Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17 rozdział ♔ | Prezent od królowej |


| Litewska księżniczka | Starcie z metresą |


Kraków, Królestwo Polskie, kwiecień 1325r.

Królowa Jadwiga, siedząc na swym ulubionym miejscu przy oknie, sprawowała nadzór nad krzątającymi się po komnacie dwórkami. Każda miała przydzielone zadanie, które z oddaniem i największą starannością wykonywała. Katarzyna chodziła między niewiastami, doglądając czynności, co jakiś czas kiwając porozumiewawczo głową w stronę władczyni. Odziana w granatową suknię, wraz z Władysławą wyglądała przez okno, doszukując się w oddali wschodnich przybyszy. Pragnęła wyjechać przed dotarciem litewskiej księżniczki do Krakowa, niestety dostrzegając już wypełnione po brzegi kufry, jej oczom ukazały się również chorągwie migotające na horyzoncie.

~~~~~~

Podróżująca na pięknej orzechowej klaczy – okrytej kropierzem, wyszytym charakterystycznymi słupami Giedymina – młoda kobieta wypatrywała zamku, w którym przyjdzie jej zamieszkać. Przekraczając bramy miasta, czuła się jak główna atrakcja urozmaicająca zwykłe szare dni mieszkańcom Krakowa. Odziana w ciemną suknię obszytą czerwonymi nićmi, okryta była równie jarzębinowym płaszczem. Wiosenny letni wiatr tarmosił złote loki i tak już splątane podrożą, która długa i monotonna od dłuższego czasu nudziła litewską księżniczkę. Grupy gapiów wylegały na ulice, aby z bliska przyjrzeć się narzeczonej następcy tronu. Kolejni zaś zainteresowani byli nie o tyle księżniczką, co jeńcami zmierzającymi wraz z nią do ojczystego kraju. Podczas przemarszu oddzielali się od orszaku, kierując w stronę swych domów, tak dawno niewidzianych. Wpadali w ramiona utęsknionych matek, żon czy sióstr. Jednakowoż nie wszystkim niewiastom wypatrującym swych ukochanych dane było doczekać ich powrotu. Ostatnia nadzieja umierała w nich, wraz z otrzymanymi listami głoszącymi o śmierci najbliższych. Przybycie córki Giedymina uszczęśliwiało stęsknione i zlęknione niewiasty, podczas gdy w innych domach rozpoczynało długoletnie opłakiwanie poległych w litewskiej niewoli.

Zmierzając do krakowskiej rezydencji króla, Aldona odczuwała wszystkie te emocje goszczące w sercach i umysłach jej przyszłych poddanych. Na co dzień wesoła i promienna, teraz czuła się osaczona przez ciekawskie lub – co gorsza – pełne nienawiści spojrzenia. Widząc skrajne nastroje, wzrokiem uciekała do swej najbliższej przyjaciółki, Mildy, która tuż obok jechała. Ku szczęściu księżniczki, orszak rychło dotarł do bramy wjazdowej na Wawel, która, choć potężna i robiąca wrażenie, niczym szczególnym się nie wyróżniała. Dziedziniec wawelski również wyjątkowy nie był, jak to przedstawiali polscy posłowie, którzy zawitali kilka miesięcy wcześniej do Wilna. Zamek był to raczej ponury, o surowej bryle, bez przesadnych ozdób. Przypominał zimną do szpiku kości warownię niczym jamę samego smoka, który ukrywał się niegdyś w wawelskim wzgórzu. Wygląd zamku podsycił jeno w księżniczce wątpliwości co do jego mieszkańców.

Przemierzając jego korytarze przyjemniejsze dla oka niż zewnętrzne mury, trzymała krańce sukni, lekko nimi miętoląc. Nie słyszała nic poza szalejącym w jej piersiach sercem, którego łomot dobitnie rozbrzmiewał w jej skroniach. Każdy krok poprzedzony był szybkim oddechem, którego w stanie nie była uspokoić. Stając przed żłobionymi wrotami prowadzącymi widocznie do ważnej sali na zamku, wstrzymała oddech i ściskając dłoń Mildy, przyjęła reprezentacyjną postawę. Towarzyszył jej litewski opiekun, Matas, który biegle mówił po polsku, podczas gdy księżniczka po kilkumiesięcznej nauce potrafiła ledwie kilka zdań sklecić.

— Gotowaś? — spytał, po czym skinął w stronę sługi.

Otwierając drzwi, przekroczyła próg sali audiencyjnej, na której końcu czekało kilka osób. Majestatyczna kobieca postać od razu zwróciła uwagę księżniczki, głowa jej okryta była lekką koroną. To pewnie królowa Jadwiga — pomyślała, dalej wodząc po osobach, do których z każdym krokiem się zbliżała. Tuż u boku stał mężczyzna w koronie, obdarowujący przybyszkę miłym uśmiechem. Po lewicy królowej, dziewczyna, młoda i piękna, śledząca ją dużymi, niezwykle błękitnymi oczami. Królewna Jadwiga, piękna jak mówili. Ach, jakie włosy. — Skupiona na rodzinie królewskiej i pogrążona w zachwytach urodą córy, zupełnie umknęło jej z głowy należne przywitanie się. Szturchnięta przez Matasa, szybko zamrugała i chwytając krańce sukni, dygnęła.

— Królu, królowo, to dla mnie zaszczyt — wydukała łamaną polszczyzną, próbując ukryć rumieńce na policzkach.

— Witaj, żywimy nadzieję, że podróż nie była nazbyt uciążliwa — odrzekł król, po czym skierował wzrok za Litwinkę.

W sali rozbrzmiał odgłos kroków, niepewnie zbliżających się w kierunku zgromadzonych. Aldona lekko odwróciła głowę, kątem oka zauważając sylwetkę chłopaka. Kazimierz — pomyślała, szybko wracając wzrokiem do króla, który ciepłym uśmiechem próbował ją uspokoić. Droga Austėjo, spraw, abym spodobała się narzeczonemu. — Kierując prośbę do litewskiej bogini, opiekunki kobiet wychodzących za mąż, nie zwróciła uwagi, gdy chłopak stanął tuż przy niej. Łącząc dłonie, mocno je uścisnęła, czując, jak wilgotnieją. Po chwili zebrała ostatki sił goszczące w zmęczonym podróżą ciele i delikatnie odwróciła głowę. Niezwykle postawny jak na swój wiek młodzieniec, patrzył na nią, jednak nie potrafiła przejrzeć jego myśli. Twarz smukła i delikatna nie wyrażała zbędnych emocji, a jasne oczy przeszywały ją na wskroś. Poczuła się dziwnie, nie wiedząc co uczynić. On również nie do końca wiedział, co winien zrobić, a tym bardziej powiedzieć. Przyglądał się dziewczynie, której bujne, złote loki rozkładały swe kosmyki na ramionach. Zielone, duże i ciekawskie oczy wodziły również za nim. Z niezręcznej sytuacji uratowała go królowa, która zrobiła drobny krok w ich stronę.

— Cieszymy się, że tak szybko dotarłaś. W twojej komnacie czeka mały podarek. Idź zatem i odpocznij, pewno jesteś wycieńczona podróżą. — Gestem przywołując młodą, ciemnowłosą dwórkę, Cudkę, nakazała zaprowadzić księżniczkę do jej komnat. — Ty również pójdź z nimi. — dodała, kierując słowa do Jadwini.

Posłusznie dygając, złotowłosa wyminęła brata i ruszyła za niewiastami.

— Wyjeżdżam do Sącza. — Podchodząc do Władysława, królowa chwyciła jego dłonie. — Wy dołóżcie starań, by dziewczyna podczas chrztu umiała poprawnie wypowiedzieć choćby te najistotniejsze słowa. — Ignorując chłodne słowa żony, Władysław ucałował jej czoło, ona zaś podchodząc do Kazimierza, chwyciła go za ramiona. — Zapoznaj ją z dworem i zadbaj o jej dobre samopoczucie. W końcu ma zostać twą żoną.

— Dobrze. — Wywracając oczyma, wymusił prawie niewidoczny uśmiech. — Cóż to za pilna sprawa, która nie może poczekać ani chwili? — spytał z lekkim wyrzutem.

— Elżbieta poprosiła mnie o pomoc w pewnej delikatnej sprawie. Muszę udać się do Sącza, na rozmowę z kimś bardzo jej bliskim.

— Wracaj zatem prędko, matko. — Całując policzek mateńki, zrobił krok w bok, torując jej drogę.

Jadwiga ostatni raz patrząc na męża wzrokiem pełnym miłowania i ciepła, podwinęła poły sukni i wyszła.

~~~~~~

Jadwinia, Aldona i Cudka przemierzały wawelskie korytarze, dochodząc w końcu do komnat przygotowanych dla księżniczki. Królewska córka, otwierając drzwi, wpuściła ją przodem, wraz z Cudką, Mildą i Matasem. Wchodząc jako ostatnia, poczuła smutek i ścisk w gardle, pomieszczenia te bowiem niegdyś należały do Elżbiety. Odświeżone i posprzątane miały służyć teraz narzeczonej Kazimierza, jednak wspomnienia siostry dalej żywe były w ich pamięci. Aldona rezolutną była niewiastą i w mig dostrzegła smutek w jej oczach. Podchodząc bliżej, delikatnie chwyciła zimną dłoń.

— Posmutniałaś, dlaczego? — pytając, obserwowała dziewczynę, która wolno kierowała się do wnętrza komnaty.

— Wiele wspomnień tutaj zostało. Szczęśliwych dni, śmiechu, ale i wiele wylanych łez. Te mury dobrze pamiętają twe poprzedniczki. — Spoglądając na Aldonę, wypuściła kilka łez na policzki, a wraz z nią Cudka, która znała powody. — Przed ślubem mieszkała tutaj moja siostra, Elżbieta, królowa węgierska, a jeszcze wcześniej, wraz z nią najstarsza nasza siostra, Kunegunda.

— Jestem zaszczycona, że i mi dane będzie tu zamieszkać — odpowiedziała księżniczka. — Pewnie bardzo kochałaś swe siostry.

— To prawda, choć Kunegundy nie pamiętam zbyt dobrze, ale Elżbietkę. Jej nie da się zapomnieć. Byłyśmy bardzo blisko, Kazimierz również.

— Zazdroszczę, ja mam ośmiu braci i pięć sióstr, lecz za dużo nas, a za mało czasu, by lepiej się poznać i zbratać. 

Jadwiga rozwarła lekko usta, ujawniając słodkie dołeczki, po chwili żwawo odwracając się w stronę Litwinki.

— Aldono, od jak dawna uczysz się naszego języka? Dobrze sobie radzisz.

— Dziękuję. — Speszona przyłożyła dłoń do ciepłego policzka. — Czasem wychodzę z siebie, lecz jeszcze dużo nauki przede mną.

Zadowolona poczęła chodzić po komnatach i zaglądać w każde ich zakamarki. Ładne, jasne, z kominkami i skórami rozłożonymi w punktowych miejscach podłogi. Wchodząc do alkierza, bystro zerknęła na towarzyszki i wybuchając śmiechem, wzięła rozbieg, skacząc na łoże.

— Po tylu dniach niewygód i twardych posłań nareszcie coś wygodnego — rzekłszy to, obróciła się na brzuch, zerkając na leżące obok przedmioty.

Milda i Cudka ukrywając radosne uśmiechy pod dłońmi, podeszły za królewską córką do księżniczki, która trzymała coś w dłoniach. Jadwiga parsknęła śmiechem i siadając obok Aldony, chwyciła grubą księgę.

— Nie dziwi mnie ten prezent. Moja matka zadbała o to, abyś zapoznała się z naszą religią. Wiesz, co to jest? — spytała, patrząc na skrzywioną dziewczynę, która wstydliwie opuszczając głowę, pokiwała nią przecząco. — To księga, z której modlimy się, do Pana Boga. Mówimy na nią modlitewnik. To natomiast — wyciągnęła długi, drewniany sznur z koralikami — różaniec, służący do zmawiania litanii. — Widząc jednak nietęgą minę Litwinki, odłożyła przedmioty na bok i klasnęła w dłonie. — Nie zamartwiaj się, we wszystkim ci pomogę, najpierw zacznijmy od mowy.

— Dziękuję. — Aldona, siadając na łożu tuż obok Jadwigi, mocno ją uścisnęła. 

Wyszehrad, Królestwo Węgier, 18 czerwca 1325r.

Królowa z trudem panując nad połami unoszonej sukni, szybko zmierzała do kancelarii, próbując uniknąć przy tym niezręcznego upadku. Korytarze atoli puste pozwalały na większą swobodę w zachowaniu, toteż Elżbieta gnała przed siebie niczym chłopskie dziecko, niezważające na zasady i etykiety, takowe bowiem go nie obowiązywały. Przekraczając próg pomieszczenia, chyżo podeszła do podskarbiego, mierząc go promiennymi tęczówkami. Odwzajemniając uśmiech, sięgnął po list podbity pieczęcią polskiej królowej i wstając, podszedł do Piastówny. Przekazując go w jej ręce, wyminął i gestem pobudził dwóch urzędników do wyjścia. Osamotniona w kancelarii, pogładziła czerwony lak, rozszerzając usta. Czuła niezdolne do opisania szczęście za każdym razem, gdy dostarczany zostawał jej list z Polski. Starannie przełamując pieczęć, rozkładała pergamin, z wolna zajmując miejsce za skryptorium. Prostując pismo na jego blacie, rozchyliła usta, śmiejąc się do siebie.

„Najdroższa i umiłowana córko."

Już po pierwszej frazie ciemne oczy zwilgotniały. Pięć lat minęło od ostatniego matczynego uścisku. Pięć lat, a jakby cała wieczność. Nie miała nadziei na ponowne spotkanie swej rodziny, aczkolwiek każdy list, był niczym osobiste spotkanie z każdym z nich.

"Wierzę, że klimat nowej rezydencji służy ci pomyślnie, a wnuk, tak bardzo miły naszemu sercu, chowa się zdrowo i szczęśliwie".

Słowa nieskazitelnie spisane przez matkę były niczym miód na potrzaskane serce jej córki.

"List mój napisany został jeszcze w Sączu. Mogę zatem przekazać ci dobre wieści, tak długo zapewne przez ciebie wyczekiwane. Twoja najmilsza siostra, Adela, nie przyjęła święceń i jest niezwykle rada z możności bycia u twego boku".

Z każdym spisanym słowem poszerzała uśmiech, a twarz jej jaśniała niczym budzący się z czeluści nocy księżyc. Królowa lekko przygryzła wargę, czytając o chrzcie przyszłej bratowej.

"[...] również z dniem trzydziestego kwietnia, litewska księżniczka Aldona, przyjęła na chrzcie imię Anna. Po uroczystości wróciłam do Sącza, aby w Bogu znaleźć ukojenie i spokój. Pomysł ślubu nie jest bliski memu sercu".

Elżbieta, skupiając wzrok na widoku za oknem, westchnęła. — Biedna dziewczyna, nie będzie miała łatwo z matką. Z zawzięciem jej nikt jeszcze nie wygrał. — Ponownie wracając do listu, czytała dalsze wieści o ojcu, Kazimierzu, Jadwini i klaryskach, które również za nią tęskniły. Cichy odgłos przydeptywanej podłogi wybił ją jednak z zadumy, a osoba zbliżająca się z wolna, była ostatnią, którą chciała widzieć w tejże sytuacji.

— Nie uganiasz się za królem? — sarknęła, wyniośle spoglądając na metresę.

Po chwili zwinęła list, chwytając kolejny rulon.

— Jest zajęty — odpowiedziała Alma, podchodząc do skryptorium.

— Dlaczego tak cię to dziwi? — Elżbieta zirytowana, głośno stuknęła ręką o blat i nie wypuszczając pisma, jeszcze raz na nią spojrzała. — Jest głową królestwa i całą uwagę mu poświęca, jakim prawem zatem przychodzisz uskarżać się mnie?

— Pani, jak mogłaś zezwolić na zatrzymanie tu... tego dzieciaka — wycedziła, ledwie powstrzymując gniew.

Królowa, rozszerzając kpiąco usta, uwolniła stópki od naporu materiału i unosząc poły sukni, podeszła do metresy.

— Cierpliwie znoszę twą obecność na dworze, zatem taki malec niczym mi nie zawadza — rzekła, jednak słowa z trudem przeszły przez jej gardło.

Alma dumnie uniosła podbródek, na co Elżbieta zareagowała podobnie.

— Król spędza z Kolomanem każdą wolną chwilę. Właśnie teraz uczy go władania mieczem. Kiedy ostatni raz odwiedził królewicza Władysława?

Opuszczając lekko głowę, Elżbieta przygryzła zęby, tłamsząc rosnące zdenerwowanie. Czuła jak po jej ciele przechodzą zimne dreszcze, lecz jak na królową przystało, zebrała się w sobie i niewinnie uśmiechając, zgrabnie odwróciła w stronę okna, ignorując niewygodne pytanie.

— Nie udawaj, pani, nienawidzisz go równie mocno co ja. Wystarczy jeden rozkaz, aby pozbyć się problemu.

Elżbieta, rzucając raptownie rulon na parapet, odwróciła się na jednej nodze i podchodząc bliżej, omalże wpadła na rozmówczynię. 

— Gdybym mogła usunąć każdą osobę, mącącą mój spokój, nie stałabyś teraz tutaj.

Alma nie przejmując się jednak słowami królowej, prychnęła głośnym śmiechem i powędrowała na środek komnaty, wdzięcznie wywijając suknią. Oszołomiona monarchini patrzyła na nią, jak na obłąkaną dziewuchę, która nie wiedziała z kim ma do czynienia.

— Elżbieto — zagadnęła nagle Alma, urągając pozycji rywalki. — Mnie nie można się pozbyć ot, tak, jakbym była nic nieznaczącym przedmiotem. — Poczynając krążyć wokół Piastówny, co rusz zbliżała się do niej. — Jestem jak wąż. Wpełzam do najmniej dostępnych miejsc, owijam się wokół swej ofiary i już jej nie puszczam. Nie zdołasz mnie przepędzić.

— Zważaj na słowa, przed królową stoisz, a o ile intuicja mnie nie myli, masz czelność mówić tak o królu!

Alma z szerokim uśmiechem pokręciła głową, rzucając długimi lokami na boki. Zakrywając nimi lekko twarz, opuściła głowę, aby szczelniej osłoniły jej skronie, po czym spojrzała na Elżbietę niczym demon na swą zdobycz. Czerń jej oczu nie dorównywała głębi piastowskich tęczówek, lecz ich nietypowy migot niepokoił królową.

— Pani. — Kłaniając się sardonicznie, wyprostowała plecy, składając dłonie w sposób bliźniaczy do królowej.

Monarchini, mierząc wzrokiem to poczynanie, zmrużyła oczy i westchnęła z pretensją w tonie. Ściskając dłonie, jedną poderwała, dwa razy nią machając w geście wyproszenia. Obserwując wychodząca metresę, uniosła przebiegle rożek ust i gestem przywołała strażnika, który wyprzedzony został przez ciekawskie dwórki.

— Elżbieto, co ona tu robiła? — rzuciła Diana, widocznie zdumiona jej obecnością.

Niewiasty otaczając władczynię, próbowały ponaglić z odpowiedzią, ta jednak miała zupełnie inny zamiar. Przechodząc pomiędzy Larysą a Klarą, podeszła do strażnika.

— Gdzie jest Atila? — zagadnęła, wypatrując za jego plecami oddanego przyjaciela.

— Poszedł na spoczynek, może ja pomogę? — Niepewnie zerkając na królową, uśmiechnął się lękliwie.

— Wezwij łowczego — rozkazała, z trudem ukrywając diaboliczny uśmieszek.

— W jakim celu, najjaśniejsza pani?

Odwracając lekko głowę w stronę wnętrza kancelarii, zauważyła postury rozgorączkowanych dwórek, raz po raz wychylające głowy zza uformowanego kręgu. Biorąc głęboki wdech, zachichotała i podchodząc do sługi, nachyliła nad jego uchem. Niewiasty zbliżyły się niezwłocznie, próbując podsłuchać treści rozkazku, lecz królowa, zniżając głos, nie dopuściła, aby jakiekolwiek słowo nieplanowanie rozeszło się po pomieszczeniu. Sługa z nieustannie rosnącym zdumieniem na twarzy, uważnie słuchał instrukcji królowej, co jakiś czas dysząc z dziwny grymasem. Kończąc swą mowę, spojrzała nań, kiwając głową w geście zrozumienia. Mężczyzna, wlepiając w nią rozszerzone ślepia, przełknął głośniej ślinę i kiwną twierdząco, szybko chyląc czoła i opuszczając w pośpiechu komnatę.

— Elżbieto, co chcesz zrobić? — spytała zaniepokojona Larysa, podchodząc bliżej.

— Wyślę prezent Almie w dowód wdzięczności za niewątpliwie rozkoszną rozmowę.

Dwórki patrzyły po sobie zmieszane, jednak widząc rosnącą na twarzy królowej satysfakcję, nie zadawały więcej pytań. Wiedziały, że prędzej czy później, poznają ów plan.

I chwyt, i cios, i obrona, to znowu cios i ponowna obrona. Dziewięcioletni Koloman prędko chłonął nauki swego ojca. Karol co rusz zadawał lekki cios, dając wskazówki chłopcu i mówiąc, jak ma się ustawić. Radość nie schodziła z jego słodkiej twarzy. Cieszył się, iż ktoś prócz matki poświęca mu czas. Wychowywany jeno z mamkami i Eper, nie wiedział, jak to jest mieć ojca. Właściwie nadal nie wiedział, nie znał bowiem prawdy o królu. Wmówiono mu, iż jego matka jako przyjaciółka królewskiej pary oddała go na nauki, aby zapewnić mu godniejsze życie. Malec ufał tym słowom i nie zadawał więcej pytań, co było na rękę Karolowi, jak i samej Elżbiecie, która z trudem akceptowała jego obecności.

— Świetnie, będzie z ciebie rycerz! — Król, chwaląc Kolomana, pogładził jego głowę.

— Dziękuję, panie, zapamiętam twe nauki. — Mówiąc to, niespodziewanie objął monarchę.

Zoltán podniósł z zaciekawieniem wzrok, czekając na ruch przyjaciela. Karol, spoglądając na niego, uśmiechnął się i ponownie patrząc w jasne oczka, delikatnie przeczesał palcami małą główkę. Oczy jego zaszklone świeciły z jednoczesnego wzruszenia i radości. Klękając przy nim, pogładził drobny podbródek.

— Pamiętaj, jeśli coś złego cię spotka lub ktoś będzie cię niepokoił, masz mi o tym powiedzieć, dobrze? — oznajmił, wodząc palcem przed twarzą malca.

Widząc jego przytaknięcie i szeroki uśmiech, sam się rozchmurzył i przytulił mocno chłopca. Gładząc ciemne włoski, patrzył w niebo, roniąc łzy. Odsuwając go, przywołał sługę i kazał przynieść wody. Podchodząc do stolika ogrodowego, przysiadł, obserwując nadal walczącego z powietrzem syna. Żałował go, nie był winien swego pochodzenia, które mogło utrudnić mu życie.

Wodząc za Kolomanem, dostrzegł sylwetkę biegnącą w ich stronę, a za nim postać idącą szybko, lecz dostojnie, bez zbędnego pośpiechu. Pierwszy był to goniec króla, który dobiegając do niego, od razu zaczął mówić, nie przejawiając większego zmęczenia.

— Panie, oddziały gotowe do wymarszu. Dziś zakończono ostatnie przygotowania w Szentendre — obwieścił goniec, chwytając naczynie z wodą, podane mu przez Zoltána.

— Kiedy pragniesz wyruszyć? — spytał doradca.

— Zaraz o tym zdecyduję — odparł, patrząc na zmierzającego w ich stronę palatyna.

— Królu. — Podchodząc bliżej, Drugeth pokłonił się i otworzył podkładkę z pergaminem. — Opieczętowałem pismo, jest gotowe do wysłania.

— Wprowadziłeś zmiany?

— Tak jak prosiłeś. — Przekładając dokument, począł czytać jego zawartość, na co Karol skrzywił się lekko.

— Wiem, co w nim jest. Przeczytaj to, co mnie interesuję.

Filip przełknął bezgłośnie ślinę i spoglądając na Zoltána, powodził palcem po piśmie, szukając danego fragmentu. Znalazłszy go, niepewnie uniósł wzrok na króla, który go ponaglił.

— Niespełna rok wcześniej, przysięgając wierność i pozostanie oddanym wasalowi, lennikiem, dziś, transgórski Basarab, niewierny wobec świętej królewskiej korony¹, występuje przeciwko jego majestatowi...

— Dobrze, wystarczy, reszta jest mi dobrze znana. Jutro w południe wyruszamy. Zawiadomcie oddziały i głównych dowódców stacjonujących w Temeszwarze i Szeged.

Wstając z miejsca, smutnym wzrokiem spojrzał na Kolomana, który patrzył w jego stronę z promiennym uśmiechem. Przywołując go do siebie, przysiadł na kamieniu i chwycił rozgrzane dłonie.

— Muszę wyjechać na jakiś czas. — Unosząc podbródek malca, ucałował jego czoło. — Gdybyś miał problemy, poproś tedy o pomoc królową.

— Nie chcę — rzekł cichutko, spuszczając wzrok. — Ona mnie nie lubi.

— Podczas mojej nieobecności będziesz pod jej opieką. Nie bój się i nie martw o nic. — Widząc jednak zmieszanie chłopca, poruszył się na miejscu i oparł rękę o kolano. — Dobrze. Znasz już Mroczka i Atilę? — Widząc potwierdzające kiwnięcie, podniósł się i wystawił dłoń w kierunku Kolomana. — Zatem na nich spocznie opieka nad tobą.

Starannie osuszając świeżo spisane zdania na pergaminie, sięgnęła po pieczęć, przez chwilę wnikliwie się jej przyglądając. Chwytając naczynie z rozgrzanym lakiem, rozlała go na papierze, po czym delikatnie odcisnęła ryt. Unosząc dokument, uśmiechnęła się do siebie, lecz szybko odłożyła go na bok, słysząc uchwyt na klamce. Wstając, usiadła na łożu, z którego nogi jej luźno zwisały. Wszedł do komnaty, odziany w lekką koszulę. Dobrze wiedziała, w jakiej sprawie przyszedł do niej tuż przed wyjazdem. Patrzyła na niego chłodno, przeszywającym spojrzeniem. On natomiast zmierzał w jej stronę z uśmieszkiem. Stając przed nią, chwycił podbródek i lekko uniósł.

— Jutro wyjeżdżam na długi czas. Nie sądzisz, że powinniśmy wykorzystać tę ostatnią sposobność? — spytał, siadając u jej boku.

— Nie przestajesz mnie zadziwiać. Masz w sobie niezliczone pokłady energii. — Zaśmiała się, niewinnie na niego patrząc, wnet oziębiając wyraz. — Dopiero co ganiałeś z mieczem po ogrodzie, wraz z Kolomanem, później — wyciągając frazę, spojrzała przed siebie, mrużąc oczy. — Jeśli pamięć mnie nie myli, gościłeś u siebie nową nałożnicę, jak mniemam, świeża krew zaspokoiła twoje wymagania, lecz co na to Alma? — Świdrując go na nowo spojrzeniem, pokiwała głową. — Teraz natomiast przychodzisz do mnie w tym samym celu. Nie za wiele rozkoszy jak na jeden dzień?

— Nie, bo tylko przy tobie zaznać mogę prawdziwej słodyczy. — Chwytając jej podbródek, musnął przymilnie usta. — Żadna nałożnica też nie da mi potomka.

Zacisnęła zęby, odwracając głowę i przymykając ze złością oczy. Wbiła paznokcie w łoże. Na usta cisnęły jej najgorsze słowa, którymi gotowa była przebić króla. Za każdym razem ją ranił, jednak nie chciała stać się kolejną z jego ofiar.

— Masz rację. Niech ci będzie — rzekła, na co Karol zaśmiał się triumfalnie, zbliżając usta do jej szyi, jednak Elżbieta go powstrzymała. — Ale chcę czegoś w zamian. — Patrząc na niego z wyrzutem, pogładziła jego policzek. — Siostra zakonna, o której ci wspominałam, nie ma złożonych ślubów, zatem bez większych przeszkód sprowadzę ją do Wyszehradu. Muszę jednak wystosować oficjalny list do króla i królowej Polski, ponieważ jak się okazało, to pod ich opieką oficjalnie znajduje się Adela. Moja pieczęć na dokumencie już widnieje, teraz czas na twoją. — Nie pozwalając wejść sobie w słowo, uniosła palec. — Dodatkowo wydasz oddzielne pismo, które ochroni Adelę i pozwoli na bezpieczne przekroczenie granicy, na której czekać będzie oddział przez ciebie posłany. To on, na czele z Mroczkiem, bezpiecznie doprowadzi ją do Wyszehradu.

— Dlaczego mam się na to zgodzić? — Oszołomiony zachłannością małżonki, odchylił się lekko. 

— Ponieważ obiecałeś mi pomoc w tym samym czasie, gdy ja godziłam się ukryć twą konkubinę w Veröcze. — Widząc grymas na twarzy męża, lekko uniosła rożek. — Poza tym ja potrzebuję twego wsparcia w tej kwestii, ty natomiast, pragniesz kolejnego potomka. Zatem poślij teraz do kancelarii, a możliwe, że po powrocie z wyprawy przywita cię radosna nowina.

— Teraz mam posłać do kancelarii? 

— Tak, inaczej jutro znowu zapomnisz o danym mi słowie.

Karol, patrząc na zdeterminowaną żonę, szybko wstał z łoża i popędził do drzwi, wydając dyspozycję Zoltánowi, który kłaniając się, zaraz odszedł. Wracając do królowej, ponownie zajął miejsce tuż obok i odgarniając włosy, ucałował jej ramię.

— Zadowolona? — Widząc kiwnięcie małżonki, odwrócił jej głowę. — A zatem?

Piastówna wlepiając zimne spojrzenie w męża, wymusiła lekki uśmiech. Wnętrze jej drgało, próbując się buntować, ale obowiązkiem jej było powicie kolejnego syna, zatem gładząc polik monarchy, z wolna poczęła zbliżać się do niego, niepewnie muskając jego usta. Widziała ten nachalny i pewny siebie wzrok, przez co ustała w umizgach. Po chwili jednak odrzuciła podobne myśli, wiedząc, że to w niczym nie pomoże. Przymykając lekko oczy, wzięła głęboki wdech i splatając dłonie na karku Karola, zbliżyła znacznie do jego twarzy. Spoglądając w irytująco piękne i ujmujące tęczówki, bez zbędnych słów oddała się w jego ramiona.

— Żmija! Obiecał, że przyjdzie do mnie przed wyjazdem!

W komnacie rozchodziło się jeno szuranie niewieścich ciżm, którymi metresa tupała ze złości. Długa, frywolna narzuta sunęła za nią niczym targana posuwistym wiatrem. Gotowała się ze złości, mogąc jedynie narzekać i sarkać pod nosem. Nie miała jednak prawa wtargnąć nieproszona do alkierza króla bez wcześniejszego zapowiedzenia. Przeczuwała, że w ramionach królowej spędza ostatnie chwile na zamku, dlatego też nie omieszkała przeklinać jej w swych myślach. Z każdym dniem drogi jej i króla zmierzały w przeciwnych kierunkach bez szansy na przecięcie. Oddalała się od królewskiej alkowy, a miejsce jej zajmowały kolejne nowe niewiasty. Dwór pełen był urodziwych istot, które swym niewinnym licem kusiły władcę, tak podatnego na niewieście wdzięki.

Ciemne oczy dodatkowo spowite ciemną smugą, strzelały niczym gromy w każdy napotkany przedmiot. Rozbijając co kolejny wazon, kielich czy nawet krzesło napotkane na swej drodze. Próbowała rozładować negatywne uczucia nią targające. Gdyby nie daj Boże, jakiś niczemu winny sługa trafił w jej ręce, bliski byłby spojrzeniu w oczy śmierci. Czarne loki niczym diabelskie kruki, co chwila unosiły się w powietrzu, rozciągając się jak skrzydła nad jej głową i ponownie opadając, okrywały czerwoną ze złości twarz.

Niewiasta całe życie poświęcająca się neapolitańskiej rodzinie królewskiej nie mogła zaakceptować mijającego zainteresowania monarchy. Od wczesnych lat przebywając na dworze w Neapolu, wychowywana w cieniu panujących tam zasad, wierna była tamtejszej rodzinie panującej. Dlatego, gdy zasugerowaną jej osobę na wysłanniczkę w geście ulżenia Karolowi Robertowi w bezdzietnym małżeństwie, bez sprzeciwu wyruszyła na Węgry. Rodzinę miała liczną, a jako jedna z młodszych sióstr, mogła zostać poświęcona w imię utrzymania dobrych stosunków z dworem neapolitańskiego króla, Roberta². Jako niezwykle piękna, odznaczająca się wyjątkową urodą i temperamentem, szybko zwróciła uwagę młodego węgierskiego monarchy, zajmując miejsce jego metresy.

— Jak wierny pies trwałam u jego boku! Spełniając zachcianki! Umilając każdą chwilę, gdy uciekał od bezpłodnej żony! — Po komnacie rozlegał się jeno huk powalanych przedmiotów i zawodzenie nieszczęśliwej kobiety. — Byłam na każde skinienie! — Waląc dłońmi w stół, oddychała głośno. — Nie pozbędą się mnie!

Z wolna prostując sylwetkę, rozmyślała nad planem powrotu do łask króla. Łapiąc jedyny pozostały na stole kielich, opróżniła go jednym susem i odrzuciła. Twarz miała rozpaloną od złości i sączących się łez. Czuła jak oczy jej płoną niczym pochodnie, a policzki pęcznieją od wilgoci. Była zmęczona całym dniem i pragnęła już tylko położyć się w miękkiej, chłodnej pościeli. Spoglądając na łoże, bezsilnie uniosła kącik ust, zmierzając w jego stronę. Odrzucając jedną część nakrycia, wsunęła pod nie nogi i okryła szczelnie, układając głowę na grubej podusze. Ręką rozłożyła włosy i przymykając oczy, próbowała uciec do krainy zapomnienia.

Oddając się rozkoszy snu i przyjemnie chłodnemu materiałowi, poczuła dziwny ruch tuż obok. W komnacie panowała zupełna cisza, dlatego zaskoczona była czyjąś obecnością. Odwracając powolnie głowę, nie dostrzegła nikogo, jednak ruch nasilał się, z czasem zbliżając do niej. Wkrótce poczuła coś zaskakująco zimnego przy nodze, co prawie niewyczuwalnie ją smyrało. Było to dość przyjemne, dopóty nie przysunęło się znacznie bliżej. Rzecz długa, lodowata i śliska, nieustannie ocierała o jej nogę. Zaczęła dopuszczać wnet myśl, o nieproszonym gościu, jednak dopiero ciche sykniecie, ją pobudziło. Z wrzaskiem wstając, odrzuciła nakrycie, a widząc ogromną głowę węża na posłaniu, zaczęła krzyczeć ile sił. Ogon przykryty skrawkiem materiału opadał na podłogę, a zwierzę zwrócone w jej stronę, spokojnie leżało, nie czyniąc żadnego niebezpiecznego ruchu. Usłyszawszy otwierające się drzwi, szybko do nich podbiegła wpadając w ramiona Dalii. Chorwatka zaskoczona jej stanem kiwnęła w stronę strażnika, który szybko odkrył powód spłoszenia Włoszki. Odchylając prędko głowę, zmierzyła przyjaciółkę rozszerzonymi ślepiami, następnie patrząc na węża, sięgnęła po nocny płaszcz.

— Nie puszczę jej tego płazem! — krzycząc, narzuciła na siebie okrycie i wybiegła z komnaty.

— Komu?! — krzyknęła Dalia. — Almo, jest środek nocy!

Metresa nie usłyszała już jednak jej słów, ogarnięta ponowną furią, zmierzała w stronę królewskiego skrzydła.

Korekta rozdziału 10.04.2021 r. ❤


Witajcie!^^

DAJCIE ZNAĆ, JAK WAM SIĘ PODOBAŁ PREZENT! 😂❤


¹ transgórski Basarab, niewierny wobec świętej królewskiej korony — Karol w piśmie z 18 czerwca 1325 roku, rzeczywiście tak określił Basaraba.

² Robert I Mądry – wuj Karola Roberta, dziad Joanny I.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro