40 rozdział ♔ | Wizyta w Wyszehradzie |
♔
Wyszehrad, styczeń 1330 r.
| Trzy miesiące później |
Anno Domini 1329 zakończyło się w cieniu wojennych napięć. Cienkie sznurki łączące cztery sąsiadujące królestwa poczynały coraz silniej się naprężać, narażone na przerwanie. Spokój pozornie między nimi trwający wygasał, a i każden władca zmagał się z wewnętrznymi sprawami swego państwa.
Przerwa od krzyżackich rejz, szansę dawała polskiemu królowi na gotowanie się do styczniowego starcia o odebrane ziemie. Giedymin, który był niemal powodem przerwania pokoju polsko-krzyżackiego, napierał i na wschodnie regiony poszerzając swe wpływy. Nawet Krzyżacy nie ostawali jeno przy wizji wojny, zwołując zjazdy duchowieństwa pruskiego i rozszerzając dalej kolonizację warmińskich terenów. Węgry zaś zmagały się ze sprawą ciągłego braku arcybiskupa Esztergom, ale i wschodnia granica zdawała się niespokojna, przysłaniając rosnące niezadowolenie.
— Przypuszczaliśmy, że Basarab nie pozostanie długo wierny — rzekł Karol nieco smętnym głosem, obserwując z góry zgromadzonych w sali audiencyjnej. — Podczas mego objazdu ludzie skarżyli się na błyskawiczne zrywy. Basarab napuszcza swych ludzi na Severin, zezwala plądrować i palić. Wschodni Szeklerzy próbują temu zapobiegać, ale nie jest to proste. Skąd jednak podejrzenia o planowym podboju? Krótkie rejzy znane są i w innych królestwach. Tak działają zwykli zbójcy lub poganie — dodał z dziwną tonacją, zerkając kątem oka na małżonkę siedzącą na tronie.
Zignorowała go albo doskonale zatuszowała zażenowanie, zatem Karol z powrotem zwrócił się do palatyna, który stał przed podestem, relacjonując pozyskane wieści z kraju.
— Ponoć ludzie Basaraba zapuszczają się coraz głębiej w tereny banatu — kontynuował. — Hermán Lackfi uważa, że dokonują rozeznania przed szturmem, ale to nic pewnego. Jednakowoż będzie trzymał rękę na pulsie.
Wtem wrota do sali otworzyły się gwałtownie, zaciekawiając wszystkich obecnych. Dionizy Hédervári wychylił lekko głowę, jak i inni członkowie rady mieszkający w Wyszehradzie. Diana i stojący przy niej Zoltán równie poruszeni śledzili uważnie wchodzącego duchownego, próbując zidentyfikować i mężczyznę maszerującego tuż za nim niczym cień. Jeno Elżbieta i Karol, siedząc wyżej, w lot poznali strażnika.
— Jest i nasza zguba — wyszeptał Andegawen z ironią, obdarzając małżonkę czepliwym spojrzeniem, na co przerzuciła oczami, jakby już weszło jej to w nawyk. — Nareszcie! — krzyknął, wstając z miejsca. — Kto? — spytał, przypuszczając, że papież zadecydował w końcu i wypełnił wakat.
Janowy wysłannik drgnął nerwowo, zerkając na towarzyszącego mu mężczyznę, który zdjął kaptur. Diana zadrżała, przyspieszając oddech i mimowolnie podtrzymując się o ramię Zoltána.
— Papież nie obsadził urzędu arcybiskupa — obwieścił niepewnie awinioński sługa, spuszczając wzrok.
— Dlaczegóż to? — Karol ściągnął brwi w jedną linię. — Skoro Miklós tak długi czas w Awinionie, myślałem, że przekona do siebie Jana.
— Widocznie pomówienia głośniejsze niż nachalne przekonywania.
— Pomówienia? — dopytał zgryźliwie Karol, po chwili odchylając głowę, jakoby domyślił się czegoś.
Zaszurał podeszwą i obszedł tron dookoła, stając u boku małżonki. Przeniósł spojrzenie kolejno na strażnika, który z kamienną twarzą zerkał to na niego, to na Piastównę.
— Tak. Na jaw wyszła nieudolność kapelana w Pressburgu, a i uprzednie działania w Esztergom okazały się wielce szkodliwe dla mieszkańców — odezwał się pewnie Atila, podchodząc bliżej w podświadomej obronie swej pani. — Ściągał nielegalne podatki jako kanonik i prawa ręka Bolesława.
— Zatem toszecki książę mógł wiedzieć o jego przewinach.
— Nie wiemy tego — wtrąciła w rozmowę Elżbieta, obdarzając króla bystrym spojrzeniem z delikatnym połyskiem zacięcia. — Z całym szacunkiem, królu, ale nie należy winą obarczać nieżyjącego, boć nie ma on szans na obronę.
I tobie jest to na rękę — dokończył wymianę zdań w myślach, przerzucając uwagę na posłańca i strażnika Piastówny. Zasępił się, by zaraz parsknąć pod nosem i roześmiać, czym zaskoczył obecnych. Nawet wartujący halabardzista uniósł wzrok, z przestrachem przekręcając głowę. Może nie ino nienawiść nią kieruje — pomyślał, kątem oka obserwując wyprężoną sylwetkę na tronie. Wiedział, jak wielką uwagę polska królowa przywiązywała do niesprawiedliwości, która spadała na prosty lud, zatem i córka jej nie mogła być głucha na tak liczne doniesienia o matactwach dokonanych kosztem mieszkańców Esztergom.
— Możesz być pewien, ty i wszyscy tu zebrani, że gdyby biskup Bolesław, a krewniak mój, stał przed nami, nie omieszkałabym wypytać go o to zajście i w razie konieczności słusznie ukarać — dodała Elżbieta, patrząc nań i wzrokiem łagodniej obdarzając resztę rady. — Duchowni służyć mają Bogu i Koronie, lecz nie kosztem niczemu winnych ludzi. Nie zezwalam na bezprawie. Każdy ma swe obowiązki, a mą powinnością jest obrona ciemiężonych, zwłaszcza gdy sami proszą o wstawiennictwo.
Karol przychylniej na nią spojrzał, po chwili zerkając wymownie na Dionizego Hédervári, który zaraz podszedł bliżej. I Andegawen uczynił krok do przodu, oczekując wyjaśnienia.
— To prawda, najjaśniejszy królu — przytaknął Elżbiecie jej nadworny sędzia. — Mieszczaństwo Pressburga słało skargi do ciebie, panie. Nie dostając odpowiedzi, ustąpili, lecz mieszkańcy Esztergom postanowili szukać zrozumienia u kogoś innego. — Zerknął na Piastównę, która wdzięcznie skinęła. — Znaleźli ją niewątpliwie u królowej.
Zadrżała na gwałtowny obrót męża, wbijając boleśnie palce w podłokietniki.
— To wielkie szczęście mieć taką panią u boku — dodał zaskakująco tkliwie, ujmując jej dłoń i pociągając, zmusił do wstania. Łypnęła na niego zdziwiona, uśmiechając nieznacznie na pocałunek złożony na jej skórze. — Mężczyźni władają mocarstwami, dobywają najcięższych broni, przelewają krew, acz to kobiety, zdają się działać w sposób najsłuszniejszy.
— Amen — zakończył Dionizy i lekko pochylił sylwetkę w stronę Piastówny, na co i wszyscy obecni powielili ruch.
Doszczętnie zmieszana zachowaniem męża i urzędników, zesztywniała, obserwując pochylone przed nią ich postury. Przełknęła, zaszklonymi tęczówkami mierząc w męża, który zaraz puścił jej dłoń.
— Pozostaje nam czekać — dodał Karol, schodząc po stopniach do palatyna. — Przekaż Hermánowi, ażeby miał się na baczności. To on dba o spokój na wschodniej granicy, jeśli będzie potrzebował wsparcia, wyślemy je.
Wszyscy w jednej chwili uchylili raz jeszcze czoła, tym razem przed monarchą, przepuszczając go posłusznie. Wyszedł, nie zważając na pozostawioną z tyłu żonę. Wtem równie szybko poderwała się z miejsca, z gracją podążając za nim.
— Królu! — krzyknęła tuż za drzwiami, widząc, jak wchodzi w sąsiedni korytarz. — Mężu, zaczekaj! — Uniosła poły sukni, przyśpieszając kroku, acz nie biegnąc, bo tego nie wypadało jej robić. Dopadła doń, chwytając za rękę, jakby pewność mieć chciała, że jej nie ucieknie. — Zwykle nie kadzisz mi przy poddanych, cóż to za zmiana?
Uspokajała dech, czekając, jak obecni na korytarzu usuną się, pozostawiając im więcej prywatności do rozmowy.
— Nie kadziłem — odparł pewnie, przechylając głowę. — Prawdę prawiłem. Królowa broniąca swego ludu zasługuje na pochwałę¹. Jakoż, iż sam zajęty jestem sprawami wagi wyższej, okazać pragnąłem ci wdzięczność. — Wykręciła lekko szyję, podejrzliwie na niego patrząc. Nie dowierzała w to, co słyszy, choć małżonek nie przejawiał ni krztyny wątpliwości. — Wiedziałem o problemach w mieście. Zlekceważyłem je na koszt Severin. — Przeczesał bok jasnobrązowych włosów i uśmiechnął się jakby pełen dumy. — Ugasiłaś żar, który przerodzić się mógł w ogień buntu. Winszuję.
— Nie wiem, jak wyrazić swą wdzięczność, za tak chwalebne słowa — odparła zachrypłym głosem, nie mogąc przywyknąć do pochwały. — Twe uznanie jest dla mnie bardzo ważne.
Zbliżył się i obejmując małżonkę w talii, delikatnie przysunął, składając pocałunek na szczycie jej głowy. Utulił przez moment do siebie, wdychając zapach włosów. Rozchylił wargi, acz żadne inne słowo nie chciało przejść przez jego gardło. Ucałował ją ino i odszedł, jakoby nie chciał zdradzić po sobie nic więcej, lecz w ostatniej chwili się zatrzymał.
— Chciałbym cię dzisiejszego wieczora zobaczyć — orzekł, nie odwracając się do niej, a i ona stała dalej tyłem. — Będę czekał w pawilonie.
~~~~~~
Tak szybko, jak królewska para opuściła aulę, wyszedł i Atila. Podświadomie nie chciał natrafić na znajomą dwórkę, lecz umiłowany głos podążający za nim, zmusił go do stawienia czoła uczuciu. Przypuszczał, w jak kiepskim stanie był po wielomiesięcznej misji wpierw w Konstancji, później w Awinionie. Nie odwrócił się zatem, czekając, co rzeknie.
Czuł jej obecność i cichnące kroki usłyszał, które nerwowo zastukały w posadzkę.
— Zachowanie moje było godne pożałowania — zaczęła bez śmiałości Diana. — Nie dostrzegłam, ile dobra uczyniłeś dla królowej, dla prostego ludu. Może sposobem, który niewart jest mej pochwały, acz nie winnam i was ganić, bo okazał się niezwykle owocny. Proszę... — ucichła, ugniatając ze zdenerwowania dłonie.
Atila wiedział, że boi się wyznania i delikatnie spojrzał na nią przez ramię. Odwzajemniła gest, ale zaraz znowuż spuściła głowę.
— Proszę, wybacz mi tę obrazę — kontynuowała. — Dopiero podczas twej nieobecności zrozumiałam... Niewarte me humory były tej rozłąki. Uszanuję twe zdanie, Atila, boć niesmak po mych słowach może wadzić ci i... — Zassała powietrze, czując, jak serce próbuje wyskoczyć z jej piersi.
Równie piwne oczy mierzyły w nią z odległości niemalże dłoni. I on odczuwał ekscytację i nieopisane pragnienie, ażeby pochwycić ją w ramiona. Jednak wstrzymywał się, głośniej oddychając. Nachylił się delikatnie, trącając krańcem nosa i jej nos, na co zachichotała.
— Nawet nie wiesz jaką ulgę mi sprawiłaś — wyszeptał kokieteryjnie, przysuwając i usta. — Nie chcę dłużej czekać.
Patrzył na nią, szukając odpowiedzi, którą uzyskał od razu. Pokiwała głową, robiąc krok ku niemu. Krew poczęła gotować się w żyłach strażnika na przyjemne smyranie, gdy wspięła się na palce, włosami dotykając jego szyi.
Oboje wiedzieli, czego pragną. Byli niemal pewni jak niczego innego w swym życiu. Otulił dłońmi twarz dziewczyny i pogładził czule, całując delikatnie. Powolne i zmysłowe zbliżenie prędko przybrało na sile. Uniósł ją, nie patrząc, czy oby na pewno są sami. Zachłannie kosztowali swych ust, dostrzegając tylko siebie.
Blask księżyca rozlewał się po posadce, oświetlając drogę do królewskiego pawilonu. Sądząc z początku, iż mąż pragnie spędzić z nią noc w alkowie, wiedziała, w co się odziać, acz wieść o spotkaniu w pawilonie zupełnie zbiła ją z tropu. Nie odstąpiła jednakowoż od włożenia najnowszego giezła, które postrzegała za najwybitniejsze, jakie dotychczas zamówiła.
Krótki tren, będący przedłużeniem jedwabnego materiału, sunął za nią, delikatnie smyrając odkryte kostki. Marszczył się na dole składnie, falami poruszając z każdym krokiem. Zjawiskowość stanowiła góra, która ledwo co wystawała spod ulubionego, jasnobrązowego futra z jenota. Giezło zdawało się zwężać od bioder w górę dość ciasno, jak na nocne odzienie, okalając dokładnie talię i biust królowej, od ramion zaś znowuż opadając luźno do nadgarstków.
Nie mogła doczekać się nietypowej schadzki, ażeby ujrzeć, czy wdzięki jej nadal działają na małżonka.
„[...] Ojciec twój z początkiem roku wyruszy na Dobrzyń. Spróbuje odebrać, co Krzyżacy i Luksemburczyk nam odebrali. Niestety, droga córko, szanse nasze znikome. Pomorze Gdańskie, Jan, powołując się na tytuł polskiego króla, oddał Krzyżakom. Płock, Wyszogród, Gostynin zdobył, pobliskie ziemie ograbił. W obawie przed kupieniem i Wielkopolan ojciec twój wyruszył do Poznania, kiedy to przebiegły lis zjechał na Śląsk, pozostając we Wrocławiu. W tym czasie Krzyżacy napadli na kolejne ziemie, łupili i grabili w sam dzień Wielkanocy, honoru i przyzwoitości nie przejawiając za grosz. Włocławek z katedrą spalili, Raciąż, wsie zrabowali, ludzi pomordowali. Miarka przebrała się, kiedy i rękę na umiłowaną wielce przez nas Łęczyce podnieśli, Przedecz zdobywając i osiemdziesięciu naszych ludzi zabijając.
Nie frasuj się jednakowoż moja córko zanadto, boć pozostaje nadzieja. Ojciec twój poprzysiągł mi, wraz z zakładaną klęską w Dobrzyniu, posłać wreszcie poselstwo do Ciebie i twego szlachetnego małżonka. Jedyna przeszkoda to On. Twój mąż. Znana jest mi niestety już jego niechęć do tejże sprawy.
Nadzieja jednak pozostaje, boć to ty, moja córo, stoisz u jego boku, szepcząc rady do ucha. Wiem to. Z krwi naszej jesteś. Odwagą i zacięciem władasz nie mniejszym niż twój ojciec i wielki pradziad, Bela, który siłę zdołał znaleźć do zemsty na oprawcach własnej matki, boć ojciec jego nie miał na tyle władzy². Przekonasz go, jestem tego pewna. Król włada Królestwem, acz jeśli zdołasz, ty zawładniesz jego sercem i umysłem.
Jeśli w tej bitwie polegniemy, pozostaniesz dla nas jedyną nadzieją, Elżbieto."
Zatrzymała się przed wrotami, głęboko oddychając. Otworzyła oczy, przyjmując zalotną postawę, kolano lekko uginając, a biodro zaś i głowę przechylając tak, ażeby rąbek szyi i nogi odsłonić. Wtem dała znak strażnikowi, który ożywił się, dostrzegając swą zwłokę i przydługie spojrzenie skierowane na królową. Uchylił zawstydzony głowę, wpuszczając Piastównę do środka.
Początkowo żwawo przekraczając próg, wraz z zamknięciem drzwi zwolniła, oniemiała rozglądając się po pomieszczeniu. Pawilon przystrojony był w sposób podobny do tego, który zastosowała przy wieczerzy, ażeby poprawić nastrój małżonkowi po śmierci siostry. Niski, suto zastawiony stół, otoczony był poduchami, z jednej strony zaś z utworzonym posłaniem.
Podeszła nieśmiało do pobliskiego stoliczka, lśniący wzrok wbijając w pozłacany wazon, w którym szczyciły się swym błękitem wielkie kwiaty hibiskusów. Delikatnie pogładziła płatek, po chwili zapoznając nozdrza z nieznanym, acz wyjątkowym zapachem. Uśmiechnęła się pod nosem, spoglądając w drugi kąt pomieszczenia.
— Podobają ci się? — spytał, zerkając na nią zaciekawiony. — Dodamy je do twego ogrodu.
— Zaiste, są piękne. Skąd je wziąłeś? Przecie zima za oknem? — spytała, promiennie wodząc za Karolem, który z wolna do niej podchodził. Przystanął tuż obok, śmiejąc się pod nosem.
— Toć wiesz, że wschodni kupcy od kilku dni w Wyszehradzie — stwierdził, obdarzając ją rozbawionym spojrzeniem.
I ona parsknęła, przypominając sobie, że sama posłała niedawno Dianę po jeden z materiałów, który przybył na zamówienie z dalekiej Azji, a i ona osobiście wybrała do niego perskie perły.
— I przeto też z tego powodu chciałbym porozmawiać — zaproponował, nakierowując ją na pobliską poduszkę. Usiadła, a on zajął miejsce u jej boku.
— Zatem o czym wpierw chcesz prawić? O moich wydatkach, o Polsce? A może inny jest powód naszego spotkania?
— Nie zaczynaj — odciął, oddychając głęboko, by znowuż się nie ze złościć na wspomnienie rodzimego kraju Piastówny. — O naszych synach.
— Co z nimi? — spytała prędko z niepokojem.
Chwycił jej dłonie, uspokajając.
— To nic złego. — Skinął w stronę podczaszego, a ten zaraz nalał im wina. Karol uniósł kielich i zatrzymał w powietrzu, ażeby i Elżbieta to uczyniła. — Czas, aby wyznaczyć im wychowawców. Będą sprawować nad nimi pieczę, doglądać nauk, uczyć fechtunku i obycia na dworze. I przewodników duchowych rzecz jasna, którzy zadbają o ich wiarę i życie wedle jej przykazań.
Elżbieta wydała urwany dźwięk, by po chwili przemyśleć wnikliwiej jego słowa. Zwilżyła usta trunkiem, namyślając się. W pierwszej chwili chciała zaoponować, gdyż bała się utraty kontaktu z synami, acz przecie nie musiało się to z tym wiązać. Sprawy kancelarii poczynały też zabierać jej coraz więcej czasu, zatem wychowawcy, którzy czuwaliby nad królewiczami przez większość dnia, zdawali się wielce potrzebni.
— Masz rację — przytaknęła, uśmiechając się. — Zgadzam się. — Uniosła kielich, stukając nim o czarę męża. — Kogo widzisz w tej roli?
— Mikołaja Drugetha, syna palatyna i drugiego Mikołaja z Knyezsic, syna Juliusza³.
— To dobre kandydatury. — Pokiwała machinalnie głową, kosztując czerwonej cieczy. — Obaj młodzi, z dobrych domów, obyci ze sztuką rycerską. Chłopcy z pewnością ich polubią.
— Wiedziałem, że ich docenisz. Chciałbym, żebyś to ty wybrała im nauczycieli duchowych.
Rozpromieniała, szczerze radując z tego, że nie pominął jej wkładu w wychowanie dzieci. Skinęła, zgadzając się, a wtem Karol pozwolił podstolim wnieść resztę półmisków. Nie zwykł jadać nader dużo, acz chwalił różnorodność, zatem zwykle przygotowywano więcej dań w mniejszych ilościach.
— Jak się sprawia Jan⁴? — zagadnął małżonkę, nakładając sobie mięsną potrawkę.
— Znakomicie. W roli podczaszego czuje się bodaj jak ryba w wodzie.
Zerknęła z ukosa na młodego chłopaka, nakładając sobie dla odmiany polewkę z ryby. Najadłszy się, Karol wstał i biorąc pergamin z zydla, wyprosił służbę, zajmując ponownie miejsce.
— Jeszcze jedno mam ci do powiedzenia. Wieść ta winna cię zadowolić.
Podał jej dokument, na którym widniały już dwie pieczęcie, co ją zaskoczyło, gdyż pierwszy raz widziała owo pismo.
— To moja pieczęć — wyszeptała, wczytując się w spisane słowa. Rozszerzyła oczy, po chwili nie mogąc zapanować nad ustami, które poczynały jej się samoczynnie rozchylać. — Dlaczego, mężu? Czym sobie na to zasłużyłam? Równie dobrze mogłam nie przyjąć tego daru.
Zaśmiał się donośnie, odchylając w tył. Ledwo co stłumił rechot, popijając wino.
— Sądzisz więc, że kolejny dochód ci niepotrzebny? Ostatnio znaczny towar przybył z Flandrii i Włoch. Nie wspomnę o wschodnich materiałach i biżuterii.
— Skąpisz mi królu na własne wydatki? Mam skarbiec i rozważnie nim rozrządzam — orzekła, frywolnie unosząc głowę. — Nie lubisz, gdy przystrajam najpiękniejsze suknie i błyskotki dla ciebie?
— Wielbię, dlatego nie chcę byś przestała dbać o siebie — szybko odciął, nachylając się nad jej szyją. — Nie śmiałbym ci skąpić złota, zatem od dziś kopalnia i miasto Nagybánya⁵ są twoje. Jedna ósma wszystkich dochodów zamiast do skarbca królewskiego, będzie trafiać do ciebie. Przynajmniej przez jakiś czas.
Muskał delikatnie jej skórę, wdychając woń włosów skąpanych w pachnidłach.
— Nie wypada mi odmawiać królowi — odrzekła czarująco, nie mogąc powstrzymać śmiechu. — Acz czy to nie zbyt wielka rozrzutność?
Z każdym przyjemnym dotykiem, Elżbieta odchylała się coraz bardziej, zezwalając mu pieścić inne części ciała.
— Nie — wydusił, przed ponownym złączeniem ust ze skórą małżonki. — Złota mamy dostatek. Körmöcbánya przeszła me najśmielsze oczekiwania — urwał, wpatrując się w zarumienione od trunku lico. — Ta niegdyś mała wioska jest już miastem górniczym z niepojętą ilością kruszcu pod ziemią.
Przyśpieszyła oddech, zaciskając palce na materiale skłębionym na udach, co jakiś czas chichocząc od smyrania brody, która wodziła po jej nagim ciele. Delikatnie zsuwał futro z jej ramiom, odchylając i giezło, które zdało się spełnić powierzone w nim nadzieję. Wtem pchnął ją na posłanie, mocno całując.
— Daj mi kolejnego syna — przerwał, wpatrując się głęboko w oczy, w których przez moment dojrzał pełen sprzeczności splot emocji od chełpliwości i kpiny, po wdzięczność i pragnienie. Przymrużył podejrzliwie oczy, nie do końca pojmując ten stan.
— Nie. — Zatopiła palce w posiwiałych włosach, koniec końców mocno je pociągając, na co cicho mruknął. — Ty mi go daj.
Kraków, Królestwo Polskie, początek lutego 1330 r.
Klęska, Matko Przenajświętsza, klęska! On naprawdę poległ. Najgorsza wizja się spełniła. Dopomóż! — Błądziła strwożonym wzrokiem po pergaminie, rozszyfrowując niedbale spisane słowa. Kluczyła po komnacie, przygryzając paznokieć, kątem oka bacząc na syna.
Stał swobodnie, jak od niechcenia nogę wystawiając i tupiąc nią stale w drewnianą podłogę. Wodził obojętnym wzrokiem po ścianach, próbując wychwycić coś, co okaże się warte podziwiania, niźli matka głowiąca się nad listem.
Westchnęła jeno ciężko, widząc gnuśność jedynego następcy i dalej wczytywała w słowa spisane w wojennym obozie. Myślała, że już nic jej nie zaskoczy, wtem dochodząc do linijki, która zupełnie pozbawiła ją równowagi. Opadła na pobliskie krzesło, okrywając dłonią twarz.
— Matko, co ci?! — krzyknął zaskoczony, dochodząc zaraz do Jadwigi.
Pokiwała dłonią, równo oddychając. Ma rację. Na polu bitwy prędzej zginie, a tam nabierze wzorców i obędzie się ze światowym dworem. — Wstała, natchniona nową dawką sił i stanęła naprzeciw bruneta.
— Synu, wiesz dobrze, co dzieje się pod naszymi granicami. Sprawę sobie zdajesz, że potrzebne nam wsparcie, nowa siła, która da przewagę. — Widząc, iż jej przytakuje, wzięła głęboki wdech. — Należy nam posłać poselstwo do Wyszehradu. Misja będzie to najwyższej wagi, boć od niej zależeć będzie w większej mierze nasza przyszłość. Wiesz, co mam na myśli?
— Tak, matko. Kto pojedzie? — spytał, po chwili rozszerzając oczy, gdyż wzrok matki powiedział mu w mig więcej, niż słowa, które były w tejże chwili zbędne. — Ja?
— Tak. Sam prawiłeś, że wojaczka nie dla ciebie. Zatem wyruszysz w misji dyplomatycznej na Węgry.
— Co na to ojciec powie? Nie chcę wyjść na tchórza — obruszył się.
— Już się zgodził — odrzekła, unosząc list i palcem stukając w jego wierzch. — Uważa, jak i ja, że będzie to dla ciebie lekcja i szansa na zyskanie w oczach Caroberta. To potężny i wpływowy władca, możesz się od niego wiele nauczyć, a i wiele zyskać, jeśli zaskarbisz sobie jego sympatię. — Podeszła do stołu, zwilżając usta naparem z ziół. — Wesprze cię swym obyciem siostra. Od wielu niedziel próbuje urobić męża, zatem doceń, jaki zaszczyt cię spotkał.
— Dlaczego mówisz w sposób, jakbym nie chciał pojechać? — spytał, lekko poirytowany tonem matki.
— A chcesz? Uważasz, że podołasz? — spytała sprawdzająco. — To nie Wawel, a Wyszehrad, który świeci jaśniej niż słońce. Słyszałeś pewno, co mówią wysłańcy twej siostry o dobrobycie, w jakim żyje. A i palatium ponoć wspanialsze niż sama praska rezydencja.
Na te słowa Kazimierz przełknął. Zamyślił się, acz wcale nie wystraszył. Matka podsyciła w nim jeno ciekawość i pragnienie. Wizja obcowania z niewyobrażalnym bogactwem, o którym mówili kupcy, silniejsza była nawet od zyskania w oczach ojca.
— Podołam — odciął zdecydowanie. — Poza tym pragnę ujrzeć wreszcie siostrę i poznać siostrzeńców.
— Dobrze, niechaj tak będzie. Każ pakować kufry. Trzeba się śpieszyć, bo droga ciężka i długa.
Palást, Królestwo Węgier, marzec 1330 r.
— To właśnie wtedy wybije sądna godzina!
Szmery poniosły się pomiędzy zebranymi. Odbijały się od ścian i sylwetek, trafiając do mężczyzny, który przewodniczył zebraniu i wypowiedział odważnie owe słowa. Niczym sęp stał na szczycie stołu, obserwując twarze towarzyszy. Musiał wychwycić, złapać za krtań i pozbyć się najsłabszych ogniw, w razie konieczności wstawiając w ich miejsce nowe, odważniejsze, cwańsze i gotowe na wszystko.
Toć szansa mogła się nie powtórzyć, a gwar na dworze spowodowany przyjazdem królewskiego brata idealną stanowił okazję do ataku. I on, głowa rodu nieuległego neapolitańskiej krwi, pragnął ją wykorzystać. Wsadzenie kija wprost w mrowisko i zatrucie jadem całego roju stanowiło bowiem wizję idealną w głowie Zacha, która podjudzana była jeszcze przez Palastiego.
Oko za oko. Ząb za ząb. Śmierć za śmierć.
— Powiadam wam drodzy przyjaciele i sojusznicy w łączącej nas nienawiści. Ucinając bestii głowę, nie damy jej okazji do odwetu, a ukręcając katowi kark, nigdy nie narazimy się na egzekucję. Kto jest ze mną? Kto dokonać chce tego, co nie udało się ludziom Czaka w Temeszwarze? — rzucił hardo Felicjan.
Na ostatnie wspomnienie niektórzy poderwali się z miejsc, następni zaś nerwowo poruszyli, patrząc po pobliskich, bladych twarzach możnych. Wyraźnie nie wszystkim spodobała się sugestia mordu dzieci. Kilka lat wcześniej bowiem, to właśnie pierworodny syn królewskiej pary padł ofiarą walki o wpływy, przy czym bliska i śmierci była sama królowa.
— Felicjanie, nie posuwaj się za daleko. Plan twój jest dobry, acz należy nam zadbać, by tylko król padł jego ofiarą — wtrącił jeden z opozycjonistów, skubiąc brodę. Jeden z trzech braci Dombaj, który jako jedyny nie pogodził się z rządami Andegawena, atoli nie chciał chwytać zanadto drastycznych środków.
— Czemuż to? — dodał kolejny ze zbuntowanych możnych, niejaki Władysław Kán, syn jednego z najzagorzalszych niegdyś przeciwników Karola. — Jeśli rodzinę jego pozostawimy przy życiu, z czasem pacholę zacznie się ubiegać o tron. Królowa też charakterna, nie da się usunąć, zwłaszcza mając za sobą polskiego króla i pewno wuja Karola, Roberta. Papież też w kieszeni ich siedzi. Jest zatem sens zabijać jeno króla, gdy po jego śmierci krew Andegawena i tak pozostanie na tronie?
— Zgadzam się! — przytaknął Zach, schodząc ze stołu. — Zabić należy wszystkich, a przynajmniej króla i królową, bez nich młokosy nic nie wskórają.
— Koniec rozmowy! — wtrącił jak grom z jasnego nieba Palasti. — Każdy powiedział, co chciał. Zgadzam się z wami, panowie, acz musimy pamiętać, że próba może się nie udać. Prościej zabić jedną osobę, niźli cztery. Skupmy się wpierw na królu. Jeśli go zabijemy jego rodzina stanie się łatwym celem.
Rozmowy ucichły. Szepty już nie niosły się po pomieszczeniu. Każdy przyznał słuszność Palastiemu, który zdawał się głosem rozsądku w zbuntowanym towarzystwie. Jeno Zach cmokał pod nosem, psiocząc niezadowolony, choć to jego dziecko miało w tejże próbie najważniejsze zadanie. Sam wszystkiego dopilnuję.
Wyszehrad, marzec 1330 r.
Dziesięć wiosen i tyle samo zim nie widziała rodziny. Towarzyszyli jej podczas dnia we wspomnieniach. Nawiedzali w nocy w postaci mar. Posyłali swój zapach w listach. Każdego świtu myślała o nich. Każdego wieczora modliła się o ich pomyślny los. Byli przez nią niemal wyidealizowani.
Dziesięć lat minęło, odkąd w ramiona wzięła swego małego braciszka na wawelskim dziedzińcu. Jak do piersi swej utuliła i słodką siostrę. Gdy ostatni raz poczuć chciała bicie serca swej matki, który czuła nieustannie po dziś dzień. Jedyny tak kojący dotyk na czole, miły, dający gwarancję bezpieczeństwa. Ciepło ojcowskich ust złożone ostatni raz i na wieczność na jej policzkach.
Teraz gdy na twarze ich niebezpiecznie nachodziła mgła, miała dostrzec jedną z nich wyraźniej niż pozostałe. Spotkać po wielu latach miała umiłowanego brata. Uniosła wtem płochliwie głowę na tętent kopyt dochodzący zza bramy wjazdowej. Wstrzymała oddech, a Karol, jakby czytał w jej myślach, uścisnął ramiona, całując w tył głowy. Kątem oka widząc nieopodal blondyna, który mu się przyglądał, uniósł butnie kącik ust i zaraz zaśmiał się pod nosem na odpowiedź gwardzisty. Mroczko, pogładził i chwycił dłoń małżonki, całując czule w czoło.
— Jest! — uniosła się nieco Elżbieta, prędko z przejęcia ściskając dłonie męża i dalej wpatrując w tłum zmierzający na dziedziniec. — Mój braciszek.
Drżała, hamując z trudem nasilające się łzy. Wypuściła głośniej powietrze na widok postawnego, ciemnowłosego chłopaka w siodle. Przodował on orszakowi, po chwili zatrzymując wierzchowca na środku dziedzińca i pilnie w nią wpatrując. Przez moment wydawało się jej, że nie zdołał jej rozpoznać, a zwłoka powodowana jest niepewnością. Zaraz jednak zeskoczył szparko z grzbietu i poprawiając pas na biodrach, podszedł bliżej.
Nie mogła uwierzyć, jak bardzo się zmienił przez te dziesięć lat. Zmężniał, wzrostem wyższy był od niej o niemal głowę, o lekkim zaroście i długich już, czarnych lokach. Blask jednakowoż ten sam bił z jego oczu. Jasne i wielkie, jak szafiry, patrzyły na nią z równie wielką ciekawością.
— Bracie, witamy w Wyszehradzie. — Przywitała go skinieniem głowy, choć bliska była wyrwania w jego stronę, a i on był równie podekscytowany. — Przez chwilę myślałam, że mnie nie poznałeś.
— Wątpliwość miałem, to prawda, boć dojrzałaś, a o urodzie już nie wspomnę, bo słów brak, by ją opisać — krzyknął radośnie, żwawo gestykulując. — Jednak jakże w takim stroju poznać nie mogłem królowej Węgier? Nie ma drugiej takiej tutaj siostrzyczko.
Elżbieta parsknęła śmiechem, choć jej nie wypadało i wpadła w ramiona brata. Skryła się pod jego brodą, niemal tak samo, jak on, gdy przed laty chronił się w jej ramionach. Chwila trwała niemal wieczność. Poczuła, jakby ledwie wczoraj pożegnała go na Wawelu, gdy przyszedł do niej w wieczór przed wyjazdem. Nie sądziła, że zdoła spotkać jeszcze kogoś ze swej rodziny.
— Kazimierzu — zagadnęła, odrywając się od chłopaka i dłoń wyciągając ku Andegawenowi. — Przedstawiam ci mego męża, króla Węgier, Karola Roberta.
— U nas zwą cię Carobert⁶, drogi szwagrze, niemniej to dla mnie zaszczyt poznać w końcu tak potężnego władcę — orzekł, zadziwiając siostrę, która nie słyszała w jego głosie nic z uprzedniego chłopaka.
Oficjalny ton dał się usłyszeć każdej osobie stojącej nieopodal, wzbudzając dziwne szmery w towarzystwie.
— Ja również rad jestem z tego spotkania. Elżbieta wiele mi o tobie prawiła, zobaczymy zatem, ile z tego jest prawdą — zażartował kąśliwe, zaraz dochodząc doń i witając dwoma pocałunkami. Kazimierz zdębiał na ten gest, a Karol poklepał go po policzku. — Zapraszam na wieczerzę, pewno zmęczony jesteś — zaproponował, podążając przodem.
Elżbieta dotąd zakrywając usta, uśmiechnęła się i ujęła pod ramieniem.
— Nie zrozum tego opacznie, bracie — szepnęła mu na ucho i pociągnęła lekko, kierując w stronę wejścia. — Karol pochodzi z Neapolu, tam panują inne tradycje, które lubi przenosić do Wyszehradu.
Kazimierz przytaknął, gładząc jej dłoń, acz oboje wiedzieli, że przywitanie to nie było bez znaczenia. Węgierski monarcha postanowił bodaj od razu zasygnalizować polskiemu następcy, że pochodzi z terenów, gdzie nawet przez myśl nikomu nie przejdzie, ażeby jednoczyć się z poganami.
Elżbieta rozpromieniała zaraz, wyciągając dłoń w stronę schodów, po których zmierzał skocznym krokiem starszy syn.
— Kazimierzu, przedstawiam ci Ludwika, naszego najstarszego syna. — Chwyciła małą dłoń, przysuwając do wuja. Czarnulek dygnął posłusznie i pochylił głowę na przywitanie. — Tutaj zaś nasz najmłodszy syn, Andrzej. — Wskazała na niespełna dwuletniego chłopca o kasztanowych włosach, który stał przy nodze ojca, pchając sobie rączkę do buzi widocznie zawstydzony.
Kazimierz przykucnął i pogładził policzek Ludwika, niekiedy zerkając na siostrę.
— Nie wyrzekniesz się go, Elżuniu. Włosy ma ciemne, ale twarzyczka cała twoja — zaśmiał się, podchodząc i do młodszego królewicza. — Witaj.
Wyciągnął rękę, uśmiechając się przyjaźnie. Andrzej obserwował go nieufnie. Patrząc kolejno na ojca i na matkę, i widząc jej przytaknięcie, zrobił krok w przód, chwytając go za dłoń. Ten pochwycił go znienacka, podrzucając nad głową i przytulając do siebie. Malec zaśmiał się donośnie, czym wzbudził uśmiechy na twarzach dworzan.
— Dobrze już, chodźmy, pewno jesteś głodny — stwierdziła Elżbieta, kierując go do drzwi. — Dziś zjesz jeno w naszym towarzystwie. Za kilka dni wydamy ucztę na twoją cześć, aby godnie przywitać cię na Węgrzech.
— Nie kłopocz się, nie w sprawie uciech tu przyjechałem — odrzekł nieco ironicznie, za co zaraz ugryzł się w język, przeczuwając, iż przesadził.
Nieokrzesany młokos — stwierdziła w myśli na nieroztropność brata.
Przerzuciła oczami, niepewnie zerkając na męża, który na raz się odwrócił, obdarzając szwagra cierpkim spojrzeniem. Pokiwała głową, ażeby nic nie odrzekł, gdy wzrok przeniósł na nią. Z trudem zrezygnował, powściągając się i wchodząc do pałacu.
Elżbieta odetchnęła i głaszcząc trzymanego przez Kazimierza syna, mocno uścisnęła jego drugie ramię, nachylając nad uchem.
— Jeśli mam pomóc ci uzyskać wsparcie dla ojca w sprawie Krzyżaków, wpierw myśl, a nie kłap jęzorem — zganiła go ostro, mierząc oskarżycielskim spojrzeniem. — To ty masz do Karola interes, nie on. Nie po to przez tyle miesięcy go przekonuję, żebyś teraz zaprzepaścił szansę. Postaraj się i nie unoś honorem, boć nie znasz mego męża, a ojciec nasz przy nim to anioł. Tutaj twa sława umiłowanego i rozkapryszonego syna nie sięga — zakończyła, rozszerzając ze zdziwienia oczy.
Sama nie wiedziała, dlaczego tak szorstko obeszła się z bratem. Kochała go, tak jej się zdawało, acz złość za tak wielką zuchwałość wzięła górę, boć pamiętała doskonale, jak bardzo rozpieszczany był na Wawelu. To ona bowiem zawsze była jego barierą, w którą boleśnie uderzał za każdym razem, kiedy próbował przekroczyć zasady odpowiedniego zachowania, jakie przystały królewiczowi. Odruchowo zrobiła to samo, jakby nigdy nie przestała mu matkować, choć liczył sobie teraz wiosen dwadzieścia, a nie dziesięć.
Spuściła głowę, przełykając i zaraz uśmiechnęła się nieco sztucznie, próbując ukryć zmieszanie.
— Chodźmy, czekają na nas.
~~~~~~
Biegła przed siebie omal nie potykając się o własne nogi. Czuła jakby stąpała po grzęzawisku, które lada moment wciągnąć ją miało pod ziemię i udusić, gardło zatykając błotem. Przełykała z trudnością ślinę, czując niemal gęstą papkę w ustach. Żołądek podchodził jej do gardła, a głowa ciężka i otępiała wirowała nieznośnie. Ściskała nieprzytomnie flakonik w dłoni, którego nie zdążyła schować, acz poprawiła się zaraz, wpadając po drodze na niewiastę. Ukryła rękę pod połami sukni i zaśmiała się cholerycznie.
— Klaro, dobrze się czujesz? — spytała Larysa, zaniepokojona stanem Zachówny.
Podeszła bliżej, dziwiąc się zaraz na zachowanie brunetki, boć wyrwała na przód.
— Nic się nie dzieje — wydusiła i stając trzy kroki od Lisicy, wymusiła uśmiech. — Miewam, że twój syn ma się dobrze. Winszuję. Dobrze mieć was znowuż na zamku, królowej było wielce smutno bez was.
— Dziękuję — odrzekła niepewnie Larysa, przypominając sobie, iż nie do końca widok jej, Mroczka i synka zadowolił Piastównę, a bardziej jakby w oniemienie wprawił, niźli radość.
— Piękna z was rodzina. — Klara załkała, wodząc załzawionymi węgielkami za blondynką. Chowała co jakiś czas twarz w dłoniach, zasysając łapczywie powietrze. — Bądźcie zdrowi.
Ścisnęła wtem dłonie, nadymając policzki. Nie wytrzymała. Odwróciła się na pięcie i podążyła przed siebie, nie bacząc na kierunek, jeno jak najdalej od królewskiego skrzydła.
~~~~~~
Radosne rozmowy i śmiech chłopców wypełniał jadalnie. Po dość niemiłej wymianie zdań Kazimierz zdawał się nie żywić do Elżbiety urazy, a bardziej przyjął ją z pokorą. Nawet matka często dziwiła się, jak wielki wpływ starsza siostra miała na niego, bo jeno jej słowa do niego trafiały.
Węgierska królowa zaś nie mogła napatrzeć się na brata. Błękitne oczy przypominające bezchmurne niebo wodziły to za nią, to za siostrzeńcami, pokątnie i zerkając na Andegawena, który starał się unikać jego spojrzenia. Dobrze wiedział, dlaczegoż zawdzięczali wizytę polskiego następcy w Wyszehradzie i nie zamiarował zmieniać swego nastawienia względem Litwy.
— Wuju — wytrącił z rozmyślań rodziców Ludwik, zagadując Piasta. — Długo zostaniesz?
Kazimierz zmierzył siostrę i szwagra z lekka zniecierpliwionym spojrzeniem, po chwili uśmiechając się do starszego siostrzeńca.
— Tyle, ile będzie trzeba — odpowiedział tajemniczo, na co Elżbieta odchrząknęła, stukając palcami w blat.
— Wuj Kazimierz przyjechał wypocząć. Mając dwie córki pewno równie ruchliwe co wy, to nie dziwota — zażartowała, próbując odciągnąć uwagę od głównego powodu odwiedzin, acz Karol prychnął jeno na jej słowa.
— Z pewnością to dzieci skłoniły go do przyjazdu — odciął zgryźliwie, obdarzając wrogim spojrzeniem szwagra. — A nie wojna z Zakonem? Zapewne siostra ma ułatwić ci zadanie.
— Ty to zrobiłeś, królu — odrzekł pewnie Kazimierz, dostawiając czarę do ust z miną, jakby ukrywał asa w rękawie, którego wyciągnąć miał zaraz na stół. — Umowa twoja i naszego ojca winna być głównym powodem wsparcia, Carobercie. Odmowa będzie wielce niestosowna. W końcu taka obietnica nie spada na każdego, czyż nie?
Elżbieta łypnęła subtelnie na męża, któremu wyraźnie nie było to na rękę, odwzajemniając niemal mordercze spojrzenie Kazimierzowi. Niepokój rozlał się zaraz po jej ciele, ochładzając koniuszki palców. Widziała niemal strumień napięcia płynący między mężczyznami. Miała wrażenie, że wiedzą coś, co zostało jej poskąpione. Szybko zwilżyła gardło naparem, prostując plecy.
— Mowa rzecz jasna o umowie wsparcia zawartej podczas naszego ślubu? — spytała bez pewności, patrząc przed siebie.
Nie słysząc odpowiedzi, zwątpiła, powolnie przerzucając uwagę na Karola. Skubał nerwowo brodę, wzdychając zarazem ciężko. Odwzajemnił wzrok, jakby z przymusu delikatnie przecząc głową. Wtem przymrużyła oczy, gwałtownie zerkając na brata.
— Kazimierzu? O czym mówisz?
On natomiast triumfalnie spojrzał na Andegawena i odetchnął z ulgą. Zdał sobie sprawę, iż siostra jego nie znała całej prawdy, przez co nakłonienie Karola do wysłania wsparcia miało iść opornie.
— Zapewne wiesz o tym, acz wypadło ci z głowy — zaczął, ujmując dłoń siostry. — Podczas agresji Luksemburczyka i mej choroby, nasz ojciec obiecał... iż w razie mej bezpotomnej śmierci twój mąż otrzyma polską koronę — wyjawił, na co Elżbieta zdębiała, niemal zadławiając się powietrzem. — Po tym wysłał oddziały do Sławkowa, ażeby zatrzymać najazd.
Zatrzepotała rzęsami, próbując osuszyć oczy, które poczęły nachodzić łzami. To nie ja go przekonałam. Nie pomógł memu ojcu na wzgląd na mnie, a na tron. — Przeniosła zlodowaciały wzrok na małżonka i uniosła pokrótce przebiegle kącik ust.
— Wiem o tym, acz w umowie zaszły zmiany — odpowiedziała beznamiętnie, próbując zatuszować pełen wzgardy i smutku ton. Karol łypnął na nią zaskoczony, doszukując się blefu, co i Kazimierz podejrzewał. — Wiemy, że polskiego prawo nie dopuszcza dziedziczenia kobiet — rzekła, nie odrywając gromowego spojrzenia od króla. — Mój mąż przyjął ofertę i wspaniałomyślnie pomógł naszemu ojcu. Jednakże to nie on w razie twej śmierci odziedziczy polski tron — obwieściła pewnie, nie łamiąc nawet przez chwilę głosu na wzmiance o śmierci umiłowanego brata, a przenosząc wzrok na synów.
— A kto? — dopytał zaskoczony Kazimierz, a i Karol chętny był sam zadać to pytanie.
— Mój syn — objaśniła pewnie, unosząc palec w geście uciszenia brata, który chciał już coś dodać. — Jestem córką polskiego króla, twą siostrą, zatem nasza krew w razie konieczności obejmie tron przodków. Któż będzie lepszy, jeśli nie moje dziecko?
— Ta sprawa nie podlega dyskusji, Kazimierzu — wtrącił węgierski monarcha, ujmując dłoń małżonki, która udała, iż to zachowanie jej nie dziwi. — Tak będzie najrozsądniej.
Ucałował delikatną skórę, opierając się zaraz na krześle. Wyszczerzył zęby, zadowolony z siebie, boć wyjawienie prawdy wyszło lepiej, niż przypuszczał. Sam nieustannie zmagał się ze sprawami Węgier, zatem nie chciał myśleć nawet o kolejnych problemach polskich możnych. Umowa zaś zawarta w oparciu o ich syna wydawała się wielce korzystna.
— Mężu, zatem nie pozostaje ci nic innego, jak wysłanie wsparcia do Polski. Nic ci już nie wadzi — zauważyła, muskając opuszkiem jego dłoń.
— Mylisz się — odrzekł, odsuwając rękę. — Następstwo tronu miało być dla waszego ojca ważniejsze niż sojusz z Litwą. Nic się jednakowoż nie zmieniło. Zatem i ja, cofam słowo.
Kazimierz poruszył się nerwowo na krześle, przybierając pozę, jakoby już wstawał, acz Elżbieta powstrzymała go gestem dłoni. Skarciła ostrym wzrokiem, dając znać, by nie ważył się występować przeciwko jej mężowi, zatem i niej. Usadowił się z powrotem i oparł łokcie na blacie, wychylając w stronę Andegawena, który z satysfakcją na niego patrzył.
— Drogi szwagrze, pozwól, że oddalę się do komnat, które tak starannie przygotowała dla mnie siostra — odparł drżącym od złości głosem, zaraz wstając i za zezwoleniem wyszedł.
Karol prychnął pod nosem i uniósł kielich, ażeby jego stolnik, Dénes, napełnił czarę. Do stołu podszedł i Mikołaj, podstoli królowej, który nadzorowany był przez Jana, stojącego w narożu tuż obok podczaszego króla i wychowawcy królewskich synów, Mikołaja Drugetha, młodszego syna palatyna i brata Wilhelma.
Dénes wypełnił zadanie, acz stolnik królowej odskoczył zaraz, gdy jej pięść uderzyła w blat.
— Jakim prawem?! — krzyknęła, na co Karol zatrzymał kielich przy ustach. — Jakim prawem nie powiedziałeś mi o umowie?! Mój ojciec obiecuje ci tron, a ty milczysz! Myślałeś, że tak łatwo przypadnie ci ta korona? Nie masz do niej żadnych praw!
— Mam, słodziutka. — Spojrzał na nią, odstawiając kielich na stół. — Jesteś moją żoną, zatem to ja w razie konieczności mogę objąć tron.
— To miałeś na myśli — wydusiła, przypominając sobie ich rozmowę przed śmiercią Władzia. — Dzięki mnie przypaść miał nam jeszcze jeden tron. Kraków. — Odchyliła głowę, przymykając z bezsilności oczy. — Dobrze, nie powiedziałeś mi, ale toć pojmujesz chyba, że syn nasz jest lepszym kandydatem? Ludwik? — Rozchyliła oczy ze zdziwienia, jakoby wszystko sobie przypomniała. — Gdy Andrzeja nosiłam pod sercem, tedy prawiłeś o wysłaniu go za morze. Władysław... — urwała, boć nie musiała przypominać, iż chłopiec z imieniem po dziadku, miał być dziedzicem Świętej Korony. — Z pewnością mówiłeś o Ludwiku. Wiedziałeś już i nic nie rzekłeś.
— Tak. Trzej synowie, trzy królestwa — dodał smętnie, dalej nie mogąc pogodzić się ze stratą Władzia. — Nie chciałem tego ukrywać, ale gdy zacząłem ci ufać, za późno było na wyznanie prawdy.
— Na to nigdy nie jest za późno, królu — odcięła złośliwie, chwytając dziarsko czarę.
Ruch powielił i Karol, chcąc napić się wreszcie trunku, acz mu to uniemożliwiła, nakładając dłoń na nadgarstek i sprawdzając jeszcze, czy synowie ich nie piją ze swych kielichów.
— Janie — zawołała, wpatrując się w jednego ze sług przy drzwiach. Zmrużyła oczy, mocniej ściskając rękę męża i ściągając jego kielich na stół. Nachyliła się wtem nad uchem podczaszego. — Tego sługi z dzbanem nie było przed wyjściem Kazimierza — wyszeptała, na co Karol zmierzył zaraz wzrokiem podejrzanego.
Nie znał go, choć wstęp do prywatnej jadalni mieli jeno najbardziej zaufani i oddani rodzinie królewskiej. Zawarczał niemal ze złości i pstryknął palcami. Intruz poderwał się z miejsca, acz w drzwiach natrafił na strażników, którzy przyciągnęli go do stołu. Karol wstał, a Elżbieta nakazała wyprowadzić Drugethowi synów.
— Kim jesteś, psie? — ryknął na mężczyznę wijącego się jak uwięziona zwierzyna w pułapce. — Gadaj! — Ścisnął jego szyję i przybliżył doń. Milczał uparcie.
Karol spojrzał wtem na Elżbietę, która spuściła wzrok i wbijając tęczówki w jego kielich, wzięła go do ręki. Podeszła bliżej przekazując mu go i odchodząc nieco dalej pełna obaw o to, co chciał uczynić.
— Wypij — rozkazał, przystawiając mu czarę do zaciśniętych ust. — Pij! — krzyknął i siłą, przy pomocy strażników wlał mu do gardła krwawą ciecz.
Odszedł, odrzucając naczynie i obserwując, jak intruz opada na ziemię.
— Zginiesz — wymamrotał, ściskając swą szyję, jakby chciał opóźnić dotarcie trucizny do organizmu. — Za Kána, Istvána, Subicia, Mateusza Czaka, Amadeja. Lista jest długa, królu. Twe przewiny nie zostały zapomniane, a i lista... — urwał na moment, wypluwając jasną pianę z ust. — Lista ludzi pragnących zemsty się wydłuża. — Opadł zaraz na posadzkę i zakasłał, wypluwając tym razem krew. — Zginiesz. Wszyscy zginiecie. Ty, twe szatańskie pomioty i ta polska dziewka, która nie dożyłaby tego zaszczytu, gdyby nie dobroć króla Andrzeja, Mateusza i Amadeja. — Zmierzył spode łba Elżbietę i splunął pełen wzgardy pod jej nogi. — Zginiecie!
Krzyk ustał, acz nie za sprawą trucizny, a królewskiego sztyletu, który przebił krtań bluźniercy. Karol przeciągnął nim, rozrywając szyję, a obracając się w kierunku Elżbiety, wyciągnął. Ociekał krwią i choć myślała, iż oswojona jest z jej widokiem, poczuła ukłucie w podbrzuszu. Żołądek podszedł w kierunku gardła. Zrobiła krok w tył i wyszła pośpiesznie, za rogiem nie wytrzymując. Mdłości przybrały na sile, a ona opadła bez sił na ścianę, przytrzymując się dłonią ławy.
— Lilio. — Głos rozbrzmiał jej nad uchem, poprzedzony mocnym uchwytem. Przysunął ją do siebie, pocierając plecy. — Spokojnie. Chodź ze mną. Nie powinienem robić tego przy tobie, wybacz.
Zamroczenie jej nie opuszczało, jasność umysłu odzyskując dopiero w komnacie króla. Wprowadził ją, sadzając na zydlu i podając naczynie wypełnione jasną cieczą. Ułożył na nim jej dłonie, otulając własnymi. Przysunął czarę, lecz się zawahała.
— Spokojnie — szepnął, kosztując napoju. — To jeno woda, pij.
Widząc, że to Karol wpierw spróbował, sama nieco bardziej spokojna zwilżyła usta. Pogłaskał delikatnie jej policzek, głowę i włosy przeczesał, przytulając ponownie do siebie.
— Elżbieto, posłuchaj mnie uważnie. — Odchylił ją. — Nikt nie może wiedzieć, co zaszło. Nie powiesz nic dwórkom, Kazimierzowi, nikomu.
Zadrżała na samą myśl, co by się stać mogło, gdyby nie tknęła jej jakaś niezrozumiała siła. Nie ostrzegła i uwagi jej nie skupiła na intruzie, który prześlizgnąć się musiał podczas wyjścia polskiego następcy.
— Mogłeś zginąć — wyszeptała o dziwo przerażona tą wizją.
Kilka tygodni zajął jej powrót do normalności po zbliżeniu z Mroczkiem, którego odesłała wraz z ciężarną Larysą. Nie chciała ulegać pokusie, a i powrót ich na zamek z synem nie okazał się prostszy.
Jednakowoż po liście nadesłanym przez matkę w listopadzie, większość czasu poświęcała na uwodzenie i nagabywanie męża. Spędzała z nim każdą wolną chwilę pod pretekstem leczenia złamanych serc po śmierci następcy, acz sama próbowała zbudować grunt, ażeby wymusić na nim pomoc dla ojca. Niemniej pomyślawszy o jego nagłej śmierci, poczuła strach i smutek. Darli z sobą koty, czasem i nienawidzili, życząc sobie nawzajem śmierci, acz ostatnie miesiące dowiodły, jak wiele ich łączy. Czasami nie czuła nawet między nimi różnicy wieku i jeno siwawe włosy, dłuższa broda i bruzdy naznaczone upływem czasu przypominały jej o tym. Od niedawna mogła z pewnością stwierdzić, że była do niego przyzwyczajona, a jego obecność napawała ją niezrozumiałym spokojem.
— A jeśli Kazimierz wypiłby wino? — wrzasnęła oniemiała, czując, jak zamroczony umysł poczyna łączyć ze sobą zaistniałe fakty. — Gdyby umarł? Wiesz, jakby to wyglądało?
Oboje znali odpowiedź, acz żadne z nich nie odważyło się powiedzieć o tym głośniej. Woleli jednak uniknąć domniemanego osądzenia o zabójstwo polskiego następcy z racji słownej umowy, która uczynić miała z małżonka lub syna Piastówny dziedzica jej ojca.
— Wina spadłaby na ciebie.
— Wiem. Ktoś próbuje nam zaszkodzić, Elżbieto. — Odważył się orzec, ujmując niewieścią dłoń. — Wygląda na to, że nie zdołałem zakneblować języków wszystkim przeciwnikom. A może...
Zagryzł mocno zęby, wyprężając szyję. Warknął gniewnie i ciskając dłonią o blat, doszedł do parapetu, ledwo panując nad wzburzeniem. Łatwo dało się dostrzec frustrację i poczucie winy, które niemal wyryte miał na twarzy.
Przełknęła, dodając sobie zaraz odwagi. Coś gnębiło jej męża, coś, co nie pozwoliło na dokończenie zdania i za wszelką cenę chciała poznać dalszy jego ciąg.
— Królu — zagadnęła, stając tuż za nim. Oparła dłonie na jego ramionach, delikatnie przykładając policzek do ramienia. — Powiedz, co cię trapi. — Przesuwając dłoń na dłoń Karola, splotła ich palce. — Taka jest ma rola. Mam słuchać, wspierać i dawać ci spokój. Jestem twym oparciem, wiesz przecie. — Ścisnęła mocniej kłykcie, czując, jak napięcie w jego mięśniach maleje. — Dokończ — poprosiła, odwracając Caroberta ku sobie. — A może co?
Uśmiechnął się, gładząc purpurowy policzek. Uniósł podbródek, całując wdzięcznie kraniec czoła. Padł zaraz na parapet, a Elżbieta przysiadła obok, nie puszczając jego dłoni.
— Łudziłem się, że szantaż lub złoto zdołają wymusić na niewiernych posłuszeństwo. Myliłem się.
Zerknął na Elżbietę smutno i zaraz rozpromieniał, jakby sam jej delikatny uśmiech go pocieszył.
— To głupcy i tchórze — zabrzmiała zdecydowanie i ujęła twarz męża w dłonie. — Posłużyli się trucizną, bo boją się zaatakować otwarcie. Nikt nie ryzykowałby starcia z tobą, królu, zatem po tej nieudanej próbie nie odważą się zrobić nic więcej. Nikt nie będzie miał odwagi stanąć ci na drodze twarzą w twarz. — Zwiększyła uścisk i pogładziła czule brodę. — A jeśli tak, razem stawimy im czoła. Nie pozwolę, aby cokolwiek zagroziło mej rodzinie. Jeśli jeszcze raz ktoś podniesie na nas rękę, nie będzie litości.
Samotna łza zaświeciła w błękitnych oczach, którą zaraz Karol strącił, boć łzy były przejawem słabości. Parsknął ino śmiechem, przytulając silnie małżonkę do siebie. Nie sądziłem, że trzecia żona okaże się tak waleczna.
Ach, kochani, udało mi się skończyć rozdział. Mam wielką nadzieję, że wstęp do "tego" co się wydarzy w następnym rozdziale jest zrozumiały 🙈
Jedno wydarzenie, a generuje mnóstwo mniejszych wątków, że aż szok, ponieważ w mojej wersji zamach nie był wynikiem jednego czynu, więc muszę się wysilić, żeby było to zrozumiałe. Poza tym sam przyjazd Kazika miał swój zupełnie odmienny powód.
Oczywiście pomiędzy historią dalej chciałam budować relację Elżbiety i Karola (która jest ważna) oraz Elżbiety i Kazimierza, która naprawdę wiele mnie kosztuje, gdyż mam zupełnie inne wyobrażenie nastoletniego Piasta. Mam nadzieję, że zwolennicy KK mi wybaczą XD albo i nie😂 Oczywiście możecie pisać własne odczucia co do jego postaci, będę rada!
Jestem również ciekawa, co sądzicie o głównej bohaterce i jej poczynaniu 😁 I mam nadzieję, że powód tej nagłej zmiany w małżeństwie Elki i Karola, została wychwycona <3
Dedykacja dla Hiscilia, która ostatnio bardzo motywuje mnie swoimi opiniami o głównej parze ❤ Naprawdę, aż chcę mi się dalej rozpisywać ich sceny i dokładniej pokazywać tą zawiłą relację, bo czasem miałam wrażenie, że w ogóle Was nie kupili XD ❤ #powercouple🔥
¹ W zmiankach o Eli często podkreślane jest jej wstawiennictwo za zwykłym ludem. Być może miała swój interes, żeby poprzeć mieszkańców Esztergom i Pressburga, bo również nie przepadała za Miklósem, ale jednak dobrze to o niej świadczy. Poza tym nie był to pierwszy i ostatni raz, gdyż po zamachu często zwykli ludzie, a zwłaszcza kobiety, szukały u niej pomocy.
² Otóż właśnie tak. Słynny król Węgier, Bela IV, był pradziadem Elżbiety od strony matki, gdyż matką Jadwigi Kaliskiej, była węgierska królewna, Jolenta Helena — córka Beli.
³ Na początku 1330 roku, Karol i Elżbieta wybrali wychowawców dla synów, którzy zostaną zapamiętani, jako uczestnicy słynnego zamachu.
⁴ Jan, podczaszy królowej, który odegrał niemałą rolę w zamachu. Data rozpoczęcia jego posługi na dworze Elżbiety nie jest znana. Przyjęłam początek 1330 roku.
⁵ Natrafiłam kiedyś na wzmiankę o tym, że Karol na krótko przekazał dochód z jednej kopalni Elżbiecie, pomiędzy latami 1329-30. Myślę, że to akurat ciekawe i bardzo prawdopodobne, bo podkreśla się nagminnie, że Elżbieta miała swój skarbiec, a we wspomnianych latach Węgry zaczynają wychodzić przed szereg, jeśli chodzi o wydobycie złota. Połączyłam tę notkę z typowymi zachciankami kobiet i tutaj już wdrażam tę powolną zmianę Eli ze skromnej w lubiącą dobrobyt i przepych.
⁶ Ogólnie wersja imienia Karola Roberta jest taka, iż tak naprawdę brzmi ona Carobert, a jeszcze lepiej, bo po łacinie Carolus Umbertus, ale w Neapolu nazywano go Carobertem. Po przyjeździe na Węgry w dokumentach przeważnie posługiwał się tylko imieniem Karol, a końcówkę „Robert" dołożono mu dopiero po śmierci, żeby nie mylił się niby z wujem. Jednak ta wersja Karol Robert tak bardzo przyjęła się w kulturze, że jakby bezcelowo zmieniać przyzwyczajenie. Zdecydowałam się jednak zastosować w Piastównie schemat, że ludzie „poza Węgrami" a'la Polacy, Czesi czy Krzyżacy nazywają go „Carobert", a na Węgrzech Karol, choć nie zawsze (sama Elżbieta). Być może nie jest to odczuwalne, może wkurza, ale te zabiegi/zmiany imienia są u mnie celowe. Może się to niektórym nie podobać, bo jednak zmieniam wersje imion, ale robię to przeważnie po to, żeby powtarzające się imię, nie myliło się za bardzo. Zauważcie, że mam np. na razie trzech Mikołajów, więc w zależności od tego, który dłużej będzie żył, zmieniam wersję, żeby się nie plątało. Cóż, może się to komuś nie podoba, ale mi trochę porządkuje sprawę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro