Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18 rozdział ♔ | "Król, liczyć może tylko na swoją królową" |


| Rodzinna sielanka? | Nieudany podbój |


Wyszehrad, Królestwo Węgier, 18/19 czerwca 1325r.

Usta jej mimowolnie się rozszerzały. Pragnęła być oschła, nie potrafiła atoli niewzruszenie przyjmować jego pieszczot i czułych przejawów pozornie szczerego uczucia. Miał niesłychany dar i potrafił uczynić z kobiety najszczęśliwszą istotę na ziemi, zaraz po tym, gdy jego sztylet obrany w bolesne słowa przebijał serce na wylot. Usilnie próbował zapanować nad jej ciałem i umysłem. To mu się udawało za każdym razem, gdy wodził ustami po jej skórze, dotykał w sposób dla niej najmilszy, szepcząc czułostki do ucha.

Wtem odsuwając się od małżonki, ułożył na poduszce, wsuwając dłoń pod głowę. Westchnął zadowolony i kierując równocześnie królową na swą pierś, przytulił jej drobne ciało. Lekko i niechętnie rozszerzała usta, wodząc opuszkiem po jego obojczyku i nasłuchując bicia serca.

Cisza nie trwała jednak długo, albowiem huk rozbrzmiał w sąsiedniej komnacie, a krzyk niewiasty rozniósł, przebijając do alkierza. Zdziwieni unieśli się lekko na posłaniu, wpatrując w drzwi i marszcząc czoło. Każde z osobna rozpoznało znajomy głos, na co Elżbieta kpiąco poszerzyła uśmiech. Wiedziała już, że prezent dotarł do metresy wcześniej, niż przypuszczała. Jej wtargnięcie bardzo ją zaskoczyło, bodaj zbieg był to wielce sprzyjający.

— Elżbieto, wyjdź! — wrzasnęła metresa, ku jej utrapieniu akurat tej nocy Atila i Zoltán strzegli królewskiej pary. Przez moment zaniemówiła na widok tego drugiego, niemniej gniew nadal nią targał. — Wyjdź, inaczej sama po ciebie pójdę! — krzyczała wniebogłosy, próbując wyszarpać się strażnikom. — Puszczajcie! Chcę zobaczyć królową!

— Chyba sam diabeł szepcze ci do ucha! Późna to pora, nie przeszkadzaj! — fuknął Atila.

W alkierzu król z niedowierzaniem słuchał co dzieje się za drzwiami. Patrząc na królową, zbliżył brwi, a w oczach jego zagościły płomyki. Wstając prędko i nakładając koszulę, ruszył zdecydowanie w stronę drzwi. Piastówna delikatnie pokiwała głową i schodząc z łoża, sięgnęła po misę z owocami. Ponownie układając na puchu, urwała winogrono, przykładając je do ust i wsłuchując się w słowa rozjuszonego męża.

— Jak śmiesz wpadać tutaj i wywoływać awantury?! — otwierając silnie podwoje, które zaraz z hukiem się zamknęły, podszedł do metresy.

Alma zachwiawszy się, spuściła wzrok i szybko pochyliła głowę. Okazując władcy szacunek, ledwie uginała nogi, a ciało ogarnięte drżeniem, wichrowało ku zimnej posadce. 

— Pragnę spotkać się z królową — oznajmiła znacznie ciszej i mniej pewnym głosem.

— Mogłaś przyjść jutro! Skąd te krzyki na królewski majestat?! — podchodząc bliżej, uniósł jej podbródek. — Za kogo ty się uważasz?! 

— Za niewiastę, którą królowa chciała zabić! — mówiąc to uniesionym już tonem, złapała jego dłoń.

Karol rozszerzył oczy, zrobiła to również sama Elżbieta dobrze słysząca owe słowa. Tłumiąc śmiech, chwyciła kolejny owoc i leżąc na brzuchu, wymachiwała w górze nogami. Z przyjemnością słuchała nieudolnych tłumaczeń metresy.

— Skąd u ciebie takie przypuszczenia?

— Nie pozwoliłabym sobie na taki występek, wiesz o tym, ale powód miałam słuszny. — Łzy metresy teatralnie naszły do oczu, a usta poczęły drżeć. — Czym sobie na to zasłużyłam? — przykładając dłoń monarchy do serca, zaszlochała dobitnie. — Moją jedyną winą jest miłość do ciebie, panie.

Karol wywrócił oczami, jednocześnie zrobiła to królowa, mająca już po dziurki jej krętactw. Nie śmiała nawet wspomnieć o wcześniejszej ich rozmowie, jeno czyniąc z siebie ofiarę, próbowała przeciągnąć króla na swoją stronę.

— Co zatem zrobiła? — spytał, na co Alma stanęła na palcach, aby wyznać mu coś na ucho.

Piastówna wstrzymała oddech, nie słysząc żadnych rozmów. Czekała na jakiś odgłos, lecz wnet w przedsionku zaszurały ciżmy, które wskazywały na czyjeś wyjście. Po chwili podwoje uchyliły się, a w ich progu stanął król, mierząc małżonkę rozbuchanymi tęczówkami. Z początku spanikowana odzyskała spokój, widząc, że spojrzenie bucha nie jeno od złości, ale i tłumionego śmiechu i równoczesnego niedowierzania. Łącząc dłonie na plecach, parsknął w końcu śmiechem.

— Podrzuciłaś jej węża? — rzucił, wolnym krokiem przemierzając na powrót komnatę.

— To jeno niewieście niesnaski, nie chciałam zaprzątać ci nimi głowy. — Rzekłszy to, dalej beztrosko przegryzała winogrono, tym razem opierając podbródek o piąstkę i dalej wymachując nogami.

— Za późno, skąd tak niechybny pomysł?! — Podchodząc do łoża, surowiej na nią spojrzał.

— Czasem nasze pragnienia spełniają się szybciej, niżeli tego chcemy. Dobry Bóg wysłuchał próśb swej służebnicy i dopomógł moim oddanym sługom. — Mówiąc to, uciekała rozmarzonym wzrokiem w przestrzeń.

— Którzy śmiałkowie wykonali twoje polecenie? — Opierając ręce o zanóżek, spojrzał na nią spode łba, stukając równocześnie palcami o pięknie rzeźbione drewno.

— Nie jestem na tyle ufna, aby wydawać ich w twe ręce. — Prychając, odstawiła misę z owocami i usiadła na skraju łoża.

Król, opierając rękę na pasie, stał, oczekując wyjaśnień, nie podzielał bowiem jej dobrego nastroju. Królowa wręcz przeciwnie, wstając, nadal wydawała się roześmiana, wolno zmierzając w jego stronę, nie próbowała nawet powstrzymać promiennego uśmiechu.

— Karolu, spokojnie, nie chciałam nastawać na jej życie. Dostała prezent najmniej groźny, ona lubuje się w dusicielach, zatem takiego jej podarowałam. Po naszej ostatniej rozmowie uznałam, że to najstosowniejszy z możliwych podarków, jest bowiem poskromiony... w przeciwieństwie do nowej opiekunki. 

Karol spojrzał na nią pytająco. Ona natomiast frywolnie zamachała końcem długiej koszuli i spoglądając na niego, przywdziała niewinny uśmieszek.

— Przyznaj jednak, że nie chciałabyś spotkać podobnej niespodzianki w alkowie. — Łapiąc jej dłoń, schował rozwiany jasnobrązowy kosmyk za ucho.

Dziwnie na nią zerkał. W sposób, którego nienawidziła. Ton głosu, choć spokojny wydawał się groźnie tajemniczy, a oczy znowuż ukrywały swój błękit za osobliwą smugą.

— Niech Bóg broni, przed takimi prezentami, lecz niech będzie to również przestroga dla tych, którzy ośmielają odgrażać się małżonce króla. Nie będę ignorować takiej zniewagi. Jestem królową. — Patrzyła nań pewnie, lecz nie pretensjonalnie. On natomiast w głębi cieszył się z jej postawy, dopóty nie poczęła wyjaśniać zaistniałej wrzawy. — Wczoraj mnie odwiedziła, mówiła wiele, ale co najdziwniejsze wspomniała, że jest wężem, który owija się wokół swej zdobyczy i już jej nie puszcza. — Elżbieta subtelnie okrążała męża, sunąc palcami po barczystych ramionach. — Robi z nią, co zechce, czyniąc z niej swego niewolnika. — W jej głosie dało się wyczuć kpinę, która pobudziła w nim irytację. Przystanąwszy po prawicy Karola, zalotnie chwyciła jego ramię i przykładając do niego policzek, lekko przysunęła do siebie. — Zatem jesteś ofiarą, królu? — oschle spytała, niewidocznie unosząc rożek.

— Nie zapędzaj się. — Cofając gwałtownie nogę, złapał mocno rumiane policzki.

Elżbieta nie była zdziwiona reakcją, ustawiając głowę w dogodnej pozycji, z politowaniem złapała nadgarstek męża, dziwnie wtulając w jego uchwyt.

— Ale to nie są moje słowa — kąśliwe stwierdziła. — Nie do twarzy ci z naiwnością, Karolu.

Unosząc brew, nie myślała wcale na tym poprzestawać. Patrząc z cyniczną czułością na męża, powoli przeniosła i drugą rękę na jego dłonie, odsuwając od swej twarzy. Złożywszy je w ujęciu, mocno ścisnęła, dokładając starań, aby głos jej zabrzmiał niezwykle oficjalnie i chłodno.

— Myślisz, że ona cię miłuje? Robi to tylko dla własnych korzyści. Nałożnica króla? Jeśli ty ją przyjąłeś, to znajdzie się kolejny tuzin mężczyzn, którzy będą chcieli ją mieć.

Karol stał niewzruszony, lekko rozluźniając uchwyt, wpatrywał się jeno w rozpalającą jego zmysły niewiastę. Nie chciał dać tego po sobie poznać, lecz wzbudzała w nim tak skrajne uczucia, iż nie wiedział co uczynić. Słowa jej choć prawdziwe, niewygodne były dla niego. Elżbieta w tym czasie całując dłonie Karola, powoli je puszczała.

— Król, liczyć może tylko na swoją królową, jeszcze się o tym przekonasz.

Rzucając czarowne spojrzenie, powoli cofała stópki, by w końcu gwałtownie odwrócić, wskakując na łoże. Widziała jego rosnącą złość, ale i zmieszanie, zatem wdzięcznie układając się na posłaniu, uwolniła jedną nogę spod materiału. 

— Dokończysz to, co zacząłeś, czy przeszła ci ochota? — szepnęła kusząco, wiedziała, że Karol nie odpuści nocy przy jej boku tuż przed kilkumiesięczną wyprawą.

W czarnych oczach zapłonęły psotne iskierki, gdy mierzyły one zdejmującego swe odzienie monarchę. Jedyny sposób podziałał na niego, niczym miód na uciążliwą muchę. Rzecz jasna on był muchą, miodem zaś kobiece wdzięki przyciągające złakniony okaz. Zmieniając też raptownie wyraz na znacznie przychylniejszy, rzucił koszulę na podnóżek i ruszył w jej stronę.

Wawel, Królestwo Polskie, sierpień 1325r.

Tuzin służek pośpiesznie krążyło wokół Litwinki, unosząc jej ręce, mierząc raz talię, to ramiona. Popłoch tworzony w komnacie nie pozwalał na swobodne rozmyślanie nad jego sensem. Wrzawa i poruszenie przytłaczały Annę, która stając na palcach, próbowała dostrzec za zgrają niewiast, Mildę i towarzyszącą jej Cudkę. Starając się znaleźć, choć skrawek przestrzeni wolny od nachalnych i często niedelikatnych krawcowych, pokręciła ramionami w końcu energicznie, a wręcz agresywnie strzepując ręce.

— Dosyć! Wyjdźcie stąd! — Wodząc wściekle po zaskoczonych niewiastach, próbowała je ponaglić, jednak bez skutku. — Czego nie pojęłyście?! Wyjdzie stąd!

Opieszale zbierając swoje manatki, nie wydawały się przejęte słowami księżniczki. Krzątając się po komnacie, z wolna poczęły wychodzić, nie zwracając szczególnej uwagi na Litwinkę. Zirytowane jej zachowaniem, szeptały coś pod nosem, patrząc na nią chmurnie. Milda dostrzegając zaciśnięte piąstki u swej pani, w mig do niej podeszła, chowając je w swym ujęciu. Anna natomiast śledząc wychodzące służki, teatralnie unosiła kąciki ust, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. Co rusz czuła coraz wyraźniej ich ciężar, a z chwilą zamknięcia podwoi, pozwoliła wypłynąć im na piegowate jagody. Warczała bezsilnie, coraz mocniej zaciskając materiał swej sukni w dłoniach. Po chwili raptownie odrzuciła szmaragdowe poły i podchodząc do okna, z hukiem zrzuciła z niego gliniany wazon.

— Nienawidzę Wawelu! — krzycząc, uderzała dłońmi o kamienny parapet.

— Aldono, uspokój się — Milda podbiegając bliżej, powstrzymała jej ręce, które siniały od uderzeń. — Prostaczki te niewarte twych łez.

— Duch mój wojowniczy, przyozdobiony klejnotami jest niczym dworska marionetka. Jak mam zyskać ich szacunek, nie zwalczając w sobie litewskiej krwi? — Patrzyła bezradnie na najbliższą dwórkę, która sama uciekała od niej wzrokiem, nie wiedziała bowiem co doradzić. Patrząc na równie zmieszaną Cudkę, powoli zmierzała w stronę krzesła. Bezszelestnie zajmując miejsce, sięgnęła kielich i opróżniła go. — Wyzbyłam się litewskich bogów, przyjęłam chrzest, zmieniając imię, a oni nadal nie są mi przychylni. — Ocierając policzki, wystawiła czarę, oczekując jej uzupełnienia.

— Pani, czas, tylko on ci pomoże. — Cudka podchodząc bliżej księżniczki, posłała jej krzepiący uśmiech. — Po ślubie z królewiczem wszystko się zmieni, musisz być cierpliwa.

Aldona, mierząc ją zielonymi tęczówkami, zbytnio nie zgadzała się z jej słowami, jednak tylko nadzieja związana ze ślubem jej pozostała. Nie przekonawszy do siebie dworu jako chrześcijanka, zjednać ich sobie chciała, jako królewska synowa.

Lasy pod Curtea de Argeș, Wołoszczyzna, sierpień 1325r.

Górzyste tereny osłaniały mury miasta niczym naturalna tarcza. Spowite gęstymi lasami, ukrywały oddziały węgierskie, od przeszło siedmiu niedziel szturmujące przeciwdziała wołoskie. Obserwując przebieg kolejnego ataku, zaciskał szczękę z niezadowolenia. Dziwnym było, aby miasto pozostawione bez przywództwa tak długo stawiało opór¹. Odwracając się wnet na pięcie, wszedł do namiotu, lecz długo nie pozostał sam.

— Panie, zwiadowcy wrócili do obozu! — krzyknął sługa, wpadając za nim jak poparzony. — Ponoć to Basarab dowodzi obroną zamku! W ostatniej chwili powrócił do stolicy.

Król zacisnął pięść i lekko przygryzając, uderzył nią o blat stołu. Zoltán mierząc wzrokiem przybysza, kiwnął głową, wypędzając go i z wolna podszedł do monarchy.

— Niech go ziemia pochłonie! 

Rozzłoszczony przemierzał pustą przestrzeń namiotu, pomiędzy stołem a skryptorium. Długa wierzchnia narzuta szurała za nim po ziemi, a sam materiał szeleścił niczym opadłe liście.

— Magazyny mają po brzegi zapełnione, panie — dodał niepewnie Zoltán, zajmując bezpieczną odległość.

Karol pocierał dłonie, rozmyślając nad sensem podboju. Dobrze zaopatrzona twierdza wytrwać mogła nawet kilka miesięcy, a oblężenie rozwleczone w czasie stać się mogło nieintratne dla Korony. Wnet podchodząc do stołu, wziął kielich i widząc, że brakuje w nim trunku, mocno walnął nim o blat.

— Dénes!

Krzyk pobudził mężczyznę skrywającego się za wydzielonym przedsionkiem. Poruszona kotara sfałdowała swą powierzchnię, a stolnik żwawo odchylając materiał, z dzbanem w ręce posłusznie podszedł do stołu, uzupełniając naczynie monarchy. Chyląc czoła, pośpiesznie powrócił na swoje miejsce, a równo z zasunięciem kotarki, próg namiotu przekroczył sędzia, Sándor Köcski, piastujący stanowisko od blisko roku. Kolejno Hermán z rodu Lackfi dochodząc do sędziego, wraz z nim podszedł do królewskiego doradcy. Karol ponownie łapiąc za kielich, zajął miejsce na podwyższeniu, opierając łokieć o kolano. Przeszywał wściekłymi tęczówkami nowych towarzyszy, mierząc ich od stóp do głów. Zwilżając co pewien czas usta, mrużył oczy, pobudzając złośliwe bruzdy pomiędzy brwiami. Unosząc prawą dłoń do ust, odkaszlnął i na nowo ją rozkładając, zachęcił do podejścia bliżej.

— Ponoć Basarab przebywał wysoko w górach, jak przedostał się zatem do twierdzy? — ozwał się szorstko, opuszczając lekko głowę, aby po chwili huknąć na urzędników jak grom z nieba. — Jak zdołał ukryć swoją obecność?! 

Panowie spojrzeli po sobie, jakoby uzgadniali, który pierwszy coś rzeknie. Wtem Sándor, mierząc ostrożnie króla szarymi tęczówkami, zbliżył się.

— Nie wiemy, panie. Czyniliśmy potajemne przygotowania, lecz tak duże oddziały nie mogły długo tkwić w ukryciu. Zapewne szpiedzy ostrzegli hospodara, dając mu czas na sporządzenie linii obrony.

Podczas gdy Basarab od blisko dwóch miesięcy tkwił w zamku, węgierska armia z wolna wykańczała zgromadzone zapasy. Posłowie wysłani do wołoskiego przywódcy, odprawieni zostali równie szybko, jak przekroczyli próg jego zamku.

— A miejskie zbiornice i spichlerze? — spytał poirytowany monarcha, pocierając skronie.

— Mieszkańcy wolą spalić ziarno, miast oddać je w ręce wrogiej armii, tak rzekli nim. Zamilkli na wieki — dodał pewnie Lackfi, szybko jednak milknąc, dostrzegając rosnącą złość monarchy.

— Siły używać macie w ostateczności! — Wywracając oczami, uderzył gniewnie w podparcie. — Nie chcę strachem i mordem zagarniać tych terenów. — Karol, wstając, na nowo szeleścił wprawianą w ruch narzutą.

— Obawiam się, panie, że nie będzie można osiągnąć tego w inny sposób. Basarab buntuje ludzi, nastawieni są wrogo do Węgrów, gotowi nawet do zwady.

— Nie. Przekażcie, że śmiałek który rękę podniesie na bezbronnego mieszkańca, straci palce. Sam mu je odetnę. 

Wyszehrad, Królestwo Węgier, wrzesień 1325r.

Królewskie ogrody tonęły w rozkosznym śmiechu dziecięcia, przerywanym niewieścimi głosami i chwilowymi intensywnymi piskami.

— Choć do mnie, Władzio, chodź do mateńki.

Chłopczyk, stojąc przy Dianie, pchał rączki do buzi, zaśmiewając się przy tym. Pochylał i prostował, jakby droczył z Elżbietą, która nieustannie wyciągała ku niemu ręce. Mrużył oczka i szczerzył ząbki w jej kierunku, nie widząc czającej się z tyłu Klary, która zwinnie łapiąc jego boki, buchnęła niczym duch. Malec, podskakując, odwrócił płochliwie głowę i począł biec chwiejnym krokiem w kierunku Piastówny. Rozkładając rączki piszczał ze szczęścia i wbiegając w nią, wtulił mocno w poły sukni. Uniesiony przez matkę, nieustannie wyciągał rączkę w kierunku dwórek na znak dalszej zabawy.

— Niech no tylko twój ojciec wróci i zobaczy, jak psocisz — rzekła królowa pełnym miłości i spokoju głosem.

Gilgocząc synka, mocniej go przytulała, aby nie wymsknął się jej z rąk. Po chwili stawiając go na ziemi, obserwowała, jak ucieka w kierunku Larysy. Cała trójka zabawiała królewskiego syna, ganiając przy tym pomiędzy krzewami. 

Elżbieta, uśmiechając się do siebie, skręciła głowę, zauważając za pergolą ciemną postać. Mrużąc oczy, próbowała dojrzeć intruza, jednak umknął w mrok zarośli. Zerkając jeszcze na brykającego chłopca, chwyciła suknię i skierowała w kierunku poruszanych gałązek. Serce szybciej jej zabiło, lecz postura była to niska i nie wydawała się nazbyt groźna. Opuszczając gałązki, ujrzała skulonego chłopca, chowającego się za pniem. Kąciki jej ust od razu powędrowały w dół, widok ten poruszył serce. Kucając, zsunęła z głowy kaptur i wyciągnęła ku niemu rękę.

— Chodź do mnie, nie bój się. — Chwytając niepewnie wyciągniętą dłoń, przyciągnęła czarnulka do siebie. — Co tutaj robisz?

Malec, opuszczając głowę, uścisnął dłoń królowej.

— Chciałem się pobawić, a Paweł nie miał dla mnie czasu. Przybiegłem do ogrodu, żeby... — Urywając, przygryzł wargę i niepewnie spojrzał w ciemne tęczówki.

— Dlaczego zatem nie spytałeś?

— Nie wiedziałem, czy będziesz chciała, pani.

Elżbieta poczuła ciężar na duszy, a wyrzuty sumienia ogarnęły nieznośnie jej umysł. Jakim prawem chciała karać niewinnego chłopca za błędy jego ojca? Był jeno dzieckiem, spragnionym miłości, zabawy i rodzinnego ciepła, które odganiała za każdym możliwym razem.

— Chodź tutaj. — Przysuwając malca do siebie, potarła jego ramionka, powściągliwie go przytulając. — Władzio, ucieszy się na twój widok.

Widząc rosnący uśmiech na słodkiej twarzy, sama rozpromieniała. Wstając zdecydowanie, chwyciła dłoń Kolomana i razem ruszyli w stronę rozradowanej gromadki. Podchodząc bliżej, chłopiec zawstydzony opuścił główkę, jednak Diana na skinienie Piastówny, szybko podeszła do niego i chwyciła zimną rączkę. Podnosząc jasne spojrzenie i natrafiając na miły uśmiech dwórki, w podskokach podbiegł z nią do reszty, kontynuując harce.

— Piękny widok. Słusznie postąpiłaś, pani. — Filip, zbliżając krok ku Elżbiecie, skrzyżował ręce. — Król będzie rad.

— Powinien już przybyć. — Westchnęła, zadzierając głowę i patrząc na rozpędzone obłoki na niebie. Po chwili spojrzała jednak z przerażeniem na palatyna. — Jakie sprawy cię sprowadzają?! Złe wieści?!

— Nie, pani, spokojnie. — Śmiejąc się, położył dłoń na ramieniu monarchini. — Nawet ja niekiedy wyjść muszę zza sterty dokumentów i naglących spraw.

Opuszczając wzrok, schłodziła zarumienione policzki i zachichotała.

— Wybacz, masz rację. Ostatnie to podrygi letniego słońca, niedługo ciemność jesieni spowije błękit nieboskłonu, czyniąc go szarym i ponurym.

Przerwała jednak, wzdychając strofująco. Piąta będzie to jesień spędzona na Węgrzech, a ona nadal nie przywykła do łagodnego klimatu. W pamięci mając jeszcze pochmurne jesienie i srogie krakowskie zimy, każdorazowo nie mogła nadziwić się sprzyjającym pogodom Węgier. Jesienie, choć równie chłodne wydawały się barwniejsze, a zimy pomimo śniegu okrywającego ziemię, sprawiały wrażenie przychylniejszych jej mieszkańcom. Patrząc na chłopców, powróciła wspomnieniami do dziecięcych lat przepełnionych nieskrępowaną zabawą i niewinną radością życia. Ganianiem za niesfornym bratem i dbaniem o młodszą, filigranową i znacznie delikatniejszą Jadwinię. W głowie miała również sylwetkę starszej siostry, której twarz coraz to bardziej się zacierała. Pamiętała jeno długie, czarne włosy, lekko pofalowane i ciemny wzrok, który równać się mógł jej barwie. Czując, że twarz jej posmutniała, szybko potrząsnęła głową, wracając do rozmowy.

— Ufam wyrokom Najwyższego i żywię nadzieję, że król nie będzie już próbował podbić wołoskich ziem. Nie zdobył stolicy, widocznie nie jest mu ona pisana.

— Nie zdolna przewidzieć poczynań naszego króla. Jednakowoż Basarab poszerzając władztwo o tatarski wschód, nie ugnie już karku i to nie spodoba się królowi.

— Niewątpliwie. Karol poszerzył już granice o Dalmację i Chorwację, ale pragnienie jego nie słabnie. — Krzyżując ręce, westchnęła, smutno patrząc na syna.

— Apetyt rośnie w miarę jedzenia, pani, dotyczy to również Basaraba.

— Podważył siłę Karola i to mnie niepokoi, Filipie. — Patrząc frasobliwie na palatyna, zwróciła się w jego stronę. Był jednym z nielicznych urzędników króla, którym ufała, wcześniej bowiem piastował urząd jej podskarbiego. — Mój mąż jest zapalczywy i nazbyt dumny, by przełknąć gorzką porażkę. Dla króla nie ma nic ważniejszego, niż królestwo, wszak pojęła to moja matka i ja powoli zaczynam pojmować. Mój ojciec gotów był pozostawić rodzinę, ukrywając ją u jakiegoś mieszczanina i zbiec w poszukiwaniu sojuszników. Nie chcę, ażeby mój mąż w razie konieczności postąpił tak samo.

Palatyn zaśmiał się cicho, po czym pogładził jej przedramię.

— Nie obawiaj się, pani, dałaś mu coś, o co czynił starania przez blisko piętnaście lat. Tak łatwo z was nie zrezygnuje.

Uśmiech mimowolnie upiększył lico monarchini. Palatyn znacznie ją uspokoił, miał bowiem słuszność, była dla króla nazbyt cenna po urodzeniu drugiego syna.

— Pani, wybacz. — Klara, podbiegając do Elżbiety, przepuściła przodem siedmioletniego chłopca. — Koloman ma nową zabawę.

— Jaką? — Łącząc dłonie przed sobą, przechyliła głowę.

— W babkę, pani. — Widząc jednak, że Elżbieta nie zna tej zabawy, spojrzał na dwórkę, która dodała mu odwagi. — Zakrywamy komuś oczy i ona musi nas złapać, odgadując, kogo chwyciła.

Wyrażając zgodę na zabawę, wraz z Drugethem obserwowała, jak dwórki z zakrytymi oczami nieudolnie próbują złapać towarzystwo. Nawet mały Władzio za rączkę z Kolomanem uciekał przed niewiastami. Wszyscy uśmiechnięci i pełni życia, tak jak powinno być. Wnet palatyn, odwracając niepostrzeżenie głowę, raptownie powrócił do królowej, dziwnie rozszerzając usta. Uciekał od niej spojrzeniem, jak gdyby nie chciał zdradzić tajemnicy, jednakże królowa nie zwróciwszy na to większej uwagi, uważnie wodziła wzrokiem za synkiem.

Palatyn w duchu ciesząc się brakiem zainteresowania ze strony królewskiej małżonki, spojrzał na Klarę, posyłając jej dyskretny znak, na który spoważniała, patrząc w dal. Przebiegle zerkając na królową, chwyciła starszego z chłopców, szepcząc mu coś na ucho. Poderwany z miejsca, jak strzała przywędrował do Piastówny, rzucając słodki uśmiech.

— Pani, może ty spróbujesz? — Koloman mówiąc to, wyciągnął ku niej materiał.

— Nie, nie...

— Proszęęęę... — wchodząc jej w słowo, chłopiec przylgnął do granatowej sukni, co również zrobił Władzio, papugując przyrodniego brata.

Elżbieta, patrząc na mężczyznę i dwórkę, którzy kiwając głowami, zachęcali do zabawy, poddała się.

— Niech będzie, ale tylko raz.

Klara, zawiązując królowej oczy, mrugnęła do Filipa, który wystawiając rękę w stronę Kolomana, czekał, jak stuknie o nią swoją dłonią. Robiąc to, potargał ciemne włosy i skinął w kierunku pałacu.

— Dalej, złap mnie, pani. — Koloman krzyknął i łapiąc rączkę Władzia, ruszył za dwórkami, które uciekły za pergolę, siadając na ławce. Dobiegając do nich, zajął miejsce, sadzając królewskiego syna na kolanach Larysy. — Tutaj! — zawołał, zakrywając usta.

Wszyscy chichotali, obserwując królową niezdarnie stąpającą po trawie. Palatyn śledząc wzrokiem podchodzącego mężczyznę, skłonił się i odszedł, machając na pożegnanie chłopcom. Elżbieta, słysząc w oddali szepty i tłumiony śmiech synów Karola, poczęła stawiać niepewne kroki w ich stronę. Wyciągając ręce, chybotała nimi w powietrzu, próbując na kogoś natrafić. Wnet usłyszała prawie niedosłyszalne kroki za plecami i odwracając szybko, wpadła w czyjeś ramiona. Trzymając nadgarstki, z wolna przesuwała uchwyt ku górze; z pewnością nie była to żadna z dwórek, tym bardziej dziecię, palatyn nie uczestniczył w harcach, dlatego zmieszana, uważniej badała każdy fragment rąk mężczyzny. Przyśpieszyła lekko oddech, rozchylając usta. Poczuła znajomą woń, a i on poruszył się nieco, przyciągając ją do siebie. Wypuszczając głośniej powietrze z policzków, ułożyła dłonie na piersiach przybysza, następnie szyi, na koniec zatapiając opuszki palców w lekkiej brodzie. Wiedziała już, kto przed nią stoi.

Z przejęciem zdjęła opaskę, jednak oślepiona słońcem nie ujrzała dokładnie jego lica, a mężczyzna, obsypując Piastównę gorącymi pocałunkami, nie pozwolił, aby cokolwiek rzekła. Gładząc policzki monarchy, oddawała się czułością, a Karol, muskając jej usta, kolejno jagody obdarzył uczuciem i szyję, ostatecznie wtulając w nią silnie. Odwzajemniła gest, gładząc wyraźnie zarysowane plecy. On natomiast zatapiając twarz w gęstych falach, z każdą chwilą chłonął jej zapach. Odrywając po chwili ciało od małżonki, pogładził promienną twarz i przerzucił spojrzenie na zakamarek ogrodu. Rozszerzając usta, przywołał do siebie chłopców i całując skroń Elżbiety, z troską wodził za biegnącymi synami.

— Dziękuję ci, za opiekę nad nim.

Królowa, lekko speszona spuściła wzrok. Dopiero tego dnia zwróciła na bękarta uwagę, nie dała jednak tego po sobie poznać. Przyprowadzając Władzia, Koloman puścił go przodem, stając za królową.

— Mój mały lwie. — Gładząc główkę królewicza, ucałował ją i zerknął na drugiego chłopca. Sadzając Władzia na kolanie, wyciągnął dłoń ku niemu. — Również podejdź, Kolomanie.

Chłopczyk, wyłoniwszy się zza sukni, podszedł bliżej.

— Witaj, panie — rzekł, kładąc dłoń na sercu.

Karol uniósł kącik ust i przytulając silnie Władysława, przyciągnął do siebie również starszego syna. Miał przy sobie dwóch pierworodnych, dających prawdziwą radość i ukojenie po przegranej wyprawie. Królowa nie podzielała jednakże jego radości, przypuszczała, iż mąż zastąpił zmarłego synka, bękartem, na którego przelewał część miłości przeznaczonej niegdyś dla małego Karolka. Patrząc na ową scenę z przekąsem, odwróciła głowę, wyszukując ciekawszego widoku. Kątem oka nadal dostrzegając ckliwy obraz ojca i synów, skierowała spojrzenie na dwórki, podwijając poły sukni.

— Zapewne jesteś spragniony po tylu dniach w podróży. Ponaglę zatem kuchenną służbę. — Nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę pałacu, jeno Władzio, zeskakując szparko z ojcowskich kolan, począł piszczeć i z wyciągniętymi rączkami biec w jej stronę. Porywając syna w ramiona, czym prędzej powróciła do królewskich pomieszczeń. Dwórki próbowały dogonić władczynię, lecz należny pokłon w stronę króla tylko je spowolnił.

— Biedny Pedro, nie ma czasu na odpoczynek. — Zaśmiał się malec, śledząc za gnającymi dwórkami i wspominając kuchmistrza. — Płoche nastroje królowej przysparzają wszystkim pracy.

— Dlaczegóż to? — spytał Karol, wstając i przeczesując ciemne włoski syna.

— Królowa w ostatnim czasie budzi niepokój. — Mówiąc to, Koloman sunął czubkiem buta po ziemi, pozostawiając pasek ugniecionej trawy.

— Bardziej niż zwykle? — Karol zaśmiał się w głos, próbując powstrzymać ironię, przepełniającą jego ton. Koloman z wyrzutem spojrzał na niego, podczas gdy ocierał łzy radości sunące po policzkach. Uspokoiwszy w końcu napastliwy śmiech, odchrząknął i pochylając sylwetkę, czekał, co powie.

— Ech! — zamruczał malec z rezygnacją, machając przy tym ręką. — Sam się przekonasz, panie.

~~~~~~

Carobert trzymając łokieć na krańcu blatu, podpierał podbródek, wpatrując się dociekliwie w małżonkę. Ruchliwa i roześmiana sama karmiła Władzia, który siedział naprzeciwko ojca. To Elżbieta bowiem zajmowała główne miejsce na szczycie stołu, jak nakazywała tradycja Andegawenów. Tuż obok malca siedziała Larysa piastująca królewskiemu synowi z uwagi na starszeństwo w gronie najbliższych dwórek królowej. Monarcha nie widział Piastówny przeszło trzy miesiące. Tak długi czas widocznie ją odmienił, choć zmiany widoczne były jeno dla przenikliwego oka. Uważnie ją obserwował, a przerzucając miarowo uwagę na synka, rozszerzał usta, widząc jego wesołe jasne tęczówki. Ciamkając dawane mu jedzenie, mrużył ślepka, równocześnie układając usta w dzióbek i rozpychając policzki. Widok ujmujący wzbudzał zachwyt i uśmiechy na twarzach nawet strażników. Niemniej kończąc jedzenie, potarł oczka i mlasnął, próbując rozszerzyć powieki, które zdawały się ociężałe. Larysa, zerkając porozumiewawczo na królową, wstała, zabierając z sobą Władzia. Odprowadzając ich wzrokiem, Piastówna westchnęła i biorąc wdech, odwróciła w stronę męża, lekko dziwiąc.

— Nie jesteś głodny? Wszak nic nie zjadłeś — spytała zaskoczona, opierając przedramiona o kraniec stołu.

— Wpierw serce nasycić musiałem waszym widokiem. — Chwytając dłoń małżonki, ucałował czule jej kłykcie, na co lekko pogładziła jego policzek.

— Kónya, przynieś wino przysłane z Paryża. — Wydając polecenie, uśmiechnęła się, ściskając mocniej dłoń Karola. — Podobno to przedni gatunek, twój ulubiony z dodatkiem agrestu.

Przekręcając ze zdumieniem głowę, zmierzył ją przenikliwym spojrzeniem.

— Klemencja przysłała beczki? Z listem do mnie, czy do ciebie? — Prostując się na oparciu, ponownie podparł podbródek. 

— Ma to jakieś znaczenie?

— Zaiste. Nie miałem pojęcia o twojej bliskości z mą siostrą. Nigdy mi o tym nie wspomniałaś.

— Nie było sposobności, Karolu. Nie jątrz się, to tylko podarki i życzliwe listy, nic w tym złego. — Przerwała, widząc nadchodzącego stolnika z dzbanem. Za nim jeszcze dwóch mężczyzn doniosło ostatnie misy z jadłem i ulubionymi przepiórkami królowej. — Zamorzę się, jeśli nie zaczniemy jeść, głód od dłuższego czasu mi doskwiera.

Przysuwając krzesło do stołu, uniósł nieco dłoń, zezwalając na spożycie. Przed pierwszym kęsem oboje zamarli, po cichu wznosząc modlitwę do Najwyższego, po chwili już racząc podniebienia wybornym jadłem i winem z paryskich winnic. Elżbieta niezmiennie przewodniczyła rozmowie, jej gadatliwość nie pozwalała na uciszenie. Dobrze czuli się w swym towarzystwie, co rusz wspominając przeżycia, podnosili śmiechy, przepijając każdy kęs wybornym trunkiem. Po długich wyprawach król w odróżnieniu od innych monarchów, unikał splendoru podczas posiłków. Upragnionego spokoju i odpoczynku zaznawał właśnie w takowy sposób. Przy żonie, która nie zadręczała pytaniami o sprawy przez kilka ostatnich tygodni niedających mu wytchnienia. Od niewielu miesięcy potrafiła odsunąć od niego koronne zmartwienia i skupić myśli na innych, często przyjemniejszych sprawach. Posilając się ostatnim gryzem jagnięciny i zwilżając usta winem, obserwował zdumiony małżonkę, która ze smakiem pochłaniała kolejne dania. Dalej z nim rozmawiając, jakby nie panowała nad apetytem i sięgała po wszystko, co tylko wpadło w jej ręce. Nie zdawała się zbytnio tym przejęta, jeno zajęta paplaniną nad kolejną dworską historią.

— Elżbieto, dobrze się czujesz? — spytał troskliwie, przerywając jej i łapiąc za dłoń.

— Skąd to pytanie? — Wlepiając w niego niewinne spojrzenie, przegryzała rabarbar w miodzie, co jeszcze bardziej zaskoczyło króla.

— Apetyt u ciebie niedźwiedzi. Gdzie ty to wszystko mieścisz? — wnikliwie spoglądał na małżonkę, która jeszcze bardziej zdawała się odmieniona. — Przed chwilą jadłaś ptaszki, teraz trzymasz rabarbar, którego wszak nie lubiłaś, a i na arbuza gotowaś przerzucić swą uwagę.

Elżbieta zmarszczyła czoło, patrząc na stół. Nigdy wcześniej nie miała tak wielkiego łaknienia, na tak różnorakie dania i słodkości. Pocierając dłonie, starała się znaleźć powód tej zmiany, jednak nic nie przychodziło jej na myśl. Widząc rozmyślanie, Karol uniósł kącik ust i chwycił ciepłą dłoń małżonki.

— Nie trap się już, skoro jesz jak za dwoje, to znaczy, żeś zdrowa. — Żartując, parsknął śmiechem, jednak szybko zdumiał na własne słowa. Unosząc wzrok, natrafił na równie oniemiałe i rozszerzone czarne tęczówki. — Czyżbyś? — zamilkł szybko, spuszczając wzrok na brzuch małżonki, który zaraz ugładziła.

— Nie. — Kiwając przecząco głową, sama próbowała przekonać się do jego sugestii, lecz nie potrafiła. — To niemożliwe! Czuję się znakomicie. Co prawda inaczej, ale nie, nie, nie, inny to musi być powód.

— Jesteś pewna?! — spytał, podrywając się z miejsca i klękając przy niej. — Każde dziecię jest inne, nie zdołasz przewidzieć jego zachowania. Ponoć kucharzowi nie dajesz wytchnienia, a i humory twoje do zniesienia łatwe nie są.

Elżbieta, obruszona chwyciła jego dłoń i odsunęła od brzucha.

— Cóż to za pomawianie?! Moje zachowanie nie sprawia kłopotu, któż ci takich sieczek naopowiadał?! — cmoknęła rozsierdzona, sięgając po słodką baklawę. Pozbywając się jej resztek z opuszków, odwróciła wzrok w przeciwną stronę.

— Jak wyjaśnisz więc to zachowanie? Zwykle nie pozwalasz sobie na takie dąsy. Może to kolejny znak? 

Przykładając głowę do jej brzucha, chwilę nasłuchiwał, po czym czule go ucałował. Unosząc się lekko, również palce jej przyłożył do ust. Elżbieta, głęboko oddychając, gładziła jeszcze dość płaski brzuszek, oczy zaszklone połyskiwały niczym klejnoty z korony.

— Nie czuję się zwyczajnie, to prawda. — Wodząc po stole, przeniosła wzrok na króla. — Lecz jeśli twoje podejrzenia są prawdziwe i prawdą jest, żem przy nadziei... Dziecię to, będzie wyjątkowe.

Odwracając gwałtownie głowę w stronę drzwi, dostrzegł Atilę i przywołał go do siebie.

— Pędź szybko po medyka! — Krzycząc, spojrzał na Elżbietę, która również nie mogła pohamować radości. Gładząc dłonią brzuch, drugą położyła na policzku monarchy. Całując jej nadgarstek, pochwycił gorący policzek i przybliżył się znacznie do jej twarzy. — Kolejny potomek — szepnął, gładzą delikatnie różane usta, po chwili całując je czule.

Korekta rozdziału 11.04.2021 r. ❤


W tym rozdziale dużo słodyczy 😜

Wspomnienie Klemencji Węgierskiej, czyli siostry Karola Roberta nie jest bezcelowe, ale ten temat zgłębię w roku 1328 😊

Rozdział zakończyć się miał ślubem Anny i Kazimierza, ale jeszcze nie czuje tego klimatu. O ile Aldonę zaczynam tworzyć, to charakteru i ogólnego obrazu Kazika nadal nie potrafię sobie sprecyzować. Zrobiłam kilka prób i mam nadzieję, że niedługo się pojawi (w końcu przyjedzie do Wyszehradu 😊)

No i cóż, kolejna ciąża! 💖 Chyba wiecie, kto rośnie pod sercem Elżbiety 😜



¹ W 1325 roku, rosnący w siłę Basarab zbuntował się, a wyprawa zbrojna Węgrów ostatecznie zakończona została wycofaniem z tych terenów. Jest to przedsmak jednej z największych i legendarnych bitew na Wołoszczyźnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro