Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

36 rozdział ♔ | „Należysz do mnie, królu" |

Na scenę powraca główna para 🖤

"Nadciąga burza, przed którą nie uciekniesz.

Łzy spadają, niczym krew i deszcz.

Grzmot wstrząsa i pęknie.

Nadciąga burza, przed którą nie uciekniesz."

Mrok zawarł z nią pakt i to nie mrok był Diabłem. Pochodnie wprawiane w ruch podmuchami sobolego futra, połykającego co krok kolejną cegłę ze zdobnego pawimentu¹, zmieniały naświetlenie ściennych polichromii. Wtapiały w swe barwy ciemną rozsierdzoną postać w szybkim tempie oddalającą się od królewskich komnat. Echo kroków niejako przepędzało ją z miejsca, które stanowiło dla niej niemal Eden. Dźwięk ponownego zbliżenia gołych stóp z podłożem coraz donośniej odbijał się w korytarzu. Gonił ją. Polował jak wilk na swą ofiarę, acz to ona przecie była Diabłem – Diablicą, zesłaną na jego rozkaz.

Przystanęła, dokładniej naciągając kaptur na twarz. Stąpnięcia nie ustały, zmieniając się w mocniejszy chód, wyraźnie wydostający się spod ciżm nie spod bosych stóp. Dwie pochodnie tuż obok niej zgasły za sprawą wiatru, który przegonił po ścianach, a Mrok wziął ją w swe objęcia niczym ojciec zagrożone dziecię. Poczuwszy się chroniona, obróciła lekko głowę, dostrzegając stojącą nieopodal kobietę. Owiewały ją ogniste skrzydła pochodni, oświetlające wyraźnie jej osobę.

Spod osłony nocy mogła bezkarnie na nią patrzeć, gdyż niezdolna była dojrzeć jej twarzy. Mierzyła się z piekielną głębią tęczówek, odbijającą w swej czarnej barwie błysk zawieszonych na ścianach pochodni. Przeszył ją strach. Ból od ciosów, które z chęcią wbiłaby jej w serce, mając jeno taką możliwość.

Była Diablicą ukrytą pod płaszczem Mroku. Tamta, była jednak Piekielną Orlicą pilnującą swego gniazda. Przełknęła, nie mogąc znieść świdrującego spojrzenia królowej. Odeszła prędko, gdyby tylko bowiem dojrzała jej twarz, nie doszłaby cało do komnaty. Choć i tak jej dni teraz na dworze były policzone. Dokładnie od momentu spotkania rywalek do chwili zdemaskowania jednej z nich.

Wyszehrad, Królestwo Węgier, listopad 1328r.

Śnieżnobiała klacz stępowała subtelnie po trakcie. Niespiesznie jakby nonszalancko, acz pełna gracji i lekkości. Zarzucała od czasu do czasu równie białą grzywą, wprawiając chrapy w ruch od rżenia. Odwracała się w stronę towarzysza, udział biorąc w końskich zalotach.

Ogier maści kasztanowej, nie pozostawał bowiem obojętny na jej podchody. Zdawać się mogło, iż teatralnie wyciąga przed siebie kończyny, by wdzięcznie wbijać kopyta w ziemię. Wyprężał pierś, unosząc wysoko łeb i równie namiętnie kołysząc czarną grzywą. Na to samica gwałtownie doskoczyła do niego, niemalże strącając z grzbietu właścicielkę.

— Orgona!

Krzyk ją uspokoił, jakże przy dotknięciu magicznej różdżki, choć i bodaj sama poczuła pociągnięcie na grzywie, którą silnie chwyciła królowa. Przechyliła się niebezpiecznie w siodle, opierając ostatecznie na małżonku, do którego klacz szczęśliwie podeszła.

— Akurat teraz na amory ci się zebrało — fuknęła, na co zwierzę butnie odwróciło łeb.

Na nowo usadowiła się Elżbieta na grzbiecie i poprawiając jasne futro, pociągnęła mocno za wodze, odwdzięczając się dość brutalnym szarpnięciem.

— Nie pastw się tak nad nią — zadrwił Karol.

— Sam wiesz, uparte z niej stworzenie — wykrzyczała mimowolnie, próbując uspokoić jeszcze gwałtowny ruch pod sobą. Zaraz stłamsiła buńczuczną samicę, schodząc z tonu i przytulając się na krótko do jej szyi. — Zaufanie zaufaniem. Szacunek szacunkiem. Miłość miłością. Znać ona jednak musi swe miejsce.

— Nie poradzisz. — Skierował Diona w stronę Orgony i delikatnie pogładził lico małżonki. — Ciągnie ich do siebie.

Ujęła jego dłoń, obdarzając go uśmiechem.

— A zatem dumny Luksemburczyk pozwolił się wreszcie ugłaskać? — kontynuowała rozmowę, z której nieplanowanie wybiło ją poczynanie klaczy.

— Wreszcie poszedł po rozum do głowy.

— Wreszcie to on posłuchał jakiegoś mądrego doradcy i przestał unosić się honorem — rzekła z delikatną nutą wzgardy w głosie. W ustach rozlał się jej zaś kwaśny posmak jak zawsze podczas wspominek o Luksemburczyku.

— Aż ciekaw jestem, jak wyglądałoby wasze spotkanie, lilio. — Karol zaśmiał się w głos, żarliwie nad czymś myśląc. — Pewno byś go rozszarpała przy zwykłym podaniu ręki.

— Nie dworuj, boć i waszego spotkania jestem ciekawa. Wielcy władcy nieustannie drący z sobą koty. Musieliście zabawnie obok siebie wyglądać w Trnawie. Dziw pewno, żeście się gromami z samych spojrzeń nie pozabijali.

Elżbieta bystro powodziła po pobliskiej kniei, chcąc zaprzestać rozmowie o znienawidzonym dynaście. Dostrzegając znajome lustro wody w oddali, spojrzała wymownie na Karola, po chwili unosząc przebiegle kącik ust.

— Pokaż mi luby, czyś z wprawy nie wyszedł i dalej rozeznanie masz w wyszehradzkich lasach! — zawołała, podrywając przednie kopyta Orgony z ziemi.

Samica zarżała głośno, wypluwając z pyska ślinę. Co jak co, lecz królowa znakomicie wiedziała jak ją wprawnie rozjuszyć i pobudzić do galopu. Przedzierały się zaraz przez obnażone z letniej szaty drzewa i krzewy. W pogoń za nią ruszył i ogier króla. Kładąc się niemal na równi z szyją Diona, starał się wielce dogonić małżonkę, jednakże już od momentu poderwania zwierza do cwału wiedział, że nie zrówna się ze śnieżnobiałą klaczą. Należała do jednych z najzwinniejszych i najszybszych okazów w stadzie i jeno nieszczęściem króla było, iż to akurat Elżbietę wybrała na swą panią. Teraz za każdym razem wykorzystywała swoją przewagę.

— Dobrze wiesz, że szans z tobą nie mam — rzucił do małżonki, która stała już nad brzegiem jeziora.

— Wiem, miły, wiem.

Uśmiechnęła się zniewalająco, jakby ujawnił właśnie jej największy sekret. Podszedł bliżej, przeczesując kosmyki jasnobrązowych włosów, jak zwykle luźno wypływających spod futrzanej czapy. Pogładził je, wyciągając spod okrycia ledwie dostrzeżony bladoczerwony naszyjnik. Elżbieta spłonęła wstydliwym rumieńcem, wyrywając mu ozdobę z ręki. Ukryła ją w swej dłoni, uciekając odeń wzrokiem, lecz Karol zmusił ją do spojrzenia mu w oczy.

— Rozumiem. Jeśli to ci przynosi spokój, miej go zawsze przy sobie.

Spojrzał w ciemne oczy, które rozbłysnęły radosnymi iskierkami. Rację miał. Odkąd pamiątka po zmarłych dzieciach spoczęła na jej szyi, poczuła niezdolną do opisania ulgę. Poczucie, że obdarowuje ich swą atencją, której też pewno potrzebowali, podbudowywało ją na duchu. Zasługiwali na nią mimo nieobecności ciałem w jej życiu bowiem ona, nieustannie czuła ich obecność. Zasługiwali na pamięć, a dzięki bursztynowi teraz miała ich przy sobie w poczuciu spełnienia matczynego obowiązku.

Dostrzegając zamyślenie małżonki, pogładził delikatnie jej policzek, po chwili zwłoki całując niezwykle ciepłe usta, które paliły niczym ogień w odróżnieniu od zimnych policzków. Wtem radosnymi iskierkami zawładnął cień rozczarowania. Obowiązki królewskie znowuż przeważyły nad rodziną. Tętent kopyt wprawiał ziemię w coraz intensywniejsze drżenie. Nie byli to gwardziści, którzy kryli się przecie na skraju lasu. Goniec przybył od strony zamku, zeskakując jeszcze przed zatrzymaniem konia. Runął jak długi przed oblicze małżonków, by po chwili posłusznie pochylić i przekazać list.

Karol odebrał tubę, rozwijając pergamin. Podbrzusze mu zadrżało ze zdenerwowania po przełamaniu pieczęci siostry. Serce zapalczywiej poczęło bić w piersi, by na ostatnie słowa niemal zastygnąć. Przekłuł go niewyobrażalny ból. Obrazy z wyszehradzkiej uczty, na której obecna była Klemencja, rozbawiona i pełna sił, próbowały zagłuszyć krzyk zrozpaczonego serca. Zamazać słowa spisane w liście. Rozchylił usta, nie potrafiąc przyjąć do wiadomości wieści o śmierci młodszej siostry.

— Karolu? — Elżbieta podeszła bliżej, po chwili niewyczuwalnie dotykając jego dłoni. — Co się stało?

Nie odpowiedział. Gdyby tłumaczyć to miał jeszcze, utonąłby w czeluściach krwi popuszczonej ze złamanego serca. Upuścił nieświadomie list, nie chcąc go już nigdy oglądać. Dosiadł jednym skokiem Diona i ruszył przed siebie, nie reagując na wołanie Elżbiety. Odwinęła w końcu skrzydło podniesionego z ziemi listu, doczytując najważniejszy fragment. Znała doskonale łacinę i w moment posmutniała, spoglądając za mężem znikającym właśnie w jesiennym lesie.

~~~~~~

— Powiedz jej! — syknęła Diana, zatapiając paznokcie w przedramieniu blondynki.

— Zostaw! Oszalałaś?!

Wywinęła rękę, próbując masowaniem wyzbyć się palącego bólu. Brunetka po miesiącach piastowania Andrzejkowi nabrała krzepy, niemal rozdzierając jej teraz ramię. Łypnęła raz jeszcze na nią szmaragdowymi tęczówkami, maszerując dalej pod pergolami.

— Laryso, aleś ty uparta!

Kroczyły obok siebie, lecz Dianę wyraźnie nosiło w tę i we w tę. Gotowała się w środku, ściskając dłonie, by po chwili irytującej ciszy odwrócić mocno przyjaciółkę za ramię.

— Laryso — wyszeptała niedosłyszalnie dla niepowołanego ucha. Rozglądając się dookoła i upewniając, że nikogo w pobliżu nie ma, kontynuowała. — Dobrze wiesz, kto wtedy wychodził z komnaty króla. Minęło dość czasu, a Elżbieta nie zapomniała.

— Jakże to? — Larysę przeszedł bojaźliwy dreszcz. — Nie odwiodłam jej od tego pomysłu?

— Nie. Coraz bardziej coś podejrzewa, a Maria nie jest ostrożna. Ciągle krąży wokół króla i mam wrażenie, że Elżbieta to dostrzega. Twoja siostra jest jak sęp, ale zapomina o większych drapieżnikach na tym zamku.

— Mówiła ci, że nie widziała tej kobiety.

— Ino nie dostrzegła jej twarzy. Było zbyt ciemno, ale ubrana była w futro króla. Sama napomniała Klarze, że wzrostem przypominała Marię i Zachównę.

— Zatem trzeba jej wmówić, że była to Klara Zach — zadecydowała pewnie Larysa, dumnie się uśmiechając.

Diana z niedowierzaniem patrzyła na niewiastę, która niegdyś była jej tak bliska. Którą traktowała jak siostrę. Teraz blondynka była równie mocno obłąkana widmem wydania siostry, co królowa zmotywowana do ujawnienia kolejnej nierządnicy. Nie były tego świadome, lecz od przeszło trzech miesięcy walczyły po przeciwnych stronach. Elżbieta, próbując zdemaskować kobietę, na którą natknęła się w komnatach króla. Larysa nieustannie podrzucając jej kłody pod nogi i mylne wskazówki, ażeby odwieść jej uwagę od niesfornej Marii.

I ona tkwiąca między młotem a kowadłem. W którą stronę Diana by nie pociągnęła, skazana była na porażkę. Stała nad przepaścią, nie mając słusznej drogi ucieczki. Pomagając jednej, zdradzała drugą. Chroniąc siostrę przyjaciółki, ukrywała kochanice króla. Tutaj wszystkie były ofiarami. Nie było jednak pewności czy po zdradzeniu prawdy jedna z nich nie przybrałaby maski łowcy.

— Powiedz jej prawdę. — Diana podjęła kolejną próbę, mierząc się z cierpkim spojrzeniem. — Zdradź tożsamość kochanki, nim nie jest za późno. — Potrząsnęła lekko Larysą, która próbowała zaoponować. — Pomyślałaś, co pomyśli Elżbieta, gdy dowie się prawdy od kogoś innego? Co zrobi, gdy dowie się, że wiedziałaś od początku?

— Diano, to nie ta sama Elżunia, którą znałyśmy w Krakowie, w Bardejowie, a nawet w Temeszwarze, choć to od tego przeklętego miejsca wszystko się zaczęło. Nie jestem już w stanie przewidzieć, co ona zrobi.

— Wiem. Ja też mam obawy, ale po stracie córki zrobi wszystko, co konieczne dla dobra swej rodziny. Pojmij wreszcie, że ona kieruje się miłością do synów i własną dumą, a to o wiele gorzej.

— Maria też jest nazbyt ambitna, nie ustąpi. Obie nie ustąpią! — wycedziła z ledwością, po chwili szlochając głucho na własną beznadzieję. Przytuliła Dianę, która przeczesała delikatnie jasne pasma włosów.

— Laryso wiedz, że Maria nie naraża tylko siebie, ale i ciebie. Wystawiasz zaufanie królowej na próbę.

— Lecz z drugiej strony — wcięła, przecierając oczy i mocniej zaciskając ręce na szyi Diany, jakby chciała siłą przekonać ją do swej racji. — Ona raptem pragnie zająć miejsce Almy, acz niczego złego nie robi.

Brunetka zesztywniała, ocucona jakby z zawieszenia. Nie mogła uwierzyć, że Larysa prawdziwie to powiedziała, mając przy tym świadomość, ile cierpienia przysporzyły królowej zdrady męża. Pogładziła bok swej sukni, wyczuwając pod nią coś sztywnego. Odchyliła się, wyciągając zza materiału tak skrupulatnie ukrywany list.

— Wprawdzie zbyt długo już to odwlekam. Alma dała mi go przed wyjawieniem prawdy. Miałam przekazać ci go, gdy będzie już po wszystkim. Zapewne chodziło o jej wygnanie lub śmierć. — Westchnęła ciężko, wysuwając rękę. — Przekonaj się, czy aby na pewno Maria jest tak niewinna, jaką się zdaje. — Włożywszy list do ręki Larysy, pogładziła ją dobrotliwie, chcąc dodać siły. — Ona nie jest tobą, nie ma skrupułów. Nie zasługuje na twą troskę.

— Zważaj na słowa! — odcięła nagle blondynka, niepewnie zerkając jednak na pismo. — Co takiego w nim jest? To słowa morderczyni. Mam w nie uwierzyć?

— Tak. — Przełknęła z obawą. — Słowa Almy znajdują poparcie w innym liście, który znajduje się w środku. Francuska królowa wyznała prawdę i przekazała list Almie przed wyjazdem do Paryża. Prawdę o twojej siostrze.

Larysa zbladła na wspomnienie Andegawenki.

— Elżbieta dziwnie zachowywała się na uczcie, którą król wyprawił dla Klemencji. Wszyscy to spostrzegali — kontynuowała Diana. — Na drugi dzień nic nie pamiętała, źle się czuła i teraz wiem dlaczego.

Obie poderwały się z miejsca na huk otwieranej bramy. Zdyszany ogier przedarł się na główny plac królewskich stajni, z trudem zatrzymany przez stajennych.

— Przeczytaj, a sama się przekonasz — dodała jeszcze szeptem Diana, zamykają list w dłoniach Larysy, który ta zaraz schowała.

Przeczuwały, że coś się stało, gdyż król nie zważając na nic, wtargnął do pałacu, jakoby z zamiarem jego rozniesienia. Chwilę po nim nadjechała i królowa. Zsunęła się z klaczy, przywołując do siebie obecnych dworzan, którzy nie zdążyli nawet zareagować.

— Zoltánie, nie dopuszczaj nikogo do króla, chyba że wyrażę na to zgodę. Wy moje drogie — skierowała się do dwórek — zajmijcie się moimi synami. Nie dołączę do nich, a obiecałam im opowiastkę po przejażdżce. Niech któraś z was mnie zastąpi.

Wszyscy spojrzeli po sobie, szukając odpowiedzi dla tak niecodziennych rozkazów. Królowa bowiem nigdy nie łamała danego słowa. Szczególnie słowa danego synom.

— Pani, czy coś złego się stało? — dopytał w końcu Zoltán.

— Tak. — Nabrała powietrza, by po chwili wydusić na jednym wydechu. — Królowa Klemencja nie żyje. Król źle to zniesie, widziałam to w jego oczach i wy to zapewne widzieliście. — Zbliżyła się ufnie do Zoltána, kładąc dłoń na jego nadgarstku. — Proszę, wezwij palatyna. Wiem, że służył niegdyś Klemencji i ta wieść równie mocno go zaboli, ale Królestwo nie może czekać. Niech Drugeth zajmie się najpilniejszymi sprawami niewymagającymi królewskiego zatwierdzenia. Resztą zajmie się król zapewne jutro, znając jego upór. Nim jednak złość wyładuje na meblach, spróbuję go uspokoić.

Powodziła jeszcze wzrokiem po obecnych i odchodząc, popędziła do obowiązków.

Praga, Królestwo Czech

| W tym samym czasie |

— Niech jedzie! Niech sczeźnie! A najlepiej niech nie wraca! Ażeby tylko poganie się z nim rozprawili raz, a dobrze! Na coś się ten dziki lud w końcu przyda.

Opadła wielce wycieńczona psioczeniem na znienawidzonego małżonka, sięgając po czarę z miodem. Uspokoiwszy się nieco, wbiła piwne tęczówki w blondynkę, która uprzednio przekazała jej wieści zasłyszane od królewskiego gońca, Leoša.

— Kiedy planuje wyruszyć? — dopytała jeszcze, sącząc trunek.

— Za niedzielę, może dwie, pani. Ponoć król oczekuje jeszcze na rycerzy, którzy obiecali wsparcie w krucjacie². Inaczej pewno lada dzień wyruszyłby sam do Królewca — objaśniła Elena, napełniając opróżniony kielich monarchini.

— Skąd te posiłki?

— Ponoć przybyć mają rycerze z odległych części Czech, Moraw, Niemiec, nawet Anglii.

Elżbieta ścisnęła naczynie, głowiąc się nad czymś.

— Ciągle mu mało. Dopiero co pokój podpisał z Habsburgami, teraz na pogan uderza z Krzyżakami. — Po chwili uśmiechnęła się jednak niemrawo, zerkając na dwórkę. — Choć to nie moje zmartwienie. Ja będę mogła odetchnąć i ujrzeć swe dzieci. Pragnę spędzić z nimi więcej czasu — dodała nieco smętniej. — Elżbietka, moja słodka, zmarła. Kto mi pozostał?! — huknęła niespodziewanie, wstając i uderzając kielichem w stół.

Nie ustała długo w miejscu, gdyż zaraz mocniej ścisnęła naczynie, rozbijając je o ścianę. Elena uchyliła głowę w obawie przed rykoszetem, na szczęście unikając trafienia. Patrząc na królową, która po tym zaniosła się płaczem, rozchyliła usta ze zdziwienia. Znała ją bowiem od dawna i nigdy nie pozwalała sobie na obnażenie swych uczuć w obecności dworu. Patrzyła, jak wbija ona palce w oparcie krzesła, by zaraz uderzyć nim o posadzkę. Podeszła do okiennej wnęki, dusząc się od naporu łez, które wyraźnie ją dławiły. Elena, biorąc wówczas głęboki wdech, zebrała siły i podchodząc do roztrzęsionej kobiety, skierowała ją na swe ramię. Jeszcze większy szok ją ogarnął, gdy wtuliła się w nią silnie bez zawahania.

— Odebrał mi wszystko, co kochałam. — Zanosiła się szlochem, szepcząc do ucha dwórki. — Wacława posłał do Francji, siłą mi go zabierając. Jana ledwie liczącego pięć wiosen wywiózł do Karyntii.

Przerwała jednak wyznanie, podejrzliwie patrząc na Elenę. Ta chwyciła jej dłoń i przyjaźnie ją pocierając, usadziła na parapecie okna.

— Mów pani wszystko, co leży ci na sercu. Z chęcią cię wysłucham i wesprę. Nie musisz przy mnie udawać. Zbyt dużo niesprawiedliwości cię spotkało.

Przemyślidka zaszlochała ze szczęścia, mogąc wreszcie podzielić się z kimś własnym cierpieniem, którego doświadczała niemal od początku małżeństwa z Janem.

— Teraz zmarła Elżbietka — kontynuowała — Gosia poślubiła Henryka i wyjechała do Dolnej Bawarii. Została mi tylko Bonna i Anna, których Jan zakazał mi widywać. Karolka może nigdy już nie zobaczę.

Znowuż gorzko zapłakała, na co Elena podsunęła się na siedzisku, przytulając ją do siebie. Gładziła delikatnie kasztanowe włosy, nucąc nieznaną dotąd królowej piosnkę. Nie chciała jej pocieszać. Nic nie mogło uleczyć złamanego serca matki. Pozwoliła jeno wesprzeć się jej na swym ramieniu i nie bacząc na konwenanse zapłakać jak zwykła kobieta nad swym losem, a nie królowa.

— Pani, nie martw się. Król wyjedzie, a wtedy ty udasz się na dwór. Jesteś królową, dziedziczką Przemyślidów. Nikt nie zabroni ci wejścia na należny ci zamek. Nikt nie odważy się zagrodzić drogi córce Wacława.

Elżbieta poderwała się zaraz, ocierając łzy. Na miejsce strapienia wylewał się zaś stopniowo dumny uśmiech.

— Masz rację. Nie mogę się poddać, będę walczyć do końca. Nie ustąpię, to również moje dzieci. To dzięki mnie Jan dostał koronę.

Wyszehrad

— To ja noszę koronę — wyszeptała do zwróconego w drugą stronę męża.

Obserwowała w skupieniu uśpione lico zdradzające tak długo wyczekiwany przez nią spokój, nie wyłącznie rozwścieczenie i pretensje. Po wielu trudach, potajemnych sarkaniach służby na rozbijane naczynia i po niezliczonych prośbach małżonki, legł w końcu u jej boku na posłaniu. Niemalże niewyczuwalnie gładziła ciemne, lekko posiwiałe na krańcach włosy. Nie drgnął ni razu, odkąd tylko zdołał usnąć.

— To mój zamek. I ty należysz do mnie, królu.

Szeptała, nieustannie masując skórę jego głowy. Gładziła najdelikatniej jak tylko potrafiła czoło, skroń i policzki, zawracając palec na kłującej brodzie. Nie musiała wielce się wysilać. Robiła to jakby od niechcenia. Ze znudzenia. Czekając na jego przebudzenie, które miało prędko nie nadejść.

— Kim jest ta dziewka? — dodała znacznie ciszej, jakby w obawie, że przez sen usłyszy jej słowa.

Przywoływała bezwiednie w pamięci postać z korytarza tkwiącą w szczelnej osłonie nocy. Ochotę miała równo z rozchyleniem powiek i objawieniem błękitnych tęczówek, zaatakować małżonka pytaniem o tajemniczego gościa. Już zbyt długo męczyła się z domysłami, lecz nie chciała, aby myślał o niej jak o zazdrosnej żonie. Gdyż tak nie było.

Widok kobiety odzianej w sobole futro, które sama wielokrotnie zdejmowała z ramion króla przed nocą w jego alkowie, dotkliwie wrył jej się w pamięć. Poczuła smutek, choć ino przez pacierz przepełniał jej umysł. Wtedy mieszał się nieznośnie ze złością. Żywiła urazę do męża za złamanie obietnicy. Poczuła się upodlona, jednak ewentualna zdrada ukłuła ją nie w samo serce, a w dumę. Nie cierpiała jako żona. Już nie. Przeżywała niewierność z perspektywy swej roli.

Królowa mogła być tylko jedna i tylko ona miała prawo przebywać w alkowie króla.

Ja jestem tu panią. Od tej pory nawet jedna wywłoka nie prześlizgnie się na zamek bez mojej wiedzy. Tym bardziej żadna nie przekroczy progu twych komnat, drogi mężu, chyba że sama na to pozwolę. Już ja tego dopilnuję.

Powstrzymała rękę, gdy lekko odwrócił głowę w jej stronę. Westchnął, po czym na nowo zaległ we śnie. Nie mogła dać wiary, że nawet przez moment wyglądać on może niewinnie niczym bezbronne dziecko. Gdyby nie zarost, muśnięta upływem czasu skóra i włosy nieszczycące się już żywą barwą, mogłaby pomyśleć, że leży obok niej mężczyzna niebędący wcale główną przyczyną jej utrapień. Acz był to jeno psikus jej wyobraźni. Pragnienie pozostałej w niej cząstki, która nieustannie próbowała dostrzec w nim dobro, innego człowieka. Była na niego skazana, równocześnie podejmując niestrudzone próby poszukiwań w nim cech mogących umilić jej to wspólne osadzenie w aranżowanym małżeństwie.

Wtem rozległo się ciche pukanie. Ostrożnie wysuwając nogi spod nakrycia, wstała, dochodząc do podwoi i lekko je uchyliła. Oczom jej ukazała się pochylona sylwetka wiernego Karolowego sługi.

— Czy ta sprawa nie może zaczekać? Król z trudem zdołał zasnąć, nie chcę go budzić.

— Przybyłem właśnie w tej sprawie — odparł Zoltán wyjątkowo troskliwym głosem. — Zechciałabyś mi zdradzić, pani, jak on to znosi?

Elżbieta pokątnie się uśmiechnęła i zerkając na łoże, zamknęła drzwi, wychodząc z alkierza. Skrzyżowała ręce, oddychając głęboko.

— Najgorsze już za nami. Tak sądzę. Pierwsze wieści uderzają w nas najsilniej. Sprawiają największy ból. Nie wiemy co myśleć, co czuć, co mówić, jak zareagować. Wszystko wydaje się koszmarem. — Przyłożyła dłoń do piersi, lekko ją poklepując. — Z każdą śmiercią kolejna cząstka naszego serca obumiera. Czułam to przy śmierci brata, syna i córki. Teraz i Karol doświadczył śmierci siostry. Oboje znamy to gorzkie uczucie.

Uciekła przez chwilę myślami, orientując się wnet, iż baczny wzrok doradcy nieustannie ją przenika. Nieświadomie poddała się melancholii, która i nią zawładnęła podczas uspokajania męża. Złączyła dłonie przed sobą, bujając z nogi na nogę.

— Ma się lepiej. Nie rzuca już kielichami — dodała żartem, rozluźniając ciężką atmosferę. — A takie zachowanie na naradzie mogłoby okazać się kłopotliwe.

— Racja to. — Zoltán również prychnął śmiechem. — Samopoczucie najjaśniejszego pana jest najważniejsze. Nie martw się, królowo, wraz z Janem Drugethem zajmę się wszystkim, choć i on w żałobie.

— Król będzie wam za to wdzięczny. Ja również — rzuciła ckliwie, nieśmiało łapiąc go za rękę.

Zoltán obdarzył Piastównę przyjaznym spojrzeniem, odważnie ujmując jej dłonie, na co wyraźnie się wzdrygnęła.

— Chciałbym rzec wiele, lecz mi nie przystoi — zaczął uprzejmie, unosząc powoli trzymaną dłoń do ust. — Zmiarkuję się ino do słów od dłuższego czasu sunących mi na usta. Może robię błąd, ale muszę to wyznać.

Wbił w nią ciemne oczy, jakoby domagał się choćby najmniejszego zapewnienia o tym, że obawy jego są bezpodstawne.

— Wiem, ile wycierpiałaś przez króla, pani, ale tylko ty jesteś w stanie mu pomóc. Jako jedyna zmierzyć się możesz z jego zapędami, ujarzmić je, mając przy tym jakiekolwiek na to szanse. — Musnął niewyczuwalnie jej skórę, na co przeszedł ją zimny dreszcz. — Sama już chyba pojęłaś, że siłą i kłótniami nic nie zdziałasz. Wykorzystaj teraz jego słabość, udowodni mu swe oddanie. Przywiąż go mocniej do siebie.

— Odważne słowa wypowiedziane z ust jego powiernika. Gdybym nie wiedziała, kim jesteś, uznałabym, że chcesz zaszkodzić królowi.

— Mam tego świadomość, acz dostrzegam twą mądrość, pani, ślepcem nie jestem. Wiem, że pojmiesz me intencje. — Uwalniając jej dłoń, splótł palce na plecach, wyprężając sylwetkę. — Błagam jako oddany królewskiemu majestatowi sługa o jedno. Nie wierz we wszystko, co usłyszysz. Ściany mają uszy, jednak oczy ich nie dostrzegają najważniejszego. Tego, co prawdziwie dzieje się we wnętrzu komnat.

— Nie zapomnę twych słów.

Uniosła kącik ust, do końca nie zdoławszy przyswoić szczerości mężczyzny, którego uważała dotychczas za zagorzałego poplecznika swego męża. Człowieka w pełni poddanego jego woli i decyzjom. On widocznie przywykł do ukrywania swego zdania, lecz toczył i własną rozgrywkę na dworskiej szachownicy. Mógł okazać się czarnym koniem pośród jej figur.

— Dziękuję za zaufanie, Zoltánie. Wielce mi to schlebia, acz czym sobie na to zasłużyłam? Nie zdajesz się popierać moich działań — zagadnęła zadziornie.

— Służę wiernie królowi, odkąd sięgam pamięcią. Jest dla mnie niczym starszy brat, któremu winien jestem posłuszeństwo, choć podzielać jego zdania nie muszę. — Uniósł jedną brew, odpowiadając jej równie zaczepnym uśmiechem. — Wprawdzie jak utrzymałby król swego niesfornego ogiera bez solidnych wodzy?

Ukłonił się z zamiarem odejścia, lecz Elżbieta go powstrzymała. Spojrzał na nią zdziwiony, ona zaś pojaśniała na własny pomysł. Ocenić bliżej nie potrafiła powodów, ale wyraźnie wyczuła nić zaufania i sympatii, która przynajmniej w jej mniemaniu zdołała w tej chwili ich połączyć.

— To prawda, nikt nie zna króla lepiej niż my. Wiemy, co go raduje. — Ścisnęła usta, próbując stłamsić zadowolenie. Obmyślała coś, pokrótce podchodząc bliżej doradcy. — Zoltánie, zrobisz coś dla mnie? Nikomu nie jest na rękę żałoba władcy, zatem pomóż mi go uszczęśliwić, bo tylko ty prócz mnie wiesz, jak to zrobić.

— Co tylko rozkażesz, pani. Dla króla wszystko.

— Znajdziesz Selenę, moją ochmistrzynię i dokładnie przekażesz to, co ci powiem. Ona będzie wiedziała co dalej robić.

Przytaknął. Elżbieta zaś wyprostowała dumnie plecy dostawiając swą głowę do skroni strażnika. Nachylił się, uważnie nasłuchując jej rozkazów.

Jasne tęczówki lśniły od nadmiaru architektonicznego piękna, które ją otaczało. Błądziła pośród murów palatium, podziwiając sklepienia, polichromie, rzeźby i kilimy okrywające gdzieniegdzie ściany długich korytarzy. Winna trzymać się posłańca, lecz kuszona, przez co rusz objawiające się jej przedmioty i malowidła, umknęła w ich bezdeń. Mijała zapracowanych dworzan, których uwagę bezsprzecznie przyciągała. Ona jednak nie baczyła na to, dalej zwiedzając wyszehradzką rezydencję. Mijając kolejne sale i gwarne komnaty, wyszła na parter dziedzińca. Okręcała się w kółko, unosząc głowę i wyciągając przed się ręce. Wprawiała w szum poły szkarłatnego płaszcza, na lewej stronie podbity lnianym materiałem. Spięty u góry rzemykiem, unosił się od żywiołowych ruchów dziewczyny, zmiatając kamienie.

— Claude! Gdzie ty się podziewasz?!

Niski, drżący ze zdenerwowania głos wyrwał ją z przyjemności napawania się chwilą. Szansę miała bowiem przebywać na jednym z największych zamków Europy, z każdą wiosną wzrastającym w swej świetności i znaczeniu.

Kompan nie podzielał jednak jej radości. Szczęściem jego było, iż zaraz na wejściu do kompleksu dopadł dwóch parobków i najął ich do targania za nimi najcenniejszej rzeczy, którą udało im się wywieźć z Francji. Widząc jego nietęgą minę, przystanęła, podchodząc do niego posłusznie.

— Wybacz, to ino chwila. Już więcej nie odłączę się od ciebie, obiecuję.

— Obiecanki cacanki! Nie uchodzi pannie w twoim wieku zachowywać się niczym nieobyta prostaczka — skarcił ją, przerzucając oczami.

— Przestań! Jeszcze słowo, a obiję ci tę śliczną buźkę — wycedziła srogo, unosząc pięść. — Przeganiałeś mnie przez całą Europę, nie pozwalając nawet na odwiedzenie mijanych miast. Jestem zła, zmęczona, brudna i jedyne, o czym marzę to długi sen w obszernym łożu. Dlatego, mój drogi, nie miej więcej czelności do prawienia mi kazań, boć po tułaczce z tobą z prędkością błyskawicy winnam cię posiekać na drobne kawałeczki i rzucić wilkom na pożarcie. Tak! To by mnie wielce zaspokoiło.

Młodzieniec, tłumiąc śmiech od początku jej monologu, wybuchł głośnym śmiechem.

— Jak na tak znużoną to pięknie wyglądasz, złotko.

— Nie gadaj głupot, tylko chodź! Ponoć tak ci było spieszno.

Szturchnęła go, prowadząc przed siebie. Wyszukiwali kobiety opisanej im przez strażnika, który pogonił nieplanowanie do ważnej sprawy. Nie umknęło ich uwadze wielkie poruszenie na zamku. Szczególnie wyższe piętra pogrążone były w krzątaninie dwórek i sług. Wnet dostrzegli dobrze zbudowaną kobietę zmierzającą w ich stronę i wymachującą rękami z niezadowoleniem. Stanęła przed nimi, lustrując od stóp do głów.

— To wy żeście tymi przybyszami co mówić chcą z królową? — spytała prędko, jakby czasu nie miała na pogawędki.

— Tak. Przybyliśmy z...

— Kochanieńka nie dzisiaj, błagam, nie dzisiaj. — Kobieta, która prawdziwie była ochmistrzynią królowej, pokiwała błagalnie głową. — Smutne wieści napłynęły z Paryża, a ja dużo pracy mam przez wymysły naszej królowej, zatem z wielkim szacunkiem ta oto niewiasta wskaże wam kwatery. Odpocznijcie, a gdy gwar nieco ucichnie, wysłucham was i pokieruję.

Claude westchnęła jedynie, lecz wizja wygodnego łoża prędko ją przekonała. Po wielu tygodniach w siodle ochotę miała wyciągnąć się w miękkich pościelach. Wprawdzie przerzuciła oczami na słowa kobiety o smutnych wieściach, gdyż zbliżając się do Wyszehradu, to właśnie ona wysłała drugiego gońca przodem, by zawiadomił króla o śmierci jego siostry. Niemniej pośpiech w tejże sprawie nie był na rękę i zapracowanej dwórce i zapewne królowej, która widocznie większe miała zmartwienia na głowie.

— Macie ją. — Wodząc jeszcze za odchodzącą ochmistrzynią, Francuz obrzucił zawistnym spojrzeniem drugą dwórkę, która poczęła prowadzić ich do skrzydła gościnnego. — Co może być ważniejszego od wieści prosto z Francji? Dlaczegoś jej nie wyłożyła, kim jesteśmy?

— Uczyń światu tę uprzejmość i przestań kłapać jęzorem, a najlepiej to go sobie utnij! — syknęła mu do ucha, po chwili wpatrując w niebo, które zaraz zniknęło pod pokrywą sklepienia. — Dobry Boże, czemuś mnie skazał na tego tumana. Myśleć zacznij lepiej, nim znowu coś rzekniesz.

— A co ja znowu złego powiedziałem?!

Przystanęła na to, ściskając jego rękę i przysuwając do siebie. Nachyliła jeszcze nad nim dla własnej pewności i przed uchem ciekawskiej dwórki, która na nich zerkała.

— Nasza królowa nie była Carobertowi obojętna. Niech pogodzi się wpierw z wieścią o odejściu siostry. Znam go i wiem, w jaką złość by wpadł, słysząc o rozgrabieniu jej majątku. Królowa Elżbieta powie mu w dogodnej chwili o relikwiarzu, który rozdrapać by mógł jego rany, szczególnie że Klemencja nie przekazała go jemu.

Towarzysz spuścił głowę z zawstydzeniem. Pewno chciał ją przeprosić, acz nie potrafił, a ku jego szczęściu Claude wcale tego nie oczekiwała. Potarła ino przyjaźnie jego ramię. Choć o trudnym charakterze, dobrym był kompanem.

— Odpocznijmy. Jesteśmy już bezpieczni na zamku. Nie musimy się śpieszyć. Wszystko ma swoją porę.

Rozchylone, podkurczone nogi, obnażone spod sukni, której poły rozkładały się na łożu, utrzymywały leżącego monarchę. Gładził jej kolano, wbijając błędne spojrzenie w nicość komnaty. Ona opierała się o zagłówek, jedną rękę trzymając na jego piersi. Po zasłyszanym pytaniu rozsądzała co mu odpowiedzieć.

— Była samotna. Cierpienie wypisane miała na twarzy, gdy patrzyła na chłopców — napomknęła Elżbieta, wspominając Klemencję. — Odebrano jej miłość i syna. Pozostała sama na obcej ziemi, w którą nie zdążyła dobrze wrosnąć³.

— A ty? — Przyłożył Karol usta do gładzonego przezeń kolana, głowę kładąc w ramionach małżonki. — Zapuściłaś już korzenie na Węgrzech?

"Wykorzystaj jego słabość, udowodnij mu swe oddanie. Przywiąż mocniej do siebie". Przeczesała włosy męża i uśmiechnęła się pod nosem na słowa Zoltána, całując czule tył jego głowy.

— Mój dom jest tam, gdzie ty, królu, i nasze dzieci. Niczego więcej mi nie potrzeba.

Odetchnął, a cisza znowu wypełniła alkierz.

— Dziękuję ci, za poświęcony czas, lecz muszę wracać do obowiązków. — Wstał niespodziewanie i podszedł do krzesła, nakładając płaszcz. — Żałoba nie jest przywilejem króla, mam zobowiązania względem poddanych.

I ona powstała, podchodząc do niego. Splotła ich dłonie, drugą wślizgując pod jego ramię i zadzierając głowę, rzuciła mu ciepły uśmiech.

— Palatyn wszystkim się dziś zajmie, wydano już odpowiednie rozkazy.

— Przez kogo? — wtrącił widocznie zdziwiony.

— Przeze mnie. Zastąpi cię dziś w obowiązkach, a ty odpoczniesz. — Widząc skwaszoną minę, westchnęła głośno, dając mu do zrozumienia, że nie ustąpi. — Proszę, spędź nieco więcej czasu z nami. Rozchmurzysz się.

— Z nami?

Pokiwała twierdząco głową i poszerzyła uśmiech. Zachichotała, ciągnąc za sobą Karola w stronę podwoi. Otwierając je, przekroczyli mały korytarzyk i weszli do dziennej komnat króla. Puściła go przodem, czekając na reakcję. Zamarł w progu, przez co nie mogła ujrzeć jego lica. Odczekała chwilę, acz zniecierpliwiona popchnęła go do środka. Wtem dostrzegła w błękitnych tęczówkach łzy. Sama się wzruszyła na jego widok i na nowo splotła ich palce. Wypuścił długo wstrzymywane powietrze, chwytając jej policzek.

— Dziękuję — parsknął śmiechem, tuląc małżonkę do siebie.

Oboje zachichotali, gdy dwie osóbki do nich przylgnęły. Opuścili głowy, natrafiając na pocieszne twarze synów. Karol pochwycił Ludwika w ramiona, który objął ojcowską szyję. Elżbieta zaś złapała rączkę Władzia i zajęła miejsce obok Diany trzymającej na kolanach małego Andrzeja. Piastówna znała męża na tyle dobrze, by wiedzieć już, co tak naprawdę poprawiało mu humor. Tylko dzieci mogły wymusić na nim uśmiech i pomóc mu we frasunkach. Przeczucie ją nie zawiodło. Prawdziwe szczęście przyozdobiło jego lico, a radosne iskierki zagościły w spojrzeniu. Pogładził czarnulka po głowie i usadził obok siebie na poduszce.

Nie był to zwykły posiłek, rzec mogła, że podwieczorek. Zaleciła bowiem ochmistrzyni swobodę w jego aranżacji. Na środku stał niski stół okryty wzorzystą serwetą, obłożony dookoła pięcioma większymi poduchami i kilkoma mniejszymi. Wystrój wszelako daleki był od zwyczajowej konsumpcji na Węgrzech. Był niezwykle obcy, jednakowoż bardzo barwny i egzotyczny niczym wyjęty z opowiadań wędrowców przybywających z tamtejszych regionów.

— Ponoć w taki sposób jada się w dalekich krajach za górami Kaukazu — wytłumaczyła Elżbieta, biorąc na kolana rocznego Andrzejka. — Przyznaj, że całkiem miła to forma.

— Owszem — przytaknął, po chwili przenosząc uwagę na Ludwisia, który pociągnął go za rękę.

Malec uśmiechnął się, spoglądając wymownie na jedną z mis, ustawioną po drugiej stronie stołu. Karol zaśmiał się. Wiedział bowiem o słabości syna do pogaczy z serem. Podał mu jednego, nic sobie jednak nie nakładając. Po dłuższej chwili nalał sobie jeno wina, które powolnie sączył w przeciwieństwie do synów, którzy przejawiali wilczy apetyt.

Elżbieta obserwowała go ukradkiem, choć co rusz wybijana była ze skupienia przez Andrzejka domagającego się kolejnych porcji. Od swego czasu największe łaknienie miał na owoce, tym razem z pomocą matki do buzi pchając melona. Widząc jednak zwłokę rodzicielki, sam przysunął jej rękę do ustek, wyjadając spomiędzy jej palców kawałki owocu, których resztki czujnie pochwytał zaś siedzący obok Władzio.

— Carobercie, wino nie jest odpowiedzią na wszystko — orzekła lekko poirytowana. — Musisz coś zjeść.

Nie zareagował, podając Ludwikowi kolejną bułkę niejako na przekór małżonce. Ona przetarła ulepioną bródkę Andrzeja, dosuwając mu do ust dla odmiany zupę. Krzywił się, ulegając w końcu matce. Dzióbnął ociupinkę, po chwili wsuwając łyżkę do buzi.

— Nie próbuj mi się sprzeciwiać — zagadnęła jeszcze Andegawena, nabierając kolejną porcję dla malca, który żwawo ruszał rączkami. — Karmię synów, mogę i męża.

Spojrzała nań poważnie, po chwili nabierając powietrza w usta. Prychnęła śmiechem, nie przerywając karmienia najmłodszego królewicza.

— A więc wybieraj. Jesz sam lub ja cię do tego zmuszę.

Nachylił się na te słowa prowokująco nad stołem, wykrzywiając niecnie usta w nadziei, iż wreszcie dopnie swego.

— Zaryzykuję, droga.

— Wystawię jeszcze cierpliwość twą na próbę, lilijko — odcięła obcesowo, poprawiając Andrzeja na kolanach.

Nie miała ochoty spółkować z nim, przed poznaniem prawdy o feralnej nocy, która rzuciła się cieniem na jego obietnicę, od początku spotykającej się ino z wątpliwościami wszystkich wtajemniczonych. Zdaniem większości fraucymeru i samej królewskiej małżonki nie miała ona racji bytu, zważywszy na rozwiązły charakter króla, choć od miesięcy wprawnie roztaczał wokół siebie pozorną aurę przyzwoitości.

— Dziś również nie uświadczysz mych odwiedzin w alkowie.

Zabrzmiała niezwykle szorstko, jakoby przez cały ten miły czas udawała jeno dobrą żonę z obowiązku, by koniec końców wbić mu szpilę pomiędzy żebra. Mina jego kokietliwa prędko przygasła. Przygryzł zęby, napełniając ostentacyjnie kielich i odwracając do Ludwika.

Pomimo czasu, który spędził z rodziną, nie zrezygnował z obowiązków. Z wieczora omówił jeszcze najpilniejsze sprawy z palatynem, prawdziwie chcąc ino zająć czymś głowę. Jednocześnie prawił z Janem Drugethem o jego zmarłej siostrze, którą znał równie dobrze, swego czasu służąc jej na francuskim dworze. Jak się okazało, rozmowa ta była im wielce potrzebna, zatem kończąc rozpamiętywanie zamierzchłych czasów, wrócił Karol do alkierza, myśląc, iż po zapewnieniach małżonki będzie w nim sam. Tak się jednak nie stało. Otwierając drzwi, oczom jego ukazała się kobieca postać odziana szczelnie w sobole czarne futro.

— Widzę, że nie ustajesz w staraniach — zagadnął ją, pokrótce podchodząc do misy z wodą.

Obmył twarz i ręce, koniec końców stając na środku komnaty i wpatrując się w kobietę. Stała nieruchomo co go lekko zdziwiło, przypuszczał bowiem, że zaraz rzuci mu się na szyję i pocznie go na nowo zachęcać do spędzenia nocy w jej towarzystwie. Ona wszelako nie reagowała. Stała opanowanie nie czyniąc nawet najmniejszego ruchu.

— Po co zatem przyszłaś, skoro nie raczysz mi nawet odpowiedzieć?

Oparł dłonie na skórzanym pasie, przymrużając oczy. Przekręcił lekko głowę, lecz nie dostrzegał nic poza długim płaszczem. Wnikliwiej przyglądając się personie, uwagę zwrócił na jej wzrost. Była wyższa od niewiasty, której się spodziewał.

— Spójrz na mnie — rozkazał.

| Wieczór wcześniej |

— Chcę się upewnić. Muszę posłać kogoś do komnaty Marii. Nie mogę osobiście tam pójść. — Obdarzyła wymownym wejrzeniem Klarę Pukar, lecz po chwili zaniechała własnej myśli. — Nie, ty też nie możesz, Diana również. Ta wywłoka nie może nic podejrzewać, tak jak Larysa. — Omiotła posadzkę połami sukni, po chwili klaszcząc w dłonie. Uśmiechnęła się do siebie przebiegle, siadając powolnie na krześle. Sięgnęła po kielich, kosztując wina sermeńskiego i wskazując na towarzyszkę palcem. — Przyślij do mnie Herę.

— Herę? — Upewniła się jeszcze ciemnowłosa, niezwłocznie unosząc kącik ust. Wyprostowała plecy, dumnie splatając dłonie przed sobą. — Sprytnie, królowo. Znaczna część dworu myśli, że Hera nie cieszy się twą przychylnością ze względu na przydzielenie jej do ciebie przez samego króla.

— Okazała się niegroźna. Dziewczyna pięknie śpiewa, przez co chłopcy ją czczą pod Niebiosa. Dlatego teraz udowodni mi swe oddanie albo będzie musiała odejść.

— Oczywiście. Zaraz przybędzie. — Klara naciskała już klamkę, lecz zwróciła się jeszcze do królowej: — Pani, dlaczego akurat teraz? Minęły niemal trzy miesiące.

Zamyśliła się Piastówna, dalej smakując wino. Po chwili wstała z miejsca.

— Larysa nie jest ze mną szczera, czuję to. Poza tym przypomniałam sobie pewne słowa. Niemal mi się przyśniły. — Przymrużyła oczy, krzyżując ręce. — Niedostrzegalna zazdrość i nieopanowana chęć zemsty na bliskiej osobie, zaślepi pięknotkę. Zdaje się bardziej niebezpieczna, niżeli ukazuje ją jej anielska twarzyczka.

— Elżbieto, przerażasz mnie — rzekła Klara. — Kogo to słowa?

— Katriony — wyszeptała, przymykając oczy.

— Spójrz na mnie.

Ponowił rozkaz, na co niewiasta się poruszyła. Sięgnęła do kaptura, wolno zsuwając go z głowy. Równocześnie odwróciła się, uwalniając fale jasnobrązowych włosów, które opadły jej na ramiona. Zachwiał się chwilowo, dochodząc zaraz do niej.

— Skąd masz to futro? — spytał wielce zaskoczony.

— Czemu pytasz? Czyżbyś je zapodział? — odpowiedziała pytaniem, nie mogąc jednak pohamować uszczypliwości w głosie.

— Nie, skąd.

Z początku wydawał się zaniepokojony widokiem żony w futrze, którym okrył przecie Marię, z wolna porzucając nadzieje na jego odzyskanie. Z czasem kąśliwy uśmiech zaczął jednak wypływać na jego lico. Podszedł bliżej, muskając palcami długie włosy, by po chwili okrążyć ją i stanąć z tyłu. Ułożył dłonie na ramionach Piastówny, przysuwając ją do siebie.

— Gdzie je znalazłaś? — szepnął, nachylając się nad jej uchem.

Uczyła ciepły podmuch i usta sunące po skroni.

— Dobrze wiesz, kto je miał — rzekła szorstko, przebijając go mrokiem tęczówek.

Ten prychnął cicho, z satysfakcją kręcąc głową. Przysunął się, niemalże ocierając jej usta, które wprawnie odsuwała, pilnując, by nie znalazły się zbyt blisko jego warg. Pogłaskał prowokująco szczyt rumianego policzka.

— Wiem i nie sądzę, aby sama ci je oddała. Kazałaś ją sprawdzić?

Rozchyliła usta, lecz ino cichy jęk wydostał się z nich, przekonując ostatecznie króla co do własnych przypuszczeń. Przygryzała wnętrze policzka, odwracając głowę.

— Chciałam się upewnić. Widzę, że dworskie plotki okazały się prawdziwe.

Wyrzutu w jej głosie nie dało się nie usłyszeć. Uderzył go silnie, lecz poczuł dziwną radość z takiego zachowania.

— Elżuniu, czyżbyś była zazdrosna?

— Nie łudź się — odcięła zdecydowanie, wbijając palec w jego pierś. — Jestem królową i mam prawo wiedzieć. Zwłaszcza, gdy twą kochanicą jest jedna z mych najbliższych dwórek.

— Masz słuszność — przytaknął, wprawiając w osłupienie małżonkę. Ujął czule jej podbródek, pocierając opuszkiem skórę. — Widzę atoli w twych oczach, żeś źle odebrała ostatnie jej odwiedziny, którychś zapewne była świadkiem? — spytał, a widząc wyraz jej twarzy, upewnił się jeno. — Nie wszystko jest takim, jakim się zdaje, lilio — orzekł niezwykle spokojnie, dochodząc do stolika z dzbanem.

"Nie wierz we wszystko, co usłyszysz. Ściany mają uszy, jednak oczy ich nie dostrzegają najważniejszego. Tego, co prawdziwie dzieje się we wnętrzu komnat". Jej pewność poczęła ulatywać. Nieco się uspokoiła przypominając sobie rozmowę z Zoltánem i chód dziewki, którą ujrzała w skrzydle małżonka. Rzeczywiście był dziwnie prędki, jakby coś poszło nie po jej myśli. Jednakowoż patrząc teraz na Karola, nie mogła wyzbyć się podejrzeń.

— Nie złamałeś zatem danego mi słowa? — spytała bez zbytniej śmiałości, robiąc krok w jego stronę.

Przypuszczała, iż Maria mogła być jego kochanką, gdyż przebywała na Węgrzech nieco dłużej i od razu zwróciła jego uwagę. Aczkolwiek teraz bardziej liczyła się dla niej obietnica, którą złożył jej po grudniowej uczcie.

Zbliżył się, wsuwając dłoń na jej szyję i kciukiem pocierając wąskie usta. Zdawały się mniejsze i mniej ponętne niż blondynki, lecz to właśnie ich pożądał niezmiennie od wielu miesięcy.

— Nie. To ciebie chcę — szepnął, przysuwając się znacznie, po chwili pocierając własnym nosem jej nos. — Tylko pozwól.

Nie oponowała. Mimo wszystko była mu wdzięczna za czas, który jej podarował po poronieniu. Blisko pół roku unikała jego alkowy, on zaś nie nalegał i nie przymuszał jej do bliskości. Tym większe ciepło poczuła na sercu na wieść o dotrzymaniu obietnicy. Wierzyła w to, nigdy bowiem nie wypierał się zdrad, nie miał powodu by tym razem kłamać.

Sama uniosła podbródek, rozchylając nieco usta. Pocałował ją tak delikatnie i ostrożnie jak za pierwszym razem podczas nocy poślubnej. Pełen obaw. Pragnął ją do siebie przekonać w żadnym razie zrazić zbyt nachalnym, nierozważnym ruchem. Gładził jej policzki, traktując niemalże jak najcenniejszy klejnot. Jak piaskową figurę gotową rozpaść się przy podmuchu mocniejszego wiatru. Czując, iż podoba jej się ta subtelność, która nie leżała przecie w jego naturze, przesunął dłonie, rozsypując długie włosy po plecach. Odpiął zręcznie rzemyczek, na sekundę powstrzymując działania i wypatrując jej reakcji. Widząc przychylny uśmiech, zsunął sobole futro z ramion, obdarzając pocałunkami szyję małżonki. Nie wzbraniała się, jego czułość bowiem nie była jej niemiła, a ona jako królowa musiała spełniać również obowiązki matki dynastii.

Zamek Diósgyőr⁴, grudzień 1328r.

Goniec wtargnął do komnaty, podchodząc zaraz do stołu i nalewając sobie wody. Blondwłosy młodzieniec śledził jego poczynanie spod loczków rozsypanych na czole. Dostrzegając, iż odetchnął po podróży, przeszył go ciekawskim wejrzeniem.

— Szpieg nadesłał wieści? Gdzie teraz przebywa? — spytał gońca.

— Odwiedził swoją córkę Sebę w posiadłościach Léva z okazji kończącego się roku. To tam zamieszkała wraz z Kopajem Palastim — odpowiedział, zbliżając się do kasztelana. — Wilhelmie na cóż ci ta wiedza? Felicjan wypadł z łask króla, nie jest szkodliwy. To ino zdziadziały butny szlachetka.

— Nie twoja to rzecz.

Młody Drugeth nawet nie zamiarował wysilać się na tłumaczenie. To była sprawa pomiędzy nim, królem, a ojcem palatynem. Poza tym nie sądził, by prosty sługus rozumiał zagrożenia ciągnące za tak ambitnym i upartym umysłem. Pozbawienie pozycji, choćby z prawych pobudek dla Zacha mogło być powodem do zemsty. Zatem król pragnął mieć wgląd w jego działania.

Dworzanin naprędce wyłapał jego niechęć, przełykając ujmę i zmieniając dla świętego spokoju temat.

— Panie, co z twą żoną⁵? Wyruszyć mam jej naprzeciw?

— Jeśli sam się oferujesz. — Wstał, podchodząc do okna. — Droga z Francji prowadzi przez Austrię, z którą mamy tymczasowy pokój, zatem nie powinno nic jej grozić. Znając jednak nieobliczalność zbójów, którzy za nic mają polityczne postanowienia, spokojniejszy będę, gdy ty ją sprawdzisz na Węgry.

Goniec pochylił się i wyszedł zaraz, oddychając z ulgą. Po stokroć wolał oczami i uszami kasztelana być w terenie, niżeli przebywać z nim na jednym zamku. Ino oddani słudzy znali prawdziwą, mroczniejszą twarz Wilhelma Drugetha, który na królewskim dworze uchodził za przykład prawego i życzliwego urzędnika.

Wyszehrad, początek stycznia 1329r.

Strzały płonącego drewna w kominku niosły się po jadalni. Ogień trawił właśnie kolejny mały kawałek wrzucony tym razem przez Ludwika. Słodkie ślepka obserwowały taniec płomieni zza żeliwnej bariery utrzymującej dzieci w bezpiecznej odległości od paleniska. Siedzieli na poduchach w towarzystwie Dalii i Hery, która podśpiewywała pod nosem. Diana zaś siedziała przy stole karmiąc jeszcze Andrzeja, który z zawzięciem próbował sięgnąć zwój, który trzymała jego matka. Ta chwytała za każdym razem jego prędką rączkę, odsuwając ją od szkicu.

— Co myślisz o tym? — zagadnęła męża. — Wnęka ta w kaplicy jest pusta. Tam możemy umieścić relikwiarz.

— Na co ci znać moje zdanie? To twoja własność — mruknął, udając wielce zajętego jedzeniem.

— Dalej żywisz o to do mnie urazę? Nie zachowuj się jak Andrzej, który wszystko dostać chce w swe rączki — skwitowała zachowanie Andegawena, kolejny raz odsuwając od pergaminu kłykcie syna. Patrząc na naburmuszoną twarzyczkę malca, przerzuciła wejrzenie na jego ojca, który siedział niemalże w ten sam sposób. Porównała ich jeszcze ukradkiem, po chwili wybuchając śmiechem. — Teraz wiem po kim Jędruś jest taki uparty. Nie wyprzesz się go, Karolu.

Na słowa Elżbiety spojrzał na syna siedzącego naprzeciwko i uniósł kącik ust. W duchu przyznać jej musiał rację. Najmłodszy z królewiczów był bowiem niezwykle uparty, a mógł nawet rzec, iż butny. Choć ta cecha jeszcze pomnożyć się u ich syna mogła, gdyż nieustępliwość dawała się we znaki i u niego i u małżonki.

— Dobrze już. Niech ci będzie — odparł, odchylając szkic w swoją stronę.

— To relikwiarz twej siostry⁶. Przekazała go mnie, a zatem teraz należy do nas. — Ułożyła dłoń na nadgarstku Karola, którą ten ucałował. Odwzajemnił uśmiech, wracając do konsumpcji. — Niewiasta, która go przywiozła wraz z posłańcem mówi, iż była najbliższą służką Klemencji. Być może ją znasz. Ponoć ma udać się do Durazzo, lecz pozwoliłam zostać jej w Wyszehradzie tyle ile zechce. Widzę jednak, że się jej tu podoba.

— Komu by się nie podobało? — odciął, ulegając w końcu małżonce. Wprawdzie unikał tematów związanych z siostrą. — Lina? — spytał obojętnie.

— Nie. Claude.

Podskoczyła niemal w miejscu na dźwięk obijanego noża, który zadzwonił jej w uszach. Karol wbił w nią rozszerzone tęczówki, unosząc z powrotem sztućce, które uprzednio wypadły mu z rąk. Zdawał się jednak roztargniony. Uciekał od niej wzrokiem, nerwowo gładząc trzon ostrza, prawdziwie chcąc zająć czymś ręce, które zaczęły mu drżeć.

Już miała pytać o powód, gdy nagły kaszel odciągnął ich uwagę od wspomnianej Francuzki. Elżbieta kiwnęła w stronę Dalii, która zaraz przyciągnęła do siebie królewicza. Sama podeszła do syna, klękając przy nim i oglądając uważnie jego twarz.

— Jest rozpalony — oceniła, całując czółko i zerkając na Karola.

Ten również podszedł do kącika, biorąc następcę w ramiona.

— Władzio, źle się czujesz? — spytał, gładząc jego główkę.

Malec zaprzeczył kiwnięciem, przygryzając paluszek. Wtulił się w ojca, szklanymi oczkami wodząc po pomieszczeniu. Elżbieta potarła ciepły policzek, wymieniając z mężem wątpliwe spojrzenie.

— Panie — wtrąciła Dalia. — Wraz z Ludwikiem był na dworze, to jeno zmęczenie po zabawie na śniegu. Położę go. Wygrzeje się, wypocznie i jutro znowuż będzie pełen sił.

— Zrób tak zatem — przytaknął Karol, oddając syna w ręce dwórki.

Zasiedli ponownie do stołu, kontynuując posiłek w towarzystwie dwóch pozostałych synów. Oboje jak na zawołanie potarli jednak czoła ze zirytowania.

— Najjaśniejsi! Mam pilne wieści!

To krzyk Atili przedarł się przez otwieranie właśnie podwoje jadalni. Jak poparzony wbiegł do pomieszczenia, padając przed stołem na kolano. Królewska para zmierzyła tylko wzrokiem gwardzistę zmierzającego w ich stronę. Pobladł i niemal wyszarpał z pochwy strażnika miecz, gdyż winien dopilnować jego oddania przed wejściem. Pochylił kalająco głowę, a widząc kiwnięcie króla, prędko wyszedł.

Atila chwytał dech, uspokajając rozedrgane biegiem ciało. Jego głośne wtargnięcie przestraszyło Andrzeja, który nie reagując na zakazy Diany, wysunął się z jej objęć, chwiejnym krokiem dopadając do Elżbiety. Pochwyciła go, sadzając na kolanach i przytulając do swej piersi. Strażnik kątem oka widząc zajście, uciekł jeszcze wzrokiem do wybranki. Uśmiechnął się w duchu na jej widok, po czym skierował do Andegawena.

— To ważne. Na pewno dla ciebie, królu. — Głos jego drżał, lecz nie z przerażenia, a dziwnej ekscytacji. Przeszył króla roziskrzonym spojrzeniem i przełknął przed wyznaniem. — Syn waszego stryja, Roberta, nie żyje.

— Nie! — Elżbieta zganiła ostro męża, uderzając dłonią w stół bowiem dojrzała już jaśniejący wyraz jego twarzy. — Nie waż się! — Pogroziła mu palcem, przytulając Andrzeja. — Nie wypada radować się ze śmierci, bo Bóg nas nią ukarze!

— Przecie nic nie mówię, moja droga. Jeno pomyślałem, że karma zarzuca sznur na szyję Roberta. Nikt bezkarny nie jest wobec przewinień z przeszłości.

— Uważaj, królu — wcięła mu w słowo, nim rzekłby za dużo. — Bo miecz ten okazać się może obosieczny. Nie zapędzaj się.

Osaczyła go mrokiem tęczówek, ostatecznie oddając syna w ręce Diany. Pokątnie zerknęła na Atilę, który nie odrywał od brunetki wzroku i uniosła różek ust.

— Diano, odprowadź chłopców do komnaty. Dopilnuj, by resztę dnia trzymali się z dala od Władzia. Chcę mieć pewność, że nic poważnego mu nie dolega. — Uniosła dłoń, ucinając zapędy Atili, który chciał coś jeszcze dodać. — Na temat Almy porozmawiacie na osobności. Dzisiaj nie chcę o niej słyszeć.

Pokłonił się służalczo, zabierając zaraz z sobą królewskich synów.

Oni zaś odetchnęli, próbując dokończyć poranny rytuał. Tym razem to Elżbieta zaczynała tracić cierpliwość, słysząc kolejne rozmowy za drzwiami. Zadarła wyżej głowę, z impetem odrzucając łyżkę na stół.

— Dziś chyba nie zjemy w spokoju — skwitował Karol, przeciągając się na krześle.

Wtem Imre i Lajos żwawo przekroczyli próg sali jadalnianej, uprzednio broń oddając wartującemu strażnikowi. Pokłonili się równocześnie, by paść zaraz na kolano.

Karol i Elżbieta wymienili się spojrzeniami wyraźnie rozdrażnieni kolejnym zakłóceniem posiłku, który uważany był przecie za świętość na zamku i każdy stosował się do zasady, aby nie próbować go nachalnie zakłócać. Trzymając w dłoni podane uprzednio pergaminy, zawahali się, gdyż tak nagłe przybycie dwóch gońców nie mogło zwiastować niczego dobrego.

Skinęli wtem głowami dając znak do rozpieczętowania pism. Rozczytywali spisane słowa łącząc je w zdania, aż w końcu w zatrważające przesłania. Elżbieta rozchylała usta na wieści nadesłane przez matkę z Polski, Karol zaś skubał brodę zaznajamiając się z zaskakującą decyzją ostrzyhomskiej kapituły. Po upływie kilku pacierzy spojrzeli na siebie. Błysk przerażenia zagościł w ciemnych oczach, co zainteresowało Andegawena. Uniósł dłoń, nakazując mówić jej jako pierwszej.

— Luksemburczyk spotkał się w Toruniu z mistrzem krzyżackim Wernerem. Przedarł się z wojskami przez tereny polskie bez zgody mego ojca, gotując się na podbój Żmudzi — rzekła na jednym wydechu, mrużąc oczy. — To jawna potwarz! — huknęła, wstając z miejsca i rzucając list na stół. — Zakon zawarł rozejm z moim ojcem, a teraz u boku jego największego wroga, rusza na ziemie Giedymina, będącego w sojuszu z Polską. To prowokacja.

— A może próba sił? — skwitował Karol.

Patrzył na nią beznamiętnie, bowiem nie zgadzał się z poczynaniami polskiego króla w kwestii Litwy. Nie popieram też ataku jego na Brandenburgię. Bez wiedzy królowej pomiędzy urzędnikami jawnie potępił występki Litwinów podczas rejzy, którymi wprawdzie pomiatał. Szkalował i samego Władysława za zbratanie się z poganami, którzy nie przejawiali chęci chrystianizacji. W tej jedynej sprawie niemal przytaknął Luksemburczykowi. Litwa była dzikim plemieniem, które trzeba było ujarzmić bez względu na środki. Jednak i w tymże konflikcie tkwił w martwym punkcie. Pomiędzy zobowiązaniem względem teścia i szacunkiem do korzeni własnej żony a zasadami przyswojonymi w Neapolu i sumieniem, które nie tolerowało pogańskich bożków. Dopóki mógł, wolał pozostać w tym konflikcie bezstronnym⁷.

— Musisz coś zrobić. Wyraź swój sprzeciw — drążyła Elżbieta, acz ktoś wszedł jej niespodziewanie w słowo.

— Król nie wystąpi przeciw chrześcijańskim rycerzom walczącym w słusznej sprawie. — Głos niemal dopełnił myśli monarchy, jakby czytał w jego myślach. — Wówczas wystąpiłby również przeciwko Bogu. Nie winnaś namawiać go do tego, pani.

Elżbieta łypnęła na śmiałka, który ważył się podważyć jej słowa. Ujrzała wtem mężczyznę, który nieprzerwanie od wielu miesięcy lubował jej umniejszać.

— Nie przypominam sobie, byśmy zapraszali cię do stołu, kapelanie.

— Elżbieto — wtrącił Karol, chcąc zawczasu wytłumaczyć jego obecność, która związana była zapewne z drugim nadesłanym listem. — Żałuję mówić ci o tym w takich okolicznościach, lecz krewniak twój, Bolesław, zmarł.

Piastówna zmierzyła go wzrokiem, hamując napływ łez.

— Kapituła katedralna zatwierdziła osobę Miklósa na biskupa zastępczego. Rozpatrują jego kandydaturę na prawowitego elekta⁸.

Elżbieta zamarła. Powoli odwróciła sylwetkę w stronę kapelana, nie mogąc wyzbyć się zawistnego spojrzenia. Drżała cała z żalu po śmierci krewniaka i ze złości, boć znienawidzony przez nią kapelan zastąpić go miał na najważniejszym urzędzie biskupim w królestwie. Nie mogła do tego dopuścić.


Dedykacja dla Oriana736 Ponieważ to chyba jedna z największych fanek Karola i Elżbiety! W pierwszej części ich małżeństwo jest głównym wątkiem, dlatego też bardzo jest mi miło, że ktoś tak bardzo ich lubi 😃

Rozdział wyszedł dość długi i podsumowujący, ale mam nadzieję, że nie był uciążliwy. Niektórzy z Was wiedzą co nastąpi w kolejnym rozdziale, niektórzy za to będą mieli niespodziankę, gdyż to zdarzenie nie jest popularne w biografii Elżbiety. Jedno jest pewne, nasza królowa tak łatwo nie ustąpi kapelanowi, który wcześniej odważył się jej sprzeciwić w kwestii Nitry 😋



¹ Pawiment – dawne określenie dekoracyjnej posadzki spotykanej we wnętrzach zamkowych, pałacowych lub kościelnych, wykonanej techniką intarsji albo jako mozaika.

² Wedle Pamiętnika krzyżackiego (z 1335 r.) nastąpiło w Toruniu spotkanie króla Jana z wielkim mistrzem Zakonu Wernerem v. Orseln. Krucjata z Czech ruszyła przez ziemie Łokietka, co było niemal prowokacją i pokazem sił. Jan zapewnił również Wielkiego Mistrza, iż Łokietek nie zaatakuje ziem krzyżackich pod jego obecność. Jednak później się okaże, jak bardzo się Jano w tej kwestii pomylił.

³ Małżeństwo Klemencji i Ludwika okazało się szczęśliwe, ale trwało tylko osiem miesięcy – Ludwik X zmarł w czerwcu 1316, prawdopodobnie otruty. W listopadzie królowa urodziła syna pogrobowca – Jana I. Synek został królem Francji i panował przez pięć dni; piątego dnia umarł – prawdopodobnie również otruty. Klemencja opuściła dwór królewski i udała się do Awinionu, później w 1318 wstąpiła do zakonu. Po powrocie do Paryża król Filip V Wysoki oddał jej na rezydencję twierdzę Temple, w zamian za zamek Vincennes.

⁴ Zamek Diósgyőr – zamek znany jako rezydencja wakacyjna królowych Węgier, jak się jednak okazuję, początkowo należał do rodziny Drugeth.

⁵ Maria Follia była członkinią rodu, który był równy statusowi Drugethów. Warto o niej wspomnieć, gdyż pomimo późniejszej zaognionej sytuacji pomiędzy Wilhelmem a Elżbietą, Maria została do końca swego pobytu na Węgrzech, zaufaną dwórką królowej. Pojechała z nią nawet na dwór neapolitański w sprawie Andrzeja.

⁶ Relikwiarz poświęcony Elżbiecie z Turyngii, który znalazł się w inwentarzu klasztory klarysek w Starej Budzie, datuje się na 1325-1350, który przypisany jest wykonaniu Jean'a de Touyl (zm. 1349.50), czyli Francuzowi. Ze względu

⁷ Rzeczywiście ponoć Karol Robert nie przepadał za Litwinami, a nawet pałał do nich wielką niechęcią. To też może być powód, przez który tak długo nie mieszał się w sprawę wojny polsko-krzyżackiej, gdyż wojska wysłał dopiero po odwiedzinach Kazika.

⁸ Bolesław toszecki zmarł w grudniu 1328 roku. Zaraz po tym Miklós Dörögdi zajął miejsce jego zastępcy, a kapituła poważnie zaczęła rozważać jego kandydaturę na arcybiskupa Esztergom/Ostrzyhomia. Pomimo wielkiej sympatii Karola, sprzeciwił się on tym zamiarom. Lajos Dedek Crescens węgierski duchowny i historyk uznał na przełomie XIX/XX wieku, że wyborowi Miklósa na arcybiskupa sprzeciwiała się Elżbieta, ponieważ pomimo całej zawieruchy Carobert utrzymał bardzo zażyłe relacje z byłym kapelanem, który nawet podczas Zjazdu w Wyszehradzie został wysłany do Czech, aby towarzyszyć Janowi Luksemburskiemu w podróży. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro