11 rozdział ♔ | Lilia |
♔
| Podróż do Wyszehradu | Żałowanie win |
Temeszwar, koniec kwietnia 1323r.
Goniec przemierzał puste drogi miasta. Wydeptane dróżki oblewane wiosennymi promieniami słońca, przypominały spustoszone pole bitwy. Pędził nieustannie od kilku dni z ważną misją, nie dając zwierzęciu wytchnienia. Wjeżdżając na zamek, towarzyszył mu tylko pogłos stukotu kopyt, przecinany powiewem ciepłego wiatru, który wprawiał w szelest krzewy na dziedzińcu. Miejsce to, nie przypominało siedziby króla. Brak dworzan, sług i urzędników, jeno strażnicy niczym zaspane niedźwiedzie w zimie, zalegali na ławach.
— Halo!
Krzyknął, słysząc tylko odbijający się głos od fasad zamku. Zsiadając z konia, doszedł do środka placyku, rozglądając się po balkonach.
— Przybyszu. — Nagle gromki głos doleciał do uszu posłańca. — Co cię sprowadza?
Wysoka sylwetka zmierzała w jego stronę. Mężczyzna w długim płaszczu z założonymi rękami na plecach przyglądał mu się uważnie.
— Dlaczegoż tu tak pusto? Zjechałem z ważnym listem do królowej.
Cmokając pod nosem, gospodarz podszedł bliżej.
— Spóźniłeś się, Karol Robert wraz z małżonką, wyruszył do Wyszehradu. Zabierając z sobą cały dwór, co już zapewne sam zdążyłeś dostrzec.
Wawel, Królestwo Polskie, maj 1323r.
Kaplica gęsto zadymiona od kilkunastu palących się żywo świec niosła cichy niewieści szept. W mrokach pomieszczenia, niezdolna było wypatrzeć modlącej się kobiety. Tylko duchowny, co jakiś czas wnosił do pomieszczenia kolejną rozpaloną świecę. Każdy poddany chcący wspomóc w modlitwie królową i jej córkę przynosił do progu kaplicy kolejne światełko nadziei. Jadwiga w samotności, prosząc Najwyższego o wstawiennictwo, wyznaczyła kanonika do odbierania świec, on również dziękować miał w jej imieniu przybyłym dworzanom.
Żarliwie modliła się na klęczniku, podtrzymując głowę na złożonych dłoniach. Od kilku dni cały Kraków polecał w modlitwach najmłodszą córkę królewskiej pary. Zawsze miła, dobra i uczynna, gotowa nieść pomoc potrzebującym. Nieustannie stojąca u boku brata. Przed ślubem to Elżbieta dbała o młodsze rodzeństwo, stale nakłaniając Kazimierza do nauk, które nadto go nudziły. Po stokroć wolał biegać wraz z Jaśkiem po ogrodach z drewnianym mieczykiem w ręce, niż tkwić nad stosem ksiąg. Od przeszło trzech lat to właśnie blondwłose dziewczę próbowało godnie zastępować siostrę. Wszakże starsza zaledwie o dwa lata, skutecznie potrafiła wpłynąć na dość leniwego brata. Zazwyczaj radosna i choć zwykle o przybladłej twarzyczce teraz pobielała tak mocno, wtapiając się niemalże w bielutką pościel.
Jadwiga, unosząc głowę, wpatrywała się w postać Najświętszej Marii Panny. Obraz bogato zdobiony widniał w złotawym obramowaniu starannie wyrzeźbionym w ciemnym drewnie. Zaszklone oczy świeciły w świetle słońca, a policzki miały dokładnie wyrzeźbiony szlaczek od szeregu napływających łez.
— ...Dei, ora pro nobis peccatoribus, nunc et in hora mortis nostrae. Amen.¹
Kończąc modlitwę, ledwo utrzymywała łzy pod powiekami. Doświadczyła śmierci dwójki już synów, nie była gotowa na kolejną tak dużą stratę.
— Matko Przenajświętsza, błagam, pozwól przeżyć córce tę noc. To niewinne i czyste dziecię, o pełnym miłości i ciepła sercu. Tylko twoja łaska i wstawiennictwo uleczy malignę wypełniającą jej wątłe ciało — królowa z trudem cedziła słowa. — Proszę cię, nie zabieraj jej. Nie pozbawiaj swej służebnicy, jedynej pociechy w tych trudnych czasach. Pozwoliłaś moim córkom na godziwe życie, pozwól pożyć i tej latorośli. Przyrzekam... — Jadwiga wciągnęła głęboko powietrze, przykładając dłoń do serca. — Przyrzekam, jeśli uleczysz jej chorowite ciało... ona w podzięce, będzie ci wiernie służyć do ostatnich chwil swego życia.
Bardzo kochała najmłodszą córkę pewno przez ciągłą obecność u jej boku, przez co stała się nieodłącznym elementem życia królowej. Nie wyobrażała sobie Wawelu bez niej. Od dawna myślała nad posługą niebieskookiej córki w gronie sióstr zakonnych. Była niezwykle pobożna, a także szczodra, przestrzegała postów i zawsze stawiała się na mszach. Wszak kochała wszystkie swe córki, ale młodej Jadwigi nie widziała w roli żony, a tym bardziej księżnej tudzież królowej.
Szolnok, Królestwo Węgier, maj 1323r.
Bogaty orszak z wolna przesuwał się w kierunku północnym. Końca jego nie było zdolna wypatrzeć. Rozlewając swe macki na pobliskie trakty, mienił się tysiącami barw. Bogatszy na przedzie od połowy skromniejszy, lecz gęstszy. Na czele, gwardia króla prowadziła tłumny orszak od przeszło dwóch niedziel. Błękitne z wyszytymi liliami proporce miotały żwawo na wietrze. Droga była to żmudna i długa, atoli prostsza do pokonania, niżeli podmokłe tereny samego Temeszwaru. Kolejni zbrojni okalali fragment konduktu, którym dowodził Mroczko, ochraniając kilkanaście powozów należących do dworu królowej. Sam pojazd, w którym podróżowała monarchini, łatwo było wyszukać. Nie wyróżniał się o tyle wyglądem co eskortą, która przy niej była najliczniejsza. Tuż obok wozu na wierzchowcu stróżował Atila, mając baczenie na Piastównę.
Siedziała w obszernym wozie, wraz z najbliższymi dwórkami. Kujawianka, jadąc w kolejnym powozie, dotrzymywała towarzystwa pozostałym członkiniom fraucymeru. Ciemnooka od dłuższego czasu nieumiejąca znaleźć sobie miejsca, stale wierciła się na miejscu, czym strasznie irytowała Larysę, siedzącą po jej stronie. Nagle zrezygnowana, podskoczyła na pledziku, parskając.
— Nie zniosę tego dłużej, czuję się jak w klatce. — Odkrywając zasłonkę, przywołała Atilę. — Gdzie jest Orgona?
— Zapewne z tyłu, któryś ze stajennych na niej podróżuje.
— Wspaniale! — Zachichotała. — Zatem prędko do niej dojedziemy.
— Co na to król?
— Winieneś wpierw pomyśleć, jak na twój sprzeciw zareaguje królowa — stwierdziła, przeszywając go bursztynowymi tęczówkami. — Karol jedzie na przedzie, nawet nie zauważy przecież orszak nie stanie.
Atila spojrzał zmieszany na królową, która jakimś cudem chciała dosiąść konia bez wcześniejszego postoju. Wnet zrozumiał, jaki miała zamiar. Uchylając drzwiczki, zwiesiła jedną nogę, wyciągając do niego rękę. Podjeżdżając bliżej, chwycił mocno przedramię dziewczyny, skinieniem dając jej znak, na który odpowiedziała szerokim uśmiechem. Zdecydowanym ruchem pociągnął rękę, a ona wybijając się, wskoczyła na wierzchowca, okrywając go piaskową suknią. Śmiejąc się w głos, odwrócił głowę w stronę królowej i widząc promienną twarz, zawrócił konia. Mroczko, unosząc kącik ust, wysłał tylko trzech konnych w ślad za ową dwójką, samemu pozostając na swym stanowisku.
Elżbieta, zasiadłszy na śnieżnobiałej klaczy, pogłaskała czule jej grzywę i z wolna poczęła kierować się w stronę królewskich powozów. Czując falę nadmiernego ciepła, nałożyła na głowę jasnobrązowy kaptur, chroniąc twarz przed promieniami słońca. Wszak nie wypadało jej zanadto opalić skóry. Orgona niespodziewanie zboczyła jednak z obranego kierunku, podchodząc do odkrytego powozu, na którym siedział chłopiec. Utulił lekko jej łeb i dokładając dłoń do czoła, starał się dostrzec twarz osoby na niej siedzącej. Nie był w stanie jej rozpoznać, siedziała bowiem tyłem do słońca, które oślepiało malca. Przyśpieszyła, po chwili dostrzegając tylko rozszerzające się usta ze zdziwienia.
— Jak cię zwą? — spytała zapatrzonego w nią chłopca, który nie potrafił wykrztusić z siebie słowa.
— Język połknąłeś — rzucił szorstko Atila, za co szybko został skarcony przeszywającym spojrzeniem.
— Jestem Ivo, pani — odrzekł roztargniony, rzucając wzrok to na królową, to na strażnika.
— Pewnie usychasz z nudy. — Patrząc na chłopca opierającego brodę o kolana, zrobiło jej się go żal. Sama ledwo wytrzymywała w jednym miejscu, a co dopiero ruchliwy chłopiec. — Może zechcesz mi towarzyszyć?
— Pani, nie uchodzi — zaoponował Atila.
— Wiem, dlatego ty go weźmiesz.
Długie jasnobrązowe kosmyki falowały po jej twarzy, a roześmiane oczy błyszczały jak dawniej. Unosząc podbródek, uśmiechnęła się ciepło w kierunku chłopca. Czarnulek promiennie patrzył na strażnika, który miał spore opory z zaakceptowaniem rozkazu królowej. Wnet wywracając piwnymi oczami, podjechał bliżej wozu. Malec niczym kamień z procy przeskoczył na przód siodła. Delikatnie pogłaskał jasnobrązową grzywę wierzchowca, od czasu do czasu wdzięcznie zerkając na monarchinię. Usta jego nie były w stanie się przymknąć, ukazując wszystkim dookoła ząbki.
— Jedźmy, poznasz moje dwórki — kończąc, szarpnęła za wodze i galopem, mijając inne zapakowane wozy, ruszyła do królewskiej części.
Cały orszak sunął powolnie do przodu, dlatego Elżbieta nie widziała nic złego w jeździe u jego krańców. Wszak nic złego stać się jej nie mogło, gdy dookoła zawijali dworzanie, a ona sama bacznie obserwowana była przez swych gwardzistów. Przejeżdżali przez knieje i miasta, których później zapewne nie będzie jej dane ujrzeć. Pogoda dopisywała, zatem nie chciała rezygnować z oglądania pobliskich krajobrazów. Niewątpliwym utrapieniem musiała być dla strażników. Król na przedzie wytrwale jechał na wierzchowcu w szyku, podczas gdy małżonka lawirowała między drzewami i wozami.
Atila niezłomnie trwał przy jej boku, cierpliwie wioząc niezwykle gadatliwego chłopca. Kajtek był to wyjątkowy, liczył siedem wiosen, lecz życiowym doświadczeniem bił na głowę niejednego podrostka. Płochliwa niegdyś sierotka przygarnięta przez króla, rosła na dziarskiego kawalera. Opowieściami zajmował królową, która z ciekawością słuchała o myśliwskich psach i łowach. Nie brał w nich udziału, ale zajmował się zwierzętami. Był młodszym psiarczykiem, doglądał również wraz z Katalinem koni, chętnie też obserwował sokolnika podczas tresury. Elżbiecie niezwykle do gustu przypadł ów czarnulek, Atila również z wolna się do niego przekonywał. Jechali nieopodal wozów, w których podróżowały najbliższe dwórki królowej i jej krewniaczka, która widząc, w jak dobry nastrój wprawiona jest królowa, sama poprosiła o konia. Niedługo dołączyła do niezwykle rozmownej trójki.
Pomiędzy dworzanami, szerzyły się szepty o niezwykłej królowej. Widzieli jej dobroć okazaną chłopcu i szczerość w swym zachowaniu. Zawsze z szacunkiem odnosiła się do służek, dwórek i stajennych czy kuchcików, a nawet posługaczy. Strażnicy żaląc się często na jej ruchliwość, zawsze chwalili jej miły charakter. Gdy słudzy okazywali swą dobroć i otwierali serca, ona odwdzięczała się tym samym.
— Pani, orszak głównego dworu niedługo pocznie się oddzielać — oznajmił Mroczko.
Elżbieta, prostując usta w jedną linię, spojrzała na Iva. Po wielu dniach podróży królewska para miała poświęcić niepełne dwa dni na odpoczynek. W pierwszym tygodniu oddzieliła się pierwsza grupa dwornych, która miała prędko dotrzeć do Wyszehradu, ażeby ukończyć przygotowania. Teraz ostatnia większa już grupa miała wyprzedzić monarchę. W tymże gronie winien znaleźć się również czarnulek. Patrząc jednak na posmutniałego chłopca, Elżbieta przywołała do siebie jednego z gwardzistów, dziwnie się przy tym uśmiechając.
— Jakubie, znajdź Katalina i zapowiedz, iż z rozkazu królowej, Ivo dojedzie do Wyszehradu w głównym orszaku.
Atila próbował zatrzymać unoszący się kącik ust, lecz nawet Elżbieta dostrzegła jego nieudolne próby. Chłopiec wydał z siebie okrzyk radości i wyciągając ręce, objął strażnika, który odwzajemnił gest.
— Strzelałeś kiedyś z łuku? — zagadnęła go Piastówna.
— Nie, pani.
— Ja też nie, lecz chciałabym kiedyś spróbować.
Rzucając tajemniczy uśmieszek, wyprostowała się w siodle i uśmiechnęła do jadącej obok Elżbiety.
Nagykáta, Królestwo Węgier, maj 1323r.
Jedni słudzy rozpalali stosy ognisk, drudzy kończyli rozkładanie pobliskich namiotów, trzeci w popłochu wnosili manatki do głównych lokum, kolejni oporządzali królewskie konie, Orgonę i Diona, śnieżnobiała klacz i wierzchowiec maści orzechowej, mogły odpocząć wreszcie od siodeł. Pomiędzy dworzanami biegał Ivo, wyraźnie kogoś szukając. Obiecawszy królowej naukę strzelania, wypatrywał w tłumie Lukasa. Jeno Litwin najlepiej władający łukiem, niejednego pozbawiający strzałą żywota, mógł zapoznać z tą sztuką monarchinię. Zauważając chłopaka, podbiegł do niego, niemalże wpadając na jednego ze zbrojnych.
— Lukasie!
Wysoki młodzieniec o dłuższych loczkach podrzucił jabłko i przecierając je w dłoni, przegryzł prawie na pół. Glamiąc, otarł rękawem ściekający po brodzie sok i łapiąc kolejny owoc, rzucił w stronę chłopca.
— Gdzie ci tak śpieszno, berbeciu? Niedźwiedź cię goni? — pochylając głowę nad czarnulkiem, lekko musnął go łokciem. Po chwili wskazując nań dłonią, zmarszczył czoło. — Hola, młodziaku, nie pomyliłeś orszaku? — spytał, zdziwiony jego obecnością u boku króla.
— Królowa chciała, żebym został — oznajmił dumnie, prostując przy tym plecki. — Mam do ciebie prośbę, Lukasie. Królowa Elżbieta pragnie nauczyć się strzelać z łuku. — Rzucając mu urocze spojrzenie, dodał: — Kto jak nie ty, najlepiej ją tego nauczy?
— O nie, nie, nie, hamuj chłoptasiu. Nie będę uczył żadnej ptaszyny, tejże wyjątkowej umiejętności.
Chłopiec zaśmiał się, dobrze bowiem wiedział, jak przesadnie Litwin uwielbiał swój łuk. Wskakując na stół, równie namiętnie ugryzł jabłko. Młodzieniec puścił mu uszczypliwy uśmieszek i odwrócił na jednej nodze.
— Proszę cię! — krzyknął czarnulek. — Królowa okazała mi więcej serca, niżeli moja plugawa opiekunka, którą musiałem znosić. Chciałem okazać jej dowód mej wdzięczności. — Wlepiając oczka w odwróconego plecami Lukasa, pokazowo opuścił głowę, pociągając przy tym nosem. — Tylko ty możesz mi pomóc.
Lukas dobrze znał jego zagrywki, jednakże miał słabość do chłopca, który od kilku lat towarzyszył również i jemu.
— Dobrze już, niech ci będzie — odburknął, wywracając oczami.
~~~~~~
Posilał się po podróży, siedząc przy dębowym stole, wystawionym przed namiot. Obrywał skrawy dziczyzny, przepijając je ulubionym winem. Wlepiał tępo wzrok w lokum małżonki, które było odwrócone nań tylną częścią. Zoltán siedział po drugiej stronie stołu. Obserwując zapatrzonego monarchę, zrezygnowany złapał kielich i przechylając, opróżnił go.
— Wywiedziałeś się? — zagadnął Karol, ponownie skupiając się na kawałku mięsa.
— Tak. — Zoltán ocierając ręce, oparł je o blat. — Bodaj całą drogę z Szarvas spędziła w siodle. Towarzyszył jej Atila, a humory poprawiał im Ivo, który jechał wraz z nim na koniu.
— Ivo? Siedmioletni psiarczyk? — Karol zdziwiony, uniósł jedną brew.
— Właśnie ten.
Uśmiechnął się do siebie na te słowa, patrząc w dal. Wnet wstał od stołu i począł kierować się w stronę namiotu królowej. Wychodząc zza jego boku, dostrzegł małe zbiegowisko. Zakładając ręce na plecy, przyglądał się mu uważnie. Tyłem do niego stały trzy dwórki królowej, obok wysoki chłopak o potarganych włosach i chłopiec, nie brakowało też Mroczka czy gniewkowskiej księżniczki. Ich spojrzenia skierowane były w stronę osoby, którą mu zasłaniali. Z wolna zmieniając miejsce, ujrzał małżonkę, która patrząc na wysokiego chłopaka, od czasu do czasu bystro zerkała na trzymany w dłoni łuk.
— Zatem ustaw się, pani, równo do tarczy.
Dziewczyna, słuchając Lukasa, w skupieniu robiła, co jej każe. Sięgnęła po strzałę i trzymając u dołu łuk, przyłożyła ją do cięciwy.
— Równo umocuj. — Kiwając twierdząco głową, złapał królową za ramiona. — Teraz unieś, jednocześnie naciągając. — Naciskając na jej barki, ustawił je odpowiednio. — Spróbuj na razie sama, na tyle, ile zdołasz.
Elżbieta naciągnęła silnie cięciwę, po chwili wypuszczając z ręki, strzała jednak nie doleciała do drzewa. Nerwowo opuściła łuk, a twarz jej przeszył grymas niezadowolenia. Dwórki spojrzały po sobie, chichocząc. Podchodząc do królowej, Lukas cynicznie się uśmiechał. Biorąc wdech, zignorowała go i sięgnęła po kolejną strzałę.
— Dobrze, więc. Jeszcze raz zajmij pozycję, pani.
Elżbieta jeszcze raz naciągnęła łuk, lecz Litwin ją zatrzymał. Stając tuż za nią, ułożył dłonie na ramionach i przysunął głowę do jej lewego ucha.
— Królowo, musisz obejść się z nim delikatniej. Łuk nie słucha rozkazów twej ręki, musi się z nią zjednać.
Elżbieta chyłkiem widząc jego twarz, ponownie rzuciła w stronę tarczy. Wtem młodzieniec odważnie dołożył dłoń do łęczyska, stykając się z lewą dłonią monarchini. Delikatne ją uścisnął i ruchem rozluźnił.
— Musisz dzierżyć go delikatnie w ręce, nie ściskaj, lecz lekko podtrzymuj. — Prawą rękę nałożył na jej prawą i lekko dosunął do ust. — Cięciwę i lotki poczuj na policzku.
Wnet lewą rękę położył pod piersią królowej, na co dwórki rzuciły oczyma, bowiem tego nie wypadało mu robić. Kujawianka i Mroczko również wymienili się wątpliwym spojrzeniem.
— Głęboki wdech, pani. To ty musisz pobudzić strzałę do życia... wraz z wydechem.
Piastówna wydychając powietrze, puściła również cięciwę, która wypuszczając strzałę, skierowała ją w tarczę. Trafiła w sam jej kraniec, lecz druga próba mogła zostać uznana za jak najbardziej udaną. Lukas dumny ze swych nauk wyprostował się i skinieniem pogratulował królowej. Odsuwając się w stronę dowódcy, dał znak do trzeciej próby. Sięgając strzałę, uważnie oparła ją na cięciwie i naciągając, uniosła łuk.
— Mówi się, że każdy łucznik, tarczę wyobraża sobie jako głowę swego największego wroga — zabrzmiał męski głos.
Elżbieta przyśpieszyła oddech, słysząc słowa monarchy. Oczy znowu jej pociemniały, a czoło zmarszczyło. Wlepiała wzrok w środek tarczy, lecz uczyniła ruch, którego chyba nikt się nie spodziewał. Czując mocny dziwny ucisk, lekkomyślnie skierowała grot wprost na króla.
— Elżbieto, postradałaś rozum! — krzyknęła Larysa, zakrywając usta.
— Królowo, opuść łuk, z pewnością nie na wroga patrzysz — rzekł spokojnie Lukas, wyciągając rękę.
Elżbieta wściekle patrzyła na Karola, oboje wiedzieli, że Litwin nie ma racji. Gotowa była puścić cięciwę. Jeszcze przez chwilę przeszywała męża rozżarzonymi jak pochodnia tęczówkami. On sam nie wiele myślał nad tym, co uczyni. Specjalnie ją sprowokował, aby upewnić się, czy da upust swej złości, zwłaszcza dzierżąc broń, która mogła jej to ułatwić. Nie pomylił się.
Piastówna biorąc głęboki wdech, uniosła podbródek i żwawo odwracając sylwetkę, wraz z wydechem puściła strzałę. Usta wszystkich obecnych rozszerzyły się. Królowa, opuszczając łuk, patrzyła we wbitą w samiuśki środek czerwoną strzałę. Kierując się zdecydowanie w stronę męża, rzuciła mu wymowne spojrzenie i mijając, weszła do namiotu.
Wszyscy stali jak słupy soli, tylko Larysa chciała podążyć za Piastówną, lecz próbując okrążyć towarzyszki, wpadła na stojącego obok konia. Spłoszona wielkim zwierzęciem, krzyknęła i zakrywając głowę, pędem weszła do namiotu. Mroczko ocucony, niewieścim piskiem, skierował się do Kujawianki.
— Ponoć każda z dwórek królowej, potrafi dosiadać konia.
— A i owszem, z wyjątkiem Larysy — szepnęła z lekkim uśmieszkiem, podchodząc do dowódcy. — Panicznie boi się koni i nawet sam diabeł nie przekona jej do zmiany zdania.
~~~~~~
Obóz z wolna tonął w krwistych promieniach zachodzącego słońca. Słudzy rozpalali stosy, kolejni zaś podpalali pochodnie rozwieszone na drzewach. Atila wraz z czarnulkiem siedział przy ognisku, błędnie dłubiąc w jego żarze. Zapatrzony w dwórki królowej zajmujące siedziska przed jej namiotem, ignorował ciekawskie spojrzenie psiarczyka. On również obserwował rozgadane i radosne niewiasty, momentami jawnie parskając. Znudzony dmuchał w swą ciemną grzywkę, bujając się przy tym na konarze.
— Bardzo miła z niej niewiasta — rzucił niespodziewanie.
— Nie wiem, o czym mówisz, kajtku — odciął Atila, mocniej wbijając kij w płomień.
Czarnulek zaśmiał się, widząc zmieszanie towarzysza.
— Odkąd tu usiedliśmy, wlepiasz w nią wzrok, jak w najsmaczniejszy kąsek. Dziw, żeś jeszcze tutaj — westchnął, przewracając uroczo jasnymi tęczówkami. — Jest bardzo ładna.
Atila, łypiąc piwnym spojrzeniem malca, oparł rękę na kijku.
— Przecież nie wiesz, na kogo patrzę.
— Może i mam siedem lat, ale wy dorośli w takich sprawach jesteście jak dzieci. Strasznie przewidywalni i niedojrzali, chociaż jest to całkiem urocze.
Przez chwilę Ivo patrzył poważnie na strażnika. Po chwili jednak Atila zaśmiał się, a jego śladem poszedł i chłopiec.
Elżbieta nie mogąc spać, błądziła nocą po obozie. Widząc Atilę wychodzącego właśnie z namiotu, bez namysłu do niego weszła. Odsłaniając materiał, doszła powoli do posłania i usiadła na kolanach obok śpiącego psiarczyka. Delikatnie przeczesując końcówki ciemnych włosów, posmutniała. Przypominając sobie bladą twarz synka śpiącego w jej ramionach, mimowolnie wypuściła kilka kropel na policzki. Łkając, zamknęła oczy, próbując ugasić rozpalone powieki.
— Karolek... liczyłby dwie wiosny — szepnęła, nieustannie pochlipując.
Skupiając uwagę na chłopcu i bolesnych wspomnieniach, niespodziewanie usłyszała wolne kroki. Odwracając głowę, ujrzała monarchę, stojącego tuż nad nią. Już przekręcała nogi, aby wstać, ale szybko uklęknął przy niej, łapiąc jej kolana i powstrzymując przed ucieczką. Głośniej wypuściła powietrze, przesuwając ręce do tyłu, opierając na nich. Wlepiając w Karola przerażone tęczówki, podciągnęła wyżej nogi, pozbywając się jego dłoni. Przytłaczająca cisza zaczęła ciążyć obojgu. Spoglądając przez chwilę na malca, Karol westchnął i przetarł oczy. Elżbieta zamrugała ze zdumienia, widząc strapionego męża z oczami przepełnionymi łzami. Kilka razy rozszerzał usta i ponownie zamykał, chcąc coś rzec. Nie wiedział jednak, jak zacząć tak trudne dla niego wyznanie. Spuszczając oczy, wziął głęboki wdech.
— Elżbieto... nie mam nic, na swą obronę — unosząc błękitne oczy, lekko się przysunął. — Błagam cię, przebacz mi, przebacz głupcowi, który skrzywdzić chciał swą najpiękniejszą lilię. Klnę się na Boga, nawet na samego Diabła, jeśli raz jeszcze podniosę na ciebie rękę, niech mi ją odetną! — dukał, bijąc pięścią w pierś. — Sam sobie ją odetnę, kiedy złamię tę obietnicę. Przebacz mi, pani... — lekko pogładził jej policzek. — Królowo mego skamieniałego serca.
Elżbieta zamknęła oczy, gdyż od nadmiaru wilgoci, nie widziała już jego twarzy. Na nowo je otwierając, skąpała twarz w strumieniu łez. Nieumyślnie zaszlochała, pośpiesznie oddychając. Wnet Karol złapał jej łydki i lekko przekręcając na jedną stronę, ułożył na nich głowę. Czuła jak drży, niekiedy łkając. Dokładając dłoń do głowy męża, powoli zatopiła palce we włosach. Masując jego rozpaloną głowę, poczęła poświstywać, jak w zwyczaju miała to jej matka.
— Jestem tyranem, nie potrafię miłować... wybacz mi tę ułomność.
Królowa z początku zaskoczona, powoli dopuszczała do swego serca skruszone słowa monarchy. Były takie nierealne, a właśnie przez to tak bardzo przekonujące. Patrząc przed siebie, nieustannie wodziła po jego włosach.
— Nie jesteś tyranem, królu — wyszeptała.
Karol nagle podniósł się i wlepił zamglone ślepia w małżonkę.
— Nie wiesz, co prawisz, pani! — krzyknął desperacko.
Elżbieta przerażona jego stanem patrzyła na mężczyznę, nieprzypominającego jej męża. Oczy przepełnione żalem, złością i jednoczesnym wyrzutem, buchały niczym płomienie.
— Jak inaczej nazwiesz człowieka, gotowego wyrządzić najdotkliwszą krzywdę swej żonie?! Jak inaczej nazwiesz władcę, który pozbawiając życia setek istnień ludzkich, wyszarpał dla siebie tron?!
Patrzył na nią, wyszukując w ciemnej nicości odpowiedzi. Przez głowę Elżbiety przelatywało setek myśli. W końcu złapała policzki męża i spojrzała w jego rozpalone oczy.
— Nie jesteś tyranem — szepnęła. — Władza wymusza na władcy najstraszniejsze czyny, lecz ważne jest, w którym miejscu się zatrzymasz. Musisz odnaleźć granicę, między bezwzględnością a łaską. Dobro od zła oddziela cienka linia, Karolu, a twoje postępowanie dowodzi, iż nieumyślnie zacierasz tę granicę.
— Pomóż mi zatem, bym nigdy więcej jej nie przekroczył.
Chwycił niewieści nadgarstek, błagalnie na nią patrząc. Oczy zwykle błękitne, przeszywające chłodem, teraz zdawały się milsze. Elżbieta z lekka unosząc kącik ust, pokiwała przecząco głową.
— Nie. Nie zdołam ci w tym pomóc, sam musisz ją odnaleźć. Jednak wierzę, że kiedy ją dostrzeżesz, znajdziesz też swe najlepsze oblicze. Oblicze, którego nikt nigdy ci nie wskazał, królu.
Gładząc mokry policzek, próbowała go uspokoić. Dobrze pamiętała jego okrucieństwo, lecz była na niego skazana, zatem musiała nauczyć się z tym żyć. Patrząc na podłamanego męża, ufała w prawdziwość jego słów. Był to pierwszy raz od chwili ich ślubu, gdy monarcha okazywał swoje prawdziwie uczucia, nie kryjąc się przy tym ze łzami. Karol, chwytając obie dłonie żony, uścisnął je i czule ucałował.
— Królu, ty płaczesz? — spytał zachrypły głosik.
Królewska para odwróciła się w stronę roztarganej czuprynki. Oboje parsknęli śmiechem i niepewnie przysunęli do siebie. Widok musiał być to przedziwny, gdy król i królowa siedzieli przy posłaniu psiarczyka. Ivo uniósł się i oparłszy na łokciu, obrzucił króla przenikliwym spojrzeniem.
— Czy królowi wypada płakać? — spytał rozbrajająco.
Elżbieta raz jeszcze otarła policzki męża, który szeroko się uśmiechnął. Wpatrywał tęczówki w chłopca, właściwie nie wiedząc co powiedzieć. Wyręczył go ktoś inny. Łapiąc dłoń młodzika, monarchini bystro na niego spojrzała.
— To będzie nasza tajemnica — rzekła, ledwie powstrzymując śmiech. — Dobrze?
Malec uroczo rozszerzając usta, przytaknął. Król wnet przytulił małżonkę pocierając jej ramię. Głęboko oddychała, czując coraz lżejszy łomot uspokajającego się serca, monarchy.
Korekta rozdziału 30.03.2021 r. ❤
Wróciłam 💞
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał ^^ 🙈
Dostałam też pytanie o historyczne i fikcyjne postacie, zatem: 👇🏽
Postacie historyczne: Elżbieta Łokietkówna, Karol Robert, Klara Pukar, Mroczko, Bolesław toszecki, Elżbieta kujawska, główni urzędnicy królewskiej pary. Postacie bliskie królowej, będę chciała rozwinąć. Oczywiście w Krakowie: Jadwiga Kaliska, Łokietek, młoda Jadwiga, Kazimierz.
Postacie fikcyjne: Atila, Zoltán, Ivo, Lukas, Larysa, Diana itp.
¹ Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro