55 rozdział ♔ | "Pora zacisnąć łańcuchy" |
♔
| Opór poddanych | Pożegnanie ojca i syna |
"Pora zacisnąć łańcuchy i odebrać im to, co nam zawdzięczają."
https://youtu.be/2wwNqRjnEq0
Wyszehrad, Królestwo Węgier, początek października 1333 r.
Zachodnie zbocze zamkowej góry, wykorzystywane zwykle do cotygodniowych targowisk i spotkań dworu, tym razem również zatłoczone było od kolorowych sukien pań, jak i jaskrawych płaszczy panów. Elżbieta pragnęła, by synowie nacieszyli się błogimi momentami, nim mrok zimy na dobre spowije nieboskłon, a doskwierające bunty padną cieniem na zamkowe mury.
Gdy słońce górowało w zenicie, a ona zajęta była sprawami królestwa, wychowawcy nakładali na Ludwika coraz to nowe obowiązki i nauki. Próbował się buntować, z czasem z wielkim zapałem przyswajając opowieści o jasnych punktach na nocnym nieboskłonie, nauki o sztuce, a nawet poezji. Studiował mapy królestwa, z niewymuszonym zainteresowaniem wypytując wychowawców o przygraniczne tereny, zatem słuchał cierpliwie historii Wołochów, Serbów i Chorwatów. Uparcie nakazywał wyjmować sobie mapę Italii, by wiedzieć, gdzie przyjdzie władać jego bratu. Wydawał się zaciekawiony otaczającym go światem, poznając jak dotąd jeno jego otoczkę, by w odpowiednim czasie zrozumieć szczegóły polityki i dworskie realia.
Królowa obserwowała, jak wprawnie ujmuje rączką strzałę, umieszcza ją na cięciwie, naciąga i wypuszcza w stronę tarczy. Ivo dotrzymywał mu towarzystwa, oddając precyzyjne strzały. Lucas zaś dbał o poprawność ich ruchów. Pogłaskała główkę siedzącego obok Stefanka i obdarzyła go pełnym miłości uśmiechem. Uwielbiała myśleć o tych dwóch najdroższych jej istotach podczas niekończących się narad. Byli dla niej dodatkową motywacją i napełniali ją życiodajną energią.
Na widok Miklósa i Mieszka, Pál Garai i towarzyszący mu królewscy sędziowie wstali ze swych miejsc w sąsiednim namiocie, by wraz z nimi zasiąść u jej boku. Odprawiła służki, Dianę wraz ze Stefanem i Dalię z Vladem, pozostawiając przy sobie jeno Klarę.
— Upłynęło wystarczająco dużo czasu od ustalonego spisu — rzekła, nieustannie patrząc w dal. Zaciągnęła futro pod samą szyję, gdy podmuch jesiennego wiatru owiał jej plecy. — Co macie mi do powiedzenia?
— Królowo, sytuacja nie jawi się dobrze — zaczął Pál Nagymartoni. — Wielu naczelnych urzędników w komitatach zlekceważyło twe wezwanie. A jeden, choćby chciał, nie potrafi uporać się ze sprawcami i nie jest w tym odosobniony.
— Kto taki? Potrzeba wysłać mu wsparcie.
— Oddany nam Himfy, pani, rządca Veszprém.
— Veszprém? — Uniosła ze zdziwienia brew. — Gdzie jest mój kanclerz? Jest tam biskupem, winien zatem wcześniej powiedzieć nam o tak fatalnych nastrojach.
— Nie mamy od niego wieści, pani — wtrącił Garai.
— Ktoś musi tam ruszyć... ale wy jesteście mi potrzebni w stolicy — dodała prędko, nie dopuszczając do wysunięcia własnych kandydatów.
— A Tomasz Szécsényi? — zasugerował odważnie Demeter Nekcsei.
— Sam go zapytasz. — Tomasz kroczył właśnie wyraźnie zdenerwowany w ich stronę. Machnęła dłonią, ażby urzędnicy zrobili mu obok niej miejsce. — Opowiadajże, wojewodo.
Stanął przed nią, całując z oddaniem dłoń.
— Jak już pewno wiecie, najgorzej jest w Veszprém. — Miał ochotę użyć znaczniejszych słów, lecz nie chciał straszyć Piastówny. — Kilkunastu możnych nie chce pozwolić na zwołanie sejmików i rejestracji spisu zbrodniarzy, a wielu z już spisanych nie chce stawić się przed sądem, co gorsza, wielu z nich dokonuje grabieży i wyrównuje porachunki na własną rękę.
— Ten stan powiela się jeszcze w trzech komitatach — dodał boleściwie Pál Nagymartoni.
Wtem wszyscy odwrócili wzrok w stronę dochodzących zza żywopłotu głosów. Wysoka, odziana w długi habit persona zmierzała niemal biegiem w ich stronę, prowadzona przez Mroczka.
— Pani, to opat z klasztoru benedyktynów z Bakonybél, ma ci coś ważnego do powiedzenia — wyjaśnił dowódca i wpuścił przybysza do kręgu rady.
— Przejdę do rzeczy, najjaśniejsza pani. Bóg zawezwał do siebie biskupa Veszprém. — Wszyscy obecni wstrzymali oddech. — Henryk nie żyje. Himfy próbuje zapanować nad chaosem, ale brak biskupa nie pomaga. Od przeszło trzech tygodni nękają nasz klasztor możni z zamków Hegykő, Csesznek i Pannonhalma.
Elżbiecie serce w moment znieruchomiało. Straciła wieloletniego sprzymierzeńca i mogła poniekąd rzec, iż przyjaciela.
— Zamki te należą do rodów z nadania króla — wtrąciła nagle zgodnie z prawdą. Zerknęła porozumiewawczo na Garaia. — Nie obawiaj się, opacie, nie pozwolimy na bezprawie. Oddal się na spoczynek, po naradzie sędzia przekaże tobie postanowienia.
Gdy mężczyzna odszedł, pomiędzy urzędnikami dało się wyczuć napięcie. Każdy miał świadomość poważnej sytuacji, która mogła pociągnąć za sobą wydarzenia tragiczne w skutkach.
— Panowie, polecam posłać do Veszprém Wilhelma i biskupa Nitry — przemówiła jeno z pozoru opanowanym głosem, a Mieszko wypiął pierś. — Tym razem pod groźbą utraty urzędów i zamków mają zmusić możnych do uległości.
Zaszokowała Elżbieta propozycją towarzyszy, choć nikt nie zaoponował. W najgorszym wypadku ta decyzja mogła okazać się gwoździem do trumny, lecz i tak musieli zaryzykować. Nie wiedzieli dokładnie, jakie nastroje panowały w komitacie. Ilu było w nim zwolenników Drugethów, a ilu lojalnych poddanych królowej. Mieszko, z piastowskiej krwi, miał być jej przedstawicielem, Wilhelm zaś głosem króla.
— Może posłać by z nimi Babonicia? — dodał niepewnie Demeter.
— Wiązałoby się to z ogromnym ryzykiem. Janós ostatnimi czasy nie jest w najlepszym zdrowiu.
— Niech zatem pojedzie Wilhelm i Mieszko — przytaknął królowej Garai.
— Postanowione.
Elżbieta poczuła na sobie zniecierpliwiony wzrok Tomasza. Skinęła w jego stronę, wstając i ruszyła przed siebie. Przystanęła pod rozłożystym dębem, patrząc na roześmianego Ludwika z melancholią. Pragnęła, by jak najdłużej zachował swą dziecięcą niewinność i pocieszne usposobienie. Wiedziała jednak, iż jeśli sytuacja się pogorszy, będzie musiał jej pomóc, szczególnie w opiece nad bratem.
— Elżbieto — zabrzmiał tuż przy niej głos Tomasza. Na osobności mówił jej po imieniu, jak wielu bliskich dworzan. On wszak był rodziną, zatem w żaden sposób jej to nie uchybiało. — Musisz sama posłać do króla, o ile ktoś lojalny nie zrobił już tego za ciebie.
Pokiwała głową, dobrze wiedząc, że najbliższe prawdzie wieści winny pochodzić ze źródła, a nie od stronniczych pośredników. Sama musiała informować Karola o stanie kraju, nawet jeśli nie było się czym szczycić. Nie mogła zatuszować prawdy. A prawda była taka, że kraj bez króla jej się buntował i to mocniej, niż po klęsce pod Posadą. Wtedy nie wiadomo było, gdzie podziewa się król, teraz zaś gościł daleko za morzem.
— Mam jeszcze jedną prośbę — dodał łagodnie, widząc wzrok królowej utkwiony w Ludwiku. — Czy Anna i Gáspár mogą zostać na zamku? Kónya w Neapolu, nie mogę zostawić ich w Temeszwarze, tam też coraz goręcej od zamieszek.
Elżbieta z poważniała, obracając się doń gwałtownie.
— Coś kryjesz, Tomaszu. Skąd ta przesadna zapobiegliwość?
— Nie chciałem cię trapić...
— Jestem królową! — wcięła mu krzykiem w słowo, mając po dziurki w nosie uwag o kobiecej delikatności. Najlepiej wiedziała, iż w razie potrzeby udźwignęłaby więcej na swych barkach niźli nie jeden mąż. Nie spostrzegła jeno, że swą postawą przyciągnęła gapiów. — Matką następcy! Muszę wiedzieć wszystko! — Dopiero teraz dostrzegła upominające spojrzenie Tomasza i dojrzała kątem oka przypatrujących się im dworzan. Uśmiechnęła się niewinnie, ściszając głos dalej ociekający gniewem. — Jeśli zamiar masz karmić mnie ochłapami i pożal się Boże, nowinkami właściwymi dla kruchych uszu niewiasty, lepiej zejdź mi z oczu. Przed królową stoisz, nie zapominaj!
— Sytuacja jest bardzo poważna. — Te słowa powstrzymały ją od odejścia. — Jeśli druga data rejestrów się nie powiedzie, będzie trzeba nam rozważyć użycie siły.
Przekuł ją wymownym spojrzeniem. Miał na myśli główne oddziały koronne nie jeno gwardie. Zerknęła na Ludwika, który teraz się jej przyglądał z niepokojem, czując ból w sercu.
— Nie martw się o Annę i syna. Będą przy mnie bezpieczni. — Spojrzała na niego i spróbowała uśmiechnąć się krzepiąco. — Ruszaj. Ja napiszę do króla.
Siedziba palatyna, Óbuda, Królestwo Węgier
| Tydzień później |
Puszczona pędem grupa zbrojnych przedzierała się przez knieję oddzielającą Wyszehrad od Budy. Trzech rycerzy przewodziło. Mroczko, Atila i Mieszko gnali ile sił w końskich nogach, próbując dotrzymać tempa Orgonie. Pilnowali królowej niczym oka w głowie, która nie zważając na zmęczenie ich koni, zmierzała straceńczo do Óbudy. Zwolniła, dopiero gdy oczom jej ukazały się wieże starego zamku. Tuż pod arpadzką warownią mieściła się siedziba palatyna, w której bawił obecnie jego syn.
Gwardziści odetchnęli, dotarłszy do wrót, acz pobladli, gdy na ich oczach niebo zasnuły ciemne chmury. Piastówna naprędce zsunęła się z siodła i nakazała prowadzić do Wilhelma. Nie zważała na wnętrza siedziby, które dorównywały niemal bogactwem palatium, jeno wbijała pociemniałe oczy w plecy strażnika. Mroczko uniósł zaniepokojony wzrok na Mieszka, który jednak wydawał się rady z postępowania krewniaczki. Nie odstępowali jej na krok, wchodząc za nią bez zezwolenia do jasnej komnaty.
Neapolitańczyk dźwignął się od stołu, wyraźnie zaskoczony wtargnięciem.
— Królowo. — Pochylił się należycie. — Nie myślałem cię tu ujrzeć. Nie obawiałaś się zbuntowanych możnych czyhających w zaroślach?
— Czy królowa niemająca sobie nic do zarzucenia, winna drżeć przed poddanymi? — odcięła spokojnie, choć głos się jej załamał. Istotnie strach ją przepełniał, lecz nie mogła pozwolić sobie na słabość.
Drugeth uniósł kąśliwie kącik ust, jakoby wyczuł jej stan i zaplątując palce na plecach, zrobił kilka kroków w stronę Piastówny.
— Ryzykowne to myślenie. Cenię tak śmiałą postawę.
— Nie dbam o to.
Wypuściła głośniej powietrze z ust, próbując nie wyszydzić ostentacyjnie jego teatralnej postawy. Bez wątpienia zaskoczyła go ta niezapowiedziana wizyta, zatem postanowiła skrócić jego męki. Chwyciła połę sukni, której materiał zaraz po podróży ułożył się składnie. Podeszła do wysokiego krzesła, na którym siedział wcześniej Wilhelm i zajęła miejsce.
— Skosztujesz, pani? — spytał, sięgając po czarę i dzban z nieznana jej cieczą. Na skinienie napełnił naczynie. — Wy, panowie, usłużycie się sami.
Mieszko przewrócił tęczówkami, na co Atila zajął się kielichami. Elżbieta posmakowała napitku, próbując nie dać po sobie poznać, jak mocne wino pali jej krtań. Na ogół podczaszy rozcieńczał dla niej trunki, a Wilhelm tego nie uczynił. Gdy z trudem przełknęła lepką maź, wsunęła się w głąb krzesła.
— Wiesz pewno, co mnie sprowadza, ispánie. — Uniosła brew, odstawiając kielich.
— Nie pojadę do Veszprém.
— Powód? Czyżbyś uważał, iż po utracie władzy sprawy królestwa cię nie tyczą? — Prześwidrowała go ponurymi oczami, czym się odwzajemniał. — Jesteś w radzie, to zmusza ciebie do wypełniania powinności.
— Pozbyłaś się mnie, pani, a teraz żebrzesz o pomoc?
Elżbieta ryknęła nieopanowanym śmiechem, obejmując usta dłonią. Nie uchodziło jej tak czynić, lecz naprawdę nie mogła się powstrzymać, wprawiając towarzyszy w konsternacje. Po upływie przydługiej chwili odchrząknęła, unosząc rozweselone węgielki na uważnie przyglądającego jej się Drugetha. Przez moment obdarowała jeszcze ich blaskiem Mieszka, wnet wstając i układając dłoń na prawym nadgarstku.
— Ja nigdy nie żebrzę o pomoc u poddanych, Wilhelmie. Ja im rozkazuję. — Na te słowa odstawił kielich, Piast zaś uniósł butnie rożek ust. — Jesteś sługą moim i króla, a on żąda sobie spokoju na Węgrzech. Wiem. Radość sprawiłby ci mój upadek, lecz wraz z nim, padnie i porządek królestwa, a do tego nie winniśmy dopuścić. Chyba że jest inaczej?
Drugeth nie odpowiedział, przyglądając się jej z nieodgadnioną miną. Nie wiedziała, co myśli. Nie zdradzał emocji, co nie pomagało jej w ocenie.
— Wilhelmie, czas na moment zakopać topór wojenny — kontynuowała nieco życzliwiej. — Masz me słowo, które droższe u mnie od klejnotów. Gdy król wróci do kraju lub sytuacja uspokoi, znowuż zostaniemy zaciekłymi rywalami.
Neapolitańczyk widocznie kalkulował wszelkie za i przeciw. I wniosek wcale nie przypadł mu do gustu. Westchnął, dając za wygraną.
— Niech będzie. Pojadę z Mieszkiem do Veszprém. Dobro królestwa jest dla nas przecie ważniejsze niż niesnaski pomiędzy nami. — Ukłonił się powolnie, nie odrywając od niej błękitu tęczówek.
To jej wystarczyło. Nie sądziła, że gonitwa z Wyszehradu na coś się zda, lecz widocznie chora duma i narcystyczna natura Wilhelma nie zdążyła zatruć resztki młodego umysłu.
— Rada jestem to słyszeć. Niech Bóg ma was w opiece.
Wyszła z komnaty, mimowolnie szeroko się uśmiechając. Mieszko popędził za nią, wspierając ramieniem, które przyjęła. Wyszli na podwórze, gdzie stały już gotowe do drogi powrotnej konie.
— Uczyńże co jeszcze dla mnie. — Skierowała na siebie Piastowica. — Po drodze do Veszprém odwiedź proszę Kolomana w Székesfehérvár. Dostał tam ponoć godność kanonika. Sprawdź, czy niczego mu nie potrzeba i w razie trudność zostaw strażników. — Umilkła, nie sądząc, iż kiedykolwiek przejmie się losem bękarta. Nie wiedziała atoli, czy odczuwa troskę, czy jeno powinność względem męża. — Karol nie wybaczyłby mi jego krzywdy.
— Coraz częściej mnie zadziwiasz, Elżuniu. — Uśmiechnął się dumnie z jej rozwagi. — Sprawdzę co z nim, a teraz pozwól, że wyrażę swą wdzięczność stajennemu za tak osobliwą opiekę nad mym koniem. Dołączę do ciebie, pani, w Wyszehradzie.
Piastówna rozchyliła wargi, lecz Mieszko zniknął już w ciemności korytarza. Z niedowierzaniem spojrzała na równie zdumionych Atilę i Mroczka.
— Za osobliwą opiekę nad koniem? — prychnęła pod nosem. — Cóż to on osobliwego widzi w napojeniu zwierzęcia?
Wszak nic, boć nie zamierzał nawet zaprzątać sobie myśli stajnią. Spieszył po wcześniej przemierzonym łączniku, by na widok domykających się drzwi, pchnąć je z mocą niedźwiedzia. Wparował przed oblicze mocno poirytowanego Wilhelma, który wyglądał niczym nastroszony kot, co sprawiło mu ogromną radość.
— Królowa zapomniała czegoś? — spytał Drugeth, mrużąc podejrzliwie oczy. Pewno sam już wiedział, iż nie w tak błahej sprawie wrócił nieproszony.
Mieszko podszedł śmiało, świdrując go dociekliwymi szarymi oczami. Lśniły od przepełniających go emocji, których Wilhelm nie był w stanie odgadnąć.
— Jedno ci rzeknę i jeśli ci życie miłe, weź sobie me słowa do serca — przemówił bezpardonowo. — Jeśliś tak zdeterminowany, by jej zaszkodzić, nie sil się i wycofaj w porę, boć przykrość cię spotkać może. A do Veszprém ruszę sam, tłumacząc tę zmianę nagłymi niepokojami w waszej prowincji.
Ispán rozszerzył jasne oczy. Zawsze podejrzewał, jak i to jego ojciec i stryj, iż piastowscy bracia kurczowo trzymali się królowych dla własnych korzyści. Było tak z ich siostrą, Marią, ale dopiero panowanie Łokietkowej córy przyniosło im realny pożytek, toteż Wilhelm nie dziwił się ich czołobitności.
W tej chwili nie widział jednak w szarych oczach służalczych pobudek. Przypominały bardziej niespokojne wody Dunaju, które wciągnąć go miały w swą głębię. Jakoby przezornie wodziły po otaczającym je świecie, z wyprzedzeniem wyławiając zalążki wrogich knowań, by w czas je ugasić.
— Świadom jestem tego, co paplają o mnie dworskie miernoty i co ty o mnie myślisz — kontynuował z ironią biskup Nitry. — Toż to królowa, ma krewniaczka. Uparta niewiasta, prawda to, acz z mej krwi, którą gotów jestem dla niej przelać, choć po prawdzie ona o tym wiedzieć nie musi.
— W to nie wątpię. Przecie to twa orędowniczka wpychająca cię na wysokie urzędy.
Mieszko zgromił go spojrzeniem. Złość jednak zaraz ustąpiła miejsca cynicznemu uśmieszkowi.
— Jedno nie wyklucza drugiego. Ty o tym wiesz najlepiej, drogi Wilhelmie z Neapolu. Potęga wasza wyrosła ino na zaufaniu i miłości króla. Czyż tak właśnie nie tworzą się najwpływowsze rody?
Mrugnął doń zaczepnie, na co Drugeth przewrócił tęczówkami. Biskup chwycił płatki kaftana na piersi Wilhelma i pretensjonalnie począł je ugładzać. Zerkał przy tym na swe palce ozdobione pierścieniami, po czym klepnął mocno w szerokie barki Neapolitańczyka. Ten nawet nie drgnął, napinając wszystkie mięśnie i wpatrując się z zawiścią w Piasta, który cicho przemówił:
— Jeśli nazajutrz spotkamy się na trakcie, uznam, iż nie odważysz się zhańbić królowej i wyniesiesz dobro królestwa ponad wasze niezgody.
Wilhelm strzepnął jego ręce, gniewnie zbliżając doń twarz.
— Nie groź mi, boć niemiła niespodzianka cię spotkać może — odpowiedział prowokująco jego własnymi słowami. Czuć było napięcie pomiędzy mężczyznami, z których żaden nie zamiarował odpuścić. — A słowa dotrzymam.
Neapol, Regno di Napoli, październik 1333 r.
Po komnacie rozszedł się jeno szelest pergaminu. Królewskie tęczówki przypominały teraz burzowe obłoki, a nie błękit nieba. Gotowały się do wypuszczenia błyskawic, które jakimś cudem trzymały się na uwięzi.
— Sytuacja jest tak poważna? — spytał szorstko zaniepokojony Karol.
— Na to wygląda, panie — odparł Władysław Jánki. — Królowa z radą postanowiła zwołać sejmiki i osobiście napisała do hrabstw w sprawie listy złoczyńców... która się niebezpiecznie wydłuża. Ponoć kilkunastu możnych się buntuje, za nic mając jej wolę.
— Możni z królewskich zamków?
— Zaiste.
— Oby Elżbiecie lub komukolwiek przyszło do głowy, ażby zagrozić im utratą majątków.
— Pewno na to wpadną.
Karol westchnął, dłonią ocierając brodę powolnie i dokładnie. Przygryzł wargę, zaciskając pięść. Nie wiedział, o co martwił się bardziej. O kraj pozostawiony bez króla, czy o synów i żonę.
Miał ochotę wrócić na Węgry, ale po zaręczynach Andrzeja i Joanny wyczekiwali potwierdzenia kontraktu od papieża. Sprawa nie była sfinalizowana, więc nie mógł jeszcze wyjechać. Ponadto zatrucie, jakiego się nabawił, nie ułatwiłoby podróży.
— Władysławie, wrócisz na Węgry. Dopóty papież nie zatwierdzi umowy mariażu Andrzeja z Joanną, na nic się tu zdasz. Gdy na Węgrzech sytuacja się uspokoi, wrócisz¹, a gdybym... — Poczuł gulę w gardle, ledwo przełykając. — W tym czasie zszedł z tego świata, będziesz na miejscu. Koronujesz Ludwika z woli papieża.
— Jak sobie życzysz, najjaśniejszy panie.
Biskup pochylił się i wyszedł. Karol utkwił wzrok w zamkniętych drzwiach. Miał nadzieję, że papieskie uprawnienie nie będzie potrzebne, lecz prócz zatrucia jeszcze co innego ściskało mu pierś i paliło mięśnie, jakoby zerwać je chciało.
Spróbował nie myśleć o dziwnych dolegliwościach, przesuwając dłonią po blacie. Wysunął spod teki list ze złamaną pieczęcią węgierskiej królowej. Zbadał opuszkiem palca nakreślone ręką małżonki słowa, po czym sięgnął po dwa osobne listy od Wilhelma i Marii Folli. Dzięki nim posiadał cały zarys sytuacji w kraju. Niektóre wieści z trzech pism się powielały. W Neapolu nie dbał o relacje pomiędzy Elżbietą, Drugethem i jego żoną. Dbał jeno o dobro kraju, jednakże w każdym liście drzemała inna intencja przesłania.
Wyszehrad, listopad 1333 r.
— Za nic mają me słowo?! Rozkaz królowej?! Jak śmią?! Jeśli będzie trzeba, odpowiemy siłą!
— Na razie to oni dopuszczają się podobnych rozwiązań... — rzekł Mieszko. — Zebrali się i blokują trakty, uniemożliwiając przepływy handlowe².
— Jeszcze brakuje, by zaczęli plądrować handlarzy — dodał Garai.
— Niech no spróbują, to wydadzą na siebie wyrok — rzekła chłodno, przemykając po komnacie. Jakby specjalnie szarpnęła za suknię, by zaszeleściła złowieszczo. — Zagroziliście utratą majątków? — rzuciła przez ramię.
— Tak. — Zabrał głos Wilhelm. — Na nic się to zdało. Nie obawiają się twej reakcji, królowo. Sądzą pewno... iż nic, niezgodnego z wolą króla, nie uczynisz.
Odwróciła się w stronę Wilhelma z błyskotliwym uśmieszkiem.
— Niezgodnego z wolą króla? Zdaniem ich obojętnie patrzeć będę na pogwałcenie praw? Oko przymknę na zatargi rozstrzygane w kniei miast przed sądem? Opieką nie otoczę dotkniętych bezlitością niewiast? Gorzko się zdziwią, panowie. — Prześwidrowała twarze urzędników, oparcie znajdując w ciepłych spojrzeniach Mieszka i Tomasza. — Wszystko, co czynię, czynię za zgodą i z woli króla. Dobrze o tym wiecie. I zbłąkane owce poznają smak królewskiego gniewu.
Otworzyła oczy, powracając do rzeczywistości z reminiscencji ostatniej narady, wprost na ciemne odmęty rzeki. Woda miała na nią kojący wpływ, jakby odzwierciedlała jej nastrój i dodawała siły. Podświadomie wiedziała, że zakole Dunaju chroni ją i stolice przed niebezpieczeństwem. W takich sytuacjach zaś, jak ta, to ona była Dunajem, a królestwo i tron męża stolicą.
Wodziła wzorkiem po wzburzonych falach, obijających się o brzeg. Orgona poderwała się z miejsca, gdy woda oblała jej kopyta. Nie lubiła wody, zatem Elżbieta wycofała ją nieco w stronę łąki.
— Pora zacisnąć łańcuchy i odebrać im to, co nam zawdzięczają — wyszeptała, gładząc śnieżnobiałą grzywę.
Nie była w stanie myśleć o niczym innym. Dawno nie czuła tak wszechogarniającej złości, lecz w odróżnieniu od momentu, gdy odebrała jej ona kontrolę w lochach podczas ataku na Klarę, teraz potrafiła ją stłumić. Królowa okazująca swe prawdziwe oblicze wszak to królowa słaba i Piastówna zaczynała to coraz lepiej rozumieć. Gdy nie ujawniała zbytecznych emocji, jeno prawiła z pewnością i opanowaniem, panowie nie ważyli się nawet przez moment obdarzyć jej krzywym spojrzeniem.
— Wolisz być sama? — dosłyszała zza pleców znajomy głos. — Nie będę ci wadził towarzystwem?
— Ty nigdy mi nie wadzisz. — Obdarowała Mroczka ciepłym uśmiechem, gdy podjechał do jej boku. — Coś ważnego cię sprowadza?
— Chciałem jeno pomówić na osobności.
— Poza murami zamku nigdy nie jestem sama — zadrwiła, przez ramię zerkając na oddział gwardzistów i kilka dwórek.
— Zaiste, ale brak tu ścian, z których ciekawskie uszy wystają. — Uśmiechnął się łagodnie. — Jak się miewasz, Elżbieto? Wczorajsza narada nie należała do najprzyjemniejszych.
— Odkąd Karol wyjechał, żadna nie jest przyjemna — westchnęła. Skrzyżowała z Polakiem spojrzenia i znowuż poczuła, że może mu się zwierzyć z trosk. — Królestwo niechętne jeszcze rządom niewiasty. Wspiera mnie rada, najważniejsi dostojnicy korony, a i tak za nic mnie mają. Karol przysłał nawet biskupa Kalocsa do pomocy. Jánki ruszył do Pozsony, Tomasz i Mieszko do Nitry.
— A sprawa z Veszprém?
— Himfi czekał dwanaście dni na winnych. Nie stawili się, zatem sami przesądzili o swym losie. — Spojrzała na Mroczka, który jeno mrok w jej oczach dostrzegł. — Odebraliśmy majątki najbardziej zagorzałym, a zamki wszystkim nieposłusznym. Także siłą. Tak należało.
Widział Mroczko jej strapienie. Dumał w myśli nad tym, czy to niechęć ludzi do rządów niewiasty w takim mroku ją pogrążyła, czy obawiała się, że odebranie majątków jeno pogłębi rokosze. Przypuszczał jednak, iż to pierwsze.
— Nie musisz mi się usprawiedliwiać, Elżbieto. Jeśli chcesz, rób to, lecz nie z powinności, czy wstydu, a własnej woli. — Skierował Negro w stronę Orgony i chwycił mocno jej lewą dłoń. — Spójrz na mnie. — Zwlekała, toteż pociągnął ją lekko, by ją zmusić. Przez chwilę przymykała oczy, by ostatecznie je unieść. — Rządy usłane są trudnymi decyzjami, a rządzący narażony jest na nienawiść, lecz to mniejszość, Elżbieto. Pamiętaj, ile osób wdzięcznych ci jest. Powinnością królowej jest obrona ciemiężonych, to twe słowa, nie zapominaj. I to właśnie robisz, chronisz słabszych, jak trzeba, upominasz mężów. — Nie powinien, lecz serce wzięło górę. Przystawił dłoń do jej policzka, delikatnie go pocierając. — Jesteś najlepszą rzeczą, która przytrafić się mogła temu królestwu i Karolowi.
Zbłąkana łza spłynęła jej do kącika ust, którą specjalnie starła, pozbywając się jego dotyku. Znowuż poczuła ciepło na policzkach, co ją niezwykle irytowało.
— Dziękuję, Mroczko. Wiem to przecie. Na matkę też niechętnie spoglądano, dopóty nie udowodniła swej siły, choć prości ludzie i dziś pewno mają ją za despotkę. Każdy czasem wiarę traci we własne siły, ale zwróciłeś mi je.
— Nie każdy... — westchnął, krzywiąc się nagle. Wyciągnął się w siodle, uciekając wzrokiem.
Elżbieta zmierzyła go czujnie, uśmiechając się zaczepnie.
— Dalej z sobą wojujecie? — Zachichotała głośniej, niż zamierzała. Zakryła usta, widząc jego surowy wzrok. — Nie dąsaj się już, dworuję. Choć nie znam innej pary, która tak ze sobą walczy i uciera sobie nosa.
— A ja znam! — Uniósł wymownie brew, nie pozostawiając jej złudzeń. Przekręcił przy tym lekko głowę, pozwalając, by wiązka wiatru roztargała mu blond czuprynę.
— My to co innego. — Uniosła dumnie brodę. — W małżeństwie nie można dać sobie wejść na głowę.
— A i w gwardii należy wytyczać granice.
— Dobrze już dobrze, nic nie będę mówić. Ale nie bądź taki surowy, boć z Leilą dużo osiągnąć możesz. Nie rób sobie z niej wroga.
— Po moim trupie!
— Żebyś się nie zdziwił!
Zaśmiała się w głos, ściągając wodze. Ruszyli przed siebie brzegiem Dunaju, zapominając, choć na chwilę o utrapieniach.
Neapol, listopad 1333 r.
| Tydzień później |
Ciemnowłosa dwórka ugładzała pomięty, atłasowy materiał na dole sukni. Królewna poczynała się niecierpliwić, wywracając błękitnymi oczami, niekiedy zerkając na siedzącą obok siostrę. Ta przeglądała się w małym zwierciadełku, przeczesując jasne kosmyki włosów. Pięciolatka również nerwowo machała nogami, nie mogąc doczekać się pewno wieczornej uczty. Joannie zaś nie w smak była zabawa, podczas której dziad z węgierskim królem mieli coś ważnego ogłosić. Jęknęła znużona, gdy dwórka skończyła układanie sukni i padła na łoże.
— Królewno! Ostrożnie! Niedbale wyglądać będziesz, jak znowu to się sukienka wygniecie.
— Wcale nie chcę ładnie wyglądać — żachnęła się.
— A powinnaś. — Sancha weszła do komnaty, na co dzieweczki posłusznie wstały. — Pokazać się musisz przed dworem, królem węgierskim i narzeczonym.
Joanna zagryzła dolną wargę, zaciskając dłoń na połach sukienki.
— Ale ja nie chcę za mąż!
— I nikt ci tego teraz nie nakazuje. — Królowa zbliżyła się, siadając na zydlu przy spadkobierczyni. — Papież zatwierdził ino wasze zaręczyny. Za mąż pójdziesz w odpowiednim czasie.
Joanna jakby złagodniała, choć dalej niechęć czuła do przybyłej familii z Węgier.
— Joasia Andrzeja nie lubi — wymamrotała Maria, smakując miodem sklejone migdały.
— A za co mam lubić? Nie znam go przecie. Dziadek powiada, że Węgrom ufać nie można. — Skrzyżowała ręce na piersi. — A ty zostaw te słodkości, boć w drzwiach się którego dnia nie zmieścisz!
Maryś wydęła usta, odrzucając migdały do miski i obrażona, odwróciła się do siostry plecami.
— Tyle czasu jest w Neapolu, a ty go nie znasz? — spytała Sancha, wiedząc, iż zwyczajnie nieprzychylna mu była. — To i poznasz. Dużo czasu mieć będziecie. A Węgrzy ci, o których mówisz, to rodzina twoja i ufać im można. Nie obawiaj się i nadto ględzenia dziada nie słuchaj. Duma przez niego przemawia nie rozum. Wiesz, chyba że prababka twoja węgierską królewną była, a prapradziad synem wielkiego króla Beli? — Przygryzła zęby, gdy młódka skrzyżowała butnie dłonie na piersi. — Nic to. Teraz czas nam iść do sali.
~~~~~~
Tańcom nie było końca. Neapolitański dwór gościł przybyszów wszystkim, co miał najlepsze. Tym razem węgierski król ochoty nie miał na tłuste jadło i mocne wino. W miejsce tego ograniczał się do lekkich potraw i naparów z ziół, choć nieraz łyk pociągnął z kielicha obok, w którym rozcieńczył wino dla smaku. Roztańczone niewiasty próbujące śmiałymi ruchami zwabić monarchę, nie przyciągały wyjątkowo jego uwagi. Błądził gdzieś myślami i nawet przybycie stryja nie wybiło go z dziwnej apatii.
— Już czas — oznajmiła Sancha, na co Robert wstał, wznosząc kielich. W ślad za nim poszli inni biesiadnicy, Karol nieco mozolniej.
— Jakżeśmy wcześniej wraz z mym najdroższym bratankiem, Carobertem, uradzili, tak i papież uznał nasze plany. Oficjalnie zaręczyny Andrzeja i Joanny zostały zawarte z woli i za zgodą najjaśniejszego Jana. — Uniósł rulon opieczętowany papieską pieczęcią. — Wypijmy zdrowie naszych dzieci — zerknął na Karola — i przyszłych władców Neapolu.
Wszyscy wstali, wznosząc kielichy i wiwatując narzeczonym. Joanna nie była rada z bycia w tejże chwili w centrum uwagi. Andrzej zaś zaczepiał i starał się zwrócić uwagę młodszej, milszej dlań Marii. Karol nachylił się poufnie w stronę stryja.
— Gdyby Bóg zdecydował z nas zadrwić, plan pozostaje ten sam? — spytał dla pewności.
— Bez wątpienia. — Robert przekazał mu pismo od papieża. — Wraz z przedwczesną śmiercią Joanny, Andrzej poślubi Marię. Jeśli zaś będzie inaczej, kolejny twój potomek zajmie miejsce pierwszego³.
— Oby jeno do tego nie doszło.
Stuknęli się kielichami i opróżnili czary do dna.
— A co z obietnicą koronacji? — kontynuował.
— Jak sobie to wyobrażasz, Caroberto? Papież nie zgodzi się na koronację twego syna, póki ja żyję. Tradycja nie pozwala na podobną ceremonię. Uchodzi to też obiecywać koronację Andrzejowi, jeśli istnieje ryzyko, iż może zastąpić go brat?
— Za tymi słowami nie kryje się pewność na dotrzymanie umowy. Jak mam ci zawierzyć? — Uniósł przebiegle brew, mając ochotę wyrzucić mu w twarz nieoczywistą śmierć ojca i własne podejrzenia. — Może zapragniesz się go pozbyć, gdy jeno zemrę?
— Nic z tych rzeczy, za kogo mnie masz, Caroberto?! — uniósł się na tę obelgę, czerwieniejąc ze złości. Przeczuwał jednak, że nie zyska tak prędko zaufania bratanka. — Poza tym ja mogę umrzeć pierwszy. Sporządziłem testament — dodał zaskakująco Robert. Strażnik nachylił się, przekazując go węgierskiemu królowi. — Na jego mocy Joanna i Andrzej równoprawnie zasiądą na tronie Neapolu. Możemy sporządzić kopie. Na razie Andrzej nosi tytuł księcia Kalabrii i musi wam to wystarczyć.
Karol zacisnął palce na podłokietniku. Książęce tytuły nie zapewniały przejęcia tronu, lecz testament stanowił wiarygodniejsze zabezpieczenie. Koronacja następcy przed śmiercią władcy nie była możliwa, zatem naiwnym było się przy tym upierać. Na dodatek coś mu dolegało i nie chciał zapaść na zdrowiu w Neapolu. Musiał wracać.
— Sporządzimy odpowiednie kopie — przyzwolił nalać sobie wina i uniósł czarę ponownie. — Ufam, iż zdania dotrzymasz, słowa bowiem danego przed Bogiem nie podobna łamać.
~~~~~~
Po uczcie Karol postanowił położyć syna do snu. Gdy wszedł do komnaty, Jędruś zeskoczył na jego widok z zydla i podbiegł bliżej. Przygarnął go do siebie, tarmosząc kędzierzawe włoski. Wziął na ręce i poniósł do łoża.
— Podoba ci się tutaj? — spytał, przykrywając go narzutą.
— Ładnie tu. Piasek przy morzu jest taki ciepły i bez butów można po nim chodzić. — Uśmiechnął się radośnie, co nieco rozweseliło Karola. — Maria jest bardzo miła.
— Joanna też będzie. — Chwycił pucołowate policzki syna. — Jeno musisz trafić do jej serca.
— Jak ty do mateńki?
Uniósł się nagle na posłaniu, zadziwiając ojca pytaniem. Nie miał on pewności, czy trafił do serca Piastówny, lecz od dawna wiedział, że ona na jego głęboko wyryła swe imię. Nie mógł wszelako mieszać w głowie syna, który pewno uważał ich za przykład zgodnego małżeństwa, którym byli ino w obecności dzieci.
— Tak, synu. Będziecie się kiedyś miłować i wtedy zrozumiesz, czym jest prawdziwa tęsknota.
Uśmiechnął się nienaturalnie, co Andrzej wychwycił. Zrozumiał jego słowa. Malec klasnął w dłonie, a Kara zaraz znalazła się przy nim, układając się na środku łoża. Niepocieszony wtulił twarz w sierść suczki, która radośnie zamerdała ogonem.
— Nie musisz wracać — wyszeptał królewicz, przełykając łzy.
— Wiesz, że muszę. Twa matka i bracia mnie potrzebują. Niespokojnie na Węgrzech.
— Ja ciebie potrzebuję! — Podskoczył w miejscu, patrząc ojcu głęboko w oczy. — Mateńka da sobie radę, a ty zostaniesz ze mną.
Karol pochwycił małą dłoń, okładając ją ustami. Pierwszy raz przeszło mu przez myśl, by zabrać go z powrotem na Węgry i przywieźć, dopiero gdy ukończy dwanaście lat. Właśnie tyle wiosen sam liczył podczas wyprawy po własne królestwo. Robert nie wyraziłby jednak zgody, boć sam chciał go wychować na przyszłego władcę. Nie był w stanie nic zrobić.
Patrzył w pełne nadziei ślepka, wiedząc, że zaraz zgasi w nich tę ostatnią iskierkę. Wierzył, że stryj wychowa go jak własnego syna. Przycisnął Andrzeja mocno do siebie, składając pocałunek na jego główce. Armia łez wypłynęła na jego policzki. Wiedział, że to ich ostatnie chwile razem i że nigdy więcej się nie spotkają.
| Kilka dni później |
Odkąd jeno węgierski król ogłosił powrót, popłoch na dobre wdarł się na dwór. Neapolitańscy dworzanie krzątali się wokół Węgrów, ażby umilić im ostatnie dni w Italii. Ci drudzy zaś spełniali rozkazy, próbując uniknąć najmniejszej zwłoki.
I Zoltán miał wiele spraw do załatwienia. Zmierzał do komnat króla, prowadząc mu brązowowłosą Włoszkę. Była wysoka to niewiasta, o kształtnych biodrach i dużych, ciemnych oczach. Krępa postura i delikatne wgłębienia w kącikach oczu zdradzały, iż była wiekowa. Nie pierwszy raz przemierzała zamkowe korytarze, zatem wzrok miała opanowany i skupiony przed sobą.
— Zoltánie, na słowo — rzekł ozięble Kónya, pociągając go na bok. Zerknął jeszcze na niewiastę, która nie zdawała się jednak nimi zainteresowana. — Wiem, kto królowi podsyła do łoża tutejsze szlachcianki.
— Kto? — wyszeptał groźnie Neapolitańczyk, odciągając syna wojewody w głąb bocznego przejścia.
— Jan Drugeth, jakżeś przypuszczał. Pewno prędko pożałował swych decyzji. — Zoltán zmrużył oczy, ponaglając go skinieniem. — Zmogła go choroba⁴. Z początku struł się czymś po uczcie jak król, teraz ponoć gorączka go trawi.
Zoltán zbliżył się doń w zaufaniu.
— Prowadzę królowi jego siostrę.
Kónya nie zwlekając, odwrócił się mało dyskretnie w stronę dumnie wyprostowanej damy. Musiała wszak wyczuć, że o niej prawią, albowiem unosiła kącik ust, uśmiechając się, bądź szydząc, tego nie byli w stanie ocenić. Nie przywiązywali do tego wszak dużej wagi. Nikt na dworze nie znał węgierskiej mowy, jeno łacinę znał niemal każdy.
— Na cóż to ona mu potrzebna? — zdziwił się Kónya. Że palatyn podsuwał królowi dziewki z dworu, to mógł zrozumieć, acz własną siostrę posyłać do królewskiej alkowy? — Toż wstydu Jan nie ma.
— Wpierw pomyśl, nim paplać zaczniesz — upomniał go Zoltán. — Dobry z ciebie szpieg, druhu. Dalej oczy i uszy miej szeroko otwarte.
Młody Szécsényi skinął w podzięce za uwieńczenie zmagań na dworze i jak szybko się pojawił, tak i prędko zniknął w korytarzach. Strażnik parsknął na to pod nosem, dalej prowadząc kobietę. Zaraz to znaleźli się pod wrotami prowadzącymi do komnat króla.
Gdy przekroczyli próg, w kobietę jakoby nowy duch wstąpił. Rozpromieniała w mig i uśmiechnęła się szeroko, ręce wyciągając w stronę wychodzącego jej naprzeciw węgierskiego monarchy.
— Caroberto! — krzyknęła, chwytając go za przedramiona. On zaś ją zadziwił. Zsunął śmiało dłonie na biodra i uniósł, obracając się wraz z nią dookoła. W moment świeże siły w niego wstąpiły, boć ubolewał nad bólem mięśni, teraz zaś nie dawał tego po sobie poznać. Postawił ją i wzrokiem zmierzył od głowy aż po dół.
— Nic się nie zmieniłaś. Jaka piękna byłaś taka i jesteś, Matyldo⁵.
— Już za młodziaka słodkie słówka prawić potrafiłeś. I to się nie zmieniło.
— To i dobrze chyba?! — zażartował, wskazując jej miejsce przy sobie. — Żałuję, żem wcześniej po ciebie nie posłał.
— U ciotki byłam w Bari. Nie mogłam wcześniej. Chyba nie żywisz do mnie o to urazy, mój drogi? — Uśmiechnęła się zalotnie.
— Do ciebie? Jakbym śmiał.
Kiwnął w stronę druha, nakazując mu wyjść, a służka napełniła im kielichy. Zoltán zawahał się, lecz nim wyszedł, spytał:
— Pani, słuchy mnie doszły o chorobie twego brata. Oby to nie było nic groźnego.
— Jan zachorzał? — dopytał zdziwiony Karol.
— Niestety. Źle z nim. W tej sprawie również pomówić chciałam. — Pozwolił jej, a strażnik wyszedł, uprzednio się kłaniając. — Zezwolisz Janowi dłużej zostać w Neapolu, nim nie wyzdrowieje?
— Nie zamierzam się sprzeciwiać. Mikołaj również zostanie, nim Jędruś nie przywyknie do nowego życia. Później wróci, by dalej nauczać Ludwika i zacząć Stefana.
— Jestem ci wdzięczna, Caroberto. — Wtem chwyciła jego dłoń i pogłaskała delikatnie. — Nie było sposobności, przeto teraz rzeknę. Przyjmij wyrazy współczucia, mój panie. Pogrzebałeś trójkę dzieci, a i naszą ukochaną Klemencję.
— Dziękuję ci — wyszeptał, składając czuły pocałunek na jej skórze.
— Powiedz, prawda to, iż nasza droga oszalała? Była ponoć w Wyszehradzie niedługo przed śmiercią.
Wlepiła w niego duże oczy, wyraźnie ciekawa, ale i zmartwiona przedśmiertnym stanem przyjaciółki.
— Nie wierz we wszystko, co mówią. Zmuszony jestem jednakowoż wyznać, że nie było z nią najlepiej. Toć co poradzić, męża jej otruto, dziecię pewno też. Nie uniosła swego brzemienia. — Posmutniał mocno. Nie wspominał dawno siostry przy osobie, która równie dobrze ją znała. Mógł nawet rzec, że lepiej. — Atoli wielce mi pomogła. W dziwny i osobliwy sposób, lecz dawno, żem jej to wybaczył.
— Rada jestem to słyszeć.
Oparła się wygodnie i skosztowała wina. Obserwowała przyjaciela, który po ponad trzydziestu latach niezwykle się zmienił. Poznać, poznała go od razu, boć dalej oczy miał hipnotyzujące, a twarz pociągającą, choć już niegładką. Jednak przytył i żaden już czarny włos nie ostał się w jego czuprynie. Ku jej zdziwieniu, dalej go uwielbiała. Tyle lat rozłąki nie zabiło ich krótkiej, lecz szczerej przyjaźni.
— Matyldo, chciałbym, byś wyświadczyła mi przysługę — zagadnął Karol.
— Słucham, Carobercie.
— Ponoć macie tu zwierciadła z Murano⁶?
— Owszem, wiele ich u nas. Handlujemy z Wenecją. Na co ci ono?
— Pomogłabyś mi znaleźć odpowiednie? Godne węgierskiej królowej? — spytał poważnie, na co Matylda się roześmiała.
— Mój drogi, nigdy nie podejrzewałabym, żeś stał się tkliwy. — Uniosła dłoń, gdy chciał wejść jej w słowo. — To będzie dla mnie przyjemność. Znajdę, czego zechcesz.
— Zatem wybierz coś jeszcze. Może biżuterię lub co do komnaty. Wy, kobiety, lepiej się w tym rozeznajecie. A już w szczególności najznamienitsza dama Neapolu. — Uchylił delikatnie głowę, a Matylda uniosła zadowolona podbródek.
— Dla chłopców twych też coś chcesz? — spytała, zasadzając się na drugi kielich.
— Proszę, chyba że sam coś znajdę. Cieszę się, żeś dotarła.
Chwycił ją raz jeszcze za dłoń, w moment bladnąc. Próbował o tym nie myśleć, lecz mięśnie zaraz gorąc owionął i jak raz próbowały się zerwać. Ból w piersi go lekko zwalił z sił. Siostra Drugetha wstała prędko, pozwalając mu się podeprzeć, nie zdołała go jednak utrzymać. Jęknął jeszcze, nim padł jak kłoda na posadzkę.
Cieszę się, że skończyłam ten rozdział, bo nie powiem, trochę mnie zmęczył, ale to przez te bunty, które musiałam sobie poukładać. Mam jednak nadzieję, że Was nie zamęczyłam i lekko zrównoważyłam ciężką sytuację na Węgrzech z nieco luźniejszym Neapolem.
Sytuacja w królestwie już trochę opanowana 😁 Wilhelm uznał chwilowy kompromis, a Mieszko dalej jawi nam się jako oddany krewniak Elżbiety. A co do Neapolu, jestem ciekawa jak odebraliście Matyldę, bo z początku miała być niejednoznaczna, hahaha (jako kochanka?) 😂
Do zobaczenia!
¹ Kwestia pobytu Jánkiego w Neapolu wydaje się jasna. Był on obecny u boku Karola i miał powrócić na Węgry na początku 1334 roku. I byłoby wszystko fajnie gdyby nie notoryczna wzmianka na wiki węgierskiej, w źródłach i pracach naukowych, które podsumowują działalność Elżbiety na Węgrzech (mowa tutaj o profesorze Gergely Jenő, którego praca w wielu aspektach mi pomogła), że Elżbieta podczas rewolty wysłała Władysława Jánkiego i Tomasza Szécsényi do komitatu Nitry i Bratysławy, aby zaprowadzili tam porządek, pod groźbą konfiskaty majątku zbuntowanym możnym. Dlatego stwierdziłam, że Władysław mógł na chwilę wrócić na Węgry z polecenia króla, by pomóc Elżbiecie.
² „Dwóch członków rodziny Himfi, Heym i Pál, wskazało, że syn Myke, János, Miklós, Antal, syn Bucha András, syn László Péter i Peteu zabrali swoich poddanych w drogę 1 listopada w sposób blokad drogowych". – Nie wiadomo, co dokładnie chcieli ugrać. Czy buntowali się dla samego buntu, bo król był daleko za morzem, czy stworzyli sobie pole do prywatnych zemst, bo do takowych ponoć dochodziło.
³ Ta umowa była podwaliną później do ubiegania się Ludwika o tron dla Stefana i rękę Marii.
⁴ Nie wiadomo kiedy dokładnie i gdzie zmarł Jan Drugeth. Niektórzy podejrzewają, że nie wrócił z Neapolu i ja się z tym zgadzam. Dodatkowo Karola zmogła wtedy dziwna „febra", więc Jan też mógł się czymś zarazić.
⁵ Matylda, siostra Jana i Filipa Drugetha. Ciotka Wilhelma i Mikołaja.
⁶ Murano – to jedna z wysp, która słynęła z produkcji szkła i luster weneckich już od XIII wieku. Wenecjanie posuwali się nawet do drastycznych środków, by zatrzymać tajemnicę szkła dla siebie. Rzemieślnicy nie mogli opuszczać wyspy, ale mieli przywileje. Myślę, że to ciekawy aspekt, który wykorzystałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro