka, przez moment widziała mroczki przed oczami, jednak szybko potrząsając głową, spojrzała na medyka trzymającego owinięte maleństwo.

— Daj mi ją — powiedziała zdezorientowana, wyciągając drżące ręce w jego stronę. Nie panowała nad wycieńczonym ciałem, tym bardziej nad tym, co prawi, co zachwiało radością dwórek. 

— Ależ, pani — wykrztusiła Diana, która poczuwszy dłoń akuszerki na ramieniu, ucichła wpatrując w zapłakaną królową. Nie był to jeszcze czas na powiedzenie prawdy. 

W końcu spokojnie oddychając, czekała na dziecię, które cicho, lecz intensywnie popłakiwało w ramionach medyka.

— Królu, nie uchodzi! — Zoltán, stojąc przed drzwiami alkierzu, trzymał dłonie na ramionach Karola, próbując powstrzymać go przed wtargnięciem do komnaty. — Królowa nie jest pewno jeszcze gotowa, nie możesz tam wejść.

— Zejdź mi z drogi! — Usuwając siłą druha z drogi, natrafił na Atilę, który również nie chciał go przepuścić. — Muszę zobaczyć Elżbietę!

— Panie, rozważ to. Poród równie długi co Władysława. Mógł pozbawić ją sił — dodał strażnik Piastówny.

— Jestem królem! Mam prawo do ich ujrzenia, nie będę czekał na pozwolenie! — Przepychając się łokciami, pchnął wreszcie podwoje.

Nie planował tak agresywnie przekroczyć progu, skupiając na sobie uwagę jeno akuszerki stojącej tuż przy wejściu. W tejże chwili medyk nachylał się nad królową, przekazując w jej ramiona owiniętą w płótno dziecinę. Każda dwórka przykładała dłonie do ust, z zachwytem mierząc spojrzeniem ckliwą scenę. Trzecia latorośl spoczywała już w ramionach matki, z zamkniętymi oczkami mlaskając usteczkami i uporczywie ściskając rączki w piąstki. Wnet czując matczyny palec, rozprostowała kłykcie, ponownie weń zaciskając. Piastówna zachichotała, wypuszczając kolejne zimne krople na rozpalone jagody. Wtem unosząc głowę, widocznie spłoszyła się obecnością małżonka. Dwórki w moment poderwane z miejsc podbiegły do niego zasłaniając widok na łoże.

— Najjaśniejszy panie. — Kłaniając się pośpiesznie, Larysa zmierzyła króla niemal karcącym wejrzeniem. — Królowa nie jest gotowa na twą wizytę. — Częściowo słuchając dwórki, rozczulona Elżbieta wpatrywała zwilżone ślepia w noworodka, nie bacząc już jednak na gościa. — Jeśli pozwolisz, przyniosę zaraz dziecię do ciebie, panie, czy też pozwól nam wpierw przygotować królową. Tak będzie stosowniej.

Przenosząc powolnie uwagę z dwórki na dwórkę, uśmiechnął się życzliwie. Wiedział, iż spełniały jedynie swój obowiązek i nie miał im tego za złe, lecz odejść nie zamierzał.

— Odejdźcie, pragnę zobaczyć żonę. Teraz.

Zdecydowany, atoli dziwnie dobrotliwy głos monarchy, wypełnił zawieszoną od duchoty przestrzeń alkowy. Na te słowa wzdrygnęła się i królowa, unosząc wzrok na stojące tyłem przyjaciółki. Zdziwiona była takim zachowaniem, widząc jednak odwróconą ku niej Klarę, kiwnęła głową w geście zezwolenia. Trójca rozstąpiła się na boki, przepuszczając monarchę, który z wolna podszedł do łoża. Stając nad ową dwójką, wsunął rękę za plecy małżonki i przysiadł u jej boku, prawicą gładząc małą główkę. Widział jej wycieńczenie, rumianą i błyszczącą jeszcze twarz, która oblepiona była kosmykami włosów. Wszak nie przeszkadzało mu to. Zsuwając warkocz z jej ramienia, przeczesał opuszkiem skroń, rozganiając uwolnione z upięcia włosy i troskliwie ucałował. Gniew próbował przebijać się przez wycieńczone ciało królowej, lecz radość z powicia kolejnego dziecka zdominowała jej serce. Nie miała siły na utarczki z mężem, chwila bowiem nie była to odpowiednia.

Obecni w komnacie nie zdołali ukryć swego oszołomienia i wymieniając się spojrzeniami, czekali na pytanie, które przecie jako pierwsze paść powinno. Tymczasem królewska para zwlekała, przypatrując się kolejnej latorośli krzątającej się w ramionach matki. Równocześnie unieśli jednak oczy na Bogusza, a ten podchodząc służalczo, splątał przed sobą palce.

— Królu, królowo, Bóg obdarzył was kolejnym synem — mówiąc to przestał powstrzymywać radość.

Zauważył jednak medyk na twarzy kobiety wahanie. Król zaś widocznie uradowany ucałował czółko synka, śmiejąc się w głos.

— To cud! Kolejny chłopiec! Kolejny dziedzic! — krzyknął radośnie, zerkając na Elżbietę, która wtem ocucona z zamyślenia rozpromieniała.

Czuła dziwną i trudną do wytłumaczenia więź z maleństwem. Przypuszczała, iż dziewczynkę nosi pod sercem i stąd to uczucie, teraz bowiem zmieszana była. Szybko otrząsając się jednak z niewygodnych i nieważnych myśli, przytuliła mocniej małego do siebie i spojrzała na króla.

— Wybrałeś już imię? — spytała, patrząc nań błyszczącymi węgielkami.

— Tak. Upamiętnię mego stryja⁴. — Unosząc kąciki, ucałował głowę małżonki, przenosząc uwagę na maluszka. Wślizgnął delikatnie ręce pod jego ciałko, unosząc ostrożnie i najtroskliwiej jak tylko zdołał, przytulił do siebie. — Zwał się będziesz Ludwik.

Wyszehrad, 23 kwietnia 1326r

Sala wypełniona największymi dostojnikami królestwa miała zostać świadkiem świetnego wydarzenia. Arcybiskup Ostrzyhomia – Bolesław toszecki, palatyn – Filip Drugeth, sędzia – Sándor Köcski, podskarbi – Demeter Nekcsei i podlegli mu urzędnicy, Tamás Szécsényi, wojewoda siedmiogrodzki, również uświetnił swą obecnością owo wydarzenie. Obecni również inni, niższymi stanowiskami urzędnicy i dworzanie, czekali na utworzenie tak wybitnego zgromadzenia, jakim miał być pierwszy w dziejach zakon podlegający jedynie władzy królewskiej⁵.

Na podwyższeniu zwieńczonym tronem, miejsce zajmował monarcha, który ze zdenerwowania i jednoczesnego przejęcia palce wbijał boleśnie w podłokietnik. Błękitne oczy ciskały swym blaskiem w obecnych w auli, czekających, jak i on, na wyznaczonego duchownego. Na twarzach zebranych gościły uśmiechy, głowy żwawo odwracały się, inne zatrzymywały uwagę na sąsiadach, wchodząc z nimi w konwersacje, pozostali zaś siedzieli jak słupy soli, czekając jak na skazanie. Karol śmiał się wielce w duchu z takiego kontrastu, na zewnątrz utrzymując powagę, choć i królewskie lico również jaśniało od myśli o triumfie. Z każdym dniem udowadniał, iż rządzi twardą i samodzielną ręką, a zakon, którego utworzenie miało za chwilę zostać sfinalizowane, miał być tego największym dowodem.

Wnet do sali wszedł ów duchowny. Za nim tłumnie pięćdziesięciu rycerzy, wybrańców, gotowych wiernie służyć królestwu. W kilku rzędach ustawieni na środku pomieszczenia po jej długości równocześnie uklękli, oddając cześć królowi. Aladár, podchodząc do podwyższenia i stojącego obok stołu, chwycił dokument obwieszony kilkoma pieczęciami w tym największą królewską. Spisana zawartość omówiona została już pomiędzy mężczyznami, teraz jeno oficjalnie przed zgromadzonymi potwierdzić należało ustalenia i przyjąć hołd od pierwszych rycerzy. Duchowny porozumiewawczo zerkając na monarchę, stanął przed nim i począł odczytywać założycielskie obowiązki.

— [...] Każdy rycerz w ten czas poprzysięga dozgonną wierność i posłuszeństwo, najjaśniejszemu majestatowi królestwa, tudzież jego rodzinie; umiłowanej królowej i królewskim potomkom, synom, jak i córkom w przyszłości spłodzonym z jej łona. Wiara chrześcijańska, jako wzorzec największy kierować będzie żywotem braci zakonu, z własnej i nieprzymuszonej woli gotowych nieść pomoc potrzebującym w sposób poczciwy i miłosierny. Również każdy z pięćdziesięciu wybranych, zobowiązuje się przestrzegać kodeksu rycerskiego, za cel najświętszy stawiając sobie dobro i honor królewskiej małżonki, jak i życie królewskich synów. [...]

Słysząc dookoła już tylko stłumiony jakby w oddali głos Aladára, wlepiał wzrok w rycerzy, którzy nieustannie klęczeli przed nim, chyląc nisko czoła i trzymając dłonie swe na piersiach, jakoby zostały przytwierdzone do nich na stałe. Czuł rosnącą euforię i niepohamowaną dumę, która rozdzierała jego pierś. Przełamując panujące zasady, kierując się przy tym jeno dobrem swej własnej rodziny, utworzyć zdołał zakon, który od tejże chwili strzec miał i służyć jej wiernie. Rycerze mieli stanowić również przykład dobrego charakteru i lojalności, względem rodziny królewskiej, utwierdzając władzę Andegawena. Nadzieję żywił tylko, iż sytuacja nigdy nie pogorszy się do stopnia, w którym prosić ich będzie musiał o interwencję, atoli od teraz mieć będzie takową możliwość. Nie przeczuwał jednak, iż utworzył zgromadzenie, które na zawsze wpisze się w żywą tradycję Węgier, zawładnie umysłami mieszkańców i pozostanie w ich sercach na wieki.

Świdnica, 6 maja 1326r.

Czuła jak ziemia spod jej nóg osuwa swe płaty, pozbawiając równowagi i kierując wdowę wprost ku ciemnej otchłani. Trzymając dłoń na piersi, wyczuć próbowała bicie swego serca, które nikło pośród rozedrganego wnętrza. Drżących dłoni niezdolna była opanować, jeno rzucając ciemnymi tęczówkami na boki, wyszukiwała oparcia. Chwytając mocno dłonie, poczęła nerwowo nimi pocierać, dokładając do ust. Jasna i zdawać się mogła radosna komnata, wprawiała ją w coraz większe zasępienie. Z trudem przesuwając stópki, zmierzała w ciemny kąt pomieszczenia w nadziei zaszycia się w nim i przeczekania burzy, która rozpętała się nad świdnickim zamkiem. Łudzona nadzieją czekała, gdy próg komnaty przekroczy jej mąż, miast niego dojrzała jego młodszego brata, Henryka.

— Siostro, przyjmij wyrazy szczerego żalu. — Pochylając się, niewysoki mężczyzna przekroczył granice ciemnej przestrzeni, chwytając jej dłoń i przysiadając obok. — Cały Jawor, modli się o duszę mego zmarłego brata.

Nakładając dłoń na przedramię szwagra, uśmiechnęła się w podzięce.

— Dziękuję, Henryku.

Zerkając na pobladłą kobietę ocierającą swe skronie, po twarzy księcia jaworskiego przetoczył się perfidny uśmieszek. Wzdychając głośno, zerknął kątem oka na niewiastę, jakby badał jej zachowanie i stan po tak dotkliwej stracie. Niespodziewanie to na nią spadł ciężar obowiązku nie tylko ochrony trójki swych dzieci, ale i zadbania o księstwo. O ile los dwóch starszych córek, Konstancji i Elżbiety, mógł uważany być za pomyślny, los pozostałych latorośli nie był tak pewny. Dobrze wiedzieli o tym bracia zmarłego księcia, gotowi wesprzeć wdowę.

— Kunegundo, pragnę, abyś wiedziała, że moje ramię twym oparciem w każdej sprawie być może. — Teatralna, ale jakże prawdziwie zasmucona twarz, przejawiała nieodparte przejęcie i troskę o los Piastówny. Widząc jej potaknięcie, w duszy rozradowany przypuszczał, iż sił jej braknie na sprawy księstwa i w ręce jego odda regencję nad małoletnim jeszcze synem, Bolkiem. — Siostro, pomogę ci we wszystkim, jeśli tylko zdołam. — Niezwykle zadowolony ze swego potoku pozornie szczerych słów, czekał na reakcję.

Nie doczekał się jej jednak bowiem stukot twardych podeszew w drżenie wprawił drewnianą podłogę. Dźwięk mocny i zdecydowany zwiastował wejście postawnego mężczyzny, podczas gdy w ich stronę kroczył najstarszy syn książęcej pary. Wprawdzie wyjątkowo barczysty jak na swoje czternaście wiosen, jednakże postawnością poszczycić się nie mógł. Wzrostem nawet stryja nie przerastał, który równie wysoki nie był. Z wypisanym przejęciem na twarzy pędził w stronę matki, w końcu padając przed nią na kolana. Przykładając matczyną dłoń do swych ust, wypuścił kilka kropel na policzki.

— Matko. — Nie wiedział co rzec dalej, wlepiał jeno swe jasne tęczówki w piwne oczy rodzicielki i troskliwie gładził jej dłoń.

Lekko uniosła kącik ust, powstrzymując morze łez wypełniające jej powieki. Dłoń, którą trzymał Bolko, przekręciła, splatając ich palce w jedność, drugą zaś przyłożyła do jego policzka. Wiedziała, że i jego serce przepełnione smutkiem i żalem, szuka w niej oparcia. Rozumieli się bez zbędnych słów, które zagłuszałyby niepotrzebnie rozmowę rozdartych serc.

— Żałoba ogarnęła serca nasze i umysły, synu, jednak księstwo potrzebuje władcy. — Uśmiechając się delikatnie w stronę potomka, przechyliła nieznacznie głowę, jak w zwyczaju miała to jej matka i młodsza siostra, węgierska królowa.

— Wiem, matko, to mój obowiązek. — Chyląc przed nią czoła, Bolko kątem oka zerknął na Henryka, który dziwnym się zdawał. Patrzył na księżną wzrokiem wcale nie przychylnym, troskliwym, ni to nawet wrogim. Wargi jego dziwnie drgały, a z oczu jego nic wyczytać nie zdołał, co szybko w niepokój go wprawiło.

Kunegunda, wyglądająca na odległą myślami, wcale tak daleko nie odbiegała zwłaszcza w towarzystwie księcia jaworskiego, którego dobrze znała z opowiadań męża. Sama również odbyła kilka z pozoru zwyczajnych rozmów ze szwagrem, jednak nauki matki tak dogłębnie jej wpojone, nie pozwoliły na nie wyciągnięcie z nich wniosków. Zatem mając przed oczami jego osobę i dobrze znając nieoczywisty charakter, połączyła go rozumnie ze słowami przez niego wypowiedzianymi. Śmiejąc się do siebie, z gracją wstała, nie puszczając dłoni Bolka, unosząc go przy tym z kolan.

— Synu, wiek twój jest jeszcze nieodpowiedni do legalnego objęcia władztwa — zaczęła łagodnie, mierząc go błyszczącymi oczami. Wysunęła się lekko na środek komnaty, pozwalając, aby światło wpadające przez okna oświetliło jej twarz. Blada nie wyglądała wcale na zmęczoną, owszem, smutek wypełniał każdy zakamarek jej lica, jednak biel czyniła z niej bardziej antyczną rzeźbę niżeli zjawę. Krucze włosy podkreślały jeno ten stan, a splątane w kilka warkoczy i upięte na górze, akcentowały królewskie pochodzenie. — Jednakże już teraz będziesz przyuczał się u boku twych stryjów. Henryk, jak i Bolko wyrazili chęć wsparcia cię radą i w razie konieczności wojskiem. — Rzucając porozumiewawcze spojrzenie w stronę Henryka, spotkała się z oniemiałym wyrazem, który bardzo ją zadowolił. — Zostanę regentką, będę czuwać nad tobą i chronić, dopóty nie przekroczysz szesnastego roku twego żywota.

Bolko ucałował jej dłonie i mocno przytulił do matki. Odetchnęła z ulgą, bowiem wiedziała, że syn nie pozwoli już na sprzeciwienie się jej planom. Mrużąc oczy, zakpiła w duchu ze szwagrów, którzy mieli czelność myśleć nawet o przejęciu wpływów w Świdnicy. Dopóty żyję, księstwo świdnickie w rękach mych synów pozostanie.

Paryż, Francja, czerwiec 1326r.

Wysokie okna wypełnione u góry pięknymi witrażami, wpuszczały kolorowe światło okalające marmurową posadzkę. Jeden z wielobarwnych szklanych kwiatów, oświetlał twarz niewiasty siedzącej przy stole, dzieląc jej lico na różne odcienie. Czerwień na ustach wyraźnie podkreślała naturalnie barwione wargi, błękit zaś na górnej części twarzy, przeobrażał lazurowe oczy w ciemną modrą głębię. Buzia smukła, ułożona w literkę V, tajemnicza i posępna, była gładka i niczym perła połyskująca. Jedwabiste jasne włosy opadały na ramiona, dosięgając oparć wielkiego fotela. Obojętnie spuszczała ręce na poły sukni, gęsto wyszytej złotą nicią. Siedząc niedaleko masywnego stołu, obserwowała tańczące płomyki w kominku, zwilżając usta winem z nutą agrestu. Głuchą ciszę przerwało jednak pukanie, a próg komnaty przekroczyła niewiasta w swych dłoniach trzymająca list.

— Podejdź, Claude.

— Pani. — Podchodząc, niepewnie zerknęła na trzymaną rzecz i niezdecydowanie podała list francuskiej królowej.

Rozwijając pergamin, wodziła po każdym spisanym słowie brata, stale jaśniejąc na twarzy. Drżące usta poczęły się wydłużać, pobudzając mały dołeczek na lewym policzku. Dwórka, stojąc, nerwowo ocierała dłonie, wlepiając ciekawskie tęczówki w najmłodszą Andegawenkę.

— Dobre wieści, pani? — wtrąciła w końcu poddenerwowana, gotowa wyjść ze swego ciała i jak niewidoczny duch podejrzeć nadesłane wieści.

— Karol, doczekał kolejnego syna. — Rzekłszy to, królowa spojrzała nań podejrzliwie dostrzegając zawód. — Widać po koślawych literach, że uradowany z narodzin kolejnego potomka. — Dostrzegając większy grymas u towarzyszki, parsknęła śmiechem. — Claude, moja kochana, on po ciebie nie wróci. Ma przy sobie żonę, która dała mu trzeciego syna. — Wstając, złączyła dłonie przed sobą. — Pamiętaj, obietnice mężczyzny są ulotne niczym letni wiatr. — Gładząc policzek dwórki, przekrzywiła głowę. — Nie należy mu zawierzać.

— Wiem, pani. — Dygając posłusznie, dziewczyna szybko wyprostowała plecy, ocierając niewidoczną łzę z policzka. — To było jeno złudne marzenie.

— Nie żałuj go, współczuj zaś Elżbiecie. — Opuszczając delikatnie głowę, monarchini pokiwała nią, rzucając uszczypliwy uśmieszek. — Sama już wiesz, braciszek mój długo miejsca nie zagrzeje przy jednej niewieście. — Chwytając kielich, zamyśliła się, sięgając daleko w kresy swej pamięci. — Przebywając na węgierskim dworze, widziałam cierpienie Marii, biedaczka, wzrok jej obojętny przepełniony jeno nienawiścią świdrował każdego rozmówce. Musiała znosić upokorzenie, zdrady i docinki na brak dziedzica. — Siadając przy stole, spojrzała na dwórkę. — Karol, jeśli tylko ma takową ochotę, życie potrafi zamienić w piekło.

— Pani, straszne jest to, co mówisz. — Rzucając oczami na boki, Claude spojrzała w końcu żywo na Klemencję. — Jak sądzisz, pani, jeżeli brat twój obdarzyłby szczerym uczuciem żonę, zaniechałby tak licznych zdrad?

— Jest to rzeczą prawdopodobną, lecz równie znacząca przeciwność tej teorii zagraża. — Widząc pytający wzrok towarzyszki, zwilżyła usta. — Mój brat, jeno siebie miłować potrafi, jednakowoż życzę mu, aby skostniałe jego serce poczęło pompować wreszcie krew na widok kolejnego syna. Elżbieta silną się zdaję, słyszałam również o bohaterstwie jej matki. Mam nadzieję, że ona jest równie waleczna i nie pozwoli zakuć swej duszy w Karolowe kajdany. 

Nagle rumor rozbrzmiał na korytarzu, przerywając rozmowę. Podwoje wnet uchylone objawiły gromadkę mężczyzn. Pierwszy sługa stanął przed Klemencją, oddając należny pokłon. Widocznie rozradowany dzierżył w rękach dość dużą rzecz okrytą materiałem. Drugi zaś duchowny stanął po przeciwnej stronie, przepuszczając ostatnią osobę. Kobieta poderwana z miejsca, na raz podeszła bliżej ciekawskimi iskierkami przenikała trzymaną rzecz. Przenosząc uwagę na trzeciego przybysza, szeroko się uśmiechnęła i nie odrywając od niego wzroku, wskazała palcem na okryty materiałem obiekt.

— Jean de Touyl — zaczęła łagodnie, przerywając z wrażenia i cicho przełykając ślinę. — Czyż to reliquiae⁶?

Kiwając twierdząco głową, francuz podszedł do sługi i przejąwszy drogocenne dzieło, ustawił na stole. Łapiąc za materiał, odczekał chwilę, aby królowa zajęła miejsce. Widząc skinienie, uniósł tkaninę, odsłaniając swe największe arcydzieło. Kobieta lekko rozszerzając usta, wlepiała błyszczące tęczówki w równie mieniący się relikwiarz. W centralnej części pozłacana Matka Boska z dzieciątkiem otoczona zewsząd aniołami. Swym kształtem przypominał małych rozmiarów świątynię z drogocennym ołtarzem. Siostrzany tryptyk na skrzydłach z malowidłami emaliowanymi półprzezroczystymi scen z życia Matki Boskiej i Dzieciństwa Chrystusa, przywołujące na myśl bogate witraże. Drobne łuki, sklepienia żebrowe i dekoracje w niczym nie ustępowały katedrze w Reims. Relikwiarz ociekający złotem, srebrem i drogocennymi kamieniami poświęcony miał zostać Świętej Elżbiecie z Turyngii. Klemencja, po której jagodach spłynął samotny diamencik, głęboko odetchnęła, przerywanym łkaniem.

— Wspaniałe dzieło, mistrzu. 

Korekta rozdziału dodana 13.04.21 r.


Witajcie kochani! 💖

Dzisiaj o wiele dłuższy rozdział, sporo nowych miejsc i postaci, ale musiałam to zawrzeć w jednym^^ Ponieważ w kolejnym wejdziemy w zawiłe problemy Świętej Trójcy XD😜

Jak się wam podobała scena przyjścia na świat przyszłego, Ludwika Wielkiego? 😁 Noooo i przypałętała się taka jedna rudowłosa XD 

A czy do gustu przypadły wam siostry naszej królewskiej pary? Kunegunda i Klemencja😘 Nie zapominajmy jednak o rodzynku, czyli Kazimierzu, którego w końcu ruszyłam z miejsca 🤣

Dobra, ogólnie mam nadzieję, że rozdział przypadł wam choć troszkę do gustu^^ 

Do zobaczenia! A ja lecę pisać dalej 😁

PS. Ciekawe co powiecie na Jana i Elżbietę Przemyślidkę^^



¹ Karol w 1326 roku, ufundował w Lippie kościół i klasztor minorytów (franciszkanie) na cześć jego stryja Ludwika z Tuluzy. Na terenach panowania gałęzi dynastii Andegawenów, szerzono kult św. Ludwika, tym samym kult ten na Węgry wprowadził jako pierwszy Karol Robert.

² Karol II Kulawy, czyli dziad Karola Roberta, dostał się do niewoli w 1283 roku. Uwolniony został w 1288 roku po podpisaniu traktatu, na którego mocy miał oddać jako zakładników swoich trzech najstarszych synów. Ponoć do niewoli trafiło tylko dwóch, Ludwik z Tuluzy i Robert I Mądry, którzy wolność odzyskali dopiero w 1294 roku.

³ Na początku roku 1326, Łokietek zawarł kilkumiesięczny rozejm z Zakonem, po tym w towarzystwie litewskich oddziałów ruszył na Brandenburgię, drogę miał bowiem czystą. Na północy spokój z zakonem i wsparcie od Litwy, od wschodu przychylny mu Bolesław na tronie włodzimiersko-halickim, a od południa sojusz z Węgrami. Podobno była to bardzo krwawa rejza, później potępiana przez chrześcijański zachód, jak i na południe od Polskich granic. Łokietek odzyskał kasztelanię międzyrzecką, ale napytał sobie biedy, ponieważ Jan Luksemburski był sojusznikiem Wittelsbachów i tu zacznie się zabawa.

⁴ Uważa się, że właśnie na cześć Ludwika z Tuluzy, imię dostał trzeci syn Karola i Elżbiety, przyszły Wielki król Węgier i Polski.

⁵ Słynny zakon św. Jerzego, który funkcjonuje do dziś. Utworzony został właśnie przez Karola Roberta 23 kwietnia 1326 roku. Wpisał się w tradycję Węgier i nadal żywy jest w pamięci krajan. W średniowieczu stanowić miał alternatywę dla króla i jego rodziny podczas wyjątkowych okoliczności, podczas których mogliby potrzebować wsparcia.

⁶ Słynny relikwiarz św. Elżbiety Węgierskiej został wykonany we Francji, przypuszczalnie przez artystę Jean'a de Touyl. Pierwsza wzmianka o nim pojawia się w XVII i XVIII wiecznych inwentarzach klasztoru klarysek w Starej Budzie. Przypuszcza się, że został on zakupiony przez Elżbietę Łokietkówną, ponieważ jego kunszt wskazuję na osobę bardzo majętną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro