Rozdział 9 - Całkiem inne plany
To było takie nierealne. To się nie mogło dziać. To musiał być jakiś chory koszmar. Musiał odejść. Musiał złapać dystans. Musiał pomyśleć w spokoju i ciszy. Potrzebował być teraz jak najdalej od tej dziewczyny i świadomości sytuacji w jakiej się znajdował.
Wsiadł na konia i pogalopował przed siebie. Była już noc. Nawet się nie zorientował, gdy dotarł na miejsce. Bywał tu tak często, że koń sam obrał kierunek. Zeskoczył z grzbietu rumaka i puścił zwierzę samopas. Wiedział, że zastanie go w tym samym miejscu gdzie go zostawi.
Było dokładnie tak, jak w poprzednią noc świętojańską. Ten sam szum spienionych fal, gdzieś w oddali pokrzykiwania bawiącej się młodzieży, które szybko ucichły. Odgłosy noc i ten zapach świeżości bijący od wartkiej rzeki. Uspokoił myśli. Wyparł rzeczywistość, przywołując wspomnienia. Dziś jeszcze postanowił pozwolić sobie na słabość. Od jutra musiał stawić czoła wyzwaniu, jakie przed nim stanęło. Był mężczyzną, który musiał spełnić swój obowiązek. Mrzonki się skończyły. Cały rok zachowywał się niczym szaleniec, szukając kogoś, kto najprawdopodobniej z niego zadrwił. Ona przecież nie odeszłaby, gdyby chciała z nim zostać. To było takie oczywiste. Nie miał pojęcia jaki był powód. Może faktycznie była wiarołomną małżonką o której usłyszał od ojca, a może po prostu nie spełnił jej oczekiwań. Może chciała czegoś więcej niż mógł zaoferować. Może zbyt mało jej powiedział. Może pragnęła usłyszeć wyznanie miłosne. Tych może było tak wiele, że nie starczyłoby nocy, aby je wymieniać. Rankiem musiał zrobić to, o czym mówił ojciec. Musiał się otrząsnąć i zacząć zachowywać jak mężczyzna. Jednak jeszcze tej nocy chciał zanurzyć się we wspomnieniach. Być bliżej niej, chociaż w myślach. Tylko tego oczekiwał. Przymknąć oczy i ponownie ją zobaczyć. Nie założył tylko tego, że wcale nie będzie musiał przymykać oczu.
W momencie, gdy ujrzał jasny kształt nad falami jeziora, uśmiechnął się pod nosem. Wspomnienia były tak żywe i takie realistyczne. Bo przecież dokładnie w tym samym miejscu ją zastał. Całą w bieli. Nierealną. Niecodzienną. Magiczną. Dokładnie tak, jak teraz. Wstrzymał oddech i przetarł oczy. Z każdym krokiem widok był wyraźniejszy. Czy to wyobraźnia płatała mu figle? Czy to sen? A może jednak miał do czynienia z wodną nimfą? Cokolwiek to było, w tej jednej chwili miał wrażenie, że dosłownie wyrastają mu skrzydła. Że musi się jak najszybciej do niej dostać i uchwycić w ramiona, aby nie rozpłynęła się w powietrzu. Po prostu musiał wiedzieć, że jest prawdziwa. Że nie jest jedynie sennym majakiem.
Wskoczył do wody w ubraniu. W momencie, gdy wynurzał się z wezbranych fal, ujrzał, jak dziewczyna odwraca się w jego stronę. To była ona. To naprawdę była ona!
— Onyx — wydusił, wypluwając jednocześnie wodę z ust.
Zanurzony po pas, brnął nieustępliwie, przeciwstawiając się falom. Miał wrażenie, że jeżeli za moment jej nie dotknie, to dziewczyna rozwieje się w powietrzu. Im bliżej niej był, tym wyraźniej widział jej twarz, na której odmalowała się ekscytacja. To było tak nieprawdopodobne. W jednej chwili jego życie całkowicie się odmieniło. Znalazł ją. Naprawdę ją znalazł.
Był mniej więcej dwa metry przed nią, gdy coś otarło się o jego ramię i kiedy zerknął w tamtą stronę, ujrzał wianek. Dokładnie tak, jak rok temu — pomyślał, chwytając splecione rośliny w dłoń i robiąc jeszcze kilka kroków na przód. Gdy stał na wprost niej, wyciągnął rękę, podając wianek. Chociaż jedyne czego chciał, to wziąć ją w ramiona i już nigdy nie wypuścić. Miał do niej tyle pytań i tak wiele sam chciał jej powiedzieć.
— To ty — usłyszał głos, za którym tak bardzo tęsknił i miał ochotę krzyczeć z radości. W jej spojrzeniu widział uniesienie i radość, co dodatkowo go nakręcało.
— Szukałem cię — wydusił, sprawiając, że dziewczyna bez namysłu wskoczyła do wody i wpadła w jego ramiona. Poczuł jej uścisk. Była prawdziwa. Jeszcze prawdziwsze było to, co zrobiła zaraz potem. Odepchnęła go lekko i zwiawszy dłoń w pięść wymierzyła mu silny cios, który najprawdopodobniej byłby bardziej skuteczny, gdyby stali na pewnym gruncie.
— Ty mnie szukałeś?! — krzyknęła wściekle. — Ty? Mnie? Gdzie, u licha, mnie szukałeś?!
— Wszędzie, Onyx. Nawet poza granicami księstwa. Zjeździłem wszystkie wsie i okoliczne zagrody. Sprawdziłem osobiście każde domostwo. Byłem w każdej karczmie i zajeździe. Odwiedziłem nawet pobliskie klasztory? Przetrząsałem wszystkie posiadłości graniczne — zaręczył, lekko ją dezorientując.
— Księstwa? — wydusiła. — Jakie klasztory? — zapytała zdezorientowana.
— Wszystkie w okolicy — wyjaśnił, a ona stwierdziła, że jeżeli faktycznie szukał jej tak długo i w tego typu miejscach, to nic dziwnego, że jej nie znalazł. Bo przecież nie było jej wtedy w Anglii.
— Nie wystarczyło iść na komisariat? — wymamrotała.
— Gdzie? — Ujrzała na jego twarzy zdziwienie.
— Posterunek policji — wyjaśniła, dezorientując go jeszcze bardziej.
— Mieszkasz tam? — dociekał.
— Czasem mam wrażenie, że tak — odparła odruchowo, bo przecież tak było. Więcej czasu spędzała w pracy niż u siebie w domu. — Pracuję w dochodzeniówce — dodała. Wpatrywał się w nią z miną, z której jasno wynikało, że nadal nic nie rozumie. — Nie mogłeś mnie tu znaleźć, ponieważ nie mieszkam w Anglii. Kilka dni po naszym spotkaniu odleciałam do Nowego Jorku — wyjaśniła.
— Odleciałaś do Nowego Jorku? — powtórzył bezmyślnie.
— Mieszkam w Ameryce. Zanim wróciłam do domu, sprawdziłam wszystkie okoliczne szpitale i komisariaty. Nikt nie zgłosił zaginięcia osoby o twoim rysopisie. W szpitalach również nikogo takiego nie przyjęli. Kostnice też sprawdziłam — wyjaśniła. Spoglądał na nią z miną jakby nie wiedział o co chodziło. — Wystarczyło abyś sprawdził na posterunku i od razu by mnie o tym poinformowali. Daliby ci telefon do mnie, mógłbyś zadzwonić. — W tonie jej głosu pojawiła się nutę pretensji, którą z całej siły starała się ukryć. Bezskutecznie. — Zastanawiam się tylko, dlaczego szukałeś mnie w klasztorze — dodała. — Czy ja wyglądam na kogoś, kto spędza czas na modlitwach? — zapytała.
— Byłem zdesperowany. Szukałem wszędzie — wydusił po dłuższej chwili. Tym wszystkim co powiedziała, zrobiła mu potworny bałagan w głowie. Nie miał pojęcia o co jej chodziło. Ale jeżeli faktycznie nie mieszkała w Anglii, to było to bardzo prawdopodobne. Ameryka. Nie słyszał o takim księstwie. Może był to jakiś region we Francji albo Szkocji? A może Irlandii?
— Tylko idiota szukałby w klasztorach zamiast dowiadywać się w komisariacie — stwierdziła i odetchnęła z ulgą. Dokładnie to poczuła. Ulgę.
W pierwszym momencie, gdy tylko ujrzała go w wezbranych falach, jak brnął w jej stronę niczym wariat, ogarnęła ją jakaś szalona radość. Był. Taki rzeczywisty jak rok temu. Nagle każda z prób jakie podjęła, aby go zapomnieć przestała mieć znaczenie. Wiele razy zastanawiała się, czy to co czuła, nie było po prostu efektem "zakazanego owocu". Pragnęła go tak bardzo, ponieważ nie mogła go dostać. I ta tajemnica. Tyle razy wmawiała sobie, że to wszystko minęłoby gdyby tylko dowiedziała się kim jest i miała możliwość porządnie się na nim wyżyć. Poznać powody dla których ją zostawił i odstrzelić mu jaja, a potem odjechać i żyć w spokoju, bez ciągłego tego napięcia. Teraz jednak wiedziała już, że ten mężczyzna całkowicie ją odmienił. Burzył w niej krew i sprawiał, że traciła nad sobą kontrolę. I właśnie w tym momencie chciała wiedzieć tylko jedno.
— Nawet nie znam twojego imienia — wyszeptała i poczuła, jak bierze ją na ręce i rusza w stronę brzegu, na którym już po chwili stali.
— Mam na imię Victor — usłyszała, czując dreszcze. — I jeżeli nadal czujesz do mnie to, co czułaś tamtej nocy, czymkolwiek to jest, to nigdy już nie pozwolę ci zniknąć. Wiem gdzie mieszkasz. Znajdę Amerykę i... — Roześmiała się.
— Ubiegł cię Kolumb. O ile się nie mylę, to w 1492 roku — stwierdziła i ujrzała na jego twarzy zdziwienie.
— Przecież mamy 1481 rok.
— W takim razie masz jeszcze szansę — powiedziała rozbawiona.
Jego zachowanie było dość dziwne. Miała wrażenie, jakby nie miał pojęcia o czym mówiła. Ale to uniesienie w oczach i szczera radość z faktu, że ją tu zastał. Był w sumie w podobnej sytuacji co ona, niczego o niej nie wiedział, znał jedynie imię. Ona w miała przecież większe możliwości, ponieważ pracowała w policji, mogła dostać się do informacji, do których zwykły obywatel by nie dotarł.
— Po raz pierwszy odmieniłaś moje życie pojawiając się w nim, po raz drugi zrobiłaś to, wracając do niego — usłyszała, zamierając. Spoglądał na nią tak, że czuła się dziwnie bezwolna. — Każdy dzień był katorgą. Ciągłe zawody i to uczucie straty...
— Każdy dzień? — wydusiła. — Chcesz powiedzieć, że szukałeś mnie... każdego dnia?
— I każdej nocy — uzupełnił. Przełknęła głośno ślinę. W jakiś sposób zrobiło jej się głupio. Przecież gdyby przyjechała tu na kilka dni, albo chociaż nie wróciła tak od razu, to odnaleźliby się szybciej.
— Myślałam o tym, żeby przyjechać na kilka dni — przyznała, gdyż czasem faktycznie nachodziło ją takie pragnienie. — Dzwoniłam często i dowiadywałam się u znajomego detektywa czy są jakieś postępy. Pewnie gdyby nie śledztwo, które prowadzę, to przyjechałabym wcześniej — szepnęła.
— Śledztwo?
— Sprawa Headhuntera. Na pewno wiesz o co chodzi. Na lotnisku przeglądałam prasę i widziałam, że tu też sporo o tym piszą. Prawdopodobnie przez to, że pierwszą ofiarą była Europejka — wyjaśniła.
— Prawdę mówiąc nie mam pojęcia o czym mówisz — wyznał rozbrajająco. — Ale cokolwiek byś teraz nie powiedziała, dla mnie liczy się tylko to, że stoisz obok mnie. Prawdziwa i rzeczywista. Że wreszcie cię znalazłem i że... ja po prostu... po prostu nie mogę cię więcej stracić, Onyx. Tak wiele rzeczy stało się niepotrzebnie. Doszło do czegoś, czego mogłem uniknąć, gdybym zamiast gadać z tą gówniarą w stajni, przyszedł tu, tak jak zamierzałem.
Widziała, że coś go martwiło. Gówniara w stajni? O co mogło mu chodzić?
— Co się stało? — zapytała.
— Coś, do czego nie powinno dojść, ale zajmę się tym. Ojciec musi zrozumieć, że to ty jesteś moją żoną i wszystkie inne zobowiązania się nie liczą — wyjaśnił, budząc jej czujność.
— Okay. A teraz wytłumacz jaśniej — zażądała.
— Nigdy nie chciałem odziedziczyć tytułu, ale gdy mój brat uległ wypadkowi, to na mnie spadł obowiązek dziedziczenia i... — nawijał i nawijał, a do niej z każdym jego słowem coraz wyraźniej docierało, że coś jest nie tak.
Była wytracona z uwagi tym co poczuła gdy go ujrzała i nie zwróciła uwagi, na to, że coś w tym wszystkim nie pasuje. Szukał jej w klasztorach, karczmach, zagrodach, wsiach. A nie zrobił czegoś tak podstawowego, jak pójście na komisariat. Coś z nim było nie tak. I ten sposób w jaki mówił. Prawo dziedziczenia? I te jego głupie żarty. Dlaczego powiedział, że jest 1481 rok? W dodatku zachowywał się, jakby nie miał pojęcia o czym mówiła. Nagle w jej głowie pojawiła się jakaś abstrakcyjna myśl, którą natychmiast chciała odrzucić.
— Powiedź mi, Victorze, jakiego macie teraz w Anglii prezydenta? — zapytała, modląc się w duchu o to, aby jej nagłe założenia okazały się błędne.
— Prezydenta? — zapytał, a ona zaklęła w duchu. Przecież Anglia nie ma prezydenta — pomyślała gorączkowo.
— Kto teraz rządzi Anglią? — ponagliła.
— Edward IV — usłyszała i wstrzymała oddech.
— Król Edward IV? — wydusiła zdławionym głosem.
— Tak.
Żartował. Musiał żartować albo w którymś momencie za dużo wypiła i właśnie straciła kontakt z rzeczywistością. Problem w tym, że tej nocy nic nie piła. Może to sen? Ale jeżeli to sen, to niedługo się obudzi, a jego znowu nie będzie. Ścisnęła mocniej męską dłoń. To nie był sen. Ten mężczyzna stał przy niej i był bardziej niż prawdziwy. Żartował. To musiały być głupie żarty.
— Proszę, powiedź, że to dowcip — wymamrotała i ujrzała na jego twarzy zdezorientowanie.
— Z czego miałbym żartować, Onyx? — przymknęła oczy. Gdy wypowiadał jej imię, ogarniało ją takie przyjemne ciepło.
— To nie może być prawda. To po prostu jest niemożliwe — szepnęła.
— Ale co takiego? To, że udało nam się spotkać? Że się odnaleźliśmy?
— Tak. Że jakimś cudem jesteśmy w tym samym miejscu, chociaż ty żyjesz w 1481 roku, a ja nie — oświadczyła, zdając sobie sprawę, jak nieprawdopodobnie to brzmi.
— Nie rozumiem — powiedział niepewnie, a ona jęknęła w duchu.
Jeżeli jakimś cudem to była prawda, to utknęli właśnie w jakiejś pętli czasowej i on istotnie nie będzie w stanie niczego zrozumieć. Jej wiedza wyprzedała jego o ponad pół wieku. Ona miała pełną świadomość tego, co działo się w 1481 roku, lecz on nie wiedział nawet skąd pochodziła, ponieważ kraj w którym mieszkała, zostanie odkryty dopiero za kilka lat. I co w takiej sytuacji mogła mu powiedzieć? Przecież sama miała wrażenie, jakby stąpała po ruchomych piaskach? To się przecież nie mogło stać. To było nierealne i niemożliwe. Bezgranicznie abstrakcyjne. Gdzie oni teraz właściwie byli?
— Jesteśmy w Cornish Abbey? — zapytała, a on przytaknął skinieniem głowy. — I jest noc świętojańska, tak?
— Tak. Wszystko w porządku?
— Ostatni raz widzieliśmy się rok temu?
— Dziwnie się zachowujesz.
— Jest rok 1481 i... — Przymknęła na moment powieki. — To jakiś porąbany sen. To wszystko po prostu nie ma sensu. Musimy gdzieś iść. Muszę natychmiast dotrzeć do cywilizacji i udowodnić ci, że to co mówisz, to... — On nie kłamał. Ten mężczyzna był szczery. Może to jemu ktoś wmówił jakieś głupoty?
— To co mówię, to? — usłyszała i przymknęła powieki, a następnie oparła czoło o jego tors. W każdej sekundzie czuła się przy nim taka swobodna i rozluźniona. Nawet teraz, gdy właśnie wpadła w jakiś totalny absurd.
Jeżeli utknęli w jakiejś czasoprzestrzennej dziurze, to musieli się z niej jak najszybciej wydostać. Ale w jaki sposób? Od czego zacząć? Chyba najlepiej byłoby ustalić fakty. A jeżeli miał racje i jakimś cudem przeniosła się do 1481 roku? Co mogła teraz zrobić? Jak wrócić do współczesności? Nie wyobrażała sobie życia w średniowieczu. Nawet nie dopuszczała do siebie takiej myśli.
— Co cię niepokoi? — usłyszała i jęknęła w duchu.
Powinna powiedzieć mu prawdę? Ale jaka była prawda? Przecież równie dobrze to on mógł jakimś cudem ze średniowiecza przenieść się do współczesności. W pewnym sensie ta myśl wydała jej się najlepszą opcją. Zrobiłaby wszystko, aby nowa rzeczywistość nie skrzywdziła go. Dopilnowałaby, aby odnalazł się w...
— Kurwa, przecież to jakiś porąbany absurd — wymamrotała i poczuła, jak ujmuje jej twarz w dłonie. W jednej chwili całe napięcie z niej zeszło, jak za dotykiem czarodziejskie różdżki. Spoglądał na nią tym łagodnym spojrzeniem, a ona rozkoszowała się uczuciem, które ją ogarniało, gdy przy niej był. — Pieprzyć średniowiecze, pieprzyć współczesność — wyszeptała i wspiąwszy się na palce, przylgnęła do niego. Przymknęła oczy, czując jego pocałunki. Prawdę mówiąc w tym momencie mogła być nawet w epoce dinozaurów. Ważne było jedynie to, że on był obok niej. Gdziekolwiek byli, byli tu we dwoje. I nic innego się nie liczyło.
Ten wieczór to było jedno wielkie deja vu. Ten sam dzień. Ta sama noc. Ten sam szum fal, te same dźwięki i ten sam mężczyzna. Rozkosz, którą czuła gdy się kochali, i porywające uczucie, które wciąż w niej wzbierało. Pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia. Rankiem wyjaśni się sprawa i jedno z nich znajdzie się nie tam, gdzie powinno. Na razie jednak chciała cieszyć się nim i niczym nie martwić. Gdy leżeli nadzy przy ognisku, tym razem nie spoglądała w dogasające płomienie. Patrzyła w jego błyszczące oczy i chłonęła te spojrzenie, rozkoszowała się nim, widząc ogrom uczucia jakim ją obdarzał. Nie musiała pytać, a on nie musiał nic mówić. Cokolwiek było między nimi, nawet nienazwane, było czymś naprawdę porażającym.
— Skaleczyłeś się — wyszeptała, ujrzawszy jak z jego nadgarstka spływa strużka krwi.
— To nic takiego — odparł pospiesznie, a ona, ignorując jego protest, usiadła i oderwała kawałek materiału z długiej sukienki, którą tej nocy miała na sobie, po czym sprawnie owinęła nim niewielkie rozcięcie na nadgarstku.
— Jutro odkażę ranę i założę ci opatrunek. Dziś musi wystarczyć to — stwierdziła, uśmiechając się do niego.
Poczuła jak wplata dłoń w jej włosy i delikatnie przyciąga do siebie. Westchnęła głośno. Pragnęła tego mężczyzny tak bardzo, że te uczucie zagłuszało wszystkie instynkty, które próbowały przejąć kontrolę nad jej umysłem. Zduszało zdrowy rozsądek. Powinna zadawać pytania, dociekać. Dowiedzieć się od niego jak najwięcej. Bo przecież jeżeli to ona utknęła w średniowieczu, musiała zrobić wszystko, aby wrócić do swego świata. Z nim. Innej możliwości nie widziała. To głupie, beznadziejnie naiwne uczucie, gdy odkrywasz, że posiadasz w sobie coś, co było dla ciebie do tej pory mrzonką. Czymś, co cię śmieszyło.
Nieważne czy był 1481 rok, czy 2014. Liczyło się tylko to, że on był przy niej. I to było takie dziwne uczucie.
Już za kilka godzin będzie musiała powiedzieć mu prawdę i miała pełną świadomość, że wstrząśnie to nim o wiele bardziej niż nią. Jednak cokolwiek miał przynieść świt, oboje musieli stawić temu czoła. Czy wejdą w jej świat, czy w jego... wejdą tam razem.
— Muszę ci coś powiedzieć — usłyszała i spojrzała na niego, tłumiąc ziewanie. W jego wzroku ujrzała jakiś smutek. Czyżby on też się domyślił i martwił jej reakcją?
— Wszystko w porządku. Jakoś sobie z tym poradzimy — szepnęła. Jego wzrok stał się czujny.
— Z czym? — zapytał.
— Z tym, co przyniesie dzień — odparła. — Jakikolwiek świat ujrzymy, gdy zrobi się jasno, będziemy w nim oboje. Jeżeli będzie to mój świat, sprawię, że wszystko będzie łatwiejsze. Jeżeli ja utknę w twoim, ty się mną zaopiekujesz — wyznała i poczuła, jak zagarnia ją do siebie ramieniem.
— Gdybym tylko poczekał kilka godzin, wszystko byłoby teraz o wiele prostsze, najdroższa — szepnął w jej włosy, sprawiając, że zadrżała, słysząc, jak ją nazwał. To było takie rozkoszne, że nie zwróciła uwagi na sens jego słów. — Możesz być pewna jednego.
— Czego?
— Nieważne jaki świat nas przywita rankiem, zajmę się nami w każdym możliwym — usłyszała i przymknęła oczy, przywołując na twarz uśmiech. Tak. Była pewna, że ten mężczyzna potrafiłby się odnaleźć w jej świecie i zatroszczyć o nią. I, co najdziwniejsze, nie miałaby nic przeciwko temu. Powierzyć się komuś i pozwolić sobą pokierować. Do tej pory nigdy niczego podobnego nie czuła. Żaden mężczyzna nigdy nie wzbudził w niej choćby namiastki tego uczucia. — Zaopiekuję się tobą — zapewnił.
Nie chciał myśleć o tym, co niedługo będzie musiał zrobić. A będzie musiał zabrać tę dziewczynę do domu, czym skrzywdzi inną dziewczynę, unieważniając związek, który na szczęście nie został skonsumowany. Konsekwencje będą ogromne. Rodzina Charity z pewnością nie wybaczy tej zniewagi i dojdzie do konfliktu, lecz nie widział innego wyjścia. Obiecał Aubrey, że nie skrzywdzi jej kuzynki, ale wszystko wskazywało na to, że już wkrótce to zrobi. Nie czuł się z tym dobrze, jednak na na jednej szali spoczywało całe jego życie, cała rodzina, obowiązki, nowo-poślubiona żona, na drugiej szali była jedynie Onyx, lecz nie wahał się ani chwili. Bez zastanowienia poświęciłby dla niej wszystko, nawet jeżeli wywołałoby to konflikty, skłócało ludzi i unieszczęśliwiało tych, którzy na to nie zasługiwali.
Niestety najpierw będzie musiał wyznać wszystko Onyx. Nazwać rzeczy po imieniu, czego do tej pory nie zrobił, mówiąc półsłówkami. I tego chyba bał się najbardziej, dlatego odwlekał tę rozmowę do rana. Zasypiając tulił dziewczynę i wiedział jedno. Cokolwiek się stanie, nie pozwoli jej odejść. Zachowa przy sobie, albo podaży wszędzie, gdzie tylko będzie chciała się udać. Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że wszechświat miał w stosunku do niej całkiem inne plany.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro