❝Królowa ognia❞
Szum wiatru przyzdabiał swym brzmieniem naturalne odgłosy lasu. Dopełniał je subtelnie, ukazując że bez niego mogłyby stracić swój urok. Gdyby tylko na chwilę ucichł, szelest liści wywołany krokami zagłuszyłby dźwięki natury. Obce brzmienie pokazywałoby, iż człowiek mógł bezkarnie wkroczyć na teren nienależący do niego, na co duchy lasu nie miały prawa pozwolić. Strzegły odgłosów wiatru jak oka w głowie, by te sztucznie dawały poczucie bezpieczeństwa mieszkańcom puszczy. Nie tylko tym, którym dane było się w niej urodzić, ale też zbiegom pozbawionym własnego miejsca.
Szum powoli przekształcił się w gwizd z bliżej nieznanego dla śmiertelnych powodu. Mimo to wciąż był zasłoną dla zagrożenia spokojnie przemierzającego leśne ścieżki.
Człowiek o brązowych włosach, zielonych oczach oraz lekko ciemniejszej karnacji rozejrzał się wokół siebie, chcąc znaleźć miejsce, do którego próbował dotrzeć. Odszukanie prawidłowej drogi nie zajęło mu wiele czasu, więc szybko udało mu się dojść na niewielką polanę.
W momencie, w którym się zaczynała była cudownie zarośnięta wysoką trawą, z nad której wzbijały się dumnie maki oraz inne polne kwiaty. Duża ich ilość skryła się jednak za tymi śmielszymi, chcąc zachować swoje piękno tylko dla godnych tego osobników. Była to oznaka próżności, która niestety często przejawiała się wśród tych niezwykłych roślin.
Kiedy brązowowłosemu udało się zrobić kilka kroków bez niszczenia kwiatów należących do łąki, ujrzał coś, co w tym miejscu nie było niczym niezwykłym. Na spopielonej trawie odciskał się zarys stopy, który jeszcze delikatnie dymił. Im dalej przybysz kierował wzrok, tym więcej śladów mógł dostrzec. Na drugim końcu polany jednak można było uznać, że były one rozsiane tak gęsto, iż tworzyły spaloną wysepkę. Na jej środku stała dziewczyna, której gęste włosy powiewały swobodnie na wietrze.
Była odwrócona tyłem do przybysza, lecz dobrze wiedziała, że chłopak ją nawiedził. Robił to stosunkowo często, chcąc wyrazić swą miłość do niewiasty, która nie pozwalała mu nawet na podejście na odległość bliższą niż dwa metry.
- Dlaczego znowu przychodzisz mnie dręczyć? - zapytała, wciąż stojąc tyłem do mężczyzny. Jej głos wyraźnie przepełniony był irytacją, lecz latynos nie zwrócił na to większej uwagi.
- Chcę cię dotknąć, Lovi... - powiedział zgodnie z prawdą, lekko rozmarzony.
- A-antonio! Nie mów takich rzeczy! - krzyknęła zawstydzona brązowowłosa, zwracając się w końcu w stronę przybysza. - Mówiłam ci, że nie możesz do mnie podejść. - powiedziała, gdy szkarłat goszczący na jej twarzy zblakł.
- Wiem - odparł krótko Antonio. - Po prostu pomyślałem, że zgłodniałaś od momentu, w którym odwiedziłem cię ostatnim razem.
- Odejdź - zarządziła dziewczyna. - Zrób to i nigdy tu nie wracaj.
- Nie - odrzekł chłopak, a na jego twarzy wymalował się lekki uśmiech. - Chcę spędzić z tobą trochę czasu, Lovi.
Szatynka puściła tę uwagę mimo uszu i mimowolnie zrobiła kilka kroków, zmniejszając tym odległość dzielącą ją od towarzysza.
- Antonio Fernandezie Carriedo... - powiedziała ostrym niczym kieszonkowy scyzoryk w dłoni latynosa tonem - Po pierwsze, nie nazywam się Lovi, tylko Lovina. Lovina Vargas - zaczynała wyliczać, dając przy tym nacisk na swoje dane osobowe. - Po drugie, nie obchodzą mnie twoje dziwne zachcianki. Bardzo lubię samotność, a za jedzenie służą mi zwierzęta leśne - Lovina coraz bardziej zbliżała się do Antonia. - Mój rozkaz dotyczy też twojego bezpieczeństwa, więc odejdź zanim zrobisz sobie krzywdę - gdy Carriedo miał już odpowiedzieć, pewien końca wypowiedzi dziewczyny, ta dodała cicho: - Albo zanim ja ci ją zrobię...
Zapadło krótkie milczenie przerywane jedynie przez ćwierkanie ptaków grających swą codzienną melodię dla uciechy innych stworzeń. Symbolizowały one kogoś w rodzaju osoby dającej dzieciom atrakcje, by zarobić. Te zwierzęta robiły to jednak bez opłaty, chcąc jedynie zobaczyć uśmiech na twarzach leśnych duchów ciężko pracujących dla swojego domu.
Gdy myśl ta pojawiła się w głowie Antonia, chłopak westchnął, wspominając kreatywne opowieści swojego przyjaciela, Francisa. Zawsze to on ukazywał mu piękno skrywane za pozornie nieważnymi rzeczami. Nawet sam Carriedo raz dostrzegł wyjątkowość w dziewczynie, na którą przypadkiem wpadł w lesie. Wciąż posiadał blizny na dłoni po tym niby normalnym pierwszym spotkaniu.
- Nie możesz się obwiniać za tamto poparzenie do końca swoich dni - rzekł, posyłając Lovinie kolejny uśmiech rozjaśniający coraz bardziej trwający słoneczny dzień. - To był wypadek.
- Nie tylko przy tobie zdarzyło mi się coś takiego! - broniła się Vargas. - Moja siostra...! - dziewczyna zamilkła w połowie zdania, jakby nie chciała poruszać tego tematu. Antonio jednak nie zrozumiał subtelnego przekazu.
- Nigdy mi o niej nie opowiadałaś - zauważył. - Nie wiem nawet, dlaczego tutaj trafiłaś.
Vargas zacisnęła usta w wąską linię i opuściła głowę. Jej wzrok utkwił w jej bosych, poranionych stopach. Cofnęła się do tyłu, cudem chroniąc się od upadku o jeden z niemal doszczętnie spalonych korzeni.
- Zabiłam ją - szepnęła na tyle cicho, że treść jej słów ledwo została zrozumiana przez Antonia. - Zabiłam Felę...
- Jak to? - zdziwił się Tonio, którego oczy po usłyszeniu wypowiedzi dziewczyny powiększyły się nieznacznie.
- Dlatego rodzice mnie zostawili. Stracili jedno dziecko i nie mieli pewności czy powinni mnie znienawidzić, czy chronić, bo przecież tylko ja im zostałam. Ostatecznie wyjebali mnie z powozu gdzieś na środku jebanego lasu i to wszystko, co się ze mną działo przybrało na sile. Nie nadaję się nawet do życia w społeczeństwie. Zostawiam spalone ślady, rozumiesz do cholery? Każdy mój dotyk rani. Prawdę powiedziawszy, jestem wdzięczna rodzinie, że mimo wszystko mnie tu zostawiła. Przynajmniej nikt z miejscowych nie zdążył mnie utopić - przyznała po zakończeniu swoich wyjaśnień.
Antonio nie odpowiedział. Wpatrywał się jedynie uważnie w niewiastę, chcąc przejrzeć jej uczucia na wylot.
Dziewczyna wyraźnie odetchnęła z ulgą, gdy nie ujrzała w oczach chłopaka nawet garstki przerażenia.
- Przykro mi, Lovi - powiedział po upływie kilku minut Carriedo. - Naprawdę musiałaś wiele przeżyć zanim tutaj trafiłaś.
Zrobił kilka powolnych kroków, zmieniejszając dystans pomiędzy nim, a Vargas. Ta była lekko oszołomiona i nie poruszyła się nawet o milimetr, aby uchronić chłopaka przed tym, co właśnie chciał zrobić. Zmroziło ją od stóp do głów. Latynos był jedynym człowiekiem, z którym miała jakikolwiek kontakt od pięciu lat. Nie mogła pozwolić, by ten idiota znowu zrobił sobie krzywdę z jej winy. A mimo to nie uciekła. W głębi duszy sama pragnęła jego dotyku, który mógłby choć trochę zmrozić jej skórę i ocieplić serce. W końcu właśnie to było najbardziej potrzebne przeklętej przez los królowej ognia.
Carriedo i Vargas dzieliło kilka milimetrów. Lovina widziała, jak chłopak zaciska zęby, przygotowując się na ból, który miał nastąpić. Powolnym ruchem objął dziewczynę i zaczął głaskać jej plecy uspokajająco. Jęknął, czując powstające w tej chwili poparzenia, co natychmiast wyrwało Lovinę z zadumy. Odepchnęła go z całej siły i uciekła ponownie na drugi koniec polany.
- Idioto! - krzyknęła do niego, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy parujące jednak niemalże od razu po pojawieniu się. - Dlaczego?! Dlaczego tak bardzo chcesz umrzeć?!
Na wykrzywionej w grymasie bólu twarzy Antonia zagościł lekki uśmiech. Oparzenia na jego rękach musiały mieć przynajmniej drugi stopień, co Vargas wydedukowała po bąblach powstałych na zranionej skórze.
- Kocham cię, Lovi - wyznał latynos. - Będę znosił ten ból, dopóki będę mógł być z tobą.
Ponownie zbliżył się do dziewczyny, nie dając jej nawet chwili na zastanowienie. Nie zdążyła nawet się odsunąć, gdy usta Carriedo spoczęły na tych jej. Pocałunek ten trwał krótko, gdyż poczuła rozrywające ją od środka poczucie winy.
- Proszę, nie rób tego więcej, Toni... - powiedziała cicho.
Latynos uśmiechnął się lekko i szybkim ruchem chwycił leżący w pobliżu kamień. Obejrzał go dokładnie, chcąc sprawdzić czy jest brudny. Gdy miał pewność o czystości niewielkiego głazu, złożył na nim pocałunek swoimi zranionymi ustami. Odwrócił ucałowaną stronę do Loviny i dotknął kamieniem jej warg.
- Możemy narazie robić to w ten sposób - zaproponował. - Przynajmniej dopóki moje usa się nie zagoją.
Vargas oblała się rumieńcem i powiedziała cicho:
- K-k-kocham cię... Idioto...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro